Pod latarnią najciemniej, pomyślał Dunin-Wilkosz, gdy stanął twarzą w twarz ze strażnikiem, a ten go nie rozpoznał. Pijaczynie do głowy by nie przyszło, że ścigany za zabójstwo zbieg, mógłby w środku nocy wejść do budynku prokuratury, gdzie przepracował ponad dekadę. Robert nie raz kurtuazyjnie, na korytarzu dopytywał Sławińskiego o żonę, dzieci, czy psa. Dzielił wrażeniami z meczów. Ten go jednak nie rozpoznał. Zapewne pomogła w tym zmiana wyglądu i roboczy kombinezon, ale też wóda spożywana hektolitrami przez niewydarzonych strażników. Przez pięć lat nikt nie ukrócił imprez w dyżurce. Pewne rzeczy nie zmienią się nigdy.
— Panie, kazali sprzątać, to sprzątamy! — Tumak uniósł się teatralnie, rozkładając ręce. — My tu nie rządzim, ze skargą to może pan iść do, tego... Jak mu tam... Uhhh...
- Do Krawczyka - podpowiedział prokurator, próbując modulować głos. Unikał spojrzenia strażnika, przyglądając się ze znudzeniem swoim paznokciom. Pamiętał, że Krawczyk pracował jako administrator budynku i odpowiadał za porządek, więc o ile nie trafił go szlag, kłamstwo powinno wypaść wiarygodnie - Ale ja dzwonić do niego nie będę. O tej porze najebany jest jak szpadel i przyjmuje na kwadracie jakieś panienki. Jak mu zacznę dupę pierdołami zawracać, to nam znowu utnie z pensji. Bądź pan człowiekiem i daj pracować. Uwiniemy się raz dwa i już nas nie ma