Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-01-2023, 13:29   #86
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
VANESSA BILINGSLEY

Las wokół pensjonatu "Radość", bo taką nazwę nosiło to miejsce, był mocno przetrzebiony zarówno pod względem chrustu, patyków jak i roślin jadalnych. Tych oczywiście jadalnych, które były powszechnie znane wielu ludziom. Bo tych, na których znała się tylko garstka ludzi w UK, w tym właśnie Vanessa, było nieco więcej. Większość z nich jednak wymagała obróbki termicznej. Niestety. Ale kiedy druidka oddaliła się nieco od budynku, przekraczając teren ośrodka ogrodzony dziurawą w wielu miejscach siatką drucianą, znalazła nieco więcej dóbr natury - kilka grzybków mało znanych i wzgardzonych przez ludzi, garść owoców z dzikiego krzewu, które były niemiłosiernie cierpkie w smaku, ale za to zawierały bogatą kolekcję wielu witamin i składników odżywczych.

Nadal nie było tego jednak zbyt wiele i wspomnienie zapachu i wyglądu naleśników, które odrzuciła, było niezwykle drażniące. I chciało się jej pić.

Dopiero teraz Vennessa uzmysłowiła sobie, że jest spragniona, głodna i zmęczona, a do tego śmierdzi kwaśnym potem. To, że cały czas świeciło słońce, nie pomagało. Tym bardziej, że ciągle, niezmiennie stało ono w jednym punkcie na niebie, niemal w zenicie. I grzało bez cienia litości.

Las wysychał. Vannessa bardzo dobrze czuła siły natury, więc ten kawałek kompleksu leśnego, niezbyt duży "czytała" bardzo dobrze. Rośliny łaknęły wilgoci z nieba. Deszczu. Deszczu, którego raczej nie można było się spodziewać.

Spacer po lesie w poszukiwaniu jedzenia doprowadził ją do miejsca, gdzie wyczuwała dziwną energię. Przed nią wznosiła się magiczna bariera ochronna. Zapewne krąg szerokim promieniem opasujący pensjonat "Radość" wraz z przyległościami. Vannessa wyczuwała skomplikowane sploty tworzące to zaklęcie, jak również wyraźny "posmak" mocy Fae. Jednym z twórców tego ochronnego obszaru był Odmieniec.

Bariera była widoczna jako drżenie powietrza. Migotanie. Subtelne, niemal tak, jak podczas upału.

Tuż za tym kręgiem widziała scenę, niczym z koszmaru. Ktoś, czy raczej coś, zniszczyło okoliczne drzewa tak, że połamane gałęzie i konary pozbawione zostały części zielonych. Na sterczące kikuty ktoś ponabijał ludzkie szczątki. Kobiety, mężczyźni a nawet dzieci. Wytrzeszczone oczy, puste twarze, dziurawe klatki piersiowe i brzuchy, z których wylewały się wstęgi wnętrzności. I owady - muchy i osy - żerujące na świeżych ciałach.

Odór krwi i psującego się na słońcu mięsa tłumił. na szczęście, inny zapach.

Dym! Snujący się swąd płonącego drewna.

Las. Las wokół pensjonatu i ochronnego kręgu płonął.

I wtedy Vannessa zobaczyła kogoś jeszcze. Ubranego w jasnosrebrną szatę skrzydlatego chyba mężczyznę. Anioł, bo to musiał być anioł, obserwował Vannessę z góry, zwinnie balansując na wierzchołku upiornie "udekorowanej" sosny. Siedział przycupnięty, a na kolanach trzymał długi, złocisty miecz. Wyglądał jak drapieżnik czyhający na ofiary lub obserwator. .Ale nie zbliżał się do ochronnego kręgu, chociaż Vannessa była pewna, że moce które go stworzyły nie byłyby w stanie powstrzymać Skrzydlatego przed wkroczeniem do wewnątrz, gdyby tylko tego zechciał.

Na widok Vannessy Skrzydlaty rozłożył skrzydła, oślepiająco białe, z szarymi wstawkami na dolnych krawędziach.

- Córo Adama - odezwał się anioł kierując, niezwykle androgyniczną, okoloną burzą złocistych loków twarz w stronę Vannessy. - Podejdź bliżej. Nie obawiaj się. Osądzę cię szybko i sprawiedliwie.


EMMA HARCOURT

Emma ruszyła za Vannessą. Dyskretnie i czujnie. Nie chciała być zobaczona, ale też nie ukrywała się jakoś przesadnie. Co prawda jej moce Fantomki nie działały na ludzi, ale umiejętności pozostawania w ukryciu mogli Emmie pozazdrościć niektórzy szpiedzy, komandosi czy myśliwi.

Vannessa zbierała jakieś zioła, liście, rośliny. Niektóre z nich zjadała na miejscu. Inne gdzieś schowała przy sobie. Jej działania może nie wyglądały na niebezpieczne dla ich społeczności, ale na pewno na nieco dziwne.

W końcu minęła rozklekotany płot, który nie powstrzymałby pijanych nastolatków, nie mówiąc już o czymś poważniejszym. No, ale pensjonat nie był twierdzą. Jego względne bezpieczeństwo opierało się na magii i mistycyźmie. I na kilku wymęczonych do granic możliwości ludziach.

Vannessa ruszyła dalej nie przerywając zbierania okazów flory. Aż dotarła do bariery.

I wtedy Emma, która może i brała udział w tworzeniu bariery, ale nigdy jeszcze nie była na jej obrzeżu, ujrzała swoje dzieło. Dzieło, które o mało nie wykończyło O'Hary, i pozwoliło dobrać się do niego Szeptaczowi. To było coś. Cała ta energia była imponującym pokazem możliwości i zdolności Towarzystwa. Czyste mistrzostwo i gdyby nie wróg, którego musiała powstrzymać ta bariera, w czasach przed zatrzymaniem się słońca, żaden, nawet najpotężniejszy z Fenomenów zamieszkujących Londyn, nie byłby w stanie się nawet zbliżyć do tej osłony. Spisali się.

Ale to, co było poza falującą, migoczącą energią wyznaczającą granicę strefy, było ucieleśnieniem koszmarów. Nawet paskudniejszy widok, niż masakra Londynu.

Ktoś, czy raczej coś, zniszczyło okoliczne drzewa tak, że połamane gałęzie i konary pozbawione zostały części zielonych. Na sterczące kikuty ktoś ponabijał ludzkie szczątki. Kobiety, mężczyźni a nawet dzieci. Wytrzeszczone oczy, puste twarze, dziurawe klatki piersiowe i brzuchy, z których wylewały się wstęgi wnętrzności. I owady - muchy i osy - żerujące na świeżych ciałach. To było planowane, metodyczne działanie. Okrutne, chociaż stan ciał świadczył jednak o tym, że nim posłużyły jako "dekoracje", ofiary zostały pozbawione życia.
I wtedy Emma zobaczyła kogoś jeszcze. Ubranego w jasno-srebrną szatę skrzydlatego chyba mężczyznę. Anioł obserwował Vannessę z góry, zwinnie balansując na wierzchołku upiornie "udekorowanej" sosny. Na Emmę nie zwracał uwagi. Może jeszcze jej nie dostrzegł.
Skrzydlaty oprawca siedział przycupnięty, a na kolanach trzymał długi, złocisty miecz. Wyglądał jak drapieżnik czyhający na ofiary lub obserwator. Ale nie zbliżał się do ochronnego kręgu. Skrzydlaci najwyraźniej zamierzali dotrzymać danego im słowa.

Odór krwi i psującego się na słońcu mięsa tłumił inny zapach.
Dym! Snujący się swąd płonącego drewna.

Las. Las wokół pensjonatu i ochronnego kręgu płonął. Wiatru nie było, więc pożar rozprzestrzeniał się raczej wolno, ale wyschnięte drzewa raczej szybko zapalą się i pożar dotrze na obrzeża "Radości". Sam pensjonat był raczej bezpieczny, chyba że jakaś iskra spadłaby na dach, ale okolica wokół niego stanie się najpierw piekłem, a potem pogorzeliskiem. Oberwać mogą również nieliczne budynki gospodarcze rozrzucone w lesie.

Emma była wręcz pewna, że to robota Skrzydlatych. Może i zamierzali dotrzymać słowa, że nie zaatakują ludzi w "Radości", ale najwyraźniej nie zamierzali im ułatwić życia.

Na widok Vannessy Skrzydlaty rozłożył skrzydła, oślepiająco białe, z szarymi wstawkami na dolnych krawędziach.

- Córo Adama - odezwał się anioł kierując, niezwykle androgyniczną, okoloną burzą złocistych loków twarz w stronę Vannessy. - Podejdź bliżej. Nie obawiaj się. Osądzę cię szybko i sprawiedliwie.

Emma wiedziała, jak wygląda ta sprawiedliwość pojmowana przez żołnierzy Zwierzchności. Skrzydlaty faktycznie chyba nie widział Emmy.
 
Armiel jest offline