Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-02-2023, 19:10   #71
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 21 - 2519.07.07; bkt; wieczór (1/2)

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Południowa; ul. Halabard; kryjówka Mergi
Czas: 2519.07.07; Backertag; wieczór
Warunki: piwniczna wilgoć, światła lamp i świec, ciepło, gwar rozmów; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, sła.wiatr, chłodno


Wszyscy


W podziemnej jadalni jaka najczęściej była miejscem zborów odkąd pod koniec zimy zamieszkała tu Merga stopniowo robiło się gwarno i tłoczno. W miarę jak się schodzili poszczególni kultyści. To spotkanie było dość niezapowiedziane ale ostatnich mieli ich całkiem sporo. Prawie codziennie. Wydawało się, że im bliżej jest termin odpłynięcia rogatej wyroczni do jej mroźnej i dzikiej ojczyzny tym więcej spraw jest do załatwienia. A większość braci i sióstr tej wypaczonej rodziny została powiadomiona dzisiaj w dzień przez Lilly jaka z kolei ostatnio często była kurierem do przekazywania wieści od czcigodnej, wyroczni o niesamowicie złotych oczach. Przez ostatnie pół roku kopytna kultystka nieźle wprzęgła się w miasto, sprawy zboru i najczęściej mieszkała pod zwaloną wieżą jaka była kryjówką wieszczki z północy więc nieźle się sprawdzała w roli posłańca.

Dzisiaj pierwsze chyba były obie łotrzyce i Onyx. Bo przyszły od razu po swojej pokornej i bogobojnej pracy w głównej świątyni tego miasta a po drodze zgarnęły rudowłosą hedonistkę jaka pracowała w zamtuzie. W końcu one zdążyły rozmówić się z Mergą i wysłać w Lilly w roli kuriera. Pod wieczór dotarła Soria, Pirora i Lilly jaka już po wyjściu Otto widocznie została na Bursztynowej. I jak się okazało panienka van Dake przyłożyła się do roboty bo Lilly była odstawiona jak nigdy. Ciemnofioletowa suknia zapewne należała właśnie do blondynki z Averlandu. I pasowała do tak pomalowanych paznokci. Do tego w ciemności mogła uchodzić za czarną lub ciemną co nie gryzło się za bardzo z wymogami żałoby po księżnej. Do tego jeszcze mutantka miała ufryzowane włosy, jakąś kolię, bransoletki, kolczyki więc wyglądała jak jakaś błękitnokrwista koleżanka averlandzkiej szlachcianki. Zresztą milady herold także ale ta wyglądała i czuła się w towarzystwie jak ryba w wodzie. Ta odmiana tej ubranej zwykle jak jakaś szwaczka czy inna robotnica koleżanki nie przeszła niezauważona w towarzystwie. Chociaż każdy reagował na swój sposób. Najgoręcej i najgłośniej to chyba obie łotrzyce.

- Oh ale cóż za piękna dama raczyła nas odwiedzić! Na kolana ladacznice! Wielka pani nas odwiedziła! - Łasica i Burgund w tych swoich ubraniach stylizowanych na bogobojne mieszczki przy trójce szlachcianek wyglądały szaro, smutno i mizernie. Ale nie przeszkadzało im to cieszyć oka i uśmiechu nowym wizerunkiem Lilly. Łasica oczywiście wykorzystała okazję i szarpnęła za ramię rudowłosą koleżankę. Burgund chętnie wykonała to polecenie a i Onyx w mig poszła w jej ślady. No i ich liderka też. Dało się wyczuć, że to wszystko trochę przesadzone, na pokaz i aby sprawić Lilly przyjemność. Bo ta aż rzeczywiście się zarumieniła, cieszyła się na całego i chyba nie wiedziała za bardzo co powiedzieć.

- Nie wiem czy wiecie. Ale liliowy i fioletowy to ulubione barwy naszego patrona. I symbol przyjemności i płodności. - powiedziała Soria łagodnym tonem mentorki na co łotrzyce pokiwały ohoczo głowami. Zaś Lilly wyciągnęła ku nim swoje pomalowane na ciemny fiolet dłonie. Zresztą Soria i Pirora także.

- Pokaż im tam na dole Lilly. - podpowiedziała Averlandka i mutantka nieco zadarła spódnicę. I ukazały się jej kopyta, zniekształcone na zwierzęcy sposób łydki porośnięte zaskakująco delikatnym różowym futrem. I te kopyta miała pomalowane jedne na fioletowo drugie na różowo. Zrobiła się niezła wrzawa bo cała grupka wężowych kultystek i tych stojących i tych klęczących wyglądała na zachwycone i to tak bardzo, że ten zachwyt, przyjemność i płodność najchętniej by pewnie skonsumowały na miejscu. No ale nie po to się tu wszyscy zebrali. Poza tym akurat wszedł Sigismundus.

On od ostatniego zboru z pół tygodnia temu miał z nimi na pieńku, zwłaszcza z Łasicą. Więc obrzucili się niezbyt przyjemnymi spojrzeniami ale żadne nic nie powiedziało. Aptakarz minimalnie skinął głową ale chyba raczej Sorii i reszcie dostało się odpryskiem tego zdawkowego powitania. Sam zaś powędrował z dumna minął w głąb kryjówki gdzie były pomieszczenia sypialne, małe magazyny z żywnością, cela Gustawa no i najlepsza komnata jaką zajmowała wyrocznia. Wrócił jakiś czas bez niej i z triumfalnym uśmieszkiem na twarzy.

Zjawil się też Rune razem z tradycyjnym oponentem Łasicy czyli Silnym. Były żołnierz pozdrowił ich zdawkowym skinieniem i nawet nieco się uśmiechnął półgębkiem. Silny za to zachowywał obojętność na moment tylko krzyżując z liderką łotrzyc wyzywające spojrzenia. Ale na tym się skończyło. Przybył też Thobias i on dla odmiany przywitał się z uprzejmym “Dobry wieczór” na co większość mu nie odpowiedziała. Jego wywyższony i wykształcony ton zdawał się drażnić sporą część spaczonej rodziny. On sam też potrafił dać w subtelny sposób jak bardzo czuje się lepszy od większości niżej urodzonych i gorzej wykształconych kultystów. Nawet jeśli nie przybierało to skrajnych form jak między Łasicą a Silnym to jakoś trudno mu było nawiązać język z kimkolwiek. Właściwie poza Pirorą, Otto i Joachimem czyli tych oczytanych i wykształconych na resztę zdawał się nie zwracać większej uwagi. Zaś ci wykształceni, dla takich wychowanków ulic i rynsztoków jak obie łotrzyce czy Silny też trudno było o większy kredyt zaufania. Chociaż hedonistki Węża między sobą dogadywały się całkiem dobrze, bez względu na oficjalny stan czy status.

Plotkowali ze sobą, wymieniali się uwagami, żartowali, opowiadali co się komu wydarzyło i czy tych których nie ma to się zjawią czy nie. Silny był zdania, że Vasilij to nie. On i jego ludzie szykowali łódź jaka miała zabrać Mergę do Norski. Egon tam został jako dodatkowa obstawa. Właściwie on i Rune też ostatnio często tam byli dlatego na mieście pokazywali się dość rzadko. Ale jak Lilly przyszła dzisiaj aby dać znać, że jakieś spotkanie no to przyszli. Sigismundus wypowiedział się za Strupasa aby dumnym tonem dać znać, że garbus pilnuje ich wspólnego majątku i właśnie wrócił z ważnej misji. W tym czasie Myszka podała im kolację złożoną głównie z rozcieńczonego wina, zupy i ryb więc zrobiło się to trochę jak to zwykle bywało na początku zboru. Nawet jeśli dzisiaj był środek tygodnia czyli mało tradycyjna pora na spotkanie. Łotrzyce dały znać, że mają sprawę do omówienia ale aby się nie powtarzać to będą już mówić przy wszystkich, jak będzie Merga i Starszy. Ci rzeczywiście się zjawili niczym para dostojnych kapłanów. Ona w szatach do samej posadzki i ze złotą mądrością promieniującą z oczu oraz dumnymi, wysokimi rogami jakie tak niezmiennie robiły wrażenie na Lilly. A on w długiej, prostej szacie, ze swoim kosturem mędrca i podłużną maską zasłaniającą jego tożsamość. Gdy przyszli wiadomo było, że właściwe spotkanie się rozpoczęło.

- Witajcie moje dzieci. Witajcie bracia i siostry. Dziękuję wam za tak sprawne przybycie nawet w tak niesprzyjających okolicznościach. To dowód wiary i zaangażowania. - przywitał się z nimi mistrz dziękując za przybycie. Ale mimo dość krótkiego czasu zapowiedzi tego nietypowego spotkania faktycznie była większość zboru.

- Zapewne wiecie już od Lilly co jest powodem. Nasza czcigodna Merga zdołała przetłumaczyć zwoje Oster. A nasze sprytne i zuchwałe koleżanki mają do omówienia parę detali odnośnie skarbca pod świątynią. A przydałby nam się ten skarb bardziej niż im. Nie dla naszej próżności i pychy tylko jako argument w negocjacjach w Norsce. Takie błyskotki mogą zwiększyć siłę argumentów Mergi podczas werbowania ich ku naszej sprawie. - wstęp zapewne nie był dla nikogo zaskoczeniem bo już w dzień Lilly mówiła coś podobnego jak przekazywała wiadomość od wyroczni. Ale mistrz zboru umiał to zrobić znacznie dostojniej.

- No właśnie się zastanawialiśmy od której sprawy zacząć… - powiedział zamaskowany mężczyzna zerkając pytająco na rogatą kobietę.

- Od jaj Oster! - krzyknął z entuzjazmem aptekarz. Łasica trąciła koleżankę w ramię pokazując brodą na niego. Ten siedział niczym wzorowy uczeń, jak najbliżej duetu liderów zboru, przed sobą miał notes, pióro, atrament i czekał zniecierpliwiony jam studen na ulubiony przedmiot i nauczyciela. Co wywołało parę złośliwych uśmiechów i komentarzy ale po chwili i Tobias na ile mógł dyskretnie to wyjął coś aby robić notatki.

- No dobrze, niech będzie, że zwoje Oster. Bo nam zaraz Sigismundus pęknie z wrażenia. - przez maskę dał się słyszeć nieco rozbawiony i dobrotliwy uśmiech mistrza. Co reszta też przyjęła z lekkim rozbawieniem.

- A żebyś wiedział mistrzu! Tyle czekałem! Zaraz chyba naprawdę pęknę jakbym miał jeszcze dłużej czekać! - zawołał udręczonym tonem jakby cierpiał prawdziwe katusze niepewności na myśl, że ten bezcenny skarb jaki zdobyli z takim trudem znów mógłby mu się wyślizgnąć z jego tłustych rąk. To już wywołało trochę mniej śmiechów i uśmiechów. Łasica jawnie się skrzywiła z niechęcią ale nic nie powiedziała. Starszy cofnął się trochę w stronę sektora kuchni zaś Merga pokiwała swoimi rogami, postawiła na skraju stołu jakieś papierzyska i zaczęła je przeglądać. I chociaż poza aptekarzem więcej wiernych Ojczulka tu chyba nie mieli to jednak ciekawość zaczynała być widoczna na wielu twarzach. Jakby obserwowali przygotowania magika czy kuglarza do występu i w miarę tego oczekiwania rosły.

- To może zacznę od początku. - wyrocznia ujęła jakąś kartkę papieru i obrzuciła ich krótkim spojrzeniem i uśmiechem. Pismo jednak znów przykuło jej uwagę dość szybko.

- Po pierwsze mam dobre wieści. Udało mi się odczytać te zwoje. Są zapisane w naszym języku szamańskim. Tylko w bardzo starej wersji. Nie wszędzie jestem pewna tłumaczenia i dlatego czasem są podane dwie wersje wyrazu albo zwrotu. A czasem są po prostu zanieczyszczenia czy ubytki, zwłaszcza w trzecim zwoju jaki uległ największym uszkodzeniom. Aha i zwoje zostaną tutaj. Starszy się nimi zajął. Ja tu mam tłumaczenia. Zresztą nie sądze aby komuś zapiski norskich szamanów sprzed mileniów coś powiedziały. - rogata wiedźma zapowiedziała wstęp tego swojego wykładu. Słuchacze nieznacznie pokiwali głowami. Chyba nie mieli tu nikogo kto by znał tak rzadki język. I chyba nawet w Norsce nie był on zbyt popularny. Dla Joachima brzmiało to jak u nich w altdorfskim kolegium traktowano język magiczny czy klasyczny jakie służyły głównie do zapisków naukowych i raczej nie były to języki mówione do swobodnej komunikacji. Być może podobnie było z tym szamańskim jakim poza rytuałami się nie posługiwano. Jedynie Sigismundus wyglądał jakby miał ochotę się zerwać i wyrwać te papiery aby je wreszcie samemu zobaczyć.

- Dlatego uważam, że zwoje są oryginalne. Zapisała je Oster. Dwa pierwsze są podpisane, trzeci jak mówiłam jest w najgorszym stanie i tam ten dół i parę innych miejsc się nie zachowały do naszych czasów. Poza tym tam czy tu Oster wspomina z imienia swoje siostry więc to też przemawia za oryginalnością zapisków. - zaczęła od dobrych wieści. I chyba wszyscy się ucieszyli na myśl, że to żaden falsyfikat czy coś złożone tam później i przez kogoś innego. Tylko coś co własnoręcznie napisała jedna z czterech tak potężnych i mitycznych sióstr jakie w legendach do dziś przetrwały w pamięci Norsów.

- Dodam też, że o tym Oster się nie rozpisywała. Ale inne siostry też miały podobne projekty. Więc ta część legend, że konkurowały ze sobą aby udowodnić swoją wyższość nad pozostałymi chyba ma rację bytu. Niestety niezbyt się rozpisała o tym co szykowały jej siostry. Albo w trakcie samego pisania jeszcze tego nie wiedziała. Skoro jednak znalazł się tu tak cenny projekt jednej z nich to są przesłanki aby twierdzić, że zgodnie z legendą pozostałe też gdzieś tu mogą być. Co więcej Oster zapisała, że składała modły swojemu patronowi w miejscu jemu miłym. Brzmi jak świątynia czy kapliczka. Niestety nie opisała co to ani gdzie to. Być może będzie trzeba wrócić do tej jaskini i poszukać jakichś wskazówek. A ten głaz co znaleźliście te zwoje to jej ołtarz ofiarny zaś ten niby koń to napęd tego ołtarza. Gdy przyjdzie odpowiedni moment trzeba go zaprząc i ruszyć w splendorze zgniłej chwały na pohybel wrogom. Ten bies nazywa się Nagero. To powinno wam pomóc w komunikacji z nim. Tak samo jak nosicielki z jajami lub inne oznaki błogosławieństw Oster czy jej patrona. - przy okazji widać w tych zwojach było coś więcej niż sam “przepis na ciasto” bo Merga zdradziła kilka dotąd nieznanych szczegółów. Pióro aptekarza skrzypiało jak szalone a na jego twarzy było widać uśmiech szczęścia jakby jego wyśniony i wyczekiwany sen wreszcie zaczynał się realizować. Mamrotał coś pod nosem chyba nie do końca tego świadomy i śmiał się cicho pod nosem. Ale Tobias chociaż zachowywał więcej powagi i dostojeństwa też robił notatki.

- A przepraszam, że przerwę czcigodna. A coś jest o pozostałych siostrach? Zwłaszcza o Veście? - zapytał grzecznie jak żak na wykładzie jakiegoś znamienitego profesora.

- Niezbyt. Oster skupiała się na dość technicznych przepisach. I rzadko robiła jakieś wzmianki na inny temat. Ale mam wrażenie, także dzięki moim wizjom i szeptom bogów, że każda z nich dysponowała tu podobnym potencjałem i zostawiła zbliżone dziedzictwo. To, że na początek natrafiliśmy na pozostałości tych dwóch a nie tamtych dwóch jeszcze nic nie definiuje. Trzeba szukać dalej. Wiem, że Soria posiadała coś co Oster nazywała “Jaskinią Pożądania”. Pisała dość z przekąsem więc nie mam pojęcia czy to rzeczywiście jaskinia i czy pożądania. Ale chyba trochę i z zazdrością pod względem możliwości komponowania różnych gatunków ze sobą. Vesna zaprojektowała coś związanego z wiedzą. Ona zdaje się najlepiej opanowała Moc i była największą mistyczką z całej czwórki. No i każda z nich miała dać część do czegoś wspólnego. Chyba chodzi o jakiś potężny artefakt albo rytuał. To już jednak jak się zachowało do naszych czasów to gdzie indziej a nie w tych zwojach. - do pewnego stopnia potwierdziła domysły uczonego zafascynowanego zakazaną i tajemną wiedzą. Na co ten ochoczo pokiwał głową. Zrobiło się małe zamieszanie bo kultystki z kolei były ciekawe o co chodzi z tą jaskinią ich patronki, zwłaszcza jak się tak interesująco nazywała.

- Wierzę w taką możliwość. Moja matka miała wielki talent i zamiłowanie do krzyżowania się z innymi gatunkami. Nie na darmo nazywano ją Matką Potworów. Chociaż “ojciec” też by pasował. - bynajmniej Soria widocznie nie uznawała tego za wadę czy obrazę ale jako powód do dumy i wzór do naśladowania. Zaś jej piękne ale śmiertelne dwórki wydawały się podzielać jej zdanie sądząc po podobnych uśmiechach i spojrzeniach.

- A wracając do zwojów. - wyrocznia dała im się chwile wygadać nim w dłoń nie ujęła jakąś zapisaną kartkę i nie podniosła jej do góry zapowiadając, że ma zamiar przystąpić do omawiania zasadniczej treści zapisków sławnej siostry.

- Pierwszy zwój omawia hodowlę much. I zaznaczę to już na początku. Cały pomysł i wykonanie Oster dumnie przypisuje sobie. Niemniej jednak w jakiejś mierze było to uzgodnione z pozostałymi siostrami. A one też dorzuciły swoją iskrę do tego projektu. Więc forma jest stworzona przez Oster ale efekt końcowy jest dość mieszany. Z iskry każdej z sióstr jest inny. Więc już w tym jednym projekcie jest niejako po trochu dziedzictwa każdej z nich. Nawet jeśli zaprojektowała to jedna z nich w swojej ulubionej dla swojego patrona stworzeniu. Czyli muchom. - co prawda niektórzy co byli na spotkaniu z Mergą kilka dni temu już wtedy słyszeli coś podobnego ale teraz zaczęła o tym mówić dokładniej no i prawie wszystkim zebranym kultystom. Widać było, że aptekarza tak to zaskoczyło, że aż przestał notować gapiąc się na nią zdumiony.

- Jak to? To to nie są muchy zarazy? - zapytał z trudem panując nad swoim rozczarowaniem.

- Po części są po części nie. Zaraz to wyjaśnię. Cierpliwości. - poprosiła wyrocznia uśmiechając się ciepło. Kultysta wahał się jeszcze chwilę po czym skinął głową dając znać, że jest gotów wrócić do notowania i słuchania wykładu.

- A więc muchy. Oster ich jakiś za bardzo nie nazwała więc ja roboczo je nazwałam Muchami Oster aby oddać jej należną cześć. Te muchy mogą żerować na tych rodzajach istot w jakich się rozwijają. Czyli jak się je umieści w świniach to będą żerować na świniach, jak w koniach, krowach, kozach to tak samo. No a jak w ludziach to na ludziach. Oster zależało na tych ostatnich więc inne warianty tylko wspomniała dla formalności. - zaczęła patrzeć częściej na trzymaną kartkę ale widocznie wiedziała co tam sama napisała bo służyła jej głównie jako pomoc dla skupienia myśli i nie czytała z niej. Pozostali skinęli głowami i czekali na ciąg dalszy.

- Dokładniej omówię ten pierwszy etap umieszczania jaj i ich rozwoju bo zapewne jest najbardziej kontrowersyjny. Zasadniczo cykl życia tych stworzeń nie różni się od zwykłych much. Tylko wszystko jest w większej skali. Czyli najpierw jest jajo, potem czerw, kokon i owad dorosły. Po tym jak czerwie opuszczą ciało nosiciela to szukają spokojnego miejsca, wytwarzają kokon i tak dalej. To omówię później. Domyślam się, że największą trudność może sprawić ten pierwszy etap. - znów na chwilę przerwała i rozejrzała się po tak różnorodnym towarzystwie zebranym przy kilku, złączonych stołach. Łasica energicznie pokiwała głową prychając coś cicho pod nosem o tych “kontrowersjach”. Tylko w bardziej dosadnej i ulicznej formie. Ale pod spojrzeniem Starszego uciszyła się. Za to Sigismundus na odwrót. Wyglądał jak wzorowy prymus co jest gotów spijać słowa z ust swojej ulubionej profesor.

- Dlatego prosiłam aby Sigismundus przyniósł to. - powiedziała wyrocznia i podniosła ze stołu coś co wyglądało jak brązowa, dość krótka, rurka. Miała może dwie dłonie długości i była gruba na może dwa palce. Z tłokiem z jednej strony i zakorkowanym otworem z drugiej. Mówczyni podniosła to aby wszystkim pokazać a potem puściła w obieg aby wszyscy mogli się przyjrzeć osobiście. Przedmiot był lekki i pusty w środku. Wyglądał jakby służył do wstrzykiwania czegoś gdzieś.

- To jest strzykwa. Można wyjąć tłok i załadować tam coś co ma być wstrzyknięte. Oster używała takich mieszków jak do robienia polewy i lukru na ciasta. Ale sama napisała, że jak ktoś nie ma wprawy to się potrafi giąć i sprawiać trudność. Zaś taką strzykwę wystarczy napełnić zawartością, wsunąć gdzie trzeba i wpuścić do środka. Prościzna. Dziecko by dało radę. - czekając aż strzykwa wróci do niej tłumaczyła dalej jaką ma pełnić rolę. Na wielu twarzach pojawiło się zaskoczenie, że to mogłoby być tak proste.

- Tak, tak, bardzo proste, ja to wielokrotnie robiłem podczas zabiegów! Tak jak mistrzyni mówi, wystarczy wsunąć, wcisnąć i gotowe! Lewatywę tak się właśnie robi! - nagle okazało się, że aptekarz potrafi być całkiem miły, życzliwy, jowialny i zdradzać ciepłe uczucia dla swojej rodziny, kolegów i koleżanek. Jakby w każdej chwili był gotowy służyć pomocą słowem i czynem w szerzeniu tak łatwego błogosławieństwa. Łasica obdarzyła go cierpkim spojrzeniem.

- Ale zapewne aby tam wsadzić i wstrzyknąć to najpierw trzeba wyswobodzić jakąś pannę z majtek. I to zapewne najlepiej tak aby nie stawiała czynnego oporu. - zauważyła łotrzyca na ten “drobny” detal jaki mógł tak wiele zmienić. Bo ani Sigismundus ani Strupas jakoś nie były znani z sukcesów na tym polu. Aptekarz już miał coś jej odpowiedzieć ale wtrącił się Starszy.

- Moje dzieci. Dajcie wszystko wyjaśnić naszej czcigodnej wyroczni. Aby wszystko było jasne. A detalami zajmiemy się później. Wierzcie mi jest wiele obiecujących i zaskakujących rzeczy w tych manuskryptach. - lider zboru zwrócił się do nich ojcowskim tonem i chociaż niebieskowłosa oszustka pomamrotała coś pod nosem, że na pewno nic nie da sobie wstrzyknąć to w końcu umilkła. Zaś teraz aptekarz obdarzył ją triumfującym uśmiechem ale też oszczędził sobie komentarzy.

- No właśnie. A z tym wstrzykiwaniem to niekoniecznie pannie. Mężczyznom też można. - rogata wiedźma zaskoczyła chyba wszystkich tą uwagą. Najbardziej chyba aptekarza i łotrzycę. Bo oboje sapnęli ze zdziwienia w prawie tym samym momencie.

- Aha! A jednak! No to Sigi, zasuwaj do Strupasa i bieraj się za jajca waszej siostrzyczki! - zawołała triumfalnie Łasica jakby akurat ta część tłumaczenia bardzo przypadła jej do gustu. Za to aptekarz wciąż wydawał się być skonfundowany. Zresztą reszta kolegów też coś miała dość niewyraźne miny.

- Może i tak zrobię. Wiara wymaga poświęceń. A nie tylko rozkładania nóg. Zresztą akurat tym razem to by się nam mogło przydać. - powiedział grubas nieco się jąkając wciąż wyraźnie zbity z pantałyku. Na co łotrzyca roześmiała się pokazując mu uliczny gest powszechnie uważany za obraźliwy.

- Ale… Ale czcigodna… Ja widziałem te ilustracje jak wracaliśmy do miasta… Pokazywałem kolegom, oni też widzieli! - zaczął zmieszany aptekarz i szybko wskazał na Otto. Bo Vasilija i Strupasa co im też wtedy pokazywał te zwoje przy ognisku dzisiaj na spotkaniu nie było. - I na tych ilustracjach były kobiece łona. - powiedział nadal niepewnie jakby prosił pokornym tonem o jakieś wyjaśnienie.

- Tak. Bo jak to potwierdziła eksperymentalnie Oster kobiece łona są najefektywniejsze. Mają najmniej strat. Większość czerwi przeżywa, zdecydowana większość. W przypadku tego tylnego wejścia straty są dużo większe, jak przeżyje połowa to dobry wynik. Jeśli chodzi o usta to tu jest pogrom. Niewiele z nich dochodzi do stadium takiego aby wyjść. Mają tam gorsze warunki, wychodzą mniejsze i mizerniejsze. Do tego mogą powodować bóle brzucha i podobne niedogodności. A wydalane martwe okazy mogą zwrócić niepotrzebną uwagę. Dlatego najlepsze wyniki dają kobiece łona i na nich skupiła się Oster. Ale ostatecznie pozostałe dwie drogi też są możliwe. To takie zapasowe możliwości gdyby był kłopot z dostępnością tej głównej. - rogata wyjaśniła skąd ta pozorna niezgodność. I chyba nie tylko Sigismundus odetchnął z ulgą. Za to Łasica się skrzywiła jakby w tej nagle pięknej wizji pojawiła się brzydka rysa. Coś zaczęła mówić, że nurglici to mają wyraźnie kłopoty z dostępnością do kobiet ale Soria poprosiła ją aby się uciszyła i wysłuchali uczonej z Norski do końca. Ta odwzajemniła jej się podziękowaniem kiwając jej głową. Poczekała aż strzykwa co akurat skończyła rundkę chętnych do oglądania wróciła do niej i znów ją zademonstrowała publiczności.

- To jest podstawowa dawka. Co prawda Oster wszystko podawała w łyżkach a nie do końca jestem pewna jakich używała łyżek. Ale posiłkując się opisami, obliczeniami i ilustracjami myślę, że jedna taka strzywka to podstawowa dawka obliczeniowa. Powinna dać efekt podobny do jednego lub dwóch miesięcy ciąży. Maksymalny względnie bezpieczny limit to cztery do pięciu. To już powinno dać brzuch jak w zaawansowanej ciąży. Jedna, dwa powinny być dość dyskretne, może trzy. - powiedziała trzymając w górze krótką, glinianą rurkę strzywky i zaglądając w swoje notatki.

- A musimy tą dyskrecję mieć na uwadze. O ile nie możemy mieć takiej nosicelki w kontrolowanych warunkach albo ochotniczki to taki nagle rosnący z dnia na dzień ciążowy brzuch byłby trudny do ukrycia w domu, w pracy i tam wszędzie gdzie się dobrze znają z taką osobą. Dlatego lepiej nie przedobrzać, zwłaszcza wobec tych którzy by mieli chodzić swobodnie po mieście. To by mogło zwrócić niepotrzebną uwagę na mało naturalne zjawisko. A uwaga, zwłaszcza władz, kapłanów czy łowców czarownic jak wiecie nie jest nam na rękę. Poza tym jak rozmawiałem z czcigodną to im większa dawka tym większe ryzyko dla nosicielki. Albo nosiciela. A jeśli trzymać się bezpiecznego progu to są spore szanse, że ktoś taki to przeżyje i nawet może wyjść z tego bez większego szwanku. - Starszy wtrącił się więc zapewne już miał okazję porozmawiać z wyrocznią o tych manuskryptach zanim się tu spotkali. I uzupełnił to co ona już zdążyła powiedzieć. Jej rogata głowa kiwała się twierdząco dając znak swojej aprobaty dla jego słów.

- To to da się przeżyć? Wyjść z takiego robaczego stanu bez szwanku? - pierwszy raz odezwała się Soria i ta wiadomość mocno ją zdziwiła. Albo wydawała się mało prawdopodobna. Jakby spodziewała się, że taki numer to jazda tylko w jedną stronę. Albo z jakimiś strasznymi konsekwencjami.

- Nie jest to całkowicie pewne. Zawsze jest ryzyko powikłań. W krytycznych sytuacjach nawet krwotoku i śmierci. Im większa dawka jaj tym szanse na takie przykre zdarzenia są większe. Przy tej jednej, dwóch dawkach ryzyko wydaje się być dla Oster na akceptowalnym poziomie. Przy trzech jeszcze też ale już mniej. Niemniej zaprojektowała to wszystko pod długofalową hodowlę. A przy takiej dobrze jest aby nosiciel nie był jednorazowego użytku. Opisała przypadek gdy jedna z nosicielek wyszła bez większego szwanku przez 10 porodów z rzędu przy podawaniu podwójnej dawki. Ale przy czterech czy pięciu to już szanse wyraźnie spadają, przejście przez trzy czy cztery porody uważała wówczas za sukces. Ale oczywiście im większa dawka tym większy miot. - rogata wiedźma chętnie wyjaśniła jaka to jest zależność. I ona sama też wydawała się być zafascynowana tymi badaniami i ich praktycznym zastosowaniem. Starszy znów się wtrącił mówiąc coś o ciąży i to jej przypomniało o czymś.

- A tak, racja. Te jaja nie wywołują prawdziwej ciąży. Jak to zwykle jest między mężczyzną i kobietą. Więc nosicielkami mogą być nawet kobiety brzemienne albo bezpłodne. Chodzi o to aby umieścić jaja w ich łonie. Reszta właściwie robi się sama. Wystarczy potem zebrać plon jaki z tego wyjdzie i umieścić je w spokojnym miejscu aby mogły się rozwijać. Technicznie więc to dość prosta hodowla o ile pominąć efekt kto jest nosicielem. Wystarczy wpuścić jaja do środka, poczekać aż się rozwiną i wyjdą na zewnątrz, zebrać, zapewnić schronienie, wystarczy zwykła piwnica, jaskinia czy jakaś zagroda po czym one zwijają się w kokon a w końcu wykuwają się dorosłe owady. Po jakimś czasie osiągają dojrzałość i mogą się parzyć między sobą i składać kolejne jaja. - Merga dopowiedziała ten aspekt hodowli. I brzmiało jakby spora jej część to czekanie na efekt.

- A duży taki miot? Te muszki to jakie duże z tego będą? - zaciekawił się ich gruby prymus jaki słuchał tego wszystkiego jak przepisu na najsmaczniejsze ciasto świata. Wodził po Merdze i zebranych spojrzeniem i uśmiechem pełnym dobroci, życzliwości i miłości do bliźniego.

- A to zależy. - Norsmenka uśmiechnęła się tajemniczo. - Im większe okazy tym jest ich mniej w miocie i dłużej dojrzewają. A te mniejsze to wychodzą mniejsze, potem mają mniejsze poczwarki i jako dorosłe też są mniejsze i słabsze, mają mniej jadu i jest on mniej złośliwy. Albo po prostu wpuszczają go mniej za jednym ukąszeniem. A jak większe to na odwrót. Są większe, cięższe, mocniej żądlą i tak dalej. Dorosły owad jest mniej więcej dwa razy większy niż czerw jaki wychodzi z nosiciela. Te najmniejsze są gdzieś takie jak dwie złączone pięści. Z jednej strzykwy powinno ich być w miocie około pół tuzina. Te większe są ze dwa razy większe ale powinno być ich ze dwa razy mniej. A jeśli chodzi o terminy tej pseudo ciąży to oscyluje to wokół wielokrotności trójek. Te małe mają każdy etap który powinien trwać mniej więcej po trzy dni. Trzy dni w łonie, trzy dni poczwarki, trzy dni dojrzewania. I padają po trzech tygodniach. Te większe mają te cykle po sześć dni. Oczywiście tak orientacyjnie, może się to różnić w praktyce o dzień czy dwa. Póki są w łonie stadia da się poznać po wylinkach. Mają po trzy wylinki więc te małe mniej więcej każdego dnia jedną te większe co dwa dni. Wylinki powinny być wydalane razem z moczem na zewnątrz. Chyba, że padną już na bardzo wczesnym etapie rozwoju to może po prostu nie dojść do tych etapów. - Merga mówiła wpatrzona w swoje notatki i tym razem chyba je czytała aby czegoś nie pominąć. Sigismudnus znów zaś wszystko cierpliwie notował aby nie uronić żadnego słowa. Kiwał swoją byczą głową i mamrotał coś, że to jest niesamowite czy coś takiego.

- Całość cyklu od wstrzyknięcia do dojrzałości godowej u tych małych powinno zająć około tygodnia, półtorej. U tych większych około dwóch, trzech tygodni. Oczywiście muchy są, że tak powiem, gotowe do użycia prawie od razu po wyjściu z kokonu. Po prostu jeśli chcecie założyć hodowlę no to trzeba pozwolić im dojrzeć do etapu rozmnażania. - uzupełniła swoją wypowiedź i popatrzyła po zebranych. Tym razem odezwał się o dziwo Tobias jakby jego naukowy umysł dostrzegł jakąś interesującą korelację.

- Do końca miesiąca jest około trzech tygodni. Trzech i pół. A ten turniej i związane z nim przyjęcia znamienitych gości jak go znów nie odwołają albo nie przesunął to właśnie jakoś w tych terminach powinien być. - zwrócił uwagę jak te cykle rozwojowe planowanej hodowli mają się do kalendarza ich planowanej akcji przeciwko tutejszym i nie tutejszym szychom. Przynajmniej tak to wyglądało w pierwotnych założeniach jak jeszcze nie mieli żadnego konkretnego śladu po mitycznych siostrach.

- No właśnie. Nie ma co zwłóczyć jak chcemy się wyrobić. Ja wstrzyknę jaja Loszce i tej drugiej jeszcze dzisiaj, jak tylko stąd wrócę. - aptekarz okazał się gorliwością godną prymusa i spojrzał usłużenie na duet liderów ich zboru. A pouczająco na grupkę właścicielek kobiecych łon. Wydawało się, że właśnie tak je głównie postrzega jako nośniki daru Oster jakiego można użyć przeciwko temu miastu i ku chwale Ojczulka. Łasica znów mu pokazała obraźliwy gest i wcale nie wydawała się ani gorliwa ani zadowolona z tego co słyszy.

- Takie śliczne i duże urosną… To będą jak wrony albo mewy. Albo nawet jakieś dorodne kruki. Te to potrafią być wielkie. Jak kury! Tylko, że czarne no i latają. - mamrotał z zachwytem i w powietrzu próbował palcami nakreślić wspomniane przez Mergę rozmiary. Jasnym było, że byłyby widoczne gołym okiem a nie tylko jako szybko poruszające się, bzyczące punkty jak zwykłe muchy.

- Zdarzają się jeszcze większe. Ale sama Oster wspominała to niejako jako korzystny wypadek przy pracy jaki zdarza się dość rzadko. Wtedy dorosłe owady mogą dojść nawet do metra długości. Tylko to rzadkość więc raczej nie róbcie sobie zbyt wielkich nadziei. Najczęściej trafiają się te średniaki co mówiłam, od ćwierć do pół metra tak mniej więcej. - wyrocznia dorzuciła istną wisienkę na torcie i aptekarz wydawał się wręcz rozpływać ze szczęścia słysząc takie cudowne wieści.

- No tak, to trzeba zacząć tą hodowlę jak najszybciej… Potrzebujemy jak najwięcej ladacznic… - mamrotał jak nawiedzony pośpiesznie coś zapisując w swoim notesie.

- Co za problem? Idziesz po północy, dajesz jakiejś dziwce w łeb, zaciągasz gdzie trzeba, jak się stawia to jeszcze raz w łeb. I można by tak ich zebrać całkiem sporo. - prychnął Silny z wyraźną wyższością nad tym, że takie siłowe rozwiązanie może komuś sprawiać kłopot.

- Tak, tak ale to trzeba by je jeszcze potem gdzieś trzymać. Ja mam miejsce na jeszcze jedną, może dwie. Bo Loszki właściwie już nie muszę trzymać w celi. A złapałbyś mi jakąś? Albo dwie czy no ile się da. Sam widzisz, że to na zaszczytny cel. Posłałem dzisiaj Strupasa do podziemi. Tam gdzie kiblowaliście w zimie u tych podziemnych zwierzoludzi. Nawet ich znalazł. Ale się nie dogadali. On im mówił, że chce kobiety, samicy jak to oni mówią a oni też. Sam bym się przeszedł ale to głęboko i daleko. Nie byłem tam wcześniej. Nie znam drogi. A jeden z nas musi pilnować Loszki, tej drugiej no i interesu. W końcu tak na co dzień to jestem aptekarzem. - Sigismundus mówił szybko, jedno zdanie za drugim streszczając swoją prośbę oraz jak to jednak postanowił zrealizować ten pomysł o jakim dzisiaj rozmawiał z Otto w południe jak ten przyjechał po ciało Vigo.

I zrobiło się spore zamieszanie bo Onyx wspomniała, że u nich w zamtuzie jest taka jedna co za grube karliki zabawia się z różnymi szczurami, wężami, pająkami i robactwem. Ale chyba nie tylko dla kasy to robi. Lilly przypomniała o tej chorowitej koleżance od nich z jaskini co obrała sobie za patrona Ojczulka to by mogła ją zapytać. Tylko musiałaby wrócić do jaskini. A to z pół dnia w jedną stronę. Starszy obsztorcował Sigismundusa, że robi sobie takie wycieczki i kontakty z innymi plemionami bez jego zgody i wiedzy. Poza tym to było mało rozsądne puszczać tam garbusa samego, nawet jak ten tam poszedł całkiem chętnie. Aptekarz kajał się gorąco ale prosił o wybaczenie bo już go strasznie ta niepewność i zniecierpliwienie cisnęło. Lilly wspomniała, że tamte zwierzoludzie byli pod wrażeniem wspaniałych i władczych rogów Mergi i to ona w zimie pierwsza się z nimi dogadała. Zresztą dodała, że Gnak i inni rogacze też pewnie byliby zazdrośni o takie dumne i piękne poroże i zrobiło to na nich wrażenie. Merga zaś podziękowała ale nie była pewna ile jeszcze zostanie w mieście bo to było też związane z akcją w świątyni. I to w końcu sprawiło, że mistrz zastukał kosturem w podłogę i zarządził przerwę. To dało czas na uspokojenie głów no a Merga przypomniała, że są jeszcze dwa inne zwoje od Oster.


- Drugiego zwoju nie będę teraz omawiać. To jest jak przepisy w książce kucharskiej. Lista składników, co się z czym miesza, gotuje i tak dalej. A przygotowuje się z tego mikstury jakie wspomagają proces hodowli much. Aby szybciej rosły, aby były większe, aby szybciej dojrzewały i tak dalej. Wystarczy mieć te składniki i wykonywać wszystko wedle przepisu. A potem stosować się do zaleceń. Gotowe mikstury te do odżywiania czerwi trzeba aplikować pod odpowiedni adres tym czerwiom, preparat na rozwój poczwarek trzeba spryskiwać lub nawilżać te poczwarki a dorosłym osobnikom dodać tego płynu do pokarmu. To wszystko dość proste i intuicyjne. Wystarczy być uważnym i trzymać się przepisów. Przejrzyjcie je póki jestem z wami w mieście i póki możecie mnie o coś zapytać. - drugi zwój omówiła dość szybko. Pokazała nawet kartkę i rzeczywiście wyglądało to na jakieś zapiski kucharskie. Sigismundus znów się ożywił.

- Ja bardzo chętnie się tym zajmę! Znam się na tym i mam potrzebną aparaturę! - zgłosił się na ochotnika jakby bał się, że ktoś może mu tą fuchę odebrać.

- Bardzo dobrze synu. Ale jakby jeszcze ktoś miał ochotę pomóc w tym zaszczytnym zajęciu to na pewno znajdzie się miejsce i okazja. - Starszy pokiwał głową z uznaniem i pochwałą dla takiej postawy. Ale końcówkę o tej pomocy to chyba niezbyt przypadła aptekarzowi do gustu bo minę miał niechętną dzielić się z kimś tymi cennymi sekretami.

- A jakieś trudne do dostania te składniki? - zapytał Tobias znów okazując się przytomnością umysłu i naukowym podejściem.

- Nie, raczej nie. Mam wrażenie, że Oster używała podobnych składników jakie można znaleźć albo dostać także i dzisiaj. W każdym sklepie zielarskim albo aptece można dostać większość z nich. Przynajmniej pod te najprostsze eliksiry. Później będziecie sami mogli popatrzeć na tą listę i sobie przepisać jeśli chcecie. - wydawało się, że mistrz uważa, że przynajmniej te prostsze mikstury wspomagające powinny być w ich zasięgu. Przynajmniej tej wyspecjalizowanej w takich zadaniach części rodziny. Aptekarz poczuł się wyraźnie połechtany, że może okazać się taki przydatny w tej części zadania.

- Oczywiście mistrzu. A wy koledzy jak macie ochotę to oczywiście możemy nawiązać współpracę. - powiedział życzliwym tonem zwracając się właśnie do tej bardziej wykształconych członków zboru. Znów wydawał się być ucieleśnieniem życzliwości i rodzinnej miłości.

- Trzeci zwój zaś był w najgorszym stanie. I nad nim siedziałam najdłużej. - Merga widząc, że zanosi się na pokojowe rozwiązanie sięgnęła po ostatni zestaw kartek. I znów przykuła uwagę pozostałych.

- To jest niejako proces będący drugą stroną medalu tej hodowli much. A mianowicie tam chodzi o żeńskie łono a tutaj o męskie. A dokładniej o męskie jądra. - powiedziała spokojnie znów uzyskując efekt sporego zaskoczenia. Wszyscy spojrzeli po sobie zdziwieni ale szybko wrócili do jej błękitnej twarzy.

- Te największe jajeczka. Te co wyglądają jak fasolki. To nie są jajeczka. Tylko jądra. - powiedział sięgając do jakiejś miseczki i z niej wyjęła coś co wyglądało jak jakaś zielonkawa fasolka. Tylko oblana czymś lepkim i kleistym, że aż zaczęło to ściekać po błękitnych palcach.

- To są jądra? Widziałem, że tam jest dwa czy trzy rodzaje! Ale myślałem, że to od leżenia w wilgoci tak napęczniały. Jak ziarno w wodzie. Myślałem, że to te jajeczka jak reszta. - aptekarz wydawał się być nie mniej zdziwiony niż inni. Chociaż ten depozyt Oster przechowywał u siebie więc miał najwięcej okazji aby się na nie napatrzeć.

- Szczerze mówiąc póki nie odczytałam tego zwoju to ja też. No ale to są jądra. Jak się je wszyje tam gdzie są te zwykłe to po paru dniach, do tygodnia, powinny się rozbudzić i zacząć produkować własne nasienie. Oster zalecała zaszyć jedno do trzech czy czterech. Ale aby nie wzbudzić podejrzeń partnerki no to najlepiej aby było to zbliżone do oryginalnego zestawu. Nasienie zasiewa kobiece łono podobnie jak te jaja. Więc płodność kobiety nie ma tu znaczenia. Potem rozwijają się z tego jakieś stworzenia, każda z sióstr znów dała swoją iskrę więc każdej jest poświęcone inne stworzenie. Niestety dalej zwój był zbyt zniszczony aby odczytać jakie. Wygląda na to, że efekt końcowy chyba powinien być zbliżony do tych z muchami tylko umieszczenie nasienia odbywa się przez mężczyznę. Każde ze stworzeń, podobnie jak muchy, po ukąszeniu daje inny efekt, odpowiedni dla swojej patronki. Czyli od Norry to berserkeski szał i agresję, od Oster jad, zatrucie i chorobę, od Soren niekontrolowaną gorączkę pożądania a od Vesty skrajnie różne humory, napady paniki, szaleństwa albo mutacje. Tu z kolei u nosiciela tych wszczepionych jąder mogą wystąpić powikłania i tknięcie bogów. Czyli jak to mawiają południowcy - spaczenie. Nie od razu ale trzeba się z tym liczyć. Podobnie jak z dawką jaj w kobiecym łonie, im więcej, im częściej, im dłużej tym większa szansa, że coś pójdzie nie tak. Ale jak mówię ten zwój był w najgorszym stanie więc tego tłumaczenia jestem najmniej pewna. - ostatni ze zwojów też wiedźma omówiła dość szybka. Ale zapewne dlatego, że miała dużo mniej pewnych danych niż w dwóch poprzednich jakie zachowały się lepiej. Jednak i tak dłuższą chwilę wszyscy to trawili tego się nie spodziewając. Bo coś o muchach to było już wiadomo tydzień temu, na poprzednim zborze. Ale to o “fasolkach” to padło po raz pierwszy.

- Dobrze to jak są pytania to jest okazja. Przemyślcie to wszystko na spokojnie. Bo jak sami wiecie mamy jeszcze sprawę ze świątynią do omówienia a już pewnie połowa wieczoru jest za nami. Na razie zróbmy sobie przerwę dla złapania oddechu. - zaproponował Starszy widząc, że przerwa chyba wszystkim by się przydała. Albo, żeby zebrać myśli albo porozmawiać z kim się miało ochotę. Bo jak już w dzień zapowiadała kurierka z liliowymi włosami była jeszcze ta sprawa jaką zajmowały się obie łotrzyce. A też rzutowała na wyjazd Mergi z miasta.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem