Ze Sławińskim poszło dziecinnie łatwo, jak z każdym jednym zapijaczonym kretynem. Wciąż się nie zorientował, że stoi przed nim były prokurator Dunin Wilkosz, skazany za dożywocie za zabójstwo żony. Robert niemal z nonszalancja rozpoczął swoją pracę, szorując mopem podłogę i pogwizdując cicho pod nosem. Spokojnie czekał aż Tumak skończy zgrywać dane. I wtedy usłyszał rozmowę, która mu się nie spodobała.
Wyjrzał ostrożnie przez drzwi.
Zobaczył człowieka, którego kiedyś mógł nazwać dobrym kolegą, a pewnych okresach swojego życia nawet przyjacielem. Człowiek ten ostatecznie doprowadził do jego upadku, na Sali sądowej stanął jako oskarżyciel i przekonał Sędziego, że Robert z premedytacją zamordował swoją żonę.
Dunin-Wilkosz zamarł.
Odłożył mopa.
Nie chciał by ktoś uznał, że kij może stanowić broń. Nie chciał dawać nikomu powodu, by strzelać do uzbrojonego zbiega.
Czekał na dalszy przebieg wypadków.