Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-02-2023, 20:56   #127
sieneq
 
sieneq's Avatar
 
Reputacja: 1 sieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputację
Post wspólny


– Panie – Eiliandis skłoniła się lekko i z gracją przed Trzecim Marszałkiem. – Każdy prawy człowiek postąpiłby podobnie. Dlatego ja i moi towarzysze jesteśmy wdzięczni za twoją hojność. Ośmielamy się jednocześnie prosić Cię o zgodę na rozmowę z twym kapitanem, Esmundem synem Edwina, do którego mamy sprawę.
Cenric nie krył wcale zaskoczenia i spojrzał w stronę wysokiego Rohirrima wskazując z uśmiechem otwartą dłonią.
– Oto Esmund syn Edwina.
Mężczyzna skinął głową i zapytał.
– Czego chcecie ode mnie dobrzy ludzie?
Cadoc, który nie sprawiał wrażenia szczególnie zachwyconego pochwałami, z ulgą przyjął przejście do sedna królewskiej misji. A z rozbawieniem nawet niejakim ton w jakim do owego sedna doszło i jak się ono zaczęło rozwijać.
– Pani Eiliandis idzie o twoją rękę, panie rycerzu.
Esmund nieco zmieszał się i przeniósł zakłopotane spojrzenie na Gondoryjkę.
– Nie znam pani Eliandis i choć ufam, że zalety pani charakteru dorównują urodzie, jednak… ja… nie szukam małżonki. – wojownik mówił z onieśmielonym spojrzeniem wyraźnie zbity z tropu.
Stojący obok młodszy Rohirrim śmiał się oczami z trudem powstrzymując salwę zasłonił usta dłonią.
Gondoryjka zganiła spojrzeniem swojego towarzysza, ale widać było, że żart jego do gustu jej przypadł i wcale się nie gniewa.
Do Esmunda uśmiechnęła się łagodnie.
– O mariaż idzie panie Esmundzie, przyznają. Jednak nie Gondoru i Rohanu, który bez wątpienia korzystny dla obu stron byłby. Ten o którym chcemy pomówić jest pomyślany dla dobra twojej krainy. Dlatego prosimy o rozmowę. Najlepiej sam na sam – tu przeniosła spojrzenie na młodego wojownika, który wydał się bardzo rozbawiony konsternacją towarzysza, ale tylko na którą chwilę. Szybko jej wzrok znów na kapitanie spoczął. – Czy wyświadczasz nam tę przysługę i zechcesz wysłuchać do końca?
Syn Edwna popatrzył na Cenrica przelotnie.
– Tajemnicą to się nie ostanie, a do związku bez zgody seniora nie dojdzie, przeto mówić pani możesz przy nas tutaj zgromadzonych. – odpowiedział dyplomatycznie.
– Ożenek? – wypalił wesoło Marszałek i klepnął dłonią w kolano udając, że nie zauważył pomijanego zwyczajem protokołu klanowego.
– Tak panie, ożenek – rzekła oficjalnie Eiliandis. Skoro Cenericowy kapitan tak bardzo chciał trzymać się zwyczajów, Gondoryjka nie miała wyboru jak uszanować jego życzenie. A choć miejsce i okoliczności nie były temu zbyt sprzyjające musiała postarać się by jak najlepiej dobrać słowa. Wystąpiła lekko do przodu.
– Lordzie Cenericu ze Wschodniej Bruzdy, Trzeci Marszałku Rohanu, ośmielamy złożyć propozycję mariażu między twoim kapitanem, Esmundem, synen Edwina a kapitan Mildryd Tarczowniczką z Rogatego Grodu.
– W imieniu lorda Éogara z poselstwem przychodzicie? – zapytał Cenric z uśmiechem, który jednak zniknął z jego oczu.
Rogacz stanął obok Gondoryjki i lekko się pochylił. Nie umiał rozgryźć tych ludzi. Nie pozostawało wiele jak wraz z Eiliandis rzucić kości na stół.
– Nie. I nie miej nam lordzie za złe formy tych swatów. Sprawa jest bowiem i nagła i pilna. I zbyt wiele od niej zależy by rzecz tradycyjnie urządzić. Jesteśmy tu na prośbę. Cichą i rzec tylko możemy, że pochodzi ona z Medusled i od osób, które skroń złoto przyozdabia.
Tu zrobił pauzę, by powaga, o której wspomniał wymogła na słuchaczach uwagę i oddaliła niechęć.
– Jak zapewne wiesz Panie, Zachodnia Bruzda wrze. Gaesela niemal wojnę wypowiedzieli Lordowi Eogarowi. Ze Złotego Dworu na tę wojnę pozwolenia nie dostanie Marszałek. Ale i bez królewskiego pozwolenia krew czasem płynie. Potrzeba sojuszy by do tego nie dopuścić. A sojusze pieczętują małżeństwa. Mógłby Lord Eogar użyć Wulfringów Deormoda by Gaesela na postronek wziąć. Ale nie jest on miłym wybrankiem Tarczowniczce. Stąd nasza tu obecność. Wziąłbyś ją lordzie na synową i uratował kraj przed pożogą wojny?
– A ty Esmundzie chciałbyś Mildryd za żonę? - zapytał Cenric nie odpowiadając bezpośrednio na pytanie Cadoca.
– Tak! – odrzekł bez wahania. – Czasu upłynęło wiele i myśl o małżeństwie przychodziła tylko wokół niej kręgi zataczając… – odparł. – Jednak odkładałem na bok takie pragnienia sprawę sobie zdając jak się sprawy klanów mają.
Umilkł zaciskając wargi.
– Złoty Dwór prosi? – powtórzył retorycznie.
– A mnie nie dziwi to wcale. – rzekł swobodnie Gálmód. – To logiczne i widzę w tym mądrość królowej. Nie o wojny brak z buntownikami lecz o brak podzielonego domu u progu Królewskiej Faudy chodzi. Aby słabym nie być kiedy taka wojna z Dunlandem lub Wschodem kiedy do bram zastukała.

Marszałek usiadł z powrotem na siodle i patrzył twardym spojrzeniem w ogień, wokół którego zgromadzili się wszyscy.
– Czy ja mam Rohan bronić przed problemami rubieży za Iseną? Mieliśmy wieści o problemach w Zachodniej Marchii. O porwaniu pani też Esfeld słyszeliśmy. Rzecz to okropna i wrogowi najgorszemu tego nie życzę… – westchnął. – Ale i o królewskiej zgodzie na wojska użycie, aby ją odzyskać móc również. Przeto dziwnie to rezonuje z życzeniem króla, aby wojnie zapobiegać. Bardziej mnie wygląda, że Edoras klany wschodniej bruzdy do walki wkrótce zaprzęgać będzie, gdzie Éogar sam rady zapanować nad prowincją nie umie. – rzekł Cenric. – Czy Deormód kuzynem Frána nie jest? – zapytał Gálmóda.
– Tak ojcze. – odparł młodzieniec swobodnie – To siostrzeniec jego. Prawa ręka i wasal najwierniejszy. Kapitan miłością ku dzieciom Eorla bynajmniej nie pałający. Przeciwko lokalnym klanom on, ani nikt z Frecasburga nie wystąpi. Tam włada u boku lorda Frána księżniczka Géasela, córka Drusta.
Cenric ważył w milczeniu usłyszane słowa.
– Czy z lordem Éogarem żeście po słowie? – nie dało się nie wyczuć namacalnej wręcz w słowach niechęci do wypowiadanego imienia Drugiego Marszałka. – On to nagle sojuszu ze mną szuka z rozkazu króla Thengela? Co on na to? – zapytał.

Nie spodobał się Rogaczowi Galmod. Jego wesołkowatość szczerą się wydawała, ale chyżość podszeptów działała mocno na niekorzyść Bractwa. Sadzowłosy starał się nie spoglądać na owego Roha bo owo spojrzenie czuł, że uprzejmym by nie było. A nie wiedział, czy ów człek wrogiem był rogaczowego zamysłu, czy tylko rzetelnym doradcą swego seniora.
– A czy teraz to Deormod ma Frecasburg dziedziczyć? Czy dziedzic księżniczki raczej? – zapytał retorycznie podkreślając możliwości jakie by mariaż dawał Wulfringowi – I tak panie. Po słowieśmy. Rad marszałek temu pomysłowi. Rękę on ku tobie lordzie wyciąga. A wraz z ręką pół tuzina koni dla młodych w posagu.
-Deormód jest bez żadnego znaczenia. - Cenric machnął ręką. - A Frána Éogar widziałby w kajdanach tak samo jak Wulfringowie ścięta głowę Thengela, którego za uzurpatora biorą, jak każdego króla Rohanu.
Wyraźnie nie mieściło się w głowie Trzeciego Marszałka kontemplowanie sojuszy z wrogim klanem przez żaden szanujący się dom Riddermarchii, choćby nawet ten ze znienawidzonej sąsiedniej Bruzdy. Coś jednak na dłużej zastanowiło go, bo zamilkł oderwawszy wzrok od Rogacza i patrzył na Zachód.
– Wiele powodów mamy, aby Éogarowej dłoni nie uścisnąć. – rzekł w końcu. – Jeśli prawdy nie znacie, to klan jego za śmierć siostrzenica mego odpowiada. – Ożenek bez krwi odkupionej i honorze zwróconym to policzek dla mej rodziny, klanu mego. A to nie jedyny powód. To tylko ostatni.
– Krwi? – podchwycił sadzowłosy trochę instynktownie i być może niepotrzebnie. Po niewczasie do głowy mu przyszło, że Eogar pięknie ich wystawił tymi końmi sześcioma dla lorda co stadami bezkresnymi włada – Czyja krew by to miała być?
– Domu Gamfa najlepiej. – odparł Cenric. – Lecz każda męska klanu Éogara wystarczy.

***

Zwinnoręki, gdy go przedstawiano, skłonił tylko głowę, milcząc, chociaż pochwały łowione chętnym uchem mile zapadały mu w serce, mimo żalu, że nie dzieje się to w obecności Gleowyn.

Nie włączył się też z razu do rozmowy, którą rozpoczęli towarzysze, przysłuchując się tylko i obserwując trójkę Rohirrimów. Marszałek nie wyglądał na człowieka, któremu mógłby zaimponować cudzoziemiec, choćby i jego śmiały wyczyn miał zostać przez owego wielmożę doceniony. Zwinnoręki wyczuwał też, że Rohirrimowi nie w smak byłyby jakiekolwiek pokrętne słowa, a wręcz zdało się że z początku przychylnie słucha Eliandis i Rogacza, mówiących wprost o celu ich misji. „Ale czy to dość, by go przekonać?” – dumał młodzieniec, w milczeniu przysłuchując się rozmowie.

Jednak, gdy z ust marszałka padły ostatnie, tchnące zawziętością słowa, nie zdzierżył.
– O krwi mówisz, panie marszałku – rzekł cicho, unosząc głowę i patrząc w oczy Cenrica. – O krwi, którą przelać trzeba dla honoru. Tedy posłuchaj pieśni, którą usłyszałam od pani Yaraldiel, towarzyszki naszej, z rodu elfów z Lorien, z Dwimmordene, jak zwiecie to miejsce.
Uniósł wzrok, jakby poszukując gdzieś w górze słów, i niegłośno, niskim głosem, zaintonował:

Pod gwiezdną kopułą, przed tronem Valarów,
miecze jasne wznieśli, dufni w zemsty siłę,
Fëanor z synami, pierwsi wśród Noldorów,
Jedynemu Eru zgodnie przysięgając.

Która to przysięga, każdemu bytowi,
co się waży sięgnąć po blask Silmarila,
śmierć zadać nakaże, jednako: wrogowi
jak i druhowi z wiernych najpierwszemu.

Miecz, co raz dobyty w pragnieniu odwetu,
Nie zechce szybko do pochwy powrócić.
Ni Manwë, ni Varda, nie mają dość mocy
aby dzieci swoich los odwrócić.

Rozłam miast jedności, pożoga, cierpienie,
Płoną białe statki - bratobójcza zdrada -
i krew Pierworodnych wsiąka w Ardy ziemię,
gwiazda Feanora z nieboskłonu spada.

Zwinnoręki skończył śpiewać i ponownie obrócił wzrok na Cenrica.
– Lordowie elfów bratobójczo rozlewali krew, wiedzeni honorem i przysięgą, czym ponoć zgubę sprowadzili na swój ród i całe plemię uczynili słabszym wobec Nieprzyjaciela. Czyż zatem nie lepiej poniechać zemsty, by złego losu na siebie i innych nie sprowadzić?

Klap… Klap… Klap… Zaklaskał Gálmód.
– Pięknie zaśpiewane. - rzekł młodzieniec skinąwszy głową. – Ufam, że Leśnemu Grodowi nie obce są bratobójcze krwi przelewanie… tyle emocji… – uśmiechnął się nieznacznie.

Zaraz kontynuował.
– Ale racja to ojcze, że to może być dobry moment, aby spór wreszcie zakopać. – zerknął na Esmunda, którego twarz zdradzała dobrze maskowany niepokój o decyzję seniora. – Każdą krzywdę przykrywa nowa i nie pomaga goić się ranom rozdrapując na nowo. Mildryd dom po tej stronie Rzeki Entów czeka.

Zwinnoręki, posłyszawszy jakby mimochodem rzucone słowa Cenricowego syna, uśmiechem okraszone, poczuł jak twarz palić go zaczyna a wzrok gdzieś w bok chce uciekać. „Niemożliwe, żeby wiedział. Skąd? Domyślił się?” – z pamięci znów napłynęły obrazy, które dawno starał się w niej na zawsze pogrzebać. Krew. Krew wypływającą spomiędzy palców Baldaca, kurczowo obejmujących rozorane ostrzem Rodericowego noża udo. I słowa, rzucone przez tamtego, gdy kulejąc uchodził w stronę wioski: „Zapłacisz za to, przybłędo. O tak, zapłacisz!”

Kilkakroć głęboko wciągnął w płuca powietrze, a gdy młody Rohirrim skończył mówić i oczy od ojca swego na powrót ku bractwu obrócił, odezwał się, starając się, by głos brzmiał pewnie:
– Krwi rozlanie przydarzyć się może w Leśnym Grodzie... jak i wszędzie, gdy złość albo krzywda nad rozumem przeważą albo ręka za szybka będzie. Ale lepiej, gdy po wszystkim opamiętanie przyjdzie.
Gálmód nie odrzekł nic, skinął tylko głową, lekki uśmiech wciąż nie schodził mu z twarzy. Cenric milczał.

 

Ostatnio edytowane przez sieneq : 03-02-2023 o 11:51.
sieneq jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem