Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-02-2023, 17:20   #369
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 89 - 2526.I.16; fst; noc?

Czas: 2526.I.16; fst; noc
Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, piramidy, duża piramida
Warunki: światła skalnych kryształów, wnętrze piramidy na zewnątrz: -



Carsten



Rozbłysk krwawego światła, świst pękającej rzeczywistości, kłąb szybko rozwiewającego się dymu i smród siarki. I tyle. I dwójka zdyszanych, spoconych i zakrwawionych szermierzy. Ledwo stojących na nogach. Właściwie to bladolica dama w już mocno brudnej sukni zachwiała się i gdyby nie oparła się plecami o ścianę to chyba by upadła. Carsten chciał coś zrobić czy powiedzieć… Ale zanim zdołał jakoś ubrać zamiar w skoordynowany ruch to tej koordynacji mu zabrakło. Zachwiał się i musiał podeprzeć się mieczem jak laską aby nie upaść. Miał mroczki przed oczami. Z trudem łapał oddech. Widział posadzkę. I jak na nią skapują świeże krople krwi. Jego własnej. Kapały i kapały. Jakoś go wciągnął ten widok i z trudem łapał nie tylko oddech ale przez słabiznę i ból ze pogruchotanego ciała także własne myśli. Vivian chyba coś powiedziała. Nie był właściwie pewny co. I czy do niego. Zdawał sobie sprawę, że oberwał. Mocno oberwał. Tak jak chyba jeszcze ani razu odkąd zaciągnął się na tą wyprawę. Ledwo stał na nogach. Jeszcze cios tego plugawego, piekielnego miecza i mogło być już po nim.

- Chodź. - powiedziała Vivian i zorientował się, że jest już przy nim. Złapała go pod ramię i tak szli przez te różne załomy zagubionego w trzewiach piramidy ogrodu oświetlonego magicznymi, pradawnymi kryształami. Szli jak para lunatyków albo paralityków. Oboje oberwali. Ona też wyglądała kiepsko. Przez opary bólu jakoś mimochodem znów wyczuł z bliska jej kobiece ciepło i zapach perfum. Wydawało się to całkiem irracjonalne w obecnej sytuacji. Jakby jakiś urywek z całkiem innego świata. Takiego gdzie są piękne hrabianki co ładnie się fryzują, perfumują i malują na przyjęcia i bale.

Ocuciła go woda. Leżał w wodzie. Właściwie to siedział. W tym szmaragdowym basenie co wcześniej tylko zamoczył ręce i polał wodą rany. I pomagało. Znów pomagało. Czuł jakby ta łagodna, błyszcząca woda wyciągała z niego ten ból i zmęczenie. W zamian wlewała siły. Umysł też jakoś zaczynał dokładniej rejestrować co się dookoła dzieje. Że leży, właściwie siedzi oparty o brzeg tego szmaragdowego stawu. W wodzie do piersi. W ubraniu i z mieczem leżącym przy krawędzi. A kilka kroków dalej siedziała ona. Na jakiejś zdobionej w dziwne, egzotyczne stwory ławeczce. Gdyby byli pod otwartym niebem można by uznać, że się znaleźli w jakimś finezyjnie, urządzonym parku albo ogrodzie. Siedziała tam i wyglądała na brudną, zakrwawioną i wykończoną. Nawet nie chciało jej się wsadzać rapiera do pochwy tylko położyła go obok na ławce. Siedziała z przymkniętymi oczami jakby zapadła w drzemkę. A ta niezwykła woda wyciągała z niego zmęczenie kojąc jego ciało i umysł. Pozwalając wrócić do tego co się właśnie skończyło. Właściwie to wygrali. Załatwili te piekielne poczwary. A z początku przecież szło im lepiej niż by się można spodziewać.

Bo Frau von Schwarz zdecydowała się jednak walczyć o to miejsce nawet z tak piekielnymi kreaturami. Ale jednak nie ot, tak, “na pałę”. Tylko miała jakiś plan. Jak jeszcze stali obok siebie chowając się przed piekielnikami to zaczęła szeptać coś. Jakies krótkie zdanie. Przez chwilę miał wrażenie, że jakby coś wokół niej zamigotwało. Potem zwróciła się do niego.

- Nie bój się. To dla ochrony. Zwiększy nasze szanse. - powiedziała cicho i znów coś powiedziała robiąc przed nim jakiś gest. I też miał wrażenie, że coś jakby go owionęło. I włosy stanęły mu dęba na karku i ramionach. Ale po chwili już miał inne zmartwienia. Vivian złapała go za rękę i pociągnęła gdzieś między te ławki, załomy porośnięte kolorowymi kwiatami i roślinami. Szła szybko i zdecydowanie jak osoba która wie gdzie i po co zmierza. Ale cały czas rozglądała się dookoła pewnie sprawdzając gdzie są te poczwary. Zaprowadziła go do tego stawu.

- Zamocz miecz. To święta woda. Powinna pomóc. - szepnęła pokazując mu na błyszczącą taflę wody jaka nawet w tej niepewnej sytuacji wyglądała kojąco i zapraszająco. Poczekała aż to zrobi sama zaś znów coś szepnęła dość krótko. I tym razem klinga jej rapiera pokryła się jakby dymem. Tylko takim ciemnym, że prawie czarnym. Gdyby był jasny to by wyglądało jakby klinka parowała ale no był ciemny to trochę dziwnie to wyglądało. Znów mu stanęły włosy na karku. Ale nie dała mu za bardzo okazji na rozmowy czy przemyślenia.

- Tam jest jeden. Chodź. Spróbujemy go zarąbać zanim się zlecą pozostałe. - szepnęła wskazując kierunek. Jeszcze trochę przekradania się i jak wyjrzała za któryś załom to dała mu znak aby też to zrobił. Wtedy ujrzał jedną z tych maszkar. Na wielkość i ogólny opis no to mniej więcej jak człowiek. Tylko raczej bez ubrania i pokryta krwistoczerwoną skórą. Jaka w pęknięciach czy co to tam była prześwitywała od środka piekielnym blaskiem. I miała dziwną, zdeformowaną głowę, taką wydłuzoną. W szponiastych dłoniach trzymała czarno - czerwony miecz jaki błyskał rozgrzanymi runami jakby pod tą czarną powłoką kryło się rozrzadzone do białości żelazo. Bestia jednak w ogóle nie miała ludzkiej twarzy. Raczej zwierzęcy pysk. Wydawała się też węszyć albo nasłuchiwać. Chwilowo jednak była sama, dwóch pozostałych nie było widać. Vivian dłużej nie chciała czekać. Dała znak i wybiegli na poczwarę z uniesionym orężem. Ta nie dała się zaskoczyć. Zasyczała coś jak jakaś jadowita żmija i uniosła swój piekielny miecz gotowa przyjąć walkę. Ale jakby w ostatniej chwili zmieniła zdanie i ruszyła im naprzeciw!

Trójka szermierzy zwarła się ze sobą. Walka była szybka, dwójka obrońców zdawała sobie sprawę, że lada chwila wrzaski i odgłosy pewnie zwabią pozstałą dwójkę. Bo już słychać było ich obce skrzeki i nadbiegające kroki. Tymczasem jednak dobrzy bogowie zdawali się im sprzyjać. Carsenowi dość sprawnie udało się ciąć bestię w brzuch. Ta zasyczała ale nie wyglądało na to aby broń uczyniła jej taką krzywdę jak człowiekowi któremu taki kawał żelaza wrażyć by w podobne trzewia. Wyszarpał ostrze i zanim potwór zdołał mu się zrewanżować stirlandzka uczona pchnęła rogatego demona w pierś. Trochę jej ostrze zeszło ale też udało jej sie je wbić całkiem sporo nim je wyszarpnęła i odskoczyła w tył. Rogaty zaatakował czarnowłosego Sylvańczyka. Jego piekielny miecz świsnął mu nad głową ale zanim zdążył wrócić do równowagi Carsten wrażył mu ponownie miecz w trzewia. Bestia zaryczała boleśnie i niespodziewanie rozległ się błysk, syk i zostało po wszystkim trochę dymu.

- Już są! Bierz tego! - krzyknęła von Schwarz bo z dwóch stron nadbiegały dwa pozostałe demony. Więc zanosiło się na dwa pojedynki. Vivian wskazała mu za cel tego co wydawał się większy. A jego ciało połyskiwało metalicznym poblaskiem. Ona sama zabrała się za tego który wyglądał na jakąś groteskę zwierzoczłowieka z toporem w garści. Tylko taką śmiertelnie niebezpieczną. Po chwili znów klinki zabrzęczały o siebie. Nie miał za bardzo okazji rozglądać się co się dzieje z Vivian. Mógł tylko mieć nadzieję, że nie skończy się tak, ze ten demoniczny zwierzoczłowiek z pięcioma ramionami nagle rozpruje mu plecy.

Ten jaki jemu się trafił był chyba największy z całej trójki. Nadal był mniej więcej jak człowiek ale albo masywny ork. Tylko z rozwidlonym ogonem. Wydawał się nieco ociężały ale nie na tyle aby go lekceważyć i traktować jak niezdarę. Dla mniej wprawnego wojownika to pewnie nie byłaby żadna przewaga ani pociecha. Zaczęło się jednak nieźle. Sylvańczyk dość szybko zrobił śmiały wypad w przód i trafił demona w pierś. Poczuł opór jakby się przebijał przez pancerz. Widział jak krople wody w jakiej umoczył klinge jakie padły na skórę demona syczały jak woda padające na rozgrzaną patelnię. Ale zostawiały tam wgłębienia jakby naprawdę wypalały sobie droge w piekielnej materii. Nieźle go trafił. Obok Vivan też chyba dźgnęła swojego jak widział kątem oka. Jednak demonów to nie odstraszyło. Właściwie nawet niezbyt ich to spowolniło. Właściwie to w ogóle nie było po nich widac zmęczenia ani spowolnienia ranami jak to było z żywymi, śmiertelnymi przeciwnikami.

Później jednak czarnowłosemu już tak dobrze nie szło. Znów udało mu się trafić poczwarę ale tym razem ostrze jakby ześlizgnęło się po skórze zostawiając tylko płytką rysę. Za to piekielnik trafił! Wyrzucił ramię z mieczem do przodu zbyt szybko aby człowiek zdążył zareagować. Carsten już widział to rozżarzone ostrze pokryte czerwienią i czernią i był pewien, że tym razem rogaty go trafi ale niespodziewanie tuż przed nim na moment jakby broń trafiła na niewidzialną szybę jaka na moment się elastycznie wygięła i miecz ześlizgnął się po niej zupełnie jak przed chwilą jego własny po czerwonej skórze potwora.

Potem się wymieniali ciosami. Wet za wet. Cios za cios. Jak równy z równym. Carsten trafił go nawet raz czy dwa ale bez realnego efektu. Albo się ostrze ześlizgywało po tej mosiądzowej skorupie jaką była skóra demona. Aż w ten w pewnym momencie zrobił zamachnął się i rąbnął powracającym po sieknieciu ostrzem w bok Carstena. Śmiertelnik krzyknął boleśnie a cios nim zachwiał. Odruchowo stracił płynność ruchów na moment i przyłożył do zranionego miejsca dłoń. Widział świeżą krew jaka szybko barwiła ubranie na czerwono. Demon też widział. Chyba się zaśmiał ze złośliwej uciechy a widok cierpienia i krwi sprawił mu przyjemnosć. Uniósł miecz do kolejnego ciosu jakby na nowo wyzywał śmiertelnika do wznowienia walki. Carsten miał okazję aby spojrzeć w bok, na drugi pojedynek.

Tam jednak toczyła się nie mniej zacięta walka. Kobieta w sukni zrobiła unik przed wpół zwierzęcym przeciwnikiem. Ten wydawał się być bardziej ich rozmiarów niż jego większy pobratymiec ale wydawał się zwinniejszy i szybszy od niego. Z dwóch czy trzech rozcięć niczym rozgrzana lawa spływała mu demoniczna posoka. Ale to go nie spowalniało. W odwecie za cios von Schwarz wyskoczyła do przodu i prawie wrażyła mu rapier w trzewia. Ale demon prawie zrobił unik więc ostrze trafiło go dość niegroźnie w udo. Zasyczał i znów się ze sobą zwarli. Imperialna uczona też musiała oberwać w międzyczasie co widać było po czerwieni spływającej z jej boku. A Carsten musiał dokończyć swój pojedynek.

W przeciwieństwie do demona czuł to trafienie. I słabł. Ból i upływ krwi robiły swoje. Stracił początkową płynność ruchów jaka początkowo zdawała się być jego atutem. Słabł a jego nieśmiertelny przeciwnik nie. Pewnie też sobie z tego zdawał sprawę bo w podłych oczach zdawała się być nieskończona drwina i pogarda. Zaatakował ponownie. Ale znów ta niewidzialna osłona jaką obdarowała go Vivan pozwoliła ześlizgnąć się ostrzu demona. Zaś jemu udało się go trafić w bok. Miecz śmiertelnika znów zagłębił się pod żebra poczwary. Ta odskoczyła i zaryczała ze złości a może bólu.

Rewanż nastąpił szybko. Co prawda osłabionemu Sylvańczykowi udało się ponownie trafić potwora ale miecz uderzył w metaliczną skórę i tylko się odbił zostawiając niewielką szczerbę. Za to demon dźgnął go w pierś, między żebra. Poczuł jakby mu się tam wbiły rozgrzane igły i krzyknął z bólu. Za to demon zarechotał ze złośliwej uciechy. Po tym trafieniu obaj zdawali sobie sprawę, że śmiertelnij jest już u kresu swoich sił. Że ledwo stoi na nogach i unosi żelazo do góry. Jeszcze cios, nawet niezbyt poważny i mogło być po nim. Wtedy jednak zębaty pysk demona skrzywił się jakby z niesmakiem. Carsten też usłyszał ten syk pękającej rzeczywistości połączony ze skrzekiem znikającego demona. Po chwili zdyszana i zakrwawiona szlachcianka stanęła obok niego też kierując swój rapier przeciwko wspólnemu wrogowi. Nie wyglądała dobrze. Właściwie wyglądała fatalnie. Jakby dostała od demona takie same wciry jak on.

- Załatwmy to szybko kawalerze. - mruknęła pod nosem. Wzięła głębszy oddech i odeszła nieco w bok aby mogli we dwójkę flankować rogatego przeciwnika utrudniając mu zadanie. Zaatakowali go jednocześnie. Ale okazał się świetnym szermierzem. No i wydawał się nie odczuwać zmęczenia ani skutków ran.

Vivian zrobiła wypad do przodu ale jej rapier tylko zarysował mosiądzową, czerowną skórę potwora. Jednak ten atak przykuł jego uwagę co pozwoliło Carstenowi trafić go w chwilowo odsłonięty bok. Tylko końcówką miecza, niezbyt głęboko ale demon zaryczał rozzłoszczony. Oddał cios z furią ale ta niewidzialna osłona od Vivian spełniła swoje zadanie i piekielne ostrze znów ześlizgnęło się po nim. Po chwili natarli na siebie ponownie. Tym razem ostrze demona sięgnęło żywego ciała ale tylko je nakuło. Pancerz w ostatniej chwili zdołał je wyhamować tuż po tym jak Sylvańczykowi nie udał się wypad i demon całkiem skutecznie go skontrował. To chciała wykorzystać kobieta o czerwonoczatnych włosach ale rogaty okazał się jeszcze szybszy. Nie tylko wywinął się z linii jej natarcia ale jeszcze wbił jej swój miecz w trzewia. Kobieta zawyła i złapała się za krwawą plamę na brzuchu. Zachwiała się ale nie wypuściła rapiera.

To pozwoliło zaatakowoać ochroniarzowi. Teraz to demon zaksrzeczał gdy czubek miecza wbił mu się w ramię. Ale dość słabo. Sylvańczyk czuł, że słabnie coraz bardziej i jego ciosy nie są już tak szybkie i pewne jak na początku starcia. Bestia po równo obdzieliła ich ciosami w rewanżu. Tym razem jednak magia ochronna Vivian ponownie zadziałała jak należy. Wreszcie im obojgu udało się zaatakować prawie jednocześnie a niespodziewanie także i potwór z rozwidlonym ogonem kontratakował. Trzy ostrza skrzyżowały się po raz ostatni. Demon sieknął Carstena na odlew jakby w ostatniej chwili chciał mu zdjąć głowę z ramion. Ale ostrze zamiast to zrobić znów ześlizgnęło się po niewidzialnej osłonie. Zanim rogaty zdołał ponowić cios miecz porucznika wbił mu się pod żebra. Z przeciwnej strony rapier szlachcianki trafił go w mostek. Bestia zaryczała po raz ostatni, coś w niej rozbłysło po czym trzasnęło i zniknęło zostawiając po sobie ostry, smród siarki. I dwójkę słaniających się na nogach przeciwników.

- Musimy iść. Za słaba jestem aby nas przemienić. Musimy iść. - powiedziała cicho odpoczywająca na ławeczce szlachcianka. Otworzyła oczy, spojrzała na swój rapier, westchnęła i podniosła się ociężale jak stara babcia. Oczyściła ostrze o krawędź i tak brudnej i podartej sukni po czym włożyła je do pochwy. Popatrzyła na siedzącego w stawie mężczyznę.

- Nieźle nam poszło kawalerze. Ale nie jestem pewna czy starczy mi śmiałości aby powtórzyć ten numer. - rzekła uśmiechając się nieco tym swoim oszczędnym, enigmatycznym uśmieszkiem więc wydawało się, że na moment wróciła jej niedawna werwa i dość nonszalancki ton na jaki często sobie pozwalała.

- Ciało ma swoje ograniczenia. Z tą aqua vitae także. Radzę ci wziąć jej na zapas. Może ci pomóc później szybciej wrócić do zdrowia. Lub tym jaką nią obdarujesz. - dorzuciła tonem dobrej rady sama zaś zaczęła przeglądać co ma w torbie jakby sprawdzała czy wszystko jest przed wyruszeniem w drogę.

- Wolałabym tu zostać. Ale obawiam się, że w pojedynkę niewiele zdziałamy. Musimy spróbować odnaleźć resztę. Obawiam się, że jednak będę musiała zmienić swoje plany i powiadomić Alderę i jej dziewczęta co tu zastaliśmy. Szkoda. Chciałam mieć jakiś atut w zanadrzu. - cmoknęła z niezadowoleniem ale widocznie ta walka wymusiła na niej zmianę pierwotnych planów. Poczekała aż Carsten wyjdzie ze stawu i będzie gotów do drogi. Wtedy podeszła do jednej ze ścian gdzie była jakaś wnęka.

- Wracamy do reszty. Mam nadzieję, kawalerze, że złapałeś oddech bo twoje sprawne ramię może nam się jeszcze przydać. Zapewne będą kierować się w dół. Do tajnych wyjść z piramidy. Więc jeśli się zgubisz lub się rozdzielimy to kieruj się w dół. Gotowy? - poradziła mu wracając do swojego zwyczajowego tonu chociaż nadal wyglądała dość mizernie. Jednak dumy, godności i dobrych manier jej nie zbywało. Nawet jeśli z jej czystej i eleganckiej sukni został krwawy ochłap zaś ona sama wyglądała jakby ją ktoś przetarzał przez połowę dżungli. Po czym uruchomiła jakąś dźwignię i kamienna ściana powoli otworzyła się. Po drugiej stronie ukazało się niewielkie pomieszczenie. Chyba to samo gdzie rozstali się z Olmedo i jego góralami. Tylko teraz nikogo tu nie było. Skinków ani żadnych innych poczwar też nie. Dała mu znak aby ruszał pierwszy.

---



Mecha 89



Test leczenia w stawie (magiczne leczenie)

Carsten: rzut: https://orokos.com/roll/970141 = 8; 3+8=11/16 ŻYW


---





Czas: 2526.I.16; fst; noc
Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, piramidy, duża piramida
Warunki: światła pochodni, wnętrze piramidy na zewnątrz: -



Bertrand



Ani Bertrand, ani Olmedo, ani zapewne nikt z przybyszy zza oceanu nie miał pojęcia gdzie się właściwie znajdują. To jeszcze była piramida? Czy już coś innego? Trudno było powiedzieć. Musieli zdać się na ich dzikie ale barwne przewodniczki. Odkąd grupa się połączyła w sali gdzie zabili niebieskiego skinka wędrowali i walczyli razem. Razem krwawili i ginęli. Nawet jeśli przeklinali w innych językach i wzywali na pomoc innych bogów. To przebijanie się w dół było ciężkie. Mieli wielu rannych w walkach i zatrutych toksynami skinków. Bertrand zaliczał się do jednych z nich. Względnie niewielka ich część pozostawała tylko draśnięta. Jak tylko Majo przyprowadziła pokancerowanych rozbitków z sali skinkowej zaczęła się walka z tymi dziwnymi, włochatymi zwierzoludźmi o szczurzych pyskach i ogonach. Bertrand do nich strzelił ale spudłował. Potem już trudno było mu strzelać bo zanim przeładował broń to górale dołączyli do walki z tymi dziwnymi poczwarami i trudno było nie trafić swojego.

Majo zaś została na rozdrożu w tym magazynie i komenderowała odwrotem. Ponaglała rozbitków z obu oddziałów i w reikspiel i w swoim rodzimym języku aby się pospieszyli. Kierowała ich do tego wolnego korytarza jaki najwidoczniej był przewidziany do ewakuacji z tego przeklętego miejsca.

- Jesteś ranny! Idź z nimi! - krzyknęła ciemnoskóra wojowniczka i tłumaczka Aldery widząc, że Bretończyk jest w niezbyt dobrej formie. Większość jęczących i obolałych rannych już weszła do tego wolnego korytarza. Mimo boleści i krwawiących ran zarówno Amazonki jak i górscy rozbójnicy robili co mogli aby kuśtykać jak najprędzej. Majo zaś zebrała kilka ostatnich łowczyń które zabezpieczały odwrót. Okazało się, że są ścigane przez skinki. Ale te nie dążyły do bezpośredniego starcia tylko atakowały swoimi dyskretnymi dmuchawkami z zatrutymi strzałkami. Dwie czy trzy wojowniczki ustawiły się z włóczniami i tarczami przeciwko nim. A dwie sięgnęły po łuki i próbowały małe, zwinne gady trzymać na dystans. Trudno było powiedzieć jak im to szło bo w tunelu jakim ewakuowali się z sali z zabitym niebieskim skinkiem było całkiem ciemno. Jedna z Amazonek rzuciła tam pochodnię ale ta upadła gdzieś przy wejściu do magazynu. Trzeba było wykazać się świetnym refleksem aby mieć szansę ustrzelić skinka w locie gdy ten zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa śmigał jak zwinna, gadzia małpa przez tą niebezpieczną plamę ciemności. Tylko ze dwóch udało się łuczniczkom ustrzelić z łuków. Pozostałe gdzieś znikały w zakamarkach magazynu stopniowo zwiększając swoją liczebność. Ponieważ już wszyscy ranni zniknęli w pustym korytarzu Majo zarządziła odwrót.

Nie było to proste. Te kilka ostatnich sprawnych wojowniczek blokowało ostrzał małych, zwinnych gadów albo próbowało je ustrzelić z łuku. Zaś Baro i Olmedo razem ze swoimi rzednącymi liczebnie ludźmi osłaniali drugie wejście. Majo krzyknęła coś do nich po swojemu. Baro coś jej odkrzyknęła co brzmiało jak potwierdzenie. Wtedy przeszła na reikspiel.

- Olmedo! Odwrót! Dawajcie do nas! - krzyknęła ciemnoskóra wojowniczka i sama czekała z uniesioną, pół mieczem a pół maczugą z zębatymi kawałkami obsynitu. Olmedo nie trzeba było drugi raz powtarzać. Z dwoma wciąż walczącymi towarzyszami odwrócił się i ruszył biegiem ku tłumaczce. Tak samo jak Baro i ostatnia z jej towarzyszek. Ostatni z górali dostał czymś w rzuconym w plecy. Jeden z tych włochatych zwierzoludzi go czymś rzucił. Dostał od wojowniczki Aldery jaka czekała przy Majo na uciekających towarzyszy z łuku. Nawet nie było pewne czy poczwara oberwała ale góral zachwiał się i upadł. Olmedo zdążył dobiec do grupy osłaniającej ale gdy się odwrócił zorientował się, że kolega dopiero gramoli się z ziemi po upadku. Pobiegł więc z powrotem te ostatnie parę kroków, złapał go za ramię i razem wrócili do grupy osłonowej. A potem w głąb chyba bezpiecznego korytarza jakim już ewakuwała się reszta. Wtedy Majo zarządziła odwrót ostatnich wojowniczek i te cofnęły się za nimi żegnane strzałkami wbijającymi się w podlogi, tarcze i ściane. Któraś dostała w łydkę albo ramię. Gdy dotarły do tego pierwszego zakrętu korytarza jaki zasłonił ich od siebie można było odetchnąć z ulgą.

- Będą walczyć ze sobą. - powiedziała w reikspiel Majo. Była brudna w kurzu, błocie i krwi, zmęczona jak wszyscy inni. Ale zdeterminowana aby się stąd wydostać. Szli szybko jakimiś korytarzami. Na początku i końcu tej jęczącej, posiekanej i zatrutej strzałkami grupy szło kilku ostatnich sprawnych wojowników, zarówno górali zza oceanu jak i tutejszych łowczyń. Ale to te ostatnie wiedziały zapewne gdzie się znajdują i dokąd iść dalej. Schodzili jakimiś korytarzami i schodami kierując sie ku nieznanemu celowi. Czasem byli atakowani przez małe grupy skinków. Raz któraś z Amazonek dostała czymś bardzo paskudnym albo ta ostatnia dawka trucizny przeciążyła jej organizm bo jak upadła dostała jakiś drgawek, z ust poszła jej piana, krztusiła się i wymiotowała. Siostry ją otoczyły i probowały ratować ale w ciągu może pół pacierza były po wszystkim. Majo uklękła przy niej, zamknęła jej oczy i coś chwilę mówiła jak pożegnanie czy modlitwę. Potem zabrała z jej nadgarstka bransoletę wstała i ruszyła. Jeden z górali postanowił pójść w jej ślady i uklęknął przy zabitej wojowniczce zrywając z jej szyi naszyjjnik jaki chociaż był egzotycznej urody to blaski wydawały się zrobione nie tulko z prawie czarnego obsynitu ale też jaspis lazuli i złota. Reakcja siostrzeństwa była jednak natychmiastowa. Podniosły złowrogi krzyk i zrobiło sie nieprzyjemnie.

- Zostaw to. - warknęła do niego Majo patrząc chłodnym i mało przyjaznym wzrokiem. Olmedo mruknął coś po estalijsku i pechowy górali pokiwał głową i niechętnie odłożył naszyjnik na ciało zabitej wojowniczki. Posłał mu ostatnie tęskne spojrzenie bo za takie jedno cacko można było się nieźle obłowić gdy wrócą do cywilizacji. Ale lepiej było żyć niż mieć a poddane królowej Aldery okazały się być dość stanowcze w kwestii rabowania swoich sióstr i dziedzictwa.

W końcu zeszli do czegoś co wyglądało już raczej jak jaskinie a nie korytarze. Szli mając tyle światła co starczało z pochodni. Brudni, zakrwawieni i zmęczeni. Ale nikt chyba nie chciał zostać w tych dzikich, ciemnościach pełnej niewiadomego niebezpieczeństwa sam. A, że i same jaskinie są niebezpieczne potwierdził to wypadek jednego z rannych górali. Potknął się i zleciał na dół po dość ztromym zejściu. Ktoś próbował go łapać ale nie zdążył. Ostatecznie zatrzymał się na dole, kilkanaście kroków poniżej. Na ile pozwalała ostrożność szybko dotarły do niego i wojowniczki Maaneny i górale Olmedo. Nie ruszał się. Jak go obrócono twarzą do góry okazało się, że jakiś odłamek skalny przebił mu czoło. Zmarł na miejscu. Ponieważ nie było jak nieść ciał herszt poklepał go niemo po ramieniu w ostatnim pożegnaniu i zerwał mu z szyi tani, medalik z Myrmydią. Schował go do swojej sakiewki. A wyprawa ruszyła dalej.

Zbliżali się do czegoś bo słychać było narastarjący szum. Ten przeszedł w pomruk. Wreszcie dało się wyczuć wilgoć w powietrzu a ten dźwięk kojarzył się z przepływającą wodą. I rzeczywiście była to woda. Jakaś podziemna rzeka. Majo dała znać, że tutaj odpoczną. Można było napełnić manierki wodą bo nadawała się do picia. I Amazonki tak robiły chociaż górale twierdzili, że woda ma dziwny posmak.




https://i.imgur.com/gsVwd2y.jpg


- Nie wiem czy na zewnątrz jest jeszcze noc. Może tak a może nie. Ale jak stąd wyjdziemy to będzie już dzień. Jaszczury będą rozbudzone. Pewnie już są po naszej wizycie. Będą nas szukać. Na razie jednak musimy odpocząć. - Majo powiedziała w reikspiel do Bertranda i Olmedo. Sama wstała i zeszła tam gdzie skaliste koryto rwącej rzeki na to pozwalało i zaczęła zmywać z siebie ten cały brud, kurz i zmęczenie. Zresztą jej siostry postępowały ponownie a i górale poszli w ich ślady. Siedzieli prawie po ciemku, jedynie przy dwóch czy trzech pochodniach. Ciemnoskóra tłumaczka królowej Aldery kazała bowiem oszczędzać bo w podziemiach trudno było o kawałki drewna.

Postój już trochę trwał. Ludzie starali się doprowadzić do porządku. Oglądali się wyjmując odkryte strzałki i ruzcając je precz. Amazonki nacinały rany aby pozbyć się toksyn i przemywały je tą jaskiniową wodą. Ktoś coś wyjął z torby próbując coś zjeść, ktoś zapadł w nerwowy letarg, tam czy tu ktoś rozmawiał przyciszonym głosem. W tym skąpym świetle dwóch czy trzech pochodni atmosfera nie była zbyt podniosła. Prawie wszyscy oberwali, mniej lub bardziej. A część towarzyszy zostawili rozsianych po trzewiach piramidy gdzie padli podczas walk. I to bez względu na to skąd pochodzili. Piramida zbierała krwawe żniwo. Ale w tych ciemnościach nowe źródło światła było dość łatwe do zauważenia. To sprawiło, że wszyscy się ożywili i złapali za broń spodziewając się starcia z wrogiem. Ale w świetle pochodni trzymanej przez jedną z dwóch postaci dało się poznać, że to ludzie. Jeden czarnowłosy mężczyzna i jedna kobieta w długiej sukni. Oboje wyglądali na brudnych, zakrwawionych a Carsten do tego był cały mokry. Wszystkim jednak ulżyło, że to żaden wróg a nawet ktoś ze swoich. Więc zapanowało ożywienie. Wreszcie jakaś dobra wiadomość!


---




Carsten



Carsten nie miał pojęcia dokąd idą i gdzie zmierzają. Znaczy zapewne do tych tajnych wyjść z piramidy o jakich mówiła szlachcianka ze Stirlandu. Co więcej nie zawsze wyglądało jakby ona sama wiedziała którędy mają iść. Ale stosowała się do swoich własnych porad i zawsze wybierała drogę w dół. Nie zawsze trafiali szczęśliwie. Czasem okazywało się, że to jakiś ślepy zaułek w postaci wejścia do jakiejś komory czy kończył się kamiennymi drzwiami jakich nie dali rady otworzyć. W pewnym momencie jednak Vivian jakby onalazła właściwą drogę i już się nie mylili. Stawała czasem na rozdrożach i nasłuchiwała albo nawet węszyła. Po czym wskazywała właściwy kierynek. To, że idą w dobrym kierunku potwierdziło im ciało zabitej Amazonki. Leżała na posadzce po ścianą z zamkniętymi oczami. Ale przy niej była spora plama krwi, jeszcze mokrej piany i wymiotów.

- Jeszcze ciepła. Musieli być tu niedawno. Dobrze idziemy. - powiedziała szlachcianka nachylając się aby dotknąć ciała zabitej wojowniczki. Potem znów szli dalej i dalej. Niżej i niżej. Von Schwarz poradziła aby zabrać jakieś pochodnie bo pewnie będzie tam na dole ciemno. Rzeczywiście było. Właściwie to już wyglądało to na jakies jaskinie a nie komnaty czy korytarze. W pewnym momencie znaleźli kolejne ciało. Tym razem jednego z górali Olmedo. Rozbite odłamkiem skalnym czoło i martwe spojrzenie jasno wskazywało, że jest martwy. Chociaż brud, krew i rany świadczyły, że już wcześniej musiał obserwać. Minęli go i szli dalej. Usłyszeli jakiś szum. Vivian była zdania, że to podziemna rzeka jaka miała przepływać pod piramidą. Słyszała o niej od Amazonek ale nigdy tu nie była. Wkrótce ujrzeli plamy światła w tych podziemnych czeluściach. Dwie, czy trzy pochodnie jakie oświetlały ciała dookoła. Ludzie. Półnagie Amazonki i górale odziani w koszule i bluzy albo też półnadzy i świeżymi pasami opatrunków. Poderwali się pewnie też dostrzegając ich pochodnię. Jeszcze chwila niepewności i wreszcie wszystko się wyjaśniło. Udało im się ponownie dotrzeć do większej grupy. Ale widok nie był zbyt budujący. Wszyscy wyglądali jakby ktoś ich przepuścił przez magiel. Prawie każdy miał jakieś opatrunki tu czy tam. Dało się dojrzeć i Majo, i Bertranda, i Olmedo. Brakowało blondwłosej Maaneny. Po radości pierwszego przywitania można było usiąść i zastanowić się co dalej.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline