Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-02-2023, 15:53   #4
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
“The best techniques are passed on by the survivors.”
- Gaiden Shinji, "The Elder Scrolls: Arena"





Smukłe palce nieprzerwanie kreśliły kształty kawałkiem węgla na pergaminie rozłożonym na obitym w ciemną skórę dzienniku, trzymanym na udach, a wyraz niemalże sakralnego skupienia zdawał się wygładzać ostre linie - wysokie kości policzkowe i uwydatnione kości brwiowe, oczywiste przejawy meretycznej krwi w bretońskich żyłach - bladego lica, które zazwyczaj pozostawało zastygnięte w złudnie ponurym wyrazie. Theodoryan Morayne jeszcze na redzie w Kowadle jawił się jako typowy przedstawiciel ludu Wysokiej Skały, w bogatym odzieniu w ciemnych barwach skrojonym na miarę, przywodzącym na myśl kontyngenty magów bitewnych i lekkim, malachitowym ostrzem - kolokwialnie nazywanym szklanym - przy prawym biodrze, z tą wiecznie ponurą miną dopełniającą tylko obrazu panicza z dobrego domu i będącą zapewne przejawem arogancji odziedziczonej od direńskich przodków, tak jak bursztynowo-złote oczy. Zwłaszcza, że początkowe uprzejmości ograniczyły się do oszczędnej, chłodnej kordialności w glenumbrańskich nutach.


Theodoryan w połowie drugiego dnia zaprzestał intensywnej analizy nowego, nieznanego otoczenia, zastępując czynności zeń związane krążeniem po pokładzie i nielicznymi rutynowymi rytuałami, takimi jak medytacja w zacisznym kącie czy zapełniane stron swojego dziennika schludnym, kaligraficznym pismem. W obecności tylu nieznajomych codzienne ćwiczenia szermierki nie wchodziły w grę, podobnie jak szlifowanie magicznych manewrów i ta zmiana odbijała się dyskomfortem pod skórą, ale niecały tydzień był szczęśliwie krótką przerwą i tymże zdolnościom nie groziło zaniknięcie. Morayne późny poranek spędził na rozmowie z siwiejącym powoli Falxem Vespaniusem, nibenejskim zaklinaczem, wywołując powszechne skonfundowanie wśród prostych załogantów mieszanką naukowych terminów, arkanicznych formuł oraz metafizycznych konceptów.

Breton popołudnie spędził oparty o burtę z naręczem cienkich książeczek zakupionych w Kowadle tanim kosztem, których zawartości pozostawały ulubioną lekturą Cyrodiilczyków niskich lotów. Theodoryan przelotnie wertował tomiki, rozdzielając je na dwie grupy, bez wątpienia kategoryzowane wedle tego, czy warto było poświęcać czas na ich lekturę. Tak jak większość tytułów przewijała się przez dłonie Bretona bez większych reakcji, tak jeden z nich przywołał na młodą twarz grymas najszczerszej pogardy. ”Chutliwy Coloviańczyk Cremisius”, szmira nad szmirami nawet w tak mało wyszukanym gatunku jakim były romansidła, będąca tworem infantylnej grafomanii jakiejś wędrownej bardki, musiała być nie lada obrazą dla słowa pisanego dla Theodoryana. Mężczyzna bowiem nie zadowolił się wrzuceniem jej na stertę niewartych tomików, zamiast tego ciskając książeczkę za burtę, w głębiny oceanu.

Resztę popołudnia młody Morayne spędził przycupnięty na szczycie stopni prowadzących na rufę ”Gwiazdy”, gdzie znajdowało się stanowisko śpiewającego Harkona Kruczego i skąd dęły błogosławione wichry. Zachowując przyzwoity dystans i zebrawszy górne partie gęstych, atramentowych włosów do tyłu, przewiązując je luźno rzemieniem, Breton oddał się w najlepsze szkicowaniu węgielkiem sylwetki kapłana, zerkając co i rusz znad papieru. Artystyczną czynność przerwał dopiero wtedy, gdy zjawił się młody Vespanius, Lucan, który z racji nastoletniego wieku był najbardziej podatny na nudę i zajął go rozmową na neutralne tematy; Morayne pokazał mu nawet inne rysunki, wykonane w różnych punktach podróży. Strzelisto-majestatyczną Adamantię, pejzaż z Daggerfall w centrum, mury Kowadła i nawet swoje pierwsze szkice kreślone nader amatorską linią, będące kopią rycin dwemerskich automatonów z naukowych dzienników.

Dzień, krótko mówiąc, mijał przyjemnie i leniwie. Nic też nie wskazywało na to, by rejs miał obfitować w jakiekolwiek większe wrażenia.

Do czasu.






”Żaden pojedynek nie powinien trwać dłużej, niż osiem sekund,” jedna z wpojonych mu przed laty lekcji - i cytat najświetniejszego Mistrza Klingi zarazem - przemknęła przez myśl Bretona. Odrywając w końcu spojrzenie od ścierających się Redgardów i przelotnie zastanawiając się, które z nich zwyciężyłoby w prawdziwym starciu, Theodoryan szykował się do odpowiedzi na temat znanych mu dzieł traktujących o wymarłych Dwemerach, gdy “Gwiazdą” szarpnęło.

Nagle, niespodziewanie i gwałtownie.

Pędzący dotąd trójmasztowiec w jednej chwili wytracił całą prędkość, płócienne żagle zwiotczały, a załoga na własnej skórze mogła odczuć jak niewybaczalne były prawa fizyki rządzące dynamiką oraz inercją. Theodoryan jakoś zdołał utrzymać się w pionie, kompensując nagłe szarpnięcie okrętu pracą nóg i dłonią zaciśniętą na relingu. Z na wpół pochylonej pozycji uniósł spojrzenie, przelotnie zerkając w kierunku rufy i znajdującego się tam Harkona, ale zaraz wyprostował się i okręcił na pięcie, wyswobadzając przedramię spod palców Dunmerki, które zacisnęły się nań w odruchowej próbie złapania równowagi. Prędkim krokiem przeciął kadłub z palcami na rękojeści swojego wiernego ostrza, przechylając się przez burtę i kierując spojrzenie w stronę kilu.

Rejs jednak nie miał pozostać pozbawionym wrażeń.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 15-04-2023 o 01:05.
Aro jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem