Leniwie płynąca woda, niezbyt szybko przecinająca fale "Venture".
Cisza, spokój... sielsko-anielsko.
Piraci też jakoś się nie pojawili - albo byli kiepsko zorganizowani, albo czekali na lepszą okazję, chociaż trudno było sobie wyobrazić bardziej sprzyjające warunki niż noc i deszcz, którego bębnienie o pokład zagłuszało wszystkie niepokojące odgłosy. Być może uznali, że za parę dni, gdy czujność załogi i pasażerów statku opadnie, zdołają się zemścić mniejszym nakładem sił i środków.
Bo trudno było sądzić, że pochowali się po kątach na widok wojskowej kanonierki.
* * *
Sielanka minęła wraz z pojawieniem się najgroźniejszego (prócz ludzi) drapieżnika Amazonii.
Wyglądało na to, że długi na dwadzieścia metrów wąż akurat jest w trakcie konsumowania najnowszej ofiary.
- Rozwalmy go - powiedział Daniel, dochodząc do wniosku, że taki przerośnięty szkodnik jest zbyt groźny dla otoczenia. - Maszyny wolniej! - krzyknął, podchodząc do burty z karabinem w dłoniach.
Miał zamiar wpakować w łeb anakondy zawartość całego magazynka.
Na nagrodę nie liczył - dobry uczynek i tyle.
Miał tylko nadzieję, że powiedzenie "każdy dobry uczynek musi zostać ukarany" tym razem się nie sprawdzi.