Rzeka Amazonka, Brazylia.
27 czerwiec, 1930 rok.
Piątek, wieczór.
Po opuszczeniu Coari, statek płynął dalej rzeką Amazonką… coraz głębiej i głębiej w dzikie ostępy, w dżunglę, w samo serce Brazyli. Kilometr za kilometrem, godzina za godziną. "Pyr, pyr, pyr, pyr…"
~
Ebenezerowi nie dawała spokoju tajemnicza skrzynka, z jaką powróciła z miasta na pokład statku kapitan. Samemu do niej zajrzeć nie wypadało, zwłaszcza gdy była cały czas na mostku, pod okiem bosmana… można było co prawda może jakoś odwrócić uwagę załogantów, i tak wykorzystać chwilę, by w końcu zaspokoić ciekawość, czy i może odegnać jakieś obawy. Z drugiej jednak strony, przy "wpadce", już pewnie na bank by zostali wyrzuceni z pokładu, lepiej więc nie ryzykować. No i do tego, skoro było się duchownym, to już w ogóle nie wypadało odwalać takiego numeru.
- Granaty - Powiedział w końcu bosman, chyba już nie mogąc dłużej znieść natarczywych pytań - Granaty do obrony przed piratami. Teraz jesteś zadowolony?
W sumie… Ebenezer chyba był. Cała skrzynka granatów, na czarną godzinę, w przypadku starcia z szumowinami, panoszącymi się na tych wodach, i szukających zemsty, za zabitych kumpli. W sumie… nieźle.
Rzeka Amazonka, Brazylia.
28 czerwiec, 1930 rok.
Sobota, koło południa.
Całą noc lało.
Bębniło po dachach statku, po samej rzece, i cholerny upał nieco zmalał. A do tego, owy szum przyjemnie koił do snu… wyspali się porządnie wszyscy, odpoczęli, nawet mimo kiepskich warunków, panujących na "Venture". Było ciasno, i nawet nie było najmniejszego sensu porównywać tu czegokolwiek, choćby i do nawet najgorszej, trzeciej klasy "Olympica", jednak co tu wybrzydzać.
Transport był, i zmierzali do celu. Schronienie przed słońcem, lub deszczem było. Nikt nie musiał zasuwać na piechotę, niczym się wielce nie przejmować, jedynie siedzieć na czterech literach, i wypatrywać ewentualnych niebezpieczeństw. No a z każdą godziną byli coraz bliżej celu, i poszukiwań Evelyn Bloom.
~
Znów wyminięto po drodze kilka małych wiosek. Czasem się zatrzymano, by wyładować, i załadować towar, czasem przepływano obok, machając do siebie nawzajem, i wymieniając kilka zdań po portugalsku…
Sielanka na całego w tropikach(z widmem rzecznych piratów, chcących ich zabić w ramach zemsty, heh).
….
Raz też trafili i na wojsko, a dokładniej, na jakiś statek patrolowy tutejszej marynarki. Mieli kilka cięższych karabinów na pokładzie, i nawet działko.
Również wszystko się skończyło na zwyczajowym "bla", w miejscowym dialekcie, i to nawet bez zatrzymywania obu jednostek. Ot pokrzyczeli sobie coś, raz się roześmiali i wsio, każdy dalej płynął w swoją stronę… wychodziło więc na to, że nawet żołnierze znali tu panią kapitan, i jej załogę.
- Gdzieś za godzinę dopłyniemy do Tefé. To kolejne miasteczko, nad jeziorem Tefé. Tam się znowu zatrzymamy na godzinę… - Wyjaśnił bosman, przechadzając się po pokładzie statku, z długą bronią przewieszoną przez ramię.
~
"Pyr, pyr, pyr, pyr…" po Amazonce, wśród zieleni po prawej i lewej, upału, skrzeku ptaków. Kolejna wioska, kobiety na brzegu piorące rzeczy w jej nurcie, bawiące się nieopodal dzieci…
Krzyk przerażenia.
Kilka innych krzyków. Bieganina na brzegu, piski, wrzaski.
Ledwie 20 metrów od statku, na samym brzegu, pełznął ogromny wąż, w stronę sporych zarośli. Bydlę było równie długie co sam "Venture"!!! Grubaśne zaś niczym rosły chłop, do tego zaś, jakieś dwa, trzy metry, za wielkim łbem, jeszcze grubsze, nienaturalnie pogrubione w pewnym miejscu, zupełnie jakby…
O Boże!! Dziecko?????
***
Komentarze za chwilę.