Do chaty wskazanej im przez zielarkę jako nocna kryjówka, Manfred i Olga dotarli bez przeszkód, nie zaniedbując jednak ostrożności.
Budyneczek miał koślawe drzwi i parę równie krzywych okiennic. Wnętrze zdawało się wskazywać, że dawno nikt tu nie nocował, bo wysłany słomą siennik w rogu domostwa oraz stojący w pobok zydel z łojowym kagankiem były pokryte pajęczynami, które snuły się gęsto i swobodnie takoż po resztce gratów w drugim kącie izby.
Mara ani myślała zapalać kaganka – blade światło księżyca, niknącego co i rusz za cicho sunącymi chmurami, musiało im wystarczyć. Podeszła do siennika, otrzepała go najstaranniej jak mogła i rzuciła nań skórę baranią, którą użyczyła im Nora. Potem odwróciła się ku Manfredowi. - Nędzne to posłanie i niegodne tak pobożnej persony jak Wy, mości panie Acker, wszelako odpocznijcie, by sił do walki nie stracić. Ja na wszelki wypadek stróżować będę, a zbudzę Was kęs przed świtem. Tak Wy na rozeznanie ranne zdążycie, a i ja zdrzemnę się krzynę.
Otuliła się szczelniej płaszczem, bo nocne powietrze przenikało wilgotnym chłodem, i na powrót przymknęła koślawe drzwi tak, jakby nikt ich nie ruszał. Przez okno miała wystarczająco dobry widok na zagrodę zielarki, a gdyby ktoś nadchodził od strony wsi i tak prędzej by go usłyszała, niż zobaczyła.
Teraz jej czuły słuch łowił jednak tylko szum wiatru i dalekie, przytłumione odgłosy burzy.
__________________ Życie to ciągłe czekanie: na dorosłość, na miłość, na autobus, na ulubiony serial, na szczęście, na wakacje, na przyjaciela... aż w końcu na śmierć. |