Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-12-2022, 05:22   #183
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację


Spineli siedział w ambulansie obok noszy na których spoczywały w czarnym, plastikowym worku ludzkie szczątki. Podobno Billiego Macruma. Nikt tego nie wiedział na pewno czy oby faktycznie jego. Czy Wzgórze Kochanków nie było też idealnym miejscem dla samobójców z połamanymi sercami? Ale oni wierzyli, że to był Billy. Wilk był przy nich. Tak, musiały być jego.

Nikt im nie uwierzy. Nikt, kto miał wpływ na zwyczajną rzeczywistość dnia powszedniego. Jeśli przeżyją, to czekają kłopoty, o których nie chciał myśleć. Zresztą… Jakie to miało teraz znaczenie?

Bart odkrył, że gniew i żal po utracie Allison i żądza zemsty ustępowały po czasie spędzonym w rezerwacie. Zastępowało je poczucie odpowiedzialności za duszę Billego, tych zabranych i wiezionych przez Złego Manitou oraz wobec żywych i nieświadomych niebezpieczeństwa, które im grozi. W drodze na Wzgórze w milczącej wewnętrznej rozmowie zaakceptował, że może zginąć. I to, że jeśli przeżyje, to trafi na oddział psychiatryczny lub ten dla skazańców z wyrokami ostatecznymi. Bo chcąc uwolnić Billego ze szponów Wilka… aby odebrać demonowi siłę… czekała ich walka nie tylko duchowa, ale i ta z krwi i kości… a to, że Daryll, który proroczo przyszedł do niego we śnie w postaci demona, później zabił Bryana i że zmieni się w Wilka aby przeszkodzić w rytuale… i że skończy z ostrzem głowicy wbitym głęboko w pomiędzy oczy… było bardziej realne niż gładki trzon siekiery w rękach Barta.

Przez chwilę zastanawiał się, czy warto zapiąć Singeltona w wiszący na ściśnie pojazdu kaftan bezpieczeństwa. Demon zapewne rozerwały pasy na strzępy. A jeśli nie mógłby jednak wydostać się z niego, to zaatakuje Marka, który byłby jeszcze silniejszym przeciwnikiem do pokonania… albo opętały Anę i co wtedy? Lub Squaw… mógłby też przecież opętać mnie, pomyślał. Zdecydowanie bardziej wolał ratować i przeszkadzać Wilkowi niż atakować pomagając mu. Bo nie uważał się za tak mocnego psychicznie i duchowo jak Indianie, którzy związali Manitou odbierając mu inicjatywę, a mimo to i tak nie dali rady na długo.
Świadoma akceptacja śmierci nie zabrała lęku przed najgorszym lecz dała odwagę, aby stawić jemu czoła.

Przeniósł wzrok na nieruchomy worek i wyobraził sobie, jakby na noszach leżał Billy. Niczym w piwnicy zakładu pogrzebowego, jak każdy nieboszczyk czekający na ostatnie uroczyste spotkanie z żywymi.

Przymknął oczy i starał się dać odczuć duchowi zamordowanego chłopaka, że jest z nim i że jest lepsze i czyste miejsce po śmierci, gdzie nie ma cierpienia, lęku i samotności. Że aby tam dojść musi chcieć tam pójść, lecz oczyszczony ze złych myśli i uczyć. Że nie może więcej karmić Złego Wilka. Że musi zaufać i samemu wybaczyć.

Na miejsce dojechali szybciej niż Spineli się spodziewał. Każda upływającą sekunda, która mogła być jedną z ostatnich, choć chciałoby się, aby trwała dłużej i płynęła innym czasem… mijała zwyczajnie tak samo jak zawsze.

Dziwnie czuł się Bart o trzeźwym umyśle. Nawet nie tęsknił za ziołem. Ale nie miał czasu na refleksję, czy to była zmiana tymczasowa, czy na dłużej. Czy w ogóle będzie miał jeszcze jakąś przyszłość, w której to będzie miało jakieś znaczenie? Bardzo by chciał, aby Joey i Britney zachowali go wspomnieniach tylko dobrze.

Gdy tylko otworzyły się drzwi od auta, Bart wybiegł i w świetle reflektorów ambulansu zatrzymał się przy muetalowej barierce, gdzie kiedyś stał przestraszony i zabijany Bill. Ostrożnie, na ile się dało, wysypał kości, które zagrzechotały wysypując się bezwładnie z wora. Na kupce ustawił czaszkę, która odtoczyła się na bok leżąc górną szczęką do góry.
Wybacz Billy, pomyślał łapiąc ją i kładąc na szczycie szczątków, które przypominały nieskładne ognisko przed rozpaleniem.
Wyciągając pojemnik z proszkiem od Indian spojrzał ku kolegom i koleżankom.

- Myślicie, żeby posypać teraz? A może warto zrosić je krwią waszą? Jakby rodzice wasi tu też wtedy byli? - pytał z przejęciem kompletnie nie wiedząc co ma robić.

Spojrzeniem szukał odpowiedzi u Squaw, której rodzina właśnie chyba się pomniejszyła. Nie było jednak czasu na mazanie się. Czas na opłakiwanie jeszcze przejdzie. Teraz Billy był najważniejszy.

Ręką obmacał kieszeń kurtki, w której trzymał plastikową butelkę wypełnioną wodą święconą. To wiara daje i odbiera moc. Nie sama woda i nie sam proszek, lecz przekonanie namaszczających, że przemieniają ich zwyczajność w coś nadprzyrodzonego. I wiara tych, którzy tych używają ich jak dewocjonaliów czy to chrześcijańskich czy pogańskich. Jedno było na świecie dobro i jedno zło. Tylko różne maski religii nosiło i karmiło się różnymi wyznaniami, aby istnieć w świecie żywych. Billy był chrześcijaninem, więc postanowił, że to tylko słusznym było aby podczas rytuału i wodą święconą były oczyszczone ze zła.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 30-12-2022 o 05:27.
Campo Viejo jest offline