Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-01-2023, 22:47   #156
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 41 - 2520.04.17 mkt (3/8); południe

Miejsce: Góry Środkowe; pd-wsch rejon; dolina Liedergart - Bastion; Bastion
Czas: 2520.04.17; Marktag (3/8); ranek
Warunki: - na zewnątrz: jasno, sła.wiatr, pogodnie, zimno



Wszyscy



- To czas nam wracać. Kto się czuje na siłach to niech się zasadza na co może ale kierujemy się z powrotem ku miastu. Dobrze by było aby do zmroku już tam wrócić. - rano coś w ten deseń powiedziała Petra. Jak już pozbierali co się dało złapać przez noc z sideł i haczyków. Jak rozpalili na nowo ogniska i piekli czy gotowali na nich swoje kolejne śniadanie. Tego ranka zaczynali trzeci dzień obchodu okolicy wokół miasta aby złapać rozeznanie co tu i jak z bliska wygląda. Bowiem tam czy tu Petra bywała ale jeszcze zimą jak śnieg wszędzie leżał. Wtedy chociać krajobraz za bardzo się nie zmieniał to jednak śnieżna pierzyna potrafiła skutecznie zakryć różne detale. Ale właśnie niebieskowłosa kuszniczka była chyba najlepiej zorientowana w okolicy więc robiła nie tylko za szefową zwiadowców ale też ich przewodniczkę. Wspominała, że zimą przychodziła tu gnana głodem czyli po prostu polowała na co się dało za pomocą sideł lub bełtów. Ale i z ciekawości bo w tej skromnej liczebnie świcie margrabiego dla jej awanturniczej duszy nie było zbyt wiele do roboty.

Tak i dzisiaj jak wspólnie siedzieli na kłodach, kamieniach, pledach to dała właśnie im takie ogólne wytyczne. Raczej zaskoczenia nie było bo zdawali sobie sprawę już w Wellentag, że wyruszali, że w Marktag pewnie będą wracać aby zdążyć na dzień świąteczny jaki miał być dnia kolejnego. A dzisiaj właśnie był Marktag. Więc słowa szefowej przyjęto spokojnie i bez zaskoczenia. Pozwalały też na całkiem sporą swobodę w polowaniu gdy każdy mógł iść z kim chciał i gdzie chciał byle ogólnie kierować się z powrotem w stronę Falkenhorst.

Na szczęscie ta górska kraina obfitowała w dziką zwierzynę spod domeny Taala. Sporo zwierząt było podobnych do tych znanych z ostlandzkich nizin. Padwy, zające, lisy, borsuki, wilki, jelenie czy niedźwiedzie. Chociaż sporą ich część myśliwi znajdowali jako tropy. Były też typowe dla gór stworzenia jak susły jakie kiedyś Greta upolowała i poczęstowała Goliego. Albo górskie kozice. A nawet widziane w oddali podłużne plamy na stokach jakie w pierwszej chwili wydawały się podobne do krów. Tylko takich z długą i ciemną sierścią. Ale Eryk zarzekał się, że to górskie woły. Raczej nie sprawiały kłopotów póki nie poczuły się zagrożone. A czuły się zagrożone jak ktoś podlazł za blisko. Wtedy ustawiały się w krąg ochronny chroniąc młode w środku a do napastnika wystawiając się rogatymi łbami. Zwykle miały jakiegoś głównego samca który potrafił być imponujących rozmiarów i mógł się rzucić z szarżą na przeciwnika jaki zagrażał jego stadu. Do tego były właśnie wielkości krów, nawet większe czyli sporych rozmiarów. A grube zwały tłuszczu i sierści trudno było przebić. Dlatego górale rzadko na nie polowali. Chyba, że trafiła się pojedyncza sztuka albo ranna czy chora albo były inne sprzyjające okoliczności. Bo nawet jakby takie bydlę udało się ubić to była to całkiem spora tusza do dźwigania, potrzeba było sporej grupy aby ją przetransportować do wioski.

To gadanie o tych góskich wołach sprawiło, że Petra zastanawiała się czy by się na nie nie wybrać. Było widać, że ją kusi taka duża i dorodna zdobycz. Na taki festyn jaki miał być jutro byłaby w sam raz. A i wspólnie mieli całkiem liczną grupę zbrojnych bo jakiś tuzin. Eryk jakby nieco wyhamował z tymi opowieściami o polowaniu na te górskie bydlęta jakby nie do końca miał na to ochotę brać udział osobiście właśnie teraz. Na razie jednak szefowa odłożyła decyzję na później. Bo te widoczne plamki na jednym ze zboczy było co prawda nieco w stronę zrujnowanego miasta ale nie tak całkiem po drodze. Trzeba by było zboczyć a ze słów górali wynikało, że polowanie na takie stado to spore ryzyko i wcale nie musi zakończyć się ich sukcesem.

- To na razie ruszamy w dół, do miasta. W południe zobaczymy co się uda upolować. - zdecydowała w końcu niedawno upieczona szlachcianka która wciąż zachowywała się i wyglądała bardziej jak jakaś awanturniczka czy najemniczka ze szlaku a nie błękitnokrwista. Potem jak zjedli śniadanie, spakowali obóz do toreb i plecaków to mogli ruszać kierując się w dół zbocza w kierunku Falkenhorst. Gdyby po prostu iść jak podczas wędrówki to w południe, może po pewnie by przechodzili przez zrujnowana bramę miasta. No ale jak zamierzali jeszcze coś upolować to pewnie byłoby dłużej.

Wcześniej szefowa zdecydowała, że nie ma co polować na zapas. To znaczy tak aby się obciążać tuszami. Dlatego jak już polowano to albo po zmroku jak rozbijali się na noc albo o świcie jak jeszcze byli na miejscu. Były to jednak dość krótkie polowania bo ze względu na ciemności i szarówkę oraz niezbyt oddalanie się od obozu nie pozwalały się czuć zbyt swobodnie. Za to dobrze sprawiały się sidła, wnyki i haczyki na ryby. Zwykle zastawiano je wieczorem i sprawdzano rano co się złapało. Najczęściej się udawało na tyle, że zabranymi porcjami mogli uzupełnić taki posiłek. Większość grupy czuło się mniej lub bardziej myśliwymi i kłusownikami więc w takim składzie raczej nie mieli trudności aby się wyżywić. Chociaż gdyby tak mieli polować z myślą o tej ciżbie jaka została w mieście to mogło być już gorzej. Zwłaszcza w dłuższej perspektywie czasu. Zapewne zwierzęta hodowlane stanowiły pewniejsze źródło utrzymania dla wiekszej ilości osób w dłuższym czasie.

Właśnie z myślą o tym udało im się wczoraj i przedwczoraj dotrzeć do obiecujących łąk na sąsiednych górach. I zarówno Magnus jak i górale uznali, że do wypasania bydła się nadają. Dotrzeć się da. Chociaż pastuchowie to pewnie by musieli zbudować sobie jakiś szałas albo chatę bo to szkoda tracić dnia aby codziennie biegać z jednej góry z miasta na sąsiednią ze stadem. Niemniej tą wiadomość uznano za pozytywną.

Goli zaś uznał, że przydałoby się postawić tartak w jakim będzie się przerabiać ścięte drzewa na bale i deski tak potrzebne nie tylko do postawienia nowej bramy ale i odnowienia właściwie każdego potrzebnego budynku w mieście. Bo jak stwierdził po pobieżnym remoncie kamienicy jaką we trókę znaleźli i wybrali dla siebie w Festag to raczej prowizorka. Drewno zebrane z okolicznych domów było tak samo wysłużone jak te z ich kamienicy. Zacznie więc w końcu pękać i przepuszczać wiatr, deszcz, mróz a w zamian wypuszczać ciepło. Potrzeba było to wszystko wymienić na nowe drewno czyli właśnie te deski i bale jakie powinni wyprodukować drwale a potem stolarze. Petra zdawała sobie z tego sprawę i sądziła, że taki tartak pewnie powstanie tylko Thomas miał się tym zająć no a ona wyszła z nimi na ten rekonesans.

W sprawie prośby o jakiej jeszcze w Wellentag rano wspomniała Greta zamyśliła się na chwilę. Pokiwała swoją niebieską głową i cmoknęła. - No jak widzisz sporo tu wolnego miejsca. Nawet świątynie sama widziałaś w jakim są stanie. Jak będę znów w Lenkster to zapytam. Jak byliśmy tam poprzednio to jakiś kapłan Morra był na zamku ale już wiekowy. To nawet nie śmiałam mu proponować aby ruszył z nami na taką trudną wyprawę. A o kapłanie Taala to w ogóle nie słyszałam aby tam jakiś był. No ale rozsyłamy wici, nasz pan przez nas wysłał listy do samego Wolfenburga i nie tylko. I jak jeszcze teraz wrócimy jako zwycięzcy i odkrywcy Bastionu to pewnie ludzie będą tu bierzać. - pokiwała głową na znak, że niczego nie obiecuje no ale wierzy, że wśród przybyszy jacy dopiero tu dotrą jakiś kapłan też się trafi. Na razie mieli tylko siostrę Yvonne no ale ona była młoda, zdrowa i w pełni sił. A i w Lenkster było paru duchownych jej patrona to i mogli kogoś wysłać w nieznane.

Przedwczoraj dotarli przed zmierzchem do pierwszej z wież. Okazało się, że coś co z blank Bastionu wygląda jak niewieli, pionowy przecinek nieco wystający ponad linie drzew porastających okoliczne góry to do tego miejsca jest prawie cały dzień marszu. Najpierw zejść z góry na jakiej wzniesiono Falkenhorst a potem wspiąć się na przeciwległą. Wszystko to w niezbyt łagodnej, wiosennej pogodzie. Do tego z plecakami i torbami na plecach. Co choćby krępowało ruchy strzelcom. Petra na przykład przez większość podróży musiała dźwigać swoją kuszę w rękach. Dobrze, że bełty są krótsze od strzał to mogła jeszcze umocować ich kołczan u pasa. Z łukami było trudniej bo jak się miało plecy zajęte przez plecak to niezbyt było gdzie zamocować kołczan ze strzałami. A i łuk trzeba było raczej nieść w dłoni. Przez cały dzień to było to nieco niewygodne. Może nawet bardziej niż podczas podróży z Lenkster bo wtedy te plecaki można było władować na jakiś wóz. Teraz to wszystko trzeba było dźwigać samemu i samemu wspinać się na własnych nogach na kolejne górskie stoki aby z nich schodzić.

Mimo to w Wellentag po południu dotarli na szczyt góry jaka stała na straży wschodniego podejścia pod Falkenhorst. Tego samego jakim dotarli tu z Liedergard. Tylko wtedy szli dnem doliny. Z góry był dobry widok tak na zwieńczenie góry Falkenhorst gdzie miasto jawiło się jako szara plama z budynków i nieco wystający ponad nią sam Bastion. A i widok na dolinę był doskonały. Kiedyś stał tu posterunek co miał na to oko. Dało sie to poznać bo z bliska okazało się, że to nie tylko samotna wieża ale miały fort.


[IMG]https://i.imgur.com/5Wekx.jpg[/IMG]

https://i.imgur.com/5Wekx.jpg


- To Ostschlosse. Kiedyś była to siedziba mnichów - rycerzy. Pilnowali tego kierunku i strzegli podejść pod miasto. - wyjaśniła im Petra jaka nie ukrywała, że dowiedziała się tego od bardziej uczonych od siebie towarzyszy. Fort rzeczywiście przypominał klasztor. Nawet dało się dostrzec częściowo zatarte czasem i pogodą herby i symbole. Na ścianach zachował się też charakterystyczny, czarny osad świadczący, że kiedyś musiał go strawić pożar. Ale kiedy to Petra nie wiedziała a trudno było szacować. Pewnie dawno skoro sadza nosiła ślady zacieków, często była przysypana naniesioną ziemią czy porośnięta mchem i kępkami trawy. Same mury zrobione z ciemnego kamienia spojonego zaprawą zachowały się w dość dobrym stanie na tyle, że pewnie nadal mogły pełnić swoją obronną funkcję. Gorzej z drewnem które się już kiedyś tam poddało żywiołowi ognia a i czas jak i górska pogoda też nie obeszły się z resztkami łagodnie. Podobnie jak w samym mieście tu też trzeba by sporo pracy włożyć w odnowienie tego prastarego klasztoru.

Górale wtedy dość przypadkowo odkryli pewną ciekawostkę. Jak znosili drewno na ognisko i robili miejsce na posadzce oraz swoim zwyczajem zaczęli myszkować gdzie się dało, także w lochach, schodzić tam z pochodniami to coś wpadło w oko krasnoluda. Jak wziął od jednego z nich pochodnię to odkrył, że posadzka piwnicy była zrobiona w krasnoludzki sposób. Może ludzie wybudowali ten klasztor na jakiejś wcześniejszej krasnoludzkiej budowli. A może po prostu zatrudnili jakiegoś krasnoluda aby zrobił tą posadzkę. Ale jednak tylko tą w piwnicy bo naziemna część budowli już nie nosiła śladów krasnoludzkiego dłuta ani charakterystycznych ozdób rozpoznawalny jako robione przez tą brodatą rasę także przez ludzi czy elfy. O tyle go to zdziwiło, że jakoś nie znał żadnych legend o krasnoludzkich twierdzach w tych górach. Poza tą, że dawno, dawno temu próbowali się tu osiedlić ale chyba z braku surowców zrezygnowali i wrócili do swojej ojczyzny. Jakby ta posadzka była z tamtych czasów to by musiała być z czasów jeszcze sprzed Imperium Ludzi. No chyba, że właśnie przodkowie margrabiego wynajęli jakiegoś krasnoludzkiego kamieniarza do budowy tylko dziwne, że samej posadzki.

Wczoraj rano opuścili ten klasztor. I ruszyli ku kolejnej górze, kierując się na północ. Przed zmierzchem zdołali wspiąć się na nią i znów nocowali w kolejnej wieży. Ta jednak od początku musiała być skromniejszą budowlą niż Ostschlosse. Bo była to pojedyncza wieża i jakieś przybudówki z jakich dzisiaj już niewiele zostało. Już na pierwszy rzut oka było widać, że została z niej sama, kamienna skorupa.




https://i.imgur.com/bSbLn9k.jpg


W niej właśnie spędzili dzisiejsza noc. Z tego co tłumaczyła ich niebieskowłosa szefowa wynikało, że większość wież powinna wyglądać właśnie tak. Pojedyncza wieża strażnicza i trochę budynków gospodarczych gdzie mieszkała załoga. Ta składała się z kilku lub kilkunastu osób. To były przede wszystkim wieże strażnicze gdzie na szczytach były platformy z ogniskami lub nawet wypolerowanymi, mosiężnymi tarczami jakimi przekazywano informacje. W czasach świetności cała ta górska kraina była usiana takimi wieżami dzięki czemu górscy margrabiowie całkiem dobrze zdawali sobie sprawę z tego co się dzieje w ich włościach. Niestety aby obecnie odnaleźć i odbudować ten system to się zapowiadało zadania na kolejne lata i dekady.

Ale nie była to sielska kraina samych lasów i gór pełnych dzikiej zwierzyny. Natknęli się na tropy podobne do ludzkich. Chociaż lżejsze i o krótszym kroku. Zwiadowcy rozpoznali w nich ślady goblinów. Grupka na jakieś pół tuzina. Nie dalej niż dwie czy trzy doby temu.

Podobnie podejrzane wydawały się ślady dużych wilków lub podobnych stworzeń. Trzy albo cztery jakie musiały truchtać obok siebie. Żadnych innych śladów nie znaleźli ale wilki zwykle truchtały gęsiego, jeden za drugim. Zaś znów gobliny, zwłaszcza ich zwiadowcy, potrafili ich używać jako wierzchowców. Te ślady było całkiem świeże, może z okolicy Festag, dzień przed lub po.

Natrafili też na niechlujne obozowisko pełne wielkich i ciężkich śladów stóp podobnych do ludzkich. Oraz mnóstwa kości zeżartych zwierząt. Petra uznała, że to pewnie “te dwa gamonie” czyli te dwa ogry co ich powiedzmy, że margrabia przyjął na służbę. Te ślady były starsze, pewnie z tydzień albo i dwa temu. Nie uznawała ich za zbyt bystrych i mówiła o nich z pewnym lekceważeniem ale ich brutalna siła i prymitywna nieobliczalność zdawała się wymuszać odpowiednią dawkę respektu i obaw. Nawet była ciekawa czy przez te dni wrócili do miasta czy gdzieś tu nadal się włóczą po okolicy skoro na nich nie natrafili po wyjściu z miasta.

Niebo też było zamieszkane. W Wellentag już o zmierzchu widzieli jakiś czarny kształt jaki szybował gdzieś po okolicy. Chyba nad miastem albo za nim jak się patrzyło z klasztoru. Ale było już zbyt ciemno aby coś dostrzec ale wszyscy dość zgodnie uznali, że skoro stąd to coś widać to pewnie coś większego niż jakiś jastrząb czy orzeł.

Wczoraj zaś widzieli coś dużego w dzień, podczas wędrówki. Tylko dość daleko. A mimo to było to widać więc też musiało być niemałych rozmiarów. Ale co to mogło być trudno było zgadnąć. Krążyło i krążyło niczym drapieżny ptak szukający zdobyczy. Aż za którymś razem gdy zadarli głowy to już tego czegoś nie było widać. Może jakaś góra go zasłoniła, może wylądował gdzieś czy też właśnie zapikował po jakąś zdobycz.

Zaś dzisiaj natrafili na ślady podobne do ludzkich. Tylko ciężkich ludzi. Więc od razu góralom przyszły do głowy orki. Ślady mogły zostawiać podobne do ciężkich albo objuczonych ludzi. Chociaż przyszły im też do głowy ślady pozostawione na zdewastowanym cmentarzu pod Liedergart po tych trupojadach. One też zostawiały ślady mniej więcej podobne do ciężkich ludzi. Tylko to było w Liedergart i jakiś tydzień temu. A już wtedy zastali zbeszczeszczony cmentarz. A te tutaj ślady były sprzed paru dni i już zdążyły się zniekształcić albo i zatrzeć po tych deszczach i wiatrach. No albo jakieś mutanty o w miarę ludzkim wyglądzie. Albo nawet jacyś rzeczywiście obciążeni ludzie tylko tacy co z jakiegoś powodu nie przybyli do miasta.

Po tych dwóch dniach i nocach spędzonych pod chmurką wszystkim chyba pogoda dała się we znaki. Tylko jednym mniej lub bardziej. Laurze znów wróciło przeziębienie i widać było gołym okiem, że ma gorączkę i zakatarzony nos. Ale starała się nie opóźniać grupy. Uta i Davandrell były w lepszym stanie i samopoczuciu. Chociaż tak śnieżnowłosą elfkę jak i łuczniczkę o kasztanowych włosach dopadło osłabienie i nieprzyjemne pulsowanie lekkiej gorączki w skroniach. Magnus, Petra i Olga wyszli z tej próby jako tako. Niby nic im nie dolegało ale też nie tryskali werwą i radością. Właściwie tylko Goli i Greta czuli co prawda w kościach i grzbietach te dwie doby na świeżym powietrzu ale dawali radę.


---


Mecha 41


Odporność pogodowa (ODP + skille)

mocna głowa +10 (Goli)
odp.choroby +10 (Magnus)
surwiwal +10 (Davandrell, Greta, Uta, Laura)
surwiwal +20 (Olga, Magnus)
mikstura wzmacniająca Inez +10 (wszyscy)

doba w terenie -5 x3= -15
b.zimno -10


Davandrell 35+10+10+10=65-25=40; rzut: https://orokos.com/roll/965065 55; 40-55=-15 > ma.por = minimalna gorączka (-5)

Greta 40+10+10=60-25=35; rzut: https://orokos.com/roll/965066 11; 35-11=24 > ma.suk = nie jest lekko ale daje radę (0)

Magnus >>> 0 suk > remis = nie jest lekko ale źle też nie

Goli >>> 30 suk > ma.suk = nie jest lekko ale daje radę (0)

Petra >>> -6 suk > remis = nie jest lekko ale źle też nie (0)

Olga >>> 4 suk > remis = nie jest lekko ale źle też nie (0)

Laura >>> -53 suk > du.por = przeciętna gorączka (-15)

Uta >>> -11 suk > ma.por = minimalna gorączka (-5)
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline