Bayard w najwyższym skupieniu pocił się z nerwów ukryty za skalnym występem - niecodziennie zdarzały się mu wydarzenia tak niezwykłe. No... przynajmniej zanim nie spotkał grajka-dziwaka i ptasiej księżniczki.
Od tej pory bowiem każdy dzień był znacznie bardziej emocjonujący niż by sobie tego życzył.
Póki co, wsłuchany w powolne człapanie przeciwnika i trochę niepewne dźwięki jego melodii... czekał.
Dłoń sama zaciskała mu się na trzymanym w niej skalnym odłamku.
***
Zaledwie kilka stóp dalej, oddzielony od niego skalnym załomem, na kamiennej podłodze jaskini siedział Hadrian. Drżące palce z trudem odnajdywały we flecie właściwe dla płynącej z niego melodii miejsca, ale z każdym tonem jego dłoń stawała się pewniejsza.
Człapanie przybliżało się... najwyraźniej decyzja o pozostaniu w większej grocie i oczekiwaniu na przybycie Człapiącego Stworzenia była słuszna. W kilka chwil później na ścianach ciemnego dotąd korytarza pojawił się błękitny odblask.
Jeszcze moment... i zza zakrętu korytarza wyłoniło się niesione najwyraźniej przez kogoś światło.
Korzystając z faktu, że postać była jeszcze daleko Hadrian na ułamek chwili przerwał melodię i szepnął do towarzysza:
- Ktoś się zbliża, czekaj w ukryciu aż Ci powiem... albo To będzie atakować. Widać światło.
Człapanie zbliżało się coraz bardziej, postać stawała się coraz wyraźniesza... Bayard jednak usłyszał tylko, jak ktoś zatrzymuje się tuż-tuż za skałą będącą jego kryjówką.
A potem... potem usłyszał skrzeczący głos:
- Wiedziałam, robaczki, że was gdzieś tu znajdę. Teraz naprawdę macie kłopoty.