Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-01-2023, 02:01   #150
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Strych jak to strych, zakurzony z pajęczynami, zagracony. Lufciki całkiem duże, ona się na pewno przeciśnie, jej prześladowcy być może. Wdrapać się do nich łatwo i…ugh… efka spojrzała z żalem na swoje śliczne buciki. Obcas za duży. Nawet tak zwinna akrobatka jak ona, nie poradzi sobie z takimi szczudłami na zapewne pokrytymi śliskimi dachówkami dachu.

Eshte nie miała wiele czasu na rozmyślania w trakcie ucieczki, jednak w swym pośpiechu zdołała wyrwać krótką chwilę na.. westchnienie sobie z żalem. Pierścienie, teraz buty.. ile jeszcze elementów garderoby będzie musiała stracić, nim ją samą stracą z oczu Marchewa i jego ludzie?! Co jeszcze będzie musiała poświęcić ?!
Z niecierpliwością w ruchach poluzowała wiązania butów, zsunęła je z nóg, po czym, nie mając innego wyboru, porzuciła je na stryszku. Przynajmniej pozbawiona obcasów mogła w pełni wykorzystać swoje akrobatyczne talenty, którymi przecież przewyższała te goniące ją ogry. Zresztą, miała jeszcze niejedną sztuczkę w rękawie.

Zręcznym gestem ręki wzniosła przed sobą własne odbicie. Białe, tak jak teraz prawdziwa kuglarka, ale zdecydowanie bardziej niewyraźne od oryginału. Widmo jej samej, ale czy robiło to aż taką różnicę na mrocznawym stryszku? Na pierwszy rzut oka może i mogła zmylić ich oczy, jednak prawdziwym celem jej życia była rozsadzenie swojego widmowego ciałka w kolejną serię błyszcząco-hałasującego pyłu. Może jak odpowiednio dużo razy wybuchnie im czymś w gęby, to w końcu zrezygnują?

Dopiero po zastawianiu tej pułapki Eshte przecisnęła się przez lufcik i wspięła na dach.
Ach, świeże powietrze wolności… z nutką smrodu kopcących kominów. Zimne i śliskie dachówki, pokryte gdzieniegdzie mchem nie zachęcały do pośpiechu ale świadomość, że bandyci depczą biednej artystce po piętach rzucało nową perspektywę na tą sytuację. Eshte znalazła się na dachu, będącym pułapką o ile… nie przeskoczy na kolejny dach i znajdzie się poza zasięgiem łap Marchewy i jego kompanów.

Ryzyko istniało. Przeskok na dach sąsiedniego wymagał rozpędzenia, jeśli miał być udany. I należało się nie ześlizgnąć po śliskich dachówkach zaraz po przeskoczeniu. Ryzyko istniało, ale czy była jakaś inna alternatywa? Iluzja elfki mogła zaskoczyć bandytów i skonfundować, ale czy by ich zniechęciła ? Kuglarka nie była pewna. Marchewa z kompanami ścigali wszak wiedźmę, którą chcieli wydać na spalenie na stosie. Pewnie spodziewali się trochę czarnoksięskich sztuczek z jej strony. W końcu właśnie czarami parają się czarownice.

Gdzie się podziewał Skel’kel z odsieczą? A Trixie? Dziadunio? Jej samozwańczy mąż?! Jak to się stało, że zaczęła podróżować w towarzystwie, ale brodząc po kolana w kłopotach nie mogła liczyć na ŻADNĄ pomoc?! Jaki był z nich w ogóle pożytek?!

Skakanie po dachach nie napawało jej entuzjazmem. Miała wiele talentów, ale taki rodzaj akrobacji jakoś tak.. nie był jednym z nich. Nie planowała za bardzo swoich kolejnych kroków w tej ucieczce. Po prostu.. no, uciekała. Byle przed siebie, byle jak najdalej od tych łotrów. Kierował nią zwykły instynkt przetrwania oraz cichutka nadzieja, że kolejnymi przeszkodami w końcu zniechęci ich do dalszej pogoni za sobą. Ale się nie poddawali.

A gdyby tak.. zeskoczyć?
Ostrożnie wychyliła barwną czuprynę za krawędź dachu, aby spojrzeć w dół na uliczki. Słyszała, może z niezbyt wiarygodnych źródeł, że byle góra liści lub siana potrafi skutecznie złagodzić taki skok z wysokości...
Zauważyła rachityczny wóz z sianem, który od biedy mógłby posłużyć do złagodzenia upadku… kosztem zwichnięcia nogi lub złamania żeber. Tak zwany “skok wiary” określany był tak nie bez powodu. Skuteczność jego równa była rzutowi monety. Albo się uda, albo nie. Skok wiary często zabierał akolitę wprost do bóstwa w które wierzył, podczas gdy jego połamane ciało konało w agonii. Nic dziwnego, że był często stosowany przez religijne sekty fanatycznych zabójców. Tak przynajmniej elfka słyszała.

Upadek na ten wóz wypełniony jakiś wiechciami słomy, może nie był aż tak zabójczy. Ale czy mogła sobie pozwolić na takie ryzyko? Zważywszy w czyje łapki trafiłaby w ramach leczenia?
Tak czy siak musiała szybko podjąć decyzję, bo słyszała eksplozję swojej kopii jak i przekleństwa prześladowców. Byli coraz bliżej.

Również ona poprzeklinała sobie burknięciami pod nosem. Ani nie chciała przeskakiwać ani zeskakiwać w obawie przed połamaniem się i byciem zdaną na łaskę tych parszywców. Albo co gorsza - Arissy. Nie miała też zamiaru tak po prostu pozwolić się złapać. Ugh, decyzje, decyzje! Narastająca panika zdecydowania nie ułatwiała ich podejmowania.

Męskie głosy zmusiły ją do szybkiego wyboru. I oby.. właściwego. Balansując na zdradziecko śliskich dachówkach, Eshte zbliżyła się do krańca dachu. Tam kilka razy zamachała szeroko rękami, pokręciła też kostkami obu nóg, a na zakończenie westchnęła sobie ciężko. Bardziej już gotowa nie będzie. Teraz albo nigdy.

Rozpędzając się do skoku była skupiona przede wszystkim na tym, aby się nie poślizgnąć i w razie czego szybko odzyskać równowagę. Bardzo kusiło ją zamknięcie oczu, szczególnie że im bliżej była końca dachu, tym coraz głośniej dochodziły do głosu jej wątpliwości. Bo może to jednak nie był jej najlepszy pomyyyyyyyyyyy…
Skoczyła, a towarzyszący temu krzyk nie był zbyt bojowy. Raczej paniczny, przerażony. Zaskoczony. Krzyk osoby, która dopiero w połowie skoku zdała sobie sprawę ze znajdowania się wysoko w powietrzu. Zdecydowanie zbyt wysoko.






Niemniej impet skoku poniósł ją daleko wprost na dachówki sąsiedniego domu. Śliskie dachówki jak się okazało. Choć wylądowała na nich obiema stopami, to nie udało jej się utrzymać równowagi niestety. Ześlizgnęła się po nich, po drodze zaliczając łupnięcie o nie lewym ramieniem. Spróbowała się jeszcze chwycić… i udało się. Wisiała nad ulicą machając nerwowo nogami i nie mając możliwości podciągnięcia się w górę. Desperacko zaciskała palce na końcówce spadzistego dachu z przerażeniem patrząc jak powoli traci chwyt. Jeszcze chwila i spadnie. Roztrzaska się o bruk, a jeśli przeżyje to ją spalą.

Świst. Podmuch wiatru, ptasi skrzek.
Nie zdążyła zauważyć co właściwie wydało ten głos, bo po chwili silne ramię pochwyciło ją i przycisnęło do torsu.
Twarda klatka piersiowa i obejmujące ją ramię jakoś ją uspokoiło, zwłaszcza że czuła zapach znajomych męskich pachnideł. Rozejrzawszy się, zorientowała się że unosi się wyżej i wyżej nad miastem. W ramionach czarownika, siedząc na jego gryfie.

Czy on.. czy on nie mógł.. czy on.. tak jakby..
Czy on nie mógł zjawić się wcześniej, DO CHOLERY JASNEJ, żeby oszczędzić jej tego całego skakania i strachu przed upadkiem?! NIE MÓGŁ?! Oh, pewnie łajdak czerpał dziką satysfakcję z ratowania jej w ostatniej możliwej chwili. Parszywy łajdak!

- Doprawdy… muszę cię chyba zamknąć w jakiejś wieży. Gdzie nie pójdziesz pakujesz się w kłopoty.- jak zwykle narzekał, ale… tym razem jego usta były blisko jej ucha. A samą elfkę kusiło, by podsunąć mu swe ucho pod jego wargi. Po tak… traumatycznych przeżyciach, zasłużyła na odrobinę pieszczoty, prawda?

Była wściekła, ale też i wdzięczna. Dziwaczna mieszanka, w której zadziwiająco przeważała.. wdzięczność wobec Thaaneeekryyyysta. Za to, że nie pozwolił jej spaść i się połamać, albo zostać złapaną przez Marchewę i spaloną na stosie. Jej wdzięczność oraz wciąż odczuwalny szok były tak silne, że w pierwszym odruchu sięgnęła ku niemu dłońmi. Ujęła jego policzki, jak gdyby co najmniej zaraz miała go ucałować w podzięce! Ale zamiast tego tylko zastygła z oczami ciągle rozszerzonymi w niedowierzaniu i przerażeniu.

-Nie mogłeś przylecieć kilka chwil wcześniej, co? ZANIM skoczyłam? -odezwała się drżącym szeptem, prawie samej siebie nie słysząc zza głośnego bicia własnego serca.

- Dobrze że cię wypatrzyłem z powietrza, w samą porę. - odparł jej mężuś tuląc ją mocno i jakby czule do siebie. I było to zdecydowanie miłe uczucie. - Wiesz że pełzający lisek nie jest najszybszym posłańcem? Cud że mnie znalazł tak szybko. Dobrze że zacząłem cię szukać, zaraz po tym jak zniknęłaś Durmangorowi z oczu.

-Nie wiedziałam, że potrzebuję męskiej opieki, aby w spokoju zwiedzać to miasteczko -żachnęła się Eshte, która przecież nie była jakąś delikatną panieneczką wymagającą ratunku na każdym kroku, tylko BARDZO samodzielną elfką -Włosy też powinnam mieć cały czas zasłonięte, żeby nie ściągać na siebie złości byle łotrów?

A tak w temacie łotrów, to kuglarka puściła policzki mężczyzny i wychyliła się trochę, aby spojrzeć w dół na dachy. Przygotowała już ręce do wykonania wulgarnego gestu, w razie gdyby dostrzegła czuprynę barwy marchewki oraz pozostałych zbirów.
Spojrzenie w dół okazało się nie najlepszym pomysłem elfki. Nie w chwili, gdy niedawno spadała z dachu. Byli wysoko, za wysoko. Unosili się nad miastem na tak dużej wysokości, że domy wydawały się małe. A swych dręczycieli nie widziała. Eshte zakręciło się w głowie. I mocniej wtuliła się w fałszywego męża, dla bezpieczeństwa zaciskając dłonie na jego szatach.

- Tak. Gdy koło twojego wozu krążą podejrzane typki, to winnaś brać eskortę. Gdy poluje na ciebie Pierworodny, a w okolicy na elfy patrzy się podejrzliwie, gdy część wielmożów chętnie obwiniłaby cię o śmierć swoich krewnych z rąk trolli… to powinnaś podążać w towarzystwie ochroniarzy. Masz wielu wrogów moja żonko, więc powinnaś dbać o swoje bezpieczeństwo dopóki nie znikniesz im z oczu.- mruczał Ruchacz korzystając z okazji i muskając wargami szpiczaste ucho elfki. Było to tak przyjemnie rozkojarzające. Mogła szybko przywyknąć do takiego dotyku z jej strony… rozkoszna byłaby taka pobudka rano. Esthe z trudem więc sobie przypomniała, że przecież wraz z wróżką udały się w głąb uliczek miasta korzystając z genialnego przebrania. Genialnego! Jednak to nie ten argument wyrwał się jednak z usta elfki, a coś całkiem innego - Mmmm… jeszcze…

Ooooooh, dopiero TERAZ to ogniste babsko postanowiła się odezwać! Zamiast pomóc i rzucić kilkoma ognistymi kulami w tamtą zgraję, ona obudziła się dopiero w obecności tego zdrajcy! I oczywiście przyprawiła kuglarkę o gorące rumieńce.

-Jeeeeeeeeszcze trochę i w ogóle nie będę mogła wychodzić ze swojego wozu! -jak dobrze, że miała szybki język i w porę zagadywała podszepty tamtej, nawet nie dając mężczyźnie czasu na odpowiedź -A przecież właśnie dlatego specjalnie się przebrałam, nie? Żeby nikt nie rozpoznał we mnie zachwycającej sztukmistrzyni. Tak właściwie.. - przymarszczyła brwi wyraźnie nie potrafiąc dostrzec problemu w swoim jakże misternym planie -.. to jestem zdziwiona, że Ty mnie rozpoznałeś. Chyba że liczyłeś na uratowanie innej elfki skaczącej po dachach, co?

- Nie chcę cię zasmucać, ale twoje przebranie za bardzo rzucało się w oczy. Co pomogło mi cię znaleźć.
- przyznał czarownik nie przestając muskać ucho elfki, przez co przyprawiać jej o szybsze bicie serca i całkiem nie pasujące do niej myśli. Niestety… była już doświadczona w łóżkowych zabawach i wiedziała gdzie skierować usta Ruchacza, by sprawić sobie przyjemność.

-CO?! -chwilowego oburzenia elfki nie mogła ukoić żadna pieszczota. Że też Thaaneeekryyyyst miał czelność doszukiwać się dziur w jej planie -Ale przecież ja NIGDY nie noszę na sobie tyle czerni, dlatego to przebranie było takie genialne! Nie wyglądam jak uwielbiana artystka, a jak ktoś z Twojego rodzaju. Może tym razem bycie taką paniunią ściągnęło na mnie kłopoty, co?
Nie.. byłaby naiwna wierząc we własne słowa. Marchewa dobrze wiedział, że to ona ukrywała się pod żałobną czernią i kapturem zasłaniającym barwną czuprynę. Pewno użył jakiejś magii, aby dostrzec ją pod tym idealnie przemyślanym przebraniem.

- Taka ilość czerni rzucała się w oczy. A choć nikt, kto o tobie słyszał pewnie by cię nie rozpoznał… to ten kto ciebie zna z widzenia i szuka. Cóż… elfka tak charakterystycznie ubrana, zwłaszcza teraz… zwraca na siebie uwagę przechodniów i nawet jeśli się nie zainteresują, to na pewno zapamiętają. - mruknął czarownik znów cmokając w ucha kuglarkę. - No dobrze… czas wybrać miejsce na lądowisko. Gdzie cię zabrać?
I zaczął kołować Razorbeakiem powoli zmniejszając pułap.

-Noooo… -zamyśliła się głośno Eshte -Widziałeś Trixie? Byłyśmy razem, ale potem tatuaż zaczął mi dokuczać i ona poleciała się rozejrzeć za źródłem tego dziwnego wrażenia, no bo w końcu to Pierworodny mógł się czaić.. gdzieś tam -machnęła ręką w bliżej nieokreślonym kierunku, bo z grzbietu gryfa w ogóle nie potrafiła określić miejsca, w którym ostatni raz widziała swoją bardkę -Czekałam na nią, ale pojawiła się ta zgraja i musiałam uciekać. A jeśli rzeczywiście coś znalazła? Albo.. kogoś?

- Nie widziałem… posłałaś Trixie? Samą? Może być teraz w dużym niebezpieczeństwie. Niekoniecznie jest tu Pierworodny, ale… więź pomiędzy tatuażami pozwala właścicielki ich wyczuwać się nawzajem. W tej sytuacji ty masz przewagę nad innymi nałożnicami Pierworodnego.Twój malunek jest trudniejszy do wykrycia, gdyż znacznie osłabiłam jego emanację. To oznacza, że ona ciebie raczej nie wyczuła. Albo… on, choć wątpię by Pierworodny obdarzał takim znakiem kogoś poza kochankami.
- wyjaśnił Ruchacz i pokręcił głową.- Jak mogłaś ją puścić samą, przecież mogła ona wpa…? Wiesz co? W sumie to bez znaczenia. Obie też byście się wplątały w jakąś kabałę. Miejmy nadzieję, że Trixie ma talent ratowania swojej skóry, bo ją trudniej będzie znaleźć.

-Ej, ja się martwiłam, że to tamten Gównojad jest w pobliżu. Trixie myślała, że skarb, no to poleciała sprawdzić. To byłby bardzo użyteczny tatuaż, taki pozwalający mi wyczuć drogocenności
-odparła kuglarka odrobinę zbaczając z tematu zagubionej wróżki. Oczywiście, że trochę się o nią martwiła, ale z drugiej strony była też świadoma tego, jak bardzo, bardzo złym pomysłem jest przebywanie z nią w jednym pomieszczeniu.
Zabawne, że wystarczyło posiedzenie kilka chwil w ramionach mężczyzny i na grzbiecie gryfa, aby z Eshte uleciał jeszcze tak niedawny strach. Teraz nawet z przyjemnością spoglądała w dół na miasteczko, proponując - Jeśli polatamy jeszcze trochę, to może znowu coś poczuję. I wtedy znajdziemy Trixie, nie?

- Kochanica Pierworodnego to nie jest ktoś kogo można lekceważyć. Te istoty wybierają na matki swojego potomstwa tylko potężne partnerki.
- odparł Ruchacz i wzruszył ramionami.- Poza tym nie słyszałaś, że największym skarbem jest miłość ukochanego..?

Eshte wywaliła język na zewnątrz. Nie w geście wesołości, tego jaka jest dowcipna i złośliwa, ha ha ha. O nie, to konkretne wystawienie języka, któremu towarzyszył brzydki grymas, oznaczało mdłości wzbierające się pod wpływem słów tego łajdaka.
-Tak bardzo chcesz mieć obrzyganego gryfa? -zapytała ponuro.

Czarownik się nie odzywał, uśmiechając się ironicznie. Najwyraźniej spodziewał się po elfce właśnie takiej reakcji.
- Trixie jest w dużym niebezpieczeństwie, jeśli uda się jej odnaleźć wysłanniczkę Pierworodonego. Może się jej nie udać jej typowa taktyka jaką jest ucieczka. Musimy ją znaleźć pierwsi i… musimy szukać z poziomu ulicy. W powietrzu sami staniemy się łatwym celem. - stwierdził mężczyzna po chwili namysłu.

Kuglarce nie podobało się to co mówił. Skarbu to by z chęcią poszukała, ale jakiejś tam nałożnicy Gównojada, i to pewnie jeszcze takiej szczęśliwej z bycia jego niewolnikiem, już niekoniecznie. Jednak wiedziała, że nie zostawi maleńkiej bardki na pożarcie jakiejś harpii. Mogła tylko mieć nadzieję, że Thaaneeekryyyst się myli i Trixie rzeczywiście znalazła skarbiec pełen świecidełek. I po prostu biedna się zapomniała.

-Nie mam butów - stwierdziła Eshte wzdychając ciężko, nie tyle nad brakami w swojej garderobie, co nad końcem tej krótkiej chwili odprężenia. Musiała się też przebrać, otrzepać się cała z mąki, bo przecież nie będzie taka biała chodziła po mieście -I pewnie powinniśmy też zabrać ze sobą Dziadunia.

- Nie mamy czasu na szukanie Durmangora .-
przyznał jej mężuś zbliżając się coraz bardziej do dachów domów, na których to elfka nie widziała Marchewy i jego kompanów. Spojrzał na stopy elfki i westchnął. - No cóż… kupimy ci buty, byle szybko.

Zwykle to Eshte odbierała dech w piersiach swoimi zachwycającymi występami, ale tym razem sama zastygła na moment w niedowierzaniu. Zamierzał kupić jej.. buty? Już tak dawno nikt jej niczego nie kupował! No bo właściwie kto? A może Thaaneeekryyst.. może.. może on teraz próbował jej się przypodobać po całej tej wspólnej zdradzie z niby-kapłanką? Ooooh, mogła z tym żyć!

Szeroko otwarte usta kuglarki nagle rozciągnęły się w równie bardzo, bardzo szerokim uśmiechu prezentującym większość jej zębów.
-Może jeszcze jakieś ubranie? -zapytała, mając zamiar wydusić jak najwięcej z tej zapewne tylko tymczasowej hojności czarownika -Jestem cała biała od mąki, na pewno nie chcesz, żeby Twoja żonka tak chodziła po mieście, co?

- Skoro ty zapłacisz za te zakupy, to oczywiście… całą szafę ubrań możemy kupić.
- odparł z kamienną miną czarownik, choć jego spojrzenie było żartobliwe i ironiczne.

Kąciki wargi kuglarki drgnęły kilka razy, po czym odwróciły się w żałosną podkówkę.
-Ale ja nie mam ze sobą nawet jednej monety. I co my zrobiiiimyyyyyyy? -zawyła głośno i bardzo, bardzo dramatycznie. Oczywiście, że nie chodziła po mieście z pustymi kieszeniami, jednak jej mężuś nie musiał o tym wiedzieć. Nie miała innego wyboru jak wymusić na nim hojność!
Zamachała nóżkami w powietrzu, mówiąc - Będziesz musiał mnie nieść całą drogę przez miasto, ot co.

- Będę musiał… a potem zaniosę cię do łoża w twoim wozie. I tam ty się odwdzięczysz mi za noszenie.
- odparł z lisim uśmieszkiem czarownik i już kuglarka miała zaprotesto… ale łajdak przybliżył się do jej oblicza swoim i nagle pocałował. Mocno i namiętnie. I zamiast protestu z ust elfki wychodziły jedynie pomruki, a jej ciało przylgnęło mocno do koch… mężusia.
To było przyjemne, tak się całować. To było przyjemne, być obejmowaną czule. To było przyjemne, czuć się bezpieczną w jego ramionach. I pożądaną.

I… pewnie dlatego po tym całym długim pocałunku, skołowana sprzecznymi emocjami elfka długo nie mogła wydusić z siebie słowa.
- Cóż… niech ci będzie. Za buty zapłacę ja i ja je ostatecznie wybiorę. Za resztę… znalazłem jakiś woreczek z monetami w wozie. Skoro nie twoje… to pewnie moje.- rzekł z ironicznie Ruchacz zerkając na żonkę, która nie mogła całkiem dojść do siebie.

Niewiele brakowało, zaledwie jeszcze kilka chwil takiego całowania, a niewątpliwie z uszu elfki buchnęłaby para równie gorąca co jej policzki. Jednak pozostało jej tylko ogromne zdezorientowane. Oh, oraz zaślinione usta, które szybko przetarła ręką, mrucząc przy tym burkliwie -No ja mam nadzieję, że Twoje.

Podekscytowanie na myśl o nowych butach, całkiem nowych a nie skradzionych z cudzych nóg, przyćmiło wszystkie złości jakie powinna czuć wobec tego ŁAJDAKA. Zaraz zaczęła trajkotać i snuć dość przerażające wizje -To jakie kupimy dla mnie buty? Haftowane złotą nicią? A może zdobione cennymi kamyczkami i kolorowymi piórami? Oooo, i na taaaakiej -Eshte rocapierzyła szeroko swój kciuk i palec wskazujący - wysokiej podeszwie. I wiązane aż pod kolanami.
Ważne, że w swoich oczach miała cudowny i wprost wybitny gust. Na pewno jedyny w swoim rodzaju.

- Wygodne, o długiej holewie i niskiej podeszwie, skórzane i może obite metalem.- plan Ruchacza wobec butów elfki był odmienny od jej wyobrażeń.- Wygodne do ucieczki, wspinaczki i walki.
Jego gryf zaczął pikować ku uliczce pełnej rzemieślniczych sklepików.

-Ale przynajmniej z kamieniami i pióraaaaaaaaa… -żądania elfki zmieniły się w przeciągły krzyk, kiedy bestia gwałtownie zmieniła swój lot.
Pęd powietrza wypełniał jej uszy, palcami instynktownie wczepiła się w szatę mężczyzny. A chociaż naturalnym odruchem byłoby zamknięcie oczu, aby nie przyglądać się nadciągającej śmierci, to Eshte bez mrugnięcia wpatrywała się w szybko zbliżającą się uliczkę.
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem