| Amos i Zod
Przedarcie się przez panującą wichurę było wyzwaniem. Amos, którego ciało składało się głównie z mięśni, potężnych barów i szerokiej klatki piersiowej przez lata opanowywał to, co jego mniejsi i zwinniejsi koledzy na łajbie mieli we krwi - zręczne manewrowanie w burzy. Pomimo swojej postury i braku wrodzonej zręczności, półork był w stanie dość szybko przemieścić się przez szalejący wicher wyuczonymi krokami. Niestety ciężkoopancerzony Zod nie miał tyle szczęścia. - Ten pancerz będzie ci tylko przeszkadzać w takich miejscach jak to - Amos próbował przekrzyczeć wiatr. Nie wiedział, czy cokolwiek co powiedział trafiło do towarzysza, ale musieli ruszać dalej.
Magazyn sprawiał wrażenie jeszcze większego rozgardiaszu niż burdel w zimowy dzień, toteż krótki rzut okiem pokazał niedobory w koordynacji i subordynacji. Amos skinął głową na zacienione i osłonięte od wiatru miejsce, gdzie w cieniu kilku łebków próbowało dorobić sobie na szkodzie innych. W innym wypadku Amos nie miałby nic przeciwko, ale tym razem odpowiadał za zapasy, a wicher się wzmagał z każdą chwilą.
Skinął głową wskazując na siebie, a potem na opryszków i ruszył w ich stronę. Nie było sensu strzępić języka, i tak Zod by pewnie nic nie usłyszał.
Półork szedł pewnie, zachodząc chłopaków od strony ściany magazynu. Nie martwił się o hałas, jedynie o to, że zostanie zauważony. Idąc wzdłuż ściany był w stanie dojść tuż do nich, niezauważony. Wyjął szablę oceniając przeciwników. Jeśli się przeliczy, poćwiartują go. Wyglądało jednak na to, że tych kilku gównozjadów dałby radę obezwładnić i bez broni.
Rabusiów było trzech - jeden potężnie zbudowany półork oraz dwóch drobniejszych ludzi, wyglądających jak bracia.
Szabla świsnęła w powietrzu przecinając powietrze, krople deszczu, skórę, kości i palce jednego z nieszczęśników, wbijając się w drewnianą ściankę skrzyni. - AAA! - krzyk przedarł się przez panującą zawieruchę. Trafiony padł na ziemię, trzymając się za krwawiącą obficie dłoń, a pozostali odskoczyli z okrzykiem zaskoczenia. Największy z nich opanował się najszybciej. - Co d… - zaczął głośno, ale głos uwiązł mu w gardle, gdy dotarło do niego, że odzywa się do uzbrojonego wojownika, który właśnie okaleczył jego kumpla. Stojący parę kroków dalej zakuty w zbroję i maskę Zod tylko wzmocnił to wrażenie. - CO TAM ROBACZKI? - Amos starał się przekrzyczeć burzę. - PRACOWAĆ SIĘ NIE CHCE? - wyrwał szablę z wpółotwartej skrzynki. - ZAPIERDALAĆ DO POMOCY! JUŻ! -
Nie potrzebowali dodatkowej zachęty - dwaj jeszcze stojący pognali w deszcz, zostawiając wyjącego z bólu kompana zwiniętego w pozycji embrionalnej na podłodze. Dwa jego palce wciąż leżały smętnie na wieku skrzyni. - Wypierdalaj! - huknął do leżącego na ziemi, który zerwał się chwiejnie i po chwili zniknął gdzieś w deszczu. Widząc, że nikt nie będzie się opierać, ani protestować, Amos schował broń i rozejrzał po pobojowisku. Musiał uważać na nóż w plecy od złodziejaszków, ale dopóki będzie mieć na nich oko, wszystko będzie w porządku. - Ej, Wy! Łapcie zwierzęta! - zawołał do chłopów walczących ze skrzynkami. - Chodź Zod, machniemy pudła do magazynu. -
Diablę pozwoliło Amosowi rozwiązać sytuację. Głównie dlatego, że samo nie miało w sobie dość zdecydowania aby z marszu to zrobić. Zod potrzebowałby chwili by oszacować ile dokładnie przemocy powinien użyć.
Syknął boleśnie widząc ile rzeczywiście zostało użyte.
- To do wesela się nie zagoi… - rzucił do nikogo konkretnego odprowadzając złodziei spojrzeniem nim nie spoczęło ono na skrzyniach. Uśmiechnął się pod maską rozciągając mięśnie w ramach szybkiej rozgrzewki i ruszył do roboty.
Robotnicy portowi bez chwili wahania wykonali polecenie Amosa, zostawiając część skrzyń i skupiając się na zwierzętach. Działania półorka nie przeszły niezauważone, więc pracowali tym pilniej, usilnie unikając jego wzroku.
Noszenie skrzyń było w sumie odprężającym zajęciem - prosta, bezpieczna robota, w której największym zagrożeniem było poślizgnięcie się. Radzili sobie z nimi równie dobrze co tragarze, co najwyraźniej uraziło ich zawodową dumę. Zod zauważył bowiem, iż pod koniec ich pracy pozostali wręcz biegali z ładunkami, tak jakby chcieli udowodnić, że są lepsi od obcych.
Zod obserwował jak tragarze przyspieszyli. Przez trzy kursy składał sobie jak im powiedzieć aby zwolnili. Jak ich przekonać aby oni: normalnych rozmiarów ludzie, nie próbowali rywalizować z kimś jak Amos czy on: nieludzkich wymiarów… nieludźmi. - Wy nie powinni… - zaczął, ale najwyraźniej słabo bo tragarz nawet nie usłyszał go wyprzedzając, najwyraźniej dostrzegając okazję aby zyskać kilka metrów nad “rywalem”. Zod pod maską momentalnie zrezygnował z planu. - Zwolnijmy może trochę - rzucił pomysłem zrównując się z Amosem w pewnym momencie - Ci głupcy zaraz zaczną sobie głowy rozbijać przez ten pośpiech… albo powiedz im coś aby nie próbowali nam dorównać. Ciebie posłuchają po tej akcji z palcami. - HA! Ja bym jeszcze podbił tempo - uśmiechnął się półork. - Ale masz rację. Zwolnijmy zanim coś im się stanie. Niech mają to małe "zwycięstwo". - odkrzyknął.
Nosząc paczki zastanawiał się jakie konsekwencje mogą go spotkać za odcięcie palców złodziejowi. W końcu tu na lądzie nie obowiązywało pirackie prawo morza. A jeśli to był syn kogoś ważnego? - Kurwa - zaklnął pod nosem Amos prąc dalej z robotą. |