Tony nie był dobrej myśli. Z herolda Mitry miał przemienić się w archonta Camarilli. Nie miał wątpliwości, że ktoś o takiej pozycji jak on, będzie archontem - pionkiem, rozstawianym po szachownicy. Zreszta, nie chciał nim być. On miał być ręką sprawiedliwości w Londynie, który pogrążał się głębiej i głębiej w matni antigenu i chaosie? To nie był jego wybór, tak jak jego wyborem nie było aby zostać heroldem. Tak jak jego wyborem nie było się urodzić w tym ciele. Tak jak milion innych rzeczy nie były jego wyborem. W jednej kwestii stanie się Archontem zbiegało się życzenime Parr: Aby pozbyć sie Mitry, którego kochał miłością niemal dziecka, ale też miłością przeklętą, ocierającą się o nienawiść za zabrane wspomnienia, za mętlik jaki miał teraz w głowie, za krew którą starożytny matuzalem przelewał beznamiętnie niczym zalewaną wrzątkiem herbatę.
Zamyślony opuścił pałac i bez słowa wziął glejt obwieszczający amnestię Arwyn. Był ciekaw, czy prastara Brujah ucieszy się, jeśli dostanie papier od swego ulubieńca, jakim rzekomo był. Może się tego dowie wkrótce.
Szli w stronę auta, gdy Tony zwrócił się do Catherine w swoim stylu, bezpośrednio:
- Alright love?Wiesz co, ja się nie piszę po tej całej awanturze na bycie Archontem, its not my cup of tea.... Po prostu chwilowo nasze interesy są zbieżne z tym czego chce Parr, ale potem... I'll be out of it my darling.
Wsiadli do auta i przebojowa Ventrue zaczęła śpiesznie przeglądać wiadomości na swojej komórce...