Spichlerz w Siepertingu
Tajemnica wioski nagle przestała nią być budząc w Manfredzie prawdziwy kocioł sprzecznych emocji - od wściekłości i żądzy mordu po zgrozę na myśl o spaleniu miejscowego kapłana na podstawie fałszywych zarzutów o herezję. Wszyscy ci bandyci bez wyjątku zasługowali na śmierć i Acker nie zamierzał im okazywać łaski, ale ów fałszywy kleryk zasługiwał na coś więcej niźli tylko stal czy stryczek. Nie, ten człowiek zasługiwał na wiele więcej i Manfred obiecał sobie w duchu, że musi go wziąć żywcem.
Kto stosem fałszywie wojował, ten na stosie musiał spłonąć!
- Jeśliś pewny, że to bezpieczne, wywieź mnie na tym wózku - powiedział akolita nadstawiając jednocześnie bacznie uszu w obawie, że któryś z ciemiężycieli wioski zechce jednak powrócić do śpichlerza - Tylko miej baczenie, abyś mnie nie wpakował w jakieś tarapaty, bo Pan nie wybaczyłby ci przyłożenia ręki do krzywdy sługi swego.
Starając się nie hałasować Acker wychynął całkiem spod siana, otrzepał swoje odzienie z kłujących źdźbeł, złapał kurczowo za drewniany trzonek młota.
- Na dworzu już ćmica. Wywieź mnie na opłotki, a potem jedź dalej jak nigdy nic na cmentarz. A po drodze zawołaj cichaczem kogo z zaufanych znajomków, który nas nie wyzdradzi. Ten niechaj czym prędzej odszuka Herr Schaafa, mojego przewodnika z Trogen, i przykaże mu, aby się podkradł pod chatkę waszej znachorki. Tam będę na niego czekał. Zrozumiałeś wszystko, poczciwcze?
W ciepłym na co dzień głosie Ackera dźwięczała lodowata stal.