Przykurcz zignorował ksionżkem. No bo po co łona komu? To czytać przeca trza łumieć. A łon nie łumioł. Skopconego snotlinga też nie ruszał. Tu to poczebny Wszobój, tylko dzie łon? A ten skopcony to pewno Kopeć. Tak by przynajmiej pasowało. Dalej była żaba. Czmychowa? Nie Czmychowom my zjedli. To pewno Szmelcowa! A łon dzikiem teraz zajenty to żabem zostawił. Trza siem niom zajonć, co by siem nie zgubiła.
- Choć żabu - powiedział Przykurcz łapionc jom za uzdem i próbujonc prowadzić ze sobom - potem siem ciebia Szmelcu łodda. Siem nie bojaj.
Tylko dzie tu tera iść? W lewo? W drugie lewo czy na wprost. Chociaż to też takie skrencone na wprost. To bardziej jakby czecie lewo. W tym momencie Przykurcz doznał łolśnienia! Nie był jednak głupim snotlingiem. Bo głupi snotling nie łopanowałby sztuki liczenia do czech! A właśnie w tej chwili Przykurcz siem nauczył!
- Raz, dwa, czy, raz, dwa, czy - powtarzał zadowolon z siebie. No to dla uczczenia tej jakże doniosłej chwili trza było pójść w czecie lewo! Tam wienc siem skierował prowadzonc ze sobom żabem.