EPILOG 1
- Więc tak się mają sprawy, panie Bredock - powiedział detektyw Gunn do swojego zleceniodawcy. - Pana córkę zabił nie Bill Macrum, ale Glen Hale. To był szaleniec. Zabił kilka osób w tych dniach, kiedy pracowałem nad pana zleceniem.
- Są na to dowody - stary mężczyzna machinalnie bawił się obrączką noszoną tak, jak noszą ją wdowcy.
- Tak. Policja federalna rozpoczęła dochodzenie. Wiele rzeczy jest niejasne, ale to akurat jest pewne. To Glen Hale. On odpowiada za śmierć pana córki i jej chłopaka. A potem, z tego co udało mi się ustalić, nim wylądowałem w szpitalu, zmusił grupkę przyjaciół by ukarali nieszczęsnego Billa Macruma. Tak wyglądają fakty, panie Bredock.
- Rozumiem. Dobra robota, panie Gunn. Faktycznie, jest pan dobrym detektywem. EPILOG 2
Agenci FBI, którzy przybyli do Twin Oaks, aby wyjaśnić serię zabójstw, kazali ekshumować ciała ofiar. W tym Mc'Bridgów, bo ciało Tommyego Mc'Bridga zdecydowanie za szybko uznano za działanie samobójcze. Jakież było zdziwienie śledczych, kiedy w grobie znaleziono dwa kolejne ciała, tuż pod trumną ojca pierwszej ofiary w serii ofiar. Młodych mężczyzn szybko zidentyfikowano jako Deana Petterssona i Daniela Ramberta. Dwóch zaginionych podejrzanych w sprawie zabójstwa Todda. Późniejsze badania odkryły przy nich sporo śladów, które bez trudu pozwalały przypisać te dwa kolejne zabójstwa zaginionemu Glenowi Hale. EPILOG 3
Ludzie patrzyli, jak mała ciężarówka dostawcza zabiera resztkę mebli rodziny Hale’ów. W szoferce, obok kierowcy, jechała blada jak upiór żona szeryfa. Część mieszkańców współczuła jej, część obwiniała, ale wiedziała, że teraz, po tym co zrobił jej mąż, nigdy nie będzie czuła się dobrze w Twin Oaks. EPILOG 4
Spłoszony wilk odbiegł od resztek sarny. Wilk był stary. Nie miał zamiaru walczyć o resztki z drapieżnikiem, który nadciągał.
Zarośnięty, brudny mężczyzna wyszedł spomiędzy drzew. Ominął truchło i obmył brodatą twarz w strumieniu. Potem przeszedł go ostrożnie i zniknął po drugiej stronie lasu. Gdyby ktokolwiek mógł spojrzeć w oczy tego człowieka, zamarł by ze zgrozy. To nie były ludzkie oczy. Tylko czarne, nieruchome źrenice demona. Oczy czegoś, co ukrywało się długo przed innymi w ludzkim stadzie, ale teraz wydostało się na zewnątrz i nie zamierzało spać.
Powoli, krok za krokiem, mężczyzna kierował się w stronę namiotu, który widział z pobliskiego wzniesienia. Nóż, wielkie zębate ostrze, łaknęło krwi i śmierci. Ale mężczyzna miał ochotę nie tylko na zabijanie.
- Zdychaj Bredock, jebana kurwo - mruknął pod nosem kierując się w stronę upatrzonej zdobyczy. KONIEC SESJI
__________________ "Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie." |