25-02-2023, 20:37
|
#259 |
| Droga z Perpignanu do Montpellier, poźne popołudnie 24.08.95
Pieśń wiatru zanikła, umilkły drzewa, zawstydzone gwarnym ludzkim pochodem, zamiast mchu woni świeżej, smród spoconych koni. Gorzko się zrobiło na sercu Swarnemu wracającymi na łono cywilizacji. Cywilizacja znaczy syfilizacja zwykł mawiać stryj Gvidon.
Podróżni nieufnie omijali Pollanina pewnie ze względu na zapach wilczy, który wtarł był w kurtę, ale kiedy wreszcie ten wdepnął w końskie odchody wszystko się wyrównało. Zdobywszy wreszcie nieco języka podpiekł resztki zająca przy małym ogniu, większość mijających go robiła to dużym łukiem. Zjawili się zrazu i mężowie odważni takich wyczekiwał, chętni do negocjacji i widać po wycelowanych w Yago gładkich lufach, umiejący ją prowadzić.
Kątem oka zerkając rozpoznał nawet mundur rezysty z Perpignanu, kątem oka tylko, żeby nie dać tamtym przewagi w targach i strachu, czy gorzej paniki nie okazać. Policzył chłopów, kulomioty, konie. Wreszcie wolno podniósł całą swą atletyczną sylwetkę, ramiona rozłożył szeroko jak na powitanie w lewej dłoni delikatnie obejmował dwulufę.
- Równie mi miło was widzieć. Skoro szuka mnie przyjaciel to dlaczego nie przybył sam? Coś się mu stało, czy obżera się trzecim śniadaniem? - dodał do postawy szeroki dwuznaczny uśmiech.
- Rzuć ten karabin! - grozili Frankowie
- Ten karabin dostałem od panienki Durmont i nie będę nim ciskał o ziemię jak byle kijem. Podejdź, który i sam weź. Który odważny? - nawet nie drgnął na ciele, mówił wciąż spokojnie Swarny, liczył, że kawaleryjski oddział to równie opanowani wojownicy.
- Panienka... - wystrzał z rewolweru oficera pod nogi Yago przerwał słowa jednego z żołnierzy. Pollanin zmarszczył brwi.
- Słuchaj Pan oficerze. Oddam dubetówkę i pojadę z wami do miasta. Zabić i ranić poważnie mnie nie możecie, bo ci sierżant jądra gardłem wyciągnie, za to ja mogę poważnie was uszkodzić. Nikomu to niepotrzebnie, choć myślę, że ja miałbym lepszą zabawę. To jak? Kto podejdzie po to cacko? |
| |