Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-01-2023, 00:51   #123
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację


Helmowa Roztoka


Éogar syn Halwyna mimo szóstej dekady na wciąż mocnym karku, w siodle trzymał się niczym młodzieniec. Surowe oblicze doświadczonego Marszałka stalowym wzrokiem szarych oczu omiatało horyzont, za którym kryły się zabudowania Fowlmere.

Dziesięć mil na zachód od Helmowego Jaru wzdłuż Wielkiego Gościńca ku Grimslade i dalej Wrotom Rohanu, warownia na wzgórzu w Zachodniej Bruździe ostrą palisadą stała otoczona i solą w oku Drugiego Marszałka. A to za sprawą rodu tam panującego. Jako jeden z nielicznych w okolicy mógł zagrażać jego pozycji. Na pewno nie za panowania starego Fengela, lecz teraz? Obcy w swojej ojczyźnie król Thengel nie był przewidywalny i bardziej gondorski zapewne, niż w obyczajach dzieci Éorla… Dodatkowo, przyjaźń lorda Fowlmere z Grimbornem, postrachem pogranicza, tak bogatym w złoto, stada jak i sławę pośród nie tylko éoredów Zachodniego Estemnetu, ale i całej Riddermarchii - nie napawała Éogara optymizmem.
Gdyby doszło do otwartego konfliktu z Elfthianem, kogo lord Grimslade miałby wesprzeć wybierając pomiędzy nimi?

Niektóre rzeczy zdawały się być niezmienne jak cykle natury. Oprócz Elftaina, lord Helmowego Jaru zaliczał do nich odwieczne problemy z Trzecim Marszałkiem i krnąbrną Zachodnią Marchią Rohanu. Pogoda jednak odmienić się tego roku mogła. Chmury ze wschodu przeganiał wiatr zmian kumulując burzę na zachodzie, której rozładowanie mogło przynieść prawdziwy potop. Jakim szaleńcem trzeba być? Porwać mu małżonkę, matkę dziedzica na Rogatym Grodzie! Ukochaną Esfeld! I tłumaczyć chęcią ożenku z branką?! I na co liczyć teraz? Niedorzeczności dzikich barbarzyńców dunlandzkich…




Fowlmere


Ogień łapczywie oblizywał żółtymi jęzorami trzeszczące z cicha szczapy drewna w palenisku pośrodku Długiego Domu.
- Problemy w Zachodniej Marchii to nic nowego.- rzekł lord Elfthain patrząc w płomienie.
- Wciąż te same. - odparł Grimborn sięgając po dzban.
- Krew się rozleje.
- Zapewne. - nalał do kielicha czerwonego trunku.
- I klanów Gáesela i nasza. Może i Wulfringów jeszcze… Cóż Éogar zamierza? - gospodarz zapytał przyjaciela retorycznym tonem.
- Nie wiem czy może sobie pozwolić na to czego by chciał. - lord Grimslade upił wina. - Ale to złodzieje. Prowokatorzy. Bandyci. Więc racji mu odmówić nie mogę. Zgnieść buntowników w zarodku nim zaraza konfliktu pokojowe klany i wioski zajmie.
- Ten stary relikt przeszłości nigdy nie zmądrzeje. - lord Fowlmere skrzywił się w myślach przywołując postać Drugiego Marszałka. - Nawet jeśli w słuszność sprawy się ubierze, to nic dobrego z tej prezentacji nie ostanie się. - rzekł powątpiewając zapatrzony w palenisko.

Elfthain syn Elfbranda gardził Éogarem. I z żywą wzajemnością. Podobnie jak i ojciec jego był w cichym konflikcie z królem Fengelem - jak niegdyś, tako i teraz - niechęć do politycznych gier, przekupstwa, intryg oraz nieprzejednana rodowa duma plasowała dom potomków Helma Żelaznorękiego znowu bez zmian. Na uboczu. Bez stosownie zasłużonego miejsca pośród najwyższych stanowisk rohirrimskich elit. Pod jego dowództwem, éored z Fowlmere służył Władcom Koni w głębokim poczuciu obowiązku i honoru. I tylko pogarda wobec zniżania się do poziomu Éogara od lat powstrzymywała go od otwartego otwartego konfliktu z Rogatym Grodem. Bo krew niepotrzebnie przelana popłynęłyby Zachodnią Bruzdą. Miast tego usunął się w cień podnóża Gór Białych. Nie cierpiał niczego z bliska co dotyczyć miałoby osoby lorda Helmowej Roztoki. Z rodzinnego grodu na odległość brał starszego od siebie Marszałka, który latami układów i zależności trzymał większość lokalnej szlachty na wodzach bardziej lub mniej lojalnego posłuszeństwa. Wymuszonego zaś w Zachodniej Marchii na klanach Gáesela i lordzie Frecasburga. Wulfringowie, może i bardziej nawet od plemion Gáetir, byli starannie hodowanym wrogiem. Ostrzyli miecze i groty z apetytem wyglądając słabości dzieci Éorla, zwłaszcza że lord Frána do wspólnego rodowodu Éorla, za przykładem przodka Freca, również rościł wulfringowe prawo.

- Król Thengel życzyłby sobie, by pojednanie Éogara z Cenricem nastało. - Grimborn chyba tylko z honorowej lojalności, bo bynajmniej szczerej życzliwości wobec Marszałka, pchnął temat w innym kierunku, a mianowicie Wschodniej Marchii - Aby Mildryd córkę Galwyna z Esmundem ze Wschodniej wyswatać. Nasz Złoty Dwór szepcze taką propozycję głosami obcych. Tej kompani cudzoziemców, co Esfeld uwolnili z porwania.
- Roztropnie. - Elfthain upił z kielicha znając już z pierwszej ręki wydarzenia z Sekretnego Lasu. - Ale czy nie za późno?
Grimborn wzruszył potężnymi ramionami. Jeśli lord Fowlmere był wysokim czterdziestoletnim rycerzem o muskularnej budowie ciała, to jego sąsiad z Grimslade, na podobieństwo przodka Grima, był nie tylko wulkanem szału podczas bitwy, lecz i wojem o wielce niedźwiedziej posturze.
- Erkenhelm z córką Éohild… Pamiętasz Éohild? - tym razem Elfthain zmienił temat.
- Tak. - odparł zasępiony na wspomnienie okoliczności śmierci wojowniczki.
- Więc owa Gléowyn z nim zajechała tutaj w drodze ku Fortom przy Wrotach. Pod moją komendą służył jej brat, choć pod imieniem zmienionym. Temu na służbę przy Brodach na Isenie nastawał przede mną. - zauważył. - Nic innego rzec jej nie mogłem nowego. Jedynie o śmierci Éohild opowiedzieć.
- Tylko czemu ten Gárulf zaginął wraz ze śladem reszty załogi?
- Dunlandzkie psy. - Grimborn wzruszył ramionami. - Albo orki. Wszak powód do opuszczenia Strażnicy mieć musieli.
- Wszyscy? I bez gońca?
- Mógł nie dotrzeć.
- Erkenhelm prawi, że Dolina Czarodzieja coraz bardziej dunlandzka. - rzekł Elfthain - Wieści o orkach w okolicy Isengardu ludzie mu przynieśli. A Saruman go podobno uprzejmie potem wykpił.
- Czarodziej zapewne wie co robi.
- W to nie wątpię. Jako i to, że my nie wiemy tylko co. Przewidział jednakże kapitan wśród tych królewskich obecność szpiega Sarumana. Ubiegł wieści o tym z Edoras i o służbie Isengardowi świadectwa samegoż tego ciemnowłosego. Cadoc na niego mawiają z Rogatego klanu.
- Dunlandczyk?
- Więc, oby o wątpliwej lojalności Czarodzieja wobec nas jednak się mylił, bo to niebezpieczna może być obsesja lub proroctwo. - Grimborn wrzucił suchą szczapę drewna do żarłocznego ognia.
- Skoro Thengel go posłał to i cel swój w tym mieć musiał. Co i pokazywaniem lekarstwa innego od ognia i miecza na leczenie przypadłości granicznych może się objawiać. - powiedział Elfthain. - Sojuszników pośród wrogów mieć to mądra taktyka.
- Tylko, że nie każda kuracja i taktyka skuteczna. Często nienawiść sama sobie zadaje rany. - Grimborn nie był do końca przekonany.

Czy można jedną wiosną łatwo stopić lód zalegający od lat w głębi serca, którym obrosły dunlandzkie plemiona?



Brody Entwade


- Widzę, żeś nadal Pięciopalczastym. - rzekła ponuro ciemnowłosa wojowniczka zerknąwszy od niechcenia na prawą dłoń starca.

Siedzący na kłodzie obok namiotu, sterczącego ponad trawy jak bodząca morze szara skała, siwy mężczyzna obejrzał pomarszczoną wiekiem rękę trzymając pod słońce.

- Nie tylko palec. - wystawił ku niej środkowy i zgiął nim kilkukrotnie. - I szyja nadal mą kiepełę nosi. Choć siwa już, to sprawna jak niegdyś. - z wesołym błyskiem w oczach postukał się wspomnianym palcem o skroń.

Ile to już lat minęło? Trzydzieści? Odkąd król Fengel chciał go skrócić o głowę? Ukrywał się rozśpiewany banita po przepastnych przestrzeniach Estemnetów. Od grząskich mokradeł Fenmarchii, przez kręte przyrzecza płycizn Wielkiej Rzeki do pagórkowatych traw falującego Wolde. Od gospodarza do gospodarza za wikt i kimę płacił pieśniami. Od obozu do obozu koczowniczych pasterzy wędruje uzbrojony w lutnię i rymy po szlakach i bezdrożach Rohanu i sąsiednie krainy przed laty odwiedzajac. Tylko królewską domenę i siedziby lordów z dala omijał, by nie kusić przeznaczenia fałszem podszytej dumy wysoko urodzonych lub wyniesionych. O królu Fengelu, o Marszałkach, o lordach snujących w ciemnych kuluarach pajęcze intrygi - wszak ciemne sprawy najlepiej załatwiać po ciemku… O dawnych legendach obrosłych w mity… O królach, królestwach, wojnach i historiach bohaterów i miejsc inaczej nigdy spisanych i od zapomnienia pieśnią ocalonych… A wszystko zawsze w myśl powiedzenia, że pierwej ten palec środkowy stracić przyjdzie zakładem, niźli pieśń fałszem ma wybrzmieć swej wymowy. I choć cięty miał Léothere język, to nigdy tego narzędzia pracy, ani palca rzeczonego, nie utracił.

A mimo, że obrażony Fengel sowitą nagrodę za głowę minstrela rozzłoszczony wyznaczył piętnem banicji go naznaczając, to nikt w żadnym zakątku Riddermarchii barda nie wydał.
Zmarł stary Fengel, a nagroda wciąż stała, więc wyjęty spod królewskiego prawa, wędruje minstrel z uczennicą zimując na stałe jedynie w bezpiecznych sadybach cierpiących go Eorlingów.

- Na starszego się stoicie panie Léothere niźli jesteście. - Léora z Harrowdale uśmiechnęła się kącikiem warg z ukosa zerknąwszy na barda.

Minstrel cmoknął.
- A pozory mylą, jak powiadają w Meduseld. I nie taka z ciebie tułaczka na jaką się nosisz. - uderzył miękko w struny lutni.

Posłała staremu muzykantowi spojrzenie pełne teatralnego oburzenia.

W Edoras
Słomiany się złoci dach
Umarł król Fengel niechaj żyje król
I cofnie ciemny strach


Wojowniczka pokiwała z aprobatą głową.

Marszałek
Drugim by chciał trzeci być
Théoden rośnie i gdy przerośnie
Kopnięcia czyja rzyć?


Léora roześmiała się. Pierwszy raz tak głośno i szczerze od bardzo dawna. Zanurzyła w myślach puszczając mimo uszy kolejne strofy. Jej młodszy brat też miał dar rozśmieszania surowych oblicz posępnych mieszkańców Kopcowej Doliny. A szczególnie swej siostry…

Jej lord chyba nie miał zmartwień Marszałków?

Komu na stare lata w głowie kariery i tytuły? A o pozycję w Harrowdale martwić się nie musiał i nie tylko dlatego, że twardą ręką rządził. Stanowiska lokalnych wodzów dzierżyli jego kuzyni, a w szeregach éoredów dowodzili synowie i wnukowie… Patriarcha rodu rywali z zewnątrz obawiać się wszak nie musiał.

Już nie potrafiła zobaczyć twarzy Zaradoca oczyma wyobraźni, ani w zwierciadle pamięci. Jeszcze jego głos jakoby słyszała we snach z mgieł płynący, lecz i on ucichł jak śpiew ptaka na wietrze… Odkąd w Przeklętym Wąwozie dokończył się haniebny żywot Ulfura, śmierć mordercy niewielkie dała jej ukojenie. Gondoryjka Eliandis Eadweardiel powstrzymała jej strzałę być może zaklętym słowami w tamtym przeklętym miejscu… Tym na krótko życie mordercy ratując… Jednak nie tak przeznaczenie sprawiedliwość oddało Zarandocowi. Z zabójcy jej brata na wzgardę i niepamięć zasługującego, stał się bohaterem i obrońcą Rohanu w pieśniach Wschodniej Bruzdy ku nieśmiertelności niesionym… Czempionem króla, który życie oddał w obronie Władców Koni w walce z Koniożercą.

Léofara spplunęła z pogardą na tą myśl, co zawstydziło policzki i ubodło zarazem dumę Léothere biorącego wymowny gest za krytykę sztuki. Po debiucie wybrzmiałej nuty ostatniej nowej strofy, spodziewał się zaiste załoga odmiennej reakcji od audiencji!




Dolina Dunharrow


Lord Harrowdale przechadzał się po komnacie. Jeszcze kilka lat temu nadal wędrował pieszo Schodami doglądając krętej stromej drogi i fortyfikacji. Dzisiaj, łysiejąca głową siwych rzadkich kosmyków zwisających zza uszu, już nie pamiętała ciężaru hełmu. Ani wątła pierś nad okrągłym brzuchem wysłużonego napierśnika. Sękate palce zaciskały się na lasce kija, a nie rękojeści miecza… Gwałtowne życie i upływ lat postarzały ciało wielkiego niegdyś woja znacznie szybciej niż jego umysł. Trzeba było jednak być w formie, powtarzał ostatnimi czasy w myślach. Bez ruchu i w łożu mógł zatrzymać się w miejscu na zawsze, jak kamieniejący na wieki troll w blasku złotego brzasku. Musiał jednak przed sobą niechętnie się przyznać, że jego położenie było beznadziejne, nieprzymierzając jak przymrozek na wiosnę.

Posępnymi myślami od czasu śmierci króla Fengela, któremu służył wiernie jak oddany pies, sięgał lord Hereward z górskiej doliny ku Edoras i dalej na otwarty ocean traw.

Potrzebował Fengel lojalnego lorda w górskiej twierdzy i Thengel tako samo musi, dumał stary Hereward. Godził się z koleją rzeczy naturalnych. Zestarzał się na uboczu z dala od dworu, splendoru stanowisk i rang w cieniu Przeklętej Góry.

Ale nie słuchał jego rad stary król. A nowy… choć całkiem inny i obcy, to w tym ojcu podobnym… on także głuchym na słowa lorda z Harrowdale. Jeszcze miał w sobie wigoru, aby obu Marszałków za łby wziąć i pokój zaprowadzić trwały między klanami… Gdyby tylko Pierwszym Marszałkiem go Thengel uczynił… Takież to proste!
Zaiste im więcej Thengel lordowi odnawiał, tym bardziej w swej słuszności ten się utwierdzał. W głębi zaś serca wbijał się w cieniu rozgoryczenia coraz głębiej cierń urazy.



 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 10-01-2023 o 02:33.
Campo Viejo jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem