|
Sesje RPG - Warhammer Wkrocz w mroczne realia zabobonnego średniowiecza. Wybierz się na morderczą krucjatę na Pustkowia Chaosu, spłoń na stosie lub utoń w blasku imperialnego bóstwa Sigmara. Poznaj dumne elfy i waleczne krasnoludy. Zamieszkaj w Starym Świecie, a umrzesz... młodo. |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
19-02-2023, 19:10 | #71 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 21 - 2519.07.07; bkt; wieczór (1/2) Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Południowa; ul. Halabard; kryjówka Mergi Czas: 2519.07.07; Backertag; wieczór Warunki: piwniczna wilgoć, światła lamp i świec, ciepło, gwar rozmów; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, sła.wiatr, chłodno Wszyscy W podziemnej jadalni jaka najczęściej była miejscem zborów odkąd pod koniec zimy zamieszkała tu Merga stopniowo robiło się gwarno i tłoczno. W miarę jak się schodzili poszczególni kultyści. To spotkanie było dość niezapowiedziane ale ostatnich mieli ich całkiem sporo. Prawie codziennie. Wydawało się, że im bliżej jest termin odpłynięcia rogatej wyroczni do jej mroźnej i dzikiej ojczyzny tym więcej spraw jest do załatwienia. A większość braci i sióstr tej wypaczonej rodziny została powiadomiona dzisiaj w dzień przez Lilly jaka z kolei ostatnio często była kurierem do przekazywania wieści od czcigodnej, wyroczni o niesamowicie złotych oczach. Przez ostatnie pół roku kopytna kultystka nieźle wprzęgła się w miasto, sprawy zboru i najczęściej mieszkała pod zwaloną wieżą jaka była kryjówką wieszczki z północy więc nieźle się sprawdzała w roli posłańca. Dzisiaj pierwsze chyba były obie łotrzyce i Onyx. Bo przyszły od razu po swojej pokornej i bogobojnej pracy w głównej świątyni tego miasta a po drodze zgarnęły rudowłosą hedonistkę jaka pracowała w zamtuzie. W końcu one zdążyły rozmówić się z Mergą i wysłać w Lilly w roli kuriera. Pod wieczór dotarła Soria, Pirora i Lilly jaka już po wyjściu Otto widocznie została na Bursztynowej. I jak się okazało panienka van Dake przyłożyła się do roboty bo Lilly była odstawiona jak nigdy. Ciemnofioletowa suknia zapewne należała właśnie do blondynki z Averlandu. I pasowała do tak pomalowanych paznokci. Do tego w ciemności mogła uchodzić za czarną lub ciemną co nie gryzło się za bardzo z wymogami żałoby po księżnej. Do tego jeszcze mutantka miała ufryzowane włosy, jakąś kolię, bransoletki, kolczyki więc wyglądała jak jakaś błękitnokrwista koleżanka averlandzkiej szlachcianki. Zresztą milady herold także ale ta wyglądała i czuła się w towarzystwie jak ryba w wodzie. Ta odmiana tej ubranej zwykle jak jakaś szwaczka czy inna robotnica koleżanki nie przeszła niezauważona w towarzystwie. Chociaż każdy reagował na swój sposób. Najgoręcej i najgłośniej to chyba obie łotrzyce. - Oh ale cóż za piękna dama raczyła nas odwiedzić! Na kolana ladacznice! Wielka pani nas odwiedziła! - Łasica i Burgund w tych swoich ubraniach stylizowanych na bogobojne mieszczki przy trójce szlachcianek wyglądały szaro, smutno i mizernie. Ale nie przeszkadzało im to cieszyć oka i uśmiechu nowym wizerunkiem Lilly. Łasica oczywiście wykorzystała okazję i szarpnęła za ramię rudowłosą koleżankę. Burgund chętnie wykonała to polecenie a i Onyx w mig poszła w jej ślady. No i ich liderka też. Dało się wyczuć, że to wszystko trochę przesadzone, na pokaz i aby sprawić Lilly przyjemność. Bo ta aż rzeczywiście się zarumieniła, cieszyła się na całego i chyba nie wiedziała za bardzo co powiedzieć. - Nie wiem czy wiecie. Ale liliowy i fioletowy to ulubione barwy naszego patrona. I symbol przyjemności i płodności. - powiedziała Soria łagodnym tonem mentorki na co łotrzyce pokiwały ohoczo głowami. Zaś Lilly wyciągnęła ku nim swoje pomalowane na ciemny fiolet dłonie. Zresztą Soria i Pirora także. - Pokaż im tam na dole Lilly. - podpowiedziała Averlandka i mutantka nieco zadarła spódnicę. I ukazały się jej kopyta, zniekształcone na zwierzęcy sposób łydki porośnięte zaskakująco delikatnym różowym futrem. I te kopyta miała pomalowane jedne na fioletowo drugie na różowo. Zrobiła się niezła wrzawa bo cała grupka wężowych kultystek i tych stojących i tych klęczących wyglądała na zachwycone i to tak bardzo, że ten zachwyt, przyjemność i płodność najchętniej by pewnie skonsumowały na miejscu. No ale nie po to się tu wszyscy zebrali. Poza tym akurat wszedł Sigismundus. On od ostatniego zboru z pół tygodnia temu miał z nimi na pieńku, zwłaszcza z Łasicą. Więc obrzucili się niezbyt przyjemnymi spojrzeniami ale żadne nic nie powiedziało. Aptakarz minimalnie skinął głową ale chyba raczej Sorii i reszcie dostało się odpryskiem tego zdawkowego powitania. Sam zaś powędrował z dumna minął w głąb kryjówki gdzie były pomieszczenia sypialne, małe magazyny z żywnością, cela Gustawa no i najlepsza komnata jaką zajmowała wyrocznia. Wrócił jakiś czas bez niej i z triumfalnym uśmieszkiem na twarzy. Zjawil się też Rune razem z tradycyjnym oponentem Łasicy czyli Silnym. Były żołnierz pozdrowił ich zdawkowym skinieniem i nawet nieco się uśmiechnął półgębkiem. Silny za to zachowywał obojętność na moment tylko krzyżując z liderką łotrzyc wyzywające spojrzenia. Ale na tym się skończyło. Przybył też Thobias i on dla odmiany przywitał się z uprzejmym “Dobry wieczór” na co większość mu nie odpowiedziała. Jego wywyższony i wykształcony ton zdawał się drażnić sporą część spaczonej rodziny. On sam też potrafił dać w subtelny sposób jak bardzo czuje się lepszy od większości niżej urodzonych i gorzej wykształconych kultystów. Nawet jeśli nie przybierało to skrajnych form jak między Łasicą a Silnym to jakoś trudno mu było nawiązać język z kimkolwiek. Właściwie poza Pirorą, Otto i Joachimem czyli tych oczytanych i wykształconych na resztę zdawał się nie zwracać większej uwagi. Zaś ci wykształceni, dla takich wychowanków ulic i rynsztoków jak obie łotrzyce czy Silny też trudno było o większy kredyt zaufania. Chociaż hedonistki Węża między sobą dogadywały się całkiem dobrze, bez względu na oficjalny stan czy status. Plotkowali ze sobą, wymieniali się uwagami, żartowali, opowiadali co się komu wydarzyło i czy tych których nie ma to się zjawią czy nie. Silny był zdania, że Vasilij to nie. On i jego ludzie szykowali łódź jaka miała zabrać Mergę do Norski. Egon tam został jako dodatkowa obstawa. Właściwie on i Rune też ostatnio często tam byli dlatego na mieście pokazywali się dość rzadko. Ale jak Lilly przyszła dzisiaj aby dać znać, że jakieś spotkanie no to przyszli. Sigismundus wypowiedział się za Strupasa aby dumnym tonem dać znać, że garbus pilnuje ich wspólnego majątku i właśnie wrócił z ważnej misji. W tym czasie Myszka podała im kolację złożoną głównie z rozcieńczonego wina, zupy i ryb więc zrobiło się to trochę jak to zwykle bywało na początku zboru. Nawet jeśli dzisiaj był środek tygodnia czyli mało tradycyjna pora na spotkanie. Łotrzyce dały znać, że mają sprawę do omówienia ale aby się nie powtarzać to będą już mówić przy wszystkich, jak będzie Merga i Starszy. Ci rzeczywiście się zjawili niczym para dostojnych kapłanów. Ona w szatach do samej posadzki i ze złotą mądrością promieniującą z oczu oraz dumnymi, wysokimi rogami jakie tak niezmiennie robiły wrażenie na Lilly. A on w długiej, prostej szacie, ze swoim kosturem mędrca i podłużną maską zasłaniającą jego tożsamość. Gdy przyszli wiadomo było, że właściwe spotkanie się rozpoczęło. - Witajcie moje dzieci. Witajcie bracia i siostry. Dziękuję wam za tak sprawne przybycie nawet w tak niesprzyjających okolicznościach. To dowód wiary i zaangażowania. - przywitał się z nimi mistrz dziękując za przybycie. Ale mimo dość krótkiego czasu zapowiedzi tego nietypowego spotkania faktycznie była większość zboru. - Zapewne wiecie już od Lilly co jest powodem. Nasza czcigodna Merga zdołała przetłumaczyć zwoje Oster. A nasze sprytne i zuchwałe koleżanki mają do omówienia parę detali odnośnie skarbca pod świątynią. A przydałby nam się ten skarb bardziej niż im. Nie dla naszej próżności i pychy tylko jako argument w negocjacjach w Norsce. Takie błyskotki mogą zwiększyć siłę argumentów Mergi podczas werbowania ich ku naszej sprawie. - wstęp zapewne nie był dla nikogo zaskoczeniem bo już w dzień Lilly mówiła coś podobnego jak przekazywała wiadomość od wyroczni. Ale mistrz zboru umiał to zrobić znacznie dostojniej. - No właśnie się zastanawialiśmy od której sprawy zacząć… - powiedział zamaskowany mężczyzna zerkając pytająco na rogatą kobietę. - Od jaj Oster! - krzyknął z entuzjazmem aptekarz. Łasica trąciła koleżankę w ramię pokazując brodą na niego. Ten siedział niczym wzorowy uczeń, jak najbliżej duetu liderów zboru, przed sobą miał notes, pióro, atrament i czekał zniecierpliwiony jam studen na ulubiony przedmiot i nauczyciela. Co wywołało parę złośliwych uśmiechów i komentarzy ale po chwili i Tobias na ile mógł dyskretnie to wyjął coś aby robić notatki. - No dobrze, niech będzie, że zwoje Oster. Bo nam zaraz Sigismundus pęknie z wrażenia. - przez maskę dał się słyszeć nieco rozbawiony i dobrotliwy uśmiech mistrza. Co reszta też przyjęła z lekkim rozbawieniem. - A żebyś wiedział mistrzu! Tyle czekałem! Zaraz chyba naprawdę pęknę jakbym miał jeszcze dłużej czekać! - zawołał udręczonym tonem jakby cierpiał prawdziwe katusze niepewności na myśl, że ten bezcenny skarb jaki zdobyli z takim trudem znów mógłby mu się wyślizgnąć z jego tłustych rąk. To już wywołało trochę mniej śmiechów i uśmiechów. Łasica jawnie się skrzywiła z niechęcią ale nic nie powiedziała. Starszy cofnął się trochę w stronę sektora kuchni zaś Merga pokiwała swoimi rogami, postawiła na skraju stołu jakieś papierzyska i zaczęła je przeglądać. I chociaż poza aptekarzem więcej wiernych Ojczulka tu chyba nie mieli to jednak ciekawość zaczynała być widoczna na wielu twarzach. Jakby obserwowali przygotowania magika czy kuglarza do występu i w miarę tego oczekiwania rosły. - To może zacznę od początku. - wyrocznia ujęła jakąś kartkę papieru i obrzuciła ich krótkim spojrzeniem i uśmiechem. Pismo jednak znów przykuło jej uwagę dość szybko. - Po pierwsze mam dobre wieści. Udało mi się odczytać te zwoje. Są zapisane w naszym języku szamańskim. Tylko w bardzo starej wersji. Nie wszędzie jestem pewna tłumaczenia i dlatego czasem są podane dwie wersje wyrazu albo zwrotu. A czasem są po prostu zanieczyszczenia czy ubytki, zwłaszcza w trzecim zwoju jaki uległ największym uszkodzeniom. Aha i zwoje zostaną tutaj. Starszy się nimi zajął. Ja tu mam tłumaczenia. Zresztą nie sądze aby komuś zapiski norskich szamanów sprzed mileniów coś powiedziały. - rogata wiedźma zapowiedziała wstęp tego swojego wykładu. Słuchacze nieznacznie pokiwali głowami. Chyba nie mieli tu nikogo kto by znał tak rzadki język. I chyba nawet w Norsce nie był on zbyt popularny. Dla Joachima brzmiało to jak u nich w altdorfskim kolegium traktowano język magiczny czy klasyczny jakie służyły głównie do zapisków naukowych i raczej nie były to języki mówione do swobodnej komunikacji. Być może podobnie było z tym szamańskim jakim poza rytuałami się nie posługiwano. Jedynie Sigismundus wyglądał jakby miał ochotę się zerwać i wyrwać te papiery aby je wreszcie samemu zobaczyć. - Dlatego uważam, że zwoje są oryginalne. Zapisała je Oster. Dwa pierwsze są podpisane, trzeci jak mówiłam jest w najgorszym stanie i tam ten dół i parę innych miejsc się nie zachowały do naszych czasów. Poza tym tam czy tu Oster wspomina z imienia swoje siostry więc to też przemawia za oryginalnością zapisków. - zaczęła od dobrych wieści. I chyba wszyscy się ucieszyli na myśl, że to żaden falsyfikat czy coś złożone tam później i przez kogoś innego. Tylko coś co własnoręcznie napisała jedna z czterech tak potężnych i mitycznych sióstr jakie w legendach do dziś przetrwały w pamięci Norsów. - Dodam też, że o tym Oster się nie rozpisywała. Ale inne siostry też miały podobne projekty. Więc ta część legend, że konkurowały ze sobą aby udowodnić swoją wyższość nad pozostałymi chyba ma rację bytu. Niestety niezbyt się rozpisała o tym co szykowały jej siostry. Albo w trakcie samego pisania jeszcze tego nie wiedziała. Skoro jednak znalazł się tu tak cenny projekt jednej z nich to są przesłanki aby twierdzić, że zgodnie z legendą pozostałe też gdzieś tu mogą być. Co więcej Oster zapisała, że składała modły swojemu patronowi w miejscu jemu miłym. Brzmi jak świątynia czy kapliczka. Niestety nie opisała co to ani gdzie to. Być może będzie trzeba wrócić do tej jaskini i poszukać jakichś wskazówek. A ten głaz co znaleźliście te zwoje to jej ołtarz ofiarny zaś ten niby koń to napęd tego ołtarza. Gdy przyjdzie odpowiedni moment trzeba go zaprząc i ruszyć w splendorze zgniłej chwały na pohybel wrogom. Ten bies nazywa się Nagero. To powinno wam pomóc w komunikacji z nim. Tak samo jak nosicielki z jajami lub inne oznaki błogosławieństw Oster czy jej patrona. - przy okazji widać w tych zwojach było coś więcej niż sam “przepis na ciasto” bo Merga zdradziła kilka dotąd nieznanych szczegółów. Pióro aptekarza skrzypiało jak szalone a na jego twarzy było widać uśmiech szczęścia jakby jego wyśniony i wyczekiwany sen wreszcie zaczynał się realizować. Mamrotał coś pod nosem chyba nie do końca tego świadomy i śmiał się cicho pod nosem. Ale Tobias chociaż zachowywał więcej powagi i dostojeństwa też robił notatki. - A przepraszam, że przerwę czcigodna. A coś jest o pozostałych siostrach? Zwłaszcza o Veście? - zapytał grzecznie jak żak na wykładzie jakiegoś znamienitego profesora. - Niezbyt. Oster skupiała się na dość technicznych przepisach. I rzadko robiła jakieś wzmianki na inny temat. Ale mam wrażenie, także dzięki moim wizjom i szeptom bogów, że każda z nich dysponowała tu podobnym potencjałem i zostawiła zbliżone dziedzictwo. To, że na początek natrafiliśmy na pozostałości tych dwóch a nie tamtych dwóch jeszcze nic nie definiuje. Trzeba szukać dalej. Wiem, że Soria posiadała coś co Oster nazywała “Jaskinią Pożądania”. Pisała dość z przekąsem więc nie mam pojęcia czy to rzeczywiście jaskinia i czy pożądania. Ale chyba trochę i z zazdrością pod względem możliwości komponowania różnych gatunków ze sobą. Vesna zaprojektowała coś związanego z wiedzą. Ona zdaje się najlepiej opanowała Moc i była największą mistyczką z całej czwórki. No i każda z nich miała dać część do czegoś wspólnego. Chyba chodzi o jakiś potężny artefakt albo rytuał. To już jednak jak się zachowało do naszych czasów to gdzie indziej a nie w tych zwojach. - do pewnego stopnia potwierdziła domysły uczonego zafascynowanego zakazaną i tajemną wiedzą. Na co ten ochoczo pokiwał głową. Zrobiło się małe zamieszanie bo kultystki z kolei były ciekawe o co chodzi z tą jaskinią ich patronki, zwłaszcza jak się tak interesująco nazywała. - Wierzę w taką możliwość. Moja matka miała wielki talent i zamiłowanie do krzyżowania się z innymi gatunkami. Nie na darmo nazywano ją Matką Potworów. Chociaż “ojciec” też by pasował. - bynajmniej Soria widocznie nie uznawała tego za wadę czy obrazę ale jako powód do dumy i wzór do naśladowania. Zaś jej piękne ale śmiertelne dwórki wydawały się podzielać jej zdanie sądząc po podobnych uśmiechach i spojrzeniach. - A wracając do zwojów. - wyrocznia dała im się chwile wygadać nim w dłoń nie ujęła jakąś zapisaną kartkę i nie podniosła jej do góry zapowiadając, że ma zamiar przystąpić do omawiania zasadniczej treści zapisków sławnej siostry. - Pierwszy zwój omawia hodowlę much. I zaznaczę to już na początku. Cały pomysł i wykonanie Oster dumnie przypisuje sobie. Niemniej jednak w jakiejś mierze było to uzgodnione z pozostałymi siostrami. A one też dorzuciły swoją iskrę do tego projektu. Więc forma jest stworzona przez Oster ale efekt końcowy jest dość mieszany. Z iskry każdej z sióstr jest inny. Więc już w tym jednym projekcie jest niejako po trochu dziedzictwa każdej z nich. Nawet jeśli zaprojektowała to jedna z nich w swojej ulubionej dla swojego patrona stworzeniu. Czyli muchom. - co prawda niektórzy co byli na spotkaniu z Mergą kilka dni temu już wtedy słyszeli coś podobnego ale teraz zaczęła o tym mówić dokładniej no i prawie wszystkim zebranym kultystom. Widać było, że aptekarza tak to zaskoczyło, że aż przestał notować gapiąc się na nią zdumiony. - Jak to? To to nie są muchy zarazy? - zapytał z trudem panując nad swoim rozczarowaniem. - Po części są po części nie. Zaraz to wyjaśnię. Cierpliwości. - poprosiła wyrocznia uśmiechając się ciepło. Kultysta wahał się jeszcze chwilę po czym skinął głową dając znać, że jest gotów wrócić do notowania i słuchania wykładu. - A więc muchy. Oster ich jakiś za bardzo nie nazwała więc ja roboczo je nazwałam Muchami Oster aby oddać jej należną cześć. Te muchy mogą żerować na tych rodzajach istot w jakich się rozwijają. Czyli jak się je umieści w świniach to będą żerować na świniach, jak w koniach, krowach, kozach to tak samo. No a jak w ludziach to na ludziach. Oster zależało na tych ostatnich więc inne warianty tylko wspomniała dla formalności. - zaczęła patrzeć częściej na trzymaną kartkę ale widocznie wiedziała co tam sama napisała bo służyła jej głównie jako pomoc dla skupienia myśli i nie czytała z niej. Pozostali skinęli głowami i czekali na ciąg dalszy. - Dokładniej omówię ten pierwszy etap umieszczania jaj i ich rozwoju bo zapewne jest najbardziej kontrowersyjny. Zasadniczo cykl życia tych stworzeń nie różni się od zwykłych much. Tylko wszystko jest w większej skali. Czyli najpierw jest jajo, potem czerw, kokon i owad dorosły. Po tym jak czerwie opuszczą ciało nosiciela to szukają spokojnego miejsca, wytwarzają kokon i tak dalej. To omówię później. Domyślam się, że największą trudność może sprawić ten pierwszy etap. - znów na chwilę przerwała i rozejrzała się po tak różnorodnym towarzystwie zebranym przy kilku, złączonych stołach. Łasica energicznie pokiwała głową prychając coś cicho pod nosem o tych “kontrowersjach”. Tylko w bardziej dosadnej i ulicznej formie. Ale pod spojrzeniem Starszego uciszyła się. Za to Sigismundus na odwrót. Wyglądał jak wzorowy prymus co jest gotów spijać słowa z ust swojej ulubionej profesor. - Dlatego prosiłam aby Sigismundus przyniósł to. - powiedziała wyrocznia i podniosła ze stołu coś co wyglądało jak brązowa, dość krótka, rurka. Miała może dwie dłonie długości i była gruba na może dwa palce. Z tłokiem z jednej strony i zakorkowanym otworem z drugiej. Mówczyni podniosła to aby wszystkim pokazać a potem puściła w obieg aby wszyscy mogli się przyjrzeć osobiście. Przedmiot był lekki i pusty w środku. Wyglądał jakby służył do wstrzykiwania czegoś gdzieś. - To jest strzykwa. Można wyjąć tłok i załadować tam coś co ma być wstrzyknięte. Oster używała takich mieszków jak do robienia polewy i lukru na ciasta. Ale sama napisała, że jak ktoś nie ma wprawy to się potrafi giąć i sprawiać trudność. Zaś taką strzykwę wystarczy napełnić zawartością, wsunąć gdzie trzeba i wpuścić do środka. Prościzna. Dziecko by dało radę. - czekając aż strzykwa wróci do niej tłumaczyła dalej jaką ma pełnić rolę. Na wielu twarzach pojawiło się zaskoczenie, że to mogłoby być tak proste. - Tak, tak, bardzo proste, ja to wielokrotnie robiłem podczas zabiegów! Tak jak mistrzyni mówi, wystarczy wsunąć, wcisnąć i gotowe! Lewatywę tak się właśnie robi! - nagle okazało się, że aptekarz potrafi być całkiem miły, życzliwy, jowialny i zdradzać ciepłe uczucia dla swojej rodziny, kolegów i koleżanek. Jakby w każdej chwili był gotowy służyć pomocą słowem i czynem w szerzeniu tak łatwego błogosławieństwa. Łasica obdarzyła go cierpkim spojrzeniem. - Ale zapewne aby tam wsadzić i wstrzyknąć to najpierw trzeba wyswobodzić jakąś pannę z majtek. I to zapewne najlepiej tak aby nie stawiała czynnego oporu. - zauważyła łotrzyca na ten “drobny” detal jaki mógł tak wiele zmienić. Bo ani Sigismundus ani Strupas jakoś nie były znani z sukcesów na tym polu. Aptekarz już miał coś jej odpowiedzieć ale wtrącił się Starszy. - Moje dzieci. Dajcie wszystko wyjaśnić naszej czcigodnej wyroczni. Aby wszystko było jasne. A detalami zajmiemy się później. Wierzcie mi jest wiele obiecujących i zaskakujących rzeczy w tych manuskryptach. - lider zboru zwrócił się do nich ojcowskim tonem i chociaż niebieskowłosa oszustka pomamrotała coś pod nosem, że na pewno nic nie da sobie wstrzyknąć to w końcu umilkła. Zaś teraz aptekarz obdarzył ją triumfującym uśmiechem ale też oszczędził sobie komentarzy. - No właśnie. A z tym wstrzykiwaniem to niekoniecznie pannie. Mężczyznom też można. - rogata wiedźma zaskoczyła chyba wszystkich tą uwagą. Najbardziej chyba aptekarza i łotrzycę. Bo oboje sapnęli ze zdziwienia w prawie tym samym momencie. - Aha! A jednak! No to Sigi, zasuwaj do Strupasa i bieraj się za jajca waszej siostrzyczki! - zawołała triumfalnie Łasica jakby akurat ta część tłumaczenia bardzo przypadła jej do gustu. Za to aptekarz wciąż wydawał się być skonfundowany. Zresztą reszta kolegów też coś miała dość niewyraźne miny. - Może i tak zrobię. Wiara wymaga poświęceń. A nie tylko rozkładania nóg. Zresztą akurat tym razem to by się nam mogło przydać. - powiedział grubas nieco się jąkając wciąż wyraźnie zbity z pantałyku. Na co łotrzyca roześmiała się pokazując mu uliczny gest powszechnie uważany za obraźliwy. - Ale… Ale czcigodna… Ja widziałem te ilustracje jak wracaliśmy do miasta… Pokazywałem kolegom, oni też widzieli! - zaczął zmieszany aptekarz i szybko wskazał na Otto. Bo Vasilija i Strupasa co im też wtedy pokazywał te zwoje przy ognisku dzisiaj na spotkaniu nie było. - I na tych ilustracjach były kobiece łona. - powiedział nadal niepewnie jakby prosił pokornym tonem o jakieś wyjaśnienie. - Tak. Bo jak to potwierdziła eksperymentalnie Oster kobiece łona są najefektywniejsze. Mają najmniej strat. Większość czerwi przeżywa, zdecydowana większość. W przypadku tego tylnego wejścia straty są dużo większe, jak przeżyje połowa to dobry wynik. Jeśli chodzi o usta to tu jest pogrom. Niewiele z nich dochodzi do stadium takiego aby wyjść. Mają tam gorsze warunki, wychodzą mniejsze i mizerniejsze. Do tego mogą powodować bóle brzucha i podobne niedogodności. A wydalane martwe okazy mogą zwrócić niepotrzebną uwagę. Dlatego najlepsze wyniki dają kobiece łona i na nich skupiła się Oster. Ale ostatecznie pozostałe dwie drogi też są możliwe. To takie zapasowe możliwości gdyby był kłopot z dostępnością tej głównej. - rogata wyjaśniła skąd ta pozorna niezgodność. I chyba nie tylko Sigismundus odetchnął z ulgą. Za to Łasica się skrzywiła jakby w tej nagle pięknej wizji pojawiła się brzydka rysa. Coś zaczęła mówić, że nurglici to mają wyraźnie kłopoty z dostępnością do kobiet ale Soria poprosiła ją aby się uciszyła i wysłuchali uczonej z Norski do końca. Ta odwzajemniła jej się podziękowaniem kiwając jej głową. Poczekała aż strzykwa co akurat skończyła rundkę chętnych do oglądania wróciła do niej i znów ją zademonstrowała publiczności. - To jest podstawowa dawka. Co prawda Oster wszystko podawała w łyżkach a nie do końca jestem pewna jakich używała łyżek. Ale posiłkując się opisami, obliczeniami i ilustracjami myślę, że jedna taka strzywka to podstawowa dawka obliczeniowa. Powinna dać efekt podobny do jednego lub dwóch miesięcy ciąży. Maksymalny względnie bezpieczny limit to cztery do pięciu. To już powinno dać brzuch jak w zaawansowanej ciąży. Jedna, dwa powinny być dość dyskretne, może trzy. - powiedziała trzymając w górze krótką, glinianą rurkę strzywky i zaglądając w swoje notatki. - A musimy tą dyskrecję mieć na uwadze. O ile nie możemy mieć takiej nosicelki w kontrolowanych warunkach albo ochotniczki to taki nagle rosnący z dnia na dzień ciążowy brzuch byłby trudny do ukrycia w domu, w pracy i tam wszędzie gdzie się dobrze znają z taką osobą. Dlatego lepiej nie przedobrzać, zwłaszcza wobec tych którzy by mieli chodzić swobodnie po mieście. To by mogło zwrócić niepotrzebną uwagę na mało naturalne zjawisko. A uwaga, zwłaszcza władz, kapłanów czy łowców czarownic jak wiecie nie jest nam na rękę. Poza tym jak rozmawiałem z czcigodną to im większa dawka tym większe ryzyko dla nosicielki. Albo nosiciela. A jeśli trzymać się bezpiecznego progu to są spore szanse, że ktoś taki to przeżyje i nawet może wyjść z tego bez większego szwanku. - Starszy wtrącił się więc zapewne już miał okazję porozmawiać z wyrocznią o tych manuskryptach zanim się tu spotkali. I uzupełnił to co ona już zdążyła powiedzieć. Jej rogata głowa kiwała się twierdząco dając znak swojej aprobaty dla jego słów. - To to da się przeżyć? Wyjść z takiego robaczego stanu bez szwanku? - pierwszy raz odezwała się Soria i ta wiadomość mocno ją zdziwiła. Albo wydawała się mało prawdopodobna. Jakby spodziewała się, że taki numer to jazda tylko w jedną stronę. Albo z jakimiś strasznymi konsekwencjami. - Nie jest to całkowicie pewne. Zawsze jest ryzyko powikłań. W krytycznych sytuacjach nawet krwotoku i śmierci. Im większa dawka jaj tym szanse na takie przykre zdarzenia są większe. Przy tej jednej, dwóch dawkach ryzyko wydaje się być dla Oster na akceptowalnym poziomie. Przy trzech jeszcze też ale już mniej. Niemniej zaprojektowała to wszystko pod długofalową hodowlę. A przy takiej dobrze jest aby nosiciel nie był jednorazowego użytku. Opisała przypadek gdy jedna z nosicielek wyszła bez większego szwanku przez 10 porodów z rzędu przy podawaniu podwójnej dawki. Ale przy czterech czy pięciu to już szanse wyraźnie spadają, przejście przez trzy czy cztery porody uważała wówczas za sukces. Ale oczywiście im większa dawka tym większy miot. - rogata wiedźma chętnie wyjaśniła jaka to jest zależność. I ona sama też wydawała się być zafascynowana tymi badaniami i ich praktycznym zastosowaniem. Starszy znów się wtrącił mówiąc coś o ciąży i to jej przypomniało o czymś. - A tak, racja. Te jaja nie wywołują prawdziwej ciąży. Jak to zwykle jest między mężczyzną i kobietą. Więc nosicielkami mogą być nawet kobiety brzemienne albo bezpłodne. Chodzi o to aby umieścić jaja w ich łonie. Reszta właściwie robi się sama. Wystarczy potem zebrać plon jaki z tego wyjdzie i umieścić je w spokojnym miejscu aby mogły się rozwijać. Technicznie więc to dość prosta hodowla o ile pominąć efekt kto jest nosicielem. Wystarczy wpuścić jaja do środka, poczekać aż się rozwiną i wyjdą na zewnątrz, zebrać, zapewnić schronienie, wystarczy zwykła piwnica, jaskinia czy jakaś zagroda po czym one zwijają się w kokon a w końcu wykuwają się dorosłe owady. Po jakimś czasie osiągają dojrzałość i mogą się parzyć między sobą i składać kolejne jaja. - Merga dopowiedziała ten aspekt hodowli. I brzmiało jakby spora jej część to czekanie na efekt. - A duży taki miot? Te muszki to jakie duże z tego będą? - zaciekawił się ich gruby prymus jaki słuchał tego wszystkiego jak przepisu na najsmaczniejsze ciasto świata. Wodził po Merdze i zebranych spojrzeniem i uśmiechem pełnym dobroci, życzliwości i miłości do bliźniego. - A to zależy. - Norsmenka uśmiechnęła się tajemniczo. - Im większe okazy tym jest ich mniej w miocie i dłużej dojrzewają. A te mniejsze to wychodzą mniejsze, potem mają mniejsze poczwarki i jako dorosłe też są mniejsze i słabsze, mają mniej jadu i jest on mniej złośliwy. Albo po prostu wpuszczają go mniej za jednym ukąszeniem. A jak większe to na odwrót. Są większe, cięższe, mocniej żądlą i tak dalej. Dorosły owad jest mniej więcej dwa razy większy niż czerw jaki wychodzi z nosiciela. Te najmniejsze są gdzieś takie jak dwie złączone pięści. Z jednej strzykwy powinno ich być w miocie około pół tuzina. Te większe są ze dwa razy większe ale powinno być ich ze dwa razy mniej. A jeśli chodzi o terminy tej pseudo ciąży to oscyluje to wokół wielokrotności trójek. Te małe mają każdy etap który powinien trwać mniej więcej po trzy dni. Trzy dni w łonie, trzy dni poczwarki, trzy dni dojrzewania. I padają po trzech tygodniach. Te większe mają te cykle po sześć dni. Oczywiście tak orientacyjnie, może się to różnić w praktyce o dzień czy dwa. Póki są w łonie stadia da się poznać po wylinkach. Mają po trzy wylinki więc te małe mniej więcej każdego dnia jedną te większe co dwa dni. Wylinki powinny być wydalane razem z moczem na zewnątrz. Chyba, że padną już na bardzo wczesnym etapie rozwoju to może po prostu nie dojść do tych etapów. - Merga mówiła wpatrzona w swoje notatki i tym razem chyba je czytała aby czegoś nie pominąć. Sigismudnus znów zaś wszystko cierpliwie notował aby nie uronić żadnego słowa. Kiwał swoją byczą głową i mamrotał coś, że to jest niesamowite czy coś takiego. - Całość cyklu od wstrzyknięcia do dojrzałości godowej u tych małych powinno zająć około tygodnia, półtorej. U tych większych około dwóch, trzech tygodni. Oczywiście muchy są, że tak powiem, gotowe do użycia prawie od razu po wyjściu z kokonu. Po prostu jeśli chcecie założyć hodowlę no to trzeba pozwolić im dojrzeć do etapu rozmnażania. - uzupełniła swoją wypowiedź i popatrzyła po zebranych. Tym razem odezwał się o dziwo Tobias jakby jego naukowy umysł dostrzegł jakąś interesującą korelację. - Do końca miesiąca jest około trzech tygodni. Trzech i pół. A ten turniej i związane z nim przyjęcia znamienitych gości jak go znów nie odwołają albo nie przesunął to właśnie jakoś w tych terminach powinien być. - zwrócił uwagę jak te cykle rozwojowe planowanej hodowli mają się do kalendarza ich planowanej akcji przeciwko tutejszym i nie tutejszym szychom. Przynajmniej tak to wyglądało w pierwotnych założeniach jak jeszcze nie mieli żadnego konkretnego śladu po mitycznych siostrach. - No właśnie. Nie ma co zwłóczyć jak chcemy się wyrobić. Ja wstrzyknę jaja Loszce i tej drugiej jeszcze dzisiaj, jak tylko stąd wrócę. - aptekarz okazał się gorliwością godną prymusa i spojrzał usłużenie na duet liderów ich zboru. A pouczająco na grupkę właścicielek kobiecych łon. Wydawało się, że właśnie tak je głównie postrzega jako nośniki daru Oster jakiego można użyć przeciwko temu miastu i ku chwale Ojczulka. Łasica znów mu pokazała obraźliwy gest i wcale nie wydawała się ani gorliwa ani zadowolona z tego co słyszy. - Takie śliczne i duże urosną… To będą jak wrony albo mewy. Albo nawet jakieś dorodne kruki. Te to potrafią być wielkie. Jak kury! Tylko, że czarne no i latają. - mamrotał z zachwytem i w powietrzu próbował palcami nakreślić wspomniane przez Mergę rozmiary. Jasnym było, że byłyby widoczne gołym okiem a nie tylko jako szybko poruszające się, bzyczące punkty jak zwykłe muchy. - Zdarzają się jeszcze większe. Ale sama Oster wspominała to niejako jako korzystny wypadek przy pracy jaki zdarza się dość rzadko. Wtedy dorosłe owady mogą dojść nawet do metra długości. Tylko to rzadkość więc raczej nie róbcie sobie zbyt wielkich nadziei. Najczęściej trafiają się te średniaki co mówiłam, od ćwierć do pół metra tak mniej więcej. - wyrocznia dorzuciła istną wisienkę na torcie i aptekarz wydawał się wręcz rozpływać ze szczęścia słysząc takie cudowne wieści. - No tak, to trzeba zacząć tą hodowlę jak najszybciej… Potrzebujemy jak najwięcej ladacznic… - mamrotał jak nawiedzony pośpiesznie coś zapisując w swoim notesie. - Co za problem? Idziesz po północy, dajesz jakiejś dziwce w łeb, zaciągasz gdzie trzeba, jak się stawia to jeszcze raz w łeb. I można by tak ich zebrać całkiem sporo. - prychnął Silny z wyraźną wyższością nad tym, że takie siłowe rozwiązanie może komuś sprawiać kłopot. - Tak, tak ale to trzeba by je jeszcze potem gdzieś trzymać. Ja mam miejsce na jeszcze jedną, może dwie. Bo Loszki właściwie już nie muszę trzymać w celi. A złapałbyś mi jakąś? Albo dwie czy no ile się da. Sam widzisz, że to na zaszczytny cel. Posłałem dzisiaj Strupasa do podziemi. Tam gdzie kiblowaliście w zimie u tych podziemnych zwierzoludzi. Nawet ich znalazł. Ale się nie dogadali. On im mówił, że chce kobiety, samicy jak to oni mówią a oni też. Sam bym się przeszedł ale to głęboko i daleko. Nie byłem tam wcześniej. Nie znam drogi. A jeden z nas musi pilnować Loszki, tej drugiej no i interesu. W końcu tak na co dzień to jestem aptekarzem. - Sigismundus mówił szybko, jedno zdanie za drugim streszczając swoją prośbę oraz jak to jednak postanowił zrealizować ten pomysł o jakim dzisiaj rozmawiał z Otto w południe jak ten przyjechał po ciało Vigo. I zrobiło się spore zamieszanie bo Onyx wspomniała, że u nich w zamtuzie jest taka jedna co za grube karliki zabawia się z różnymi szczurami, wężami, pająkami i robactwem. Ale chyba nie tylko dla kasy to robi. Lilly przypomniała o tej chorowitej koleżance od nich z jaskini co obrała sobie za patrona Ojczulka to by mogła ją zapytać. Tylko musiałaby wrócić do jaskini. A to z pół dnia w jedną stronę. Starszy obsztorcował Sigismundusa, że robi sobie takie wycieczki i kontakty z innymi plemionami bez jego zgody i wiedzy. Poza tym to było mało rozsądne puszczać tam garbusa samego, nawet jak ten tam poszedł całkiem chętnie. Aptekarz kajał się gorąco ale prosił o wybaczenie bo już go strasznie ta niepewność i zniecierpliwienie cisnęło. Lilly wspomniała, że tamte zwierzoludzie byli pod wrażeniem wspaniałych i władczych rogów Mergi i to ona w zimie pierwsza się z nimi dogadała. Zresztą dodała, że Gnak i inni rogacze też pewnie byliby zazdrośni o takie dumne i piękne poroże i zrobiło to na nich wrażenie. Merga zaś podziękowała ale nie była pewna ile jeszcze zostanie w mieście bo to było też związane z akcją w świątyni. I to w końcu sprawiło, że mistrz zastukał kosturem w podłogę i zarządził przerwę. To dało czas na uspokojenie głów no a Merga przypomniała, że są jeszcze dwa inne zwoje od Oster. - Drugiego zwoju nie będę teraz omawiać. To jest jak przepisy w książce kucharskiej. Lista składników, co się z czym miesza, gotuje i tak dalej. A przygotowuje się z tego mikstury jakie wspomagają proces hodowli much. Aby szybciej rosły, aby były większe, aby szybciej dojrzewały i tak dalej. Wystarczy mieć te składniki i wykonywać wszystko wedle przepisu. A potem stosować się do zaleceń. Gotowe mikstury te do odżywiania czerwi trzeba aplikować pod odpowiedni adres tym czerwiom, preparat na rozwój poczwarek trzeba spryskiwać lub nawilżać te poczwarki a dorosłym osobnikom dodać tego płynu do pokarmu. To wszystko dość proste i intuicyjne. Wystarczy być uważnym i trzymać się przepisów. Przejrzyjcie je póki jestem z wami w mieście i póki możecie mnie o coś zapytać. - drugi zwój omówiła dość szybko. Pokazała nawet kartkę i rzeczywiście wyglądało to na jakieś zapiski kucharskie. Sigismundus znów się ożywił. - Ja bardzo chętnie się tym zajmę! Znam się na tym i mam potrzebną aparaturę! - zgłosił się na ochotnika jakby bał się, że ktoś może mu tą fuchę odebrać. - Bardzo dobrze synu. Ale jakby jeszcze ktoś miał ochotę pomóc w tym zaszczytnym zajęciu to na pewno znajdzie się miejsce i okazja. - Starszy pokiwał głową z uznaniem i pochwałą dla takiej postawy. Ale końcówkę o tej pomocy to chyba niezbyt przypadła aptekarzowi do gustu bo minę miał niechętną dzielić się z kimś tymi cennymi sekretami. - A jakieś trudne do dostania te składniki? - zapytał Tobias znów okazując się przytomnością umysłu i naukowym podejściem. - Nie, raczej nie. Mam wrażenie, że Oster używała podobnych składników jakie można znaleźć albo dostać także i dzisiaj. W każdym sklepie zielarskim albo aptece można dostać większość z nich. Przynajmniej pod te najprostsze eliksiry. Później będziecie sami mogli popatrzeć na tą listę i sobie przepisać jeśli chcecie. - wydawało się, że mistrz uważa, że przynajmniej te prostsze mikstury wspomagające powinny być w ich zasięgu. Przynajmniej tej wyspecjalizowanej w takich zadaniach części rodziny. Aptekarz poczuł się wyraźnie połechtany, że może okazać się taki przydatny w tej części zadania. - Oczywiście mistrzu. A wy koledzy jak macie ochotę to oczywiście możemy nawiązać współpracę. - powiedział życzliwym tonem zwracając się właśnie do tej bardziej wykształconych członków zboru. Znów wydawał się być ucieleśnieniem życzliwości i rodzinnej miłości. - Trzeci zwój zaś był w najgorszym stanie. I nad nim siedziałam najdłużej. - Merga widząc, że zanosi się na pokojowe rozwiązanie sięgnęła po ostatni zestaw kartek. I znów przykuła uwagę pozostałych. - To jest niejako proces będący drugą stroną medalu tej hodowli much. A mianowicie tam chodzi o żeńskie łono a tutaj o męskie. A dokładniej o męskie jądra. - powiedziała spokojnie znów uzyskując efekt sporego zaskoczenia. Wszyscy spojrzeli po sobie zdziwieni ale szybko wrócili do jej błękitnej twarzy. - Te największe jajeczka. Te co wyglądają jak fasolki. To nie są jajeczka. Tylko jądra. - powiedział sięgając do jakiejś miseczki i z niej wyjęła coś co wyglądało jak jakaś zielonkawa fasolka. Tylko oblana czymś lepkim i kleistym, że aż zaczęło to ściekać po błękitnych palcach. - To są jądra? Widziałem, że tam jest dwa czy trzy rodzaje! Ale myślałem, że to od leżenia w wilgoci tak napęczniały. Jak ziarno w wodzie. Myślałem, że to te jajeczka jak reszta. - aptekarz wydawał się być nie mniej zdziwiony niż inni. Chociaż ten depozyt Oster przechowywał u siebie więc miał najwięcej okazji aby się na nie napatrzeć. - Szczerze mówiąc póki nie odczytałam tego zwoju to ja też. No ale to są jądra. Jak się je wszyje tam gdzie są te zwykłe to po paru dniach, do tygodnia, powinny się rozbudzić i zacząć produkować własne nasienie. Oster zalecała zaszyć jedno do trzech czy czterech. Ale aby nie wzbudzić podejrzeń partnerki no to najlepiej aby było to zbliżone do oryginalnego zestawu. Nasienie zasiewa kobiece łono podobnie jak te jaja. Więc płodność kobiety nie ma tu znaczenia. Potem rozwijają się z tego jakieś stworzenia, każda z sióstr znów dała swoją iskrę więc każdej jest poświęcone inne stworzenie. Niestety dalej zwój był zbyt zniszczony aby odczytać jakie. Wygląda na to, że efekt końcowy chyba powinien być zbliżony do tych z muchami tylko umieszczenie nasienia odbywa się przez mężczyznę. Każde ze stworzeń, podobnie jak muchy, po ukąszeniu daje inny efekt, odpowiedni dla swojej patronki. Czyli od Norry to berserkeski szał i agresję, od Oster jad, zatrucie i chorobę, od Soren niekontrolowaną gorączkę pożądania a od Vesty skrajnie różne humory, napady paniki, szaleństwa albo mutacje. Tu z kolei u nosiciela tych wszczepionych jąder mogą wystąpić powikłania i tknięcie bogów. Czyli jak to mawiają południowcy - spaczenie. Nie od razu ale trzeba się z tym liczyć. Podobnie jak z dawką jaj w kobiecym łonie, im więcej, im częściej, im dłużej tym większa szansa, że coś pójdzie nie tak. Ale jak mówię ten zwój był w najgorszym stanie więc tego tłumaczenia jestem najmniej pewna. - ostatni ze zwojów też wiedźma omówiła dość szybka. Ale zapewne dlatego, że miała dużo mniej pewnych danych niż w dwóch poprzednich jakie zachowały się lepiej. Jednak i tak dłuższą chwilę wszyscy to trawili tego się nie spodziewając. Bo coś o muchach to było już wiadomo tydzień temu, na poprzednim zborze. Ale to o “fasolkach” to padło po raz pierwszy. - Dobrze to jak są pytania to jest okazja. Przemyślcie to wszystko na spokojnie. Bo jak sami wiecie mamy jeszcze sprawę ze świątynią do omówienia a już pewnie połowa wieczoru jest za nami. Na razie zróbmy sobie przerwę dla złapania oddechu. - zaproponował Starszy widząc, że przerwa chyba wszystkim by się przydała. Albo, żeby zebrać myśli albo porozmawiać z kim się miało ochotę. Bo jak już w dzień zapowiadała kurierka z liliowymi włosami była jeszcze ta sprawa jaką zajmowały się obie łotrzyce. A też rzutowała na wyjazd Mergi z miasta.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
19-02-2023, 19:12 | #72 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 21 - 2519.07.07; bkt; wieczór/noc (2/2) ---- - Dobra, to sprawa wygląda tak. Robimy domek. I ten domek jest do zrobienia. Ale musicie nam pomóc. - obie łotrzyce, wciąż ubrane w skromne i pokutne mieszczki. Chociaż już bez tych zacnych, białych czepków jakie miały na sobie wczoraj rano. Wyszły na środek, a Merga teraz usiadła przy stole. I one przejęły pałeczkę w tej naradzie. - Obejrzałyśmy sobie ten domek wczoraj i dziś. Jest do zrobienia. Prawie na pewno trzymają skarby w piwnicy, za wzmocnionymi drzwiami. Bo tylko przed nimi stoi dwóch kołków jacy kompletnie nie widzą do czego służą pokorne i uległe dziewczęta. - Łasica zaczęła omawiać jak to im zeszły ostatnie dwa dni na udawaniu skruszonych ladacznic z Salzenburga. Część z tego Otto słyszał już dziś rano od Burgund ale większość to wiedziała tyle, że coś tam miały sprawdzić w tej świątyni. Łotrzyca nie omieszkała puścić pod adresem czarnych strażników kąśliwej uwagi za ten brak widocznego zainteresowania jej wdziękami i talentami. Chociaż chyba nieco się droczyła bo brzmiało jakby jednak nie wychodziły ze swojej cnotliwej roli skoro były “na robocie”. - W tych drzwiach są dwa zamki. Ale póki te kołki tam stoją nie możemy się do nich dobrać. A w nocy też stoją. Nie wiemy czy dokładnie pod drzwiami ale dowiedziałyśmy się, że mają jakąś nocną zmianę. A w nocy widziałyśmy światło na zapleczu. Jak tacy cnotliwi to całkiem możliwe, że nie śpią na nocnej warcie. - łotrzyca sprawnie i bez wahania mówiła co i jak jest w tej świątyni. - Do świątyni, nawet w nocy, powinno nam się udać dostać. Dzisiaj tak pucowałyśmy drzwi, że je podlałyśmy oliwą aż się świeciły. Aby mniej skrzypiały. Może się przydać. Z tymi zewnętrznymi drzwiami poradzimy sobie z zamkiem. Chyba, że zamknął od środka na zasuwę. Od zewnątrz nie da się zdjąć takiej zasuwy. Trzeba by drzwi wyłamywać a to jest za głośne. - Burgund dołączyła do rozmowy i mimo, że wydawało się, że z nich obu takie ladaco do rozkładania nóg i niczego więcej to z każdym zdaniem okazywało się, że nieźle przygotowały grunt pod płaszczykiem pokornej pokuty dobrym bogom. - Pary w łapach nie macie. Jak trzeba ja z chłopakami możemy się zająć tymi drzwiami. Tylko poproś. - Silny prychnął z lekceważeniem dla czegoś co uważał za błahostkę. Teraz jemu Łasica zaserwowała obraźliwy gest. - Wtedy wejdziemy oknem. Albo dzwonnicą. - żachnęła się jakby nie zamierzała komentować takiego braku finezji po zwolenniku Krwawego Ogara. Okna świątyni były dość wysoko a dzwonnica jeszcze wyżej. Ale mimo to łotrzyca wydawała się być pewna swoich możliwości w tej materii tak samo jak Silny z wyłamywaniem tych drzwi. Łysol prychnął tylko i dał sobie spokój z ciągnięciem rozmowy. - Bo myślałyśmy jeszcze, że można by w nocy zapukać i poczekać aż nam otworzą. Wtedy może coś byśmy im dosypały do wina. Jakiegoś usypiacza. A może nawet bez szefów na karku i w środku nocy może przestaliby być takimi cnotkami? Ale jak nie to jeszcze i tak byśmy mogły przekraść się do piwnicy. Bo w nocy nie widziałyśmy tam świateł. To może tylko w dzień tam stoją. To jakbyśmy tam już były mogłybyśmy dobrać się do tych zamków. - Burgund uzupełniła ten zrąb planu jaki uszyła ze swoją kamratką wczoraj i dziś. - No właśnie. Tylko wyglądają na mocne drzwi i zamki. Może być trudno z wytrychami. I tutaj właśnie pomyślałam o naszej zniewolonej pani. Znaczy Fabi. Bo ich oficer to też Bretończyk. Ale ostatecznie Onyx albo my też byśmy mogły. Bo trzeba ich oficera dorwać i zagadać albo zająć, najlepiej aby zdjął ubranie albo chociaż pas i spodnie. Wtedy wystarczy nam chwila aby zrobić odbitkę klucza. I jakbyśmy miały taki klucz to otwarcie drzwi skarbca to formalność. - Łasica żywo tłumaczyła plan akcji dalej i widać też się zapaliła do tego wyzwania nie mniej niż niedawno Sigismundus do projektu hodowli much. - Tylko, że samo otwarcie skarbca niewiele nam da. Znaczy będziemy mogły zajrzeć co jest w środku. Dopiero wtedy się przekonamy czy skarb tam jest czy nie. Strażnicy stojący tam cały dzień to powinien ale pewności nie ma. - Burgund przejęła pałeczkę w tych tłumaczeniach i też to zdanie musiało sprawiać jej przyjemność. - To jakby się udało i tam skarbu nie było to kicha. Trzeba by się wycofać, najlepiej po cichu i pomyśleć gdzie by go mogli wsadzić. Albo się dowiedzieć. No chyba, że wy macie jakieś sposoby aby się dowiedzieć albo sprawdzić gdzie trzymają ten skarb. Tylko dyskretnie. Bo jak go zwiniemy to będą go szukać i pytać każdego kto się nim interesował. - Łasica pierwszy raz wspomniała gdzie by się mogła im przydać pomoc koleżanek i kolegów z reszty rodziny. Przesunęła się krótko spojrzeniem po twarzach sprawdzając czy ktoś tu by ich mógł wspomóc. - Jak tam jest ten skarb to też kicha. Tyle, że mniejsza. Bo same we dwie i na cicho to wiele nie wyniesiemy. - rudowłosa łotrzyca rozłożyła ramiona na boki i nawet się uśmiechnęła rozbawiona, że otwarcie drzwi i pełny skarbiec to też jeszcze nie oznacza sukcesu. - Dlatego myślimy czy na pierwszy raz nie pójść się rozejrzeć. Chyba, że byłoby pewne, że tam są te fanty z tac. To byśmy szły na pewniaka. Ale mimo wszystko we dwie to możemy tam wejść, pootwierać te czy tamte drzwi no ale same skarbu nie wyniesiemy. Przecież to pewnie w workach i skrzyniach stoi. Pamiętacie ile tego było w ostatni Festag jak ludzie to garściami rzucali na tacie? - Łasica gładko mówiła dalej tłumacząc jakie znalazły przeszkody i trudności w realizacji planu. - I tu też przydałaby się wasza pomoc. Bo te worki i resztę trzeba by wynieść na górę a potem na wóz. Wóz i konia możemy załatwić. Ale trzeba nam ludzi aby przenieść te fanty w środku nocy na ten wóz. I jeszcze tacy którzy by potrafili wyłączyć z gry strażników. Bo my na cicho i po ciemku to jakoś się prześlizniemi. Jakby nas wpuscili i udało nam się ich uśpić to też w porządku. Ale jednak to by hałas był z tymi drzwiami do skarbca i workami więc tak czy inaczej coś by trzeba zrobić z tymi strażnikami. - poinformowała ich Burgund gdzie znów występuje kłopotliwy punkt jaki trzeba jakoś rozwiązać. - Jak będą ululani to nożykiem po gardle i po sprawie. A jak nie to ja wezmę chłopaków i też damy radę. Tylko nas wpuście do środka. - Silny znów się odezwał i znów gdy była możliwość jakichś krwawych i siłowych rozwiązań. - Lepiej bez bijatyki. To zawsze ryzyko. Czasem strażnicy mają jakiś gong czy dzwon. Wystarczy, że jeden z nich by w taki walnął i może narobić rabanu. A to jednak nie są jakieś kołki z tawerny tylko ci co przyjechali z tą bladziutką młódką na czarno. - Łasica zastanowiła się, nie wykluczyła takiej oferty swojego adwersarza no ale zwróciła uwagę, że gwałtowna akcja niesie ze sobą pewne ryzyko, nawet jeśli samo zdławienie oporu strażników poszłoby gładko jak to łysol zapowiadał. - Chodzi o tą bladziudką? - zapytała grzecznym i psotnym tonem siedząca przy krawędzi długiego stołu Merga. Po czym szepnęła coś i z niej zaczął jakby sączyć się barwny dym. Tłoczył się wokół niej, jej ciało zaczęło się zmieniać, rogi opadły gdzieś w tył głowy, cera pojaśniała, ubranie pociemniało i po chwili siedziała na jej miejscu bladolica morrytka. Wszyscy sapnęli ze zdziwienia i podziwu. Po chwili jednak Joachim i Otto co mieli okazję widzieć kapłankę z bliska dostrzegli jednak, że to nie tyle ona co jakaś podobna do niej morrytka. - Nie widziałam jej z bliska aby ją dokładnie odtworzyć. I nie słyszałam jej głosu. Więc musiałabym mieć na to okazję gdybym miała ją podrobić. Chociaż w środku nocy to chyba by można spróbować. - Merga uśmiechnęła się jeszcze raz nową bladolicą twarzą po czym znów owiał ją ten barwny dym tylko teraz proces był odwrotny i wiedźma wróciła do swojej prawdziwej formy fioletowej, rogatej i złotookiej. - Ależ czcigodna… Ty jesteś dla nas niezastąpiona. Nie możemy bez potrzeby ryzykować twoim zdrowiem. Przecież wszystko żeśmy ustawili tak abyś czekała w zatoce, w łodzi. Jak tylko by dojechał wóz ze skarbem, przeładujemy go i odpływacie. - Starszy wydawał się żywić na tyle szacunku do rogatej, że mówił jakby chciał ją przekonać po dobroci. Bo chociaż zapewne doceniał ten ciekawy trik to wolał nie ryzykować jej życia gdy to właśnie ona była chyba jedyną osobą z odpowiednim autorytetem, wiedzą i doświadczeniem aby popłynąć do Norski i pełnić tam rolę ambasadora ich sprawy no i werbownika. - Oczywiście mistrzu. Dostosuję się do twojej woli. To była tylko luźna propozycja. I to bardzo miłe z twojej strony, że tak dbasz o moje bezpieczeństwo. - wyrocznia skłoniła się przewodnikowi zboru z szacunkiem i gładko przyjęła jego słowa nie chcąc mu stawać okoniem. - Dziękuję czcigodna. Potraktujmy to jako plan rezerwowy. Dobrze wiedzieć, że mamy kogoś takiego pod ręką. Jestem pewien, że nasze drogie i utalentowane dzieci coś wymyślą jak się dobrać do tego skarbca. - mężczyźnie w podłużnej, wysokiej masce chyba ulżyło, że rogata kobieta tak szybko się z nim zgodziła. Ale dał znać, że wolałby aby czekała bezpiecznie na pokładzie statku a nie brała udział w nocnym rabunku. Obie łotrzyce już nieźle rozpoznały teren przez te dwa dni ale do samej akcji zapowiadało się, że trzeba będzie zmobilizować wspólne siły. Nawet jeśli one we dwie, dyskretnie dostaną się w nocy do środka i otworzą świątynie dla reszty to zapewne jakoś trzeba będzie uporać się ze strażnikami w ten czy inny sposób. O ile te fanty są w tym skarbcu gdzie się go spodziewały Burgund i Łasica. Potem sprawnie przeładować go na wóz i przejechać do portu a tam znów przeładować tyle, że na statek. A jeszcze parkujący w środku nocy pod świątynią wóz mógł zwrócić uwagę nocnej straży. Właściwie każdy ruchomy wóz w nocy zwracał uwagę. Jazda też była trudna bo ani w oknach nie paliły się światła a i kanionach kamienic było jeszcze ciemniej. Jak zauważyły włamywaczki nawet samo podstawienie wozu pod ogrodzenie świątyni mogło zaalarmować strażników w środku. No chyba, żeby już spali. Takim lub innym snem. Więc było jeszcze sporo etapów i detali jakie wymagały dopracowania, obsadzenia rolami i rozwiązania. Pirora dała znać, że sama to raczej nie ale może podesłać swojego ochroniarza do pomocy. Albo coś pomóc wcześniej z tymi kluczami na przykład zapewnić alibi na schadzkę Fabi albo koleżanek z tym bretońskim oficerem. Sigismundus zaoferował usypiacze albo dowolne inne trutki. Sam był ociężały ale silny. Mógł ładować albo powozić. A gdyby było trzeba to i coś jeszcze byle nic z bieganiem bo niezdarny i powolny był. Albo podesłać Strupasa. W końcu to miejski żebrak i ulicznik, na pewno też mógłby się przydać. No ale jeden z nich bo drugi musiał pilnować obejścia w aptece. Lilly i Onyx zgłosiły swoje chęci i gotowość, zwłaszcza jak to ich wężowe kamratki miały grać pierwsze skrzypce w tym nocnym koncercie. Onyx mogła powozić a Lilly umiała się skradać. Tylko musiałaby obwiazać szmatami kopyta aby nie stukały jak obcasy. Silny i Rune zgłaszali się do każdej fizycznej fuchy, zwłaszcza jakby była połączona z jakimś mordobiciem. Thobias niezbyt widział się w takiej akcji ale gdyby był jednak gdzieś potrzebny czy coś mógł pomóc to był gotów. Po prostu jako guwernant i nauczyciel niezbyt znał się na nocnych włamach, mordobiciach i jazdy z trefnym towarem przez zaciemnione miasto. Poza tym zdawał się nie lubić przemocy. Soria za to podobnie jak koleżanki, traktowała to jako nocną, podniecającą przygodę i była chętna na wystąpienie w każdej roli. Może poza ujawnieniem swojej prawdziwej formy bo chociaż była pewna, że by rozchalapała krwawo tych strażników to jednak wolała bez takich sztuczek. Zresztą obie łotrzyce też chciały aby to wyglądało na zuchwały ale jednak standardowy napad jakiejś szajki spoza miasta. Wyglądało więc, że w godzinie próby większość rodziny wyraziła swoją chęć pomocy i udziału w takim szlachetnym zrywie. Trzeba było tylko zastanowić się jaki plan da się z tego uszyć. --- Rozmowy trwały dość długo. Po tym jak omówili te dwie najważniejsze sprawy jakie ich tu ściągnęły rozmowy rozpadły się na różne drobniejsze grupy i tematy. Często jednak wracano i do tłumaczenia starożytnych zwojów napisanych przez jedną z sióstr jak i do planowanej akcji rabunkowej. Ale nie tylko. Joachimowi wpadł w oko Aaron który skądś sie wynurzył z zakamarków podziemnej kryjówki. To mu przypomniało ich poranne spotkanie. Wtedy drugi z magistrów zwrócił mu uwagę, że czyjaś krew w jakimś rytuale nie jest równoznaczna ze śmiercią dawcy. Całkiem często wystarczyło parę kropel. Nierzadko czar czy rytuał wymagał krwi maga jaki nacinał sobie dłoń aby dodać swoja krew do składników magicznych. Więc gdyby tym razem chodziło o coś takiego to wystarczyłoby te parę kropel krwi panny van Hansen. No chyba, że trzeba by więcej. Tego nie wiedział skoro sen nie był na tyle klarowny aby mógł się zorientować o jaki rytuał albo czar może chodzić. Ale to jeszcze rano tak mówił. Bo jak już był późny wieczór czy nawet północ to zdawał się niezbyt kojarzyć czegoś z porannej rozmowy. A pierwszą połowę dnia spędził na jeździe powozem do Dzielnicy Północnej gdzie jedną z rezydencji zajmował baron von Wirsberg. Okazał się być ze dwa razy starszym mężczyzną niż Otto. Ten po drodze niewiele sie dowiedział od jego służącego. Albo ten sam nie znał odpowiedzi na jego pytania albo nie chciał czy nie mógł ich udzielić. Dał znać, że niemoc dopadła jego pana w nocy i spał bardzo niespokojnie. Więc w gruncie rzeczy Joachim musiał dowiedzieć się wszystkiego na miejscu. Zastał pana w eleganckiej koszuli nocnej i w łóżku. A o tej porze to już raczej wypadało być na nogach. Jednak od razu rzucało się w oczy bladość barona i zaczerwienione, oraz zapuchnięte oczy. Rzeczywiście wygladał jakby kiepsko spał tej nocy. Paul zapowiedział Joachima jako znamienitego magistra i astrologa polecanego przez hrabinę von Hansen co chyba mocno ucieszyło barona. Nawet podniósł się do pozycji siedzącej, uścisnął obiema dłońmi rękę astromanty i kazał usiąść na co Paul płynnie podsunął krzesło gościowi aby ten mógł swobodnie rozmawiać z jego panem. - Miałem sen… Straszny! Niepokojący! O mało mnie nie zabił! - zaczął baron jakby wreszcie mógł wyrzucić siebie to co go dręczyło. - Kazałem posłać po ciebie magistrze bo ostatnio jak rozmawiałem z hrabiną strasznie cię polecała. Nie sądziłem, że będę tego potrzebował bom człek poważny i bynajmniej nie płochy. Ale ostatnio mnie te sny straszliwie męczą… Te obrazy, i szepty z ciemności… Straszne! Posłałem też po tą młodą kapłankę Morra co raczyła do nas przyjechać na pogrzeb księżnej… A właśnie Paul! Co z nią? - baron mówił szybko i nieco chaotycznie. Ale z ożywieniem jakby wreszcie mógł to z siebie wyrzucić. Wzmianka o drugim ekspercie od snów jednak przerwała ten potok i spojrzał pytająco na swojego sługę. - Prosiła o wybaczenie panie ale dzisiaj odprwawiała pogrzeb. Będzie też modlić się za zmarłego. Obiecała, że odwiedzi pana jak tylko będzie mogła, postara się jutro. - uprzejmie wyjaśnił służący skinąwszy wcześniej głową. Zapytanie o kapłana Morra nie musiało dziwić skoro on był patronem nie tylko snu wiecznego ale i tych zwykłych oraz wizji i proroctw jakie objawiały się przez mary senne. A zwykle ludzie jakoś mieli większe zaufanie do kapłanów niż magów. Niemniej jednak baron wydawał się kontent z rekomendacji hrabiny von Hansen oraz szybkim zjawieniem się młodego magistra. - Dobrze… No nic to, najwyżej jutro będę z nią rozmawiał… A co do ciebie magistrze… Sen, sen straszny! A ty się znasz na snach, wizjach i znakach prawda? Moja droga Martina tak mi o tobie mówiła… Więc tłumacz to co mi się śniło, przynieś udrękę mojej biednej duszy! - baron wydawał się być umęczony tymi snami i szukał ulgi oraz zrozumienia. A sen rzeczywiście był intrygujący. Zaczął się na ulicy. Nawet chyba tutejszej bo wodę zatoki było widać, zapach ryb. Ale to dźwięk dzwoneczków zwróciły uwagę barona. Zaczął iść w ich stronę ale zgubił się. Błąkał się między tymi kamienicami jakie wydawały się coraz wyższe, ciemniejsze, zaczynały rosnąć i szumieć. Dzwonki mamiły go i zwodziły echami, nie mógł się zorientować skąd właściwie dochodzą. Jakby szydziły z jego bezsilności. Ilekroć skręcał w jakiś narożnik to zawsze było nie tam. Zaczął biec i krzyczeć i miał wrażenie, że coś go ściga, goni, zaraz dopadnie i rozszarpie. Ale widział już mur! Taki kryty dachówkami na szczycie jak u nas ten jaki okala świątynie Mananna albo Akademię. Tylko ten we śnie był wyższy i straszniejszy, sięgał prawie chmur! I to chyba stamtąd jęczały te dzwoneczki aby je uwolnić. Wzywały i jęczały żałośnie i prosząco, tak słodko ale i to coś co goniło barona też było coraz bliżej. Krzyknął z przerażenia gdy usłyszał dudnienie cielska i chrobot łap na bruku. Jego nogi ugrzęzły w jakimś mlaskającym błocie i wtedy krzyknął tak przerażająco, że się obudził. - To mnie rozdeptało! Biegło tuż za mną i już następny krok i ta szponiasta łapa by mnie rozgniotła! Na pewno! To było tak przerażające, że się obudziłem i nie mogłem już zasnąć! - baron był tym snem szczerze przerażony. Aż bał się znów zasnąć. I prosił o pomoc. O wyjaśnienie tego snu i najlepiej przegnanie go precz, aby znów nie wrócił. Joachim nie był do końca pewien co to by mogło znaczyć. Całkiem często w snach ludziom śniły się miejsca jakie znali więc to, że baron we śnie widział jakieś znajome zakątki to nie było aż takie dziwne. Często też nie były one tak wiernie odwzorowane tylko pomieszane ze sobą albo zniekształcone. To jeszcze też dałoby sie wytłumaczyć. Ale ten ścigający potwór no to już nieco wypadał ze standardu. Samo ściganie przez coś czy kogoś nie było takie rzadkie. Ale niezbyt często było coś tak przerażającego jak to opisywał baron. Co to nie było wiadomo bo cały czas goniło barona a ten bał się odwrócić. No i te dzwoneczki trudno było do czegoś przypasować czy porównać. Mało typowe. No ale musiał jakoś z tego wybrnąć aby baron i widocznie dobry znajomy hrabiny von Hansen nie pomyślał, że go lekceważy i zbywa. Rozmowa z rektorem Vogelem poszła mu chyba nie tak źle. Profesor potraktował sprawę poważnie ale był ciekaw co to za znaki naprowadziła astrologa właśnie na ten trop powiązań między ich magazynami a jakąś podejrzaną szajką z zeszłej zimy. I czy wie o jaki przedmiot może tu chodzić. Ostatecznie zaprosił go na Konigstag w południe czyli za jakieś dwa… No teraz jak pewnie już była północ albo i po to za półtorej dnia na zwiedzanie magazynów licząc, że może uda mu się swoimi mistycznymi mocami zidentyfikować przedmiot. - Bezpieczeństwo przede wszystkim jak zwykłem powtarzać swoim studentom. - powiedział z łagodnym uśmiechem i obiecał przygotować wszystko na tą konigstagową wizytę młodego astrologa. A póki co przeplatały się jeszcze na końcówce tego spotkania różne tematy. Merga poprosiła Joachima aby ją odwiedził, najlepiej jutro bo chciała mu coś przekazać zanim wyjedzie. Zwoje do pogłębiana demonologicznej wiedzy ale dzisiaj już była zbyt zmęczona aby udzielić mu odpowiednich instrukcji. Przy okazji pytała go o poranną rozmowę z Aaronem o pannie van Hansen bo ten co prawda wtoczył się do nich gdzieś w połowie dnia ale pomamrotał coś tylko, że był u Joachima i jakaś sprawa z krwią blond laluni i tyle dało się zrozumieć zanim poszedł spać. Więc rogata wiedźma liczyła, że może jak jeszcze był u kolegi to mniej bełkotał no i może od niego dowie się o co chodziło. Sigismundus rozważał różne kandydatki na nosicielki. Przypomniał sobie, że zimą Strupas złożył obietnicę swojemu patronowi ofiarowania kapłanki Shallyi. Tylko jakoś nie było okazji. A to byłaby w sam raz ofiara dla Ojczulka w tak szczytnym projekcie. I chyba trochę liczył, że koledzy i koleżanki też rozejrzął się albo nawet wskaża odpowiednie kandydatki. I dopytywał Onyx i Lilly o te dwie o jakich wcześniej wspomniały. Oraz chciał wrócić do jaskini Oster aby tam poszukać więcej darów i wskazówek. Tym razem jednak musiałby się obyć bez Vasilija i jego ludzi bo ci mieli stanowić obsadę statku jaki miał wywieźć stąd Mergę. Starszy zaś dał znać, że te ślady i dary jakie do tej pory odnaleźli lub mieli trop to tylko początek. Z tego co dowiedziała się ich wyrocznia to nie byłoby dziwne gdyby każda z sióstr pozostawiła po sobie taki ołtarz, świątynie oraz projekt. Ot, na początek natrafili na dziedzictwo dwóch z nich ale tego powinno być gdzieś tutaj więcej. Bo skoro Oster i Soren zostawiły swoje ołtarze i heroldów to pozostałe siostry pewnie też. A jak Oster robiła ten projekt opisany w manuskryptach w pewnym współdziałaniu z pozostałą trójką i niejako jako konkurencję dla nich to i inne mogły coś przygotować. I jeszcze Oster wspominała o świątyni w jakiej się modliła i szukała natchnienie od swojego patrona i to było gdzieś nad morzem ale pod ziemią. Jednak nie w tej jaskini w jakiej pracowała bo traktowała to jako małą pielgrzymkę i drogę oczyszczenia ciała, duszy i serca aby wrócić tam znów do pracy. Więc to musiało być inne miejsce i też zapewne gdzieś w tej okolicy. Ta jaskinia pożądania jaką wspomniała w manuskrypcie to też mógł być jakiś przybytek pozostawiony przez Soren. Więc znów i inne siostry mogły pozostawić coś podobnego. W końcu rozmowy zaczęły się rwać i zapętlać. Ta tajna, pstrokata rodzina zaczęła wstawać, żegnać się, umawiać się na to czy na tamto i ruszać ku korytarzu wejściowemu aby tam, za kotarami, wejść po ciemku po trzeszczącej drabinie i wyjść w ciemnej piwnicy jaka ostała się po zwalonej wieży. A następnie wyjść z niej na zaciemnione i ciche ulice. Było już sporo po północy więc jak ktoś musiał zacząć jutrzejszy dzień z rana to zapowiadało się, że się zbyt dobrze nie wyśpi.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
04-03-2023, 15:06 | #73 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 04-03-2023 o 15:08. |
05-03-2023, 00:15 | #74 |
Edgelord Reputacja: 1 |
__________________ Writing is a socially acceptable form of schizophrenia. |
05-03-2023, 00:19 | #75 |
Reputacja: 1 | Otto chwilę się zastanawiał, rozważając możliwości. Spojrzał na Sigismundusa, po czym na Starszego.
__________________ Mother always said: Don't lose! |
05-03-2023, 12:03 | #76 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 22 - 2519.07.08; bzt; ranek - popołudnie (1/2) Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Zachodnia; ul. Kołodziejów; kamienica Joachima Czas: 2519.07.08; Bezahltag; noc Warunki: - ; na zewnątrz: noc, pogodnie, łag.wiatr, ziąb Wszyscy Gdy pierwsze sylwetki wynurzały się z czeluści piwnicy pod zwaloną wieżą była już głęboka noc. Cisza, bezruch i różne odległe odgłosy które niosły się pustymi, mrocznymi kanionami miasta świadczyły o późnej porze. Kultyści rozproszyli się wśród tych ulic i zaołków gdy każdy zmierzał do swoich domów. O ile tacy co sami zarządzali swoim dniem jak Pirora, Joachim czy Heinrich mieli szansę odespać tą zarwaną nockę to lud pracujący jak Otto czy łotrzyce udające skruszone grzesznice to im zapowiadał się bardzo długi i męczący dzień. Ale ten niecodzienny zbór, całkiem nie planowany wcześniej, w środku tygodnia, okazał się bardzo burzliwy ale i owocny. Nie tylko Merga przetłumaczyła zwoje Oster ale i ogłosiła im wszystkim co tam jest. A z jej interpetacji oraz słów Starszego wynikało, że chociaż opracowała to jedna z Sióstr, poświęcona jednemu z patronów to jednak sprawa dotyczy ich wszystkich. No i jest tylko ułamkiem dziedzictwa pozostawionego im w spadku przez mityczne Siostry jakie w końcu dostąpiły demonicznego wywyższenia stając się czymś więcej niż tylko śmiertelniczkami. Zresztą nawet obecność i możliwości Sorii świadczyć się zdawały za taką interpretacją w końcu nawet ona sama nie śmiała się choćby porównywać do swojej legendarnej matki i wyrażała się o niej z najwyższą czcią i szacunkiem. Ale wracając z tego zboru, już pojedynczo czy w w duetach każdy chyba miał okazję przemyśleć to wszystko co zostało powiedziane, przedstawione i planowane. Chyba najwięcej emocji wzbudziły te zwoje i to co z nich wynikało. Starszy i Merga przykładali do tego wielką wagę. Pomysł Heinricha o zapłodnieniu nasieniem Oster aktorek jakie miały przybyć w trupie teatralnej z Saltburga na tutejszy turniej czy inne uroczystości spotkał się z wielkim poparciem ze strony liderowego duetu. Niemniej na tą chwilę niezbyt było wiadomo kiedy dokładnie ta trupa miałaby przybyć do miasta i kto dokładnie byłby w jej składzie. Ale informacji jakich udzieliła Pirora wynikało, że tak czy inaczej jakieś aktorki tam będą na pewno. Zapewne jakieś służki także. No ale na razie nie było tego wiadome jak to by miało wyglądać dokładniej. Poproszono Pirorę aby się tego dowiedziała bo w końcu z kultystów to ona zdawała się być najlepiej zaznajomiona w śmietance towarzyskiej miasta oraz sprawach teatru. Chociaż ona sama nie wyglądała aby tyrskała entuzjazjem na takie marnotrastwo utalentowanych dusz jakie tak długo starała się ściągnąć do miasta do świeżo otwartego teatru. Ogólnie dziewczęta poświęcone Wężowi zdawały się być najmniej pozytywnie nastawione do tego całego muszego projektu. - Ale te aktorki chociaż to bardzo obiecujący trop to jednak sami wiecie, lepiej mieć wróbla w garści niż gołębia na dachu. Mimo wszystko rozglądajcie się za okazją do pozyskania nosicielek tu na miejscu. I najlepiej jak najprędzej bo jak słyszeliście ten rozwój nieco trwa i jak chcemy mieć gotowe muchy na dzień naszego ataku to musimy zacząć hodowlę jak najwcześniej. - Starszy już pod koniec spotkania zrobił takie podsumowanie tego wszystkiego co omawiali dzisiejszego wieczoru. Po różnych dyskusjach okazało się, że po opuszczeniu kobiecego łona to dalszy rozwój much Oster wydawał się względnie prosty. Paradoksalnie nawet samo zapłodnienie nie było takie trudne. Zabierało parę chwil i jak już się miało przed sobą nagą kobietę to wydawało się całkiem proste. Wystarczyło wsadzić tą krótką rurkę jej tam do środka i wstrzyknąć zawartość. O ile oczywiście zdobycie chętnej do rozebrania się kobiety nie było dla kogoś trudne. Najtrudniejszym etapem właściwie wydawało się te czekanie co dalej. Bo to miało zająć gdzieś od pół tygodnia do tygodnia. Tak mniej więcej. Więc nie działo się tak od razu, tej samej nocy czy dnia co by jeszcze taka nosicielka była w mocy kultystów. Tylko trzeba było czekać. To oczywiście nie był kłopot gdy była w mocy kultystów. Silny bez wahania się zaoferował, że pozbieranie jakichś naprutych ladacznic z tawern nie powinno być trudne. A gdyby nawet nie były naprute to wystarczy jakąś znaleźć na ulicy, dać jej w łeb i można było zaciągnąć gdzie trzeba. Nawet jeśli to nie wszystko by poszło tak gładko czy tak prymitywnie jak to mówił khornita to wydawało się oczywiste, że nałapanie nosicielek na mieście nie powinno sprawić im większych trudności. Zwłaszcza jakby użyć siły jaką mieli Silny czy Rune albo wykorzystać jakiś podstęp z dużą ilością wina czy nawet numerkiem z ladacznicami. To wydawało się do zrobienia. Chociaż oczywiście każde takie porwanie niosło ze sobą możliwość wpadki. Jeden kłopotliwy świadek czy nawet pechowe nadzianie się na jakichś innych osiłków, wybawicieli czy straż miejską mogło narobić bigosu. Drugim wąskim gardłem było trzymanie takich branek w niewoli. Do tej pory Sigismundus trzymał je u siebie w piwnicy. Nawet jakby zwolnił z niewoli Loszkę to i tak miał do dyspozycji dwie cele w każdej mógł pomieścić jedną, góra dwie osoby. Rozważano czy nie użyć którejś z kryjówek kultystów. Albo “Starej Adele” albo tej pod zwaloną wieżą. Na razie zostawiono to jako plan rezerwowy bo Starszy wolał aby ich kryjówki pozostały ich kryjówkami. W przyszłości jak podsunął Otto można było wykorzystać do tego celu jaskinię Oster. Ale ona była za miastem. Szło się tam cały dzień. Trzeba by i tak jakoś znaleźć chociaż czasową kryjówkę na mieście dla tych schwytanych branek. A potem je jakoś przetransporotwać za miasto do tej jaskini. Całkiem spore przedsięwzięcie logistyczne. Zwłaszcza jak zauważalna część z nich miała wkrótce odpłynąć z Mergą więc zrobiłoby się ich jeszcze mniej. Starszy co prawda był dobrej myśli ale i tak trzeba było rozważyć jak to wszystko ugryźć. - Może moi pobratymcy by mogli pomóc? Do naszej jaskini to tak z pół dnia. Można by u nich się zatrzymać. Z tymi brankami też. Chociaż musiałabym zapytać o to Kopfa i Opal. - zaproponowała Lilly bo w końcu pochodziła z jaskini odmieńców nawet jeśli od zimy mieszkała tutaj w mieście. Wciąż była razem ze Strupasem głównymi łącznikami z mutantami Kopfa. Starszy przychylił się do tej prośby a nawet ucieszył. Obiecał, że napisze list do Kopfa i ogólnie da wytyczne Lilly aby z nimi porozmawiała na ten zaszczytny temat. Więc zanosiło się, że lada dzień dziewczyna o liliowych włosach wyruszy za miasto w las aby zanieść to zapytanie ich mistrza do lidera społeczności odmieńców. - No i widzicie drogie dzieci, cały ten ambaras z nosicielkami nam zbywa jeśli trafiłaby się ochotniczka. Wtedy ona dalej sobie żyje i robi co zwykle a jak wyda na świat pomiot Oster to przychodzimy na gotowe i wszystko zostaje bez zbędnych świadków. - westchnął zamaskowany mężczyzna bo to wydawał się przypadek idealny. Gdyby jakaś kobieta zgodziła się na zasianie i na dalszą współpracę to wydawało się, że są spore szanse, że udałoby się zachować sprawę w dyskrecji. A po paru dniach czy tygodniu odebrać wydany na świat owoc. Bez tego całego porywania, zamykania w celach, transportowania przez miasto czy za miasto co na każdym etapie było obarczone jakimś ryzykiem wpadki. Tylko znalezienie ochotniczki na taki numer nie zapowiadało się na łatwe zadanie. No ale należało mieć na uwadze aby znaleźć takie nosicielki, takie lub inne, w ten czy inny sposób. Przy okazji planu z trupą aktorską dobrze było zakręcić się przy pannie van Zee bo to właśnie ona była tutaj główną dusza i sercem spraw teatralnych. Poza tym znała się osobiście z częścią aktorów i aktorek jakie w sporej mierze przyjeżdżali tu z jej inicjatywy i na jej zaproszenie. Nawet Pirora nie znała wszystkich detali ani tych aktorów osobiście. Zimą przez Salzburg tylko przejeżdżała zatrzymując się tam na krótki postój dla regneracji zmarzniętych sił i nie miała okazji go zwiedzić czy poznać się z kimś lepiej. Zaś tutejsza śmietanka całkiem regularnie jeździła do operu czy teatru w Saltburgu i w dobrym tonie było się tam pokazać co jakiś czas. Przyjechać z wrażeniami ze sztuki, jak wypadki aktorzy i reżyser no i z jakimiś nowymi ploteczkami ze stolicy. Tutaj nie tylko Kamila van Zee była taka obyta, to raczej Pirorę ominęły takie rozrywki bo była zbyt krótko a sprawy związane z remontem teatru i własnej kamienicy mocno ją absorbowały na miejscu. Jak już zbierali się do wyjścia to dawało się zauważyć dużą różnicę w zachowaniu. Sigismundus był radosny jak skowronek. Jak dobry wujaszek jaki był gotów utulić do serca cały świat i swoich kolegów i koleżanki także. Puścić w niepamięć wszystkie złe słowa jakie między nimi stanęły gdy stali u progu tak świetlanej ery. Pirora i Łasica na odwrót. Wychodziły ciche jak pobita strona jakiejś bitwy. Dało się wyczuć, że im ten plany pochodzące z dziedzictwa Oster zdecydowanie nie przypadły do gustu. I o ile tydzień temu gdy sprawa była świeża i niejasna to jeszcze różnie mogło się potoczyć to teraz te wieści ze zwojów i to jak Merga ze Starszym przyklepali ten plan, w tej czy innej wersji ale przyklepali to trudno im było z tym dyskutować. Ale braku akceptacji nie ukrywały i entuzjazjmem nie tryskały. - I pamiętajcie o snach. Własnych i cudzych. Wsłuchajcie się w nie, nie lekceważcie ich. Sióstr nie ma jeszcze w naszym świecie i sny są furtką do wsłuchania się w ich głosy. - poprosiła na koniec rogata wiedźma obdarzając ich ciepłym uśmiechem i złotym spojrzeniem. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Zachodnia; ul. Kołodziejów; kamienica Joachima Czas: 2519.07.08; Bezahltag; południe Warunki: mieszkanie Joachima, jasno, ciepło, cicho; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, sła.wiatr, umiarkowanie Joachim Gdyby astrolog musiał wstawać z samego rana to zapewne by się nie wyspał. Na szczęscie ci byli znani z nocnego wpatrywania się w gwiazdy to nawet chyba nikogo za bardzo nie dziwiło, że potem przesypiają do południa. Tak czy inaczej Joachim wstał jak uznał za stosowne czyli jak się wyspał. Była już z połowa dnia gdy zdecydował się na poważnie otworzyc oczy. Chociaż widok za oknem nie budził zachwytu bo niebo było dość pochmurne. Dobrze, że w nocy dopisało mu szczęście i ładnie było widać gwiazdy. Wrócił prawie w ostatnim momencie. Swoim wprawnym okiem już po wyjściu z piwnic kryjówki pod wieżą zorientował się, że ma mało czasu. Co prawda do poranka było jeszcze parę, dobrych dzwonów ale teraz, w lato, tutaj na północy to przedświt przychodził wcześnie i kradł blade światło gwiazd już między drugim a trzecim dzwonem. A o czwartym to już nieboskłon wyraźnie zaczynał różowieć i blednąć mimo, że na ziemi panowała jeszcze głęboka noc. Dopiero po piątym dzwonie zaszynało tam szarzeć no ale wówczas to astronom już poza księżycami i najjaśniejszymi gwiazdami już niezbyt miał w co wycelować lunetę. Zanim się rozstali to obie łotrzyce podziękowały mu za ofertę pomocy. Ale chyba nie wpadły na pomysł jak mogłyby użyć jego niezwykłych talentów. - A nie możesz przechodzić przez ściany? Przez drzwi by wystarczyło. Aby zobaczyć co za nimi jest. Bo jak nie to i tak my byśmy musiały ci otworzyć te zewnętrzne drzwi. A potem te od skarbca właściwie też. - zastanawiały się trochę niepewnie czy dobrze rozumieją opisaną moc. Ale już tak późno w nocy to nic nie wymyśliły jak tego talentu można by użyć. Jak bez ingerencji w świat materialny to chyba nawet dla kawału kopnąć kogoś w tyłek nie było można albo rzucić czymś aby odwrócić uwagę… Joachim mógł im potwierdzić, że nie, takich rzeczy się nie da. W tej bezcielesnej formie astralnego ducha mógł chodzić tam gdzie dałby radę wejść w swojej fizycznej formie więc przenikanie przez materię i jakakolwiek ingerencja z nią nie była możliwa. - Wiesz, my byśmy musiały cię zobaczyć jak to wygląda. Czy rzeczywiście cię nie widać. Może coś wtedy byśmy wymyśliły. Bo zwykle obywamy się bez takich numerów bo my zwykłe dziewczyny z ulicy jesteśmy. Ale to miłe, że chcesz nam pomóc. - dodała od siebie Burgund i cmoknęła go w policzek. A Łasica w drugi. Po czym zaśmiały się wesolutko i ruszyły w ciemności nocy. A on w swoją stronę. Tej nocy jednak zdołał jeszcze zdążyć do domu a z południowej do zachodniej dzielnicy to miał spory kawałek do przejścia. Ale zdążył na tyle aby złapać za lunetę i poobserwować gwiazdy. I zastanowić się co też one mogą nieść za wróżbę dla barona Wirsberga. Co ciekawe to wyraźnie był wyraźny łucznik znany jako Sznur Limnera. To był symbol sprzyjający wenie artystów, precyzji rzemieślników i zamysłom wymagających finezji. Joachim nie był do końca pewny czy można by uznać barona za rzemieślnika czy artystę no chyba, że to miałaby być jakaś metafora. Albo jako śniącego ten swój dziwny, niepokojący sen. W każdym razie Sznur lśnił wczoraj pierwszorzędnie więc ogólnie wydawał się sprzyjać takim różnym finezyjnym i natchnionym projektom lub wymagających precyzji. Co więcej dobrze też świecił Wielki Krzyż. Ten z kolei patronował jasności umysłu, podejmowaniu klarownych i właściwych decyzji i takich jakie dawały sznase na przynoszące efekty działania. Jeśli by wziąć pod uwagę, że pytał we wróżbie o barona jaki sprawił na nim wrażenie rozstrzęsionego i skołowanego to paradoksalnie wychodziłoby, że baron jednak jest trzeźwy na umyśle a nawet promienieje jasnością o ile by tak interpetować te skrzyżowane ze sobą gwiazdy z ostatniej nocy. W oko wpadał też ciemny, bezgwiezdny obszar zwany przez maluczkich Wielką Pustką, Wielką Dziurą a przez uczonych Vobistem Ulotnym. To zwykle był złowróżbny znak. Podobno gdy był w pełni łowcy czarownic ruszali na łów aby palić heretyków i czarnoksiężników. Z drugiej jednak strony gdy się było takim czarnoksiężnikiem to niekoniecznie mógł to być zły omen. Wręcz przeciwnie, mógł oznaczać, że los mu sprzyja i aby podążał dalej swoją drogą. Chociaż był też symolem chorób psychicznych, majaków i przywidzeń i jeśli tak by potraktować sny barona no to niestety nie było to dla niego zbyt pochlebne. Tak czy inaczej umówił się na spotkanie z baronem Wirsbergiem jutro. Czyli właściwie już dzisiaj. No i musiał mu coś powiedzieć. Tak czy inaczej będzie to rozmowa z baronem, przyjacielem państwa van Hansenów no i osobą z towarzystwa jaka całkiem możliwe, że opowie jak się sprawił tutejszy młody astrolog. Co więcej z tego co mówił wczoraj na dzisiaj zaprosił do siebie tą młodą morrytkę bo ona też uchodziła za eksperta od snów. Tylko nie było pewne czy na tą samą porę i czy się spotkają. W każdym razie gdy już za oknami gwiazdy bladły i na wschodzie niebo zaczynało zdradzać pierwsze oznaki przedświtu zdecydował się udać do swojego łóżka na spoczynek. I miał sen. Właśnie sen go obudził. Snił znajomy widok. Chociaż w pierwszej chwili nie mógł rozpoznać co w nim znajomego. Dopiero po chwili się zorientował, że jest na ulicy. I jakieś kamienice są… Takie dziwnie wysokie. Jakby był małym dzieckiem i wszystko wydawało się większe… I trochę straszniejsze niż teraz gdy od dawna już był dorosłym mężczyzną. Zorientował się gdy zobaczył mur. Też wydawał się duży i trochę złowieszczy. Ale był kryty dachówką. Jak ten mur jaki okalał Akademię albo świątynie Mananna. Wtedy się zorientował, że to dziwnie przypomina sen jaki mu opowiedział baron Wirsterg… Nie miał pojęcia czy śni ten sam sen czy to jego imaginacja tak sobie zwizualizowała słowa szlachcica. Ale tak jak mu opowiadał usłyszał dzwoneczki. Całe mnóstwo drobnych dzwoneczków. Jeden taki mały łatwo by było przegapić ale musiało być ich wiele. Każdy dzwonił nieco innym tonem przez co trudno było się skupić na jednym i wyłapać jego dźwięk. Ale jako całość to tak, słyszał ich ładny, przyjemny dla ucha odgłos. Jak chór dziecięcych głosików śpiewających piękny psalm pochwalny. Sam nie był pewien kiedy się znalazł przy murze. To już na pewno musiał być sen bo z bliska mur wydawał się jeszcze wyższy. Niebotyczny! Ale w snach to często się zdarzało, że rzeczy wydawały się być jakieś wypaczone i zakrzywione, niby podobne do tych co się znało ale jednak jakieś takie inne. I jak stał przed tym ogromnym murem to usłyszał… Właściwie to nie. Właściwie to poczuł bardzo charakterystyczny zapach. Znajomy każdemu żakowi, uczonemu czu chociaż wykształconemu człowiekowi. Zapach księgi. Takiej starej, jak się ją dopiero otworzy pierwszy raz i ten kurz, zapach papieru, zaschniętego inkaustu, wszystko uderza w twarz ze swoją mocą. Nie miał pojęcia skąd dochodził ten zapach. Bo nie widział żadnej księgi w pobliżu. Ale usłyszał coś nowego. Chrobot pazurów po bruku. Biegły! Coś wielkiego, groźnego i drapieżnego jak jakaś straszna bestia zerwana z łańucha. A przypomniał sobie jak baron opowiedział mu, że coś go goniło i rozdeptało pazurzastą łapą! To było w tym momencie tak sugestywne, tak przerażające, że jakaś szponiasta łapa zaraz go rozszarpie i wetrze w ten brudny bruk, że aż się obudził. Na szczęście bez żadnej szponiastej łapy nad głową, w swoim łóżku i sypialni, bez żadnych niespodzianek. I jak spojrzał za okno okazało się, że przespał już z połowę dnia. Ale chociaż mniej więcej się wyspał. --- Potem zjadł śniadanie i mógł się zastanowić co dalej. Najpierw przejrzał na spokojnie swoje notatki jakie zrobił wczoraj z tego drugiego manuskryptu Oster. Razem z aptekarzem je notowali chociaż i Tobias chyba też coś zapisywał. Wczoraj grubas od Nurgla był dobrej myśli i Joachimowi wydawało się, że chyba słusznie. Ale tyle się działo i mówiono dookoła, że nie był do końca tego taki pewien. Dopiero dzisiaj jak usiadł wygodnie u siebie i miał okazję pożądnie się wczytać w swoje zapiski mógł się zapoznać z tym dokładniej. Merga na pewno miała rację w tym, że to przypominało książkę kucharską. Parę łyżek tego, pokroić tamto, utrzeć to, dolać jeszcze coś… Tam podgrzać na tyle a tyle czasu, tu zostawić aby się zsiadło czy spleśniało… Nie wydawało się to trudne. Właściwie jak się nie wiedziało jaki ma to mieć efekt i do czego ma służyć to nawet nie brzmiało jakoś strasznie. Może poza fragmentami gdy ewidentnie pisało o larwach, czerwiach albo muchach. A tak to można było wierzyć, że chodzi o jakiś standardowy eliksir czy miksturę. On sam co prawda zielarzem czy alchemikiem nie był ale większa część przepisów wymagała po prostu uwagi i przestrzegania reżimu aby dodać to co trzeba, takie jak trzeba i wtedy kiedy trzeba. Przepisów było kilka. Najkrótszy to się mieścił w paru linijkach i nawet nie było pewne czy to nie jest jakiś żart Oster albo Mergi. Bo brzmiał tyleż lapidarnie co brutalnie. “Jeśli zależy ci na czasie a nie zależy na nosicielce napchaj do środka tyle świńskiego łajna ile zdołasz i dopilnuj aby tego nie wydłubała. Czerwie będą rosnąć jak na drożdżach ale los nosicielka rzadko bywa do ponownego użytku.” Poza tym krótkim wpisem przepisów było kilka. Na przyspieszenie rozwoju czerwi w nosicielce i aby były większe i silniejsze. Na to aby kokony dojrzewały szybciej. Na dodatek do karmy dla dorosłych owadów aby rosły większe. Na to aby dojrzewały szybciej i by szybciej mogły składać kolejne jaja. Na to aby, na afrodyzjak który miał zwabiać dorosłe owady w dane miejsce na wypadek gdyby się rozleciały po okolicy a były potrzebne w tym, jednym miejscu. Same przepisy pod względem składników rzeczywiście nie wyglądały jakoś bardzo skomplikowanie. Dwa gatunki pospolitych tutaj grzybów do tego mogły być ich zasuszone wersje, trochę runa leśnego w postaci czerwonych jagód i mchu, pająki razem z pajęczyną, surowe jajko… No nie, nie wyglądało to na coś bardzo trudnego do zdobycia. Pewnie dlatego wczoraj Sigismundus był taki ucieszony. Trochę zachodu było z tym, że niektóre rzeczy trzeba było poczekać aż się sok wyciśnie, aż się pleśń zmaceruje i całość się przegryzie ze sobą. Ale właściwie tą najprostszą wersję eliksiru na przyspieszenie pseudociąży to chyba jakby posłał Gunthera to do wieczora powinien wszystko kupić. A Sigismundus to może nawet miał większość tych rzeczy u siebie w aptece. Pewnie też dlatego tak wczoraj mu się oczka śmiały. Joachim nie miał takiej wprawy w aptekarskim rzemiośle jak tamten ale mimo wszystko opis wydał mu się na tyle prosty, że chyba mógłby i sam spróbować. Bo chyba Oster albo nie była tak skomplikowana w projektowaniu tych mikstur albo cechowała się dużą pragmatycznością w możliwości zdobycia poszczególnych składników do swoich przepisów. Zresztą jak urzędowała w tej okolicy no to tutaj pewnie i dziś były podobne składniki jak i za jej czasów. Co więcej przepisy były tak ułożone, że do tych najprostszych wersji wystarczyło dodać kolejne składniki aby uzyskać mocniejszy efekt. Z tymi bardziej zaawansowanymi już nie był taki pewny czy byłoby tak łatwo zdobyć te brakujące elementy. Kwiat zielonego żonkila to chyba rósł na bagnach na wschodzie a te cieszyły się opinią niezbyt przyjemnego i przyjaznego miejsca. Zresztą całkiem zasłużenie. Same okropności miały tam mieszkać. Skrzek salamandry plamistej to chyba też tam. Nie był pewien czy kiedyś ją widział na własne oczy podobnie zresztą jak z tym zielonym żonkilem. Ale chyba jednak oba składniki były dostępne na tych bagnach a były niezbędne do tej bardziej zaawansowanej wersji. Do mistrzowskiej też. Ale jeszcze trzeba by mieć elfi miód. A to chyba było od pszczół jakie były w lesie tutejszych leśnych elfów. Tyle, że one ponoć strzelały do każdego kto im się władował w ich leśny matecznik więc nie zapowiadało się aby szło to łatwo zdobyć. Na takiej nadnaturalnej istocie jaką zapewne już wówczas była Oster to może nie robiło większego wrażenia ale dla zwykłego śmiertelnika to mogło się skończyć kiepsko taka wycieczka w elfie podwórko. No chyba, że jakoś bez tego by udało się dostać ten elfi miód. Potem musiał odłożyć te zapiski i przemyślenia bo zapukał Sven dając znać, że powóz barona przyjechał. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Północna; ul. Szlachecka; rezudencja von Wirsberga Czas: 2519.07.08; Bezahltag; popołudnie Warunki: salon barona, jasno, ciepło, cicho; na zewnątrz: jasno, pogodnie, powiew, nieprzyjemnie Joachim Joachimowi podczas podróży znów towarzyszył ten sam, dystyngowany, nie młody już lokaj barona Wirsberga co wczoraj. Okazywał nienaganne maniery między innymi tym, że sam nie indagował rozmowy jeśli nie miał do zakomunikowania woli swojego pana. Paul razem z Joachimem wysiedli z powozu i lokaj zaprowadził go nieco tym razem gdzie indziej niż wczoraj bowiem do salonu a nie do sypialni. - A jesteś mój drogi. Bardzo dobrze, bardzo dobrze. Wczoraj wziąłem na noc te nowe krople na sen i… No może nie spałem jak dziecko ale przynajmniej bez snów. I bardzo dobrze, i bardzo dobrze. No siadaj, siadaj przyjacielu, Paul obsłuż pana. - dzisiaj dla odmiany ze dwa razy starszy od astrologa gospodarz wydawał się być w o wiele lepszym humorze niż wczoraj. No i był ubrany jak do przyjmowania gości a nie w nocnej koszuli jak wczoraj. - To papo jak masz gości to ja uciekam. Cieszę się, że już ci lepiej. - młoda kobieta, ubrana jak szlachcianka, cmoknęła ojca w policzek i wyszła z salonu zostawiając ich samych. Po drodze jednak skusiła się posłać zaciekawione spojrzenie gościowi. Ale nie wypadało tej młodej damie zostawać przy rozmowach ojca z gośćmi, do tego innymi mężczyznami. Baron pożegnał córkę ciepło ale nieco w roztargniony sposób ciekaw widocznie jakie wieści przynosi młody astrolog. - No i co tam mówią niebiosa? Coś się udało dowiedzieć w mojej sprawie? - zagaił gospodarz po wyjściu córki jakby nie mógł się doczekać tych wieści. Paul stał jak żywy posąg ze dwa kroki za swoim panem i nie ingerował w rozmowę. Aż na zewnątrz dało się słyszeć nadjeżdżający powóz jaki się zatrzymał niedaleko. Wkrótce drzwi salonu się otworzyły, weszła jakaś pokojówka, dygnęła grzecznie gościom i poczekała aż lokaj ją przejmie. Powiedziała coś do niego cicho a ten skinął głową. - Jaśnie panie, przyjechała czcigodna Matka Somnium o jaką prosiłeś. - zaanonsował gościa czekając na decyzję swojego pana. - O! I bardzo dobrze, bardzo dobrze! Poproś tą zacną kobietę niech nie czeka! - zaśmiał się baron ucieszony takimi wiadomościami. Kamerdyner więc dał znak służącej i ta znów dygnęła wychodząc i zamykając za sobą drzwi. Zaś lokaj już przy nich został skoro niedługo i tak powinna przez nie wejść młoda kapłanka w czerni. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Południowa; ul. Metalowa; mieszkanie Heinricha Czas: 2519.07.08; Bezahltag; południe Warunki: mieszkanie Heinricha, jasno, ciepło, cicho; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, sła.wiatr, umiarkowanie Heinrich Dobrą stroną posiadania słusznego wieku było to, że nie trzeba było zaczynać dnia o świtaniu. Tylko można było wstać wtedy kiedy się chciało i uznało za stosowne. No albo jak kogoś sen obudził. Tak jak jego dzisiaj. Sam nie miał pojęcia czemu mu się przyśnił. Może to te ostatnie słowa rogatej wiedźmy aby mieli baczenie na swoje i cudze sny? Może to to o czym rozmawiali przez cały wieczór o dziedzictwie Oster i nie tylko? I tym jego pomyśle o aktorkach jaki dwójka liderów ich spaczonej rodziny zaakceptowała praktycznie z miejsca. Ot jedynie zostało ustalić parę praktycznych stron tego pomysłu ale właściwie został zaakceptowany. A Sigismundus to prawie go nosił na rękach za tak genialną myśl. Już na zborze ale i na koniec spotkania to prawie się rozpływał od wdzięczności i wzruszenia. - Genialne! Genialne Heinrichu! Taki cudowny użytek z tych rozwydrzonych ladacznic! I w tak szlachetnym i zbożnym celu! Genialne! Gdybyś czegokolwiek potrzebował do tych aktorek czy czego innego to tylko daj znać. Póki będę w mieście to postaram się zrobić co się da! Potem jak pewnie widziałeś przeprowadzę się do tej jaskini ale to nie tak z dnia na dzień, na razie będę mieszkał tu, z wami. - wydawało się, że dzięki swojej śmiałej wizji były łowca czarownic wiele zyskał w oczach aptekarza. Chyba tylko z Otto żegnał się równie wylewnie. Za to zarobił krzywe spojrzenie od Łasicy więc ona chyba nie pochwała tego projektu. No ale to jeszcze było wczoraj w nocy. Zanim ruszył samotnie ku swojej kamienicy i wynajmowanemu mieszkaniu. A potem był sen. Całkiem wyraźny. Też chyba w nawiązaniu do tego co się działo na tym wczorajszym spotkaniu. Bo śniły mu się… No chyba te aktorki… Chociaż nie, najpierw ktoś zapowiadał, że będzie wielka sztuka, wielcy artyści, wiele niespodzianek… Te wielkie niespodzianki jakoś wydały mu się szczególnie trafne a i zabawne. Potem to nie był pewny czy coś było jak tak to chyba tego nie zapamiętał po przebudzeniu. W każdym razie w końcu na scenie były one. Dwie aktorki odgrywające swoje role. Publiczność słuchała i oglądała w zachwycie. On właściwie też. Tylko, że wiedział coś czego nie wiedzieli oni. Że one, tam pod ubraniem, pod tymi kolorowymi sukniami i gorsetami ściskającymi szczupłe talie jakie im tak zazdrościły niejedne damy z widowni, one tam jeszcze pod spodem, w środku, miały prawdziwą niespodziankę. Ekscytacja publiczności rosła widząc, że sztuka zbliża się do wielkiego finału a Heinricha rosła jeszcze bardziej bo chociaż znał prawdziwe zakończenie to jednak nadal było przyjemnie na nie czekać i oglądać na własne oczy. Wreszcie obie siadły na krzesłach. Każda na swoim i dalej odgrywały swoją rolę do końca. Po czym wolno, nieskończenie wolno zaczęły się schylać i uśmiechać. Sięgały po rąbek swoich spódnic. Heinrich wiedział, że to wywoła zaskoczenie i może nawet zgorszenie. A może i fascynację? W końcu to była wielka sztuka! Z samego Saltburga. - Muszę ci powiedzieć, że trochę mi ich szkoda. Ale zawsze mnie trochę irytowały. Zadzierały nosa. No i przecież w każdej wielkiej grze są pionki do zbicia prawda? Tylko nie powinien wiedzieć, że jest pionkiem, lepiej niech myśli, że jest figurą, niech myśli, że jest ważny. Niezastąpiony. Wtedy się łatwiej nimi gra. - gdy spojrzał na mówiącą to stała tuż obok niego. Też jako widz siedzący na krześle tak jak i inni. Tylko pod ścianą a on tak raczej siedział w środku. Nie widział jej twarzy bo cień, bo włosy, bo kaptur. Ale gdy patrzył w bok, z bliska na jej niby płaski, zgrabny brzuch to też wiedział, że ona też to tam ma. To samo co kobiety na scenie jakie lada chwila miały ujawnić swoje splugawienie i sromotę. Ten jej brzuch tak przykuł jego uwagę, że się obudził. Zapamiętał tylko fiolet. Ciemny fiolet. Na jej dłoni. Nie był pewny co to było. Lakier na paznokciach? Rękawiczki? Pierścionek? Jeszcze coś innego? No coś w ciemnym fiolecie na dłoni. Dłoni jaką matczynym ruchem położyła na swoim brzuchu. No a potem się obudził i już nie zasnął. Zostało mu zejść z łóżka, przygotować się na nowy dzień, zjeść co przygotowała Ilse no i pomyśleć nad tym wszystkim. Właściwie wczoraj nie było tak źle. Ani go noga nie rwała i jak już poszedł na spotkanie to byli prawie wszyscy. No i okazało się, że mają przełom w tym poszukiwaniu dziedzictwa Czterech Sióstr. Jak przyszedł to Starszy i Merga też go przywitali ciepło jak para dobrych gospodarzy dawno nie widzianego krewnego. Wiedźma pytała o nogę i czy maść pomogła. Bo teraz miała wkrótce odpłynąć do dzikiej, mroźnej północy ale jak maść by działała to mogła przygotować jej zapas przed odjazdem. Albo nawet zostawić przepis Starszemu aby mógł to przygotować samemu gdyby jej zbyt długo nie było. Więc powitali go całkiem rodzinnie. No a potem było to tłumaczenie zwojów przez Mergę i omawianie tego, planu obrabowania świątyni no i różne mniejsze i większe na bliższą i dalsza przyszłość. Jak już się żegnali i rozstawali podszedł do niego Rune. - To coś myślisz działać z tym Czerwonym Johanem? Będziesz coś z nim gadał? Ja mam się do niego zgłosić? Mam się powołać na ciebie czy lepiej aby nas nie kojarzył ze sobą? - zagaił go były weteran wojenny bo skoro jednak miał zostać a nie płynąć do Norski to mógł się czymś zająć. Chociaż i tak jakby trzeba było porywać jakieś dzierlatki na rozpoczęcie hodowli czy szykować tą jaskinię za miastem to pewnie i jego by tam przydzielono bo trochę mało ich tu zostawało na miejscu a zadań zdawało się przybywać z każdym dniem. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Bursztynowa; kamienica Pirory Czas: 2519.07.08; Bezahltag; popołudnie Warunki: salon Pirory, jasno, ciepło, cicho; na zewnątrz: jasno, pogodnie, powiew, nieprzyjemnie Heinrich Bursztynowa to była z punktu widzenia metalowego kuternogi po niewłaściwej stronie miasta. Bo on mieszkał na południe od centrum a ona właściwie w samym centrum, bo Bursztynowa odchodziła na północ od Markplatz. Ale jak się nie musial z nikim ścigać ani spieszyć to dotarł tam kiedy mu było wygodnie. Drzwi otworzyła mu zgrabna, młoda brunetka w ubrabiu pokojówki. Chociaż z nieco przykrótką spódnicą. Widać było zakończenie trzewików i kawałek łydek. Co by już podchodziło pod pewną dozę frywolności i dobrze wychowane damy ani tym bardziej ich służba nie powinny zachowywać się tak swobodnie. No ale panna van Dyke jako przybysz z południa Imperium, do tego miłośniczka i mecenas sztuki miała pewną dyspensę na takie detale więc pewnie i służba chociaż u niej w nieco mniej klasycznych sukniach do samej ziemi. Ale zachowywała się jak na służbę przystało. - Proszę zaczekać. Sprawdzę czy panienka jest na górze. - poprosiła go ta młoda pokojówka zgodnie z zasadami etykiety. Po czym poszła schodami na górę i przez chwilę słyszał jej odchodzące kroki. Po czym na odwrót, jak się zbliża, schodzi po schodach i zatrzymała się przed nim obwieszczając, że panienka jest, przyjmie go więc prosi aby udał się za nią. Tak wszedł jej śladem na piętro i tu co mogło trochę dziwić w korytarzu już czekała na niego blondwłosa gospodyni. - Dziękuję Kristen, sama już się panem zajmę. - powiedziała grzecznie i odprawiła służkę. Ta dygnęła jej na pożegananie, skłoniła się przechodząc obok gościa po czym słychać było jak schodzi po schodach na dół. Pirora nie czekała aż zejdzie do końca tylko od razu zaczęła mówić. - Witaj Heinrichu. Muszę cię ostrzec, że Oksana jest u nas. Przywiozła tą suknię co Otto zamówił u nich dla Sorii. Jest śliczna! Soria bosko w niej wygląda! Ale Oksana jest, że tak powiem z sąsiedniej rodziny. Wie o nas i często bawimy się razem. Ona jest ulubioną dominą Fabi. Chociaż mi też robi za prawą rękę jak się bawimy w loszku. Poznałeś już ją? No nic no to teraz poznasz. Nie bój się, obędzie się bez żadnych bezeceństw. Tylko przymierzamy suknię. I wszystkie jesteśmy ubrane. - krótko streściła mu dlaczego do niego wyszła i chciała go uprzedzić kto jeszcze jest dzisiaj z nimi. O samej Oksanie, Hubercie i Fabienne to Heinrich trochę słyszał. Głównie przez plotek o ich konszachtach i romasach z ich wężowymi dziewczętami i spotkania w loszku jaki Pirora miała w piwnicy. No ale sam to tej sąsiedniej rodziny jeszcze nie spotkał. Trochę ich kojarzył z widzenia z porannych mszy jak mu ktoś z rodziny ich pokazał to mniej więcej wiedział czego się spodziewać. Hubert to taki ich lider jak w ich zborze Starszy. Tylko nastawiony na czczenie Księcia Przyjemności. Fabienne była czarnowłosą i bladolicą bretońską szlachcianką jaka wyszła za tutejszego kapitana statku. A Oksana była ich krawcową, projektantką i kochanką. No i ponoć pierwszorzędną dominą w zabawach w loszku czy alkowie. Łatwo ją było rozpoznać po dwukolorowych włosach. Przy skórze były jasno blond i stopniowo ciemniały aż przy końcówkach przechodziły w tak ciemny kasztan, że wydawały się prawie czarne. Końcówkę wypowiedzi Pirora pozwoliła sobie przejść w lekki i żartobliwy ton. - Zastanawiałyśmy się właśnie czy by jej nie powiedzieć o tym, że szukamy nosicielek. Ona jest tu dłużej od nas i chwali się, że kogo to ona pod butem i pejczem nie miała. Kobiety też. Zresztą widać po Fabi. Ale nie tylko ją. No i mieliśmy szukać nosicielek. Tylko nie jestem pewna czy gadać z nią o tym czy nie. W ogóle o Siostrach to wiedzą ale to o muchach i reszcie to świeża sprawa to raczej nie. - zagaiła jakby właśnie sama łamała sobie głowę czy wspominać o tych ich poszukiwaniach koleżance i kochance z sąsiedniej rodziny czy lepiej nie. Brzmiało jakby ta miała spore towarzyskie znajomości i to wśród płci pięknej także a i częściowo już i tak wiedziała o Siostrach. No ale jednak bez takich drastycznych detali jakie wczoraj padły na spotkaniu pod zwaloną wieżą. A później zaprosiła gościa aby zrobił te kilka ostatnich kroków do widocznych drzwi do salonu. Gdy weszli tam oboje to rzeczywiście wyglądało jak przymierzanie nowej sukni. Soria stała przed dużym a więc pewnie drogim lustrem i oglądała z zaciekawieniem swój własny wizerunek. Zaś obok niej stała młoda kobieta która w ogóle nie kojarzyła się z czymkolwiek dominującym. Miała skromnie upięte włosy, szpilki w ustach i koncentrowała się coś tam poprawiając przy barku klientki i krawędzi sukni. Sama była w o wiele skromniejszej spódnicy. Chociaż… Chociaż była w niej ukryta elegancja. Tam sztuczna róża, tu wyszywany pieczołowicie kwietny wzorek, tu z pozoru skromne wycięcie w boku jakie nie było od razu widoczne aż nie zrobiła szerszy krok aby sięgnąć po nożyczki i wtedy dało się zobaczyć kawałek całkiem zgrabnej nogi odzianej w pończochę. Pończochy były domeną szlachcianek bo to był eksluzywny i drogi towar na jakie zwykłe praczki czy szwaczki nie było stać. Albo krawcowe. No i kurtyzany z wyższej półki to jeszcze używały takich drogich rzeczy. A ta tutaj niby taka zwykła, prosta krawcowa a miała na sobie pończochy. Obie widząc, że mają gości odwróciły się do niego. - I jak ci się podoba Heinrichu? - zapytała Soria kokieteryjnym tonem odwracając się do niego frontem i przybierając jeszcze bardziej kokieteryjną pozę. Oksana zwinnie usunęła się w bok aby nie zasłaniać widoku. Zaś modelka w tej krwistej czerwieni prezentowała się śmiało i powabnie. Może nawet nieco zbyt wyzywająco bo na takie śmiałe linie mogła sobie pozwolić tylko nietuzinkowa i pewna swoich pleców dama. Inaczej mogłaby wywołać zgorszenie i liczne plotki tak śmiałym by nie rzec wyuzdanym tonem. Ale przynajmniej na ten moment sama modelka wydawała się cieszyć nową zabawką, podobnie jak projektantka sukni no i gospodyni tego lokalu. Powitanie więc zaczęło się całkiem przyjemnie i w żartobliwej, przyjacielskiej atmosferze. - A w ogóle to tak się wczoraj niespodziewanie zjawiłeś, że cię właśnie obgadywałyśmy. Napijesz się czegoś? - zagaiła do niech averlandzka szlachcianka chwilę później nie wychodząc z roli dobrej gospodyni podeszła do stolika z ciastkami i napitkiem. - Ciebie interesują sprawy alkowy? Bo jak tak to mam taką, jedną koleżankę. Szlachcianka, wykształcona, oczytana, dobrze wychowana, zafascynowana sztuką i poezją. Znam ją właśnie z kółka poetyckiego u Kamili. Dzisiaj tam zabieram Sorię, niech promienieje i ich olśni swoim blaskiem. - van Dake mówiła dalej odwracając się do gościa i podając mu pełny kielich gdy projektantka i jej modelka znów zaczęły coś gmerać przy czerwonej sukni. Ale sądząc po spojrzeniach i uśmiechach też były filuternie ciekawe tej rozmowy. - No i właśnie ta koleżanka ma baardzoo wielką słabość do zmarszczek. Dla niej prawdziwy mężczyzna zaczyna się w okolicach szóstego krzyżyka. Kobieta zresztą też. Chociaż jak dominująca to może być nawet w jej wieku bo w posłuszeństwo też się lubi bawić. No piąty krzyżyk no chociaż czwarty no to może chyba przymknąć oko. No a taki dystyngowany, starszy pan jak ty to myślę, że mógłbyś być w jej guście. No chyba, że cię nie interesują takie sprawy no to nie. Ale jakby coś było na rzeczy to tylko powiedz. Dobrze pójdzie to będzie dziś na wieczorku poetyckim u Kamili to mogłabym jej wspomnieć, że mam dla niej nowego amanta w interesującym ją wieku. Bo czasem pomagam jej zorganizować takie schadzki. A takie młokosy jak nasz Otto czy Joachim to jej w ogóle nie interesują. Może na Tobiasa by raczyła zwrócić uwagę. - powiedziała siadajac wygodnie na ozdobnym krześle i popijając wino ze swojego kieliszka. Czekała z wpatrując się w gościa z zaciekawionym uśmiechem i wyglądało, że mimo to pyta na poważnie i naprawdę zna taką koleżankę co preferuje starszych kochanków. Najlepiej o wiele starszych. No ale gdyby Heinrich nie był zainteresowany takimi zabawami to nie miała zamiaru drążyć tematu.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
05-03-2023, 12:07 | #77 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 22 - 2519.07.08; bzt; ranek - popołudnie (2/2) Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Kazamatów; mieszkanie Otto Czas: 2519.07.08; Bezahltag; ranek Warunki: mieszkanie Otto, jasno, ciepło, cicho; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, sła.wiatr, umiarkowanie Otto Trudno było powiedzieć aby wstawał rano wypoczęty. Co nie dziwiło. Wrócił do siebie późno w nocy, pewnie już było z godzina albo dwie po północy. Ale jeszcze było ciemno jak w nocy czyli raczej późno niż wcześnie. Wrócił z tego niezapowiedzianego spotkania całej ich spaczonej rodziny. Plany i ambicje ta rodzina miała wielkie, cele zaszczytne ale i ograniczone środki oraz wielu wrogów i przeciwności. Jednak nawet wczoraj udało się ustalić jakiś konsensus. Najszczęśliwszy z wczorajszego spotkania to wychodził chyba Sigismundus. Grubas prawie leciał na skrzydłach tej szczęśliwości aby jak najprędzej zasiać nasienie Oster w łonach dwóch nosicielek jakie trzymał w piwnicy. Ale wcześniej zwłaszcza z Heinrichem i Otto żegnał się bardzo wylewnie, wręcz wydawał się być wzruszony jak bardzo obaj przysłużyli się sprawie Oster. Do jednookiego mnicha miał jednak pewną sprawę gdy tak na chwilę rozmawiali sami. - Słyszałeś co mówiła Onyx? Mówiła, że ona tam ma w robocie jakąś co lubi z robakami. Gadałem z nią teraz mówi, że niczego nie obiecuje ale może jej powiedzieć i przyprowadzić aby obejrzała te robaki. Tylko ja się boję, że znów mnie poniesie. Jak tydzień temu z naszymi dziewczynami. I ją spłoszę. Może ty byś z nią pogadał? Tobie to lepiej wychodzi. Z tobą jakoś normalnie gadają. Bo jakby się zgodziła i dała sobie wstrzyknąć no to… Nooo! To by było! Chociaż jeden miot w końcu to tylko parę dni, może tydzień. Umówiłbym was jakoś, ona by ją przyprowadziła jak ci tam pasuje na który dzień i byś z nią pogadał co? - poprosił go przed rozstaniem aptekarz. Wcześniej na naradzie Onyx rzeczywiście coś wspomniała o jakiejś koleżance z pracy co ma takie pokrewne zainteresowania no i widocznie to grubas wyłapał. Ale sam sobie nie dowierzał, że w gorączce emocji w ostatniej chwili nie spłoszy ladacznicy swoją zamaszystością i ekspresywnością. Bo jeszcze Lilly coś mówiła podobnego no ale tamta miała być tam u nich w jaskini za miastem a ta od Onyx to prawie pod ręką bo tutaj na miejscu, w mieście a jak jeszcze pracowała razem z Onyx to pewnie widywały się co noc albo prawie. A potem jeszcze ostatnie pożegnanie, uścisk i czas było wracać do domu. Przez te bezpańskie, skryte w nocnym cieniu ulice. Gdzie po omacku łatwo było wdepnąć w coś paskudnego czy kopnąć coś zbyt twardego aby to kopać. W końcu wrócił do siebie, zamknął drzwi, poszedł do łóżka i zasnął. I śnił. Śnił taki sen, że gdyby wciąż był w zakonie to powinien natychmiast biec do spowiednika albo sam wybrać sobie pokutę za taki nieprzyzwoity a wręcz plugawy sen! Żaden prawy obywatel by nie mógł przejść spokojnie na takie obrzydliwe obrazy! Śniło mu się bowiem kobiece łono. Całkowicie nagie. Nawet bez żadnego włoska nie mówiąc już o bieliźnie. Widział je jak na dłoni bo było gościnnie zaprezentowane tuż przed nim. Kobieta musiała leżeć na plecach. Jej blady srom pulsował w podobnym rytmie jak szybki oddech jej brzucha. Zaś uda były szeroko i zapraszająco rozchylone. Jakby jakaś wyuzdana ladacznica czekała na przyjęcie kochanka. Albo kobieta szykowała się do poczęcia nowego życia. Tylko wtedy brzuch powinna mieć brzemienny a ten na taki nie wyglądał. Jednak to był poród. Widział jak brzuch kobiety zaczyna przyspieszać, jak ona sama jęczy i sapie coraz częściej. A coś tam przepycha się z jej wnętrza na zewnątrz. Chociaż tego nie widział to wiedział, że tak właśnie jest. Coś wijącego i żwawego co torowało sobie drogę na zewnątrz. Już wydawało się, że coś zaczyna być widać ale wtedy właśnie się obudził. Ujrzał blade szczeliny wbijające się do środka przez szpary w okiennicach i zorientował się, że ma niewiele czasu aby zdążyć do hospicjum na swoją zmianę. Prawie zaspał co po takiej zarwanej nocy nie było dziwne. Ale musiał się pospieszyć jak nie chciał się spóźnić na całego. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Zachodnia; ul. Biała, hospicjum Czas: 2519.07.08; Bezahltag; popołudnie Warunki: hospicjum, jasno, ciepło, cicho; na zewnątrz: jasno, pogodnie, powiew, nieprzyjemnie Otto Dzień w hospicjum się dłużył. Dawno nie musiał przychodzić z samego rana po tak kiepsko przespanej nocy. Na pocieszenie miał wspomnienia z wieczornego spotkania gdzie przecież zapowiadało się na spory postęp w ich zaszczytnej sprawie. Ale póki co musiał się zmagać z prozą życia. Z samego rana przeora nie było. Załatwiał jakieś sprawy w ratuszu. Więc Otto musiał zająć się swoimi zwyczajowymi obowiązkami. Z czwórki ulubionych pacjentów to oględziny wyszły mu różnie. Thorn nadal patrzył na niego spod byka. Co prawda już się nie rzucał na drzwi i nie darł się na jego widok, że go dorwie i tak dalej ale spojrzenie nadal nie wróżyło mnichowi nic dobrego gdyby nie dzieliły ich drzwi i ściany. U Anniki właściwie było bez zmian czyli bez sensacji. Promieniała niemą obojętnością z domieszką pogardy dla świata. Poza tym jednak nie sprawiała kłopotu i jak to miała w zwyczaju nie kwapiła się do rozpoczęcia samej rozmowy. Właściwie chyba tylko z Mariką i Georgiem dało się jakoś normalnie porozmawiać. A zastał ich razem na stołówce. Ona jaka ta “prawie normalna” bo na tle różnych stadiów, różnych chorób na jakie cierpieli pacjenci hospicjum rzeczywiście była prawie normalna. Jakby nie ten jej wyskok z zeszłego tygodnia to by można ją wziać nawet za jakaś pracownicę hospicjum. I dziś miała szorować gary. Jak Otto wszedł do odremontowanej stołówki to już obok niej stało kilka z nich całkiem ładnie wypucowanych. Braciszkowie przydzielili jej dzisiaj nieco lżejsze zadanie. Może z powodu plotek o tym, że ma szanse stąd wyjść i to na służbę do wielkiej pani. Szorowanie garów może niekoniecznie było lżejszym zadaniem niż szorowanie podłóg, schodów czy wielogodzinne pranie. Ale na pewno trwało krócej. Drugim zadaniem Mariki miało być pilnowanie Georga. Ten dzisiaj miał już dużo mniejszy bandaż na głowie więc rany musiały się goić. Siedział niedaleko koleżanki z zawziętością małego chłopca układał na stole piramidę z klocków. Swoim zwyczajem zdawał się nie zauważać mnicha nawet jak ten przywitał się z nimi. Klocki zdawały się pochłaniać całą jego uwagę co wyglądało dość zabawnie z racji tego, że był to już rodosły mężczyzna gdzieś na pograniczu młodego i średniego wieku. Ale nie licząc powitania to właśnie on odezwał się pierwszy. - Mówiłem, ci że przyszedł. - powiedział chyba do Mariki chociaż sam dokładał właśnie kolejny klocek. Na oko mnicha to wcześniejszy rząd był ułożony “na styk” co nie wróżyło tej konstrukcji zbyt dobrze zwłaszcza jak się dokładało kolejne klocki. - Phi! Mówiłeś też, że nie mam majtek. - skwitowała to wesoło dziewczyna jakby oświadczenie kolegi nie robiło na niej większego wrażenia. - Bo nie masz. Albo nie… Nie miałaś? Miałaś? Aaa… Albo to jutro będzie… Chyba tak… Ciężkie to miesza mi się… Chyba jutro nie będziesz miała. W przyszłości, tak. No chyba, że to było i wcześniej ściągałaś… - chłopiec w ciele mężczyzny znieruchomiał swoją dłoń z klockiem jaki już miał dostawić na szczyt piramidy gdy rozmowa z koleżanką go pochłonęła do reszty. Wydawał się być w pełni skoncentrowany właśnie na tym. - E tam, do dupy te twoje wróżby! Co to za wiedza jak mogę ściągać te majtki wczoraj, dzisiaj albo jutro? - roześmiała się wesoło dziewczyna i chlapnęła Georga wodą ze swoich mokrych dłoni. Krople poleciały w jego stronę i niektóre spadły na niego, część na stół, podłogę albo klocki. Jedna na ten klocek jaki trzymał wciąż z nieruchomej dłoni. - Widzisz? - zapytał wskazując wzrokiem na kroplę jaka powoli ściekała w dół klocka a gdy doszła do krawędzi zaczęła się na niej chybotać. - Co? - zapytała dziewczyna niezbyt chyba wiedząc na co ma patrzeć i co chce jej pokazać. Spojrzała pytająco na jednookiego mnicha ale ten też widział tylko drgającą na krańcu klocka kroplę wody. Chyba, że chodziło o sam klocek. Albo piramidę. Ale to na kropli chyba koncentrowała sie uwaga tego dużego chłopca. - Nici. Pajęcze nici. Idą do ciebie. Będziesz cała w niciach. W kokonie. W pajęczym kokonie. - powiedział poważnie pokazując palcem nic. Ale tak jakby od tej kropli biegła ta pajęcza nić o jakiej mówił wprost do siedzącej obok koleżanki. Marika zamrugała oczami i chyba nie wiedziała co ma na to powiedzieć. Znów podniosła głowę i spojrzała pytająco na Otto. - Tak on z nimi rozmawiał. Szuka ich. I innych rzeczy. Tak, oni tego szukają. Mają coraz więcej nici. Muszą je łapać i iść po nich. Duży mętlik, dużo osób wczoraj było. Skomplikowane. Głowa mnie boli. - poskarżył się duży chłopiec jakby osiągnął jakiś swój limit i miał już dość. Odłożył klocek obok piramidy i wyglądał na zgaszonego. - Może idź się połóż do łóżka? Jak chcesz to przyniosę ci obiad. - zaproponowała koleżanka całkiem siostrzanym tonem. Ale George nie odpowiedział. Wpatrywał się gdzieś w przestrzeń jakby już go tu nie było. - A tak, już wiem… Bo ty zabrałeś Thornowi kobietę. Dlatego tak cię teraz nie lubi. No tak, tak… Ale to nic. Dasz mu nową to się uspokoi. On nie chce ciebie tylko kobietę. Dawno żadnej nie miał. A ty mu ją zabrałeś sprzed nosa. Ale jak mu jakąś dasz to mu przejdzie. Chce kobiety a nie ciebie. Sprzątałem dzisiaj u niego. Nic mi nie zrobił. Ale słyszałem go. Co ma w głowie i sercu. Dużo miejsca mu zajmujesz. I ta ładna pani z czarnymi włosami. Aha i Annika. Jest brudna. Śmierdzi. Chce się wykąpać. Nie wychodziła z celi od zeszłego tygodnia. Nie dają jej wody do mycia. Czuje się brudna, lepka. I myśli o tej ładnej pani z wężami. Zaczarowała ją chyba. Tak myśli. Chce to zmyć. Bo jest lepka, brudna i śmierdzi. Ale sama nie poprosi. Nikogo o nic nie prosi. Nikt jej nigdy niczego nie dał. To nie prosi. I bracia ci zazdroszczą. Bo oprowadzałeś ładne, bogate panie. A oni nie. I teraz dały duży datek to przeor cię lubi. Rozmawia z tobą. Wcześniej nie zwracał na ciebie uwagi a teraz traktuje jak ulubieńca. I patrzą się na Marikę jak podwija habit. Albo jak szoruje podłogi na czworakach. To patrzą się na nią. - George zaczął mówić sennie jakby właśnie był w jakimś śnie albo transie. Mówił wpatrzony gdzieś w nie wiadomo gdzie jakby słuchał jakiejś rozmowy, widział jakieś obrazy, czytał książkę czy oglądał jakąś sztukę. Albo wszystko to na raz albo coś jeszcze innego. W każdym razie skóra mogła scierpnąć jak się słyszało te słowa jakie mówiły o rzeczach jakich taki idiota chyba nie powinien móc wiedzieć. Kto co myśli? Kto co powiedział jak go przy tym nie było? Jakie kto ma potrzeby? Dziwnie to wszystko brzmiało. - Dobrze, będę zmęczony i zaśpię na obiad ale dziękuję, że mi przyniosłaś obiad to bardzo miłe z twojej strony. Jesteś dla mnie bardzo miła. Daruję ci, że uważasz mnie za dziwnego i trochę się mnie boisz. - powiedział przyjaźnie niczym mały chłopiec zwracając się do dziewczyny która znów chyba nie bardzo wiedziała co powiedzieć. Bo w końcu tylko się uśmiechnęła nieco sztucznie i nie protestowała kiedy ten zbierał się do wyjścia ze stołówki. --- Potem było już niewiele czasu do obiadu. I zaczął się sam obiad. Z przeorem bo zdążył widocznie wrócić z miasta. Wszyscy zasiedli do wspólnej wieczerzy, odmówili modlitwę dziękczynną i zjedli całkiem nie tak skromny posiłek. Nawet jakieś kawałki ryby i kiełbasy były dzisiaj na talerzach czyli całkiem bogato. Po obiedzie przeor sam wezwał Otto do swojego gabinetu. - Jesteś chłopcze. Bardzo dobrze. Mam dla ciebie dobre wieści. Właściwie dla Frau von Mannlieb. Annikę można przenieść. Już napisałem list do naszej dobrodziejki. Zaniesiesz jej. Tu na kopercie masz adres, to w Północnej Dzielnicy oczywiście. - powiedział na wstępie podnosząc zalakowaną kopertę jaka po złamaniu pieczęci była jednocześnie listem. Przeor wydawał się w dobrym humorze. Obrzucił podwładnego spojrzeniem jakby się zastanawiał czy będzie się prezentował odpowiednio godnie na szlacheckich salonach. - Mam nadzieję, że nasza szlachetna pani się nie rozmyśliła. Z tymi bogaczami to nie wiadomo. Raz wiatr zawieje tak to oni tak a jak w inną to oni też w inną. Oby tym razem to było coś stabilniejszego. - przywódca hospicjum wzniósł ręce do nieba na znak jak zmienni potrafią być humory i łaska tych sławnych i bogatych. - Ale uważaj Otto. Musisz działać z wyczuciem mój chłopcze. Zgaduję, że je masz skoro najpierw sprowadziłeś je tutaj a potem namówiłeś na te datki. Oby tak dalej! Tym razem jednak postaraj się wyczuć, że Frau chce tą Annikę. Jak zmieniła zdanie no to trudno. Lepiej tak niż potem by miało się roznieść, że wciskamy albo sprzedajemy naszych pacjentów! No ale dobrze jakby jednak ją wzięła. Już zainwestowałem większość ich datków na spłaecenie naszych długów i w weksle żywnościowe na przyszłość. Widziałeś obiad? Mamy kiełbasę i ryby! Na raz! To właśnie ze szczodrości naszych dobrodziejek więc wyszłoby nieco niezręcznie jakby prosiły z powrotem o jałmużnę. To by się nie godziło tak zabierać od ust ubogim. Ale łaska wielmożów na pstrym koniu jeździ. No ale to tyle. Weź ten list i udaj się do tych von Mannliebów i grzecznie poproś o odpowiedź. Jakby trzeba było to jutro, jak się uprze to właściwie nawet dziś, mogłaby po nią przyjechać. Ale lepiej jutro. - przeor skończył omawiać sprawę dla jakiej wezwał młodszego mnicha. Ten na kopercie zobaczył adres von Mannliebów. Co prawda nigdy tam nie był ale kojarzył mniej więcej tą zacną okolicę bogaczy to wiedział, że trafi.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
12-03-2023, 10:14 | #78 |
Reputacja: 1 |
__________________ Mother always said: Don't lose! |
12-03-2023, 10:21 | #79 |
Reputacja: 1 |
__________________ Mother always said: Don't lose! |
12-03-2023, 10:24 | #80 |
Reputacja: 1 |
|