Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-01-2023, 08:03   #97
Pliman
 
Pliman's Avatar
 
Reputacja: 1 Pliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputację
Dowódczyni krypy była mocno zirytowana. I wystrachana jednocześnie. Okazało się bowiem, że posłanie do piekła kilku szumowin, nękających ubogich wieśniaków, miało sprowadzić na nią i jej łajbę kłopoty. Trudno. Będą musieli sobie poradzić. Zostawienie tamtych ludzi na pastwę zbójów byłoby nie po Bożemu. Zresztą jakakolwiek zemsta wydawała się Ebenezerowi mało prawdopodobna. Ot, kilku śmieci ludzkich dorwało się do jakiegoś wraku i starej broni palnej, którą zaczęło terroryzować chłopów. Nikt nawet nie zwróci uwagi, że już ich nie ma. No może poza napadanymi, którzy odetchną z ulgą.

Kolejny port. Dwie godziny popasu. “Szefowa” i bosman coś omawiali. W dodatku pojawiły się pieniądze. “Co ona knuje” - zastanawiał się wielebny. A, że z natury był dość ciekawski, to kiedy kapitan opuściła statek, wyszedł za nią. Trzymał się w bezpiecznej odległości, tak żeby go nie zauważyła. Chciał koniecznie ustalić co robi.
Po 15 minutach spacerku po mieścinie w końcu weszła do jakiejś podejrzanej speluny. Miejsce niegodne duchownego… Pastor zawołał miejscowego chłopaka i wcisnął mu w rękę dwa funty, tłumacząc że ma iść za kobietą do knajpy i spróbować ustalić co tam robi. Na szczęście chłopak coś tam rozumiał po angielsku. Niestety. Po kilku minutach miejscowy wykidajło wywalił chłopaczynę mówiąc coś o gówniarzach. A przynajmniej tyle Thompson zrozumiał. Nie był mocny z portugalskiego. Młody zdał relację. Pańcia poszła na zaplecze. Podsłuchać się nie udało. No nic. Trzeba było pofatygować się do, nazwijmy ją - tawerny, osobiście. Wewnątrz Ebenezer skierował się do szynkwasu.
- Co chcesz gringo? - zapytał niezbyt miłym tonem barman. ”Gówno” - pomyślał pastor. Wyjątkowo nie lubił tego pogardliwego określenia białych. Jednak wszczynanie w takim miejscu awantury, z tak błahego powodu byłoby zapewne samobójstwem, a już co najmniej szaleństwem.
- Coś mocnego - odparł zagryzając zęby - a przy okazji, nie wiesz czegoś o paniusi, która tu niedawno przyszła? Zdaje się, że weszła na zaplecze...
- Nie mam pojęcia, o kim gadasz gringo! - powiedział barman, nalewając Ebenezerowi do małej szklanki cachaça (coś jak rum, ma 48%).
Czyli znowu skucha. Wielebny usiadł w kącie. Starał się być mało widoczny. Obserwował, słuchał, no i oczywiście raczył się miejscowym napitkiem. Był nawet, nawet. Miał nadzieję, że coś ustali. Próbował zagadywać ludzi, ale nie rozumieli, albo udawali, że nie rozumieją angielskiego. Również barman pozostawał niewzruszony, mimo że Ebenezer wziął całą butelkę cachaça, na drogę. Posiedział tam jakieś pół godziny i w końcu kapitan wylazła z zaplecza z jakimś typem. Owy typ dźwigał drewnianą skrzynkę, taką mniej więcej 100 na 50 cm.

Wyszli z baru i ruszyli na statek. A Ebenezer za nimi. Znowu w bezpiecznej odległości. Skrzynka została na statku pod okiem bosmana, który umieścił ją na mostku, żeby czasem ktoś się do niej nie dobrał. Typ zszedł z pokładu i wrócił na miasto. Kapitan została, ale wyglądało na to, że znów się gdzieś wybiera. Wielebny nie miał jednak ochoty znowu za nią łazić. Bardziej interesowała go zawartość pudła. Chwilowo jednak wypadałoby zrobić jakieś zakupy, bo jeść coś trzeba. Korzystając więc z pozostałego czasu pastor ruszył w stronę pobliskich kramów. Może później uda się obejrzeć skrzynkę…
 
__________________
Cóż może zmienić naturę człowieka?
Pliman jest offline