Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-02-2023, 23:15   #65
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 19 - 2519.07.06; mkt; rano - popołudnie

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Piekarzy; karczma “Pod jabłonią”
Czas: 2519.07.06; Marktag; popołudnie
Warunki: główna sala, jasno, ciepło, gwar rozmów ; na zewnątrz: jasno, pogodnie, sła.wiatr, chłodno



Joachim



- Proszę pączusiu, i smacznego. - gdy Joachim odbierał swoje pierwsze zamówienie w tej karczmie to jakoś tak go powitała pulchna, niziołkowa gospodyni o dobrodusznym, życzliwym uśmiechu. Chyba był w “Jabłoni” pierwszy raz ale można było zrozumieć dlaczego Philippe wybrał i zdawał się lubić ten lokal. Był zdominowany przez niziołki więc kuchnia była pierwszorzędna. Do tego te życzliwe istoty były bardzo gościnne aż ta przyjacielska, domowa atmosfera zdawała się udzielać także i gościom.

- Nie przejmuj się, Cioteczka Helga do każdego mówi “pączusiu”. Jak chcesz możesz jej mówić “cioteczko”. Będzie zachwycona. - wyjaśnił mu młody skryba jaki też odberał swoje zamówienie i się rozglądał za miejscem do siedzenia. Było dość tłoczno bo w końcu o tej porze kończyło pracę sporo osób tych jacy mieli na ranną zmianę. Chociaż i tak wielu pracowało w sklepach i warsztatach póki starczało światła dnia. Na szczęście praca skryby z Akademii tego nie wymagała więc tym dość chłodnym chociaż słonecznym popołudniem mógł się wybrać na zwyczajowy obiad. A, że był umówiony z Bertrandem no to właściwie zaprosił go przy okazji właśnie do tej gościnnej karczmy prowadzonej przez niziołki. Co prawda Joachim był już w tym lokalu i to nie tak dawno temu. Tylko wtedy siedział przy innym stole i nie z Philippem tylko ze swoim uczonym kolegą ze zboru.

Philippe zamarł na chwilę zmawiając tradycyjną modlitwę dziękczynną przed posiłkiem jaki mu dane było spożyć. Po czym otworzył oczy i z chęcią zabrał się za pałaszowanie posiłku. Ten nie był zbyt wyszukany i drogi ale, że należał do niziołkowej kuchni to było w tym nieco powabu egzotyki. Nie mogło zabraknąć słynnych niziołkowych pasztecików, na słono z rybą jak i na słodko z jabłkami. Podobnie polane śmietaną naleśniki w słonym i słodkim smaku wyglądały apetycznie. Philippe przez chwilę zachwalał Joachimowi te wszystkie walory smakowe i zdawał się być w nich zakochany.

- Cały dzień na głodniaka ale po robocie wreszcie jak tu przyjdę to mogę się najeść. - przyznał z uśmiechem wgryzając się w kolejnego pasztecika. Zaś Joachim, zanim przyszedł na to spotkanie i musiał się przejść z Zachodniej Dzielnicy tutaj, na pogranicze Centralnej i Północnej miał całkiem sporo czasu na przemyślenia. I podziwianie pogodnego nieba, mimo, że dzień okazał się być raczej chłodny. Dobrze było zarzucić coś dłuższego na grzbiet bo w samej koszuli to mogło być chłodno. Tu w środku jednak było znacznie cieplej i przyjemniej.

Co sobie kto z zacnych gości państwa van Hansen o nim pomyślało tego nie wiedział. Ale całe towarzystwo pożegnało się w przyjaznej atmosferze, gospodyni zapraszała do kolejnych odwiedzin a potem nie wpadli do niego ani łowcy czarownic z pochodniami ani straż miejska z halabardami to chyba nie poszło mu tak źle. Ale czy dobrze to nie wiedział. Odniósł wrażenie, że panienka van Hansen zdradzała sporo atencji siostrze von Siert oraz kawalerowi von Glitz. Zapewne dlatego, że byli w dość oczywisty sposób związani z wojennym zajęciem, bronią, walka i polowaniami co wszystko młodą szlachciankę bardzo fascynowało. Bladolicej, czarnowłosej Matce Somnium zdawała się poświęcać o wiele mniej uwagi ot tyle aby nie wypadało nie wyjść na niegrzeczną. Zresztą co do jego skromnej osoby zachowywała się podobnie. Pod tym względem jej matka zafascynowana ezoteryką i astrologią zdawała się być dla niego o wiele życzliwsza.

Gdy się żegnali to właśnie kapłanka Morra poprosiła go jeszcze raz aby porozmawiał z kimś z władz albo łowców czarownic o swoich niepokojących wizjach. Może to im jakoś pomoże namierzyć jakichś spiskowców? Więc widocznie zapamiętała co mówił przy obiedzie na ten temat. Skryta za poważną i oszczędną mimiką była trudna do odgadnięcia jej myśli. Pod tym względem rycerz Frederik i kapłanka Urlyka o słonecznych włosach i uśmiechy wydawali się być przeciwieństwem bladolicej i oszczędnej w słowach morrytki.

Wieczór zaś przeszedł mu spokojnie chociaż niezbyt owocnie. Nie dało się czytać trzech ksiąg na raz. Może coś sprawdzić czy przepisać w materiale jaki już się znało ale przyswajanie wiedzy w tak chaotyczny sposób nie było zbyt efektywne. Czytając parę stron z księgi o naturze magii ponownie musiał przyznać, że te same słowa nabierały innego kontekstu gdy przez ostatnie miesiące dowiedział się sporo nowych rzeczy głównie od przeklętej mutantki i rogatej wyroczni jaką była Merga. Czasem jakieś wyjaśnienie czy komentarz zamaskowanego mistrza też bywało pomocne ale najwięcej nauczył się właśnie od tej jaka przybyła z dalekiej północy. W końcu tutaj, w Imperium, Norsca i jej mieszkańcy mieli reputację dzikusów i barbarzyńców, piratów i morskich łupieżców. Czasem ledwo ich tolerowano w roli najemników, kupców czy odkrywców. Merga zdawała się być całkowitym zaprzeczeniem takich stereotypów. Nie był pewny gdzie sięga jej wiedza ale na pewno zdradziła mu przez te pół roku więcej tajników zakazanych zakątkach Eteru i demonologii niż ktokolwiek przed nią. Nawet jak teraz otwierał tą książkę co już ją kiedyś czytał to odkrywał coś nowego jak się patrzyło przez pryzmat tak zdobytej wiedzy. No ale to już ostatnie chwile bo wyrocznia już parę tygodni temu zapowiedziała swój powrót do Norsci, na ostatnim zborze dała już przybliżony termin na ten właśnie tydzień więc mogła wypłynąć w rejs na północ lada dzień.

W sprawie tutejszych rodów i lokalnej historii odkrył, że właściwie księgi jakie posiada nie są zbyt pomocne. Albo mówiły ogólnie o Imperium czy Nordlandzie nie skupiając się w ogóle na Neus Emskrank albo były rodzajem sagi czy powieści historycznej co trudno było coś z tego wyłuskać. Musiałby zdobyć jakąś księgę co by dokładniej opisywała lokalną scenę.

Ale na razie był przy jednym ze stołów dość zatłoczonej “Jabłoni” siedząc naprzeciwko Philippa jaki zajadał się ze smakiem swoją porcją naleśników i pasztecików. A te rzeczywiście były bardzo smaczne. Widocznie ta niziołkowa kuchnia miała ze wszech miar zasłużoną reputację.

- To co tam się dzieje u nadwornego astrologa wielkich i możnych? - zagaił wesoło skryba któremu dobre jedzenie poprawiło humor. Joachim raczej nie mógł mu powiedzieć, że krótko przed wyjściem odwiedziła go kopytna, dwupłciowa mutantka o liliowych włosach z wieściami, że zbiegła zeszłej zimy z kazamat rogata wiedżma skończyła tłumaczyć zakazane relikty plugawej wiedzy napisane ręką pradawnej champion Chaosu. Ale ta chciała to ogłosić na zebraniu i najlepiej jak by już mieli skarb świątyni aby mogła jeszcze tej samej nocy czy dnia wypłynąć do tej przeklętej i barbarzyńskiej Norsci jaka była jej ojczyzną.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Świątynna, świątynia Mananna
Czas: 2519.07.06; mkt; ranek
Warunki: ; na zewnątrz: brama świątynna, jasno, pogodnie, powiew, chłodno



Otto



Otto musiał przyznać, że chociaż Tobias a ostatnio zwłaszcza Sigismundus uwielbiali narzekać, złorzeczyć i marudzić na “bezużyteczne ladacznice” spod znaku Węża to przynajmniej obie łotrzyce jak chciały to potrafiły zmienić skórę jak wąż i płynnie przedzierzgnąć się w wybraną rolę. Jak podeszły do niego czekającego przy świątynnej bramie to zwrócił na nie uwagę bo się stopniowo zbliżały do niego dwie, szczupłe niewiasty a jak się zbliżyły jeszcze dostrzegł, że obie są młode a w końcu umówił się wczoraj z Łasicą na tutaj, dzisiaj rano przed swoją pracą. A jak się zatrzymały przed nim i dygnęły grzecznie jak dobrze wyhowane panienki to poznał je od razu. Ale jednak musiał przyznać, że wyglądały całkiem inaczej. Miał przed sobą dwie, skromnie ubrane panny, w szaroburych, wręcz zgrzebnych sukniach prawie do samej ziemi, z czepkami wstydliwie przykrywającymi włosy, że ich właściwie nie było widać. Co zwykle uznawano za oznakę pobożności i przeciwieństwo wyuzdania jakim miały być niesfornie rozpuszczone włosy. Do tego coś zrobiły z rysami twarzy. Znał je to mimo to je rozpoznał. Ale i tak wydawały się być nieco inne niż się do nich przyzwyczaił. Pewnie jakiś makijaż ale tak sprytnie zrobiony, że wydawały się w ogóle bez makijażu. Jak na przyzwoite, bogobojne panny przystało. No i jeszcze to dygnięcie i skromnie spuszczony wzrok już całkiem dopełniał maskarady. Pozwoliły mu się obejrzeć nim chociaż na chwilę wyszły z maski wracając do swojej łotrowskiej natury.

- Jak mogłeś na to pozwolić Otto. Te wypacykowane, wyuzdane małpy zabawiały się z biednymi pacjentami a ja musiałam siedzieć z tą starą rurą. - Łasica powtórzyła coś czym go uraczyła wczoraj na wejściu jak się spotkali wieczorem po hospicjum. Tylko wczoraj rzuciła mu to w twarz oskarżycielskim tonem, z pełnym impetem. A dzisiaj cicho tak aby tylko ich trójka mogła to usłyszeć. Ale jak się ją słyszało wczoraj łatwo było sobie imaginować co pod tą spokojna maską czuła łotrzyca. Albo to mu chciała dać do zrozumienia. Widocznie nie mogła przeboleć tych wszystkich atrakcji jakie się działy z udziałem jego i jej koleżanek w hospicjum bez jej udziału. Gdy ona musiała towarzyszyć starej, przyzwoitce Fabienne co nie było ani wesołe, ani pouczające, ani tym bardziej przyjemne. No i się Łasica “nieco” poczuła wysadzona z siodła. Zwłaszcza jak odstawiły z powozu Fabienne i Gertrudę do ich rezydencji i już w swoim kultystycznym gronie mogły rozmawiać swobodnie. Zapewne koleżanki chętnie opowiedziały łotrzycy co i jak się działo. Może nawet nieco podkoloryzowały aby narobić jej smaku. Bo Łasica mówiła jakby uważała, że tam się zabawy działy po całości i po kolei z każdym wybranym pacjentym i pacjentką.

- I naprawdę Fabi wracała do domu bez majtek? - zapytała Burgund też zainteresowana tym co się tam działo wczoraj. Też była ciekawa bo w końcu wczoraj w ogóle jej nie było w hospicjum. A wieczorem w “Mewie” Otto też jej nie zastał no ale udało mu się spotkać z Łasicą.

- No nieważne. Potem się z tymi zołzami policzę. Zacznę od Fabi i słodkich opowieści jak kopytni potrafią kobiecie zrobić dobrze. Niech się ślini. Górą i dołem. - fuknęła jeszcze przebrana Łasica jakby planowała jakąś zemstę na koleżankach. No ale ona często tak sie wypowiadała, że nie do końca było wiadomo kiedy mówi na poważnie a kiedy żartuje.

- A tak, bo jeszcze nie wiadomo czy z nami pojedzie. Taka wielka z niej pani a nie ma wychodne kiedy chce tak jak my. - zaśmiała się cicho Burgund dość złośliwym uśmieszkiem. Jednak trzeba było przyznać, że mężatkom było z reguły trudniej urwać sobie jakąś schadzkę na chwileczkę zapomnienia nie mówiąc już o całej nocy za miastem jak to sobie koleżanki Sorii wymyśliły spotkanie z ungorami Gnaka.

- Chociaż Soria mówiła wczoraj, że w Fabi jest coś dziwnie znajomego. Znaczy jak już obie z tą starą rurą wysiadły z powozu. No i, że będzie musiała jej się lepiej przyjrzeć. - łotrzyca jaka miała pozycję głównej żmiji w ich dziewczęcej części zboru przypomniała sobie słowa herolda gdy wracały już we własnym gronie na Bursztynową 17. Burgund na nią spojrzała zdziwiona ale ta machnęła ręką i potrząsnęła głową w skromnym czepku aby wrócić do tego co tu i teraz.

- Dobra, mniejsza z tym. To co z robotą? Na co nas właściwie umówiłeś? Kim mamy być? Najlepiej na jakieś sprzątanie czy w ogóle jakąś robotę w piwnicach. Nie wiem co oni tam mają, nie byłam tam nigdy. Tak abyśmy mogły się tam rozejrzeć, najlepiej bez świadków. A jak się nie da to trudno, będziemy coś kombinować. - Łasica w końcu chociaż na razie przebolała tą wczorajaszą stratę oralną i moralną jakiej doznała w hospicjum oraz planowanie słodkiej zemsty na koleżankach i wróciła do poważniejszych i służbowych tematów. Czyli chciała wiedzieć jakie mają pole manewru na robocie i co im kolega przygotował.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Południowa; apteka Sigismundusa
Czas: 2519.07.06; mkt; popołudnie
Warunki: wnętrze apteki, jasno, umiarkowanie, cicho ; na zewnątrz: jasno, pogodnie, sła.wiatr, chłodno



Otto



Dzień przeszedł w hospicjum dość pracowicie. Nadal było sporo prac remontowych ale już wyraźnie zmierzały ku końcowi. To co dało się ponownie pozbijać, sklecić z kilku połamanych mebli jeden sprawny, wstawić wyrwane klamki i takie tam prace to już w większości zrobiono. Ale niektórych strat nie dało się tak zaimprowizować i po prostu trzeba było kupić albo zamówić nowe. A tego przeor zwykle unikał jak ognia bo budżet był zawsze zbyt skromy do potrzeb jakie mieli. No i przor właśnie wezwał go do siebie z samego rana.

- Ah Otto! Świetna, świetna robota. Nie wiem co im naopowiadałeś ale oby tak dalej. Właśnie takich szczodrych gości nam potrzeba. Gdyby te świątobliwe, szczodre damy miały kiedykolwiek ochotę na kolejną wizytę to z miejsca możesz je zapewnić o naszej gościnności i woli współpracy. I mam nadzieję, że nie przyjda z pustymi sakiewkami. Ładnymi spojrzeniami i współczującymi słowami nie nakarmimy naszych podopiecznych. - wreszcie przeor miał okazję aby się rozmówić ze swoim młodym mnichem. I mu podziękować i wlać otuchy w serce za wczorajszy wyczyn. Więc wyglądało na to, że obie szlachcianki rzuciły na stół więcej niż się spodziewał. Co w jego oczach na pewno przemawiało na ich korzyść.

- Chociaż tak między nami mówiąc to dość dziwny wybór. Mówiłeś im, że ostatnio Marisa biegała bez ubrań i coś wrzeszczała o pająkach? Albo ten Thorn i Annika. Przecież to kompletni awanturnicy! Annikę ostatnio ktoś prawie zadźgał łyżką! A Thorn miotał dookoła ławą. Sam nie wiem Otto czy to dobry pomysł. Wczoraj tak myślałem ale dzisiaj się waham. A jak te niecnoty znów coś zmalują podobnego? Tym razem nie u nas w celi czy na stołówce ale w jakiejś rezydencji z dobrymi nazwiskami. Ta Bretonka to jej nie znam ale kojarzę nazwisko. Van Mannlieb. Jej mąż jest kapitanem statku. Pływa od Marienburga do Erengardu. Ta van Dake to ostatnio wypłynęła. Przy tych młodych van Zee i van Hansen. Ale widziałem ją pierwszy raz. Tej trzeciej nie znam. No ale to są zacne nazwiska jak coś się stanie? Oby dobrzy bogowie sprawili, że tylko by ich odesłali. Ale jak coś się stanie poważnego? Oj takie grube ryby to wiele mogą. Nie wiem czy to jest taki dobry pomysł. - przeor wydawał się mieć poważne wątpliwości jakby rozsądek i rozważanie konsekwencji takiego kroku wziął nad nim górę poza radością z wysokich datków młodych szlachcianek. A i wybór akurat tej kłopotliwej trójki pacjentów też wydał mu się dziwny. Przecież mieli tylu innych co nie sprawiali takich kłopotów! Nie były to czcze niepokoje bo gdyby Marisa zaczęła się publicznie obnażać w jakimś zacnym towarzystwie albo któreś z dwójki awanturników straciło panowanie nad sobą i jeszcze uszczerbku by doznał jakiś błekitnokrwisty to konsekwencje mogły być poważne.

Mimo tych wątpliwości ogólnie przeor był zadowolony z postawy młodego mnicha i tego jak udało mu się urobić te szlachcianki aby rzuciły taki duży datek. Oby tak dalej! Może nawet to Otto będzie teraz reprezentował hospicjum na jakichś uroczystościach gdzie możni państwo mogli sypnąć jakimś datkiem skoro tak dobrze mu idzie nakłanianie ich do tego.

Potem był standardowy znój codziennej pracy. Raczej nie odbiegało to od normy. Może poza trójką wybranych pacjentów. Najmniej kłopotów miał z Marisą. Właściwie żadnych. Pokornie chodziła w grubej, niewygodnej i drapiącej włosiennicy posłusznie piorąc, gotując, obierając i sprzątając jak na skromną mniszkę przystało. Aż trudno było pomyśleć, że w tak posłusznej i cichej myszcze mogło się kryć coś niestosownego. Chociaż za każdym razem jak się spotkali spojrzeniami puszczała mu porozumiewawcze mrugnięcie.

Z Anniką właściwie też nie było porblemów. Dalej siedziała w osobnej celi lazaretu. Ale znachor dał znać, że chyba dziś albo jutro ją wypuszczą. Tak naprawdę to dał do zrozumienia, że fizycznie to już można by ją wypuścić bo te rany co jej zostały to drobiazg. No ale ani on ani reszta braci nie byli pewni czy znów dziewczę nie wpadnie w jakiś morderczy amok. Ale i tak w ramach kary, podobnie jak Marika, była skazana na izlolatkę do kolejnego Festag więc jej nie wypuszczano. Za to gdy ją odwiedził znów leżała na wznak, z ręką podłożoną pod głową i sufitowała. Gdy spojrzała kto ją odwiedził popatrzyła na niego obojętnie.

- Kto to był? Ta z wakroczykami. To jakaś wiedźma. Rzuciła na mnie jakiś urok. Wcale mi się nie podobała! - rzuciła mu serię szybkich, cierpkich pytań. Bo chociaż wczoraj gdy on i kultystki ją zostawiali samą w tej celi i spoglądała tęsknie za Sorią jakby miała ochotę poznać ją jak najbliżej to dzisiaj roztaczała wokół siebie swoją zwyczajową chłodną, niemą groźbę. Jakby w każdej chwili była gotowa zerwać się i dać komuś w zęby. No ale w porównaniu do Thorna to i tak była oazą spokoju i opanowania. Tak jak wczoraj przypuszczał Otto osiłek mu tak łatwo nie zapomniał i zachowywał się jak rozjuszony buhaj jakiemu spod kopyt zabrano chętną i już ustawioną jałówkę.

- Czekaj! Tylko cię dorwę gnoju! Już ją miałem! Już prawie klękała do berła! Dotknęła mnie! A ty gnoju mi ją zabrałeś! Rozwalę cię za to jak cię tylko dorwę! - wył rozjuszonym tonem i szarpał się z drzwiami jakby naprawdę chciał się przez nie przebić albo wyrwać. Wyglądało na to, że tak łatwo nie zamierzał mu tego zapomnieć.

Reszta dnia jakoś zeszła w miarę standardowo. Aż po południu skończył swoją ranną zmianę wychodząc na pogodny chociaż chłodny dzień. Gruby habit chronił go jednak przed tym chłodem całkiem dobrze. Skierował się ku aptece Sigismundusa. Ten przywitał go za ladą swoją wielką, byczą głową.

- O jesteś. Chodź na zaplecze. - powiedział grubas uśmiechając się wesoło i znacząco. Ale poczekał z wieściami aż wyjdą z publicznej częsci apteki. Wtedy dopiero zaczął mówić.

- Była u mnie Lilly. Przyniosła wieści od Mergi. Skończyła! Przetłumaczyła! Nareszcie! - grubas wreszcie mógł eksplodować radością i nawet o Lilly zapomniał powiedzieć coś przykrego chociaż ona też była wyznawczynią Węża tak jak jej koleżanki. Te przełomowe wieści jednak przebiły widocznie wszystko inne. Ale tak jak nagle aptekarz wybuchł radością tak równie nagle zamarł.

- Ale nie chce mi tego dać! - zawył zrozpaczony jakby upragnione tłumaczenie woli Oster wyślizgnęło mu się z dłoni po raz kolejny. I to w momencie gdy zdawał się już czuć papier zwojów na swoich pulchnych palcach.

- Powiedziała, znaczy Merga, że to sprawa dotycząca nas wszystkich i ogłosi to na zebraniu. Pewnie jak ukradniecie ten cholerny skarb ze świątyni. Albo na kolejnym zborze. Co za złośliwa jędza! Jak ona mogła mi to zrobić! - wybuchnął znowy, tym razem skargą niesprawiedliwości oraz złości na wolę rogatej wyroczni.

- Aha i ten twój zdechlak w końcu padł. Dziś rano. Mówiłem ci. Trzeci dzień. Trójka to magiczna liczba dla Ojczulka. Widocznie wykonał już swoje zadanie. Chcesz go zabrać czy co? - dodał równie nagle całkiem normalnym tonem jakby przypomniał sobie o Vigo jakiego mu w ostatni Festag przywiózł kolega. Jego los się wreszcie dopełnił ale spodziewali się tego już i w hospicjum i tutaj aptekarz tak to szacował ledwo go zobaczył.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem