Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-02-2023, 22:18   #121
 
Jenny's Avatar
 
Reputacja: 1 Jenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputację
Po wykonaniu kilku opatrunków, Sarah zdecydowanie poczuła, że musi usiąść, ochłonąć. Przypomniała sobie jednak, że złożyła obietnicę wobec profesora Blooma, że będzie do niego pisać o przebiegu wyprawy. Niedługo mieli już trafić do dżungli, więc nie było co się wstrzymywać, a szybko coś napisać i wysłać je, póki byli w zasięgu cywilizacji. Skleciła kilka słów na temat, jak poszło im po tym, jak mieli opóźnienie, krótko wspomniała o historii z wężem w wiosce, jednak główną część listu stanowiło powiadomienie o śmierci Johna Granta. Starała się pominąć, że inni też zostali ranni, zapewne wiadomość o śmierci kolejnego członka wyprawy była wystarczająco niepokojąca. Powiadomić go jednak musiała, choć spodziewała się, że list może dotrzeć do niego, gdy już odnajdą Evelyn.

Kolejny list napisała do siedziby firmy Johna, do której dostała wizytówkę. Zapewne profesor Bloom odpowiednio powiadomi rodzinę mężczyzny, sama napisała krótki komunikat o śmierci dla wspólnika Granta. Być może i on da znać rodzinie Johna, o ile ten w ogóle miał swoich najbliższych, bo nie zdążyli o tym porozmawiać.

Gdy skończyła pisać, wyszła na burtę, by sprawdzić, jak daleko są od brzegu. Do dopłynięcia był jeszcze moment, ale jej wzrok złapał Ebenezera, którego stanowczo chciała przeprosić za to, jak kiepsko poszło jej wyciąganie kuli.

Rozmowa przebiegła dla niej pozytywnie i zwiastowała poprawienie w końcu relacji z duchownym. Kto wie, czy śmierć Johna powodowała, że Ebenezer nieco złagodził swój stosunek do niej, czy po prostu z czasem nabrał do niej jakiejś sympatii. W każdym razie, humor lekarki nieco się poprawił, a gdy już zbliżali się do brzegu i Mathew przedstawił swój plan, że uda się na pocztę, przekazała mu oba napisane listy, mając w planach jeszcze udanie się do sklepu z medykamentami i kwiaciarni.

***

Znajdując się już w centrum miasta, Sarah zaczęła rozglądać się za sklepem z zaopatrzeniem medycznym. Kwiaciarnię miała już upatrzoną i zamierzała do niej iść w drodze powrotnej, by nie wymęczyć za mocno kupionych kwiatów, ale na pewno musiała w pierwszej kolejności uzupełnić bandaże, gazy, szwy, jod i parę innych rzeczy, a była też w niej ciekawość, co takiego stosują miejscowi, co może być ciekawym uzupełnieniem jej apteczki. Sama nie dojrzała jednak takiego sklepu, zdana była na miejscowych, którzy wskażą jej drogę. Po kilku niezbyt udanych próbach, gdy miejscowi byli chętni do pomocy jej, ale nie potrafili się porozumieć w odpowiednim języku, natrafiła na ludzi, którzy mówili po angielsku. Sarah udała się tam, mając nadzieję, że i w sklepie będzie mogła porozmawiać po angielsku lub francusku.

Po kilku minutach spacerku ulicami, lekarka w końcu dotarła do… apteki?? No cóż, to chyba nawet lepiej? Weszła więc do środka…


…a tam została powitana przez jakąś kobietę za ladą, niestety ale jednak po portugalsku.
- Bom-dia! Como posso ajudá-lo?
Sarah odpowiedziała łamanym przywitaniem w tym samym języku, które już zdążyła wyłapać podczas rozmów tutaj, następnie jednak już w rodzimym języku zapytała, czy kobieta mówi po angielsku…

- Me desculpe, Eu não falo inglês - Kobieta pokręciła przecząco głową.

…po czym Sarah powtórzyła zapytanie odpowiednio w języku francuskim.
- Oui, je parle français! - Odpowiedziała farmaceutka(?), i w końcu obie się roześmiały.
- Potrzebowałabym kilku rzeczy, głównie opatrunkowych… - kontynuowała lekarka w języku, w którym znalazły porozumienie. - Bandaże bawełniane lub flanelowe, gazy, szwy, jod… - Wymieniła zgodnie z wcześniejszymi przemyśleniami, co kupić, gdy znajdzie się w takim miejscu.
- Doktora nie ma, ale myślę, że sobie poradzę… - Powiedziała kobieta, po czym zaczęła kompletować wymienione przez Sarah rzeczy. Przy okazji, oczywiście zachciało jej się na ploteczki - "Panienka nietutejsza? Ładna sukienka… Czy mogę spytać, do czego te rzeczy?" Itd.itp.
- Tak, jestem z Anglii… - miłym tonem odpowiedziała Sarah. - Jestem w podróży, jako lekarka. Trochę mi się rzeczy zdążyło zużyć, więc muszę uzupełnić zapasy. A… wspomniała pani, że nie ma lekarza… czy z reguły on wydaje lekarstwa? - Zapytała zaciekawiona tym faktem Sarah, jako że w jej rodzinnej Anglii zajmowali się tym profesjonalnie farmaceuci.
- Nie lubi, gdy go nie ma, a ja coś sprzedaję, ale co tam… - Kobieta machnęła z uśmiechem lekceważąco dłonią - O, Anglia, to daleko!
- Tak, dość trochę trwało dopłynięcie tutaj. A pani jest farmaceutką?
- Kończę już naukę, tak. A panienka tu w jakich sprawach, jeśli mogę spytać?
- A w takich… - Sarah już chciała dać ogólnikową wiadomość, obawiając się rozpowiadać o rzeczywistym celu podróży, kiedy jednak pomyślała, że jej rozmówczyni… skoro studiowała farmakologię, wątpliwe było, by była jakoś powiązana ze światkiem pirackim. - Wyruszyliśmy na poszukiwania przyjaciółki, która gdzieś tutaj zaginęła. Może… była tutaj też jakaś dziewczyna, moja rówieśniczka, również z Anglii?
- Nikogo takiego sobie nie przypominam - Farmaceutka pokręciła przecząco głową, kończąc już chyba zbieranie rzeczy dla Sarah. Mały stosik na ladzie rósł, i rósł…
- A ten lekarz… kiedy ma wrócić? - Sarah zapytała, zastanawiając się, czy warto na niego poczekać, bowiem może on mógł kojarzyć Evelyn.
- Mogą być i ze dwie godzinki - Rozmówczyni zerknęła na zegar na ścianie.
- Och, to raczej go nie wypytam o moją przyjaciółkę… - lekko skrzywioną minę zrobiła lekarka. - Ale skoro mam tu jeszcze chwilkę… sama poleciłabyś coś, co może mi się szczególnie przydać w dżungli?
- W dżungli? Ojej… - Powiedziała kobieta - Hmmm… olejek na komary? Maść? Surowica? Coś na malarię? Wyprawa w dżunglę to poważna sprawa…
- Och, to dołóż proszę jeszcze po trochę z tego wszystkiego, co wymieniłaś… - Sarah zerkała po widniejących cenach niektórych przedmiotów i wyliczyła, że raczej nie powinno to aż tak znacznie nadszarpnąć jej budżetu, ceny były raczej przystosowane do miejscowych, a nie płacących funtami obcokrajowców.

***

Lekarka wróciła na statek z torbą pełną nowych medykamentów, które poukładała w swojej podręcznej apteczce, a resztą włożyła do walizki, po czym przebrała się w swoją żałobną, choć lekką, żeby nie zajmowała zbyt dużo miejsca, sukienkę.


W duchu musiała sobie przyznać, że wzięła ją na wypadek... odnalezienia tylko ciała Evelyn. Miała nadzieję, że jej się nie przyda, że będzie tylko zbędnym balastem, wziętym z przekory. Jak się przekonała, że okazja pojawiła się nim nawet ruszyli w dżunglę. Niestety. Założyła ją jednak, chcąc w ten sposób uhonorować swego krótko znanego przyjaciela. Po drodze kupiła jeszcze kwiaty. Co prawda kwiaciarka nie rozumiała, co do niej mówi, ale po stroju domyśliła się z jakiej okazji miał być bukiet.

Wzięła udział w ceremonii, która jak na krótki czas, jaki był na jej zorganizowanie, wyglądała godnie. Trochę żałowała, że John został pochowany w tak trudno dostępnym miejscu, znacznie to utrudniało możliwość odwiedzania jego grobu rodzinie i bliskim. Jeśli jednak umarłby ktoś następny, byłoby jeszcze gorzej. Jej rodzice nigdy nawet nie dotarliby do takiego miejsca...
 
Jenny jest offline  
Stary 25-02-2023, 18:31   #122
 
Pliman's Avatar
 
Reputacja: 1 Pliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputację
- Z tego co zrozumiałam, i gdzie się znajdujemy, zostało nam jeszcze około dnia, może półtora, nim dopłyniemy do… - Iris musiała chwilkę pomyśleć, odpalając papierosa - …do Carauari. Stamtąd już wejdziemy w dżunglę. Powoli więc wypadałoby przemyśleć sprawę, jak się za kolejny etap podróży weźmiemy. Będziemy wynajmować jakiś tragarzy, i tym podobne sprawy, by nam towarzyszyli? Czy zdajemy się tylko na nas, na naszą piątkę, wchodząc w zieleń? W sumie jacyś ludzie powinni na nas czekać w Carauari… profesor Bloom przygotował każdy etap wyprawy? Inaczej co, zostawiamy gdzieś nasze walizy, i bierzemy tylko to, co najpotrzebniejsze? - Iris parsknęła.
- Ja… zdam się na was i na wasze doświadczenie, jeśli trzeba, to jakoś poradzę sobie z noszeniem swoich rzeczy… - Sarah odpowiedziała pierwsza, odpowiadając nieco gorączkowo. Owszem, była w stanie nosić swoje rzeczy medyczne, ale nieco żal byłoby jej się rozstawać z całością swoich rzeczy, zostawiając je gdzieś w mieście. - Chociaż jeśli mam wybierać, to potrzebowałabym czyjejś pomocy w doborze najpotrzebniejszych rzeczy do dżungli.
- Najlepszym wyjściem byłoby wynajęcie tragarzy - powiedział Daniel. - Bez względu na to, czy ktoś będzie na nas czekać, czy nie. Oczywiście trzeba zabrać rzeczy najpotrzebniejsze, ale i tak przyda się nam ktoś, kto zna okolicę, obyczaje i potrzeby tamtejszych plemion. Trzeba by zabrać rzeczy na podarki i ewentualny handel.
- Zdecydowanie musimy mieć miejscowych pomocników i przewodnika. Bez tego za chwilę będzie potrzebna kolejna wyprawa ratująca nas… A właściwie poszukująca naszych szczątków - wtrącił się pastor.
Skinął tylko reporter, potwierdzając słowa innych. Skoro jeszcze jakieś grupy tragarzy mogły na nich czekać, tym lepiej. Generalnie reporter zaś sobie po prostu siedział przysłuchując się. Albowiem wszyscy mniej więcej ustalali co potrzeba, nie było więc sensu strzępić języka.
- Z pewnością nie będą nam potrzebne wieczorowe kreacje czy eleganckie garnitury - zażartował Daniel. - To by trzeba zostawić w Carauari.
- Jak będą tragarze, to nie gra to roli? Poniosą co trzeba… - Lekko uśmiechnęła się Iris.
- Niby tak, ale czym więcej gratów, tym więcej tragarzy. A to zwiększa koszty - skomentował Ebenezer.
- No i nie ma gwarancji - dodał Daniel - że w jakimś momencie tragarze nas nie zostawią pod jakimś pretekstem. Że dalej niebezpiecznie, że tabu... Im mniej rzeczy będziemy mieć ze sobą, tym lepiej.

Detektyw nieco się zdziwiła na słowa Ebenezera, ale najpierw puściła dymka, i odczekała, co miał do powiedzenia Daniel.
- Koszty? Skoro niby na nas tam będą czekać owi tragarze, to chyba są opłaceni przez Blooma? Podobnie jak bilety Olimpica, czy pierwotny statek na amazonce… który nam uciekł sprzed nosa - lekko się uśmiechnęła.
- No jasne. Ale pytanie, ilu ich jest? Bo, być może, żeby zabrać wszystkie graty będziemy musieli zatrudnić dodatkowych.
- Być może zabrzmi to nieco niestosownie, ale na początku była nas siódemka, obecnie zaś piątka… więc nie ma się czym przejmować? - Iris przewróciła oczkami.
Daniel lekko się uśmiechnął.
- Nawet gdyby miały tam na nas czekać dwa tuziny tragarzy - powiedział - to i tak targanie ze sobą balowych kreacji mija się z celem.
- Jak już wspomniała Iris, profesor Bloom na pewno wszystko przygotował na miejscu dla nas wszystkich, więc pewnie tragarze dadzą radę, skoro jest nas dwójka mniej… - Sarah powiedziała lekko smutnym tonem. - A odrzucenie dwóch kiecek i trzech garniturów, to nie jest jakaś wielka różnica. Ubrania się też mogą przydać na miejscu, jeśli nie do ubrania, to przydatny może być ich materiał, chociażby mi w ostateczności nawet do opatrunków… - Ciągnęła temat lekarka, jakby trochę jej zależało, by nie zostawiać rzeczy za sobą.
- Wszak nie ma problemu. - Daniel nie zamierzał się spierać, chociaż nie wyobrażał sobie jak Sarah wykorzystuje kawałki jego garnituru w charakterze bandaża. - Zobaczymy, co nam załatwił Bloom i potem zdecydujecie.
Ebenezer spojrzał tylko na “kuzyna” ze zrozumieniem i machnął ręką, uznając że nie ma o co się spierać. Wszak mieli ważniejsze rzeczy na głowie.
- Mam nadzieję, że wszyscy mają podstawowe rzeczy? - powiedział Daniel. - I zapomnijcie o krótkich spódniczkach i wyciętych bluzkach z krótkimi rękawkami - zażartował, spoglądając na dziewczyny.
- Czyli co, od razu gołe?? Ale wy wtedy też! - Zaśmiała się Iris.
- Wszak Indianie tak chodzą.... i Indianki... - podobnym tonem odparł Daniel. - A oni wiedzą najlepiej, co jest dobre w tym klimacie.
Wielebny tylko fuknął i wzruszył ramionami z dezaprobatą, na teksty o chodzeniu nago. Było w tym oczywiście znacznie więcej zakłamania niż prawdziwych przekonań, gdyż w myślach zaczął już sobie nawet wyobrażać chodzące nago Iris, Sarah i Jess…
Reporter wzruszył ramionami. Żarty bowiem żartami, ale chyba nie miał ochoty przy smutnej chwili. Podobnie Sarah, jedynie na moment lekko uniosły się jej kąciki ust na odpowiedź Iris, ale zaraz jednak humor jej się pogorszył.
- A swoją drogą, to macie jakieś tropy Iris? - zapytała Sarah. - Ja rozmawiałam z bosmanem tego statku, jeszcze zaraz ma nas z Ebenezerem zaprowadzić do kogoś tutaj, kto może coś wiedzieć…
- Tak szczerze? Jakoś się tym do tej pory nie zajmowałam - Detektyw się zaśmiała, i łyknęła whisky ze szklaneczki - A zresztą kogo pytać było, i gdzie? Po tych małych, prymitywnych wioskach po drodze? Jest ich tak wiele, a akurat trafić do tej samej co Evelyn… - Iris wzruszyła ramionami - Tutaj w Tefé, to jednak już co innego. Można się tym zająć, ale jak sama wspominałaś, że was bosman zaprowadzi gdzie trzeba, to jest powód, by węszyć i gdzie indziej?
 
__________________
Cóż może zmienić naturę człowieka?
Pliman jest offline  
Stary 25-02-2023, 20:34   #123
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Tefé, Brazylia.
28 czerwiec, 1930 rok.
Sobota, około 18:00.

Po krótkiej stypie, towarzystwo rozeszło się jeszcze na niecałą godzinkę po mieście, by załatwić kilka rzeczy przed wypłynięciem…


***

Daniel udał się na szybko, celem zakupienia amunicji, w końcu ostatnimi czasy, nieco się z niej wypstrykali. A ta, zdecydowanie była im potrzebna w dalszej wyprawie, i to w dużej ilości, i różnego kalibru, w końcu nigdy nie wiadomo, na co jeszcze trafią.


- Americano, Anglesi? - Uśmiechnął się sprzedawca - Ja mam najlepsze rzeczy w Tefé! I nie drogie!

….

Owszem, wszystko do kupy kosztowało sporo. Ale towarzysze w końcu zapłacą za własną amunicję, i nie będzie żadnego sponsoringu?


~

Mathew kręcił się jeszcze trochę po mieście… sam w sumie nie wiedział, w jakim celu. Był już wieczór, powoli zachodziło słońce, zostało pół godziny do odpłynięcia statku.

Pięciu gnojków, w bocznej uliczce, nie starszych niż po 15 lat, otoczyło jakąś babcię, niosącą tobołek. Coś tam do niej gadali… pojawiły się noże.


To był napad!

Zabrali płaczącej kobiecie tobołek, chcieli i kolczyki… a ulica szybko opustoszała, i nikt jakoś nie miał zamiaru nic z tym robić.


~

Sarah i Ebenezer, w towarzystwie bosmana, zostali zaprowadzeni do dziwacznego, wielkiego sklepu, takiego z rodzaju "wszystko i nic"... w którym ponoć ktoś coś mógł wiedzieć o Evelyn Bloom?


Szybko zaś się okazało, że i owszem.

- Evelyn… o taaak, Evelyn! - Jeden ze sprzedawców uśmiechnął się pełną gębą, z błyszczącymi ślepkami - Była tu, tak! Baaardzo fajna dziewczyna, hehe… bardzo fajna… co tu robiła? No… ten… hehe… no… zakupiła parę rzeczy, na dalszą podróż, w dżunglę, tak. Bo my to mamy niemal wszystko!

Blablabla….

~

- Prze pana, może tak coś interesuje? - Odezwał się do Ebenezera jeden ze sprzedawców łamaną angielszczyzną, wskazując dłonią na półki pełne towarów - My mieć co dusza pragnie, na każda okazja!

W sumie… wielebny mógł coś zakupić? Niekoniecznie na dalszą podróż, czy i dalszą wyprawę, ale chociaż "na chwilę obecną". Mieli tu bowiem i całkiem niezły wybór wszelakich procentów, także i… słodkości.

Sarah i bosman, wraz z "informatorem", udali się na zaplecze, by jeszcze trochę pogadać o Evelyn, więc Ebenezer miał sporo czasu dla siebie.






Tefé, Brazylia.
28 czerwiec, 1930 rok.
Sobota, około 19:00.

Tak jak kapitan Jess powiedziała, tak też i było. Punkt o 7 wieczorem "Venture" ruszył w dalszą drogę, płynąc coraz głębiej i głębiej w dżunglę amazońską… by w końcu z samej rzeki Amazonki, odbić na mniejszą, na Rio Juruá.

"Pyr, pyr, pyr, pyr"...

Mniejsza już rzeczka, węższa, mniej uczęszczana przez tutejszą żeglugę, i o wiele bardziej kręta. A zielona dżungla, mocniej i mocniej ją obrastająca, sprawiała dodatkowe wrażenie "ciasnoty".


Było upalnie i wilgotnie… zresztą jak zawsze. Taki klimat, i nawet jak się niewiele robiło, koszulka na plecach i tak była mokra.

Dziewczyny na statku pomykały więc boso, a i ogólnie, niewiele na sobie miały, hihi.


~

Bosman ugotował dla wszystkich zupę. Jakiś tam ryż, z jakimś mięsem, i trochę warzyw… do tego zakupione wypieki, nie było to złe.

Jess za sterem, Jimmy na dziobie statku. Reszta, to tu, to tam, porozkładani jak komu wygodnie, wśród spokojnego wieczoru, płynąc już ostatnim etapem rzecznej wyprawy.

"Pyr, pyr, pyr, pyr"...








***
Komentarze jeszcze dzisiaj.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 02-03-2023, 12:54   #124
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Wypalił kulą kalibru 0,45. Gruby pocisk potrafiłby uczynić spustoszenie, jeśliby trafił cokolwiek na swoim szlaku. Ale Mathew akurat nie celował w żadnego z młodocianych sukinsynów. Strzelił obok, po prostu w kawałek opustoszałej ulicy. Spoglądając na biedną kobietę uznał, że po prostu nie może jej tak pozostawić. Zaś słowa do nich nie dotarłyby. Ebenezer ewentualnie potrafiłby może uzmysłowić im, że tak się nie robi, ze nie wolno etc. Reporter wolał strzelić. Huk wystrzału z broni rozwiązywał wiele spraw. Przede wszystkim zaś zwracał uwagę, że ktoś się nie patyczkuje, że ma coś, czego nie zawaha się oczywiście użyć.
- Zostawić wszystko! Spadać stąd! - wycelował lufy w nich. - To było ostrzeżenie, następny trafi. Wiecie, co może zrobić pocisk takiej spluwy... - zaśmiał się sardonicznie.
Sprawa była względnie prosta. Strzelił po to, żeby przestraszyć ich. Właściwie też po to, żeby zwiali oraz żeby nie musieć strzelać naprawdę do takiego chłopięcego celu. Materiał na przyszłych bandytów jednak miał zaledwie kilkanaście lat. Wzdragał się przed bezpośrednimi strzałami w tych ludzi.- Won stąd! - rzucił jeszcze mówiąc wszystko po portugalsku.
Właściwie bowiem co mogli zrobić? Rzucić się na obcego, który mógłby ich wystrzelać w obronie własnej? Czy głupia torebka, czy cokolwiek warta była kulki? Nawet oni, albo szczególnie oni musieli mieć pojęcie, że to nie ma sensu. Zaatakowali słabszą kobietę słusznego wieku, nie zaś silnego faceta, była to więc grupa smarkaczy, którzy postanowili się obłowić. Spojrzawszy na reakcję ulicy, całkiem często miejscowi patrzyli na takie wyczyny.
- Zostawić wszystko! Uciekać! - wymierzył wprost Colta, jeśli było to jeszcze potrzebne. Ale stanowczo nie było. Właściwie krzyknął już patrząc na ich plecy. Zwiali właściwie od razu. Słusznie zresztą. Jeszcze tylko wywrzaskiwali pod nosem jakieś tam słowa na k… czy ch… czy cokolwiek jeszcze.

Do kobiety zaś rzekł.
- Proszę podnieść swoje rzeczy oraz przejść za mnie, senhora - podszedł bliżej niej. W jedną rękę chwycił jej tobołek pomagając, ale resztę musiała zebrać sama. Reporter oceniał, że jeśliby pomagając stracił oko na ulicę, mógłby przeoczyć coś istotnego. Co więcej smarkacie mogliby skoczyć po swojego brata/wujka/kogoś, kto miał również broń. Trzeba było obserwować oraz jak najszybciej się zwinąć na jakąś główniejszą ulicę. Tam mógł ową kobietę pozostawić samej wracając na statek. Chyba, że była zbyt roztrzęsiona. Jeżeli tak właśnie było, planował kupić jej jakieś picie, coś na przekąskę, bowiem takie rzeczy zawsze pozwalały opanować się.

Wracając planował zrobić zakupy: potrzebne rzeczy typu naboje, kilka butelek piwa, jakieś owoce, zaś po powrocie już stojąc na statku chciał złapać kilka ujęć miasta, oczywiście potrzebnych przy pisaniu kolejnego tekstu.
 
Kelly jest offline  
Stary 03-03-2023, 21:28   #125
 
Jenny's Avatar
 
Reputacja: 1 Jenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputację
Poszła razem z dwoma mężczyznami na zaplecze. Może nie czułaby się zbyt bezpiecznie, gdyby nie to, że był z nią jednak bosman, a także sama trzymała w swojej torebce swój rewolwer. Mężczyzna, za którym poszli, jednak zdawał się być sympatyczny i co by nie ukrywać, przystojny.
- Czy Evelyn mówiła coś o tym, gdzie dokładnie planuje jechać? - zaczęła od pytań Sarah. - Albo może kupiła jakieś mapy, cokolwiek, co mogłoby nas jakoś naprowadzić na jej dalszą trasę?
- No… gadała, że z Carauari wejdzie w dżunglę, mapy niby miała, przewodnika też… - Sprzedawca wzruszył ramionami.
- Z Carauari… - powtórzyła za nim Sarah. - A ten przewodnik… to był ktoś zaufany? Znasz jego imię? - Spojrzała też w stronę Lamarcusa, by ten w razie czego się o nim wypowiedział, jako że pewnie kojarzył wielu miejscowych.
- Nie mam pojęcia, miał na nią czekać w Carauari - Typek obejrzał sobie Sarah z góry do dołu.
- A może coś wspominała, czego tu szukała? - nie dawała za wygraną Sarah, licząc, że w końcu uda się dowiedzieć czegoś znacznie przydatniejszego.
- Znaczy się… co tu kupiła? - Sprzedawca podrapał się po głowie, gapiąc na cycuszki lekarki. A znudzony bosman ziewnął…
- To też, jeśli w jakiś sposób może to nam pomóc, ale chodziło mi o to, po co wybierała się do Amazonii? - Doprecyzowała, jednocześnie nie pokazując, że sprawia jej jakikolwiek problem to, gdzie patrzy się rozmówca. W końcu robił jej przysługę, podając informacje o Evelyn.
- No… jakieś tam zaginione plemiona szukała, i cywilizacje, takie tam… pierdoły - Powiedział rozmówca - A co kupiła… heh, nie pamiętam za bardzo, to już trochę czasu minęło… parę rzeczy na wyprawę w dżunglę, różne takie… chce panienka coś do picia?
- Tak, poproszę, co ma pan pod ręką… - odpowiedziała, uznając, że przyda jej się coś wypić, jako że ciążył jej w ustach średnio przyjemny dla niej smak whisky, które zamówiła jej Iris podczas stypy po Johnie. - Znacie się dobrze? - Zapytała, zerkając na obu mężczyzn i oczekując na odpowiedź któregoś z nich. Widziała, że Ebenezer jeszcze coś sobie wybierał w sklepie, a ona uznała, że może jeszcze jej coś wpadnie do głowy, o co może zapytać. Żałowała, że nie przyszła tu z Iris, która na pewno wiedziałaby, jakie pytania zadać sklepikarzowi.
- To może piwko? - Sprzedawca zrobił kilka kroków w bok, i wyciągnął dwie butelki… a bosman jakoś tak westchnął bez przekonania.
- Czasem coś wspólnie pohandlujemy - Powiedział Lamarcus… i odszedł na parę metrów od Sarah, opierając się o framugę drzwi prowadzących do sklepu, i założył tam rękę na rękę, wpatrując się w salę z towarami i klientami.
- No… dobra… - bez przekonania lekarka sięgnęła po butelkę, jednak licząc w głębi duszy na coś niealkoholowego. - Ty Lamarcus nie chcesz?
- Nah - Odparł krótko murzyn…

A Sarah dostała piwo. Heh. Ale przynajmniej było zimne.
- Evelyn to twoja siostra, czy coś? Bo trochę podobne jesteście - Sprzedawca napił się browca.
- Nie jesteśmy spokrewnione, chodziłyśmy razem do jednej klasy w szkole… - odparła Sarah, pociągając łyka zimnego piwa, który dzięki swej temperaturze był całkiem przyjemny przy panujących tu klimatach.
- Aha… no to o co chodzi? - Dopytywał się typek.
- Właściwie, to nawet byłyśmy przyjaciółkami… - doprecyzowała Joyce, zdając sobie sprawę, że niewystarczająco dobrze przedstawiła ich relację. - A teraz zaginęła i jej szukamy. - Skrzywiła się, na samą myśl o tym, że ciągle byli daleko od odnalezienia Evelyn, a już dwóch członków wyprawy poszukiwawczej zginęło.
- Takie słodkie panienki jak ty, czy ona, to nie znikają tak se… znajdzie się - Typek się uśmiechnął, znów oglądając Sarah z góry do dołu - Serio… słodkie - Błysnął zębami.
- Evelyn też tak obczajałeś? - zapytała Sarah z lekkim uśmieszkiem. - No i co znaczy, że takie jak my nie znikają, tylko gdzieś się znajdują? - Dodała już poważniejszym tonem.
- Ona… bardziej pupcię wypinała - Roześmiał się na całego typek, aż musiał sobie łezkę w oku przetrzeć.
- Ale z tego, co pamiętam, to cycuszki też miała niczego sobie? - dopytała lekarka, nabierając lekkich wątpliwości, czy mężczyzna na pewno dobrze kojarzył Evelyn, przy której mając przed oczyma jej najnowsze zdjęcie od Blooma, nie dało się nie dostrzec… efektownego przodu.
- Nawet nie wiesz co ona nimi… - Rozmarzył się typek, i znowu zarechotał - Niiiic nie gadałem, hehe.
- Och… a ona też była bardzo zadowolona? - Sarah spojrzała na typka czujnie, unosząc jedną z brwi.
- I to jak… - Sprzedawca pokiwał potakująco głową.
- A jak ją namówiłeś do tego, żeby ona z tobą…? - Zapytała, będąc tego ciekawą pod wieloma względami, zarówno samego mężczyzny, jak i zachowania Evelyn, z ktorą jednak przez kilka ostatnich lat miała niewiele kontaktu. Typek się uśmiechnął, po czym zbliżył do Sarah.
- Wiesz mała, masz fajne oczy… - Wychrypiał, niby seksi, ale i żartobliwym tonem, po czym zgarnął palcami kosmyk włosów za ucho lekareczki, wpatrując jej się w oczka - A tak w ogóle to jestem Tiago…
- Ja Sarah… ale ciągle nie odpowiedziałeś na moje pytanie? - odpowiedziała, bijąc się z myślami, czy pozwolić sobie na trochę odstresowania z mężczyzną, który ewidentnie na nią leciał, a i jej samej się podobał, czy jednak w obecnej sytuacji nie wypadało…
- Eeee? - Zbaraniał Tiago, po czym się rozrechotał - Właśnie ci pokazałem?
- I tylko tyle wystarczyło? - Sarah zrobiła szerokie oczka.
- Sama mi powiedz… - Mruknął mężczyzna, i rozpiął dwa górne guziki koszuli, bezczelnie się do dziewczyny uśmiechając.

A bosman wzdychnął, i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Sarah spojrzała mężczyźnie w oczy.
- Na mnie chyba jednak tyle nie wystarcza... zwłaszcza, jak ma zaraz mi odpłynąć statek. Dzięki za info i piwo. - Zrobiła nieco skrzywioną minę, wyciągnęła jakiegoś drobniaka, który wydawał się jej odpowiednikiem ceny za piwo, w końcu Tiago nie dostał za nie takiej zapłaty, na jaką liczył. Po tym szybko wstała i potuptała za bosmanem, by go dogonić i razem wrócić na łajbę.
 
Jenny jest offline  
Stary 04-03-2023, 08:04   #126
 
Pliman's Avatar
 
Reputacja: 1 Pliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputację
Ebenezer po zakończonym pochówku Johna przykląkł na chwilę przy mogile i zmówił krótką modlitwę. Potem wszyscy udali się na stypę. A tam jak to na stypie, atmosfera była mocno drętwa. No bo w sumie i jaka miałaby być? Towarzystwo szybko się rozpierzchło. Pastor, tak jak obiecał, poszedł razem z Sarah i bosmanem zasięgnąć języka na temat zaginionej córki profesora Blooma. Na miejscu zastali sklep z przeróżnym asortymentem. Wielebny kupił dwie butelki dobrego trunku, czekoladki, paczkę ciastek i niewielki bukiet kwiatów. Chciał zrobić dobre wrażenie na kapitan, z którą był umówiony na dzisiejszy wieczór. Sarah w tym czasie uszczegóławiała wiedzę, którą zdobyli na temat Evelyn. W sumie wiele się nie dowiedzieli. Wszystkie tropy wskazywały na podróż do buszu i… dość frywolne zachowanie zaginionej. Może to ten klimat tak działał na ludzi? Z racji gorąca, zarówno kobiety jak i mężczyźni odkrywali dużo. No więc i pokusy były wszędzie…
Wrócili na statek tuż przed umówioną godziną wypłynięcia. Trochę się przewlekło, bo Ebenezer uparł się, że musi wziąć kąpiel w mijanej po drodze łaźni. Na statku pastor udał się do swojej kajuty, gdzie założył czysty garnitur. Trochę cała ta oprawa nie pasowała do warunków w jakich się znajdowali, jednak Thompson chciał być postrzegany jako gentleman. Około godzinę po wypłynięciu, gdy od jakiegoś czasu statkiem sterował już bosman, Ebenezer zapukał do kabiny kapitan.
- Kogo niesie?? - Dało się usłyszeć z wnętrza kabiny.
- Ebenezer, byliśmy umówieni - odrzekł dość nieśmiało pastor.
- A tak, wejdź! - Powiedziała Jess.

W kabinie panował mały rozgardiasz. Tu i tam leżały porozrzucane ubrania, jakieś książki, mapy… puste butelki po alkoholu. I mimo otwartego, dużego okna, było duszno… ale Ebenezerowi zrobiło się jakoś tak jeszcze bardziej, na widok kapitan.
Lekko spocona kobieta, z błyszczącą tu i ówdzie skórą, miała na sobie jedynie nieco porozciąganą koszulkę, i zdecydowanie nic pod spodem, luźne spodnie, oraz brakowało jej butów.

W sumie… oboje spojrzeli po sobie z lekkim zaskoczeniem.
W szczególności, że Thompson był ubrany na galowo, czysty i wyperfumowany. W jeden dłoni trzymał bukiecik kwiatów, w drugiej słodycz. Spod pachy wystawała mu butelka trunku.
- Witaj… - powiedział trochę zmieszany pastor - to dla Ciebie - powiedział wręczając Jess kwiaty, zaś resztę przyniesionych rzeczy kładąc na stoliku.
- Pięknie wyglądasz - dodał. I nie było to w ustach wielebnego kłamstwo, gdyż dowódczyni krypy naprawdę mu się podobała. Jak cholera. Mimo jej stylu bycia, zachowania i innych widocznych na pierwszy rzut oka wad, pastor zabujał się jak nastolatek.
- Ummm… - Wyraźnie ją wszystkim zaskoczył, i Jess aż zamrugała kilka razy - Taaak… to… dziękuję! I siadaj… - Wskazała miejsce przy małym stoliczku. Najpierw jednak stamtąd zgarnęła kilka jakiś rzeczy, i z rozbrajającą miną lekko nimi cisnęła w inne miejsce.
- Dziękuję, że zgodziłaś się ze mną spotkać - powiedział wielebny, cały czas wpatrując się w kobietę.
Po tym nastąpiła chwila niezręcznej ciszy. Ebenezer miał jednak wprawę w gadaniu nie mniejszą, albo nawet większą niż w podróżowaniu. Lata prawienia rzęsistych kazań zbudowały u niego pewność siebie i łatwość w wysławianiu się, toteż szybko otrząsnął się z towarzyszącego mu na początku zmieszania.
- Napijemy się? - spytał retorycznie, otwierając przyniesioną butelkę - masz jakieś kieli… kubki, czy pijemy z gwinta? - zapytał szczerząc zęby.
- Szklanki gdzieś tu były, moment… - Kobieta zaczęła się kręcić po "rupieciarni" w poszukiwaniu naczyń, czasem i odwrócona tyłem do Ebenezera. Po chwili znalazła dwie szklanki, i postawiła je przed gościem na blacie, samej i zasiadając przy stoliku.
Duchowny polał i otworzył ciastka - mam nadzieję, że lubisz słodycze? - zapytał - powiedz, jak taka piękna kobieta została przewoźnikiem na Amazonce? Nie wyglądasz na kogoś kto mieszkał tu całe życie. Zdradzisz mi choć trochę swojej historii?

Jess najpierw wsadziła kwiaty do jakiejś pustej flaszki(!), po czym zerknęła na rozlany do szklanek alkohol, a potem na Ebenezera.
- To w sumie nudna historyjka, nic wielkiego… co pijemy? - Złapała za swoją szklankę, i powąchała - Mogę opowiedzieć…
- Bardzo chętnie posłucham - odrzekł pastor - a pijemy cachaçę. Ale nie taką zwykłą, jaką sprzedają w byle spelunie, tylko jej droższą wersję, specjalnie starzoną w jequitibie.
- Ulala… - Powiedziała z lekkim uśmieszkiem Jess, brzdęknęła szklanką o szklankę, i napiła się sporego łyka - Niezłe, niezłe… - Pokiwała głową z aprobatą.
- To co by tu… mój ojciec był rybakiem, łowił na rzece Rio Negro… a matka nic tylko rodziła dzieci - Kobieta parsknęła - Była nas siódemka… żyliśmy prosto, ale szczęśliwie raczej. Kiedyś już nie był w stanie wypływać, zdrowie popsute, i tak dalej… bracia przejęli interes. W końcu się o niego pokłócili, łódź sprzedali, pieniądze rozdzielili… każdy poszedł swoją stroną…
- A nie myślałaś żeby się stąd wyrwać, zacząć nowe życie gdzieś indziej? Z dala od piratów, owadów i gorąca - wielebny puścił trochę wodze fantazji wyobrażając sobie siebie i Jess na ślubnym kobiercu, w zborze w Burlington. Jednak nie wspomniał nic o swoich marzeniach. Na takie deklaracji było o wieeeeele za wcześnie.

Jess parsknęła, i pokręciła głową.
- Ja już zaczęłam nowe życie - Łyknęła całą zawartość swojej szklanki - Poznałam Antônio… świeć panienko nad jego duszą - Kapitan się szybko przeżegnała dwoma palcami - …"Venture" to był jego statek. Byliśmy zaręczeni już… ale wplątał się w ciemne interesy. Został zabity, a ja go pomściłam - W jej oczach pojawił się błysk - Siedziałam pół roku w więzieniu… statkiem opiekował się Lamarcus, mój bosman. A kiedy wróciłam, ja zostałam kapitanem. Po drodze przygarnęliśmy Jimmiego, i jakoś to leci i sobie radzimy… no albo radziliśmy, do paru ostatnich dni - Jess spojrzała Ebenezerowi w oczy.
- Współczuję… - powiedział pastor smutnym tonem. Z jednej strony faktycznie zrobiło mu się przykro, na myśl o złych wspomnieniach Jess, a z drugiej właśnie dowiedział się, że jego notowania wzrosły.
- Mam nadzieję, że kwestię piratów mamy już rozwiązaną. Czułbym się fatalnie gdybyście ucierpieli z powodu draki jaką wywołaliśmy. Jednak jako chrześcijanin i pastor, nie mogłem patrzeć na zło, którego dopuszczali się ci bandyci, ograbiając biednych wieśniaków - Ebenezer odezwał się po dłuższej chwili milczenia, napełniając jednocześnie opróżnione szklanki trunkiem.
- No to zdrówko… - Kapitan "brzdęknęła" się szklanką z mężczyzną, napiła ponownie, po czym zerknęła na pudełko słodkości - Mówiłeś, że przyniosłeś jakieś czekoladki?
- Czekoladki i ciastka - odparł pastor. Te drugie były już otwarte, natomiast czekoladki znajdowały się jeszcze w zamkniętym pudełku. Ebenezer odchylił wieczko
- proszę - powiedział uśmiechając się do swojej towarzyszki.
- Padre wie, jak się obchodzić z kobietami? - Powiedziała Jess, mrużąc oczka, i zjadła czekoladkę, oblizując ustami koniuszek jednego ze swoich palców, wpatrując się w Ebenezera. A temu chyba zrobiło się gorąco… ale zresztą, i tak było gorąco, a on siedział w upale w garniturze, i pił jeszcze alkohol.
- Szczerze mówiąc to ekspertem nie jestem - powiedział pastor zdejmując marynarkę - w czasach studenckich spotykałem się z dziewczętami, ale później, gdy znalazłem swoje powołanie, ten temat zszedł na dalszy plan, żeby nie powiedzieć - zniknął. Nie byłem zainteresowany relacjami męsko - damskimi. Ale to chyba dlatego, że nigdy nie spotkałem takiej kobiety jak ty…
- Hmmm - Jess nieco zmarszczyła brewki - Ale… jako Padre, to… chyba tak nie wolno? No… z kobietą? - Uśmiechnęła się.
- Jestem pastorem, nie księdzem. Moje wyznanie - ewangelicyzm - nie przewiduje celibatu. Katoliccy duchowni muszą całe życie spędzać w samotności. My możemy mieć żony i zakładać rodziny. Nie ma w tym nic zdrożnego - wytłumaczył się wielebny, pociągając ze szklanki. Ebenezer nie mógł oderwać oczu od Jess. Po alkoholu wydawała mu się jeszcze piękniejsza.
- Ach no tak, nie katolik… - Kapitan pokiwała głową, i znowu się napiła procentów - A ty też coś zjedz - Przesunęła nieco czekoladki w stronę rozmówcy.
- Protestant - pastor uśmiechnął się.
- Szczerze mówiąc to nie lubię słodyczy - dodał po dłuższej pauzie - wziąłem je z myślą o Tobie. Smakują?
- Nie narzekam… - Jess się przelotnie uśmiechnęła, ale chyba i nad czymś zastanowiła - No i dziękuję, tak. A w ogóle… to to wszystko… z jakiejś okazji, czy jak?
- Bez okazji… Po prostu pomyślałem, że Ty i ja… No wiesz… - wielebnemu nagle zabrakło języka w gębie - że moglibyśmy…, znaczy się, że jak moja misja się skończy, to mogłabyś dać mi szansę. Wiem, że to za wcześnie, ledwo się znamy… Ale ja nigdy nie czułem do żadnej kobiety niczego podobnego. Chyba Najwyższy mi Ciebie zesłał - Ebenezer zrobił się czerwony, a tętno przyspieszyło mu jak po przebiegnięciu maratonu. “Jestem idiotą” - pomyślał.

W miarę, jak Ebenezer mówił, i mówił, tak powoli unosiły się brewki kobiety, a usta zadrżały… i jak nagle się głośno nie roześmiała! Tak wesoło, perliście, jak tylko kobiety potrafią. A wielebnemu chyba zatrzymało się serce. Jess z kolei, przecierając nawet łezkę w oku, chwyciła za szklankę, i wypiła całą jej zawartość jednym duszkiem.
Wielebny spuścił wzrok i poszedł w ślady towarzyszki również wychylając całą szklankę.
- Jestem aż tak śmieszny? - zapytał smutnym tonem.
- Nie, nie, nie o to chodzi… - Lekko uśmiechnięta Jess położyła niespodziewanie dłoń, na dłoni Ebenezera - Wszystko jest dobrze?
Pastor spojrzał na Jess, ale nie cofnął dłoni. Przynajmniej przez chwilę, zanim przerzucił wzrok na puste szklanki..
- Chyba kończy się nam trunek - powiedział rozlewając to co zostało w butelce - ale spokojnie, mam jeszcze drugą. Skoro wszystko jest w porządku, to z czego się śmiałaś? - zapytał, wziąwszy głęboki oddech.
- Czy to naprawdę ważne? Nie śmiałam się z ciebie… - Powiedziała kapitan - Rozweseliłeś mnie…
- Cieszę się - odpowiedział nieśmiało Thomson - zaczekaj chwilę, przyniosę drugą butelkę - dodał kierując się do drzwi kabiny.
- Zaczekam - Kapitan przelotnie się uśmiechnęła.
Ebenezer wyszedł lekko chwiejnym krokiem. Po około dwóch minutach wrócił, trzymając w ręku drugą flaszkę napitku.

W międzyczasie, raz zagrzmiało, po czym zaczęło padać… był to jednak lekki, przyjemny deszczyk, dający nieco ulgi w tym upale.

A gdy Ebenezer zbliżył się do kajuty kapitan Jess, usłyszał… muzykę? Kobieta w tej swojej rupieciarni wyszukała gramofon, po czym go załączyła, puszczając jakąś w miarę spokojną muzyczkę.


Sama zaś, stojąc przy stole, oparta o niego lekko tyłkiem, kopciła papieroska, i nieco się kiwała w rytm muzyki.
Pastor wszedł do kajuty i postawił butelkę na stole.
- Zatańczyłbym z Tobą gdyby było miejsce i… gdybym umiał - powiedział stając tuż obok kobiety. Korciło go żeby ją objąć, jednak nie chciał wszystkiego zepsuć. No i jeszcze trochę za mało wypił żeby puściły mu hamulce. Stali tak więc przez jakiś czas obok siebie kołysząc się do muzyki.
- Oj już się tak nie stresuj… - Lekko się uśmiechnęła Jess, wyrzuciła kiepa przez okno, po czym chwyciła dłonie Ebenezera, i umieściła je na swoich biodrach, a sama zarzuciła mu ręce na kark, stając przed nim bardzo blisko - Tylko mnie nie podepcz… - Dodała. No tak, w końcu była cały czas boso.
Było to trudne, bo raz, że Thompson tańczyć nie umiał, a dwa, że w głowie mu szumiało od wypitego trunku. Mimo to objął towarzyszkę i próbował ruszać się razem z nią w rytm muzyki, uważając na kroki. Bliskość kobiety oddziaływała na pastora. Na tyle mocno, że pomimo swoich przekonań, delikatnie pocałował ją w usta.
- Przepraszam, nie powinienem - powiedział zmieszany, odsuwając się od niej… a kapitan znowu przysunęła się do Ebenezera.
- Dlaczego? - Spytała z uśmieszkiem, i sama lekko pocałowała go w usta.
- To wbrew… wartościom, które wyznaję… - powiedział bez przekonania, odwzajemniając pocałunek. Wypity alkohol zrobił swoje. Pastor już się nie kontrolował. Nie skończyło się na pocałunkach. Miłosne uniesienia trwały niemal do brzasku. Rankiem zaś wielebny obudził się z kacem. Podwójnym. Alkoholowym i moralnym…
 
__________________
Cóż może zmienić naturę człowieka?
Pliman jest offline  
Stary 05-03-2023, 12:39   #127
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Duże miasto, duże możliwości, a na niektóre towary z pewnością niższe ceny niż a jakiejś mieścinie na koncu świata, gdzie niektórych rzeczy z pewnością nie można by dostać za żadną cenę.
- Americano, sim - odparł na pytanie sprzedawcy, a potem zabrał się za uzupełnianie zapasów amunicji. W dżungli naboje na drzewach nie rosły, a karabin bez nabojów mniej był wart, niż tęgi kij. We wspomnianej dżungli papierowym funtem można było sobie najwyżej pomóc przy rozpalaniu ogniska, a rzucanie monetami w przeciwników wywołałoby najwyżej wybuch śmiechu. Co innego kulka między oczy - takie coś potrafił zrozumieć nawet jaguar.
A że Daniel myślał również o innych, to zakupił też amunicję dla pozostałych członków wyprawy.
- Czy parę tygodni temu nie odwiedziła pana młoda Amerykanka? - spytał. - Evelyn Bloom.
Opisał wygląd córki profesora, ale facet pokręcił przecząco głową.

W drodze powrotnej zahaczył jeszcze o sklepik, oferujący różnej marki alkohole. Cachaca, narodowy brazylijski alkohol, produkowany był przez wielu lokalnych producentów, w paru smakach i różnych stopniach ualkoholowienia. Z myślą o wznowieniu bliższych stosunków z Iris Daniel zakupił wersję, którą sprzedawca reklamował jako 80-procentową. No i dwie flaszki nieco łagodniejszej, ledwo sięgających 40 procent.
Z torbą wypełnioną zakupami wrócił na statek.

* * *

Rio Juruá i leniwe "pyr, pyr, pyr...".
Cisza, spokój i leniwe nic nie robienie.
Daniel, w szortach i podkoszulku, przez dobrą godzinę dzielił czas między łowienie ryb i podziwianie skąpo odzianych towarzyszek podróży...
To drugie było znacznie ciekawsze, chociaż nie da się ukryć, że parę ryb zainteresowało się przynętą. Z tym jednak, że żadna z nich nie nadawała się do gara. Więcej ości niż radości...

- Iris, nie masz czasem ochoty na drinka? - spytał, odłożywszy wędkę.
- Jakbym kiedyś powiedziała "nie", to możesz mnie śmiało palnąć przez łeb - Powiedziała detektyw, powoli podchodząc.


Miała na sobie luźną koszulę, z podwiniętymi rękawami, zdecydowanie bez biustonosza pod spodem… spodnie na szelkach, ledwo co do kolan, i bose stopy.
- Co proponujesz? - Dodała.
- Zapamiętam.... - Skinął głową. - Lokalny, znaczy krajowy, specjał. Niebo w gębie i ogień w żyłach - zażartował. - Wysokoprocentowa cachaca - sprecyzował.
- Może być! - Iris przysiadła się.
Daniel 'wyczarował' dwa kubki, a potem otworzył butelkę i nalał po pół kubka pachnącego trunku.
- No to twoje zdrowie - powiedział, unosząc swój kubek.
- Twoje też! - Powiedziała detektyw, i łyknęła sobie porządnie cachaci, po czym wypuściła głośno powietrze, i uśmiechnęła się - Dobre…
- I ma swoją moc - powiedział Daniel, który poszedł w jej ślady. - Zdecydowanie lepszy niż masato.
Upił kolejny łyk.
- Świetnie wyglądasz - powiedział, lustrując swą rozmówczynię. - Jak zdrowie? Wydobrzałaś?
- Tu i tam jeszcze coś czuję… - Powiedziała, mając pewnie na myśli wcześniejsze rany - Ty też wyglądasz, jak na urlopie - Iris uśmiechnęła się.
- I tak też się czuję. - Odpowiedział uśmiechem. - Woda dokoła, świetne drinki, piękne kobiety... Czego można chcieć więcej do szczęścia?
- No… tylko w sumie nie jesteśmy tu na urlopie - Parsknęła detektyw.
- No, w sumie, masz trochę racji - powiedział. - Ale tylko trochę. Widzisz dookoła coś, co trzeba by w tej chwili zrobić?
- Chyba nie… a ty? - Rozglądnęła się Iris, i z uśmieszkiem wzruszyła ramionami - Nic więc nie stoi na przeszkodzie, by… - Znowu łyknęła alkoholu, opróżniając już kubek.
- Co powiesz na znalezienie jakiegoś mniej rzucającego się w oczy miejsca? - zaproponował, dopijając swoją porcję cachacy.
- A co knujesz? - Detektyw zmrużyła oczka.
- Nic nie knuję... To po prostu niemoralna propozycja... Miałbym ochotę dobrać się do twych wspaniałych piersi, a lepiej nie robić tego na oczach tłumów.

Iris zaśmiała się, po czym podstawiła swój pusty kubek, po dolewkę…
- Zobaczymy - Mrugnęła do Daniela.
- Z chęcią zobaczyłbym to i owo - uśmiechnął się i ponownie wlał do kubka Iris dość sporą porcję brazylijskiego narodowego napoju.
- A ty już nie pijesz? - Iris spojrzała to na kubki, to na Daniela, i zrobiła lekko zdziwioną minę.
- Wolę dawkować przyjemności - odparł. Mimo tej odpowiedzi sobie też nalał trochę trunku. - To co z tym ustronnym miejscem?
- Nie mam pojęcia - Detektyw odpaliła sobie papierosa, i znowu nieco upiła procentów - Do tego, to by się może i jakaś przekąska przydała…?
- Nie masz pojęcia, gdzie takie znaleźć? - Upił łyk i wstał. - Może uda się coś załatwić... z tą przekąską.

Po chwili pojawił się z talerzem, na którym znajdowało się nieco sera, kiełbasa, kilka pao de queijohttps://i.imgur.com/L8k43q5.png i kiść bananów. Postawił jedzenie na skrzynce udającej stolik.
- No, przynajmniej nie zginiemy z głodu - powiedział.
- Nieźle, nieźle! - Powiedziała Iris, i zaraz spróbowała kiełbasy, sera, i bułeczek, po czym znowu się napiła procentów - Teraz to jest początek małej zabawy!
'Oby to nie były miłe złego początki', Daniel uśmiechnął się lekko. Poszedł w ślady Iris i częstując się tym, co przyniósł.
- Dobry początek to szansa na jeszcze lepszy ciąg dalszy - powiedział. Wypił mały łyk trunku.
- Grunt to dobrze posmarować? - Wypaliła nagle detektyw, i głośno się roześmiała.
- Jak powiadają - kto nie smaruje, nie jedzie - podobnym tonem powiedział Daniel. - Za dobrą zabawę. - Uniósł kubek.
- Zdrówko, tak! - Iris znowu napiła się sporego łyka…

A tu zagrzmiało gdzieś na niebie, po czym zaczął padać lekki, nawet nie taki zimny deszczyk.

- Paaadaaa - Obwieściła oczywistą oczywistość detektyw, ale w sumie, to jedynie zaczęła przenosić ich bamblety pod małe zadaszenie kilka kroków dalej, i tyle. Wychodziło więc na to, że "zabawa" została jedynie przesunięta na pokładzie o jakieś dwa metry w bok.
- Teraz przynajmniej z góry nikt nie będzie nas podglądać - powiedział, gdy rozgościli się w nowym miejscu.
- A co, masz zamiar się rozbierać? - Parsknęła Iris, i znowu się napiła.
- Ciebie - odparł.
- Jaaasne… - Detektyw przytaknęła sarkastycznie głową.
- Jak słońce. - Wskazał chmury, które zaciągnęły całe niebo. - Widzisz tu kogoś innego?
- W każdej chwili może się tu ktoś zjawić? Przechodzić, albo coś? - Powiedziała Iris.
- No i...? Sądzisz, że dołączyłby się do naszej imprezki?
- Ja nie Sarah…
- Nic takiego nie myślę. - Pokręcił głową. Kolejnym łykiem przepił kęs serowej bułeczki. W dyskusję na temat różnych upodobań nie zamierzał się wdawać.
- Mhmm… - Mruknęła Iris, i wystawiła nieco bose nogi w przód, tak by padał na nie deszcz, spoza zadaszenia gdzie siedzieli. Podziubała również nieco sera - Ty znasz dobrze tą całą Evelyn?
- Nie widzieliśmy się co prawda parę lat - powiedział - ale można powiedzieć, że dość dobrze. A o co dokładniej chodzi?
- O to, że ona tu chyba przeciera szlak, swoją… szparką - Parsknęła detektyw - Zawsze taka była?
- O nieobecnych tylko dobrze, prawda? - Uśmiechnął się lekko i upił łyk. - Ale skoro wiesz aż tyle... Czy zawsze, to nie wiem, ale gdy ją poznałem to już była... dość twarzyska…
- My za nią ganiamy, a ona pewnie się gdzieś w dżungli zabawia… - Powiedziała cichym tonem Iris, i również się napiła cachaci.
- Biorąc pod uwagę fakt, że mamy dostać za jej odnalezienie niezłą kasę - odparł - to mi to nie przeszkadza. Nawet gdyby się zabawiła z połową mieszkańców Amazonii.
Podsunął jej talerz z jedzeniem.
- Lubię ją, ale to ani moja krewna, ani narzeczona - dodał. - Może robić, co chce.
- O, właśnie! A masz narzeczoną? - Iris przelotnie się uśmiechnęła.
- Jak do mej fortuny dołożę te parę funtów od Blooma, to pomyślę o przejściu na emeryturę... i o ewentualnej narzeczonej. - Również się uśmiechnął.
- A ty masz jakąś fortunę?? No i aż taki stary nie jesteś, żeby pierniczyć o emeryturach? - Detektyw zaczęła urywać kawałki jednej z ostatnich bułek, i tak ją zjadać.
- Zależy od punktu widzenia - powiedział. - Przez parę lat nic-nie-robienia z głodu bym nie umarł, a i kawałek trzcinowego dachu na Tahiti by się znalazł. A emerytura... to by raczej nie było wylegiwanie się na plaży w otoczeniu półnagich panienek, ale robienie czegoś dla siebie, nie dla innych.
- A coś ty wcześniej robił, żeś się tak niby dorobił? - Zaciekawiła się Iris - Czyżbym wybrała złą fuchę?
- Jak się człowiek włóczy po miejscach, gdzie można znaleźć złoto, diamenty czy wartościowe przedmioty, to czasami można się schylić i coś podnieść, a nie wracać do domu z pustymi kieszeniami - wyjaśnił. - No i warto mieć trochę szczęścia.
- Czyli jednak wybrałam złą fuchę… - Parsknęła detektyw - Złoto, diamenty? I ty serio nie masz narzeczonej? - Dodała, i już się poważniej roześmiała.
- Raczej jak marynarz z piosenki - w każdym porcie ma inną. - Uśmiechnął się. - A tak na powaznie, to nie miałem czasu rozglądać się za poważnymi związkami. Poza tym... co to za idea, mieć kogoś na drugim końcu świata?
- Ty chyba nie wyglądasz na kogoś, kto by się był w stanie, na stałe ustatkować… - Iris spojrzała na Daniela lekko mrużąc oczy.
- Kiedyś z pewnością się ustatkuję - zapewnił. - No chyba że mówiąc "ustatkować się" masz na myśli coś w stylu pracy za biurkiem. - Uśmiechnął się. - A jak na razie... jakoś się nie złożyło i tyle. A ty?
- Rozwódka - Powiedziała krótko detektyw, i znowu się napiła alkoholu, na moment nie patrząc na rozmówcę, a gdzieś na porośnięty dżunglą, mijany brzeg…
- I co? Planujesz to kiedyś zmienić, czy wolisz wolność i swobodę? - spytał po chwili milczenia.
- Lata mi się kończą, a starą panną nie wypada zostać… z drugiej zaś strony, jakoś tego nie widzę, już raz się "sparzyłam"... ale koniec tego zanudzania! Słyszysz muzykę? Kapitan się chyba w swojej kabinie bawi, ciekawe z kim…
- Chcesz się podkraść. podsłuchać i sprawdzić? - spojrzał na nią z zainteresowaniem. A ona na niego z niedowierzaniem.
- Chcę zatańczyć - Powiedziała Iris, wstając z miejsca.
- Chodźmy więc. - Również się podniósł. - Zatańczymy.
 
Kerm jest offline  
Stary 05-03-2023, 12:47   #128
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Brazylia.
Gdzieś na rzece Rio Juruá.
29 czerwiec, 1930 rok.
Niedziela, około 12:00.

"Pyr, pyr, pyr, pyr"...

Ich łajba płynęła sobie spokojnie rzeczką, wśród zieleni i dusznoty, zagłębiając się coraz bardziej, i bardziej, w nieco już dziksze obszary. Od czasu do czasu mijano kilka malutkich ludzkich skupisk, które nawet nie zasługiwały na miano wiosek, ot kilka chatek blisko siebie, i tyle.

Do tego i było o wiele mniej jednostek pływających, które korzystały raczej z samej rzeki amazonki, tutaj zaś, jedynie sporadycznie… głównie miejscowi pływali swoimi czółnami, wożąc jakieś produkty, czy i z nich łowiąc w samej rzece.

Jess za sterem "Venture", bosman kręcący się po pokładzie, Jimmy znowu gdzieś pod nim…

- Patrzcie tam! - Powiedział czarnoskóry załogant, wskazując bestyjki przy brzegu.


- To są Kajmany… takie jakby… Krokodyle. Bydlaki mają nawet po 4 metry! W tych okolicach lepiej się nie kąpać…


***

Kapitan Jess, od czasu do czasu uśmiechnęła się do Ebenezera, gdy ten był w pobliżu… czasem puściła oczko. A raz nawet uchyliła rąbek koszulki, pokazując wielebnemu nagą pierś!

"Pyr, pyr, pyr, pyr"...

Czasem było tak ciasno na rzeczce, że statek musiał płynąć niebezpiecznie blisko brzegu i drzew. I przy jednym z takich manewrów, zahaczyli nadbudówkami nieco o gałęzie. Nic wielkiego, nic nie zostało uszkodzone, gałęzie się ugięły, chwilę "poszorowały" po statku, i po chwili było po wszystkim…

- Wąż!! - Krzyknął Mathew, przesiadujący na pokładzie, gdy z owych maltretowanych statkiem gałęzi, coś spadło.


Będąca w pobliżu Iris, zaczęła od razu uciekać, kolorowy wąż, nie był nią jednak zainteresowany… ale zaczął szybko pełznąć właśnie w stronę reportera! Dwa metry odstępu…


***

- Dopływamy do Forte da Graça! - Oznajmiła kapitan Jess około godziny 16 - To jedyna na tych terenach, większa wioska!

A już z daleka, było słychać… muzykę?? Po dopłynięciu zaś, zacumowaniu, i podziwianiu rozbawionych ludzi, oraz wymianie z nimi paru zdań, okazało się, iż miejscowi mieli tu wesele!

I nikt nie miał ochoty na zajmowanie się towarami przywiezionymi przez "Venture", i na żadne tam rozładunki, czy załadunki… szlag. Teraz się wszyscy bawili, a nie pracowali, co wywołało u Jess niezadowoloną minę. I chyba i nie tylko u niej? Towary zaś, to handel, a z handlu żyła załoga statku, i nie mogli sobie pozwolić na dalszy rejs, bez załatwienia owych interesów w tym miejscu?

No ale… zapraszano na owe weselicho wszystkich! Para młoda nie miała nic przeciwko ugoszczeniu kilku dodatkowych osób, i była możliwość pobawić się, i najeść. Tylko może teges, jakieś prezenty by wypadało dać nowożeńcom, aby tak nie wpadać całkiem "na krzywy ryj"?


Iris podarowała pannie młodej perfumy, zaś załoga statku zrzuciła się do koperty. Co tam kilka funtów, dla tych ludzi to wszak dużo.

A reszta? A kij tam wie…


~

Do picia była caipirinha, narodowy brazylijski koktajl, zrobiony nie z niczego innego, jak… cachaça, cukru i limonki. Nieźle mocny, ale i smakował dobrze. Były również i inne drinki, toniki, gin, i wódka.

Poza wieloma dobrymi potrawami serwowanymi pod nos, był i wieeeelki stół, zastawiony słodyczami, coś w rodzaju otwartego bufetu, gdzie każdy mógł brać słodkości do woli…

Gości było wielu, a ubrani byli różnokolorowo. Cała wieś brała udział w ślubie, a i z innych, sąsiadujących skupisk cywilizacji, przybyło wielu gości. Bawiło się coś ze 200 osób. A propo zabawy. Tańce, tańce, i jeszcze raz tańce!


…i jakieś tam tradycyjne zwyczaje, polegające choćby na unoszeniu pary na krzesłach, czy i zadzieraniu nieco pannie młodej kiecki w górę przy pląsach! Było i obcinanie panu młodemu krawatu na baaaardzo malutkie kawałki, a potem ich aukcjonowanie.

Zabawa zaś, trwająca od późnego popołudnia, ciągnęła się do wieczora, do północy, i jeszcze dalej… aż do białego rana!

Wow, brazylijczycy to się umieli bawić.


***

A rano był wieeeeelki kac…




Brazylia.
Gdzieś na rzece Rio Juruá.
30 czerwiec, 1930 rok.
Poniedziałek, około 12:00.

"Pyr, pyr, pyr, pyr"

Kapitan Jess zalegała w swojej kajucie, niezdolna chwilowo do niczego. Pochlała potężnie, i pobawiła się świetnie… w towarzystwie Ebenezera.

Za sterem stał więc bosman. On zresztą też, nie był w najlepszym stanie. Jimmy, jeszcze gorzej. Najpierw się świetnie bawił, chlał, tańczył, obłapywał młódki… obecnie rzygał na rufie, jakby miał zamiar wyrzygać własne życie.
- Przeleciałem dwie dziewczyny, hehehe… błeee… było… super… błeee…

Iris chrapała na pokładzie, owinięta kocami w leżaku, a przy jej stopach, kulały się puste butelki… "Nie ruszaj, nie gadaj, nie przeszkadzaj. Pod żadnym pozorem nie budź". Stan podobny do Jess.

Reszta… no też nie była w szczytowej formie. Ale było co wspominać, oj było.


***

- Za godzinę będziemy w Carauari... - Obwieścił bosman.

Zdecydowanie za głośno.

"Pyr, pyr, pyr, pyr"...








****
Komentarze za chwilę.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 07-03-2023, 18:23   #129
 
Pliman's Avatar
 
Reputacja: 1 Pliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputację
- Zgrzeszyłeś! Zgrzeszyłeś! - powtarzał wewnętrzny głos w głowie Ebenezera. A poczuciu winy wtórował bolący łeb. Mimo to na wspomnienie ostatniej nocy pastorowi od razu robiło się przyjemniej. Jak coś złego mogło być jednocześnie czymś dobrym? Trochę się to nie układało. Jednak najgorsze było, że naruszył szóste przykazanie. On. Duchowny. Wielki wróg nieczystości i obrońca wartości chrześcijańskich...

Zaraz, zaraz...

Gdyby jednak tak na to spojrzeć z innej strony? W końcu to wszystko sprowadza się do kwestii interpretacji. "Nie cudzołóż", czyli nie śpij w cudzym łożu. A dosadniej, nie uprawiaj uciech cielesnych z cudzą kobietą. Jess przecież nie miała męża, ani nawet narzeczonego. Przecież jej ukochany zginął. Czyli była wolna. A więc łoże nie było cudze! W dodatku Ebenezer na prawdę pragnął by ta znajomość się rozwinęła. Chciał... marzył o tym, żeby pojąć ją za żonę. Czyli Jess była jego. No może nie tak zupełnie, jednak jeśli kiedyś wezmą ślub, to ta sytuacja będzie konwalidowana! Czyli jednak nie zgrzeszył! A jeśli zgrzeszył to tylko ewentualnie i to z zamiarem niezgrzeszenia. No i od razu głowa zaczęła mniej boleć!

Gdy wyszedł z kabiny Jess stała przy sterze. Uśmiechnęła się. Wielebny uśmiech odwzajemnił. Gdy puściła oczko on również puścił oczko do niej. Gdy jednak pokazała nagą pierś spojrzał na nią gniewnie. Nie żeby widok mu się nie podobał. Jednak była to już rozpusta, a po za tym mógł to zobaczyć ktoś inny. A Ebenezer był zazdrosny.

Pyr, pyr, pyr, płynął stateczek. Na brzegu wylegiwały się jakieś wielkie gady, na drzewach siedziały ptaki. Czasem gałęzie ocierały o nadbudówki, a przestraszona skrzydlata brać zrywała się do lotu. Jednak za którymś tam kolejnym zahaczeniem gałęzi coś spadło na pokład. I nie była to złamana gałąź. Chyba. E. Thompson wyraźnie tego nie widział i nawet nie zamierzał sprawdzać co to jest. Jednak ożywione głosy współpasażerów sugerowały, że coś tam się dzieje. Trzeba więc było to sprawdzić. Łódź była mała, wystarczyło kilka szybszych kroków by znaleźć się w pobliżu zdarzenia. A tam na pokładzie wiło się jakieś wężowidło. Jego kolorystyka wskazywała, że bydlę może być jadowite. W dodatku pełzło w kierunku Mathewa. Ebenezer sięgnął po swojego Enfielda z zamiarem ukatrupienia gadziny. Jednak nie zdążył, bo sprawą zajął się już kuzyn Daniel, dziurawiąc przy tym pokład stateczku Jess.

Kilka godzin później statek przybił do przystani w Forte da Graça. Sporej wioski utrzymującej się głównie z handlu i rybołówstwa. A tam okazało się, że mają wesele! I w dodatku wszystkich na nie proszą!
- Szczęścia młodej parze - powiedział pastor, wręczając nowożeńcom 50 funtów - niech się im wiedzie!
Zabawa była przednia! Tańce, gry, wygłupy, śmiech, jedzenie, alkohol. Wszystkiego w bród! Pastor potańczył, najadł się, opił i nagrał w kości za wszystkie czasy. Nie odstępował przy tym swojej wybranki na krok, ciągnąc ją wszędzie tam gdzie można było się nieźle zabawiać. Spędzili razem kolejny bardzo udany wieczór. Wieczór, który zakończył się gdy już dniało. Ale to przecież szczegół. O świcie Ebenezer i Jess prowadząc siebie na wzajem, śmiejąc się i zataczając, jakimś cudem wreszcie dotarli na pokład krypy. Jako gentleman pastor oczywiście odprowadził partnerkę do jej kajuty. Inna rzecz, że razem z nią legł na łóżku, z którego tymczasowo nie był w stanie się podnieść. Po chwili oboje już spali.
 
__________________
Cóż może zmienić naturę człowieka?

Ostatnio edytowane przez Pliman : 07-03-2023 o 18:25.
Pliman jest offline  
Stary 07-03-2023, 21:20   #130
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Spokojne rejs, bez niespodzianek w stylu 'napad piratów', był czymś, co Danielowi zdecydowanie przypadło do gustu. Imprezka, w której główne role odegrały Iris i cachaca, przeciągnęła się nieco i parę chwil leniwego wylegiwania się w hamaku i brak konieczności zastanawianie się, komu trzeba odstrzelić łeb było bardzo miłe widziane - przynajmniej przez wylegującego się w tym hamaku Daniela... który w końcu zwlókł się z niego na późne śniadanie.

* * *

Widok kajmanów nie stanowił dla Daniela zbyt wielkiej sensacji. Prawdę mówiąc te potężne i groźne gady nie robiły na nim wrażenia - dopóki nie znalazł się w ich pobliżu. Zabaw w wodzie w ich towarzystwie nie polecał, podzielając w tej materii opinie bosmana.
- Smakują dość dobrze - powiedział - ale dość trudno je zabić. Ten ich pancerzyk jest naprawdę twardy. Jak już, to najlepiej celować w oko i okolice. Ale lepiej uważać, bo na lądzie też jest dość szybki.

Wąż, który chciał się zabrać na "Venture" w charakterze pasażera na gapę, co prawda nie był taki szybki jak kajmany, ale z pewnością był równie (jeśli nie bardziej) niebezpieczny.
- Uważaj! - krzyknął do Mathew. - Bydlak jest cholernie jadowity! Trzymaj go na dystans! Chwyć jakiś kij albo miotłę!
Może nie powinien straszyć reportera, ale uznał, że lepiej wiedzieć wszystko o niebezpieczeństwie, niż je zlekceważyć.
Mathew zrobił taktyczny odwrót, a Daniel, który wolał nie zostawiać kompana oko w oko z niebezpieczeństwem, włączył się do działań przeciwko wężowi i strzelił do gada parę razy.
Trzeba było trzech strzałów, którym towarzyszyły wrzaski Jeff, oznajmiającej całemu światu, że jakiś jełop dziurawi jej statek.
- Wielka awantura o parę dziurek - mruknął Daniel, uzupełniając zapas nabojów w magazynku. - Lepsze to, niż żeby wąż zrobił parę dziurek w nodze Mathew...

* * *

Wesele?
Dla większości ludzi taka uroczystość zdarzała się raz w życiu (jeśli dotyczyła ich osobiście), a dla wszystkich innych stanowiła okazję do zabawy. Hucznej zabawy, bo wszak było co świętować.
Daniel nie dziwił się, że Jess nie była zadowolona z konieczności przedłużenia pobytu w wiosce, ale też w ogóle nie dziwił się tubylcom, w życiu których aż tylu okazji do świętowania nie było. Kto wie - następna tak mogła zdarzyć się za rok, więc wesele było ważniejsze od innych rzeczy. A na weselu - wiadomo, trzeba się bawić, a nie pracować czy załatwiać interesy.
To przynosi pecha.

Młodej parze nie wypadało odmawiać, a (prawdę mówiąc) Daniel i tak nie miał takiego zamiaru. Cywilizacja coraz bardziej zostawała za ich plecami i trudno było sądzić, by w najbliższym czasie mieliby mieć okazję do świętowania.
No chyba że by się okazało, że Evelyn odnalazła się bez ich udziału. Ale wtedy obiecane przez profesora tysiące funtów poszłyby się ślizgać, a to już by nie był powód do radości.

Jeśli chodzi o prezent, to Daniel poszedł w ślady załogi statku, uznając (zapewne słusznie), iż nowożeńcy lepiej niż on będą wiedzieć, na co wydać 15 funtów
Złożywszy młodej parze życzenia i wręczywszy prezent ruszył jeść, pić i bawić się. A wszystkiego - jedzenia, trunków i okazji do zabawy - było pod dostatkiem. Daniel zjadł kawałek bananowego placka, popił to solidnym łykiem caipirinhy, a potem ruszył w tany. Tubylcy nie znali walca, tanga czy innego charlestona, ale to nie znaczyło, że nie potrafili tańczyć. No i potrafili się w tym tańcu poruszać. Na szczęście dla laików tańce nie wymagały znajomości kroków - wystarczyło złapać rytm. I naśladować innych tańczących.

Nie samymi tańcami człowiek żyje... Daniel co prawda nie uczestniczył w noszeniu młodej pary na krzesłach, ani też nie zadzierał pannie młodej sukienki, ale za to kupił kawałek krawata pana młodego.
Zamierzał się oszczędzać i więcej czasu poświęcał na rozmowy, niż tańce czy picie, czekając na chwilę, gdy w żyłach młodych panien i mężatek zacznie żywiej krążyć zmieszana z caipirinhą krew i zachowania staną się bardziej swobodne, ale nie wypadało nie pić za zdrowie i powodzenie młodej pary, a te toasty zdarzały się dość często.
Aż wreszcie nadeszła chwila, gdy pojedyncze osoby zaczęły się wymykać z tłumu bawiących się i znikać innym z oczu.
Kątem oka Daniel ujrzał Jimmy'ego,oddalającego się z jakąś panienką. Sam również postanowił spróbować szczęścia.
- Você gosta de uma pequena caminhada? - zagadnął siedzącą obok niego dziewczynę, która przyglądała mu się od paru chwil. Zapuścił żurawia za jej dekolt.
- Apenas uma caminhada? - spytała, przykładając palce do bluzeczki, w okolicach dekoltu.
- Sempre pode haver mais. - Daniel zapewnił, że nie muszą się ograniczać do samego spaceru… a wtedy dziewczyna poczerwieniała, i jakoś tak na jej twarzyczce pojawiła się niepewność?
- Miałem nadzieję na jakiegoś buziaka... i coś więcej... z dala od tłumów - wyjaśnił, chociaż sądził, że powinien poszukać szczęścia gdzie indziej.
- No… echhh… no… dobrze! - Uśmiechnęła się dziewczyna, najwyraźniej przezwyciężając wcześniejszą niepewność.
- Você é uma linda garota... - Wstał, równocześnie wychwalając urodę dziewczyny. - Você conhece algum lugar tranquilo por aqui? - dodał, proponując, by lepszego poznania się znaleźli jakieś zaciszne miejsce. A ona zachichiotała, i zaczesała włoski za ucho, wyciągając do Daniela dłoń…

- Co tu się dzieje? - Nagle wyrosła przy nich, jakaś dojrzała już kobieta, najwyraźniej wszystkim zdziwiona. Nie miała jednak srogiej miny, a uśmiechała się…
- Máe! - Powiedziała dziewczyna.
- Quem é aquele, Cristina? - Spytała matka, i nadal miała wesoły wyraz twarzy.
- Daniel - przedstawił się. - Estou viajando de navio - dodał, wyjaśniając, że przypłynął statkiem.
- Jestem Verônica - Kobieta podała Danielowi dłoń - Miło poznać.
- Mi również miło poznać. - Ucałował dłoń kobiety. - Widać od razu, po kim Cristina odziedziczyła urodę - komplementował matkę dziewczyny.
- Ho-ho, co za gentleman - Zaśmiała się Verônica i… wcisnęła między dwójkę, po czym usiadła obok Cristiny, ale i poklepała miejsce obok siebie, by i Daniel usiadł - O czym rozmawialiście? - Dodała, wpatrując się mężczyźnie w twarz.
- O tym weselu... i o urodzie twojej córki - wyjaśnił, zajmując wskazane miejsce. "To zdecydowanie nie mój dzień", pomyślał. - Ma piękne oczy - dodał.
Nalał nieco caipirinhy do kubków i podsunął obu paniom. Sam też wziął kubek.
- Wasze zdrowie! - powiedział.
- Zdrowie! - Odpowiedziały obie, po czym się napiły…
- Danielu! - Niespodziewanie Verônica klepnęła go dłonią po kolanie, z szerokim uśmiechem - Ty mi tu nie czaruj o pięknych oczkach, tylko lepiej powiedz, co knujecie z Cristiną…
- Máe! - Zapowietrzyła się córka.
- Nic nie knujemy... - Daniel pokręcił głową. - Umawiamy się na spacer po wiosce.
Kobieta zaśmiała się, a jej córka zbladła…
- Spaceeerek, tak? - Powiedziała Verônica, mrużąc oczka.
- Jak najbardziej. - Daniel nie zamierzał jednak wdawać się w szczegóły. - Spacer.
- Nie zapomnijcie flaszki i kocyka - Roześmiała się znowu kobieta, kładąc dłoń na kolanie Daniela, a Cristina dostała ataku kaszlu.
- Masz wspaniałą mamę. - Daniel spojrzał na Cristinę. - I dziękuję za radę. - Uśmiechnął się do Verônici.
- Máe… - Jęknęła córcia, cała czerwona na twarzy.
- Albo wiecie co? Może pójdę z wami? - Kobieta potarła kolano Daniela, na którym cały czas spoczywała jej dłoń, a jej córka już o mało nie zemdlała…
- Jeśli Cristinie to nie będzie przeszkadzać...? - spojrzał na dziewczynę, zastanawiając się, czy Verônica myśli o tym samym, co sugerował ruch jej ręki.

***

Zaprowadziły go wśród zieleni dżungli, w nieco oddalone miejsce… a trwający kilka minut spacerek się opłacił, nie tylko z powodu widoków natury.


- Lago de amor… - Powiedziała uśmiechnięta Verônica - Tak to nazywamy…

A jakby na potwierdzenie jej słów, gdzieś w powoli zapadającym zmroku, rozległy się miłosne ochy i achy kogoś już najwyraźniej cieszącego się owym miejscem.

Flaszka, kocyk, malutkie jeziorko w dżungli, oraz chętna matka, i córka… oj było co wspominać.

* * *

- Dwie... - mruknął Daniel, gdy usłyszał słowa Jimmy'ego. Wygodnie spoczywając w hamaku usiłował zapomnieć o bólu głowy. - Mam nadzieję, że każdą po kilka razy...
Jemu też udało się zabawić z dwiema paniami, ale trwało to dość długo, zanim panie doszły do wniosku, że powoli trzeba wracać na weselisko. Ale potem były kolejne tańce, caipirinha... i mniej czy bardziej niedyskretne obmacywanie obu podobnie jak on podchmielonych pań.
Nie do końca pamiętał, jak w końcu znalazł się na pokładzie. Jak przez mgłę kojarzył nie do końca ubraną Cristinę, z którą obściskiwał się na brzegu i która upierała się, by mu towarzyszyć w dalszej podróży.
Nie miał też pojęcia, co się stało z jego chustką i dlaczego zamiast niej znalazł w kieszeni majki Cristine. A może to była własność Veronici??
Pociągnął solidny łyk caipirinhy z do połowy pustej flaszki.
Klin klinem... ale, swoją drogą, nie miał zielonego pojęcia, skąd ta flaszka znalazła się w jego posiadaniu.

Podniósł się, ostrożnie, bo głowa mu pękała, i rozejrzał się by sprawdzić, czy Cristina na pewno została na brzegu...
Przynajmniej na pierwszy rzut oka wyglądało, że dziewczyna jednak nie wkroczyła na pokład "Venture". Co prawda była miła, sympatyczna, pełna pomysłów i odpowiednio wyposażona przez naturę, a wraz z matką tworzyły wspaniały duecik, to jednak Daniel nie sądził, by Verônica była zadowolona ze zniknięcia córki.
No cóż... Powiadali co prawda "baba z wozu, koniom lżej", ale Cristina z pewnością mogłaby mu uprzyjemnić samotne noce. I z pewnością znała wiele sekretów dżungli.
Od zestawiania dodatnich i ujemnych plusów potencjalnego dołączenia Cristiny do wyprawy ratunkowej znów rozbolała go głowa, a wrzaski bosmana tego bólu bynajmniej nie ukoiły.
- Ciszej tam... - powiedział. Niezbyt głośno.
Potem z wyraźnym brakiem entuzjazmu zwlókł się z hamaka.
Trzeba było coś zjeść, wypić połowę Rio Juruá, a potem przygotować się do wyjścia na ląd. Godzina chyba powinna wystarczyć...
Z tą myślą wyczłapał się z kajuty, nie zważając na to, że jest w samych spodniach i zsuniętym na czoło kapeluszu. W planach miał wylanie wiadra wody na łeb, a potem wizytę w kambuzie.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172