Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-01-2023, 07:32   #187
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY

Deszcz uderzył znienacka. Jakby na tym sporym, kończącym się urwiskiem wzniesieniu, nazywanym Górą Kochanków, miało za chwilę wydarzyć się piekło.

Wiatr, który smagnął młodych ludzi odprawiających coś, co można było nazwać rytuałem uspokojenia złego ducha, przybrał na sile. Lodowate krople deszczu siekły, niczym pazurki drobnych, ale niezwykle zaciekłych stworzeń. Niczym pomagierzy Złego Czarnego Wilka.

Wystawieni na podmuchy złowrogich żywiołów Bart, Mark, Anastasia, Wikvaya i Daryll już mieli skorzystać z ochrony, jaką dawał opuszczony ambulans, ale nim przebrzmiało ostatnie "I podziękujesz sobie" Wii demon zaatakował.

Zaatakował od razu na dwóch frontach.

Daryll poczuł, jak zaciska się w nim potworna łapa, jak próbuje chwycić go w szponiaste kajdany, w okowy zła. Narzucić mu swoją władzę, swoją wolę, jak tam, wtedy, przy ognisku … gdy …

Warkot, który wydobył się z jego gardła przykuł uwagę reszty. Złowrogi, straszliwy, nieludzki.

Daryll walczył… Wspomnienie krwi…. krwi upolowanych zwierząt… krwi Bryana…. To były kolejne pętle, które zaciskały się na jego duszy. Strach przed śmiercią na oddziale onkologicznym. Udręka odrzucenia i wyszydzenia przez rówieśników. I krew Bryana… O tak! Ostrze noża zagłębiające się w ciało jego matki! O tak!

Był panem życia i śmierci. Śmierci! O tak!

Warkot z jego gardła przybrał na sile, chociaż Daryll nie zdawał sobie z tego sprawy, bo cała ta walka wewnątrz niego trwała zaledwie kilka uderzeń serca.

Ale czy to magiczny proszek, czy też wspomnienie matki, a potem Wii, spowodowały, że …

Warkot, który wyrwał się z gardła Darylla skłonił Marka do działania. Szybko wbił, tak jak poprosił go o to brat Wikvayi, strzykawkę w ciało Darylla i uwolnił jej zawartość. Daryll warknął, zawył, jego oczy wypełnił mrok, a potem, proszek na jego głowie, mokry od deszczu i potu, zalśnił błękitem oraz srebrem i chłopak uśmiechnął się ciepłym, kochającym uśmiechem do siostry i spłynął na ziemię, odcięty od bodźców przez podane lekarstwo.

- Zdychaj, Bredock! - słowa rozbrzmiewają tuż obok nich.

Nim jego ciało upadło na ziemię, demoniczny Wilk, pojawił się, nie wiedzieć skąd, koło nich. Szybkie smagnięcie pazurami. Ciepła krew rozlewająca się czarnym rozbryzgiem po młodych ludziach i ścianie ambulansu.

Zamieszanie. Chaos!

Bart chlusta wodą święconą. Mark odpycha coś zimnego, jak bryła lodu od siebie. Młody Fitzgerald, czuje też ból, ból rozrywanego ciała, gdy szpony lub nóż tną go po przedramieniu, rozrywając kurtkę, mięśnie i ciało, głęboko, aż do kości.

Ktoś sypie proszkiem w stronę demona, który wyje niczym …. no niczym demon i odskakuje od nich. Niedaleko. Dosłownie o jeden skok w ich stronę. Ale atak, nie wiadomo dlaczego, nie następuje.

Widzą go dokładnie. Widzą jego masywną, zrodzoną z czerni sylwetkę. Widzą smugi czerni - ich strach, przerażenie - które niczym kawałki sadzy lub dymy ulatują w stronę Czarnego Wilka. I widzą coś jeszcze.

Jasne punkty na czarnym, smolistym ciele bestii. Jak przebłyskuje przez noc robaczki świętojańskie. Robaczki, które są coraz większe, niczym gwiazdy na niebie. A potem żarówki na choince.

Bart widzi Anastasię. Dziewczyna, ta dziewczyna, którą zaczynał lubić, a może nawet coś więcej, ona … W miejscu, gdzie miała gardło, widnieje teraz wielka, poszarpana, buchająca tętniczą krwią dziura. Bart, znający śmierć, może w tym krótkim ułamku chorej sekundy, myśleć tylko o tym, ile będzie musiał się napracować w kostnicy, aby ukryć tak potworne obrażenia. Bo Anastasia jest już martwa. Zostało jej kilka sekund życia. Kilkanaście, nim płuca napełniają się krwią. I Bart, w tej właśnie chwili wie, że musi być przy niej. Musi być przy niej, aby nie bała się tego, co przeraża, bo przerażać powinno. Bartowi jest łatwiej, bo wie, że tam, będą na nią czekać … Inni. Ale Ann. Ona nie zasłużyła na to, by umierać w samotności i w przerażeniu.

Anastasia osuwa się po zachlapanych jej krwią drzwiach ambulansu. Bart jest przy niej. Mówi coś. I sam już nie wie czy to deszcz czy łzy spływają po jego twarzy.

- Zdychaj Bredock!

Ten głos. Wikvaya znajduje w sobie spokój. Ten głos. Uległ zmianie.

Mark, z poharataną ręką, stoi koło niej. Jej brat leży na ziemi. Bezpieczny. Widziała jego oczy wpatrujące się z bezwładnego ciała. Widziała umierającą Anastasię, ale teraz nie mogła zajmować się tym wszystkim.

- Zdychaj Bredock!

Ten głos. To już nie był straszny, nieludzki, wściekły głos demona. Tylko przerażony, zagubiony, rozdygotany głos chłopaka. Billa Macruma. Tego nieszczęśnika, którego zło Hale'a pociągnęło, dosłownie, do piekła. I teraz, dzięki - chciała w to wierzyć - ich zabiegom, mieli szansę go z tego piekła wyciągnąć.

Rozbłyski na czarnym cielsku zrobiły się coraz większe. Smolistego, czarnego zła było coraz mniej i mniej, gdy kropki na cielsku demona łączyły się ze sobą w świetliste jeziora. Aż to już nie Czarny Wilk stał przed nimi, lecz zagubiony, nieszczęśliwy Bill Macrum.

- Proszę - załkał chłopak. - Przestańcie!

Wiedzieli, że Bill nie mówi do nich, tylko do ich bliskich, którzy niemal ćwierć wieku temu, za namową przyszłego szeryfa zgotowali samosąd nieszczęsnemu chłopakowi.

A potem światło eksplodowało, kiedy Wii posypała resztą proszku świetlistą postać.

Zobaczyli, jak za świetlistą sylwetką Billa pojawia się czarny wir, zasysający wszystko tunel. Wyrywający resztki mroku, kawałki Czarnego Wilka. Świetlisty proszek robił swoje. Ich rytuał zadziałał.

I wtedy, gdy już myśleli, że wygrają, kiedy Mark-, dociskając okaleczoną rękę zaczął wierzyć, że wygrali, a Bart - klęcząc przy Ann był przekonany, że wszystko zaraz się skończy, stało się coś jeszcze.

Wielki Czarny Wilk sięgnął po swoją ostatnią ofiarę. Niewidzialne szpony wbiły się w Darylla, ale magiczny proszek duchów odepchnął je do kogoś, kto był najbliżej. Kogoś połączonego z Daryllem tą samą krwią.

Mark zobaczył, jak tuż przed Wikvayą otwiera się rozdarcie. Czarna szczelina, która wsysa pół-krwi Indiankę. Próbował ją złapać, nawet przez chwilę trzymał ją za dłoń.

Ale Wikvaya uśmiechnęła się do niego. Nie czuła strachu. Wiedziała, że tam, dokąd ją zabierze, Czarny Wilk nie będzie miał do niej dostępu. Że wypuści ją ze swoich szponów. To była cena, jaką trzeba było zapłacić, aby ocalić ducha Billa. Billa i całej reszty niewinnych ofiar zabitych przez żądną krwi i zemsty bestię.

Nim przejście zamknęło się za nią powiedziała głośno, tak, by słyszał ją otępiały Daryll.

- Ja wrócę do was.

A potem przejście do świata "po drugiej stronie" zamknęło się za Wikvayą.

A przy ambulansie została tylko trójka młodych mężczyzn, bo przecież po czymś takim nie można ich było już nazwać chłopakami.

Przytomny lecz niezdolny do ruchu Daryll, ranny i tracący krew i siły Mark i poważny, widzący odchodzące duchy zmarłych - Bart. Korowód znikających cieni pożartych i wyplutych przez czarnego Wilka. Ostatnią z nich była Anastasia, która nieśmiało, jak to ona, uśmiechnęła się do Barta i pomachała mu dłonią, nim rozmyła się w zacinającym deszczu.

Smugi świateł zbliżały się do Wzgórza Kochanków. To Jim Dwa Duchy i ojciec Wikvayi, o czym mieli się za chwilę przekonać ocaleni, przyjeżdżali z niepotrzebną już pomocą.

Czarny Wilk został odesłany do jego leża, a Bill odszedł tam - do miejsca, gdziekolwiek wędrują uwolnione z koszmaru duchy.

A ci, co przeżyli ten koszmar, wiedzieli, że poza Indianami, nikt nie uwierzy im w tę historię o zabójcy - mściwym demonie - który przybył zza grobu.
 
Armiel jest offline