08-02-2023, 20:38
|
#361 |
Markiz de Szatie | Pierwotna obcość towarzyszyła Carstenowi podczas drogi przez wąskie korytarze budowli. Po grymasach na twarzach kompanów w migającym świetle pochodni widział, że mają podobne odczucia. Bez przewodniczki niechybnie zbłądziliby w labiryncie i pewnie na zawsze zostaliby pogrzebani w mrocznym sarkofagu piramidy. Albo co gorsza poświęceni w jakimś krwawym rytuale mrocznym bogom jaszczurów… Malunki na ścianach działały bowiem na wyobraźnie i budziły barbarzyńskie skojarzenia. Dzięki Vivian nadal jednak mieli szanse wyjść cało z tej opresji i uniknąć śmierci. Kobieta zdawała się być przekonana o swoich umiejętnościach. Niestrudzenie parła naprzód, wydawało się, iż czekała na taką właśnie okazję. Wyraźnie fascynowało ją to miejsce. Sylvańczyk, który wiedział więcej niż inni o magicznych talentach milady przeczuwał, że kobieta ma jakieś własne zamysły i plany. A asysta oddziału była jej na rękę i nie czyniła tego tylko w odruchu altruizmu, lecz z dozą wyrachowania. Chciał się mylić w tej kwestii, ale zachowywał czujność. Trzymał się blisko Schwartz, jak przyboczny gotowy oddać życie za mentorkę. Uświadomił sobie, że właściwie ostatnie miesiące spędzone w nowym świecie to ochrona innych. Wpierw pomoc Agnes, ochrona Madame Eliany, później Amazonek, a teraz Vivian. Do tej pory wywiązywał się nieźle ze swej roli. Czy tak miało pozostać do końca? ***
Wkrótce skinki dały znać o sobie. Wpierw pojedynczo, jakby przypadkowo natykali się na nich i dość szybko korytarze spływały gadzią posoką. Jednakże kiedy bardziej zagłębiali się w dolne podziemia, tym poczucie zagrożenia rosło. Jaszczury zaczęły stawiać opór, oszczepy świszczały w wąskich korytarzach. Diabla zwinność skinków chroniła je częstokroć od strzał i ciosów najemników. Rozpływały się w czeluściach mroku, pośród tańczących cieni od słabnącego blasku pochodni. A później powracały przyczajone, wzbudzając nerwowość u żołnierzy. Sam ochroniarze również czuł się niepewnie. To był trudny teren, wszechobecna ciasnota, zaduch i niewidzialny sprytny przeciwnik. Choć tymczasowo przewaga siły była po ich stronie, jaszczurowaci stopniowo osłabiali ich oddział. Nawet Vivian nie mogła temu zapobiec, kiedy z ciemności korytarzy sypnęły się zatrute strzałki. Carsten osłaniał siebie i ją ciężkim płaszczem, niczym tarczą. - Psiekrwie! Jak którego pochwycę zrobię z niego szaszłyk! – warknął rozeźlony, bo dość juz miał tych gadzich podchodów. Reszta drużyny też boleśnie odczuwała natarczywość wroga.
Dowlekli się kolejne dwa poziomy i cierpliwość najemników została wystawiona na próbę. Carsten patrząc na oblicze von Schwartz widział podniecenie i zachwyt. Chyba wreszcie odnalazła to, czego uparcie szukała. Słowo o uzdrowieniu wzbudziły w mężczyźnie wielką ciekawość i nadzieję. Nagle w trzewiach piramidy jego myśli powędrowały w kierunku syna Johana, który walczył o powrót do zdrowia. Czyżby? Remedium na ojcowskie troski było tak blisko? Za tą ścianą? Jeśli tak gotów był oddać wszystko i zaryzykować. Nawet życie górali Olmedo przestało się dlań liczyć. W tej samej chwili oczy rozbłysły mu jak pannie von Schwartz, tylko z zupełnie innych powodów… - Ta moc... – zapytał ją z cicha. – zadziała na kogoś za oceanem? Można ją okiełznać i sporządzić jakiś eliksir, który przywróci siły witalne i wyrwie z ciężkiej choroby?
W głowie Carstena zakiełkowała myśl o ocaleniu syna. Wszelkie inne kwestie stały się natychmiast drugorzędne.
Kiedy milady poinformowała ich o bliskości oddziału Amazonek i o tym, że może spróbować sforsować tę ścianę wraz z jednym śmiałkiem, Sylvańczyk był już pewien swej decyzji. - No i co myślisz druhu? – pytanie Miguela sprowadziło Carstena ponownie w wionące chłodem wnętrze piramidy.
- Spróbujcie się przebić, to już blisko jak mówi nasza przewodniczka. Ja tu zostanę. Panna von Schwartz będzie potrzebować ochrony. Nadaję się do tej roli najlepiej z was. – rzekł z pewną stanowczością. - Wy zaś wykorzystajcie swoją szybkość i biegłość w łucznictwie. Mam nadzieję , że spotkamy się już w dżungli… Upuśćcie gadziej krwi! |
| |