| "Chat Sanglant"
24 sierpnia 2595
Wyszukane gusta Jehana lubiły wszystko co drogie, ale bałkański destylat z tamtejszych owoców, mimo że kosztował zapewne niemałą fortunę, nie był dlań żadną perłą, rarytasem czy delikatesem. Takiego poczęstunku jednak nie lza było odmówić, toteż chłopak osuszył szklanicę wespół z Damą. Naczynie obrócił powoli w palcach, nie mogąc sobie odmówić nasycenia oczu estetycznym kunsztem wyrobu, zanim odłożył je delikatnie na biurko. Szczęśliwie grymas niesmaku nie zdołał przebić się przez wielowarstwową satysfakcję i uśmiech przezeń wywołany.
— Szczęśliwą gwiazdę równoważy chyba jakaś nieszczęśliwa siostra-bliźniaczka — Jehan zastukał palcami o poręcz krzesła z luźnymi nutami w głosie. — Nie zapominajmy, że i Gauthier uhonorował mnie swoją uwagą. Ad meritum jednak, twoje podejrzenia są trafne. To "Mufasę" zaatakowano.
Baudelaire podniósł się z krzesła, powolnym krokiem spacerując po gabinecie, który - w przeciwieństwie do prywatnej loży - rzadko kiedy odwiedzał. Przepych był obecny i tutaj, acz bardziej stonowany, dyskretny i delikatny. Zatrzymał się przy odrestaurowanym płótnie w pozłacanej ramie, na którym wielobarwne kształty obramowane były czarnymi i czerwonymi liniami, obrazując jak wyglądał świat przed wiekami, zanim niebiosa spadły na ziemię w pożodze zniszczenia. Jehan czasami, w rzadkich przypływach bezcelowych myśli, zastanawiał się czy daleko za naturalnymi barierami - fraktalnymi lasami, wałem zarodników czy czarnym Atlantykiem - istniało życie, czy jednak Europa była ostatnią ostoją ludzkości. Czy rację mieli ci, którzy snuli scenariusze ziem obiecanych w odległych zakątkach świata, czy może jednak ci drudzy, wieszczący nieskończone hordy przy których horror feromantów wyglądałby na łagodną baśń?
Jehan utkwił spojrzenie na chwilę w znajomej linii wybrzeża, zerkając też nieco wyżej, gdzie współcześni kartografowie lokowali krater feromantów. Uśmiech zabarwiła na chwilę aprobata - France, Souffrance, gra słów w rytm wisielczego humoru, ktokolwiek odpowiadał za nazewnictwo w pełni zasługiwał na aprobatę.
— Trzy kutry wypłynęły z Perpignanu, wzdłuż wybrzeża i w kierunku wystrzelonych rac. Niezatapialna, Kraken i Bordeloise, pod komendą Concombre'a. Kolejne flary wystrzelono, gdy podpływaliśmy pod jakiś klif, gdzieś hen daleko za Narboną. Niemalże na delcie Rodanu — Jehan odwrócił się od mapy, oparł o komodę tuż pod nią. Biorąc pod uwagę skalę kartograficznego dzieła, wskazywanie lokalnych detali byłoby bezcelowe i z góry skazane na porażkę. — To ostrzał z klifu właśnie zabił Blancheta i Draza.
— Ilu strzelców? — Francesca zapytała, gdy Jehan nie odmówił sobie teatralnego zawieszenia głosu. Brwi powędrowały ku górze w zaskoczeniu, gdy chłopak odpowiedział uniesieniem jednego smukłego palca.
— Sierżant Rezysty, który płynął z nami zdołał go pojmać. Nader widowiskowo, muszę przyznać. Jeden strzelec, ze świeżo uciętym językiem, masą blizn, tatuażami klanowymi nie z tych stron i przepięknym akaczem w dłoni — Jehan wyliczał na palcach. — I mówiący tylko w yorubie.
Coquine uzupełniła własną szklanicę, nie spuszczając spojrzenia z Bordenoira. Baudelaire mógł przysiąc, że słyszy obracające się pod ciemnymi włosami trybiki, ale kobieta nie zamierzała mu przerywać. Stukała tylko delikatnie paznokciem w szklane naczynie.
— Wtedy dołączyli do nas harapowie pod wodzą samego Zbrojmistrza, ale mimo żołnierskich przepychanek napędzanych ego i machismo obyło się bez mordobicia, czarni nawet przystali na wspólny rejs z powrotem do miasta. Wtedy to, gdy słońce zaczęło wschodzić, wypatrzyliśmy statek-widmo. Opuszczony i dryfujący. Nigdy nie myślałem, że postawię stopę na "Mufasie" i muszę powiedzieć, że nie byłem zawiedziony. Mimo bałaganu i makabry — Jehan zaakcentował to drugie, ponownie rozpoczynając leniwy spacer wzdłuż ścian gabinetu i oglądając ozdoby, obrazy i akcesoria składające się na dekorację pomieszczenia. — Statek był opuszczony. Nie licząc martwej załogi. Ani jednej żywej duszy.
Ostatnie zdanie wycyzelował, ponownie zajmując miejsce na krześle. Czujne spojrzenie Francesci nie traciło na ostrości, cichy rytm paznokcia stukającego o szkło dalej pozostawał akompaniamentem dla przemowy Jehana.
— Szczęśliwie nie zrabowano wszystkiego, zdołałem ukryć sporo ładnych fantów w dyskretnych miejscach — oznajmił z nutą zuchwałości.
— Pominąłeś parę szczegółów — zauważyła Francesca, odstawiając w końcu szklanicę i splatając dłonie. Niewypowiedziane pytanie zalśniło w spojrzeniu. "Ile?"
— Mhm, jak choćby stan zniszczeń i co dokładnie będzie wymagało napraw. Połowa teraz, połowa później, zasada stara jak świat — Baudelaire pozwolił sobie na mrugnięcie okiem. Był w swoim żywiole i czerpał z tego czystą przyjemność. — Konsulat na pewno nie będzie sprowadzał ekspertów z Afryki, bo zbyt długie uziemienie "Mufasy" będzie przejawem słabości czarnych. Do tego gdy na jaw wyjdzie, kto ośmielił się podnieść rękę na samą Elani i jej ukochany okręt...
Jehan zacmokał teatralno-sugestywnie, wystukując własny rytm na poręczy krzesła.
— Na ile wyceniłabyś całą historię, z brakującymi szczegółami, mon amie? Na pół tysiąca denarów i przysługę?
|