Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-02-2023, 14:56   #8
Alex Tyler
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację

Quezane od dłuższego czasu z wyraźną niecierpliwością wypatrywała pośród krystalicznych niebios Feywild śladu posłańca. Dobrze wiedziała, że jej wiek jest odpowiedni i wielkimi krokami zbliża się czas przybycia upragnionej wiadomości. Chwila zwiastująca początek ścieżki wiodącej ku spełnieniu wielkich ambicji i marzeń. Kiedy z dawna wyczekiwana sowa wreszcie zawitała w progi eladrinki lata, ta bezczelnie wyrwała jej list ze szponów i nie poświęcając ptakowi ani chwili dłużej, popędziła do swojego pokoju, by tam poza wzrokiem ciekawskich zapoznać się z jego treścią. Gdy tak pokonywała w pośpiechu kolejne metry swego domostwa, jej rozmazana sylwetka przywodziła na myśl szalejący pustynny chamsin. W drodze dziewczyna mimowolnie gniotła brzegi papieru smukłymi palcami kurczowo trzymając kopertę z odciśniętą w laku pieczęcią Uniwersytetu Strixhaven. W końcu wpadła niczym burza do swojego zabałaganionego pokoju, roztaczając wokoło intensywny zapach i blask lata. Lairequende była smukłą dziewczyną o przypominających rozpaloną koronę słoneczną włosach i skórze. Jej oczy obdarzone były bystrym spojrzeniem, a kości policzkowe odznaczały się w sposób charakterystyczny dla elfiego rodzaju. Miała na sobie zwiewną, wzorzystą suknię i lekką opończę, obie ustylizowane tak jakby utkano je ze złocistego, liściastego kobierca. Uzupełniały je dopasowane kolorystycznie wysokie buty za kolano.

Po zatrzaśnięciu drzwi za sobą, nie czekając już ani sekundy dłużej dziewczyna gwałtownymi ruchami złamała karminową pieczęć, długimi paznokciami rozdarła perfumowaną kopertę i zaczęła czytać.

Cytat:
Szanowna Pani Quezane Lairequende,

W imieniu Smoków Założycieli mam zaszczyt poinformować o przyjęciu Pani w poczet tegorocznych studentów naszej akademii magii – Uniwersytetu Strixhaven.

W czasie najbliższego nowiu proszę stawić się w wyznaczonym miejscu (patrz załącznik 1).

Głos Smoków
Magnificencja Taiva
Po odczytaniu wiadomości eladrinka nonszalancko pogniotła list i rzuciła nim w losowy kąt. Tekst w mniemaniu dziewczyny zaledwie pieczętował jedyny właściwy bieg rzeczy, toteż nie widziała powodu, by obchodzić się z nim z jakimkolwiek szacunkiem. Według dodanego do niego załącznika musiała wykonać jakąś śmieszną ceremonię w kamiennym kręgu umiejscowionym, jak wskazywała naniesiona mapka, na terenie osady haregonów. Na szczęście dziewczyna przypomniała sobie, że miała gdzieś schowany zapas „eliksirów odmładzających” na bazie marchewkowego soku, wystarczyłoby więc aby dorzuciła nieco zmielonego siana i powinno być jak znalazł, by przekupić tych kicających gamoni.


Quezane była bardzo sprytną i charyzmatyczną dziewczyną, której od zawsze zależało na kontrolowaniu oraz wywieraniu wpływu na innych. Spostrzegła bowiem, że w ten sposób jest w stanie najłatwiej dostać to, czego zechce. Dlatego zupełnie naturalnym krokiem było dlań sięgnąć po inne, a dokładnie magiczne, narzędzia, które mogły jeszcze bardziej podnieść jej skuteczność i poszerzyć wachlarz możliwości w tym aspekcie. To z tego bardzo konkretnego powodu skierowała swe zainteresowanie ku czarodziejstwu. Nie dbała o żadne tajemne misteria, magiczne sekrety czy widowiskowe moce. Niezbyt też przepadała za czytaniem magicznych traktatów i grymuarów, kreśleniem czarodziejskich znaków czy wypowiadaniem tajemnych formuł. Stanowiły dla niej tylko i wyłącznie narzędzia do celu. A ten stanowiły jej niezwykle istotne ambicje i pragnienia. Dążąc do nich, zamierzała torować sobie drogę przez życie, nie napotykając w trakcie żadnych przeszkód. Inni mogli jedynie zasłużyć na przywilej służby albo za jej rozkazem natychmiast usunąć się z drogi. Tam, gdzie mogły zawieść słowa, magia miała zapewnić jej powodzenie. Dlatego to właśnie kolegium Silverquill zwróciło jej szczególną uwagę, łącząc zgrabnie obie metody wpływania na istoty. Lairequende od lat przygotowywała się, by wstąpić w szeregi jego uczniów. Będąc tak blisko celu, nic już nie mogło jej powstrzymać. Nawet nie miało prawa.

„Ja, Quezane Lairequende, mam marzenie”.


Po przekupieniu haregonów nie niepokojona eladrinka lata wykonała opisaną w załączniku do listu ceremonię, otwierając portal prowadzący do Strixhaven. Wreszcie zaczynała się jej wielka studencka przygoda.


Trochę zajęło jej dojście do siebie, gdy została „wypluta” po drugiej stronie magicznego przejścia. Połączenie musiało być nie do końca stabilne albo też zaklęcie skonstruował jakiś partacz. Przynajmniej takie były pierwsze wnioski, jakie przyszyły jej do głowy. Uważnie rozejrzała się dookoła. Widok Strixhaven był imponujący na tyle, że nawet jej wyniosła persona musiała skruszyć nieco swą zwyczajową maskę i oddać się zachwytowi. „Cóż za wspaniałe miejsce, pełne bogatych i głupich” skonstatowała z delikatnym, przebiegłym uśmiechem. Obecność istot ras i fizjonomii wszelakich nie stanowiła dla niej żadnej egzotyki, w końcu nie była jakąś przybłędą z Prymarnego Planu Materialnego, tylko dumną mieszkanką Feywild. Ruszyła więc, jak w jej mniemaniu przystawało na taką reprezentantkę swego wymiaru. Z podniesionym czołem i pełnym gracji krokiem. Wszystkich odpowiedzialnych za wszechobecny i panujący harmider egalitarnie obdarzała swoją milczącą pogardą. Wkrótce przyszło jej tak jak każdemu innemu studentowi, otrzymać swój uczelniany przydział. Wręczono jej małą sakwę, kałamarz wypełniony atramentem, pióro, tomik poezji i uniform pierwszoroczniaka. Pochwyciła zaoferowany dobytek Dłonią Maga i udała się zmienić odzienie. W przebieralni wygląd mundurka skomentowała jedynie lekkim uniesieniem pojedynczej brwi. Na szczęście zwinne dłonie, odrobina inwencji twórczej i magii mogły naprawić tę katastrofę. W międzyczasie, gdy czyniła poprawki, jakiś nieszczęsny głupiec dobijał się do drzwi, ale niewiele sobie z tego czyniła. W końcu też udało jej się uzyskać w miarę zadowalający efekt, dopasowując uniform do swojej sylwetki i modowego poczucia smaku.
— Zabójcza. Oto jaka jesteś — skomentowała z uznaniem swój wizerunek w zwierciadle.
Wychodząc, przemknęła pod nosem niecierpliwego osobnika spod drzwi, bezpardonowo traktując go jak powietrze. Teraz pozostało jej jedynie podążać dalej, ku cyklopowej budowli Biblioplexu. Po drodze zasłyszała rozmowę o służebnych goblinach, jej nagła nadzieja jednak okazała się płonna, gdy po obejrzeniu wymienionej osobniczki pojęła, że to raczej kolejny uczeń, choć list z uczelni musiała otrzymać raczej w ramach psikusa bądź biurokratycznej pomyłki.

Na szczęście z każdym mijającym metrem robiło się coraz luźniej. Dzięki temu Quezane z szyderczym politowaniem i wewnętrznym rozbawieniem mogła zaobserwować incydentalnych nieudacznych głupców, którzy najwyraźniej pomylili wyższą szkołę magii z polem bitwy, wdziewając pancerze i taszcząc ze sobą oręż. Podsumowała ich obecność zgryźliwą konstatacją, iż w walce na przymioty umysłu niewątpliwie byli kompletnie bezbronni.

Kiedy eladrinka lata dotarła do granicy zabudowań, ciasno przylegających do centralnie umiejscowionego Gogloplexu miała przyjemność usłyszeć kolejną niezwykle błyskotliwą wymianę zdań między studentami.
— Ekhem — odchrząknęła oratorsko, wciskając się samowolnie w dyskusję przyszłych „hulankowiczów”. — Tak dla klarowności, chciałabym jedynie podkreślić, że picie herbatki na imieninach u ciotki nie liczy się jako pełnoprawna impreza.
Po tej kąśliwej uwadze uśmiechnęła się rozbrajająco i czmychnęła dalej. W drodze pozwoliła sobie przyjrzeć się uważniej sieci budynków o przeróżnym przeznaczeniu, w głowie mapując najważniejsze miejsca do odwiedzenia. Przy okazji zerknęła też w stronę oddalonego kolegium Silverquill, świadoma, że niestety musi przemęczyć pierwszy rok, nim będzie mogła przekroczyć prowadzący doń most.

Niefrasobliwość i infantylizm innych studentów napinały niczym postronki nerwy Lairequende, gdy jej smukłe uszy puchły od nadmiaru pochłanianych głupot. Kolejnymi typami o wygasłej latarni intelektu okazali się dwaj osobnicy dumający nad portalem „demonicznych przywołań”. Po tym, co dotychczas spostrzegła, próg kwalifikacji na uczelnie musiał być niespotykanie niski, aż dziewczyna zaczęła się zastanawiać, czy szkoła naprawdę była tak prestiżowa, jak zwykło się uważać. Frustracja eladrinki lata uleciała jednak nie w stronę nieroztropnej parki, a zupełnie innym kierunku.
— A więc świadomie skorzystałeś z udogodnienia dla niepełnosprawnych? — prychnęła w stronę zarozumiałego aasimara. — Nie widzę jednak, byś szczególnie niedomagał na ciele. Cóż, myślę, że to mówi samo za siebie.
Mimo tej złośliwej uwagi sama też przeszła przez portal, nie zamierzała bowiem nadrabiać drogi, skoro istniał wygodny skrót.

Wkraczając w nieskromne progi uczelni, czarodziejka zauroczeń spojrzała na bransoletkę, która nagle przyozdobiła jej szczupłą rękę, podczas świecenia prawie zlewając się z jej karnacją. „Jakaż znowu gra?! Chyba naprawdę pomyliłam się przy inkantacji i trafiłam do zwierciadlanej sfery przeznaczonej dla niedomagających umysłowo dzieci” westchnęła w myślach po tym co nań przeczytała. Po pokonaniu paru metrów dostała się do zapowiedzianego wcześniej Holu Wyroczni. Tamże z racji lekkiego znużenia niemal pochłonął ją niezbyt pasjonujący fakt, że nie sposób było dostrzec sufitu monumentalnej budowli, przez co ledwo zauważyła, że poprzez przypisany do magicznej biżuterii odcień przydzielono ją do kilkuosobowej grupy studentów. Nader szybko przyszło jej też pożałować tego wyboru ślepego losu. Ale nie wyprzedzajmy faktów. Po wysłuchaniu tyrady jakiegoś brodatego dziada Lairequende okazała wreszcie nieco zainteresowania, ale tylko dlatego, że znalazło się pośród niej słowo klucz. Nagroda.

Na początku eladrinka lata przedstawiła się innym. Zwięźle i jakby od niechcenia, nie kłopocząc się nawet zapamiętaniem podanych przez nich mian. Potem tylko słuchała co jej przymusowi towarzysze mieli do powiedzenia. To co w większości prawili jednak sprawiało, że czyniła to z dobrze maskowanym, naprzemiennym rozbawieniem i kpiną malującą się na jej złocistym obliczu. Mimowolnie skonstatowała, że jak tak dalej będzie im szło to z łaską smoków już za dwanaście mięsięcy większość z nich będzie powtarzała rok, albo całkiem pożegna się z uczelnią. Nie żeby uważała to za jakąkolwiek stratę. Najchętniej to rzuciłaby na nich wszystkich uroki i kazała wykonywać jej polecenia. Po tej jakże przyjemnej dlań myśli niemal od razu ciężko westchnęła, domyślała się bowiem, że według jakiegoś tam regulaminu niewątpliwie nie wolno studentom rzucać na siebie takich zaklęć. W międzyczasie niezdarny Percival dotknął jej dłonią, za co spojrzała nań jak na impertynentnckiego owada, od którego mogłaby się czymś zarazić. Nie było dobrze, jej cierpliwość miała swoje granice, a od przybycia była sukcesywnie nadwątlana, więc po ciężkim westchnieniu w końcu zabrała głos, zwracając się do pozostałych tonem bakałarza korygującego dzieci.
— Jąkała dobrze gada — mimo wszystko musiała zgodzić się z żałosnym de Sartre. — Zechcijcie mi wybaczyć bezpośredni ton, ale w takim wypadku ciężko o eufemizmy. Wszak wasze rozumowanie co do przyporządkowania można określić jedynie jako naciągane, infantylne, trywialne i płytkie. Zawieranie w tak skromnym zapisie odniesień do pięciu kolegiów byłoby nieroztropnym marnowaniem ograniczonej przestrzeni tekstu i niczemu niesłużącym, niepotrzebnym odwodzeniem od istoty rzeczy. Rzekome nawiązania mają charakter wyłącznie pozorny i incydentalny, a są konsekwencją bardzo obszernych idei reprezentowanych przez każde z kolegiów oraz obrania przez was bardzo korytarzowej i naciąganej ścieżki rozumowania. Nie ma jednak powodu do takiej gimnastyki, bowiem zadanie jest banalnie proste. Każda podana formuła zawiera zaszyfrowane wierszem tylko i wyłącznie dwie informacje: gdzie i co zrobić. Mamy zatem odnaleźć pięć lokacji na terenie Biblioplexu i wykonać tam określone czynności, sugerując się tymi dziecięcymi wierszykami. Skupcie się więc na tym, bo to idzie wam zdecydowanie lepiej. Tak, zgadzam się, że trzeba nam znaleźć plan budynku, a w razie niepowodzenia zwyczajnie rozejrzeć się po nim i poszukać pasujących do opisów miejsc. Zgadzam się z również z większością wymienionych typów, a jako pierwszą sugeruję odwiedzić kafeterię, którą mijaliśmy przy wejściu. Zdaje się pasować do trzeciej wskazówki, jest też najbliżej naszej obecnej pozycji. Co ma kluczowe znaczenie bowiem mamy ograniczoną ilość czasu na wykonanie zadania.
Dziewczyna wypuściła powoli powietrze, pozwalając by uszła z niej część nagromadzonej pary. Wolała się za bardzo nie uruchamiać. Zwłaszcza że chciała mieć jak najszybciej za sobą tą zbędną formalność. Uznała jednak za konieczne jeszcze wszystko zrekapitulować.
— Podsumowując... Moim zdaniem, a na razie bazuję jedynie na aktualnie dostępnych informacjach, wygląda to tak:
  • Pierwsze miejsce może być tarasem widokowym na szczycie Biblioplexu. Gdy się tam znajdziemy, będzie trzeba gdzieś wstąpić. Oczywiście nie wykluczam opcji z portalem, aczkolwiek uznaje ją za dużo mniej prawdpodobną.
  • Drugie miejsce to jakaś sala zasłużonych. Być może przedstawienia luminarzy są magicznie ożywione i będą kierowały do nagrody. Albo też w inny sposób ją wskazywały.
  • Trzecie miejsce to kafeteria, ewentualnie inne miejsce gdzie wydawane jest jedzenie. Dodana instrukcja jest banalna, więc jej nie będę objaśniała.
  • Czwarte to jakieś arboretum, czy inny ogród, najpewniej z kwietnymi grządkami. Zapewne trzeba będzie pogłaskać tam jakąś roślinę.
  • Piąte to sala teatralna. Pewnie trzeba będzie coś wyrecytować ze sceny.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 12-02-2023 o 16:53. Powód: [fixing errors]
Alex Tyler jest offline