Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-03-2023, 08:04   #126
Pliman
 
Pliman's Avatar
 
Reputacja: 1 Pliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputację
Ebenezer po zakończonym pochówku Johna przykląkł na chwilę przy mogile i zmówił krótką modlitwę. Potem wszyscy udali się na stypę. A tam jak to na stypie, atmosfera była mocno drętwa. No bo w sumie i jaka miałaby być? Towarzystwo szybko się rozpierzchło. Pastor, tak jak obiecał, poszedł razem z Sarah i bosmanem zasięgnąć języka na temat zaginionej córki profesora Blooma. Na miejscu zastali sklep z przeróżnym asortymentem. Wielebny kupił dwie butelki dobrego trunku, czekoladki, paczkę ciastek i niewielki bukiet kwiatów. Chciał zrobić dobre wrażenie na kapitan, z którą był umówiony na dzisiejszy wieczór. Sarah w tym czasie uszczegóławiała wiedzę, którą zdobyli na temat Evelyn. W sumie wiele się nie dowiedzieli. Wszystkie tropy wskazywały na podróż do buszu i… dość frywolne zachowanie zaginionej. Może to ten klimat tak działał na ludzi? Z racji gorąca, zarówno kobiety jak i mężczyźni odkrywali dużo. No więc i pokusy były wszędzie…
Wrócili na statek tuż przed umówioną godziną wypłynięcia. Trochę się przewlekło, bo Ebenezer uparł się, że musi wziąć kąpiel w mijanej po drodze łaźni. Na statku pastor udał się do swojej kajuty, gdzie założył czysty garnitur. Trochę cała ta oprawa nie pasowała do warunków w jakich się znajdowali, jednak Thompson chciał być postrzegany jako gentleman. Około godzinę po wypłynięciu, gdy od jakiegoś czasu statkiem sterował już bosman, Ebenezer zapukał do kabiny kapitan.
- Kogo niesie?? - Dało się usłyszeć z wnętrza kabiny.
- Ebenezer, byliśmy umówieni - odrzekł dość nieśmiało pastor.
- A tak, wejdź! - Powiedziała Jess.

W kabinie panował mały rozgardiasz. Tu i tam leżały porozrzucane ubrania, jakieś książki, mapy… puste butelki po alkoholu. I mimo otwartego, dużego okna, było duszno… ale Ebenezerowi zrobiło się jakoś tak jeszcze bardziej, na widok kapitan.
Lekko spocona kobieta, z błyszczącą tu i ówdzie skórą, miała na sobie jedynie nieco porozciąganą koszulkę, i zdecydowanie nic pod spodem, luźne spodnie, oraz brakowało jej butów.

W sumie… oboje spojrzeli po sobie z lekkim zaskoczeniem.
W szczególności, że Thompson był ubrany na galowo, czysty i wyperfumowany. W jeden dłoni trzymał bukiecik kwiatów, w drugiej słodycz. Spod pachy wystawała mu butelka trunku.
- Witaj… - powiedział trochę zmieszany pastor - to dla Ciebie - powiedział wręczając Jess kwiaty, zaś resztę przyniesionych rzeczy kładąc na stoliku.
- Pięknie wyglądasz - dodał. I nie było to w ustach wielebnego kłamstwo, gdyż dowódczyni krypy naprawdę mu się podobała. Jak cholera. Mimo jej stylu bycia, zachowania i innych widocznych na pierwszy rzut oka wad, pastor zabujał się jak nastolatek.
- Ummm… - Wyraźnie ją wszystkim zaskoczył, i Jess aż zamrugała kilka razy - Taaak… to… dziękuję! I siadaj… - Wskazała miejsce przy małym stoliczku. Najpierw jednak stamtąd zgarnęła kilka jakiś rzeczy, i z rozbrajającą miną lekko nimi cisnęła w inne miejsce.
- Dziękuję, że zgodziłaś się ze mną spotkać - powiedział wielebny, cały czas wpatrując się w kobietę.
Po tym nastąpiła chwila niezręcznej ciszy. Ebenezer miał jednak wprawę w gadaniu nie mniejszą, albo nawet większą niż w podróżowaniu. Lata prawienia rzęsistych kazań zbudowały u niego pewność siebie i łatwość w wysławianiu się, toteż szybko otrząsnął się z towarzyszącego mu na początku zmieszania.
- Napijemy się? - spytał retorycznie, otwierając przyniesioną butelkę - masz jakieś kieli… kubki, czy pijemy z gwinta? - zapytał szczerząc zęby.
- Szklanki gdzieś tu były, moment… - Kobieta zaczęła się kręcić po "rupieciarni" w poszukiwaniu naczyń, czasem i odwrócona tyłem do Ebenezera. Po chwili znalazła dwie szklanki, i postawiła je przed gościem na blacie, samej i zasiadając przy stoliku.
Duchowny polał i otworzył ciastka - mam nadzieję, że lubisz słodycze? - zapytał - powiedz, jak taka piękna kobieta została przewoźnikiem na Amazonce? Nie wyglądasz na kogoś kto mieszkał tu całe życie. Zdradzisz mi choć trochę swojej historii?

Jess najpierw wsadziła kwiaty do jakiejś pustej flaszki(!), po czym zerknęła na rozlany do szklanek alkohol, a potem na Ebenezera.
- To w sumie nudna historyjka, nic wielkiego… co pijemy? - Złapała za swoją szklankę, i powąchała - Mogę opowiedzieć…
- Bardzo chętnie posłucham - odrzekł pastor - a pijemy cachaçę. Ale nie taką zwykłą, jaką sprzedają w byle spelunie, tylko jej droższą wersję, specjalnie starzoną w jequitibie.
- Ulala… - Powiedziała z lekkim uśmieszkiem Jess, brzdęknęła szklanką o szklankę, i napiła się sporego łyka - Niezłe, niezłe… - Pokiwała głową z aprobatą.
- To co by tu… mój ojciec był rybakiem, łowił na rzece Rio Negro… a matka nic tylko rodziła dzieci - Kobieta parsknęła - Była nas siódemka… żyliśmy prosto, ale szczęśliwie raczej. Kiedyś już nie był w stanie wypływać, zdrowie popsute, i tak dalej… bracia przejęli interes. W końcu się o niego pokłócili, łódź sprzedali, pieniądze rozdzielili… każdy poszedł swoją stroną…
- A nie myślałaś żeby się stąd wyrwać, zacząć nowe życie gdzieś indziej? Z dala od piratów, owadów i gorąca - wielebny puścił trochę wodze fantazji wyobrażając sobie siebie i Jess na ślubnym kobiercu, w zborze w Burlington. Jednak nie wspomniał nic o swoich marzeniach. Na takie deklaracji było o wieeeeele za wcześnie.

Jess parsknęła, i pokręciła głową.
- Ja już zaczęłam nowe życie - Łyknęła całą zawartość swojej szklanki - Poznałam Antônio… świeć panienko nad jego duszą - Kapitan się szybko przeżegnała dwoma palcami - …"Venture" to był jego statek. Byliśmy zaręczeni już… ale wplątał się w ciemne interesy. Został zabity, a ja go pomściłam - W jej oczach pojawił się błysk - Siedziałam pół roku w więzieniu… statkiem opiekował się Lamarcus, mój bosman. A kiedy wróciłam, ja zostałam kapitanem. Po drodze przygarnęliśmy Jimmiego, i jakoś to leci i sobie radzimy… no albo radziliśmy, do paru ostatnich dni - Jess spojrzała Ebenezerowi w oczy.
- Współczuję… - powiedział pastor smutnym tonem. Z jednej strony faktycznie zrobiło mu się przykro, na myśl o złych wspomnieniach Jess, a z drugiej właśnie dowiedział się, że jego notowania wzrosły.
- Mam nadzieję, że kwestię piratów mamy już rozwiązaną. Czułbym się fatalnie gdybyście ucierpieli z powodu draki jaką wywołaliśmy. Jednak jako chrześcijanin i pastor, nie mogłem patrzeć na zło, którego dopuszczali się ci bandyci, ograbiając biednych wieśniaków - Ebenezer odezwał się po dłuższej chwili milczenia, napełniając jednocześnie opróżnione szklanki trunkiem.
- No to zdrówko… - Kapitan "brzdęknęła" się szklanką z mężczyzną, napiła ponownie, po czym zerknęła na pudełko słodkości - Mówiłeś, że przyniosłeś jakieś czekoladki?
- Czekoladki i ciastka - odparł pastor. Te drugie były już otwarte, natomiast czekoladki znajdowały się jeszcze w zamkniętym pudełku. Ebenezer odchylił wieczko
- proszę - powiedział uśmiechając się do swojej towarzyszki.
- Padre wie, jak się obchodzić z kobietami? - Powiedziała Jess, mrużąc oczka, i zjadła czekoladkę, oblizując ustami koniuszek jednego ze swoich palców, wpatrując się w Ebenezera. A temu chyba zrobiło się gorąco… ale zresztą, i tak było gorąco, a on siedział w upale w garniturze, i pił jeszcze alkohol.
- Szczerze mówiąc to ekspertem nie jestem - powiedział pastor zdejmując marynarkę - w czasach studenckich spotykałem się z dziewczętami, ale później, gdy znalazłem swoje powołanie, ten temat zszedł na dalszy plan, żeby nie powiedzieć - zniknął. Nie byłem zainteresowany relacjami męsko - damskimi. Ale to chyba dlatego, że nigdy nie spotkałem takiej kobiety jak ty…
- Hmmm - Jess nieco zmarszczyła brewki - Ale… jako Padre, to… chyba tak nie wolno? No… z kobietą? - Uśmiechnęła się.
- Jestem pastorem, nie księdzem. Moje wyznanie - ewangelicyzm - nie przewiduje celibatu. Katoliccy duchowni muszą całe życie spędzać w samotności. My możemy mieć żony i zakładać rodziny. Nie ma w tym nic zdrożnego - wytłumaczył się wielebny, pociągając ze szklanki. Ebenezer nie mógł oderwać oczu od Jess. Po alkoholu wydawała mu się jeszcze piękniejsza.
- Ach no tak, nie katolik… - Kapitan pokiwała głową, i znowu się napiła procentów - A ty też coś zjedz - Przesunęła nieco czekoladki w stronę rozmówcy.
- Protestant - pastor uśmiechnął się.
- Szczerze mówiąc to nie lubię słodyczy - dodał po dłuższej pauzie - wziąłem je z myślą o Tobie. Smakują?
- Nie narzekam… - Jess się przelotnie uśmiechnęła, ale chyba i nad czymś zastanowiła - No i dziękuję, tak. A w ogóle… to to wszystko… z jakiejś okazji, czy jak?
- Bez okazji… Po prostu pomyślałem, że Ty i ja… No wiesz… - wielebnemu nagle zabrakło języka w gębie - że moglibyśmy…, znaczy się, że jak moja misja się skończy, to mogłabyś dać mi szansę. Wiem, że to za wcześnie, ledwo się znamy… Ale ja nigdy nie czułem do żadnej kobiety niczego podobnego. Chyba Najwyższy mi Ciebie zesłał - Ebenezer zrobił się czerwony, a tętno przyspieszyło mu jak po przebiegnięciu maratonu. “Jestem idiotą” - pomyślał.

W miarę, jak Ebenezer mówił, i mówił, tak powoli unosiły się brewki kobiety, a usta zadrżały… i jak nagle się głośno nie roześmiała! Tak wesoło, perliście, jak tylko kobiety potrafią. A wielebnemu chyba zatrzymało się serce. Jess z kolei, przecierając nawet łezkę w oku, chwyciła za szklankę, i wypiła całą jej zawartość jednym duszkiem.
Wielebny spuścił wzrok i poszedł w ślady towarzyszki również wychylając całą szklankę.
- Jestem aż tak śmieszny? - zapytał smutnym tonem.
- Nie, nie, nie o to chodzi… - Lekko uśmiechnięta Jess położyła niespodziewanie dłoń, na dłoni Ebenezera - Wszystko jest dobrze?
Pastor spojrzał na Jess, ale nie cofnął dłoni. Przynajmniej przez chwilę, zanim przerzucił wzrok na puste szklanki..
- Chyba kończy się nam trunek - powiedział rozlewając to co zostało w butelce - ale spokojnie, mam jeszcze drugą. Skoro wszystko jest w porządku, to z czego się śmiałaś? - zapytał, wziąwszy głęboki oddech.
- Czy to naprawdę ważne? Nie śmiałam się z ciebie… - Powiedziała kapitan - Rozweseliłeś mnie…
- Cieszę się - odpowiedział nieśmiało Thomson - zaczekaj chwilę, przyniosę drugą butelkę - dodał kierując się do drzwi kabiny.
- Zaczekam - Kapitan przelotnie się uśmiechnęła.
Ebenezer wyszedł lekko chwiejnym krokiem. Po około dwóch minutach wrócił, trzymając w ręku drugą flaszkę napitku.

W międzyczasie, raz zagrzmiało, po czym zaczęło padać… był to jednak lekki, przyjemny deszczyk, dający nieco ulgi w tym upale.

A gdy Ebenezer zbliżył się do kajuty kapitan Jess, usłyszał… muzykę? Kobieta w tej swojej rupieciarni wyszukała gramofon, po czym go załączyła, puszczając jakąś w miarę spokojną muzyczkę.


Sama zaś, stojąc przy stole, oparta o niego lekko tyłkiem, kopciła papieroska, i nieco się kiwała w rytm muzyki.
Pastor wszedł do kajuty i postawił butelkę na stole.
- Zatańczyłbym z Tobą gdyby było miejsce i… gdybym umiał - powiedział stając tuż obok kobiety. Korciło go żeby ją objąć, jednak nie chciał wszystkiego zepsuć. No i jeszcze trochę za mało wypił żeby puściły mu hamulce. Stali tak więc przez jakiś czas obok siebie kołysząc się do muzyki.
- Oj już się tak nie stresuj… - Lekko się uśmiechnęła Jess, wyrzuciła kiepa przez okno, po czym chwyciła dłonie Ebenezera, i umieściła je na swoich biodrach, a sama zarzuciła mu ręce na kark, stając przed nim bardzo blisko - Tylko mnie nie podepcz… - Dodała. No tak, w końcu była cały czas boso.
Było to trudne, bo raz, że Thompson tańczyć nie umiał, a dwa, że w głowie mu szumiało od wypitego trunku. Mimo to objął towarzyszkę i próbował ruszać się razem z nią w rytm muzyki, uważając na kroki. Bliskość kobiety oddziaływała na pastora. Na tyle mocno, że pomimo swoich przekonań, delikatnie pocałował ją w usta.
- Przepraszam, nie powinienem - powiedział zmieszany, odsuwając się od niej… a kapitan znowu przysunęła się do Ebenezera.
- Dlaczego? - Spytała z uśmieszkiem, i sama lekko pocałowała go w usta.
- To wbrew… wartościom, które wyznaję… - powiedział bez przekonania, odwzajemniając pocałunek. Wypity alkohol zrobił swoje. Pastor już się nie kontrolował. Nie skończyło się na pocałunkach. Miłosne uniesienia trwały niemal do brzasku. Rankiem zaś wielebny obudził się z kacem. Podwójnym. Alkoholowym i moralnym…
 
__________________
Cóż może zmienić naturę człowieka?
Pliman jest offline