Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-02-2023, 19:52   #363
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 87 - 2526.I.16; fst; noc

Czas: 2526.I.16; fst; noc
Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, piramidy, duża piramida
Warunki: światła pochodni, wnętrze piramidy na zewnątrz: -



Carsten



W pierwszej chwili Carsten mógł wyczytać zwątpienie na twarzy Miguela. Widocznie nie był taki pewny czy to właśnie tak powinno wyglądać. Popatrzył na czarnowłosego Sylvańczyka, potem w bok na stojącą niedaleko szlachciankę ze Stirlandu i w końcu podjął decyzję.

- Jazda chłopcy! Ruszać się! Nie ma co tu czekać aż się zleci więcej tych obślizgłych padlinożerców! - krzyknął na swoich górali. Ci po chwili odpoczynku w tej niezbyt dużej sali dźwignęli się po raz kolejni. Spora część z trudem. Część musiała podtrzymywać osłabionych truciznami kamratów. Bo raczej strzałki jakimi oberwali nie zadawały groźnych ran, tak jak strzały z łuku czy ostrze broni ale to czym były nasączone jednak potrafiło powalić byka. A jak nie to dezorientowało i osłabiało zarówno ciało jak i ducha. Z tuzina zwiadowców ze dwie trzecie było ograniczonych do niesienia pochodni lub podtrzymywania kolegów. Jedynie paru ostatnich, razem z zarośniętym hersztem tej bandy było jeszcze w pełni na chodzie. Ci właśnie ujęli łuki w dłonię, wyjęli po strzale, nałożyli je na cięciwy i sprawdzili jak kamraci są gotowi do wyskoczenia znów na zaciemniony korytarz. Ci dali im znać, że bardziej gotowi nie będą.

- Lepiej nie zwlekajmy. Nie utrzymam zbyt długo tego kloca. - Nora mruknęła ni to na żarty ni na poważnie pokazując ruchem głowy w bok na kolegę jakiego ramię przewiesiła sobie przez kark i podtrzymywała go aby mógł iść. Przy mężczyznie jej kobieca sylwetka wydawała się drobna i szczupła. W drugiej dłoni trzymała pochodnię aby oświetlać drogę sobie i towarzyszom. Inni byli podobnie obciążeni.

- Racja. Nie ma na co czekać. - sapnął dowódca i dał znać koledze. Ten doskoczył do samego narożnika u zaczął nasłuchiwać co dobiego z ciemności.

- Są. Czekają na nas. - szepnął do dowódcy. Olmedo zastanowił się przez chwilę ale pole do manewru miał niewielkie jeśli zdecydował się opuścić pomieszczenie i bierzać ku drugiej grupie.

- Rzuć tam jedną pochodnię. My z łukami wyskakujemy i walimy ile wlezie. Oprócz ciebie Sergio. Ty torujesz drogę reszcie. A reszta zbierać stąd tyłki w troki i jazda stąd. - przedstawił im plan wydostania się z pułapki. Pokiwali głowami ale wtedy niespodziewanie do wejścia na korytarz podeszła imperialna uczona.

- Jeśli panowie pozwolą. - ni to zapytała ni się wtrąciła. To zaskoczyło górali i popatrzyli pytająco na herszta. Ten po momencie wahania skinął głową i dał znak aby zwiadowca odsunął się od narożnika zwalniając miejsce dla szlachcianki. Ta zaś skinęła im dostojnie swoją dwukolorową głową i stanęła przy samej ścianie. Chwilę podobnie jak góral przed chwilą nasłuchiwała. Po czym zrobiła jakiś niewielki gest dłonią i powiedziała krótkie, rozkazujące zdanie w obcym języku. Zaraz potem gdzieś z ciemności, z trzewi korytarza dało się słyszeć skowyt i skrzeki skinków. Strasznie to brzmiało. Jakby ginęły tam w ciemnościach jakąś straszną śmiercią. Aż to zrobiło spore wrażenie na góralach jakby oni teraz bali się ruszyć w tą ciemność aby nie spotkało ich coś podobnie strasznego.

- Myślę, że teraz są nieco zajęci. Sugerowałabym skorzystać z okazji. Z tej drugiej strony mam wrażenie, że jeszcze ich nie ma. - rzuciła uprzejmie von Schwarz z delikatnym uśmiechem godnym wielkiej damy w samym środku towarzyskiej konwersacji z równymi sobie na jakimś uroczystym balu. To ocknęło górali. A przynajmniej Olmedo. Chociaż wszyscy patrzyli na imperialną uczoną z wyraźną bojaźnią. Ten czy tamten splunął przez lewę ramię co jak powszechnie wierzono pomagało odengać złe uroki.

- Słyszeliście milady! Jazda, jazda! Sergio, Nova na przód! Jazda, ale już! - krzyknął hersz poganiając swoją zbójecką bandę do przodu. Wspomniany duet zwiadowców ruszył z łukami i do przodu, za nimi ktoś z pochodnią i reszta coraz bardziej okulawionej grupy. Dziwnym zbiegiem okoliczności wszyscy przemykali się po przeciwnej stronie przejścia w jakiej stała szlachcianka. Ostatni ruszył Olmedo.

- Dzięki milady. Do zobaczenia w nudniejszych czasach. - skinął jej na pożegnanie po czym jeszcze odwrócił się ku Carstenowi. - Bywaj stary druhu! Nie daj się zabić bo mi obiecałeś najlepsze brandy przy ognisku! - z Syvlańczykiem pożegnał się o wiele bardziej wylewnie posyłając mu mimo nerwowej sytuacji wesoły, zbójecki uśmiech na swojej bandyckiej gębie. Po czym zniknął im w czerni korytarza biegnąc za swoją bandą. Lady Vivian jeszcze chwilę wpatrywała się w ciemność po czym zwróciła się do ostatniego z mężów jaki został w pomieszczeniu.

- Dziękuję, że zostałeś kawalerze. Ale na nas też już pora. Będziemy musieli się wybrać podobnie jak wtedy nad rzeką w Hexennacht. - rzekła podchodząc do niego z tajemniczym półuśmiechem. Aż stanęła naprzeciwko niego i położyła jego dłonie na swoich biodrach jakby zamierzali tańczyć jakiś bardzo poufały taniec. Z bliska wyczuł zapachy jakie od niej zalatywały. Zapachy dżungli i piramidy. Kurz, krew, pajęczyny i ziemia. Ale i tak dało się jeszcze wyczuć przyjemny aromat perfum. Podobnie jak ciepło nagrzanego od ciała gorsetu w miejscu gdzie trzymał swoje dłonie. No i z bliska widział jej błyszczące spojrzenie pomalowanych czarną kredką oczu i czerwień pełnych ust jakie większość dam a zwłaszcza szacownych matron uznałaby zapewne za zbyt wyzywające. Ale poruszała już tymi ustami szepcząc coś w obcym języku. A po chwili Carsten miał wrażenie, że się rozsypuje i roztapia.

I chyba tak było. Zaraz potem już znów szybował w jakiś dziwny, bezcielesny sposób, podobnie jak wtedy w Hexennacht nad polem bitwy przy rzece. Teraz sceneria była inna. Widział jak ulatuje z pomieszczenia na czarny korytarz. W przeciwną stronę niż pobiegli górale. Udał się tam skąd przybiegli ścigani przez skinki. Mimo ciemności zobaczył jak powalona grupka kilku gadów leżała pokotem na posadzce. Obraz tylko mu śmignął ale był pewny, że gady są martwe. Leżały nieruchomo w pozach jakie kojarzyły się, ze straszną śmiercią. Ale już nadbiegały kolejne. Szybkie i małpio zwinne, zdeterminowane aby odnaleźć i zlikwidować intruzów. Przez moment miał wrażenie, że zatrzymały się i jakby nasłuchiwały lub węszyły gdy je minął. Ale szybko zniknęli mu z oczu za jakimś zakrętem. Tam jeszcze trochę i w dziurę. Szczelinę właściwie. Taka chyba dość mała, nie był pewny czy dałoby się tam wsadzić dłoń. Ale była głęboka. Ciągnęła się i ciągnęła. Mijał w locie jakiś pył, kamyki, biegające pająki i jakieś robactwo. Widział światło do jakiego się zbliżał. Dziwnego kształtu, pewnie ograniczone przez szczelinę jaką leciał. I już. Już byli w środku. Skierowali się ku posadzce i wróciło to dziwne mrowienie i uczucie scalania się. I wreszcie znów stali naprzeciwko siebie. Tylko gdzie indziej.




https://i.imgur.com/TJTU7Q7.jpg


- Ah! Nareszcie! - ucieszyła się milady gdy rozejrzała się dookoła. Wyglądało jakby wreszcie udało dotrzeć jej się tam gdzie od dawna chciała. Miejsce jednak rzeczywiście było nietypowe. Nawet jak na standardy obcej dla przybyszów zza oceanu piramidy. Niewiele bowiem kojarzyło się z regularnością budynku. Raczej sprawiało wrażenia porośniętej roślinnością jaskini. I widać było źródła ciepłego, pomarańczowego światła. Ale od razu Carsten zorientował się, że to żadne lampy ani pochodnie. Wyglądało… Jakby świeciły jakieś dziwne, obłe kryształy… Czarno - czerwona uczona chłonęła to wszystko przeskakując wzrokiem co chwila w inne miejsce. Wydawała się promienieć radością i satysfakcją jak dziewczynka jaką wpuszczono do cukierni i pozwolono zabrać co tylko by chciała. Mimo brudu, kurzu i nieco już sfatygowanej sukni wydawała się nie zważać na takie drobnostki i jej bladolica twarz promieniowała szczęściem.

- Spójrz kawalerze… To kryształy Pradawnych… Słyszałam o nich, Lalande mi o tym opowiadała… - powiedziała podchodząc do ściany i dotykając jednego ze świecących, kryształów wielkości nieco większej niż kciuk. - Spójrz… Milenia mijają… A światło jakie oni zaklęli w te kryształy wciąż świeci jak dawniej… - szepnęła będąc wyraźnie pod wrażeniem. Ułamała kryształ jaki pyknął z cichym trzaskiem. Ale poza tym nic się nie stało. I szlachcianka miała w bladej dłoni coś podobnego do niewielkiego kamyka. Tylko takiego co świecił bladym, pomarańczowym światłem.

- Z czasem zgaśnie. Lalande umie jakoś je naładować ponownie. Podobno wystarczy zostawić je na światło dnia i po zmroku znów będą świecić. Ale ona umie to jakoś zrobić efektywniej. - powiedziała zafascynowana rzucając mu ten ułamany kamyk jakby chciała aby on też mógł go sobie obejrzeć. Po czym zaczęła oglądać to coś co wyglądało jak zarośnięta soczystą roślinnością jaskinia. Chociaż jednak tam i tu dało się dostrzec regularne masy ścian i sufitu no i posadzki.

- I jest! - oczy milady rozjaśniły się jeszcze większą radością. Albo głodem wiedzy. Tafla wody wydawała się przyciągać ją i hipnotyzować. Podeszła tam i popatrzyła w dół na brzeg sadzawki z wyraźną czcią. - Jest… Nareszcie… - szepnęła jakby obawiała się, że głośniejsze słowo czy gwałtowniejszy ruch mogą to wszystko spłoszyć. Sadzawka zaczynała się jako płytka, może na parę palców. Ale w miarę jak się oddalała od brzegu kamienne dno zdawało sie uciekać w głąb. Carsten nie był pewny czy mu się wydaje, czy to te świecące kryształy tak odbijały swoje refleksy w wodzie czy co… Ale trochę wyglądało jakby woda świeciła swoim bladym, seledynowo-złotym blaskiem. No albo jakoś tak odbijała to światło z kryształów. Vivian kucnęła przy brzegu i z nabożną czcią przesunęła dłonią tuż nad taflą.

- Ależ to ma moc… Po tylu mileniach… - szepnęła będąc pod wrażeniem tego co właśnie widziała i doświadczała. Potem jakby przypomniała sobie o towarzyszu. Podniosła głowę i spojrzała na niego uśmiechając się wesoło.

- Pytałeś o moc. To właśnie ona. “Aqua Vitae” jak mawiają uczeni. Woda życia. Fontanna wiecznej młodości. Wiecznego zdrowia, jędrności, piękna. Sam się zastanów kawalerze. Widziałeś tu jakąś szpetną czy schorowaną Amazonkę? - zaczęła tłumaczyć i pytać jednocześnie aby skłonić go do własnych przemyśleń.

- One właściwie nie chorują. Którąś może coś ukąsić, może zachorować na coś zjadliwego, że nie zdążą ją tu wsadzić ale nie chorują tak jak inni. A kąpiel w tej świętej wodzie zatrzymuje starzenie. Nie jestem pewna na ile ale zatrzymuje. Aldera ma ponad półtorej setki lat a wygląda jak młódka akurat do zamążpójścia prawda? Lalande jest jeszcze starsza. Ich siostry mogą dożyć podobnego wieku ale wiele z nich ginie w walce. Na to to źródełko nie pomaga. - tłumaczyła dalej aby powiedzieć to co najważniejsze w jak najkrótszym czasie.

- A czy pomoże komuś zza oceanem? - powtórzyła pytanie jakie zadał jej jeszcze przed rozstaniem z Olmedo i jego bandą. - Nie chcę ci nic obiecywać kawalerze. Być może ta woda ma jakieś ograniczenia. Nie słyszałam aby ktoś tego próbował wykorzystać ją tak daleko stąd. Jestem prawie pewna, że podziałałoby gdyby sprowadzić tego kogoś tutaj. Zapewne jednak mu nie zaszkodzi. - powiedziała jakby do końca nie była tego taka pewna ale tak jej się właśnie wydawało.

- I tego właśnie tak pilnie strzegą. Nawet przede mną, jaką nazywają przyjaciółką królowej i goszczą mnie jak wielką panią. Ale nie dziwię się. Chyba zdajesz sobie sprawę co by się działo jakby się rozeszło co tu takiego ukrywają. Też bym się tym nie chwaliła na ich miejscu. I dlatego mogą poświęcić te błyskotki które zwabiają tu tak wielu ale za żadne skarby nie wpuszczą nikogo do piramidy i nie zdradzą swoich sekretów. Dlatego sugeruję kawalerze aby nie obnosić się z tą naszą małą wizytą tutaj. - dodała z uśmiechem który tym razem był dość cyniczny i wyrachowany.

- Na moje oko to mają chrapkę na słodką Izabelę Bertranda, Zoję i Panzerkapitan. Wojowniczki z krwi i kości albo mają inne talenty, atrakcyjne, zdrowe, młode w sam raz aby zostać Amazonką. Tylko po przemianie nie będą pamiętać swojego poprzedniego życia i będą wręcz fanatycznie związane ze swoim siostrzeństwem. Wiecznie młode, wiecznie piękne, wiecznie ponętnie. Aż zginął za swoją królową i plemię. - dorzuciła swoje przemyślenia jakie miała na temat tutejszych wojowniczek.

- I dlatego kawalerze jak odzyskają piramidę to sam się zastanów po co im dalej niechciany sojusznik. Chciwy złota i kobiecych wdzięków mężczyzna który buszuje im po ich sacrum. Jeśli wasz kapitan ma nieco rozsądku to zadowoli się gadzim złotem i stąd odejdzie. I oby miał na tyle silnej woli aby zapanować nad gorączką skarbów swoją i innych. Ale z tego co widziałam u was w obozie to nie jest takie oczywiste. W końcu większość z was przybyła tu po złoto i skarby. - dodała jeszcze coś w stylu dobrej rady podchodząc do półek zamocowanych w jednej ze ścian. Szukała tam czegoś gdy mówiła do swojego towarzysza. W końcu znalazła jakąś tykwę z korkiem.

- Nie możemy tu niestety zostać tak długo jakbym chciała. Ale możemy sobie coś zabrać na pamiątkę. - powiedziała podchodząc do krawędzi sadzawki i zanurzając w niej tykwę z żywą wodą. Zostawiła ją aby się napełniła po czym wyjęła z torby notes, rysik i szybko zaczęła szkicować widoczne na obramowaniu znaki, glify i rysunki jakie dla Carstena wiele nie mówiły. Wyglądały podobnie obco i makabrycznie jak większość tutejszych zdobień architektury.

W pewnym momencie jednak coś usłyszeli. Vivian przekrzywiła głowę, jej rysik znieruchomiał zaś ona zaczęła lokalizować skąd mógł dochodzić hałas. Carsten też to usłyszał. Jakiś wytłumiony jak przez grube ściany albo odległość harmider. Ale w dużej sali z licznymi skalnymi wypustami, cyplami, gdzie to wszystko porośnięte jeszcze było soczystą roślinnością wzrok łatwo utykał w jakiejś przeszkodzie a te także mamiły słuch. Ale jak tak trochę pochodzili i poszukali to znaleźli źródło hałasu. Bo w miarę jak się zbliżali to robiło się coraz głośniejsze. Aż wyszli do czegoś co wyglądało jak dziura w ziemi. Tylko nie w ziemi a kamiennych blokach z jakich była zbudowana piramida. Ale nieregularny kształt, jakby wydrapany, kojarzył się właśnie z norą zwierzęcia a nie regularnym otworem albo przejściem zaplanowanym przez architekta.

- Ah… To to jest ta intruzja… - szlachcianka lekko kiwnęła głową jakby potwierdziło się coś o czym mówiła jeszcze w sąsiednim pomieszczeniu. Właśnie z tego otworu dobiegały odgłosy walki. Ktoś tam z kimś walczył na niższym poziomie. Mieli już na tyle wprawy aby rozpoznać gadzie piski, skrzeki i porykiwania. Ale, że walka musiała toczyć się blisko ale nie przy samym wlocie do tunelu to z góry widać było głównie ciemność. Jakieś światło musiało tam być poniżej bo coś tam majaczyło na dole, chyba posadzka niższego poziomu. Ale światło było na tyle daleko od otworu, że nie było widać zbyt wiele.




Czas: 2526.I.16; fst; noc
Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, piramidy, duża piramida
Warunki: światła pochodni, wnętrze piramidy na zewnątrz: -



Bertrand



Gadzi napór na cienką, barwną linię półnagich wojowniczek narastał. Obie strony wykazywały morderczą determinację. Ciepłokrwiste poddane królowej Aldery starały się zapewnić w miarę bezpieczny odwrót swoim siostrom oraz sojusznikowi. Zaś gady chciały dokładnie czegoś przeciwnego. Zlikwidować intruzów i zagrożenie jakie sobą reprezentowali. Bretoński kawaler obserwował to z żabiej perspektywy. Kucnął za plecami łowczyń Maaneny aby pomóc jej siostrom przepchnąć przez wąski otwór chwilowo obezwładnioną tłumaczkę królowej. Te dwie złapały ją za nogi i bez ceregieli wciągały w ciemne trzewia tunelu a Bertrand ją złapał za ramiona i barki próbując ją tam wepchnąć. W końcu zniknęła mu z oczu gdy przepchnęli ją przez płaski, wąski otwór.

Teraz przyszła kolej na niego. Musiał położyć się na płask i wsadzić nogi do otworu. Tam już czekały na niego dłonie którejś z łowczyń wciągające go do środka aby przyspieszyć ten proces. Stawiające na szybkość i sprawność a nie delikatność. Sam się po części wsuwał po części był przez nią wciągany. Widział z niskiej, perspektywy przy samej podłodze stopy w sandałach, łydki, przepaski biodrowe i uda wojowniczek. Wszystko to się ruszało, podskakiwało i trzęsło będąc w ciągłym ruchu przy wymianie ciosów z gadami. Ich nogi zakończone szponiastymi łapami, pokryte gadzią skórą, czasem z jakąś złotą obręczą tu czy tam też były w ruchu. Czasem widział tu czy tam jak jakaś włócznia czy inna broń śmiga przy wymianie ciosów. Słyszał ciężkie oddechy, stękania i jęki z wysiłku wojowniczek. Podobnie jak skrzeki i dziwne gulgotanie gadzich wojowników. A potem trochę zeskoczył na dół a trochę ściągnęła go tubylcza wojowniczka i stał już na własnych nogach. Jak się odwrócił widział jak pod ścianą siedzi Majo. Rozcierała kark i potylicę ale chyba już dochodziła do siebie. Klęcząca, ranna siostra coś do niej mówiła szybko i nerwowo. Ta cała, co wskoczyła tu pierwsza stanęła obok otworu i pokrzykiwała coś ponaglająco na zewnątrz. Musiała krzyczeć aby przez ten zgiełk walki ktokolwiek ją tam usłyszał.

Do środka zaczęła pakować się kolejna łowczyni. Widać było najpierw jej stopy obute w sandały, kostki i dół łydek. A potem ona kucnęła i podobnie jak przed chwilą Bertrand zaczęła pakować nogi do środka. Siostra złapała ją i bynajmniej nie delikatnie szarpała ją aby jak najszybciej wciągnąć do środka. Ta krzyknęła z bólu bo widocznie była z tych rannych. Zresztą na jej szybko oddychającym ciele widać było świeże, krwawe zacieki z otwartej rany. Ale mimo to po chwili była w środku i kulejąc odstąpiła od otworu aby zrobić miejsce dla kolejnej. Ta stanęła przy otworze więc było z niego widać tylko jej sam dół. Ale zaraz krzyknęła z zaskoczenia i strachu odskakując od niego a więc i znikając z pola widzenia. W zamian za to ukazało się jakieś upadające, kobiece ciało. Gdy głowa opadła bezwładnie na podłogę a do środka otworu spłynął wodospad prostych, jasnoblond włosów blisko otworu dało się zauważyć odwróconą twarz liderki łowczyń. Jej oczy wpatrywały się nieruchomo gdzieś w sufit tunelu i obserwujących.

W szeregu obrońców powstała wyrwa ale natychmiast zalepiła ją kolejna wojowniczka podejmując się pojedynku z saurusem jaki powalił ich liderkę. W głębi tunelu Majo powstała już na własne nogi i krzyknęła coś krótko i rozkazująco. Wojowniczka jaka do tej pory wszystkim pomagała się przedostać przez otwór złapała za nadgarstki Maaneny i szarpnęła ją do środka usiłując ją widocznie wciągnąć do środka. Krzyczała coś do tych na zewnątrz i tamte też próbowały przepchnąć bezwładne ciało do środka. Nie było wiadomo czy jeszcze żyje czy nie ale już wcześniej chwiała się i ledwo stała na nogach to rokowania były mizerne.

Coś tam się zaczęło dziać w sali bo doszły nowe krzyki. Tym razem o dziwo męskie. I do toczącej się tam walki wdarła się nowa nuta. Gdy ciało Maaneny nie zdradzające oznak aktywności znalazło się w tunelu i dało się wyjrzeć przez otwór można było dostrzec górali Olmedo. Ci co pozostali na szczycie piramidy gdy Bertrand, Vivian i Amazonki zanurzyli się w trzewia pradawnej budowli.

Nagłe pojawienie się górali na gadzich tyłach mocno je zaskoczyło. Co prawda górali z łukami było tylko kilku ale bez wahania szyli w gadzie plecy. Herszt górali poganiał swoich ludzi komendami po estalijsku. Jaszczury zaś zaskoczone tym nagłym atakiem zafalowały i ustąpiły na przeciwną stronę pomieszczenia. Aby się rozeznać w sytuacji i się przegrupować do walki z nowym wrogiem. To jednak chociaż na moment oczyściło drogę między dwiema grupami ciepłokrwistych. Górale dopadli do Amazonek i jak się okazało też wlekli swoich rannych i poszkodowanych.

- Co się dzieje!? Musimy się wydostać! - krzyczał Olmedo po estalijsku jakby w gorączce bitwy zapomniał, że Amazonki zwykle nie rozumieją w tym języku ani żadnym innym zza oceanu. A w pierwszej chwili hersz ustawił się frontem do jaszczurów, napinając swój łuk i posyłając tam od razu strzałę. Więc był tyłem do otworu. Łucznicy strzelali szybko i bez celowania bo te kilka - kilkanascie kroków odległości można było pokonać w parę chwil więc chcieli strzelać póki to jeszcze było możliwe. Któraś z Amazonek krzyknęła coś w odpowiedzi i pokazała mu gestem na otwór widoczny za ich plecami. Wtedy zarośnięty Estalijczyk zorientował się na czym polega ewakuacja widząc znikającą w przejściu ranną wojowniczkę.

- Łucznicy ognia! Reszta do dziury! - wrzasnął herszt do swojej bandy. Przy ścianie powstał niezły kocioł gdy ranni i poszkodwani górale wymieszali się z nie mniej rannymi Amazonkami jakie czekały na swoja kolej aby przecisnąć się przez otwór. Także i w końcówce kanału w jakim kończył się ten otwór robiło się coraz ciaśniej w miarę jak przeciągano tu kolejnych rannych. Zaś jaszczury otrząsnęły się z chwilowego zaskoczenia i ponownie natarły na połączone siły obu grup wznawiając walkę na bezpośredni dystans.

W tunelu też panował chaos. Na raz przy otworze mogły stać najwyżej dwie osoby pomagając się przedostawać kolejnym. Dla reszty nie było już miejsca, musieli stać chociaż kawałek dalej. W tunelu było też prawie całkowicie ciemno. Jedna z Amazonek dmuchała w wyjęty skądeś żar zapalając wreszcie niewielki płomień wielkości świeczki. Chroniła ten płomyk dłonią i wstała trzymając jakiś ogarek drugą. Widać było jak gorączkowo wszyscy na siebie pokrzykują i próbują wciągnąć do środka kolejne wojowniczki albo górali. Praktycznie wszyscy jęczeli z bólu albo strachu będąc rannymi. A na raz mogła się przeciskać tylko jedna osoba na raz. Z sali nadal dobiegała bitewna wrzawa gdzie ludzie i jaszczury ścierali się ze sobą. W tunelu kolejne ranne wojowniczki grupowały się wokół Majo jaka klęczała przy bezwładnym ciele zakrwawionej Maaneny. Też robiło się tu ciasno bo tunel to tunel, nie był zbyt szerokim ani nawet wysokim miejscem. Za to długim. Siłą rzeczy więc coraz więcej osób zajmowało coraz większą przestrzeń. W końcu tłumaczka się otrząsnęła na tyle, że czułym gestem pogłaskała pszeniczne włosy liderki łowczyń, pocałowała ją w czoło i usta. Zerwała jej wisiorek i bransoletę, otarła nadgarstkiem oczy i wstała chowając fanty po wojowniczce do torby. Rozejrzała się w tym chaosie ledwo rozświetlanym przez jeden płomyk i zaczęła coś mówić głośno, krótko i rozkazująco.

Amazonka z płomykiem pobiegła gdzieś w głąb tunelu i zniknęła z widoku. Wraz z nią jedyne źródło chyboczącego się światła. Do środka przez otwór zaczęto wpychać już pierwszych górali. Majo się zbliżyła do Bertranda i powiedziała do niego głośno aby przekrzyczeć wrzawę.

- Mogą chcieć nas okrążyć! Pójdziesz z Barno jak wróci z pochodniami! Zaprowadzi cię do wylotu! Tam na nas poczekacie! Jeśli dotrą tam jaszczury przed nami musicie wytrzymać! Będziemy wolni, mamy wielu rannych! - krzyknęła do niego pokazując na drugą stronę tunelu. A raczej ciemność. Bo ze światłem jakie wpadało przez zapchany zbiegami płaski otwór przy podłodze sali to prawie nic nie było widać. A z każdym krokiem z dala od tego wejścia czerń była głębsza. Wkrótce jednak dało się dostrzec łunę światła a zaraz potem pewnie zza jakiegoś zakrętu wyskoczyła pochodnia trzymana przez powracającą wojowniczkę. Ta zdyszana dobiegła do niej i podała pochodnię tłumaczce. Po czym jak się okazało pod pachą dźwigała ze trzy inne i te szybko odpaliła od tej zapalonej. Zaś Majo tłumaczyła coś jej wskazując na stojącego obok Bretończyka.




https://i.imgur.com/v59dPYx.png


Barno była odziana w skórę tutejszego, drapieżnego kota. I takiż hełm czy kaptur z jego głowy. Była smukłą, wojowniczką jaka miała łuk i kołczan na plecach zaś w dłoniach tarczę i włócznię. Krzyknęła coś krótko do Bertranda i dała mu znak aby podążał za nią. Za nimi zaś ruszyły dwie inne łowczynie z czego jedna miała pochodnię. Szli całkiem szybko tak, że ciężko ranny Bretończyk miał trudności aby dotrzymac tempa idącej na czele jaguarzycy. Nie był pewny ile tak szli tym dość niskim tunelem ale zamieszanie i odgłosy walki jakie zostawiali za plecami z każdym kolejnym zakrętem cichło i robiło się bardziej wspomnieniem niż wydarzeniem w jakim się uczestniczy. Niestety bez pomocy Majo czy Togo nie mógł się swobodnie porozumieć z poddanymi królowej Aldery inaczej niż na migi. Zresztą one z nim też.

W pewnym momencie Barno zatrzymała się i dała znak aby poczekali. Sama przeszła do końca tunelu i wyjrzała ostrożnie na zewnątrz. Widocznie nic nie dostrzegła bo dała im znak aby do niej dołączyli. Okazało się, że wylot tunelu jest w jakiejś sali. Wyglądała na jakiś magazyn z bliżej niezidentyfikowanymi skrzyniami, dużymi dzbanami, półkami z jakimiś gratami. Tylko wszystko tu było stare, zakurzone, pokryte pajęczynami i zapomniane. I coś tu nieźle capiło jakimś nieprzyjemnym, zwierzęcym zapachem. Barno i jej dwie siostry rozproszyły się po tym magazynie i znalazły więcej pochodni jakie zapaliły. Cała trójka podeszła do dwóch wyjść o trapezowym przekroju. Wyjrzały na zewnątrz i coś dały sobie znaki na migi albo półgłosem. Po czym zaczęły do jednego z nich znosić skrzynie i przestawiać regały chyba budując coś w rodzaju barykady. W okolicy rzeczywiście dało się słyszeć jakieś piski i skrzeki niosące się korytarzami gdzieś z trzewi piramidy. Ale nikogo na razie nie było widać i nie do końca dało się poznać czy się zbliżają, oddalają czy po prostu się niosą.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline