Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy

Sesje RPG - Fantasy Czekają na Ciebie setki zrodzonych w wyobraźni światów. Czy magią, czy też mieczem władasz - nie wahaj się. Wkrocz na ścieżkę przygody, którą przed Tobą podążyły setki bohaterów. I baw się dobrze w Krainie Współczesnej Baśni.


Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-12-2022, 03:58   #121
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



Cadoc zebrał wodze obracając łeb, a za nim resztę konia, w przeciwnym kierunku do Léothere. Wszyscy ruszyli stępa polnym szlakiem, który łagodnie wspinał się na trawiastą fałdę horyzontu. Wszyscy oprócz Mildryd. Wojowniczka stała w miejscu a na zdziwione spojrzenia odrzekła spokojnie.

- Jeśli wierzyć słowom starca, a powodów by nie czynić tego nie znajduję, to miejsce obozu Cenrica jest już znanym. - stwierdziła zakładając zapleciony warkoczyk z policzka za ucho. - Czekać będę przy Entwade na zachodnim brzegu. Tam, gdzieśmy obozowali w nocy. - spojrzała na Zwinnorękiego.

- Nie mówcie Esmundowi, że na niego czekam, jeśli do porozumienia nie dojdzie. - poprosiła.




W ciągu popołudnia ściemniało się znacznie szybciej niźli by sobie wszyscy się tego spodziewali. I nastawiała spokojność jakby czas zwalniał uciszając nawet szumiące szepty nieruchomych teraz traw.

Cadoc: 6 + 4 = 10
Eiliandis: 4 + 6* = 10*
Zwinnoręki: 4 + 4,4 = 12


Leśny Człowiek wiedział, że zbiera się na wielką burzę.

Kiedy zbliżał się zmierzch, tym bardziej przyspieszony zbierającymi się ciemnymi nisko zawieszonymi w miejscu chmurami, zobaczyli pierwsze zwierzęta ogromnego stada, choć czuli je zaiste już od jakiegoś czasu mimo bezwietrznej pogody!
Ilość sztuk, jak się okazało rogatego bydła, była tak liczna w stadzie, że nikt z bractwa na własne oczy większego dotąd w jednym miejscu nie widział.

Pasterze na widok trójki zbrojnych przywitali ich zwyczajowymi pozdrowieniami i wskazali kierunek przebywania Trzeciego Marszałka. Cenric miał stać oburzeń około mili przed nimi.

Wkrótce dostrzegli również pierwszych zbrojnych Cenrica. Stali na wyspie otwartego terenu pośród morze rogacizny i śmiejąc się w dobrych nastrojach rozmawiali przyglądając się kilku luźnym koniom. Trzy ogiery rywalizowały miedzy sobą oraz wyzywały lidera, niespodziewanie młodszego, acz silnego i dorodnego. Nerwowy taniec kopyt, dęba stawanie oraz wzajemne odgarnianie kąsaniem i kopaniem mieszało się w napiętym spektaklu naturalnej walki o dominację.

Cericowi właśnie wskazywali obóz marszałka, którego namioty dostrzegli z trzeciej części mili, kiedy zaczęło dziać się coś niespotykanego.

Bractwo poczuło jak włosy na rękach stają dęba. Jasnoniebieskie i fioletowe ogniki niczym iskierki przebudzały się przyjmując migoczącą formę na końcówkach włóczni, hełmów, końskich uszach i pełzających jak węże po szczytach ździebeł zielonych z syczącym dźwiękiem. Było to piękne i dziwne zarazem.

Niektórzy z Cenricowych z przejęciem wszczynało alarm, że się stają się oczarowywani przez Czarodziejkę ze Złotego Lasu!
Inni prychali szydząc, że takie światła to zdarzają się podczas burz. Jednak i ci ostatni zdawali się nie potrafić stłumić ogarniającego ich strachu.

Eiliandis: 2 + 1,4 = 7
Zwinnoręki: 5
Cadoc: 6 + 6* = 12*


Ściemniony zachód słońca nagle zakryty woalem ciemności pogrążył świat w mroku, gdzie tylko błyszczały na rogach i uszach stada mrugające zimnym srebrem poświaty niebieskawo fioletowe iskry. Z zagłuszający grzmotem, od którego zadrżała ziemia, a może tylko ugięły się końskie nogi bractwa, z góry runął deszcz, jakby kto otworzył burzową chmurę. Piorun uderzył gdzieś niedaleko z oślepiającym błyskiem, który pokazał wzburzone morze nerwowo falującego bydła. Alarmujące dźwięki zwierząt, krów, byków, koni, pasterzy i zbrojnych przepatrywaczy zlewały się w chaotyczny harmider. Jakby z wnętrza ziemi dobiegł drżący łomot - bydło rzucało się tam i z powrotem!

A potem… zaczęło biec na oślep w panice!


 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 19-12-2022 o 04:04.
Campo Viejo jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 05-01-2023, 15:32   #122
 
sieneq's Avatar
 
Reputacja: 1 sieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputację

Czarne chmury przetaczały się po niebie, rozświetlane raz po raz blaskiem błyskawic. Ich upiorne światło wydobywało z mroku czarną, kłębiąca się masę bydlęcych ciał, która z każdym błyskiem okazywała się być bliżej i bliżej. Zwinnoręki usłyszał, jak Eliandis coś krzyczy, ale jej głos i odpowiedź Cadoca utonęły w serii kolejnych grzmotów. Kątem oka widział, jak Dunlandczyk spina konia i rusza naprzeciw pędzącemu stadu.

Zwinnoręki, niewiele myśląc, ścisnął łydkami boki Szrona. Konik obrócił głowę, spoglądając na jeźdźca, jakby pytał go, czy ten wie co robi. Młodzieniec powtórzył sygnał, nieco bardziej zdecydowanie, i tym razem wierzchowiec posłusznie ruszył z miejsca, kierując się w stronę nadlatującej z rykiem i łoskotem ławy ciemnych ciał. Koń przeszedł w kłus, chwile później w galop. Zwinnoreki, uniesiony w strzemionach, zebrawszy wodze w jednej ręce, drugą sięgnął po wiszący u boku myśliwski róg. Zbliżył ustnik do warg, lecz instrumentu nie wydobył się oczekiwany dźwięk; trzymany jedna ręka róg chwiał się na boki, odskakując od ust, wydając z siebie jedynie przerywany skrzek, ledwie słyszalny pośród grzmotów i harmidru czynionego przez nadbiegające bydło. A ono było tuż - Zwinnoręki mógł już dostrzec przerażone oczy błyskające pośród ciemnej, skołtunionej sierści porastającej pochylone głowy z wysuniętymi naprzód rogami. Zebrawszy się w sobie jeszcze raz przycisnął róg do warg i zadął z całej siły. Donośny, chrapliwy głos rogu przeszył powietrze, wybijając się ponad porykiwania zwierząt i tętent setek tratujących ziemię racic. Pierwsze szeregi, odległe zaledwie o kilkadziesiąt kroków, zafalowały nagle. Zwierzęta, spłoszone nowym hałasem, poczęły odskakiwać na boki, pociągając za sobą kolejne. Zwarta mas pędzącego bydła poczęła się rozdzielać, niby drewno rozszczepiane klinem, i rozpierzchac na boki, jak dwie szerokie odnogi rzeczne, opływające wyspę. Nie tracąc czasu, jeździec zatoczył koniem, i nieustająco dmąc w róg, pędził wzdluż jednego z owych strumieni, jakby go zaginając. Zwarty dotąd potok zwierząt ją się dzielić na grupy, te zaś szybko poczęły rozpadać się na mniejsze, a zatem mniej groźne. Zaraz też wpadli pomiędzy nie pasterze na koniach, oganiając i zapedzając rozproszone zwierzęta.

Zwinnoręki wstrzymał konia. Teraz, gdy ucichł głos rogu, spostrzegł, że burza odsunęła się w stronę gór a wiatr ucichł, mimo że gęste, czarne chmury wciąż wisiały nisko nad stepem. Łapczywie chwytał w płuca powietrze. Czuł, jak pod przesiąkniętym deszczem kaftanem spływają po skórze strugi potu. Zawrócił i powoli ruszył, rozglądając się za Eliandis i Rogaczem, w nadziei, że oni również wyszli z tej przygody bez szwanku.



 

Ostatnio edytowane przez sieneq : 05-01-2023 o 17:14.
sieneq jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 10-01-2023, 00:51   #123
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację


Helmowa Roztoka


Éogar syn Halwyna mimo szóstej dekady na wciąż mocnym karku, w siodle trzymał się niczym młodzieniec. Surowe oblicze doświadczonego Marszałka stalowym wzrokiem szarych oczu omiatało horyzont, za którym kryły się zabudowania Fowlmere.

Dziesięć mil na zachód od Helmowego Jaru wzdłuż Wielkiego Gościńca ku Grimslade i dalej Wrotom Rohanu, warownia na wzgórzu w Zachodniej Bruździe ostrą palisadą stała otoczona i solą w oku Drugiego Marszałka. A to za sprawą rodu tam panującego. Jako jeden z nielicznych w okolicy mógł zagrażać jego pozycji. Na pewno nie za panowania starego Fengela, lecz teraz? Obcy w swojej ojczyźnie król Thengel nie był przewidywalny i bardziej gondorski zapewne, niż w obyczajach dzieci Éorla… Dodatkowo, przyjaźń lorda Fowlmere z Grimbornem, postrachem pogranicza, tak bogatym w złoto, stada jak i sławę pośród nie tylko éoredów Zachodniego Estemnetu, ale i całej Riddermarchii - nie napawała Éogara optymizmem.
Gdyby doszło do otwartego konfliktu z Elfthianem, kogo lord Grimslade miałby wesprzeć wybierając pomiędzy nimi?

Niektóre rzeczy zdawały się być niezmienne jak cykle natury. Oprócz Elftaina, lord Helmowego Jaru zaliczał do nich odwieczne problemy z Trzecim Marszałkiem i krnąbrną Zachodnią Marchią Rohanu. Pogoda jednak odmienić się tego roku mogła. Chmury ze wschodu przeganiał wiatr zmian kumulując burzę na zachodzie, której rozładowanie mogło przynieść prawdziwy potop. Jakim szaleńcem trzeba być? Porwać mu małżonkę, matkę dziedzica na Rogatym Grodzie! Ukochaną Esfeld! I tłumaczyć chęcią ożenku z branką?! I na co liczyć teraz? Niedorzeczności dzikich barbarzyńców dunlandzkich…




Fowlmere


Ogień łapczywie oblizywał żółtymi jęzorami trzeszczące z cicha szczapy drewna w palenisku pośrodku Długiego Domu.
- Problemy w Zachodniej Marchii to nic nowego.- rzekł lord Elfthain patrząc w płomienie.
- Wciąż te same. - odparł Grimborn sięgając po dzban.
- Krew się rozleje.
- Zapewne. - nalał do kielicha czerwonego trunku.
- I klanów Gáesela i nasza. Może i Wulfringów jeszcze… Cóż Éogar zamierza? - gospodarz zapytał przyjaciela retorycznym tonem.
- Nie wiem czy może sobie pozwolić na to czego by chciał. - lord Grimslade upił wina. - Ale to złodzieje. Prowokatorzy. Bandyci. Więc racji mu odmówić nie mogę. Zgnieść buntowników w zarodku nim zaraza konfliktu pokojowe klany i wioski zajmie.
- Ten stary relikt przeszłości nigdy nie zmądrzeje. - lord Fowlmere skrzywił się w myślach przywołując postać Drugiego Marszałka. - Nawet jeśli w słuszność sprawy się ubierze, to nic dobrego z tej prezentacji nie ostanie się. - rzekł powątpiewając zapatrzony w palenisko.

Elfthain syn Elfbranda gardził Éogarem. I z żywą wzajemnością. Podobnie jak i ojciec jego był w cichym konflikcie z królem Fengelem - jak niegdyś, tako i teraz - niechęć do politycznych gier, przekupstwa, intryg oraz nieprzejednana rodowa duma plasowała dom potomków Helma Żelaznorękiego znowu bez zmian. Na uboczu. Bez stosownie zasłużonego miejsca pośród najwyższych stanowisk rohirrimskich elit. Pod jego dowództwem, éored z Fowlmere służył Władcom Koni w głębokim poczuciu obowiązku i honoru. I tylko pogarda wobec zniżania się do poziomu Éogara od lat powstrzymywała go od otwartego otwartego konfliktu z Rogatym Grodem. Bo krew niepotrzebnie przelana popłynęłyby Zachodnią Bruzdą. Miast tego usunął się w cień podnóża Gór Białych. Nie cierpiał niczego z bliska co dotyczyć miałoby osoby lorda Helmowej Roztoki. Z rodzinnego grodu na odległość brał starszego od siebie Marszałka, który latami układów i zależności trzymał większość lokalnej szlachty na wodzach bardziej lub mniej lojalnego posłuszeństwa. Wymuszonego zaś w Zachodniej Marchii na klanach Gáesela i lordzie Frecasburga. Wulfringowie, może i bardziej nawet od plemion Gáetir, byli starannie hodowanym wrogiem. Ostrzyli miecze i groty z apetytem wyglądając słabości dzieci Éorla, zwłaszcza że lord Frána do wspólnego rodowodu Éorla, za przykładem przodka Freca, również rościł wulfringowe prawo.

- Król Thengel życzyłby sobie, by pojednanie Éogara z Cenricem nastało. - Grimborn chyba tylko z honorowej lojalności, bo bynajmniej szczerej życzliwości wobec Marszałka, pchnął temat w innym kierunku, a mianowicie Wschodniej Marchii - Aby Mildryd córkę Galwyna z Esmundem ze Wschodniej wyswatać. Nasz Złoty Dwór szepcze taką propozycję głosami obcych. Tej kompani cudzoziemców, co Esfeld uwolnili z porwania.
- Roztropnie. - Elfthain upił z kielicha znając już z pierwszej ręki wydarzenia z Sekretnego Lasu. - Ale czy nie za późno?
Grimborn wzruszył potężnymi ramionami. Jeśli lord Fowlmere był wysokim czterdziestoletnim rycerzem o muskularnej budowie ciała, to jego sąsiad z Grimslade, na podobieństwo przodka Grima, był nie tylko wulkanem szału podczas bitwy, lecz i wojem o wielce niedźwiedziej posturze.
- Erkenhelm z córką Éohild… Pamiętasz Éohild? - tym razem Elfthain zmienił temat.
- Tak. - odparł zasępiony na wspomnienie okoliczności śmierci wojowniczki.
- Więc owa Gléowyn z nim zajechała tutaj w drodze ku Fortom przy Wrotach. Pod moją komendą służył jej brat, choć pod imieniem zmienionym. Temu na służbę przy Brodach na Isenie nastawał przede mną. - zauważył. - Nic innego rzec jej nie mogłem nowego. Jedynie o śmierci Éohild opowiedzieć.
- Tylko czemu ten Gárulf zaginął wraz ze śladem reszty załogi?
- Dunlandzkie psy. - Grimborn wzruszył ramionami. - Albo orki. Wszak powód do opuszczenia Strażnicy mieć musieli.
- Wszyscy? I bez gońca?
- Mógł nie dotrzeć.
- Erkenhelm prawi, że Dolina Czarodzieja coraz bardziej dunlandzka. - rzekł Elfthain - Wieści o orkach w okolicy Isengardu ludzie mu przynieśli. A Saruman go podobno uprzejmie potem wykpił.
- Czarodziej zapewne wie co robi.
- W to nie wątpię. Jako i to, że my nie wiemy tylko co. Przewidział jednakże kapitan wśród tych królewskich obecność szpiega Sarumana. Ubiegł wieści o tym z Edoras i o służbie Isengardowi świadectwa samegoż tego ciemnowłosego. Cadoc na niego mawiają z Rogatego klanu.
- Dunlandczyk?
- Więc, oby o wątpliwej lojalności Czarodzieja wobec nas jednak się mylił, bo to niebezpieczna może być obsesja lub proroctwo. - Grimborn wrzucił suchą szczapę drewna do żarłocznego ognia.
- Skoro Thengel go posłał to i cel swój w tym mieć musiał. Co i pokazywaniem lekarstwa innego od ognia i miecza na leczenie przypadłości granicznych może się objawiać. - powiedział Elfthain. - Sojuszników pośród wrogów mieć to mądra taktyka.
- Tylko, że nie każda kuracja i taktyka skuteczna. Często nienawiść sama sobie zadaje rany. - Grimborn nie był do końca przekonany.

Czy można jedną wiosną łatwo stopić lód zalegający od lat w głębi serca, którym obrosły dunlandzkie plemiona?



Brody Entwade


- Widzę, żeś nadal Pięciopalczastym. - rzekła ponuro ciemnowłosa wojowniczka zerknąwszy od niechcenia na prawą dłoń starca.

Siedzący na kłodzie obok namiotu, sterczącego ponad trawy jak bodząca morze szara skała, siwy mężczyzna obejrzał pomarszczoną wiekiem rękę trzymając pod słońce.

- Nie tylko palec. - wystawił ku niej środkowy i zgiął nim kilkukrotnie. - I szyja nadal mą kiepełę nosi. Choć siwa już, to sprawna jak niegdyś. - z wesołym błyskiem w oczach postukał się wspomnianym palcem o skroń.

Ile to już lat minęło? Trzydzieści? Odkąd król Fengel chciał go skrócić o głowę? Ukrywał się rozśpiewany banita po przepastnych przestrzeniach Estemnetów. Od grząskich mokradeł Fenmarchii, przez kręte przyrzecza płycizn Wielkiej Rzeki do pagórkowatych traw falującego Wolde. Od gospodarza do gospodarza za wikt i kimę płacił pieśniami. Od obozu do obozu koczowniczych pasterzy wędruje uzbrojony w lutnię i rymy po szlakach i bezdrożach Rohanu i sąsiednie krainy przed laty odwiedzajac. Tylko królewską domenę i siedziby lordów z dala omijał, by nie kusić przeznaczenia fałszem podszytej dumy wysoko urodzonych lub wyniesionych. O królu Fengelu, o Marszałkach, o lordach snujących w ciemnych kuluarach pajęcze intrygi - wszak ciemne sprawy najlepiej załatwiać po ciemku… O dawnych legendach obrosłych w mity… O królach, królestwach, wojnach i historiach bohaterów i miejsc inaczej nigdy spisanych i od zapomnienia pieśnią ocalonych… A wszystko zawsze w myśl powiedzenia, że pierwej ten palec środkowy stracić przyjdzie zakładem, niźli pieśń fałszem ma wybrzmieć swej wymowy. I choć cięty miał Léothere język, to nigdy tego narzędzia pracy, ani palca rzeczonego, nie utracił.

A mimo, że obrażony Fengel sowitą nagrodę za głowę minstrela rozzłoszczony wyznaczył piętnem banicji go naznaczając, to nikt w żadnym zakątku Riddermarchii barda nie wydał.
Zmarł stary Fengel, a nagroda wciąż stała, więc wyjęty spod królewskiego prawa, wędruje minstrel z uczennicą zimując na stałe jedynie w bezpiecznych sadybach cierpiących go Eorlingów.

- Na starszego się stoicie panie Léothere niźli jesteście. - Léora z Harrowdale uśmiechnęła się kącikiem warg z ukosa zerknąwszy na barda.

Minstrel cmoknął.
- A pozory mylą, jak powiadają w Meduseld. I nie taka z ciebie tułaczka na jaką się nosisz. - uderzył miękko w struny lutni.

Posłała staremu muzykantowi spojrzenie pełne teatralnego oburzenia.

W Edoras
Słomiany się złoci dach
Umarł król Fengel niechaj żyje król
I cofnie ciemny strach


Wojowniczka pokiwała z aprobatą głową.

Marszałek
Drugim by chciał trzeci być
Théoden rośnie i gdy przerośnie
Kopnięcia czyja rzyć?


Léora roześmiała się. Pierwszy raz tak głośno i szczerze od bardzo dawna. Zanurzyła w myślach puszczając mimo uszy kolejne strofy. Jej młodszy brat też miał dar rozśmieszania surowych oblicz posępnych mieszkańców Kopcowej Doliny. A szczególnie swej siostry…

Jej lord chyba nie miał zmartwień Marszałków?

Komu na stare lata w głowie kariery i tytuły? A o pozycję w Harrowdale martwić się nie musiał i nie tylko dlatego, że twardą ręką rządził. Stanowiska lokalnych wodzów dzierżyli jego kuzyni, a w szeregach éoredów dowodzili synowie i wnukowie… Patriarcha rodu rywali z zewnątrz obawiać się wszak nie musiał.

Już nie potrafiła zobaczyć twarzy Zaradoca oczyma wyobraźni, ani w zwierciadle pamięci. Jeszcze jego głos jakoby słyszała we snach z mgieł płynący, lecz i on ucichł jak śpiew ptaka na wietrze… Odkąd w Przeklętym Wąwozie dokończył się haniebny żywot Ulfura, śmierć mordercy niewielkie dała jej ukojenie. Gondoryjka Eliandis Eadweardiel powstrzymała jej strzałę być może zaklętym słowami w tamtym przeklętym miejscu… Tym na krótko życie mordercy ratując… Jednak nie tak przeznaczenie sprawiedliwość oddało Zarandocowi. Z zabójcy jej brata na wzgardę i niepamięć zasługującego, stał się bohaterem i obrońcą Rohanu w pieśniach Wschodniej Bruzdy ku nieśmiertelności niesionym… Czempionem króla, który życie oddał w obronie Władców Koni w walce z Koniożercą.

Léofara spplunęła z pogardą na tą myśl, co zawstydziło policzki i ubodło zarazem dumę Léothere biorącego wymowny gest za krytykę sztuki. Po debiucie wybrzmiałej nuty ostatniej nowej strofy, spodziewał się zaiste załoga odmiennej reakcji od audiencji!




Dolina Dunharrow


Lord Harrowdale przechadzał się po komnacie. Jeszcze kilka lat temu nadal wędrował pieszo Schodami doglądając krętej stromej drogi i fortyfikacji. Dzisiaj, łysiejąca głową siwych rzadkich kosmyków zwisających zza uszu, już nie pamiętała ciężaru hełmu. Ani wątła pierś nad okrągłym brzuchem wysłużonego napierśnika. Sękate palce zaciskały się na lasce kija, a nie rękojeści miecza… Gwałtowne życie i upływ lat postarzały ciało wielkiego niegdyś woja znacznie szybciej niż jego umysł. Trzeba było jednak być w formie, powtarzał ostatnimi czasy w myślach. Bez ruchu i w łożu mógł zatrzymać się w miejscu na zawsze, jak kamieniejący na wieki troll w blasku złotego brzasku. Musiał jednak przed sobą niechętnie się przyznać, że jego położenie było beznadziejne, nieprzymierzając jak przymrozek na wiosnę.

Posępnymi myślami od czasu śmierci króla Fengela, któremu służył wiernie jak oddany pies, sięgał lord Hereward z górskiej doliny ku Edoras i dalej na otwarty ocean traw.

Potrzebował Fengel lojalnego lorda w górskiej twierdzy i Thengel tako samo musi, dumał stary Hereward. Godził się z koleją rzeczy naturalnych. Zestarzał się na uboczu z dala od dworu, splendoru stanowisk i rang w cieniu Przeklętej Góry.

Ale nie słuchał jego rad stary król. A nowy… choć całkiem inny i obcy, to w tym ojcu podobnym… on także głuchym na słowa lorda z Harrowdale. Jeszcze miał w sobie wigoru, aby obu Marszałków za łby wziąć i pokój zaprowadzić trwały między klanami… Gdyby tylko Pierwszym Marszałkiem go Thengel uczynił… Takież to proste!
Zaiste im więcej Thengel lordowi odnawiał, tym bardziej w swej słuszności ten się utwierdzał. W głębi zaś serca wbijał się w cieniu rozgoryczenia coraz głębiej cierń urazy.



 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 10-01-2023 o 02:33.
Campo Viejo jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 10-01-2023, 20:47   #124
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Takiego mrowia zwierząt Cadoc, choć wśród pasterzy wielokrotnie przebywając, w życiu nie widział. Wiedział z zasłyszenia już, że Lord Cenric to bogacz, ale bardziej sobie to wyobrażał w postaci przepychu dworskiego. Sukien fikuśnych, kryształów rżniętych, czy wcale, a wcale żołnierskiej strawy, a przeciwnie niesmacznej i cudacznej. Tymczasem teraz miał okazję dostrzec najprawdziwsze bogactwo wielkiego Pana Roha. I bezmiar tegoż rogatego złota wprawił go w większe oniemienie aniżeli wszystkie grimbornowe eoredy z kwiatem takiego rycerstwa jak imć Erkenhelm.

Z trudem szło sadzowłosemu ogarnięcie myślą, że jeden człowiek może tyle mieć, bo choć patron jego Saruman przecież większą potęgą, bo mądrością dysponował, to… mądrością klanów się nie wykarmi. Mądrości nie sprzeda się po dobrej cenie każdemu, napotkanemu. Nie wymieni zawsze na suche posłanie i bezpieczny kąt. Nie uszyje z mądrości zbroi, ani nie zadba o przychówek. Kimże był ten Lord Cenric, tak potężny i tak znienawidzony przez Eogara w zazdrości o królewskie względy, których przecież tyle mając dobra, nie potrzebował?

Odpowiedź na pytanie jednak nie przyszła, bo niebo zaczęło burzyć się nad nimi, a wiatr wzmagać w dziwny i gwałtowny sposób. Rogacz uniósł się w siodle wdychając głębiej zapach w płuca. Charakterystyczny i ulotny, ale dla kogoś kto wychował się na pogórzu i w dodatku zaznajomionym z tajnikami ognia, nieobcy.
- Burza... To Cyfnos y Duwiau - szepnął a w jego głosie słychać było z rzadka tak bardzo widoczne niedowierzanie, które zanikło gdy krzyknął do pasterzy i zbrojnych - To czarna burza! Baczcie stada!

Mógł nie kochać Rohirrimów. Ale w obliczu okrutnych kaprysów natury wszyscy mężowie byli sobie równi. I Rogacz ze skalnego rumowiska tak samo ratowałby Roha, jak i swojego. Bez najmniejszego zawahania zaczynając od najbliższego, a nie bliższemu pochodzeniu. Od razu wiedział, że nie zostawi pasterzy jeśli będzie mógł się przydać.

Szybko myśląc nawet nie zwrócił uwagi na to co robią pozostali. Skupił się na zwierzętach. Wielkie stado musiało mieć przynajmniej kilku przewodników wiodących je ku panicznej ucieczce. Odnalezienie ich w tym mrowiu jednak okazało się arcytrudne. Koń ledwo się go słuchał, bydło ryczało, ludzie krzyczeli, niebo pohukiwało. Zamęt wdzierał się do głowy każdym zmysłem. Dudnienie podłoża zaś przywodziło na myśl zawalenie się całej góry. Dając się ponieść z kierunkiem stada, musiał Cadoc sam siebie opanować najpierw nim miał się tu zdać na cokolwiek. Po chwili jednak oko jakby instynktownie wyłowiło jednego z liderów stada. Potem następnego i następnego. Gdyby rozgonić skupione wokół niego sztuki by same siebie spowolniały…
Nakierował konia na krawędź stada skąd chciał najbardziej skrajną grupę rozbić nieco. Wierzchowiec, albo czując zagrożenie, albo przeciwnie ufając i wyczuwając intencje jeźdźca gładko przepchnął się między bydłem skąd Cadoc pokrzykiwaniem mógł zrealizować swój zamysł.
I choć serce waliło w rytm dudnienia, to tu drugie zaczęło powoli ustępować, a wicher jakby tylko ziewnąwszy, się uspokajać.
Pozostało wprawnie z innymi pasterzami uspokoić rozdrobnione grupy i zagonić w całość…
Tylko, że… Sadzowłosy rozejrzał się wokoło nerwowo. Krzykom i pogwizdywaniom nie było końca. Nadal niektóre zwierzęta nie miały się ku spokojowi. Jednak pośród tego zgiełku nie zoczył nigdzie Gondoryjki.
- Eiliandis! - krzyknął unosząc się w siodle choć niewiele to dawało.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 12-01-2023, 11:38   #125
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację


Natura pokazała swoją siłę zsyłając potężną burzę. Ciemne jak odmęty Belegaer chmury szybko naciągneły przynosząc ze sobą deszcz.
Atramentowe niebo raz po raz rozcinały świetliste błyskawice, a ich huk ranił uszy.
W świetle tych gromów można było dopiero zobaczyć jak nieprzerwane morze ryczącego zapewne ze strachu bydła rusza w stronę Bractwa.
Eiliandis, wychowana w mieście, nigdy takiej ilości rogatych głów nie widziała. Widok ów z początku był tak fascynujący jak i godny podziwu. Drżenie gruntu wywołane uderzeniami piorunów, albo i kopyt o ziemię, potęgowało te dwa uczucia. I być może pochłonięta właśnie nimi Gondoryjka nie zauważyła jak to to wielkie stado wystraszone zapewne odnoszę grzmotu rusza na oślep prosto na nią. A gdy już się zorientowała, to panika przesłoniła jej trzeźwość umysłu.
Węglik pomimo ponawianych komend nie chce iść w kierunku, który sobie Eiliandis wybrała. To jeszcze bardziej potęguje przerażenie w jej sercu. co z kolei przekłada się na jeszcze bardziej niepewne i chaotyczne oraz nie przemyślane ruchy i komendy. A stado wcale nie miało zamiaru zwolnić czy ominąć uczoną. Walka jeźdźca z koniem trwała tak w tej całej zawierusze, gdy poganiacze i pastuchowie w służbie Drugiego Marszałka usiłowali uspokoić stado.
W końcu czarny jak niebo nad nimi wszystkimi rumak zdołał wyszarpać wodze i powieźć siedzącą na nim i krzyczącą kobietę w bezpieczne miejsce.
Dopiero po chwili uzdrowicielka zorientowała się, że Węglik uratował jej życie. Kobieta z czułością pogładziła czarną szyję konia szepcząc mu na ucho słowa pochwały.
A gdy już to uczyniła rozejrzała się po okolicy szukając swoich. Miała nadzieję, że im również udało się bezpiecznie oddalić.

 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 15-01-2023, 06:34   #126
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



Dwie godziny zacinał ostry deszcz chłoszcząc z wiatrem ludzi i zwierzęta. Choć stado opanowane to nadal niespokojne doglądanie było przez konnych. Wiele sztuk uciekło spłoszonych i wracało w asyście konnych pasterzy. Na szczęście nie zginął żaden człowiek. Kilku tylko odniosło mniej lub bardziej poważne rany, które wymagały leczenia. Nieco gorzej bilans przestawiał się pośród kopytnych. Tuzin stratowanej rogacizny zalegał w trawach oraz jeden ogier.

Pasterze sprawnie uwijali się komunikując między sobą gwizdami, dźwiękiem rogów, gestami oraz charakterystycznymi okrzykami komend na które reagowały zwierzęta.

Wraz z ulewą przechodzącą w bezwietrzny letni deszcz, z cichym szumem jego dźwięków łączyły się uspokajające stado pieśni Eorlingów.

Rogacz chyba nie do końca zdawał sobie sprawę jak szybkim podjęciem decyzji, której egzekucja okazała się ostatecznie bezbłędna, pomógł pasterzom i zwierzętom narażając własne życie. Niepozorny koń, którego kupił od Éomana z Pięciu Dębów, pokazał nie tylko posłuszeństwo wobec jeźdźca i odwagę, ale i lojalną ufność, że oboje zawierzyli swoje przeznaczenie we wspólnym celu.
Widział Dunlandczyk jak jeden z pasterzy, pod którego wierzchowca w pełnym chwale zwaliła się rozpędzona krowa, wyleciał z siodła. Jego koń wprawdzie koziołkował krócej od jeźdźca, to tylko szczęściem ominęli stratowania na smierć pod kopytami omijających i skaczących niezdarnie nad nimi bydłem.
Gdy rozejrzał się w trosce za Eliandis zobaczył w oddali uzdrowicielkę pochyloną nad nieprzytomnym człowiekiem. Jak się później okazało Rohirrimrm, którego twarz zalana cała była krwią z rany na głowie od kopyta.

Zwinnoręki czuł jak emocje i ekscytacja rozsadzały go mimowolnie od wewnątrz jakby ogarnięty był falą ognistej energii, której długo nie mogły ugasić bezpardonowe strumienie wody lejącej się z ciemnochmurnego nieba. I jego wierzchowiec zdał egzamin i cierpliwie pracował jakby niemal sam wiedząc co robić, a może tak dobrze rozumiejąc jeźdźca. To Leśny Człowiek odnalazł stratowanego ogiera, który choć jeszcze żył, nie miał szans na przeżycie. Otwarte złamania przednich kończyn i okrągłe dziury z brzucha i szyi wypełnione były chrupiąca krwią, która spływała jak wino z przelanego naczynia po białym obrusie sierści. W oczach zwierzęcia widział cierpienie i strach tak jak upolowanej zwierzyny, której życia nie zakończył czysty strzał w serce lub płuca i męczyła się ze świadomością zbliżającego końca. Przynajmniej wiedział, lub wierzył, że w takich chwilach natura zabierała im ból fizyczny. Ten inny koiła tylko szybka śmierć.

Przed pasterzami było nadal sporo pracy i czuwania nad pobudzonym stadem, lecz zbrojni ze Wschodniej dosyć szybko zbliżyli się do bractwa. Ich wdzięczność była tak szczera i otwarta jak bezinteresownie okazana im pomoc nieznajomych.

- Jedzcie z nami do naszego lorda. Damy świadectwo waszej odwagi i poświęcenia. Kto wie, jak skończyłby się popłoch bez waszej pomocy. - mówili. - Niedaleko stąd obozem stoi.




Deszcz ustał już całkiem. Na wzgórku otoczonym pochodniami z sykiem paliło się ognisko. Przy nim na siodle leżącym w trawie siedział Rohirrim w wieku przypominającym lata króla Thengela. Za nim kilku ludzi w pośpiechu pracowało nad naprawą zdemolowanego przez burzę dużego namiotu, który stylem i jakością sugerował kwaterę głównodowodzącego. Z oblicza mężczyzny biła aura wyższości nad pozostałymi w jego otoczeniu, więc bractwo bez trudu odnalazło w tej osobie Trzeciego Marszałka Riddermarchii.

- Panie, oto ludzie, którzy z pomocą nam przyszli opanować stado. - rzekł jeden z jasnowłosych Władców Koni, który już zdążył przedstawić się bractwu imieniem Gárfa i wyraźnie przewodził reszcie uprzednio poznanych jeźdźców.

- Męstwo tych mężów ocaliło niejedno życie dzisiaj. Tak ludzkich jak koni i krów, a swoje na szali położyli naprzeciw śmierci w wirze odmętu spanikowanej rogacizny. - dodał drugi wskazując na Leśnego Człowieka i Rogacza po czym przedstawił każdego z imienia. - Pani Eiliandis zaś ranny naszych opatrzyła, bo kilku ucierpiało w popłochu. Lecz żaden życia nie postradał. Gamor tylko zginął i dwa tuziny sztuk bydła. A drugie tyle co najmniej wypłoszonych ze stada w noc uciekło. Większe straty byśmy niechybnie ponieśli, lecz Zwinnoręki na ogierze z królewskiej stajni jak ptak skrzydło pędzącego bydła zwinął. A Cadoc, sam nie wiem jak, lecz chyba tylko odważną wolą zmusił byki do posłuszeństwa niemożebnie wspierając pasterzy.

Gandalf + 5,6*, 4 direct superior
8 + 6*, 3, 5 = 22*
3 + 3, 1, 1 = 8



Marszałek siedział i uśmiechał się obserwując bractwo, któremu przysłuchujący się opowieści towarzysze lorda nie żałowali pochwał uznania za okazane cnoty. Po wysłuchaniu raportu, lord wstał przybierając życzliwą postawę i zwrócił się do nowopoznanych.

- Jam Cenric ze Wschodniej Bruzdy i wdzięczność moją macie, bo służbę mi oddaliście wielką, czego ja nigdy nie zapominam. - rzekł dobitnie mężczyzna, którego twarde spojrzenie nieco bardziej przebiegle aniżeli mądre się zdało córce Eadwarda.

Potem uścisnął z każdemu dłoń patrząc bezpośrednio w oczy.

Rogacz 2 + 7,1 = 10
Eliandis 8 + 2,5 = 15
Zwinnoręki 7 + 3 = 10



Trzeci Marszałek z lekka siwiejące cienkie i rzadkie włosy przepasał wąskim złotym diademem wprawionym w czarną skórę. Równie szarzejącym kolorem, średniej długości broda okalała twarz dostojnika. A na szyi nosił ozdobę przypominającą długą złotą grzywę szyi z obu stron zakończoną końskimi łbami.

W towarzystwie znajdowało się dwóch młodszych od Cenrika mężczyzn, którzy chętnie zabierali głos ze słowami aprobaty dla czynów bractwa, zwłaszcza heroicznych zmagań Rogacza i Leśnego Człowieka.

Jeden ubiorem nie przypomniał woja, a raczej skromnego kupca lub uczonego ze sztyletem przypiętym do skórzanego pasa. Był szczupły i niewysoki, o ciemno blond włosach i czarnych roześmianych oczach.

Drugi jako przeciwieństwo pierwszego, zbrojnym oficerem był pośród Władców Koni. Z insygniami Wschodniej Bruzdy na zbroi i z mieczem w pochwie górował i nad wcale niemała sylwetką Cenrica. Twarz miał o szlachetnych rysach o wyrazie czujnego obserwatora.

- Zostańcie na posiłek i przenocujcie z nami. A w podzięce przyjmijcie jednego wierzchowca, którego wedle uznania waszego rozdzielcie pomiędzy sobą.

Jako, że Władcy Koni byle jakich rumaków nie hodowali, to bractwo zdawało sobie sprawę z hojności gestu, którego wartość monetarna była wcale niemała. I nawet jeśli rumak bojowym lub rozpłodowym koniem nie był.


 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 15-01-2023 o 06:42.
Campo Viejo jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 02-02-2023, 20:56   #127
 
sieneq's Avatar
 
Reputacja: 1 sieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputację
Post wspólny


– Panie – Eiliandis skłoniła się lekko i z gracją przed Trzecim Marszałkiem. – Każdy prawy człowiek postąpiłby podobnie. Dlatego ja i moi towarzysze jesteśmy wdzięczni za twoją hojność. Ośmielamy się jednocześnie prosić Cię o zgodę na rozmowę z twym kapitanem, Esmundem synem Edwina, do którego mamy sprawę.
Cenric nie krył wcale zaskoczenia i spojrzał w stronę wysokiego Rohirrima wskazując z uśmiechem otwartą dłonią.
– Oto Esmund syn Edwina.
Mężczyzna skinął głową i zapytał.
– Czego chcecie ode mnie dobrzy ludzie?
Cadoc, który nie sprawiał wrażenia szczególnie zachwyconego pochwałami, z ulgą przyjął przejście do sedna królewskiej misji. A z rozbawieniem nawet niejakim ton w jakim do owego sedna doszło i jak się ono zaczęło rozwijać.
– Pani Eiliandis idzie o twoją rękę, panie rycerzu.
Esmund nieco zmieszał się i przeniósł zakłopotane spojrzenie na Gondoryjkę.
– Nie znam pani Eliandis i choć ufam, że zalety pani charakteru dorównują urodzie, jednak… ja… nie szukam małżonki. – wojownik mówił z onieśmielonym spojrzeniem wyraźnie zbity z tropu.
Stojący obok młodszy Rohirrim śmiał się oczami z trudem powstrzymując salwę zasłonił usta dłonią.
Gondoryjka zganiła spojrzeniem swojego towarzysza, ale widać było, że żart jego do gustu jej przypadł i wcale się nie gniewa.
Do Esmunda uśmiechnęła się łagodnie.
– O mariaż idzie panie Esmundzie, przyznają. Jednak nie Gondoru i Rohanu, który bez wątpienia korzystny dla obu stron byłby. Ten o którym chcemy pomówić jest pomyślany dla dobra twojej krainy. Dlatego prosimy o rozmowę. Najlepiej sam na sam – tu przeniosła spojrzenie na młodego wojownika, który wydał się bardzo rozbawiony konsternacją towarzysza, ale tylko na którą chwilę. Szybko jej wzrok znów na kapitanie spoczął. – Czy wyświadczasz nam tę przysługę i zechcesz wysłuchać do końca?
Syn Edwna popatrzył na Cenrica przelotnie.
– Tajemnicą to się nie ostanie, a do związku bez zgody seniora nie dojdzie, przeto mówić pani możesz przy nas tutaj zgromadzonych. – odpowiedział dyplomatycznie.
– Ożenek? – wypalił wesoło Marszałek i klepnął dłonią w kolano udając, że nie zauważył pomijanego zwyczajem protokołu klanowego.
– Tak panie, ożenek – rzekła oficjalnie Eiliandis. Skoro Cenericowy kapitan tak bardzo chciał trzymać się zwyczajów, Gondoryjka nie miała wyboru jak uszanować jego życzenie. A choć miejsce i okoliczności nie były temu zbyt sprzyjające musiała postarać się by jak najlepiej dobrać słowa. Wystąpiła lekko do przodu.
– Lordzie Cenericu ze Wschodniej Bruzdy, Trzeci Marszałku Rohanu, ośmielamy złożyć propozycję mariażu między twoim kapitanem, Esmundem, synen Edwina a kapitan Mildryd Tarczowniczką z Rogatego Grodu.
– W imieniu lorda Éogara z poselstwem przychodzicie? – zapytał Cenric z uśmiechem, który jednak zniknął z jego oczu.
Rogacz stanął obok Gondoryjki i lekko się pochylił. Nie umiał rozgryźć tych ludzi. Nie pozostawało wiele jak wraz z Eiliandis rzucić kości na stół.
– Nie. I nie miej nam lordzie za złe formy tych swatów. Sprawa jest bowiem i nagła i pilna. I zbyt wiele od niej zależy by rzecz tradycyjnie urządzić. Jesteśmy tu na prośbę. Cichą i rzec tylko możemy, że pochodzi ona z Medusled i od osób, które skroń złoto przyozdabia.
Tu zrobił pauzę, by powaga, o której wspomniał wymogła na słuchaczach uwagę i oddaliła niechęć.
– Jak zapewne wiesz Panie, Zachodnia Bruzda wrze. Gaesela niemal wojnę wypowiedzieli Lordowi Eogarowi. Ze Złotego Dworu na tę wojnę pozwolenia nie dostanie Marszałek. Ale i bez królewskiego pozwolenia krew czasem płynie. Potrzeba sojuszy by do tego nie dopuścić. A sojusze pieczętują małżeństwa. Mógłby Lord Eogar użyć Wulfringów Deormoda by Gaesela na postronek wziąć. Ale nie jest on miłym wybrankiem Tarczowniczce. Stąd nasza tu obecność. Wziąłbyś ją lordzie na synową i uratował kraj przed pożogą wojny?
– A ty Esmundzie chciałbyś Mildryd za żonę? - zapytał Cenric nie odpowiadając bezpośrednio na pytanie Cadoca.
– Tak! – odrzekł bez wahania. – Czasu upłynęło wiele i myśl o małżeństwie przychodziła tylko wokół niej kręgi zataczając… – odparł. – Jednak odkładałem na bok takie pragnienia sprawę sobie zdając jak się sprawy klanów mają.
Umilkł zaciskając wargi.
– Złoty Dwór prosi? – powtórzył retorycznie.
– A mnie nie dziwi to wcale. – rzekł swobodnie Gálmód. – To logiczne i widzę w tym mądrość królowej. Nie o wojny brak z buntownikami lecz o brak podzielonego domu u progu Królewskiej Faudy chodzi. Aby słabym nie być kiedy taka wojna z Dunlandem lub Wschodem kiedy do bram zastukała.

Marszałek usiadł z powrotem na siodle i patrzył twardym spojrzeniem w ogień, wokół którego zgromadzili się wszyscy.
– Czy ja mam Rohan bronić przed problemami rubieży za Iseną? Mieliśmy wieści o problemach w Zachodniej Marchii. O porwaniu pani też Esfeld słyszeliśmy. Rzecz to okropna i wrogowi najgorszemu tego nie życzę… – westchnął. – Ale i o królewskiej zgodzie na wojska użycie, aby ją odzyskać móc również. Przeto dziwnie to rezonuje z życzeniem króla, aby wojnie zapobiegać. Bardziej mnie wygląda, że Edoras klany wschodniej bruzdy do walki wkrótce zaprzęgać będzie, gdzie Éogar sam rady zapanować nad prowincją nie umie. – rzekł Cenric. – Czy Deormód kuzynem Frána nie jest? – zapytał Gálmóda.
– Tak ojcze. – odparł młodzieniec swobodnie – To siostrzeniec jego. Prawa ręka i wasal najwierniejszy. Kapitan miłością ku dzieciom Eorla bynajmniej nie pałający. Przeciwko lokalnym klanom on, ani nikt z Frecasburga nie wystąpi. Tam włada u boku lorda Frána księżniczka Géasela, córka Drusta.
Cenric ważył w milczeniu usłyszane słowa.
– Czy z lordem Éogarem żeście po słowie? – nie dało się nie wyczuć namacalnej wręcz w słowach niechęci do wypowiadanego imienia Drugiego Marszałka. – On to nagle sojuszu ze mną szuka z rozkazu króla Thengela? Co on na to? – zapytał.

Nie spodobał się Rogaczowi Galmod. Jego wesołkowatość szczerą się wydawała, ale chyżość podszeptów działała mocno na niekorzyść Bractwa. Sadzowłosy starał się nie spoglądać na owego Roha bo owo spojrzenie czuł, że uprzejmym by nie było. A nie wiedział, czy ów człek wrogiem był rogaczowego zamysłu, czy tylko rzetelnym doradcą swego seniora.
– A czy teraz to Deormod ma Frecasburg dziedziczyć? Czy dziedzic księżniczki raczej? – zapytał retorycznie podkreślając możliwości jakie by mariaż dawał Wulfringowi – I tak panie. Po słowieśmy. Rad marszałek temu pomysłowi. Rękę on ku tobie lordzie wyciąga. A wraz z ręką pół tuzina koni dla młodych w posagu.
-Deormód jest bez żadnego znaczenia. - Cenric machnął ręką. - A Frána Éogar widziałby w kajdanach tak samo jak Wulfringowie ścięta głowę Thengela, którego za uzurpatora biorą, jak każdego króla Rohanu.
Wyraźnie nie mieściło się w głowie Trzeciego Marszałka kontemplowanie sojuszy z wrogim klanem przez żaden szanujący się dom Riddermarchii, choćby nawet ten ze znienawidzonej sąsiedniej Bruzdy. Coś jednak na dłużej zastanowiło go, bo zamilkł oderwawszy wzrok od Rogacza i patrzył na Zachód.
– Wiele powodów mamy, aby Éogarowej dłoni nie uścisnąć. – rzekł w końcu. – Jeśli prawdy nie znacie, to klan jego za śmierć siostrzenica mego odpowiada. – Ożenek bez krwi odkupionej i honorze zwróconym to policzek dla mej rodziny, klanu mego. A to nie jedyny powód. To tylko ostatni.
– Krwi? – podchwycił sadzowłosy trochę instynktownie i być może niepotrzebnie. Po niewczasie do głowy mu przyszło, że Eogar pięknie ich wystawił tymi końmi sześcioma dla lorda co stadami bezkresnymi włada – Czyja krew by to miała być?
– Domu Gamfa najlepiej. – odparł Cenric. – Lecz każda męska klanu Éogara wystarczy.

***

Zwinnoręki, gdy go przedstawiano, skłonił tylko głowę, milcząc, chociaż pochwały łowione chętnym uchem mile zapadały mu w serce, mimo żalu, że nie dzieje się to w obecności Gleowyn.

Nie włączył się też z razu do rozmowy, którą rozpoczęli towarzysze, przysłuchując się tylko i obserwując trójkę Rohirrimów. Marszałek nie wyglądał na człowieka, któremu mógłby zaimponować cudzoziemiec, choćby i jego śmiały wyczyn miał zostać przez owego wielmożę doceniony. Zwinnoręki wyczuwał też, że Rohirrimowi nie w smak byłyby jakiekolwiek pokrętne słowa, a wręcz zdało się że z początku przychylnie słucha Eliandis i Rogacza, mówiących wprost o celu ich misji. „Ale czy to dość, by go przekonać?” – dumał młodzieniec, w milczeniu przysłuchując się rozmowie.

Jednak, gdy z ust marszałka padły ostatnie, tchnące zawziętością słowa, nie zdzierżył.
– O krwi mówisz, panie marszałku – rzekł cicho, unosząc głowę i patrząc w oczy Cenrica. – O krwi, którą przelać trzeba dla honoru. Tedy posłuchaj pieśni, którą usłyszałam od pani Yaraldiel, towarzyszki naszej, z rodu elfów z Lorien, z Dwimmordene, jak zwiecie to miejsce.
Uniósł wzrok, jakby poszukując gdzieś w górze słów, i niegłośno, niskim głosem, zaintonował:

Pod gwiezdną kopułą, przed tronem Valarów,
miecze jasne wznieśli, dufni w zemsty siłę,
Fëanor z synami, pierwsi wśród Noldorów,
Jedynemu Eru zgodnie przysięgając.

Która to przysięga, każdemu bytowi,
co się waży sięgnąć po blask Silmarila,
śmierć zadać nakaże, jednako: wrogowi
jak i druhowi z wiernych najpierwszemu.

Miecz, co raz dobyty w pragnieniu odwetu,
Nie zechce szybko do pochwy powrócić.
Ni Manwë, ni Varda, nie mają dość mocy
aby dzieci swoich los odwrócić.

Rozłam miast jedności, pożoga, cierpienie,
Płoną białe statki - bratobójcza zdrada -
i krew Pierworodnych wsiąka w Ardy ziemię,
gwiazda Feanora z nieboskłonu spada.

Zwinnoręki skończył śpiewać i ponownie obrócił wzrok na Cenrica.
– Lordowie elfów bratobójczo rozlewali krew, wiedzeni honorem i przysięgą, czym ponoć zgubę sprowadzili na swój ród i całe plemię uczynili słabszym wobec Nieprzyjaciela. Czyż zatem nie lepiej poniechać zemsty, by złego losu na siebie i innych nie sprowadzić?

Klap… Klap… Klap… Zaklaskał Gálmód.
– Pięknie zaśpiewane. - rzekł młodzieniec skinąwszy głową. – Ufam, że Leśnemu Grodowi nie obce są bratobójcze krwi przelewanie… tyle emocji… – uśmiechnął się nieznacznie.

Zaraz kontynuował.
– Ale racja to ojcze, że to może być dobry moment, aby spór wreszcie zakopać. – zerknął na Esmunda, którego twarz zdradzała dobrze maskowany niepokój o decyzję seniora. – Każdą krzywdę przykrywa nowa i nie pomaga goić się ranom rozdrapując na nowo. Mildryd dom po tej stronie Rzeki Entów czeka.

Zwinnoręki, posłyszawszy jakby mimochodem rzucone słowa Cenricowego syna, uśmiechem okraszone, poczuł jak twarz palić go zaczyna a wzrok gdzieś w bok chce uciekać. „Niemożliwe, żeby wiedział. Skąd? Domyślił się?” – z pamięci znów napłynęły obrazy, które dawno starał się w niej na zawsze pogrzebać. Krew. Krew wypływającą spomiędzy palców Baldaca, kurczowo obejmujących rozorane ostrzem Rodericowego noża udo. I słowa, rzucone przez tamtego, gdy kulejąc uchodził w stronę wioski: „Zapłacisz za to, przybłędo. O tak, zapłacisz!”

Kilkakroć głęboko wciągnął w płuca powietrze, a gdy młody Rohirrim skończył mówić i oczy od ojca swego na powrót ku bractwu obrócił, odezwał się, starając się, by głos brzmiał pewnie:
– Krwi rozlanie przydarzyć się może w Leśnym Grodzie... jak i wszędzie, gdy złość albo krzywda nad rozumem przeważą albo ręka za szybka będzie. Ale lepiej, gdy po wszystkim opamiętanie przyjdzie.
Gálmód nie odrzekł nic, skinął tylko głową, lekki uśmiech wciąż nie schodził mu z twarzy. Cenric milczał.

 

Ostatnio edytowane przez sieneq : 03-02-2023 o 11:51.
sieneq jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 05-02-2023, 19:33   #128
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



Następnego poranka bractwo wraz z Esmundem było w drodze do Entwade. Świeże powietrze po wczorajszej burzy z rześkim chłodem przedpołudnia sprawiało, że tak ludziom jak i zwierzętom było lżej i przyjemniej w podróży.
Bractwu oprócz kapitana towarzyszył ofiarowany im w podzięce piękny duży koń godny szlachcica, który na targu w Meduseld, jeśli chcieliby go sprzedać mógł przynieść wartość czterech lub pięciu złotych monet. Nie był to co prawda koń bojowy lecz większy od tych używanych do podróży. Natomiast z powodzeniem mógł jeździec z jego siodła walczyć konno w o wiele lepszych warunkach.
Wieczorny posiłek z Trzecim Marszałkiem i jego najbliższymi oficerami był smaczny. Ogarnięty po burzy obóz dał bractwu wygodny namiot nad głową, więc przyszło mu odpoczywać bez potrzeby ustawiania swoich, ani zwijania obozu rankiem.

Cenric poprzedniego dnia wyraził swoją aprobatę dla pragnień królewskiej pary dając do zrozumienia, że to głównie ze względu na ich życzenia przyjmuje wyciągnięta dłoń Éogara.

- Praw swych dochodził nie będę, a gdzie Marszałek roszczeń żąda, to ucho i kiesa me nie zostaną zamknięte.

Rad był Esmund takiej decyzji swego przełożonego i chwalił odpowiedzialność Cenrica, jak i hojność rycerza.

Marszałek zaś rozmawiać więcej niż było trzeba nie przejawiał w temacie ożenku ochoty. Podczas wieczerzy grzecznościowo pytał Cadoca o zdrowie Czarodzieja oraz wieści z Isengardu. O Meduseld nie wspomniał więcej, jak tylko raz w kontekście królowej, która z Gondoru pochodziła i króla, który tam całe dorosłe przed objęciem tronu życie spędził, panią Eiliandis pytał czy z monarszą parą w ojczyźnie się znała. Wspomniał też o handlu z Gondorem, który szerokim strumieniem płynął Wielkim Gościńcem. Niewiele rozmów toczyło się wokół polityki, lecz interesowało Marszałka również stanowisko Namiestnika wobec decyzji Sarumana Białego o przywłaszczeniu sobie twierdzy Isengard.

Gálmód dobrze bawił się owego wieczoru pijąc toasty do Esmunda, który choć oszczędnie, to specjalnie nie krył swego zadowolenia z obrotu spraw. Przybrany syn Marszałka pytał Cadoca o jego pochodzenie, żywo zainteresowany historią Rogacza. Choć młodzieniec miał dobre powody do nienawiści wobec Dunlandczyków, to ich nie okazywał. Wspomniał o śmierci całej rodziny z rąk wojowników zza Iseny oraz tym, że będąc sierotą odnalazł ojca w Cenricu. Pytał Rogacza czy tęskni za swym plemieniem i czy je dobrze pamięta oraz czy Saruman, oprócz wiktu i dachu nad głową, oferował mu również naukę i rodziny zastąpienie.

Esmund ciekaw był kultury Leśnych Ludzi, których za Nortów brał pośród których zapewne wielu było przodków dzieci Éorla, które za jego wezwaniem nie osiadły w podarowanym przez Gondor kraju, którym od pół tysiąca lat był Rohan.




W powrotnej podróży Esmund przyznał, że choć szczęśliwie był ożeniony, to myśl o związku z Mildryd nie była mu obca. Przez konflikt między klanami nie widział realnej możliwości spełnienia się scenariusza, więc teraz wizję odbudowywania szczęścia prywatnego w życiu witał z oszczędnym optymizmem, jakby mimo świadomości dobrej woli Marszałków nie wszystko było od razu oczywistym. Długie lata wrogości między Bruzdami puściły korzenie głęboko, że ten gest do zjednoczenia klanów póki jeszcze co jawił się pełnym nadziei, choć nadal kruchym gwarantem, pierwszym krokiem w drodze do celu.

Słońce czerwienią długich cieni tańczyło z błyszczącym nurtem kładąc się na falach Rzeki Entów. Na wschodnim brzegu nadal stał obóz Cenricowych jeźdźców. Na Zachodnim zaś już tylko kilka namiotów. Wśród nich był Mildryd Tarczowniczki a pasący się nieopodal mały konik z oddali znajomo przypomniał bractwu wałacha starego Léothere Pięciopalczastego.

Esmund z oddali dojrzał Mildryd, która w siodle nieruchomo siedziała stojącego na skarpie konia. Ruszyli ku sobie powoli stępa wjeżdżając w rzekę. W tym czasie zgromadziło się wokoło wielu Eorlingów z obu brzegów w napięciu obserwując kapitanów.
Ich konie zrównały się stojąc powyżej kolan w wodzie. Para przez dłuższą chwilę trwała naprzeciw siebie po czym Mildryd złożyła dłonie w wyciągnięte ręce Esmunda i zbliżyli się ku sobie opierając czołami. Ich szeptów nikt nie słyszał, lecz Bractwu nie trudno było wszystko sobie dopowiedzieć. Na koniec długi namiętny pocałunek spotkał się z licznymi wiwatami. Nie obyło się jednak i bez gniewnych szmerów.

Zapewne obserwatorom nie trudno było domyślić się znaczenia tej sceny. Paść jednak musiały słowa, które usłyszeć musieli wszyscy zgromadzeni.
Po chwili Esmund obrócił się w siodle i patrząc ku bractwu skinął głową. Jasnym było to sygnałem, że królewscy posłańcy mogli teraz obwieścić zgromadzonym życzenia obu Marszałków. A któż lepiej nadawał się do tego, jeśli nie Bractwo Skaczącego Konia z przysługi królewskiej pary doprowadzające obie Bruzdy do pokoju i zakopania urazów. Wybaczenia krzywd. Pojednania dla dobra Rohanu.



 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 15-02-2023, 10:16   #129
 
sieneq's Avatar
 
Reputacja: 1 sieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputację



Uczta w obozie Trzeciego Marszałka Marchii trwała do późnego wieczora. Mimo, że Gálmód nie zagadywał więcej Zwinnorękiego, zająwszy się rozmową z Rogaczem, przywołane przezeń wspomnienia zatruły radość młodzieńca, jakiej można by się spodziewać wobec pomyślnego zakończenia rokowań. Nie sprzyjałby by temu i ciekawość Esmunda, pragnącego dowiedzieć się więcej o plemieniu Leśnych Ludzi, gdyby nie gąsior zacnego trunku, którym Rohirrim przysiadł był się do młodzieńca.

Z każdym kolejnym kubkiem zgryzoty bladły i wkrótce Zwinnoręki zatopił się w rozmowie z Rohirrimem, opowiadając o życiu Leśnych Ludzi, o osadach na obrzeżach Mrocznej Puszczy, o ścieżkach skrytych w nieprzeniknionym cieniu i polanach, których nigdy nie oświetla słońce. O obyczajach, wiecach i zgromadzeniach, o wielkim domu w Leśnym Dworze, gdzie wysoko pod stropem, od wieków, płonie błękitnym blaskiem Lampa Balti. Odśpiewał nawet półgłosem zapamiętane strofy pieśni, z którą ongi wystąpił w Złotym Dworze, gdy bractwo goszczone było przez królewską parę i, całkiem już rozweselony, uraczył rozmówcę historiami o Rzecznych Pannach i ich wdziękach, oraz o dzieciach, które jakoby nie wiadomo skąd pojawiają się od czasu do czasu na progach domów Leśnych Ludzi, a które, dorastając, okazują szczególne upodobanie do wody, a od małego radzą sobie w niej tak sprawnie i zwinnie, jakby się w tej wodzie rodziły.

Uprzejmy Rohirrim zrewanżował się rozmówcy opowieściami o służbie pośród stepów Wschodniej Bruzdy, ale słowa zdawały się dochodzić do uszu Leśnego Człowieka jakby coraz bardziej z daleka, obrazy przed oczami poczęły się chwiać i rozmywać, aż w końcu głowa, wsparta na opartej o stół ręce, opadła i Zwinnorekiego niepostrzeżenie, miękko otulił sen.
Wokół, jak okiem sięgnąć, falują trawy. Koń pod Zwinnorękim wspina się na tylne, nogi, rży donośnie. W oddali galopuje inny, śnieżnobiały. Dosiada go kobieta o rozwianych, złotych włosach. Sunie lekko, jakby kopytami nie dotykał ziemi. A oto znika ziemia i trawa, w ich miejscu tylko woda, szeroko rozlana, jak bezbrzeżna rzeka. Biały wierzchowiec mknie teraz ponad falami, srebrne podkowy ledwie muskają wodę; rumak skacze, wygina w łuk, znika w fontannie srebrzystych kropel. Nad Zwinnorękim zamyka się szklista tafla: Szron galopuje po dnie, tryska złocisty piasek, rośliny niezwykłych kształtów ścielą się u kopyt. Śnieżnobiały wierzchowiec jest teraz tuż, tuż, siedząca na nim wojowniczka wyrzuca ręce ponad głowę i skacze, opinająca jej ciało kolczuga lśni jak tysiące srebrnych łusek – czy to jednak rybia łuska? – kobieta-ryba płynie, zwinnie jak łosoś w górskim strumieniu, zatacza koła, coraz bliżej, bliżej… falują złociste włosy, wyciąga ręce… woda wokoło ciemnieje, gęstnieje i szumi - to już nie woda, to szumią drzewa wokół polany, nad nimi lśnią gwiazdy, jasne i srebrzyste, miękki miech ugina się pod głową, kobiecy głos śpiewa:

Młody łowca przez las wędrował
z łukiem i kołczanem strzał.
Usłyszawszy śpiew z oddali
za nim ruszył w boru dal.
Tam dziewczynę piękną ujrzał
co w pniu wierzby miała dom.
U stóp drzewa się zatrzymał
i zawołał stamtąd doń:
Chodźże ze mną, moja piękna,
porzuć dla mnie drzewo swe.
Ona potrząsnęła głową,
I odrzekła tylko – Nie:
patrz – w Księżyca blasku tańczę,
słuchaj – śpiewam pośród drzew.
Nie proś, bym za tobą poszła,
tylko tu me miejsce jest.

Zwinnoręki z trudem unosi głowę, wypatruje tej, która śpiewa – zna przecież te słowa, wszak to nimi matka kołysała go niegdyś do snu… lecz głowa tak ciąży, opadają powieki… – Nie śpij, Rodericu – głos dobiega ni to z bliska, ni z oddali – Nie śpij, nie czas na to… Cień pada na leżącego, ciemna sylwetka wyrasta z mroku, rośnie, potężnieje, przesłania gwiazdy. Modzieniec czuje, jak coś szarpie jego ciałem i z trudem rozwiera klejące się powieki.
Przed oczami miał twarz Cadoca.
– Pora nam w drogę. Słońce dawno wzeszło. – rzekł czarnowłosy Dunlandczyk, schylając się nad młodszym towarzyszem.




U schyłku dnia, stojąc na brzegu Rzeki Entów, Zwinnoręki wraz z pozostałymi obserwował rozgrywającą się pośrodku brodu scenę. Wreszcie, na poczyniony przez Esmunda gest, śmiechy, wiwaty, szemrania, pytania, rozlegające się z obydwu brzegów, poczęły poczęły z wolna zamierać. Oczy zgromadzonych wokół Rohirrimów obróciły się teraz na Bractwo. „Gdyby tu była Gléowyn, pewnie by się teraz odezwała” – pomyślał, spoglądając to na Eliandis to na Rogacza. – „Kto zatem do nich przemówi?”


Tekst piosenki na podstawie „The Willow Maid”, Erutan.


 

Ostatnio edytowane przez sieneq : 15-02-2023 o 10:30.
sieneq jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 17-02-2023, 22:12   #130
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Rogacz odparł Marszałkowi, że Biały Czarodziej widywany jest zawsze w dobrym zdrowiu. Często zażywa przechadzek w lesie, a i nie unika nawet błahych powodów by zejść, czy wejść na wysoki szczyt zamieszkiwanej przezeń wieży. Jest on jednak osobą taką, że najlepiej samemu ją zobaczyć. Gdyby Marszałek sobie życzył, Rogacz mógłby zapytać Białego Czarodzieja czy ten nie przyjąłby w gościnę kogoś z domu Cenrica.
Na esmundowe pytania sadzowłosy odpowiadał zdawkowo, acz niczego nie ukrywając. Zawahał się przy pytaniu o tęsknotę za rodzinnym domem, ale ostatecznie potwierdził, że owszem. Rohan żadnej krzywdy mu nie uczynił, ale jak na rogaczowe nogi był zdecydowanie zbyt płaski. Szczerze zmartwiło go potwierdzenie historii o tym, że jego rodacy przyczynili się do śmierci rodziny tego rycerza. Wierzył on bowiem w silny Dunland. Równy Rohanowi. A nie w okrutne mordy na bliskich walczących. Jakieś obrzydzenie go wewnątrz ścisnęło, bo był w stanie zrozumieć działania Casweluna i Rhonwen. Bez ich pochwalania. Czym innym bowiem było porwanie i okup, lub nawet przymusowe małżeństwo. A czym innym bestialski i nienawistny mord. Z niejakiego zamyślenia nad tymi sprawami wyrwało go ponowne pytanie o Sarumana. Ale i tym razem Rogacz poza wdzięcznością i ufnością w Czarodzieja niczym innym podzielić się nie mógł. Tylko rosnącą rysę w tych uczuciach zachował dla siebie. Zły na siebie za jej żywienie.

Scena pocałunku na dunlandzkim obliczu wywołała uśmiech. Naturalnie dla jego fizjonomii krzywy i wilczy, ale w jakiś sposób szczery. Los Tarczowniczki i Kapitana nie był mu co prawda bliski. Ale zawsze łączenie się par ludzi, którzy widocznie tego chcieli miało w sobie coś z magii. I udzielała się ona czy się to podobało, czy nie. Czy to Dunland, czy Rohan. Czy ślub królewski, czy wiejski. Jakaś nadzieja się w nim tliła na przyszłość i myśl w człowieku skromna, a wstydliwa łeb podnosiła, że jeśli im radość pisana to może i jemu kiedyś? Że codzienny znój nie każdym dniem być musi. Ot głupie myśli.
Na spojrzenie Esmunda odpowiedział rycerzowi takim samym choć w tonie raczej upewniającym się, że ów jest pewien swej decyzji. Tym bardziej, że Roderik tym razem nie kwapił się do przemowy, a szkoda bo chłopak miał w sobie coś czym zjednywał sobie wszystkie słomianowłose serca. Albo prawie wszystkie. Poza jednym, którego na razie zdobyć nie zdołał. Co mogło rzutować na jego milczenie.
- Panowie Rohy!!! - Zawołał więc unosząc się w siodle Cadoc głosem bynajmniej ujmującym, ale za to doniosłym - Panowie Rohy ze Wschodniej - skierował głowę w odpowiednim kierunku - I Zachodniej - znowu - Bruzdy! Za pozwoleniem waszych kapitanów, przekazuję wam wolę Marszałków. Oto dłoń została wyciągnięta. A druga ją uścisnęła. Zgoda ma być między Bruzdami od teraz! A kto jej przeciwny ten kapitańskiemu stadłu wrogiem! I tego ja mam z rozkazu Marszałków zabrać do swoich we wzgórza! A teraz… Czy Dunlandczyk ma im pierwszy życzyć pomyślności i zdrowie przepijać?!
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172