Zbyt zaabsorbowany skakaniem spojrzeniem wte i wewte w celu przyswojenia sobie rozkładu Bibliopleksu, podziwiania architektury i poszukiwania jakiejś mapy budynku (bądź miejsca gdzie takowa mogłaby się znajdować), Percy zupełnie został rozbrojony przez słowa Tigiala.
— Ślicz... wło... Co? Ja? Huh? — Adept to otwierał, to zamykał usta niczym ryba wyrzucona na brzeg, skonsternowany nieoczekiwanym komplementem.
Z ryby przeszedł w raka, prędko opuszczając ponownie spojrzenie i wycofując się w skulonej pozie, gdy padły pierwsze sztychy słownej szermierki między dwoma złociście straszno-pięknymi kompanami, na których ukradkowo zerkało spojrzenie szarych oczu, teraz już okrągłych niczym spodki. Trzymając kurczowo pergamin przy piersi - jakby skrawek papieru w razie czego miał mu posłużyć za egidę - Percy dreptał do tyłu, w duchu żałując że nie ma przy sobie zwoju z jakimś zaklęciem maskującym.