Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-02-2023, 20:38   #361
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Pierwotna obcość towarzyszyła Carstenowi podczas drogi przez wąskie korytarze budowli. Po grymasach na twarzach kompanów w migającym świetle pochodni widział, że mają podobne odczucia. Bez przewodniczki niechybnie zbłądziliby w labiryncie i pewnie na zawsze zostaliby pogrzebani w mrocznym sarkofagu piramidy. Albo co gorsza poświęceni w jakimś krwawym rytuale mrocznym bogom jaszczurów… Malunki na ścianach działały bowiem na wyobraźnie i budziły barbarzyńskie skojarzenia. Dzięki Vivian nadal jednak mieli szanse wyjść cało z tej opresji i uniknąć śmierci. Kobieta zdawała się być przekonana o swoich umiejętnościach. Niestrudzenie parła naprzód, wydawało się, iż czekała na taką właśnie okazję. Wyraźnie fascynowało ją to miejsce. Sylvańczyk, który wiedział więcej niż inni o magicznych talentach milady przeczuwał, że kobieta ma jakieś własne zamysły i plany. A asysta oddziału była jej na rękę i nie czyniła tego tylko w odruchu altruizmu, lecz z dozą wyrachowania. Chciał się mylić w tej kwestii, ale zachowywał czujność. Trzymał się blisko Schwartz, jak przyboczny gotowy oddać życie za mentorkę. Uświadomił sobie, że właściwie ostatnie miesiące spędzone w nowym świecie to ochrona innych. Wpierw pomoc Agnes, ochrona Madame Eliany, później Amazonek, a teraz Vivian. Do tej pory wywiązywał się nieźle ze swej roli. Czy tak miało pozostać do końca?

***

Wkrótce skinki dały znać o sobie. Wpierw pojedynczo, jakby przypadkowo natykali się na nich i dość szybko korytarze spływały gadzią posoką. Jednakże kiedy bardziej zagłębiali się w dolne podziemia, tym poczucie zagrożenia rosło. Jaszczury zaczęły stawiać opór, oszczepy świszczały w wąskich korytarzach. Diabla zwinność skinków chroniła je częstokroć od strzał i ciosów najemników. Rozpływały się w czeluściach mroku, pośród tańczących cieni od słabnącego blasku pochodni. A później powracały przyczajone, wzbudzając nerwowość u żołnierzy. Sam ochroniarze również czuł się niepewnie. To był trudny teren, wszechobecna ciasnota, zaduch i niewidzialny sprytny przeciwnik. Choć tymczasowo przewaga siły była po ich stronie, jaszczurowaci stopniowo osłabiali ich oddział. Nawet Vivian nie mogła temu zapobiec, kiedy z ciemności korytarzy sypnęły się zatrute strzałki. Carsten osłaniał siebie i ją ciężkim płaszczem, niczym tarczą.

- Psiekrwie! Jak którego pochwycę zrobię z niego szaszłyk! – warknął rozeźlony, bo dość juz miał tych gadzich podchodów. Reszta drużyny też boleśnie odczuwała natarczywość wroga.

Dowlekli się kolejne dwa poziomy i cierpliwość najemników została wystawiona na próbę. Carsten patrząc na oblicze von Schwartz widział podniecenie i zachwyt. Chyba wreszcie odnalazła to, czego uparcie szukała. Słowo o uzdrowieniu wzbudziły w mężczyźnie wielką ciekawość i nadzieję. Nagle w trzewiach piramidy jego myśli powędrowały w kierunku syna Johana, który walczył o powrót do zdrowia. Czyżby? Remedium na ojcowskie troski było tak blisko? Za tą ścianą? Jeśli tak gotów był oddać wszystko i zaryzykować. Nawet życie górali Olmedo przestało się dlań liczyć. W tej samej chwili oczy rozbłysły mu jak pannie von Schwartz, tylko z zupełnie innych powodów…

- Ta moc... – zapytał ją z cicha. – zadziała na kogoś za oceanem? Można ją okiełznać i sporządzić jakiś eliksir, który przywróci siły witalne i wyrwie z ciężkiej choroby?

W głowie Carstena zakiełkowała myśl o ocaleniu syna. Wszelkie inne kwestie stały się natychmiast drugorzędne.

Kiedy milady poinformowała ich o bliskości oddziału Amazonek i o tym, że może spróbować sforsować tę ścianę wraz z jednym śmiałkiem, Sylvańczyk był już pewien swej decyzji.

- No i co myślisz druhu? – pytanie Miguela sprowadziło Carstena ponownie w wionące chłodem wnętrze piramidy.

- Spróbujcie się przebić, to już blisko jak mówi nasza przewodniczka. Ja tu zostanę. Panna von Schwartz będzie potrzebować ochrony. Nadaję się do tej roli najlepiej z was. – rzekł z pewną stanowczością. - Wy zaś wykorzystajcie swoją szybkość i biegłość w łucznictwie. Mam nadzieję , że spotkamy się już w dżungli… Upuśćcie gadziej krwi!
 
Deszatie jest offline  
Stary 08-02-2023, 23:19   #362
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację


Bertrand poczuł uczucie zgrozy gdy jego kula a następnie ruchy zostały spowolnione przez niepojętą moc chroniącą jaszczurzego szamana, co niweczyło cały jego szermierczy kunszt. Na szczęście ta magia nie utrzymała się długo i kiedy zninknęła, dziwaczny skink został rozdarty na strzępy jego ostrzem oraz amazońskimi oszczepami. Bretończyk wydał z siebie triumfalny okrzyk, jednak szybko musiał wrócić do brutalnej rzeczywistości. Oto okazało się, że śmierć ich szamana nie złamała morale jaszczurów, ktorzy wciąż nacierali na osłabioną grupę, w której sporo było rannych.

Skinał głową Majo która przedstawiła plan wycofania się i na jej znak pobiegł z pozostałymi do wyjścia. Niestety skinki deptały im po piętach i widać było, że nie wszyscy dadzą radę. Słowa o tym, że jako "gość" ma pierwszeństwo uderzyły w niego jak kubeł zimnej wody. Jednak te wojowniczki zachowywały się z honorem, to znaczy że mogły szanować nawet mężczyznę, wbrew temu co wcześniej mówiła mu Vivian. Zawahał się, ale wiedział, że jak zostanie na końcu w tym stanie to raczej z tego nie wyjdzie. Był potrzebny przecież swojej rodzinie. Wszedł więc do otworu za Majo, popychając ją.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 08-02-2023 o 23:25.
Lord Melkor jest offline  
Stary 10-02-2023, 19:52   #363
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 87 - 2526.I.16; fst; noc

Czas: 2526.I.16; fst; noc
Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, piramidy, duża piramida
Warunki: światła pochodni, wnętrze piramidy na zewnątrz: -



Carsten



W pierwszej chwili Carsten mógł wyczytać zwątpienie na twarzy Miguela. Widocznie nie był taki pewny czy to właśnie tak powinno wyglądać. Popatrzył na czarnowłosego Sylvańczyka, potem w bok na stojącą niedaleko szlachciankę ze Stirlandu i w końcu podjął decyzję.

- Jazda chłopcy! Ruszać się! Nie ma co tu czekać aż się zleci więcej tych obślizgłych padlinożerców! - krzyknął na swoich górali. Ci po chwili odpoczynku w tej niezbyt dużej sali dźwignęli się po raz kolejni. Spora część z trudem. Część musiała podtrzymywać osłabionych truciznami kamratów. Bo raczej strzałki jakimi oberwali nie zadawały groźnych ran, tak jak strzały z łuku czy ostrze broni ale to czym były nasączone jednak potrafiło powalić byka. A jak nie to dezorientowało i osłabiało zarówno ciało jak i ducha. Z tuzina zwiadowców ze dwie trzecie było ograniczonych do niesienia pochodni lub podtrzymywania kolegów. Jedynie paru ostatnich, razem z zarośniętym hersztem tej bandy było jeszcze w pełni na chodzie. Ci właśnie ujęli łuki w dłonię, wyjęli po strzale, nałożyli je na cięciwy i sprawdzili jak kamraci są gotowi do wyskoczenia znów na zaciemniony korytarz. Ci dali im znać, że bardziej gotowi nie będą.

- Lepiej nie zwlekajmy. Nie utrzymam zbyt długo tego kloca. - Nora mruknęła ni to na żarty ni na poważnie pokazując ruchem głowy w bok na kolegę jakiego ramię przewiesiła sobie przez kark i podtrzymywała go aby mógł iść. Przy mężczyznie jej kobieca sylwetka wydawała się drobna i szczupła. W drugiej dłoni trzymała pochodnię aby oświetlać drogę sobie i towarzyszom. Inni byli podobnie obciążeni.

- Racja. Nie ma na co czekać. - sapnął dowódca i dał znać koledze. Ten doskoczył do samego narożnika u zaczął nasłuchiwać co dobiego z ciemności.

- Są. Czekają na nas. - szepnął do dowódcy. Olmedo zastanowił się przez chwilę ale pole do manewru miał niewielkie jeśli zdecydował się opuścić pomieszczenie i bierzać ku drugiej grupie.

- Rzuć tam jedną pochodnię. My z łukami wyskakujemy i walimy ile wlezie. Oprócz ciebie Sergio. Ty torujesz drogę reszcie. A reszta zbierać stąd tyłki w troki i jazda stąd. - przedstawił im plan wydostania się z pułapki. Pokiwali głowami ale wtedy niespodziewanie do wejścia na korytarz podeszła imperialna uczona.

- Jeśli panowie pozwolą. - ni to zapytała ni się wtrąciła. To zaskoczyło górali i popatrzyli pytająco na herszta. Ten po momencie wahania skinął głową i dał znak aby zwiadowca odsunął się od narożnika zwalniając miejsce dla szlachcianki. Ta zaś skinęła im dostojnie swoją dwukolorową głową i stanęła przy samej ścianie. Chwilę podobnie jak góral przed chwilą nasłuchiwała. Po czym zrobiła jakiś niewielki gest dłonią i powiedziała krótkie, rozkazujące zdanie w obcym języku. Zaraz potem gdzieś z ciemności, z trzewi korytarza dało się słyszeć skowyt i skrzeki skinków. Strasznie to brzmiało. Jakby ginęły tam w ciemnościach jakąś straszną śmiercią. Aż to zrobiło spore wrażenie na góralach jakby oni teraz bali się ruszyć w tą ciemność aby nie spotkało ich coś podobnie strasznego.

- Myślę, że teraz są nieco zajęci. Sugerowałabym skorzystać z okazji. Z tej drugiej strony mam wrażenie, że jeszcze ich nie ma. - rzuciła uprzejmie von Schwarz z delikatnym uśmiechem godnym wielkiej damy w samym środku towarzyskiej konwersacji z równymi sobie na jakimś uroczystym balu. To ocknęło górali. A przynajmniej Olmedo. Chociaż wszyscy patrzyli na imperialną uczoną z wyraźną bojaźnią. Ten czy tamten splunął przez lewę ramię co jak powszechnie wierzono pomagało odengać złe uroki.

- Słyszeliście milady! Jazda, jazda! Sergio, Nova na przód! Jazda, ale już! - krzyknął hersz poganiając swoją zbójecką bandę do przodu. Wspomniany duet zwiadowców ruszył z łukami i do przodu, za nimi ktoś z pochodnią i reszta coraz bardziej okulawionej grupy. Dziwnym zbiegiem okoliczności wszyscy przemykali się po przeciwnej stronie przejścia w jakiej stała szlachcianka. Ostatni ruszył Olmedo.

- Dzięki milady. Do zobaczenia w nudniejszych czasach. - skinął jej na pożegnanie po czym jeszcze odwrócił się ku Carstenowi. - Bywaj stary druhu! Nie daj się zabić bo mi obiecałeś najlepsze brandy przy ognisku! - z Syvlańczykiem pożegnał się o wiele bardziej wylewnie posyłając mu mimo nerwowej sytuacji wesoły, zbójecki uśmiech na swojej bandyckiej gębie. Po czym zniknął im w czerni korytarza biegnąc za swoją bandą. Lady Vivian jeszcze chwilę wpatrywała się w ciemność po czym zwróciła się do ostatniego z mężów jaki został w pomieszczeniu.

- Dziękuję, że zostałeś kawalerze. Ale na nas też już pora. Będziemy musieli się wybrać podobnie jak wtedy nad rzeką w Hexennacht. - rzekła podchodząc do niego z tajemniczym półuśmiechem. Aż stanęła naprzeciwko niego i położyła jego dłonie na swoich biodrach jakby zamierzali tańczyć jakiś bardzo poufały taniec. Z bliska wyczuł zapachy jakie od niej zalatywały. Zapachy dżungli i piramidy. Kurz, krew, pajęczyny i ziemia. Ale i tak dało się jeszcze wyczuć przyjemny aromat perfum. Podobnie jak ciepło nagrzanego od ciała gorsetu w miejscu gdzie trzymał swoje dłonie. No i z bliska widział jej błyszczące spojrzenie pomalowanych czarną kredką oczu i czerwień pełnych ust jakie większość dam a zwłaszcza szacownych matron uznałaby zapewne za zbyt wyzywające. Ale poruszała już tymi ustami szepcząc coś w obcym języku. A po chwili Carsten miał wrażenie, że się rozsypuje i roztapia.

I chyba tak było. Zaraz potem już znów szybował w jakiś dziwny, bezcielesny sposób, podobnie jak wtedy w Hexennacht nad polem bitwy przy rzece. Teraz sceneria była inna. Widział jak ulatuje z pomieszczenia na czarny korytarz. W przeciwną stronę niż pobiegli górale. Udał się tam skąd przybiegli ścigani przez skinki. Mimo ciemności zobaczył jak powalona grupka kilku gadów leżała pokotem na posadzce. Obraz tylko mu śmignął ale był pewny, że gady są martwe. Leżały nieruchomo w pozach jakie kojarzyły się, ze straszną śmiercią. Ale już nadbiegały kolejne. Szybkie i małpio zwinne, zdeterminowane aby odnaleźć i zlikwidować intruzów. Przez moment miał wrażenie, że zatrzymały się i jakby nasłuchiwały lub węszyły gdy je minął. Ale szybko zniknęli mu z oczu za jakimś zakrętem. Tam jeszcze trochę i w dziurę. Szczelinę właściwie. Taka chyba dość mała, nie był pewny czy dałoby się tam wsadzić dłoń. Ale była głęboka. Ciągnęła się i ciągnęła. Mijał w locie jakiś pył, kamyki, biegające pająki i jakieś robactwo. Widział światło do jakiego się zbliżał. Dziwnego kształtu, pewnie ograniczone przez szczelinę jaką leciał. I już. Już byli w środku. Skierowali się ku posadzce i wróciło to dziwne mrowienie i uczucie scalania się. I wreszcie znów stali naprzeciwko siebie. Tylko gdzie indziej.




https://i.imgur.com/TJTU7Q7.jpg


- Ah! Nareszcie! - ucieszyła się milady gdy rozejrzała się dookoła. Wyglądało jakby wreszcie udało dotrzeć jej się tam gdzie od dawna chciała. Miejsce jednak rzeczywiście było nietypowe. Nawet jak na standardy obcej dla przybyszów zza oceanu piramidy. Niewiele bowiem kojarzyło się z regularnością budynku. Raczej sprawiało wrażenia porośniętej roślinnością jaskini. I widać było źródła ciepłego, pomarańczowego światła. Ale od razu Carsten zorientował się, że to żadne lampy ani pochodnie. Wyglądało… Jakby świeciły jakieś dziwne, obłe kryształy… Czarno - czerwona uczona chłonęła to wszystko przeskakując wzrokiem co chwila w inne miejsce. Wydawała się promienieć radością i satysfakcją jak dziewczynka jaką wpuszczono do cukierni i pozwolono zabrać co tylko by chciała. Mimo brudu, kurzu i nieco już sfatygowanej sukni wydawała się nie zważać na takie drobnostki i jej bladolica twarz promieniowała szczęściem.

- Spójrz kawalerze… To kryształy Pradawnych… Słyszałam o nich, Lalande mi o tym opowiadała… - powiedziała podchodząc do ściany i dotykając jednego ze świecących, kryształów wielkości nieco większej niż kciuk. - Spójrz… Milenia mijają… A światło jakie oni zaklęli w te kryształy wciąż świeci jak dawniej… - szepnęła będąc wyraźnie pod wrażeniem. Ułamała kryształ jaki pyknął z cichym trzaskiem. Ale poza tym nic się nie stało. I szlachcianka miała w bladej dłoni coś podobnego do niewielkiego kamyka. Tylko takiego co świecił bladym, pomarańczowym światłem.

- Z czasem zgaśnie. Lalande umie jakoś je naładować ponownie. Podobno wystarczy zostawić je na światło dnia i po zmroku znów będą świecić. Ale ona umie to jakoś zrobić efektywniej. - powiedziała zafascynowana rzucając mu ten ułamany kamyk jakby chciała aby on też mógł go sobie obejrzeć. Po czym zaczęła oglądać to coś co wyglądało jak zarośnięta soczystą roślinnością jaskinia. Chociaż jednak tam i tu dało się dostrzec regularne masy ścian i sufitu no i posadzki.

- I jest! - oczy milady rozjaśniły się jeszcze większą radością. Albo głodem wiedzy. Tafla wody wydawała się przyciągać ją i hipnotyzować. Podeszła tam i popatrzyła w dół na brzeg sadzawki z wyraźną czcią. - Jest… Nareszcie… - szepnęła jakby obawiała się, że głośniejsze słowo czy gwałtowniejszy ruch mogą to wszystko spłoszyć. Sadzawka zaczynała się jako płytka, może na parę palców. Ale w miarę jak się oddalała od brzegu kamienne dno zdawało sie uciekać w głąb. Carsten nie był pewny czy mu się wydaje, czy to te świecące kryształy tak odbijały swoje refleksy w wodzie czy co… Ale trochę wyglądało jakby woda świeciła swoim bladym, seledynowo-złotym blaskiem. No albo jakoś tak odbijała to światło z kryształów. Vivian kucnęła przy brzegu i z nabożną czcią przesunęła dłonią tuż nad taflą.

- Ależ to ma moc… Po tylu mileniach… - szepnęła będąc pod wrażeniem tego co właśnie widziała i doświadczała. Potem jakby przypomniała sobie o towarzyszu. Podniosła głowę i spojrzała na niego uśmiechając się wesoło.

- Pytałeś o moc. To właśnie ona. “Aqua Vitae” jak mawiają uczeni. Woda życia. Fontanna wiecznej młodości. Wiecznego zdrowia, jędrności, piękna. Sam się zastanów kawalerze. Widziałeś tu jakąś szpetną czy schorowaną Amazonkę? - zaczęła tłumaczyć i pytać jednocześnie aby skłonić go do własnych przemyśleń.

- One właściwie nie chorują. Którąś może coś ukąsić, może zachorować na coś zjadliwego, że nie zdążą ją tu wsadzić ale nie chorują tak jak inni. A kąpiel w tej świętej wodzie zatrzymuje starzenie. Nie jestem pewna na ile ale zatrzymuje. Aldera ma ponad półtorej setki lat a wygląda jak młódka akurat do zamążpójścia prawda? Lalande jest jeszcze starsza. Ich siostry mogą dożyć podobnego wieku ale wiele z nich ginie w walce. Na to to źródełko nie pomaga. - tłumaczyła dalej aby powiedzieć to co najważniejsze w jak najkrótszym czasie.

- A czy pomoże komuś zza oceanem? - powtórzyła pytanie jakie zadał jej jeszcze przed rozstaniem z Olmedo i jego bandą. - Nie chcę ci nic obiecywać kawalerze. Być może ta woda ma jakieś ograniczenia. Nie słyszałam aby ktoś tego próbował wykorzystać ją tak daleko stąd. Jestem prawie pewna, że podziałałoby gdyby sprowadzić tego kogoś tutaj. Zapewne jednak mu nie zaszkodzi. - powiedziała jakby do końca nie była tego taka pewna ale tak jej się właśnie wydawało.

- I tego właśnie tak pilnie strzegą. Nawet przede mną, jaką nazywają przyjaciółką królowej i goszczą mnie jak wielką panią. Ale nie dziwię się. Chyba zdajesz sobie sprawę co by się działo jakby się rozeszło co tu takiego ukrywają. Też bym się tym nie chwaliła na ich miejscu. I dlatego mogą poświęcić te błyskotki które zwabiają tu tak wielu ale za żadne skarby nie wpuszczą nikogo do piramidy i nie zdradzą swoich sekretów. Dlatego sugeruję kawalerze aby nie obnosić się z tą naszą małą wizytą tutaj. - dodała z uśmiechem który tym razem był dość cyniczny i wyrachowany.

- Na moje oko to mają chrapkę na słodką Izabelę Bertranda, Zoję i Panzerkapitan. Wojowniczki z krwi i kości albo mają inne talenty, atrakcyjne, zdrowe, młode w sam raz aby zostać Amazonką. Tylko po przemianie nie będą pamiętać swojego poprzedniego życia i będą wręcz fanatycznie związane ze swoim siostrzeństwem. Wiecznie młode, wiecznie piękne, wiecznie ponętnie. Aż zginął za swoją królową i plemię. - dorzuciła swoje przemyślenia jakie miała na temat tutejszych wojowniczek.

- I dlatego kawalerze jak odzyskają piramidę to sam się zastanów po co im dalej niechciany sojusznik. Chciwy złota i kobiecych wdzięków mężczyzna który buszuje im po ich sacrum. Jeśli wasz kapitan ma nieco rozsądku to zadowoli się gadzim złotem i stąd odejdzie. I oby miał na tyle silnej woli aby zapanować nad gorączką skarbów swoją i innych. Ale z tego co widziałam u was w obozie to nie jest takie oczywiste. W końcu większość z was przybyła tu po złoto i skarby. - dodała jeszcze coś w stylu dobrej rady podchodząc do półek zamocowanych w jednej ze ścian. Szukała tam czegoś gdy mówiła do swojego towarzysza. W końcu znalazła jakąś tykwę z korkiem.

- Nie możemy tu niestety zostać tak długo jakbym chciała. Ale możemy sobie coś zabrać na pamiątkę. - powiedziała podchodząc do krawędzi sadzawki i zanurzając w niej tykwę z żywą wodą. Zostawiła ją aby się napełniła po czym wyjęła z torby notes, rysik i szybko zaczęła szkicować widoczne na obramowaniu znaki, glify i rysunki jakie dla Carstena wiele nie mówiły. Wyglądały podobnie obco i makabrycznie jak większość tutejszych zdobień architektury.

W pewnym momencie jednak coś usłyszeli. Vivian przekrzywiła głowę, jej rysik znieruchomiał zaś ona zaczęła lokalizować skąd mógł dochodzić hałas. Carsten też to usłyszał. Jakiś wytłumiony jak przez grube ściany albo odległość harmider. Ale w dużej sali z licznymi skalnymi wypustami, cyplami, gdzie to wszystko porośnięte jeszcze było soczystą roślinnością wzrok łatwo utykał w jakiejś przeszkodzie a te także mamiły słuch. Ale jak tak trochę pochodzili i poszukali to znaleźli źródło hałasu. Bo w miarę jak się zbliżali to robiło się coraz głośniejsze. Aż wyszli do czegoś co wyglądało jak dziura w ziemi. Tylko nie w ziemi a kamiennych blokach z jakich była zbudowana piramida. Ale nieregularny kształt, jakby wydrapany, kojarzył się właśnie z norą zwierzęcia a nie regularnym otworem albo przejściem zaplanowanym przez architekta.

- Ah… To to jest ta intruzja… - szlachcianka lekko kiwnęła głową jakby potwierdziło się coś o czym mówiła jeszcze w sąsiednim pomieszczeniu. Właśnie z tego otworu dobiegały odgłosy walki. Ktoś tam z kimś walczył na niższym poziomie. Mieli już na tyle wprawy aby rozpoznać gadzie piski, skrzeki i porykiwania. Ale, że walka musiała toczyć się blisko ale nie przy samym wlocie do tunelu to z góry widać było głównie ciemność. Jakieś światło musiało tam być poniżej bo coś tam majaczyło na dole, chyba posadzka niższego poziomu. Ale światło było na tyle daleko od otworu, że nie było widać zbyt wiele.




Czas: 2526.I.16; fst; noc
Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, piramidy, duża piramida
Warunki: światła pochodni, wnętrze piramidy na zewnątrz: -



Bertrand



Gadzi napór na cienką, barwną linię półnagich wojowniczek narastał. Obie strony wykazywały morderczą determinację. Ciepłokrwiste poddane królowej Aldery starały się zapewnić w miarę bezpieczny odwrót swoim siostrom oraz sojusznikowi. Zaś gady chciały dokładnie czegoś przeciwnego. Zlikwidować intruzów i zagrożenie jakie sobą reprezentowali. Bretoński kawaler obserwował to z żabiej perspektywy. Kucnął za plecami łowczyń Maaneny aby pomóc jej siostrom przepchnąć przez wąski otwór chwilowo obezwładnioną tłumaczkę królowej. Te dwie złapały ją za nogi i bez ceregieli wciągały w ciemne trzewia tunelu a Bertrand ją złapał za ramiona i barki próbując ją tam wepchnąć. W końcu zniknęła mu z oczu gdy przepchnęli ją przez płaski, wąski otwór.

Teraz przyszła kolej na niego. Musiał położyć się na płask i wsadzić nogi do otworu. Tam już czekały na niego dłonie którejś z łowczyń wciągające go do środka aby przyspieszyć ten proces. Stawiające na szybkość i sprawność a nie delikatność. Sam się po części wsuwał po części był przez nią wciągany. Widział z niskiej, perspektywy przy samej podłodze stopy w sandałach, łydki, przepaski biodrowe i uda wojowniczek. Wszystko to się ruszało, podskakiwało i trzęsło będąc w ciągłym ruchu przy wymianie ciosów z gadami. Ich nogi zakończone szponiastymi łapami, pokryte gadzią skórą, czasem z jakąś złotą obręczą tu czy tam też były w ruchu. Czasem widział tu czy tam jak jakaś włócznia czy inna broń śmiga przy wymianie ciosów. Słyszał ciężkie oddechy, stękania i jęki z wysiłku wojowniczek. Podobnie jak skrzeki i dziwne gulgotanie gadzich wojowników. A potem trochę zeskoczył na dół a trochę ściągnęła go tubylcza wojowniczka i stał już na własnych nogach. Jak się odwrócił widział jak pod ścianą siedzi Majo. Rozcierała kark i potylicę ale chyba już dochodziła do siebie. Klęcząca, ranna siostra coś do niej mówiła szybko i nerwowo. Ta cała, co wskoczyła tu pierwsza stanęła obok otworu i pokrzykiwała coś ponaglająco na zewnątrz. Musiała krzyczeć aby przez ten zgiełk walki ktokolwiek ją tam usłyszał.

Do środka zaczęła pakować się kolejna łowczyni. Widać było najpierw jej stopy obute w sandały, kostki i dół łydek. A potem ona kucnęła i podobnie jak przed chwilą Bertrand zaczęła pakować nogi do środka. Siostra złapała ją i bynajmniej nie delikatnie szarpała ją aby jak najszybciej wciągnąć do środka. Ta krzyknęła z bólu bo widocznie była z tych rannych. Zresztą na jej szybko oddychającym ciele widać było świeże, krwawe zacieki z otwartej rany. Ale mimo to po chwili była w środku i kulejąc odstąpiła od otworu aby zrobić miejsce dla kolejnej. Ta stanęła przy otworze więc było z niego widać tylko jej sam dół. Ale zaraz krzyknęła z zaskoczenia i strachu odskakując od niego a więc i znikając z pola widzenia. W zamian za to ukazało się jakieś upadające, kobiece ciało. Gdy głowa opadła bezwładnie na podłogę a do środka otworu spłynął wodospad prostych, jasnoblond włosów blisko otworu dało się zauważyć odwróconą twarz liderki łowczyń. Jej oczy wpatrywały się nieruchomo gdzieś w sufit tunelu i obserwujących.

W szeregu obrońców powstała wyrwa ale natychmiast zalepiła ją kolejna wojowniczka podejmując się pojedynku z saurusem jaki powalił ich liderkę. W głębi tunelu Majo powstała już na własne nogi i krzyknęła coś krótko i rozkazująco. Wojowniczka jaka do tej pory wszystkim pomagała się przedostać przez otwór złapała za nadgarstki Maaneny i szarpnęła ją do środka usiłując ją widocznie wciągnąć do środka. Krzyczała coś do tych na zewnątrz i tamte też próbowały przepchnąć bezwładne ciało do środka. Nie było wiadomo czy jeszcze żyje czy nie ale już wcześniej chwiała się i ledwo stała na nogach to rokowania były mizerne.

Coś tam się zaczęło dziać w sali bo doszły nowe krzyki. Tym razem o dziwo męskie. I do toczącej się tam walki wdarła się nowa nuta. Gdy ciało Maaneny nie zdradzające oznak aktywności znalazło się w tunelu i dało się wyjrzeć przez otwór można było dostrzec górali Olmedo. Ci co pozostali na szczycie piramidy gdy Bertrand, Vivian i Amazonki zanurzyli się w trzewia pradawnej budowli.

Nagłe pojawienie się górali na gadzich tyłach mocno je zaskoczyło. Co prawda górali z łukami było tylko kilku ale bez wahania szyli w gadzie plecy. Herszt górali poganiał swoich ludzi komendami po estalijsku. Jaszczury zaś zaskoczone tym nagłym atakiem zafalowały i ustąpiły na przeciwną stronę pomieszczenia. Aby się rozeznać w sytuacji i się przegrupować do walki z nowym wrogiem. To jednak chociaż na moment oczyściło drogę między dwiema grupami ciepłokrwistych. Górale dopadli do Amazonek i jak się okazało też wlekli swoich rannych i poszkodowanych.

- Co się dzieje!? Musimy się wydostać! - krzyczał Olmedo po estalijsku jakby w gorączce bitwy zapomniał, że Amazonki zwykle nie rozumieją w tym języku ani żadnym innym zza oceanu. A w pierwszej chwili hersz ustawił się frontem do jaszczurów, napinając swój łuk i posyłając tam od razu strzałę. Więc był tyłem do otworu. Łucznicy strzelali szybko i bez celowania bo te kilka - kilkanascie kroków odległości można było pokonać w parę chwil więc chcieli strzelać póki to jeszcze było możliwe. Któraś z Amazonek krzyknęła coś w odpowiedzi i pokazała mu gestem na otwór widoczny za ich plecami. Wtedy zarośnięty Estalijczyk zorientował się na czym polega ewakuacja widząc znikającą w przejściu ranną wojowniczkę.

- Łucznicy ognia! Reszta do dziury! - wrzasnął herszt do swojej bandy. Przy ścianie powstał niezły kocioł gdy ranni i poszkodwani górale wymieszali się z nie mniej rannymi Amazonkami jakie czekały na swoja kolej aby przecisnąć się przez otwór. Także i w końcówce kanału w jakim kończył się ten otwór robiło się coraz ciaśniej w miarę jak przeciągano tu kolejnych rannych. Zaś jaszczury otrząsnęły się z chwilowego zaskoczenia i ponownie natarły na połączone siły obu grup wznawiając walkę na bezpośredni dystans.

W tunelu też panował chaos. Na raz przy otworze mogły stać najwyżej dwie osoby pomagając się przedostawać kolejnym. Dla reszty nie było już miejsca, musieli stać chociaż kawałek dalej. W tunelu było też prawie całkowicie ciemno. Jedna z Amazonek dmuchała w wyjęty skądeś żar zapalając wreszcie niewielki płomień wielkości świeczki. Chroniła ten płomyk dłonią i wstała trzymając jakiś ogarek drugą. Widać było jak gorączkowo wszyscy na siebie pokrzykują i próbują wciągnąć do środka kolejne wojowniczki albo górali. Praktycznie wszyscy jęczeli z bólu albo strachu będąc rannymi. A na raz mogła się przeciskać tylko jedna osoba na raz. Z sali nadal dobiegała bitewna wrzawa gdzie ludzie i jaszczury ścierali się ze sobą. W tunelu kolejne ranne wojowniczki grupowały się wokół Majo jaka klęczała przy bezwładnym ciele zakrwawionej Maaneny. Też robiło się tu ciasno bo tunel to tunel, nie był zbyt szerokim ani nawet wysokim miejscem. Za to długim. Siłą rzeczy więc coraz więcej osób zajmowało coraz większą przestrzeń. W końcu tłumaczka się otrząsnęła na tyle, że czułym gestem pogłaskała pszeniczne włosy liderki łowczyń, pocałowała ją w czoło i usta. Zerwała jej wisiorek i bransoletę, otarła nadgarstkiem oczy i wstała chowając fanty po wojowniczce do torby. Rozejrzała się w tym chaosie ledwo rozświetlanym przez jeden płomyk i zaczęła coś mówić głośno, krótko i rozkazująco.

Amazonka z płomykiem pobiegła gdzieś w głąb tunelu i zniknęła z widoku. Wraz z nią jedyne źródło chyboczącego się światła. Do środka przez otwór zaczęto wpychać już pierwszych górali. Majo się zbliżyła do Bertranda i powiedziała do niego głośno aby przekrzyczeć wrzawę.

- Mogą chcieć nas okrążyć! Pójdziesz z Barno jak wróci z pochodniami! Zaprowadzi cię do wylotu! Tam na nas poczekacie! Jeśli dotrą tam jaszczury przed nami musicie wytrzymać! Będziemy wolni, mamy wielu rannych! - krzyknęła do niego pokazując na drugą stronę tunelu. A raczej ciemność. Bo ze światłem jakie wpadało przez zapchany zbiegami płaski otwór przy podłodze sali to prawie nic nie było widać. A z każdym krokiem z dala od tego wejścia czerń była głębsza. Wkrótce jednak dało się dostrzec łunę światła a zaraz potem pewnie zza jakiegoś zakrętu wyskoczyła pochodnia trzymana przez powracającą wojowniczkę. Ta zdyszana dobiegła do niej i podała pochodnię tłumaczce. Po czym jak się okazało pod pachą dźwigała ze trzy inne i te szybko odpaliła od tej zapalonej. Zaś Majo tłumaczyła coś jej wskazując na stojącego obok Bretończyka.




https://i.imgur.com/v59dPYx.png


Barno była odziana w skórę tutejszego, drapieżnego kota. I takiż hełm czy kaptur z jego głowy. Była smukłą, wojowniczką jaka miała łuk i kołczan na plecach zaś w dłoniach tarczę i włócznię. Krzyknęła coś krótko do Bertranda i dała mu znak aby podążał za nią. Za nimi zaś ruszyły dwie inne łowczynie z czego jedna miała pochodnię. Szli całkiem szybko tak, że ciężko ranny Bretończyk miał trudności aby dotrzymac tempa idącej na czele jaguarzycy. Nie był pewny ile tak szli tym dość niskim tunelem ale zamieszanie i odgłosy walki jakie zostawiali za plecami z każdym kolejnym zakrętem cichło i robiło się bardziej wspomnieniem niż wydarzeniem w jakim się uczestniczy. Niestety bez pomocy Majo czy Togo nie mógł się swobodnie porozumieć z poddanymi królowej Aldery inaczej niż na migi. Zresztą one z nim też.

W pewnym momencie Barno zatrzymała się i dała znak aby poczekali. Sama przeszła do końca tunelu i wyjrzała ostrożnie na zewnątrz. Widocznie nic nie dostrzegła bo dała im znak aby do niej dołączyli. Okazało się, że wylot tunelu jest w jakiejś sali. Wyglądała na jakiś magazyn z bliżej niezidentyfikowanymi skrzyniami, dużymi dzbanami, półkami z jakimiś gratami. Tylko wszystko tu było stare, zakurzone, pokryte pajęczynami i zapomniane. I coś tu nieźle capiło jakimś nieprzyjemnym, zwierzęcym zapachem. Barno i jej dwie siostry rozproszyły się po tym magazynie i znalazły więcej pochodni jakie zapaliły. Cała trójka podeszła do dwóch wyjść o trapezowym przekroju. Wyjrzały na zewnątrz i coś dały sobie znaki na migi albo półgłosem. Po czym zaczęły do jednego z nich znosić skrzynie i przestawiać regały chyba budując coś w rodzaju barykady. W okolicy rzeczywiście dało się słyszeć jakieś piski i skrzeki niosące się korytarzami gdzieś z trzewi piramidy. Ale nikogo na razie nie było widać i nie do końca dało się poznać czy się zbliżają, oddalają czy po prostu się niosą.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 11-02-2023, 22:58   #364
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
- Powiadasz? - odrzekł z uśmiechem na pożegnanie Olmedo. – To chyba nie mam wyjścia, jeszcze do tego upieczemy jakiś jaszczurzy ogon przy tym ognisku na przekąskę... - mrugnął porozumiewawczo, bo lubił tego rubasznego Górala i jego poczucie humoru.

Kiedy zwiadowcy ostatecznie zniknęli w ciemności, obrócił się ku Vivian, wysłuchując jej słów.

- Mam swoje powody. – rzekł tajemniczo. – Wy pewnie też, Pani… Alem nie zwykł pytać innych o ich pobudki. Czuję, że to miejsce przesiąknięte jest jakąś nieznaną siłą, a wszakże nie mam nawet cząstki waszej wiedzy i... możliwości… - dodał z pokornym szacunkiem.

Groza Hexennacht - wspomnienie było całkiem świeże. Czuł zapach i smak wody w mętnej rzece, zgniły odór śmierci mrocznego posłańca i jego armii. Koszmar tamtej nocy skończył się jednak ocaleniem obozu. Chociaż sam otarł się o magię, to nie podzielił się swoimi przeżyciami z nikim. Związany okowami tajemnicy ze Stirlandką, która była taka samo fascynująca, co przerażająca. Zwłaszcza, że w piramidzie dała kolejny pokaz mocy, który rozsiewał grozę i kazał patrzeć na nią z respektem oraz obawą. Znowu był bliżej niej, niż ktokolwiek inny z obozu. Smukła kibić, pulsujące ciepło, aromaty dżungli i woń perfum mogły zawrócić w głowie każdemu mężczyźnie. Do tego prowokujący kontur ust i oblicze zimnego piękna. Carsten napatrzył się na wiele dziewcząt i kobiet, choćby w „Czerwonej Świecy”, lecz milady miała w sobie coś nieuchwytnego i niezwykłego. Władczością, tajemnicą i wyzywającym urokiem zaklętym w tej personie można by obdzielić tuzin najznakomitszych, szlachetnych niewiast z Portu Wyrzutków, a i tego byłoby mało…

Nie poddał się jednak jej czarowi, bo swe serce oddał już innej. Poza tym swym chłodnym obyciem gasił wszelkie nawet najmniejsze emocje. Wiedział dobrze, że w jej obecności, ani na chwilę nie może stracić czujności i trzeźwej oceny sytuacji. Bo cena jaką za to zapłaci mogła być ogromna…

***

Znowu w półśnie doświadczył niesamowitej podróży jak na plaży, podczas próby odebrania medalionu rycerzowi. Okoliczności były inne, lecz same doznania podobne. Umysł walczył z nie dającym się pojąć obrazem i feerią wrażeń. Przeniknęli zimne ściany piramidy i szczeliny, których nawet by nie dostrzegł podczas wędrówki. Aż nagle znalazł się po drugiej stronie, w miejscu przesyconym wyjątkowością.

Puścił zgrabną talię kobiety i odszedł kilka kroków, jakby na nowo oswajając się z cielesnością. Przeczesał włosy, splótł dłonie, aby upewnić się, że jest ponownie sobą w zupełnie innym otoczeniu. Panna Von Schwartz wydawała się ukontentowana miejscem, w którym się znaleźli. Nie hamowała się swym podekscytowaniem. Carsten dopiero teraz przyjrzał się dokładniej sklepieniu i ścianom jaskini. Nigdy nie widział czegoś takiego i chłonął chciwie ten obraz, notując uważnie słowa uczonej szlachcianki.

Kryształy i ich osobliwe piękno wywarły wrażenie na mężczyźnie. Słuchał wywodu kobiety, patrząc na niewytłumaczalne światło bijące od tego tworu nieznanych rąk. Amazonki zdawały się być spadkobierczyniami czegoś jeszcze bardziej mitycznego, budzącego dreszcz swoją niepojętością. Chwycił rzucony mu odłamek i obracał ciekawie w dłoni jak artefakt.

- Mogę go zatrzymać? – zapytał, ale milady była już przy podziemnej sadzawce, rozjaśnionej blaskiem tajemniczego światła. Zaciekawiony również podszedł do brzegu i niemo przypatrywał się niewzruszonej toni.

Przecząco machnął głową, kiedy wspomniała o Amazonkach. Wszystkie były idealne, nieskażone chorobami czy oszpeceniami. Zdawało się, że tu właśnie kryła się tajemnica ich nadzwyczajnej witalności i kondycji.

Był rozczarowany tym co usłyszał, kiedy mówiła o właściwościach wody z tego świętego miejsca. Raczej nie pomoże mu ona w uleczeniu syna. Jednak sięgnął po bukłak i nachylił się by zaczerpnąć tej ożywczej wody. Nie chciał teraz roztrząsać zachowań dzikusek i ich prawdopodobnych działań. Nie obchodził go los wymienionych kobiet, no może jedynie Zoji, do której czuł pewną sympatię. Niechęć von Schwartz do Amazonek tłumaczył sobie tym, że wojowniczki skąpiły jej wiedzy i swoich sekretów. Może miały w tym jakiś cel? Każdą wiedzę można przecież wykorzystać w niecnym celu. Vivian wyglądała na wyrachowaną i przebiegłą. Starał się zachować neutralność i nie rzec pochopnie swego osądu nad tą sprawą.

- Nie zamierzam, Pani zdradzać wiedzy o tym, co tu ujrzałem. Pojmuję, że zyskałem i tak więcej, niźli mogłem przypuszczać. Złożyłem pewne przyrzeczenie, że powrócę żywy z tej wyprawy i mam zamiar go dotrzymać. Dziękuję za słowa, którymi się podzieliłaś. Wyciągnę z nich naukę dla siebie. A przyszłość plemienia Amazonek zostawię biegowi spraw i wyższej istności.

Zdjął płaszcz i koszulę, odsłaniając nagie ramię, które mu dokuczało i kryło jeszcze nie zaleczoną ranę. Z wolna zanurzył je w seledynowej wodzie, ciekaw efektu.


Nie zamierzał zażywać kąpieli, by obrazić Amazonki i narazić się na jakąś klątwę, poza tym bał się nieco skutków takiej śmiałości. Nie wiedział też czy wszystko to, co mówiła Vivian było prawdą. Chciał sam się przekonać czy woda przyniesie ulgę odniesionym wcześniej ranom? Obmył też zmęczoną twarz i zwilżył spierzchnięte usta.

Patrzył na sylwetkę kobiety zajętej szkicowaniem i przez chwilę zapomniał, że niedawno walczył o życie. Jakąż oazą spokoju jawiło się to miejsce. Było to wręcz nieprawdopodobne i niosące znamiona magii. Spływał na niego jakiś nieopisany spokój, acz po chwili wrażenie to prysło, bowiem do uszu dotarły stłumione odgłosy walki. Więc jednak nadal istniało zagrożenie i droga wyzwolenia się z piramidy wyglądała jeszcze na długą i karkołomną… Towarzystwo szlachcianki dawało mu jednak nadzieję, że niemożliwe rzeczy po raz kolejny staną się osiągalne… Póki co zdany był na jej zdolności, by wpierw wydostać się z tego sanktuarium.
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 11-02-2023 o 23:32.
Deszatie jest offline  
Stary 17-02-2023, 09:19   #365
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację


Bertrand pokręcił tylko głową, widząc jak Amazonki bezskutecznie próbują ratować martwą już chyba Maanenę. Nie znał jej zbyt dobrze, ale wydawało się, że spełniła swoją powinność ginąć śmiercią wojowniczki, a wcześniej zrealizowała swoje zadanie zabijając kapłana. Bardziej przejmował się losem Majo, również dlatego że ta mogła tłumaczyć jego słowa.

Pojawienie się oddziału Olmedo z odsieczą dodało nadziei, że wyjdą stąd z życiem. Wędrówka przez tunel była paskudnym przeżyciem, szczególnie że Bretończyk był brudny zakrwawiony i niewiele widział w ciemności. Co do tego co działo się na zewnątrz słyszał tylko krzyki i odgłosy walki. Odetchnął z ulgą, kiedy w końcu wydostał się na zewnątrz.

Rozglądał się po pomieszczeniu, próbując ocenić czy jest tam coś przydatnego. Przydał by się jakiś bandaż do opatrzenia jego ran, spróbował dowiedzieć się czy Amazonki coś mają, używając języka gestów. Następnie miał zamiar ostrożnie wychylić się i sprawdzić sytuację za drugim wyjściem, tym którego nie barykadowały Barno z towarzyszką. Musieli nie dać się otoczyć ze wszystkich stron.

 
Lord Melkor jest offline  
Stary 18-02-2023, 20:41   #366
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 87 - 2526.I.16; fst; noc

Czas: 2526.I.16; fst; noc
Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, piramidy, duża piramida
Warunki: światła pochodni, wnętrze piramidy na zewnątrz: -



Carsten



- Czyli kawalerze jesteś tu przejazdem i nie chcesz zapuszczać tu korzeni. - mruknęła dwukolorowłosa szlachcianka gdy przeszła kawałek dalej aby znów obejrzeć jakiś fragment zdobień. Oglądała go chwilę, nawet kucnęła aby je lepiej widzieć po czym uniosła swój notes i chwilę przymierzała się co tam narysować czy zapisać.

- Szanuję twój wybór. Ale trochę szkoda. Przydałby mi się taki pewny rycerz u mojego boku który umie zachować dyskrecję i na jakiego mogę liczyć. Rzadka kombinacja w dzisiejszych, zdradliwych czasach. Zwłaszcza w tej tajemniczej i przeklętej krainie pełnej pozostałości od dawna zapomnianych mileniów. Gdybyś zmienił zdanie albo postanowił wrócić to w Porcie Wyrzutków daj na mszę w świątyni Morra ku mojej intencji. - powiedziała z lekkim, nieco melancholinym uśmiechem podnosząc na niego spojrzenie. Po czym wróciła do swojej pracy chcąc pewnie uwiecznić w tych zapiskach jak najwięcej. Co jakiś czas mamrotała coś pod nosem jakby się zapominając. Zwykle zirytowane złorzeczenia pod adresem Amazonek, że nie chciały same jej tego wszystkiego pokazać wcześniej albo wyrażaniem swojego podziwu, że coś jest niesamowite, wyjątkowe i tak dalej. Albo urwane słowa zbyt enigmatyczne aby dało się zrozumieć jakich była ich intencja. W każdym razie uczona wydawała się być w swoim żywiole i chciała do maksimum wykorzystać okazję wizyty w tym świętym dla ich gospodyń miejscu którego tak pilnie strzegły. Nawet przed nią.

Tymczasem Carsten miał okazję obejrzeć ten kawałek świecącego kryształu jaki odłamała Vivian i mu rzuciła. Lekki skalny okruch nawet pasował na masę do zwykłego kamyka. Tyle, że świecił jasnym, ciepłym światłem. Nawet gdy był oderwany od reszty.

Sprawdził też wodę z sadzawki. Było w niej coś kojącego. Nawet jak się tylko stało w pobliżu i patrzyło na nią. Trochę jak jakaś przyjemna, ogrodowa sadzawka czy fontanna w eleganckim ogrodzie jaką czasem bogatsi szlachcice sobie fundowali. Albo jak wedle legend wyglądały elfie, leśne zakątki gdzie inni nie mieli wstępu. Zdawało się, że emanuje z niej spokój i harmonia. Aż chciało się przysiąść, spocząć przy niej i dać odetchnąć zmaltretowanemu ciału i steranej duszy. Zapomnieć o wszystkich troskach i cieszyć się tą kojącą atmosferą.

A gdy w końcu dotknął tej wody okazała się być równie przyjemna w dotyku. Nie za zimna, nie za gorąca. W sam raz. Miał wrażenie, że świetlne refleksy kumulują się w jej falkach i kręgach jakie czynił swoimi dłońmi co wyglądało jakby błyszczała albo świeciła. Chociaż jak się przyglądał to nie był pewny na czym to polega. Po prostu jakiś te refleksy na wodnych zmarszkach jakoś same wpadały w oko. Ale ta woda niosła ukojenie. Gdy zanurzył dłoń poczuł jakby z niej zmywała całą krew, brud i zmęczenie. Miało się ochotę zanurzyć tam na całego. Gdy krople padły na rany też przyniosły im ulgę. Wydawało się, że pulsujący ból i pieczenie, jeszcze na znośnym poziomie bo rana nie była poważna ani głęboka. To ten ból ustaje. Ale rzeczywiście rana zaczęła się zwężać, skracać, maleć… Aż w końcu znikła zostawiając po sobie bladą bliznę. Niby nic niezwykłego o ile by tak wyglądała za kilka dni, może tydzień. A nie w ciągu paru chwil! Jak dotknął palcami po tej bliźnie nie wyczuł tam nic niezwykłego. Ot, kolejna blizna po cięciu. Jedna z wielu. Może względnie świeża jakby właśnie nie miała więcej niż kilka dni czy tygodni. Zupełnie jakby nie miał tu przed chwilą żadnej otwartej rany. Nie bolało go ani nic. Właściwie to czuł się jakiś silniejszy i odświeżony. Zupełnie jakby zdążył odpocząć, zrelaksować się, ukoić ciało i ducha.

- Widzisz? Mówiłam ci. Widziałam jak ta woda działa na Amazonki. To właśnie ich aqua vitae. - powiedziała w pewnym momencie stirlandzka szlachcianka przerywając na chwilę swoje szkice i z ciekawością obserwując te błyskawicznie zachodzące leczenie ran. Ale jej badania były dla niej priorytetem więc znów wróciła do prac nad swoim notesem aby uwiecznić to co tu znalazła.

- Możesz wziąć wody na zapas ale jak się nią pochwalisz przy Amazonkach albo którąś poczęstujesz to będą wiedzieć skąd ją masz. Bo tylko stąd ją można wziąć. Liczę, że Olmedo nie będzie mógł za bardzo wyjaśnić gdzie się rozstaliśmy. Oby. - mówiła szybko i nieco z rozstargnieniem. Szybko podeszła do czegoś co wydawało się jakimś ołtarzem. W centralnym miejscu była płaskorzeźba pięknej kobiety siedzącej na tronie. Z burzą czerwonych włosów. Wokół niej były jakieś gadzie istoty jakie wkładały jej na głowę koronę. Wszystko było zrobione ze złota i drogich kamieni. Za sam ten ołtarz można by żyć jako bogacz do końca swoich dni.

- Koronacja Rigg na królową… Pierwsza Amazonka, Pierwsza Królowa, Pierwsza Matka, przodkini wszystkich Amazonek… Przynajmniej one w to wierzą… - powiedziała z roztargnieniem znów coś rysując, podchodząc bliżej, dotykając, sprawdzając coś, liczac a pióro śmigało po papierze jak szalone. Nagle zamarło. Tak jak i sylwetka odziana w czarno - czerwoną suknię. Carsten też usłyszał tą ciszę. Te przytłumione odgłosy walki z tej dziury w podłodze. Właśnie ucichły. Szlachcianka odwróciła się w tamtą stronę chociaż przez te liczne załomy i roślinność nie było już widać tej dziury, za daleko od niej odeszła.

- Oh… Ukryjmy się kawalerze… Coś się tu zbliża… Coś plugawego… - szepnęła i chowając swój notes do torby szybko podeszła do ściany jednego z załomów i skryła się za nim dając mu znać aby zrobił to samo. Przez chwilę nic się nie działo. Uczona wychylała ostrożnie głowę aby spoglądać w kierunku gdzie była dziura w pradawnej, kamiennej posadzce. A potem z otworu wyłoniła się jakaś straszna, czerwonoskóra paskuda…




https://i.imgur.com/9EFMJZi.jpg


Wyłoniła, przeszła kilka kroków i rozejrzała się dookoła ni to węsząc, ni nasłuchując. Więc dało się ją zobaczyć w pełnej okazałości. Podłużny, wysoki łeb, wielkie, zakrzywione rogi i pys trochę jak jakaś czaszka z gorejącymi oczami, trochę jak jakiejs bestii. Sylwetka mniej wiecej ludzka ale proporcje długich ramion i czerwonej, nabitej kolcami skóry ozdobionej jakimiś złowrogo wyglądającymi runami skóry były tylko mniej więcej podobne. W jednej szponiastej łapie dzierżyła jakiś dziwny, piekielny miecz. Z tego ostrza skapywała na podłogę krwawa posoka. Carsten musiał chwilę walczyć ze sobą aby nie odwrócić się i nie uciec przed tym plugastwem. Jednak twarde żywoty sylvańskiego ochroniarza i lustriańskiego najemnika zahartowały go na tyle, że się opanował zachowując zimną krew. Widział, że bladolica szlachcianka też zacisnęła mocniej swoje pomalowane karminą usta przybierając zawzięty wyraz twarzy ale też panowała nad sobą. Wpatrywała się z napięciem w tą czerwoną, krwawą grozę jaka wyłoniła się z czeluści niższego poziomu.

Po chwili do tej pierwszej poczwary dołączyła druga, podobna i wreszcie trzecia. Rozglądały się, węszyły i jeśli się jakoś porozumiewały to nie dało się tego dostrzec. Ale jak na jedną komendę ruszyły przed siebie w głąb tego świętego miejsca.

- Kawalerze. Musimy chronić to miejsce przed zbeszczeszczeniem. Mogę na ciebie liczyć? - zapytała cicho patrząc mu w oczy i dobywając z bogato zdobionej pochwy nie mniej ozdobny rapier. Wyglądała na zdeterminowaną aby stawić tym krwawym maszkarom czoła.


---



Mecha 88


Test strachu > krwiopuszcze Khorna (SW)


Carsten

SW 65
aqua vitae +10
-5 za każdego = 3x5=-15
razem: 60

rzut: https://orokos.com/roll/969360 41; 60-41=19 > ma.suk = wzięcie się w garść - nie jest tak źle


---




Czas: 2526.I.16; fst; noc
Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, piramidy, duża piramida
Warunki: światła pochodni, wnętrze piramidy na zewnątrz: -



Bertrand



Jak pokazał na swoje świeże, krwawiące rany to Amazonki chyba domyśliły się o co chodzi. Baro gestem kazała mu usiąść a sama uklękła przed nim, wyjęła z torby jaki gliniany flakon i polała nim rany. Przyjemna, chłodna wilgoć rozlała mu się wokół rany. Resztę Amazonka przetarła szmatką i szybko zaczęła obwiązywać bandażem. Potem zabrała się za tą ranę od włóczni skinka jaką dostał podczas walki o wejście do pomieszczenia z niebieskim skinkiem. Wtedy zamrugała oczami. Nachyliła się chyba wąhając ranę. Zaczęła uciskać palcami skórę wokół rany podnosząc głowę ku niemu i coś pytając. Oczywiście nie zrozumiał jej słów tak samo jak ona jego. Znów coś krótko powiedziała i sięgnęła po jeden z noży. Nacięła ranę i zaczeła palcami uciskać a on chociaż widział, że wypływa z niej krew zmieszana z czymś to jakoś wcale go to nie bolało. Chyba skończyła bo znów polała z tego flakonu i obwiązała mu udo szybkimi, sprawnymi ruchami. Schowała je do torby po czym wyjęła z niej coś co wyglądało jak bryłka jakichś zasuszonych, pociętych liści albo trawy. Pokazała na swoje usta jak to zwykle się komuś pokazywało aby coś zjadł czy wypił.

Zajęło jej to nieco czasu a w międzyczasie jej siostry w pocie czoła i sapiąc z wysiłku przenosiły te różne dzbany, skrzynie i graty coraz wyraźniej je układając w barykade. Albo chociaż jakaś zawalidrogę. Gdy odziana w kocie skóry Baro skończyła opatrywać bretońskiego kawalera dołączyła do nich. We trzy zmagały się z tą martwą materią chcąc zbudować tą improwizowaną ścianę jaka miała je odgrodzić… Właściwie nie wiedział od czego.

On sam podniósł się i pokuśtykał do tego drugiego przejścia. Przy okazji mógł rzejrzeć się po magazynie. Wydawał się stary, zakurzony, pełen pajęczyn więc na taki raczej od dawna opuszczony i nie używany. A z magazynem się kojarzył bo stały tu regały zrobione z drewna powiązanego sznurkami albo zakleszczonego ze sobą na system dopasownych wycięć co pozwalały im się trzymać bez żadnych gwoździ czy wiązań. Na nich stały jakieś wazy, dzbany, misy, wiadra… Na podłodze zaś większe przedmioty. Jakieś belki, dechy, coś co wyglądało na jakieś skalne odłamki z większych bloków, skrzynie, bele czegoś… Wszystko wydawało się zakurzone i wyblakłe, bardzo stare. Wzbudzony szybkimi działaniami i przenosinami wojowniczek kurz kręcił w nosie. Gdyby nie specyficzny tutejszy rys ozdób, nietypowa ceramika, te wiązania sznurkiem to by pewnie można było to wziąć za jakiś magazyn ze starociami w bardziej swojskim miejscu. Chociaż niektóre figurki zwierząt czy potworów z jakiegoś zielankowego, nieco przezroczystego kamienia wyglądały całkiem ładnie.

Przeszedł tak do tego drugiego przejścia zignorowanego przez Amazonki. Właściwie nie było za bardzo co oglądać. Jakiś kamienny korytarz o trapezowym przekroju. Nie miał pojęcia gdzie on może prowadzić. Oświetlała go jedna pochodnia przy tym magazynie i kolejna ze dwadzieścia kroków dalej. Tam musiał być jakiś zakręt bo w jej świetle widać było tylko kamienną ścianę. Tu jednak wydało mu się, że jest trochę spokojniej. Niezbyt było tu coś do oglądania. Można by pójść tam do tego zakrętu i zobaczyć co jest za nim.

Zaalarmowały go okrzyki wojowniczek królowej Aldery. Rzuciły ostatnią niesioną skrzynię i dobyły broni. We trzy wydały z siebie ten charakterystyczny okrzyk bojowy jakim zwykle zaczynały walkę wznosząc w górę swoje włócznie. Gdzieś z głębi korytarza odpowiedziały im jakieś piskliwe skrzeki. Ktoś tam musiał być i to całkiem blisko. Jedna z wojowniczek odłożyła włócznię i chwyciła za łuk. Od razu go napięła i wypuściła strzałę. Gdzieś z głębi korytarza znów coś zapiszczało. Trochę boleśnie a trochę złorzecząc. Łuczniczka bez whania strzeliła jeszcze raz i kolejny. A potem jeszcze gdy już było słychać chrobot szybkich pazurów na kamiennej posadzce i osuwających się gratów z tej improwizowanej zawalidrogi. Baro dźgnęła to coś włócznią nie pozwalając się temu przedostać na zewnątrz. Jej siostra tak samo. Kolejny kształt jednak zwinnie przeskoczył nad nimi a za nim następny. Oba wylądąwały za plecami Amazonek. Z czego jeden natychmiast dostał strzałą od łuczniczki. Z bliska, z paru kroków strzała świsnęła wbijając się głęboko w jego włochatą pierś. To na w pół zwierzęce coś upadło na posadzkę sycząc boleśnie. Ale to drugie coś zdążyło się odwrócić ku wojowniczce z łukiem i na chwilę Bertrand widział to w wyprostowanej sylwetce.




https://i.imgur.com/7n6eGN9.jpg


Tym razem to coś nie wyglądało na skinka ani żadnego z gadzich wojowników jakie Bertrand tu widział do tej pory. Właściwie to wyglądało jak jakiś zwierzoczłek. Włochaty, z ogonem i w jakichś łachmanach. O szczurzym wyglądzie. Z bronią w ręku rzucił się na łuczniczkę jaka zdążyła tylko rzucić łuk i dobyć noża. Kolejne poczwary próbowały się przebić przez tą koślawą i mocno improwizowana zawalidroge z kamfor, skrzyń i regałów. Albo przeskoczyć nad nią aby wylądować za nią i plecami trójki wojowniczek. Wydawało się, że ta zawalidroga tylko opóźnia moment w jakim te włochate pokraki zaleją wojowniczki samą swoją masą. Ale wtedy dało się słyszeć kolejne kroki. Ktoś biegł. Z głębi magazynu, tam gdzie było wejście do zapomnianego kanału. Tym razem była to Majo, Olmedo i kilku ostatnich górali co byli jeszcze na chodzie.

- Na nich! Do ataku! - krzyknęła krótko w reikspiel ciemnoskóra tłumaczka królowej wskazując swoją dziwną bronią cel w postaci włochatych, ogoniastych zwierzoludzi. Górale albo zrozumieli albo domyślili się o co chodzi. Olmedo krzyknął coś po estalijsku i dwóch górali ujęło łuki i zaczęło celować w tą kotłowaninę przy barykadzie. Dość ostrożnie wybierali cele aby nie trafić swoich. Zaś hersz górskich rozbójników poprowadził resztę do szarży na zwierzoludzi jacy zdążyli już częściowo przytłoczyć swoją masą słabnących obrońców. Majo odwróciła się w kierunku wylotu kanału i tam pojawiła się czołówka pokancerowanego pochodu rannych i osłabionych truciznami dżungli używanymi przez gadzich wojowników. Ci mniej ranni pomagali wlec się tym co już sami nie byli w stanie. Amazonki i górale wymieszali się tam gdy obie grupy zdążyły zebrać podczas tych walk srogie cięgi. Tłumaczka krzyknęła na nich ponaglająco wspmagając to odpowiednim gestem. Widać było, że czołówka jaką wysłała przodem musiała utrzymać ten przyczółek aby ci co oberwali zdołali się wydostać tym wolnym korytarzem.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 19-02-2023, 11:54   #367
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
- Czyli kawalerze jesteś tu przejazdem i nie chcesz zapuszczać tu korzeni. - mruknęła dwukolorowłosa szlachcianka gdy przeszła kawałek dalej aby znów obejrzeć jakiś fragment zdobień. Oglądała go chwilę, nawet kucnęła aby je lepiej widzieć po czym uniosła swój notes i chwilę przymierzała się co tam narysować czy zapisać.

- Wiązać przyszłość z tym miejscem byłoby szalonym pomysłem.. – skwitował jej słowa. – Podziwiam cię Pani za odwagę i wytrwałość. W innych okolicznościach przemyślałbym twoją propozycję, ale czuję że to nie jest miejsce przeznaczone dla mnie. A postępować wbrew sobie nie mam w zwyczaju. Jednak dopóki oboje podążamy tą samą ścieżką możesz liczyć na moje rycerskie ramię. I pamiętać będę o twej prośbie, chociaż Morr wywołuje u mnie nieufność i nie zawierzyłbym mu na równi jak Ranaldowi. Ufam, że mój los i bliskich spoczywa jeno w moich rękach.

Starał się nie przeszkadzać szlachciance, która najwyraźniej pragnęła wykorzystać każdą chwile w sanktuarium Amazonek ku swoim nieodgadnionym planom.

Woda wyzwoliła go od bólu i wzbudziła nie lada zdumienie. Powierzchowne rany goiły się niemal w mgnieniu oka. Gdybyż tylko mógł sprowadzić tu swego potomka, prawie wzruszył się na tę myśl. Cud ocalenia mógł dokonać się na jego oczach. Niestety nie było to możliwe, musiał szukać innego sposobu. Nadal pokładał nadzieję w rzadkich roślinach które odnalazł w dżungli i na leku, który sporządzony przez maga lub uzdrowiciela przywróci Johana stroskanemu ojcu. Droga do tego celu wiodła przez piramidę, Port Wyrzutków i ogrom oceanu. Ani przez chwilę nie zwątpił jednak w sens swojej wyprawy, skoro dotarł już tak niemożebnie daleko.


- Niesamowite! – westchnął, spoglądając na zdrowe ramię. - Ta woda jest cenniejsza niż skarby królów! Pokiwał głową ze zrozumieniem, bo wiedział, że musi dochować sekretu. Reakcja Amazonek na pewno byłaby gniewna i bezpowrotnie straciłby ich przychylność.

Ołtarz z kobietą i iskrzący się przepychem przykuł jego uwagę nim jeszcze usłyszał mądre słowa Vivian.

- Koronacja Rigg na królową… Pierwsza Amazonka, Pierwsza Królowa, Pierwsza Matka, przodkini wszystkich Amazonek… Przynajmniej one w to wierzą…

Ochroniarz wpatrywał się w posąg, czując jak świętokradca, który zakradł się do niedostępnego miejsca i poniesie za to karę. Po chwili ostrzegawczy szept kobiety uzmysłowił mu, że naprawdę dziej się coś złego. Instynktownie schronił razem z milady za poszarpaną ścianą i nasłuchiwał odgłosów w dotąd cichej i majestatycznej jaskini. Ale nawet jego wyobraźnia nie była w pełni gotowa na widok, który objawił mu się kiedy ostrożnie zerknął zza skalnego załomu. Poczwara rodem z tajemnych magicznych ksiąg stąpała po jaskini, jakby za nic miała to święte dla Amazonek miejsce. Prawdziwy demon zstąpił do rajskiego ogrodu, skuszony widać jakąś obietnicą, alboż kolejny rytuał został odprawiony w piramidzie przez przeklętych kapłanów? Carsten czuł strach, który jednak nie zdołał go sparaliżować. Bestia, mimo całej przerażającej sylwetki, wyglądała na taką, którą można zabić. Miała bowiem skórę i pancerz. Wiedział to mieszkając z Sylvanii i stykając się z różnym potworami, chociaż w tej chwili najchętniej zaszyłby się mroku jaskini lub uciekł korzystając z magicznych zdolności uczonej Stirlandki. Ta jednak chyba nie myślała o ucieczce…

Kiedy kolejne stworzenia chaosu wdarły się do jaskini, dotarło do niego, że to nie był przypadek. Prysła też nadzieja, na wywinięcie się z kłopotów.

- Kawalerze. Musimy chronić to miejsce przed zbeszczeszczeniem. Mogę na ciebie liczyć? - zapytała cicho patrząc mu w oczy i dobywając z bogato zdobionej pochwy nie mniej ozdobny rapier. Wyglądała na zdeterminowaną aby stawić tym krwawym maszkarom czoła.

- Milady czy to rozsądne, by się narażać? - powiedział najcichszym szeptem, jak kochanek pochylając się nad uchem kobiety i muskając jej włosy. - Obiecał żem cię chronić, lecz nie kiedy ryzykujesz życiem tak pochopnie. Zważ, że nie jestem paladynem i nie noszę świętej zbroi…


Nawet nie strach, lecz prosty rozsądek przemawiały za tym, by nie szafować swym cennym żywotem. Wiedział, że von Schwartz jest diablo uparta i jeśli zdecyduje się na atak, to nie pozostanie mu nic innego, niż wsparcie jej w tym szaleństwie. Samotnie nie będzie miał najmniejszych szans w starciu z pomiotami i choć we dwoje niewiele więcej, to jednak wydawało się to jedyną słuszną decyzją, aby uniknąć pewnej i okropnej śmierci…

Chyba, że kobieta trzymała coś w zanadrzu i była gotowa nawet na walkę z demonicznymi sługami?
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 19-02-2023 o 13:46.
Deszatie jest offline  
Stary 24-02-2023, 22:09   #368
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację


Bertrand po raz kolejny poczuł się miło zaskoczony a nawet nieco zawstydzony życzliwością Amazonek. Oto nawet w obliczu śmiertelnego zagrożenia Baro poświęciła drogocenny czas by opatrzeć jego rany. I robiła to w taki umiejętny sposób, że prawie nic nie czuł. Skrzywił się z obrzydzeniem, kiedy wraz z krwią z jego rany wyleciała jakaś dziwna ciecz. Czyżby na włóczni skinka była trucizna? W takim razie dobrze, że szybko otrzymał pomoc. Jak wydostaną się żywi z tej misji będzie musiał sobie to wszystko ułożyć w głowie i zdecydować czy dalej powinien pomagać Vivian.....

Podziękował uśmiechem i skinięciem głowy Baro, a następnie zaczął badać korytarz nie barykadowany przez wojowniczki, po drodze jeszcze rozglądając się szybko po przypominającym magazyn pomieszczeniu. Nie zauważył nic szczególnie przydatnego, chociaż schował do kieszeni dwie małe ładne figurki zwierząt wykonane z zielonego kamienia, w przyszłości może okażą się cenne. Korytarz który zaczął sprawdzać wydawał się pusty, ale krzyki sprawiły że dość szybko wrócił.

Zza prowizorycznej barykady wzniesionej przez Amazonki pojawił się jakiś stwór nieprzypominający zupełnie jaszczuroludzi, a bardziej jakiegoś szczurzego zwierzoczłeka. Nie wiedział skąd się wzięła i czym była ta maszkara ale zdecydowanie nie miała przyjaznych zamiarów. Wystrzelił więc do niej z pistoletu, a następnie miał zamiar poprawić rapierem.

Kiedy pojawiła się Majo wraz z góralami, wycofał się ze starcia w jej stronę.

- Ten drugi korytarz wydaje się wolny! - zawołał. Czuł się wprawdzie nieco lepiej, ale wciąż był ranny i wolał nie bronić barykady do samego końca.






 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 24-02-2023 o 22:12.
Lord Melkor jest offline  
Stary 25-02-2023, 17:20   #369
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 89 - 2526.I.16; fst; noc?

Czas: 2526.I.16; fst; noc
Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, piramidy, duża piramida
Warunki: światła skalnych kryształów, wnętrze piramidy na zewnątrz: -



Carsten



Rozbłysk krwawego światła, świst pękającej rzeczywistości, kłąb szybko rozwiewającego się dymu i smród siarki. I tyle. I dwójka zdyszanych, spoconych i zakrwawionych szermierzy. Ledwo stojących na nogach. Właściwie to bladolica dama w już mocno brudnej sukni zachwiała się i gdyby nie oparła się plecami o ścianę to chyba by upadła. Carsten chciał coś zrobić czy powiedzieć… Ale zanim zdołał jakoś ubrać zamiar w skoordynowany ruch to tej koordynacji mu zabrakło. Zachwiał się i musiał podeprzeć się mieczem jak laską aby nie upaść. Miał mroczki przed oczami. Z trudem łapał oddech. Widział posadzkę. I jak na nią skapują świeże krople krwi. Jego własnej. Kapały i kapały. Jakoś go wciągnął ten widok i z trudem łapał nie tylko oddech ale przez słabiznę i ból ze pogruchotanego ciała także własne myśli. Vivian chyba coś powiedziała. Nie był właściwie pewny co. I czy do niego. Zdawał sobie sprawę, że oberwał. Mocno oberwał. Tak jak chyba jeszcze ani razu odkąd zaciągnął się na tą wyprawę. Ledwo stał na nogach. Jeszcze cios tego plugawego, piekielnego miecza i mogło być już po nim.

- Chodź. - powiedziała Vivian i zorientował się, że jest już przy nim. Złapała go pod ramię i tak szli przez te różne załomy zagubionego w trzewiach piramidy ogrodu oświetlonego magicznymi, pradawnymi kryształami. Szli jak para lunatyków albo paralityków. Oboje oberwali. Ona też wyglądała kiepsko. Przez opary bólu jakoś mimochodem znów wyczuł z bliska jej kobiece ciepło i zapach perfum. Wydawało się to całkiem irracjonalne w obecnej sytuacji. Jakby jakiś urywek z całkiem innego świata. Takiego gdzie są piękne hrabianki co ładnie się fryzują, perfumują i malują na przyjęcia i bale.

Ocuciła go woda. Leżał w wodzie. Właściwie to siedział. W tym szmaragdowym basenie co wcześniej tylko zamoczył ręce i polał wodą rany. I pomagało. Znów pomagało. Czuł jakby ta łagodna, błyszcząca woda wyciągała z niego ten ból i zmęczenie. W zamian wlewała siły. Umysł też jakoś zaczynał dokładniej rejestrować co się dookoła dzieje. Że leży, właściwie siedzi oparty o brzeg tego szmaragdowego stawu. W wodzie do piersi. W ubraniu i z mieczem leżącym przy krawędzi. A kilka kroków dalej siedziała ona. Na jakiejś zdobionej w dziwne, egzotyczne stwory ławeczce. Gdyby byli pod otwartym niebem można by uznać, że się znaleźli w jakimś finezyjnie, urządzonym parku albo ogrodzie. Siedziała tam i wyglądała na brudną, zakrwawioną i wykończoną. Nawet nie chciało jej się wsadzać rapiera do pochwy tylko położyła go obok na ławce. Siedziała z przymkniętymi oczami jakby zapadła w drzemkę. A ta niezwykła woda wyciągała z niego zmęczenie kojąc jego ciało i umysł. Pozwalając wrócić do tego co się właśnie skończyło. Właściwie to wygrali. Załatwili te piekielne poczwary. A z początku przecież szło im lepiej niż by się można spodziewać.

Bo Frau von Schwarz zdecydowała się jednak walczyć o to miejsce nawet z tak piekielnymi kreaturami. Ale jednak nie ot, tak, “na pałę”. Tylko miała jakiś plan. Jak jeszcze stali obok siebie chowając się przed piekielnikami to zaczęła szeptać coś. Jakies krótkie zdanie. Przez chwilę miał wrażenie, że jakby coś wokół niej zamigotwało. Potem zwróciła się do niego.

- Nie bój się. To dla ochrony. Zwiększy nasze szanse. - powiedziała cicho i znów coś powiedziała robiąc przed nim jakiś gest. I też miał wrażenie, że coś jakby go owionęło. I włosy stanęły mu dęba na karku i ramionach. Ale po chwili już miał inne zmartwienia. Vivian złapała go za rękę i pociągnęła gdzieś między te ławki, załomy porośnięte kolorowymi kwiatami i roślinami. Szła szybko i zdecydowanie jak osoba która wie gdzie i po co zmierza. Ale cały czas rozglądała się dookoła pewnie sprawdzając gdzie są te poczwary. Zaprowadziła go do tego stawu.

- Zamocz miecz. To święta woda. Powinna pomóc. - szepnęła pokazując mu na błyszczącą taflę wody jaka nawet w tej niepewnej sytuacji wyglądała kojąco i zapraszająco. Poczekała aż to zrobi sama zaś znów coś szepnęła dość krótko. I tym razem klinga jej rapiera pokryła się jakby dymem. Tylko takim ciemnym, że prawie czarnym. Gdyby był jasny to by wyglądało jakby klinka parowała ale no był ciemny to trochę dziwnie to wyglądało. Znów mu stanęły włosy na karku. Ale nie dała mu za bardzo okazji na rozmowy czy przemyślenia.

- Tam jest jeden. Chodź. Spróbujemy go zarąbać zanim się zlecą pozostałe. - szepnęła wskazując kierunek. Jeszcze trochę przekradania się i jak wyjrzała za któryś załom to dała mu znak aby też to zrobił. Wtedy ujrzał jedną z tych maszkar. Na wielkość i ogólny opis no to mniej więcej jak człowiek. Tylko raczej bez ubrania i pokryta krwistoczerwoną skórą. Jaka w pęknięciach czy co to tam była prześwitywała od środka piekielnym blaskiem. I miała dziwną, zdeformowaną głowę, taką wydłuzoną. W szponiastych dłoniach trzymała czarno - czerwony miecz jaki błyskał rozgrzanymi runami jakby pod tą czarną powłoką kryło się rozrzadzone do białości żelazo. Bestia jednak w ogóle nie miała ludzkiej twarzy. Raczej zwierzęcy pysk. Wydawała się też węszyć albo nasłuchiwać. Chwilowo jednak była sama, dwóch pozostałych nie było widać. Vivian dłużej nie chciała czekać. Dała znak i wybiegli na poczwarę z uniesionym orężem. Ta nie dała się zaskoczyć. Zasyczała coś jak jakaś jadowita żmija i uniosła swój piekielny miecz gotowa przyjąć walkę. Ale jakby w ostatniej chwili zmieniła zdanie i ruszyła im naprzeciw!

Trójka szermierzy zwarła się ze sobą. Walka była szybka, dwójka obrońców zdawała sobie sprawę, że lada chwila wrzaski i odgłosy pewnie zwabią pozstałą dwójkę. Bo już słychać było ich obce skrzeki i nadbiegające kroki. Tymczasem jednak dobrzy bogowie zdawali się im sprzyjać. Carsenowi dość sprawnie udało się ciąć bestię w brzuch. Ta zasyczała ale nie wyglądało na to aby broń uczyniła jej taką krzywdę jak człowiekowi któremu taki kawał żelaza wrażyć by w podobne trzewia. Wyszarpał ostrze i zanim potwór zdołał mu się zrewanżować stirlandzka uczona pchnęła rogatego demona w pierś. Trochę jej ostrze zeszło ale też udało jej sie je wbić całkiem sporo nim je wyszarpnęła i odskoczyła w tył. Rogaty zaatakował czarnowłosego Sylvańczyka. Jego piekielny miecz świsnął mu nad głową ale zanim zdążył wrócić do równowagi Carsten wrażył mu ponownie miecz w trzewia. Bestia zaryczała boleśnie i niespodziewanie rozległ się błysk, syk i zostało po wszystkim trochę dymu.

- Już są! Bierz tego! - krzyknęła von Schwarz bo z dwóch stron nadbiegały dwa pozostałe demony. Więc zanosiło się na dwa pojedynki. Vivian wskazała mu za cel tego co wydawał się większy. A jego ciało połyskiwało metalicznym poblaskiem. Ona sama zabrała się za tego który wyglądał na jakąś groteskę zwierzoczłowieka z toporem w garści. Tylko taką śmiertelnie niebezpieczną. Po chwili znów klinki zabrzęczały o siebie. Nie miał za bardzo okazji rozglądać się co się dzieje z Vivian. Mógł tylko mieć nadzieję, że nie skończy się tak, ze ten demoniczny zwierzoczłowiek z pięcioma ramionami nagle rozpruje mu plecy.

Ten jaki jemu się trafił był chyba największy z całej trójki. Nadal był mniej więcej jak człowiek ale albo masywny ork. Tylko z rozwidlonym ogonem. Wydawał się nieco ociężały ale nie na tyle aby go lekceważyć i traktować jak niezdarę. Dla mniej wprawnego wojownika to pewnie nie byłaby żadna przewaga ani pociecha. Zaczęło się jednak nieźle. Sylvańczyk dość szybko zrobił śmiały wypad w przód i trafił demona w pierś. Poczuł opór jakby się przebijał przez pancerz. Widział jak krople wody w jakiej umoczył klinge jakie padły na skórę demona syczały jak woda padające na rozgrzaną patelnię. Ale zostawiały tam wgłębienia jakby naprawdę wypalały sobie droge w piekielnej materii. Nieźle go trafił. Obok Vivan też chyba dźgnęła swojego jak widział kątem oka. Jednak demonów to nie odstraszyło. Właściwie nawet niezbyt ich to spowolniło. Właściwie to w ogóle nie było po nich widac zmęczenia ani spowolnienia ranami jak to było z żywymi, śmiertelnymi przeciwnikami.

Później jednak czarnowłosemu już tak dobrze nie szło. Znów udało mu się trafić poczwarę ale tym razem ostrze jakby ześlizgnęło się po skórze zostawiając tylko płytką rysę. Za to piekielnik trafił! Wyrzucił ramię z mieczem do przodu zbyt szybko aby człowiek zdążył zareagować. Carsten już widział to rozżarzone ostrze pokryte czerwienią i czernią i był pewien, że tym razem rogaty go trafi ale niespodziewanie tuż przed nim na moment jakby broń trafiła na niewidzialną szybę jaka na moment się elastycznie wygięła i miecz ześlizgnął się po niej zupełnie jak przed chwilą jego własny po czerwonej skórze potwora.

Potem się wymieniali ciosami. Wet za wet. Cios za cios. Jak równy z równym. Carsten trafił go nawet raz czy dwa ale bez realnego efektu. Albo się ostrze ześlizgywało po tej mosiądzowej skorupie jaką była skóra demona. Aż w ten w pewnym momencie zrobił zamachnął się i rąbnął powracającym po sieknieciu ostrzem w bok Carstena. Śmiertelnik krzyknął boleśnie a cios nim zachwiał. Odruchowo stracił płynność ruchów na moment i przyłożył do zranionego miejsca dłoń. Widział świeżą krew jaka szybko barwiła ubranie na czerwono. Demon też widział. Chyba się zaśmiał ze złośliwej uciechy a widok cierpienia i krwi sprawił mu przyjemnosć. Uniósł miecz do kolejnego ciosu jakby na nowo wyzywał śmiertelnika do wznowienia walki. Carsten miał okazję aby spojrzeć w bok, na drugi pojedynek.

Tam jednak toczyła się nie mniej zacięta walka. Kobieta w sukni zrobiła unik przed wpół zwierzęcym przeciwnikiem. Ten wydawał się być bardziej ich rozmiarów niż jego większy pobratymiec ale wydawał się zwinniejszy i szybszy od niego. Z dwóch czy trzech rozcięć niczym rozgrzana lawa spływała mu demoniczna posoka. Ale to go nie spowalniało. W odwecie za cios von Schwarz wyskoczyła do przodu i prawie wrażyła mu rapier w trzewia. Ale demon prawie zrobił unik więc ostrze trafiło go dość niegroźnie w udo. Zasyczał i znów się ze sobą zwarli. Imperialna uczona też musiała oberwać w międzyczasie co widać było po czerwieni spływającej z jej boku. A Carsten musiał dokończyć swój pojedynek.

W przeciwieństwie do demona czuł to trafienie. I słabł. Ból i upływ krwi robiły swoje. Stracił początkową płynność ruchów jaka początkowo zdawała się być jego atutem. Słabł a jego nieśmiertelny przeciwnik nie. Pewnie też sobie z tego zdawał sprawę bo w podłych oczach zdawała się być nieskończona drwina i pogarda. Zaatakował ponownie. Ale znów ta niewidzialna osłona jaką obdarowała go Vivan pozwoliła ześlizgnąć się ostrzu demona. Zaś jemu udało się go trafić w bok. Miecz śmiertelnika znów zagłębił się pod żebra poczwary. Ta odskoczyła i zaryczała ze złości a może bólu.

Rewanż nastąpił szybko. Co prawda osłabionemu Sylvańczykowi udało się ponownie trafić potwora ale miecz uderzył w metaliczną skórę i tylko się odbił zostawiając niewielką szczerbę. Za to demon dźgnął go w pierś, między żebra. Poczuł jakby mu się tam wbiły rozgrzane igły i krzyknął z bólu. Za to demon zarechotał ze złośliwej uciechy. Po tym trafieniu obaj zdawali sobie sprawę, że śmiertelnij jest już u kresu swoich sił. Że ledwo stoi na nogach i unosi żelazo do góry. Jeszcze cios, nawet niezbyt poważny i mogło być po nim. Wtedy jednak zębaty pysk demona skrzywił się jakby z niesmakiem. Carsten też usłyszał ten syk pękającej rzeczywistości połączony ze skrzekiem znikającego demona. Po chwili zdyszana i zakrwawiona szlachcianka stanęła obok niego też kierując swój rapier przeciwko wspólnemu wrogowi. Nie wyglądała dobrze. Właściwie wyglądała fatalnie. Jakby dostała od demona takie same wciry jak on.

- Załatwmy to szybko kawalerze. - mruknęła pod nosem. Wzięła głębszy oddech i odeszła nieco w bok aby mogli we dwójkę flankować rogatego przeciwnika utrudniając mu zadanie. Zaatakowali go jednocześnie. Ale okazał się świetnym szermierzem. No i wydawał się nie odczuwać zmęczenia ani skutków ran.

Vivian zrobiła wypad do przodu ale jej rapier tylko zarysował mosiądzową, czerowną skórę potwora. Jednak ten atak przykuł jego uwagę co pozwoliło Carstenowi trafić go w chwilowo odsłonięty bok. Tylko końcówką miecza, niezbyt głęboko ale demon zaryczał rozzłoszczony. Oddał cios z furią ale ta niewidzialna osłona od Vivian spełniła swoje zadanie i piekielne ostrze znów ześlizgnęło się po nim. Po chwili natarli na siebie ponownie. Tym razem ostrze demona sięgnęło żywego ciała ale tylko je nakuło. Pancerz w ostatniej chwili zdołał je wyhamować tuż po tym jak Sylvańczykowi nie udał się wypad i demon całkiem skutecznie go skontrował. To chciała wykorzystać kobieta o czerwonoczatnych włosach ale rogaty okazał się jeszcze szybszy. Nie tylko wywinął się z linii jej natarcia ale jeszcze wbił jej swój miecz w trzewia. Kobieta zawyła i złapała się za krwawą plamę na brzuchu. Zachwiała się ale nie wypuściła rapiera.

To pozwoliło zaatakowoać ochroniarzowi. Teraz to demon zaksrzeczał gdy czubek miecza wbił mu się w ramię. Ale dość słabo. Sylvańczyk czuł, że słabnie coraz bardziej i jego ciosy nie są już tak szybkie i pewne jak na początku starcia. Bestia po równo obdzieliła ich ciosami w rewanżu. Tym razem jednak magia ochronna Vivian ponownie zadziałała jak należy. Wreszcie im obojgu udało się zaatakować prawie jednocześnie a niespodziewanie także i potwór z rozwidlonym ogonem kontratakował. Trzy ostrza skrzyżowały się po raz ostatni. Demon sieknął Carstena na odlew jakby w ostatniej chwili chciał mu zdjąć głowę z ramion. Ale ostrze zamiast to zrobić znów ześlizgnęło się po niewidzialnej osłonie. Zanim rogaty zdołał ponowić cios miecz porucznika wbił mu się pod żebra. Z przeciwnej strony rapier szlachcianki trafił go w mostek. Bestia zaryczała po raz ostatni, coś w niej rozbłysło po czym trzasnęło i zniknęło zostawiając po sobie ostry, smród siarki. I dwójkę słaniających się na nogach przeciwników.

- Musimy iść. Za słaba jestem aby nas przemienić. Musimy iść. - powiedziała cicho odpoczywająca na ławeczce szlachcianka. Otworzyła oczy, spojrzała na swój rapier, westchnęła i podniosła się ociężale jak stara babcia. Oczyściła ostrze o krawędź i tak brudnej i podartej sukni po czym włożyła je do pochwy. Popatrzyła na siedzącego w stawie mężczyznę.

- Nieźle nam poszło kawalerze. Ale nie jestem pewna czy starczy mi śmiałości aby powtórzyć ten numer. - rzekła uśmiechając się nieco tym swoim oszczędnym, enigmatycznym uśmieszkiem więc wydawało się, że na moment wróciła jej niedawna werwa i dość nonszalancki ton na jaki często sobie pozwalała.

- Ciało ma swoje ograniczenia. Z tą aqua vitae także. Radzę ci wziąć jej na zapas. Może ci pomóc później szybciej wrócić do zdrowia. Lub tym jaką nią obdarujesz. - dorzuciła tonem dobrej rady sama zaś zaczęła przeglądać co ma w torbie jakby sprawdzała czy wszystko jest przed wyruszeniem w drogę.

- Wolałabym tu zostać. Ale obawiam się, że w pojedynkę niewiele zdziałamy. Musimy spróbować odnaleźć resztę. Obawiam się, że jednak będę musiała zmienić swoje plany i powiadomić Alderę i jej dziewczęta co tu zastaliśmy. Szkoda. Chciałam mieć jakiś atut w zanadrzu. - cmoknęła z niezadowoleniem ale widocznie ta walka wymusiła na niej zmianę pierwotnych planów. Poczekała aż Carsten wyjdzie ze stawu i będzie gotów do drogi. Wtedy podeszła do jednej ze ścian gdzie była jakaś wnęka.

- Wracamy do reszty. Mam nadzieję, kawalerze, że złapałeś oddech bo twoje sprawne ramię może nam się jeszcze przydać. Zapewne będą kierować się w dół. Do tajnych wyjść z piramidy. Więc jeśli się zgubisz lub się rozdzielimy to kieruj się w dół. Gotowy? - poradziła mu wracając do swojego zwyczajowego tonu chociaż nadal wyglądała dość mizernie. Jednak dumy, godności i dobrych manier jej nie zbywało. Nawet jeśli z jej czystej i eleganckiej sukni został krwawy ochłap zaś ona sama wyglądała jakby ją ktoś przetarzał przez połowę dżungli. Po czym uruchomiła jakąś dźwignię i kamienna ściana powoli otworzyła się. Po drugiej stronie ukazało się niewielkie pomieszczenie. Chyba to samo gdzie rozstali się z Olmedo i jego góralami. Tylko teraz nikogo tu nie było. Skinków ani żadnych innych poczwar też nie. Dała mu znak aby ruszał pierwszy.

---



Mecha 89



Test leczenia w stawie (magiczne leczenie)

Carsten: rzut: https://orokos.com/roll/970141 = 8; 3+8=11/16 ŻYW


---





Czas: 2526.I.16; fst; noc
Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, piramidy, duża piramida
Warunki: światła pochodni, wnętrze piramidy na zewnątrz: -



Bertrand



Ani Bertrand, ani Olmedo, ani zapewne nikt z przybyszy zza oceanu nie miał pojęcia gdzie się właściwie znajdują. To jeszcze była piramida? Czy już coś innego? Trudno było powiedzieć. Musieli zdać się na ich dzikie ale barwne przewodniczki. Odkąd grupa się połączyła w sali gdzie zabili niebieskiego skinka wędrowali i walczyli razem. Razem krwawili i ginęli. Nawet jeśli przeklinali w innych językach i wzywali na pomoc innych bogów. To przebijanie się w dół było ciężkie. Mieli wielu rannych w walkach i zatrutych toksynami skinków. Bertrand zaliczał się do jednych z nich. Względnie niewielka ich część pozostawała tylko draśnięta. Jak tylko Majo przyprowadziła pokancerowanych rozbitków z sali skinkowej zaczęła się walka z tymi dziwnymi, włochatymi zwierzoludźmi o szczurzych pyskach i ogonach. Bertrand do nich strzelił ale spudłował. Potem już trudno było mu strzelać bo zanim przeładował broń to górale dołączyli do walki z tymi dziwnymi poczwarami i trudno było nie trafić swojego.

Majo zaś została na rozdrożu w tym magazynie i komenderowała odwrotem. Ponaglała rozbitków z obu oddziałów i w reikspiel i w swoim rodzimym języku aby się pospieszyli. Kierowała ich do tego wolnego korytarza jaki najwidoczniej był przewidziany do ewakuacji z tego przeklętego miejsca.

- Jesteś ranny! Idź z nimi! - krzyknęła ciemnoskóra wojowniczka i tłumaczka Aldery widząc, że Bretończyk jest w niezbyt dobrej formie. Większość jęczących i obolałych rannych już weszła do tego wolnego korytarza. Mimo boleści i krwawiących ran zarówno Amazonki jak i górscy rozbójnicy robili co mogli aby kuśtykać jak najprędzej. Majo zaś zebrała kilka ostatnich łowczyń które zabezpieczały odwrót. Okazało się, że są ścigane przez skinki. Ale te nie dążyły do bezpośredniego starcia tylko atakowały swoimi dyskretnymi dmuchawkami z zatrutymi strzałkami. Dwie czy trzy wojowniczki ustawiły się z włóczniami i tarczami przeciwko nim. A dwie sięgnęły po łuki i próbowały małe, zwinne gady trzymać na dystans. Trudno było powiedzieć jak im to szło bo w tunelu jakim ewakuowali się z sali z zabitym niebieskim skinkiem było całkiem ciemno. Jedna z Amazonek rzuciła tam pochodnię ale ta upadła gdzieś przy wejściu do magazynu. Trzeba było wykazać się świetnym refleksem aby mieć szansę ustrzelić skinka w locie gdy ten zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa śmigał jak zwinna, gadzia małpa przez tą niebezpieczną plamę ciemności. Tylko ze dwóch udało się łuczniczkom ustrzelić z łuków. Pozostałe gdzieś znikały w zakamarkach magazynu stopniowo zwiększając swoją liczebność. Ponieważ już wszyscy ranni zniknęli w pustym korytarzu Majo zarządziła odwrót.

Nie było to proste. Te kilka ostatnich sprawnych wojowniczek blokowało ostrzał małych, zwinnych gadów albo próbowało je ustrzelić z łuku. Zaś Baro i Olmedo razem ze swoimi rzednącymi liczebnie ludźmi osłaniali drugie wejście. Majo krzyknęła coś do nich po swojemu. Baro coś jej odkrzyknęła co brzmiało jak potwierdzenie. Wtedy przeszła na reikspiel.

- Olmedo! Odwrót! Dawajcie do nas! - krzyknęła ciemnoskóra wojowniczka i sama czekała z uniesioną, pół mieczem a pół maczugą z zębatymi kawałkami obsynitu. Olmedo nie trzeba było drugi raz powtarzać. Z dwoma wciąż walczącymi towarzyszami odwrócił się i ruszył biegiem ku tłumaczce. Tak samo jak Baro i ostatnia z jej towarzyszek. Ostatni z górali dostał czymś w rzuconym w plecy. Jeden z tych włochatych zwierzoludzi go czymś rzucił. Dostał od wojowniczki Aldery jaka czekała przy Majo na uciekających towarzyszy z łuku. Nawet nie było pewne czy poczwara oberwała ale góral zachwiał się i upadł. Olmedo zdążył dobiec do grupy osłaniającej ale gdy się odwrócił zorientował się, że kolega dopiero gramoli się z ziemi po upadku. Pobiegł więc z powrotem te ostatnie parę kroków, złapał go za ramię i razem wrócili do grupy osłonowej. A potem w głąb chyba bezpiecznego korytarza jakim już ewakuwała się reszta. Wtedy Majo zarządziła odwrót ostatnich wojowniczek i te cofnęły się za nimi żegnane strzałkami wbijającymi się w podlogi, tarcze i ściane. Któraś dostała w łydkę albo ramię. Gdy dotarły do tego pierwszego zakrętu korytarza jaki zasłonił ich od siebie można było odetchnąć z ulgą.

- Będą walczyć ze sobą. - powiedziała w reikspiel Majo. Była brudna w kurzu, błocie i krwi, zmęczona jak wszyscy inni. Ale zdeterminowana aby się stąd wydostać. Szli szybko jakimiś korytarzami. Na początku i końcu tej jęczącej, posiekanej i zatrutej strzałkami grupy szło kilku ostatnich sprawnych wojowników, zarówno górali zza oceanu jak i tutejszych łowczyń. Ale to te ostatnie wiedziały zapewne gdzie się znajdują i dokąd iść dalej. Schodzili jakimiś korytarzami i schodami kierując sie ku nieznanemu celowi. Czasem byli atakowani przez małe grupy skinków. Raz któraś z Amazonek dostała czymś bardzo paskudnym albo ta ostatnia dawka trucizny przeciążyła jej organizm bo jak upadła dostała jakiś drgawek, z ust poszła jej piana, krztusiła się i wymiotowała. Siostry ją otoczyły i probowały ratować ale w ciągu może pół pacierza były po wszystkim. Majo uklękła przy niej, zamknęła jej oczy i coś chwilę mówiła jak pożegnanie czy modlitwę. Potem zabrała z jej nadgarstka bransoletę wstała i ruszyła. Jeden z górali postanowił pójść w jej ślady i uklęknął przy zabitej wojowniczce zrywając z jej szyi naszyjjnik jaki chociaż był egzotycznej urody to blaski wydawały się zrobione nie tulko z prawie czarnego obsynitu ale też jaspis lazuli i złota. Reakcja siostrzeństwa była jednak natychmiastowa. Podniosły złowrogi krzyk i zrobiło sie nieprzyjemnie.

- Zostaw to. - warknęła do niego Majo patrząc chłodnym i mało przyjaznym wzrokiem. Olmedo mruknął coś po estalijsku i pechowy górali pokiwał głową i niechętnie odłożył naszyjnik na ciało zabitej wojowniczki. Posłał mu ostatnie tęskne spojrzenie bo za takie jedno cacko można było się nieźle obłowić gdy wrócą do cywilizacji. Ale lepiej było żyć niż mieć a poddane królowej Aldery okazały się być dość stanowcze w kwestii rabowania swoich sióstr i dziedzictwa.

W końcu zeszli do czegoś co wyglądało już raczej jak jaskinie a nie korytarze. Szli mając tyle światła co starczało z pochodni. Brudni, zakrwawieni i zmęczeni. Ale nikt chyba nie chciał zostać w tych dzikich, ciemnościach pełnej niewiadomego niebezpieczeństwa sam. A, że i same jaskinie są niebezpieczne potwierdził to wypadek jednego z rannych górali. Potknął się i zleciał na dół po dość ztromym zejściu. Ktoś próbował go łapać ale nie zdążył. Ostatecznie zatrzymał się na dole, kilkanaście kroków poniżej. Na ile pozwalała ostrożność szybko dotarły do niego i wojowniczki Maaneny i górale Olmedo. Nie ruszał się. Jak go obrócono twarzą do góry okazało się, że jakiś odłamek skalny przebił mu czoło. Zmarł na miejscu. Ponieważ nie było jak nieść ciał herszt poklepał go niemo po ramieniu w ostatnim pożegnaniu i zerwał mu z szyi tani, medalik z Myrmydią. Schował go do swojej sakiewki. A wyprawa ruszyła dalej.

Zbliżali się do czegoś bo słychać było narastarjący szum. Ten przeszedł w pomruk. Wreszcie dało się wyczuć wilgoć w powietrzu a ten dźwięk kojarzył się z przepływającą wodą. I rzeczywiście była to woda. Jakaś podziemna rzeka. Majo dała znać, że tutaj odpoczną. Można było napełnić manierki wodą bo nadawała się do picia. I Amazonki tak robiły chociaż górale twierdzili, że woda ma dziwny posmak.




https://i.imgur.com/gsVwd2y.jpg


- Nie wiem czy na zewnątrz jest jeszcze noc. Może tak a może nie. Ale jak stąd wyjdziemy to będzie już dzień. Jaszczury będą rozbudzone. Pewnie już są po naszej wizycie. Będą nas szukać. Na razie jednak musimy odpocząć. - Majo powiedziała w reikspiel do Bertranda i Olmedo. Sama wstała i zeszła tam gdzie skaliste koryto rwącej rzeki na to pozwalało i zaczęła zmywać z siebie ten cały brud, kurz i zmęczenie. Zresztą jej siostry postępowały ponownie a i górale poszli w ich ślady. Siedzieli prawie po ciemku, jedynie przy dwóch czy trzech pochodniach. Ciemnoskóra tłumaczka królowej Aldery kazała bowiem oszczędzać bo w podziemiach trudno było o kawałki drewna.

Postój już trochę trwał. Ludzie starali się doprowadzić do porządku. Oglądali się wyjmując odkryte strzałki i ruzcając je precz. Amazonki nacinały rany aby pozbyć się toksyn i przemywały je tą jaskiniową wodą. Ktoś coś wyjął z torby próbując coś zjeść, ktoś zapadł w nerwowy letarg, tam czy tu ktoś rozmawiał przyciszonym głosem. W tym skąpym świetle dwóch czy trzech pochodni atmosfera nie była zbyt podniosła. Prawie wszyscy oberwali, mniej lub bardziej. A część towarzyszy zostawili rozsianych po trzewiach piramidy gdzie padli podczas walk. I to bez względu na to skąd pochodzili. Piramida zbierała krwawe żniwo. Ale w tych ciemnościach nowe źródło światła było dość łatwe do zauważenia. To sprawiło, że wszyscy się ożywili i złapali za broń spodziewając się starcia z wrogiem. Ale w świetle pochodni trzymanej przez jedną z dwóch postaci dało się poznać, że to ludzie. Jeden czarnowłosy mężczyzna i jedna kobieta w długiej sukni. Oboje wyglądali na brudnych, zakrwawionych a Carsten do tego był cały mokry. Wszystkim jednak ulżyło, że to żaden wróg a nawet ktoś ze swoich. Więc zapanowało ożywienie. Wreszcie jakaś dobra wiadomość!


---




Carsten



Carsten nie miał pojęcia dokąd idą i gdzie zmierzają. Znaczy zapewne do tych tajnych wyjść z piramidy o jakich mówiła szlachcianka ze Stirlandu. Co więcej nie zawsze wyglądało jakby ona sama wiedziała którędy mają iść. Ale stosowała się do swoich własnych porad i zawsze wybierała drogę w dół. Nie zawsze trafiali szczęśliwie. Czasem okazywało się, że to jakiś ślepy zaułek w postaci wejścia do jakiejś komory czy kończył się kamiennymi drzwiami jakich nie dali rady otworzyć. W pewnym momencie jednak Vivian jakby onalazła właściwą drogę i już się nie mylili. Stawała czasem na rozdrożach i nasłuchiwała albo nawet węszyła. Po czym wskazywała właściwy kierynek. To, że idą w dobrym kierunku potwierdziło im ciało zabitej Amazonki. Leżała na posadzce po ścianą z zamkniętymi oczami. Ale przy niej była spora plama krwi, jeszcze mokrej piany i wymiotów.

- Jeszcze ciepła. Musieli być tu niedawno. Dobrze idziemy. - powiedziała szlachcianka nachylając się aby dotknąć ciała zabitej wojowniczki. Potem znów szli dalej i dalej. Niżej i niżej. Von Schwarz poradziła aby zabrać jakieś pochodnie bo pewnie będzie tam na dole ciemno. Rzeczywiście było. Właściwie to już wyglądało to na jakies jaskinie a nie komnaty czy korytarze. W pewnym momencie znaleźli kolejne ciało. Tym razem jednego z górali Olmedo. Rozbite odłamkiem skalnym czoło i martwe spojrzenie jasno wskazywało, że jest martwy. Chociaż brud, krew i rany świadczyły, że już wcześniej musiał obserwać. Minęli go i szli dalej. Usłyszeli jakiś szum. Vivian była zdania, że to podziemna rzeka jaka miała przepływać pod piramidą. Słyszała o niej od Amazonek ale nigdy tu nie była. Wkrótce ujrzeli plamy światła w tych podziemnych czeluściach. Dwie, czy trzy pochodnie jakie oświetlały ciała dookoła. Ludzie. Półnagie Amazonki i górale odziani w koszule i bluzy albo też półnadzy i świeżymi pasami opatrunków. Poderwali się pewnie też dostrzegając ich pochodnię. Jeszcze chwila niepewności i wreszcie wszystko się wyjaśniło. Udało im się ponownie dotrzeć do większej grupy. Ale widok nie był zbyt budujący. Wszyscy wyglądali jakby ktoś ich przepuścił przez magiel. Prawie każdy miał jakieś opatrunki tu czy tam. Dało się dojrzeć i Majo, i Bertranda, i Olmedo. Brakowało blondwłosej Maaneny. Po radości pierwszego przywitania można było usiąść i zastanowić się co dalej.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 26-02-2023, 18:52   #370
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
- Żyję… - docierało do niego, przez fale otępienia i zamroczenia. Woda jeszcze raz okazała się dlań kojącym balsamem, tym razem na cięższe rany. Ale nawet mimo jej właściwości czuł, że bolą go miejsca, gdzie dosięgły go ciosy bestii. Woda nie potrafiła odegnać koszmarnych wspomnień niedawnej walki. Zresztą cząstka z nich pozostanie w jego umyśle na zawsze…

***

Na początku wiedziony obowiązkiem i na przekór strachowi ruszył za szlachcianką, by zgładzić demony. Miecz ociekający wodą z sadzawki i tajemnicza magia, którą ponownie odczuł na ciele dodały mu nieco wiary, że potyczka nie zakończy się rzezią. Vivian miała plan i do pewnego momentu realizowali go wyśmienicie. Później jednak każdy kolejny cios i parowania wysysały z niego siły. Demony, niczym krwiopijcy karmili się widokiem każdej jego rany. Gdyby nie magiczny pancerz niechybnie rozpłataliby go na strzępy w mgnieniu oka. W walce nie miał jednak czasu na rozmyślania, kierował się wyłącznie instynktem i wyuczonymi odruchami w upiornym tańcu miecza z demonicznymi przeciwnikami, chwilami paraliżującymi zmysły. A kiedy ostatkiem sił i woli wyprowadzał cios, szczęśliwie, bo nie do końca rozumiał jakim cudem wcześniejszy atak poczwary nie urwał mu głowy, stało się coś nieoczekiwanego. Ostatni piekielnik zniknął, pozostawiając odór siarki i dwoje słaniających się śmiertelników. Demoniczne istoty skalały to miejsce swoją obecnością. Radość z pokonania lub raczej ich przepędzenia stłumiona była przez nieziemskie zmęczenie i ból trzewi. Ochroniarz dygotał prawie jak w febrze, postępując krok w krok, za majaczącą obok sylwetką kobiety.

- Vivian… - po raz pierwszy zwrócił się do niej po imieniu, jakby kolejna walka sprawiła, że zniesione zostały zasady krępującej etykiety. – Dziękuję, choć było to szalone, to żyję dzięki Tobie – powiedział z grymasem bólu, bo odniesione obrażenia dawały mu się we znaki. - Masz rację nie próbujmy tego powtórzyć… - odwzajemnił się jej niezwykle rzadko goszczącym na jego ustach półuśmiechem. Wylał na swe włosy i głowę cały bukłak wody, po czym wstał postąpił kilka kroków w głębię i na nowo zaczerpnął ożywczego wodnego eliksiru. To było największe bogactwo piramidy, które w obecnym stanie było więcej warte, niźli cetnary złota i kosztowności. Sięgnął po miecz i ponownie przypasał do boku. Możliwe, że będzie musiał nim wyrąbać sobie drogę ku światłu dnia…

Opuszczał jaskinię z poczuciem dobrze wypełnionego obowiązku. Zyskał zapas uzdrawiającej wody w zamian za obronę tego miejsca przed demonami. Chociaż słowa panny von Schwartz zapowiadały, że pojawienie się krwawych istot mogło być zwiastunem jeszcze większych kłopotów w niedalekiej przyszłości, to w tej chwili jego zmartwieniem było opuszczenie mrocznych korytarzy budowli i nie zbłądzenie na tych zdradliwych, podziemnych ścieżkach…

***

Droga korytarzami dłużyła się Carstenowi, lecz nie okazywał oznak zniecierpliwienia. Stirlandka była dobrą przewodniczką, czuć było, że wcześniejszą walkę przypłaciła znacznym wysiłkiem. Carstenowi obce były magiczne arkana, lecz domyślał się, że to właśnie one najmocniej wyczerpały kobietę.

Ciało Amazonki, zastygłej w korytarzu, na powrót uświadomiło mu powagę ich położenia. Byli na terenie wroga i musieli walczyć na jego zasadach. Wiedząc jak zżyte jest ze sobą plemię, wyobrażał sobie jak bardzo wojowniczki przeżywają każdą poniesioną stratę. A przecież zwiad do piramidy był jedynie zaczątkiem, a widmo okrutnej bitwy z jaszczurami wisiało nad nimi i wieszczyło niezwykle krwawe zmagania.

Szelest i szum, kolejna niespodzianka natury okazała się podziemną rzeka, która doprowadziła ich do grup Olmedo i Majo. Radość z ponownego spotkania kamratów została zmącona przez kondycję z jaką się prezentowali. Widać, że los nie szczędził im trudów i znojów. Carsten w pierwszym odruchu sięgnął po bukłak i poczęstował dowódcę górali. - Tylko z umiarem, bracie. - szepnął. – Jeszcze długa droga przed nami. Obyśmy ujrzeli promienie słońca.

Wyłowił wzrokiem znajomą twarz Bertranda, który też nosił ślady potyczek, jak wszyscy uczestnicy wyprawy. Skinął mu przyjaźnie. Bretończyk był bowiem nielicznym ze śmiałków z Portu, który wytrwale znosił przeciwności i podobnie jak ochroniarz nie unikał ryzykownych wypadów. Zasługiwało to na docenienie, gdyż mógł pozostać w otoczeniu Kapitana de Rivery, korzystając z przywileju swego wysokiego urodzenia. Widać jednak, że bardziej odpowiadała mu walka i możliwość udowadniania swojej odwagi. Teraz wszyscy bez wyjątku musieli znaleźć wyjście z niedogodnej sytuacji.

- Jeśli to miejsce jest bezpieczne, ostańmy tu by nabrać sił, kilka godzin nie zrobi nam różnicy… - wyłożył swój pogląd na obecną sytuację najemników. - Później podzieleni na mniejsze grupy, spróbujmy przemknąć się przez gęstwinę dżungli, wtedy gadzinom trudniej będzie nas dostrzec.

Po spotkaniu z demonem, żaden przeciwnik nie był w stanie wzbudzić w Carstenie większego strachu, co nie zwalniało go jednak z rozsądku i szanowania przebiegłości jaszczurowatych przeciwników.
 
Deszatie jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:31.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172