Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-03-2023, 23:03   #372
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 90 - 2526.I.17; wlt; popołudnie

Czas: 2526.I.16; fst; noc
Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, piramidy, duża piramida
Warunki: światła pochodni, wnętrze piramidy na zewnątrz: -


Wszyscy



Wyglądało na to, że chociaż Amazonki sprawiały wrażenie półnagich, prymitywnych dzikusek to jednak trudno je było pokonać na ich własnym terenie. Można było odnieść wrażenie, że nawet w najgorszej sytuacji potrafią sprawić, że dżungla, piramida czy ten teren zadziała na ich korzyść. Tak to musiało być podczas tej długiej i krwawej nocy w piramidzie gdy w krytycznej sytuacji w sali z niebieskim skinkiem, tuż po jego zabiciu wyglądało, że Amazonki i ich zamorscy sojusznicy zapłacą za tą śmierć najwyższą cene. Wówczas Majo wykonała zdawałoby się mało istotny i nawet bezporduktywny gest wyjmując i posyłając gdzieś w mroczną czeluść tunelu ewakuacyjnego jakim skrycie dostały się do tej sali małego, barwnego motyla. I wydawało się, że na tym się skończyło. Walka trwała nadal, padła blondwłosa Maanena, blondłwłosa liderka łowczyń, padły kolejne jej wojowniczki, padali wreszcie górale Olmedo jacy przybyli w im w sukurs. Wymieszane nocne komando traciło kolejnych rannych i zabitych w zapomnianym magazynie, w korytarzach piramidy, podczas odwrotu schodami w dół jej trzewi. Dopiero przy brzegu podziemnej rzeki była chwila na złapanie oddechu i zastanowienie się co dalej. Co więcej ku zdziwieniu chyba wszystkich do grupy po jakimś czasie dołączyła milady van Schwarz oraz porucznik Carsten o jakich od dłuższego czasu nie było żadnych wieści i zapewne gdyby okazało się, że padli w tej piramidzie to chyba nie byłoby zbyt wielkiego zdziwienia. Ale już ich wyglad, brudny i zakrwawiony, świadczył, że też musieli zapłacić swój krwawy bilet za zwiedzanie tej pradawnej budowli.

Po naradzie nad brzegiem tej podziemnej rzeki Majo zdecydowała, że faktycznie połączona grupa jest zbyt wyczerpana aby wznowić podróż. Zwłaszcza, że po wydostaniu się na powierzchnię zapewne trzeba by jeszcze przedzierać się przez dżunglę. Nadal dość bliski piramidy więc trzeba było się liczyć z tym, że natknął się na patrole skinków. A te w walce partyzanckiej i skrytych atakach już wcześniej okazały się mistrzami. Więc chyba nie tylko osobista tłumaczka królowej wolała zaczynać tą akcję z w miarę świeżymi siłami. Więc po krótkiej dyskusji z Olmedo podzielili swoje siły tak aby zawsze ktoś stał na warcie a reszta mogła odpocząć. Było to o tyle ułatwione, że ciemnoskóra wojowniczka spodziewała się kłopotów z dwóch stron. Albo tym ciągiem jaskiń jakimi samymi doszli aż tutaj, zwłaszcza, że skinki mogłyby zwyczajnie ich wytropić co przy tak dużej i zakrwawionej grupie nie byłoby jakoś za bardzo trudne dla gadzich zwiadowców. Albo przeciwną stronę, ta jaka prowadziła na powierzchnię jaką zamierzała się stąd wydostać. To niestety by oznaczało, że gady znają lokalizację wyjścia i mogą tam szykować zasadzkę. Tym bardziej wolała więc odpocząć. A na warcie stało na zmianę po parze strażników, jedna od strony piramidy, druga od strony wyjścia na powierzchnię.

Nie dało się też przegapić całkiem długiej rozmowy między Majo a Vivian. Obie odeszły jakby chciały się przespacerować wzdłuż mrocznego kanału podziemnej rzeki ale widać było, że dyskutują o czymś zawzięcie. W końcu wróciły do głównego obozu a zaraz potem milady odeszła gdzieś w mrok z dwoma wojowniczkami. Dość szybko jednak wróciły z powrotem więc trudno było powiedzieć po co udawały się “na stronę”.

Odpoczynek jednak wszystkim chyba pomógł. Tak samo jak możliwość zmycia z siebie krwi, błota, brudu w chłodnej wody, nasycenie pragnienia i uzupełnienie manierki. A potem zjeść coś chociaż na zimno, z zabranych na drogę skromnych zapasów. W końcu planowali akcję na jedną noc i do tego zapowiadało się sporo wspinania i przekradania więc nikt nie chciał się za bardzo obciążać. Część nie brała nawet koców i pledów ale niektórzy wzięli. Teraz się przydały i można było chociaż symbolicznie złagodzić te skalne podłoże na jakim próbowano się przespać. Inni spali na skale albo czekali na swoją kolej aby się zamienić. Wydawało się, że ta wspólna, ciężka przeprawa znacznie złagodziła wzajemną nieufność między tubylczymi wojowniczkami a przybyszami zza oceanu. Przynajmniej na tą chwilę i w tym miejscu. Obie grupy podobnie mężnie stawały, wykazały się wytrwałością oraz obrywali, krwawili i ginęli w starciu z nieludzkim przeciwnikiem. Takie braterstwo broni zwykle zbliżało nawet całkiem odmienne od siebie grupy i oddziały.

Olmedo znalazł czas aby pogadać ze swoim sylvańskim druchem gdy ten go odnalzał i poczęstował z manierki. - Dobre! Przyznaj się cwaniaku, co do tego dolałeś? Musisz koniecznie dać mi przepis na tą zacną miksturę! Smakuje jak woda ale taka co daje niezłego kopa! - zaśmiał się rubszanie nie mogąc się nadziwić, że taka niby zwykła woda a tak działa ożywczo i pobudzająco nawet na tak znużonych walką i wyprawą wojowników. Dlatego klepnął Carstena w ramię, nachylił się do niego i szepnął łobuzersko a trochę żartobliwie chyba nie do końca naprawdę licząc, że to jakaś cudowna mikstura. Chyba wziął to na karb swojego własnego zmęczenia gdy każda świeża woda wydawała się smakować cudownie.

Bertrandowi zaś odpowiedziała milady von Schwarz. Szlachcianka ze Stirlandu skinęła mu swoją dwukolorową głową. Nawet jeśli poszczególne kosmyki czarnych włosów i krwistym połysku wysunęły się tam i tu nadając jej nieco rozczochrany wygląd to uczona nie traciła ani grama ze swoich dobrych manier.

- A tak, dziękuję. Kawaler Carsten okazał się wybornym towarzyszem przy zwiedzaniu tego uroczego miejsca. Niestety obawiam się, że nadal kryje ono mnóstwo niezgłębionych tajemnic jakich nie dane było dane mi poznać. Jestem jednak przy nadziei, że nasze urodziwe gospodynie okażą swoją wspaniałomyślność i pozwolą mi na nie rzucić okiem gdy sytuacja już sie uspokoi. - odparła bladolica kobieta o czerwonych włosach połyskujących na czarno. Jej elegancka do niedawna suknia nie była już tak elegancka i nosiła ślady rozcięć, brudu, błota i krwi. Ale jej właścicielka zdawała się tego nie zauważać i nie nadal zachowywała się jakby była na balu dla wyższych sfer i wszystko działo się zgodnie ze standardami tego znamienitego przyjęcia.

- Nie wiem czy podział na mniejsze grupy to dobry pomysł. Co prawda mniejszej grupce łatwiej się przemknąć. Ale w razie kłopotów ma też mniejszą sznase na wywalczenie sobie drogi odwrotu. A mamy dużo rannych co nie są w pełni sił. - tłumaczka o ciemnej skórze i zaskakująco staroświatowej urodzie nie była taka pewna czy podział na mniejsze grupki na jaki nalegał Carsten a Bertrand go poparł to taki dobry pomysł. Obawiała się, że jak skinki zapewne będą patrolować teren albo nawet ich aktywnie szukać to ci osłabieni truciznami i ranami podczas wcześniejszych walk mogą mieć kłopoty z przekradnięciem się niezauważenie a w razie wpadki mniejsze szanse na wyjście z walki cało. Ostatecznie zgodziła się z tą pierwszą częścią propozycji czyli aby odpocząć, nawet do wieczora i w nocy się zastanowić co dalej. Po tej rozmowie oprócz górali i łowczyń wyznaczonych na wartowników wszyscy próbowali coś zjeść, umyć się i ogólnie odpocząć. Niektórzy byli tak wykończeni, że zasypiali prawie od razu tam gdzie byli.

---


To, że miejsce nie jest tak całkiem bezpieczne i skinki potrafią tropić swoje ofiary przekonali się… Potem. Trudno było powiedzieć kiedy bo pod ziemią nie było dnia ani nocy. Po prostu w pewnym momencie dwóch górali co akurat pełniło wartę od strony piramidy podniosło wrzawę. Skinki prawie ich podeszły bo nie używając pochodni były skryte w ciemności prawie do ostatniego momentu. Zaś ludzie, potrzebowali światła aby w tych podziemnych ciemnościach widzieć cokolwiek. Więc siedzieli przy jedynej pochodni jaka dawała krąg światła na kilka kroków i kilka dalszych stopniowo ciemniejącego półmroku. Dwaj strażnicy przez chwilę posyłali kilka strzał raczej na oślep bo atakujących skinków nie było widać. Po czym wycofali się ale szybko zostali wsparci przez resztę nagle rozbudzonego obozu. Skinków widocznie było zbyt mało aby zaatakować większą grupę no ale już trudno było czuć się swobodnie mając świadomość, że wróg ich odnalazł i namierzył. Majo poprowadziła jednak grupę łowczyń Maaneny w górę schodów. W całkowitej ciemności bo nie brały ze sobą pochodni których i tak mieli mało. Zwykle świeciły się po jednej przy obu duetach strażników i jedna czy dwie w obozie. Trzeba było je oszczędzać bo nie mieli ich zbyt wiele. Reszta została przy począrku schodów w górę. Skinki ostrzeliwały z dmuchawek strefę oświetlana przez pochodnię strażników ale Amazonki przez nią przebiegły zasłaniając się tarczami przed ostrzałem i szybko zniknęły w ciemnościach. Potem dało się słyszeć trochę krzyków kobiecych wojowników i gadzich skrzeków. A potem cisza. Aż wróciła Majo ze swoimi siostrami. Dała znać, że przegoniły skinki i postarały się zablokować przejście kamieniem. Raczej ich to nie zatrzyma na zbyt długo ale gdyby próbowały przesunąć kamień to powinno być słychać. No chyba, że gadzim zwiadowcom udałoby się prześliznąć przez szczelinę nad kamieniem czego nie wykluczały. Gdyby tak zrobiły mogłyby co prawda znów zaatakować znienacka wartowników ale w razie kontrakcji trudno by im było wycofać się przez tą wąską szczelinę. Powstałoby takie same wąskie gardło jak obie ludzkie grupy próbowały się ewakuować z pomieszczenia z zabitym, niebieskim skinkiem.

Niedługo po tym wydarzeniu Majo wysłała dwie wojowniczki aby sprawdziły jak sytuacja na zewnątrz. Czy jest jeszcze dzień czy noc. Bo na czuja to chyba już minęło parę dobrych dzwonów to powinna być pełnia dnia. Może nawet jego druga połowa. Wojowniczki wróciły z wieściami, że jest popołudnie, dość pochmurne i o słabym wietrze. A więc jeszcze kilka ostatnich godzin dnia zanim zacznie się zmrok i tropikalna noc. Więc zostawało czekać. Przespać się, odpocząć, zmienić opatrunki, zjeść coś jak jeszcze ktoś miał. Odpoczynek pomógł bo chociaż ranni nadal byli ranni to jednak większość zmęczenia ostatnią nocą raczej minęła. Amazonki i górale dzielili się ze soba skromnymi zapasami jedzenia na zimno bo nie mieli aż tyle drewna aby rozpalić chociaż jedno ognisko. Wtedy od zewnętrznej strony dały się słyszeć okdrzyki i co dziwne śmiechy. Akurat stały tam na warcie łowczynie poległej Maaneny. I po chwili do środka weszła grupa obcych Amazonek prowadzone jednak przez ciemnoskórą Medę. Wydawało się, że już wieki temu wyzwoloną z niewoli Norsmenów z Leifsgard. A ostatniej nocy miała razem z marynarzami Zoji stanowić trzon grupy uderzeniowej mającej wysadzić kamienną gadzią głowę na drugim końcu placu świątynnego. Obecnie włóczniczka przywiodła kilka swoich sióstr oraz wieści.

Okazało się, że ten motyl wysłany przez Majo jednak dotarł do królowej i ta przedsięwzięła odpowiednie kroki. Czyli z kolei wysłała gońca do grupy Luyten jaka miała ze swoimi łuczniczkami zabezpieczać odwrót obu grup. A jaka po ostatniej nocy połączyła się z marynarzami Glebovej i łuczniczkami Medy. Ale nie mieli żadnych wieści od grup wysłanych do piramidy. Więc wycofały się nieco w głąb dżungli ale pikiety czekały na skraju dżungli gdyby jednak ktoś ocalał. Dopiero goniec od królowej nieco wyjaśnił sprawę więc połączona grupa przeformowała się, ruszyła nieco dalej obchodząc skraj miasta piramid i tam czekała. Zaś Meda z małą grupką prześlizgnęła się pomiędzy patrolami skinków i dotarła do ukrytego przejścia a tam już pod ziemią, doszły wzdłuż podziemnej rzeki do obozujących rozbitków. Tak to przynajmniej przetłumaczyła Majo na reikspiel gdy już się nagadała ze swoją czarnoskórą siostrą.

- To jednak nas nie zostawili. To na pewno sprawka naszego kapitana. Pamiętacie jak wtedy pod Leifgard wysłał nam szamę i wino? Wtedy też o nas pamiętał. To pewnie i teraz. - Olmedo jak usłyszał te wieści od razu zrobił się dobrej myśli i de Riverę podejrzewał o współudział w tej zmianie rozkazów dla drugiej grupy. Nawet jeśli Majo nie wspomniała o nim ani słowa. Ale w końcu obozy Amazonek i wyprawy de Rivery sąsiadowały ze sobą. No i Zoja razem z marynarzami podlegała kapitanowi a nie królowej a nawet należała do jego zaufanych z pierwotnej załogi okrętu. No chyba, że i bez jego udziału Amazonkom udałoby się ją jakoś nakłonić do współpracy co przy barierze językowej było dość trudne. Do tej pory poza Majo jaka była z nimi tutaj pod piramidą to tylko Togo zdawał się rozumieć oba języki na raz. A ten miał zostać z de Riverą jako tłumacz i łącznik między nim a królową.

Tak czy inaczej przybycie kogoś z zewnątrz i wieści, że gdzieś tam w pobliżu czeka druga część połączonej grupy aby wesprzeć ich w tym odwrocie bardzo podniosła wszystkich obecnych na duchu. W końcu pod wieczór ruszyli z miejsca z Medą i jej towarzyszkami jako przewodniczkami. Gdy wreszcie wyszli na powierzchnię wyglądało to jak środek dżungli w środku nocy. Ani śladu piramidy i miasta. Chociaż wedle Amazonek nie było do niej tak daleko tylko dźungla zasłaniała widok. Przedzierali się jak się wydawało w ciszy. Ale i tak w pewnym momencie wybuchła wrzawa gdy zaatakowały ich strzałki i włócznie spadające z ciemności. Skinki nie odpuszczały i po mistrzowsku atakowały w nocnych ciemnościach. Znów po stronie ludzi, i tych tutejszych i zza oceanu, padali kolejni powaleni toksynami dżungli. W sukurs jednak przyszła im grupa łuczniczek i marynarzy którzy byli już niedaleko i zwabiły ich odgłosy walki. Strzałki i oszczepy o obsynitowych grotach towarzyszyły im jeszcze jakiś czas. Chociaż to już chyba tylko pojedyncze skinki ich tak odprowadzały aż pewnie skończyły im się te miotane pociski bo wróciła nocna cisza. A potem ta tradycyjne skrzeki, piski, łopot skrzydeł i porykiwania tropikalnej nocy.

- A jesteście wreszcie! Nareszcie! Cały dzień się zastanawialiśmy co się z wami stało. I jak wam poszło? - zapytała w ciemnościach głos Glebowej połączony z ją uczernioną sylwetką. Skoro i tak ich skinki wykryły to raczej już nie trzeba było zważać na zachowanie dyskrecji. Chociaż pod ciskanymi z góry i z dołu oszczepami nie rozmawiało się zbyt swobodnie. Dopiero potem jak te nocne walki stopniowo wygasły i został zwykły, nocny marsz przez dżunglę można było poczuć się swobodniej.

Od Zoji dowiedzieli się, że posąg im się udało wysadzić. Podłożyli go dość gładko po zarżnięciu dwóch, gadzich strażników. Ale czekali z wysadzeniem na powrót grupy z piramidy. Albo aż coś się zacznie dziać. W końcu zaczęło się coś dziać więc wysadzili tą kamienna paskudę. Co ściągnęło uwagę gadów bo zaczęli ich atakować. Początkowo Kislevitka starała się bronić w jakiejś ruderze z drewna i byle czego licząc, że ktoś z piramidy dotrze do ich pozycji. Ale jak się zrobiło nieprzyjemnie to się wycofali na skraj dzugnli. Tam razem z łuczniczkami Luyten znów wspólnie stawili opór licząc, że dają czas na odwrót piramidowej grupy. Ale gdy napór gadów zrobił się zbyt wielki w końcu wycofali się w głąb dżungli. Amazonki jednak zostawiły tam czujki jakie miały wypatrywać ewentualnych zbiegów jacy próbowaliby si,e wydostać z piramidy bo już nie zanosiło się na to, że przy takim masowym alarmie jaki urządziły gady przetrwa grupa nocnych harcowników jako całość. Ale wciąż mieli nadzieję, że chociaż niektórym z nim udałoby się jakoś prześlizgnąć do dżungli. Sama Zoja z marynarzami i większością Amazonek wysłanych na ta misję skryły się w tajnym obozie. I ten zrobił na Kislevitce ogromne wrażenie swoją skrytością.

- No mówię wam w ogóle go nie widać! Raz w dzień poszłam za potrzebą, wracam… I cholera nie mogłam go znaleźć! No wracam, kręcę się bo “to gdzieś tutaj było… “ a tam nic. Same drzewa, krzaki, korzenie, te zwiędłe liście jako ściółka i w ogóle nie widać gdzie to jest. Dopiero kóraś ze strażniczek się zlitowała i mnie zawołała bo nie wiem ile bym błądziła do tych ziemianek. - z jej relacji wyglądało, że Amazonki już wcześniej musiały mieć tu swoją kryjówkę jako kilka ziemianek. Czy miały je już wcześniej czy wybudowały niedawno tego Kislevitka nie była pewna. No ale chociaż było tam trochę duszno i stęchło to jednak jako kryjówka sprawdzała się świetnie. Po swojej przygodzie ze zgubieniem tego obozu nawet się nie dziwiła, że przez cały dzień skinki nie wpadły na ich trop. A potem w środku dnia przyszła wiadomość od królowej i kapitana, że możliwe iż ktoś jednak przetrwał z grupy wysłanej do piramidy. I jak tak to trzeba uratowac kogo się da i wesprzeć ich odwrót. Więc Meda przejęła rolę przewodniczki ale do samego tajnego przejścia poszła sama z kilkoma siostrami. Reszta zaś czekała na wynik tej wyprawy. Potem jedna z Amazonek wróciła i na migi dała im znać, że chyba mają na kogo czekac bo te dzikuski ucieszyły się i były dobrej myśli. Więc czekali. Aż trochę przed północą usłyszeli odgłosy walki to domyślili się z czym to może się wiązać więc pospieszyli z pomocą. No i tak wedle Zoji doszło do nocnego spotkania obu grup. Przynajmniej tak to opowiedziała towarzyszom gdy nocą wracali do głównego obozu.

Do obozu dotarli jeszcze w nocy. Odezwały się z ciemności wreszcie znajome, męskie głosy po estapijsku gdy strażnicy pytali kto idzie. Wrescie ta poraniona i wymęczona grupka nocnych harcowników dotarła do obozu. Jak wrócili do swoich namiotów to już pomiędzy skrawkami nieba widocznego pomiędzy niebotycznymi, prastarymi drzewami widać było szarówkę przedświtu zapowiadającą początek kolejnego, tropikalnego dnia. Mimo tak wczesnej pory ich powrót wywołał poruszenie w całym obozie. Sam kapitan, chociaż w samej koszuli, spodniach i na bosaka to jednak z pasem na biodrach wyszedł przed swój namiot aby ich powitać.

- Ha! Proszę! Wróciły moje zuchy! Brawo! Brawo! Tak, jest, śmiali zwycieżają! Nie trzeba się bać wroga, trzeba go bić śmiało! - estalijski oficer promieniał radością i dumą no i powitał powracających śmiałków jak bohaterów wojennych. A jego słowa niczym fala podobnych emocji rozlała się po rozbudzonych rycerzach, oficerach, żołnierzach i zwykłych ciurach obozowych. Zapanowała fala radości jakby to była przepowiednia przed nadchodzącym zwycięstwem.

Ale jednak było dość późno. Albo patrząc z drugiej strony dość wcześnie. Nocni śmiałkowie byli mimo wszystko mocno zmęczeni a wielu było rannych, głodnych i spragnionych. Więc kapitan wysłuchał tylko pobieżnej relacji od Zoji, Majo, Carstena, Bertranda i Omledo aby zorientować się chociaż mniej więcej jak im poszło. Ale kazał im wrócić do siebie i odpocząć. Główną naradę zaplanował na popołudnie gdzie już na spokojnie będzie można omówić wyniki tego nocnego wypadu i zastanowić się co dalej robić. Majo i Meda pożegnały się ze swoimi sojusznikami po bratersku ale udały się w stronę swojego obozu i królowej.




Czas: 2526.I.17; wlt; popołudnie
Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, główny obóz, namiot narad
Warunki: wnętrze namiotu; szmer rozmów; jasno, ciepło; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, sła.wiatr, umiarkowanie



Wszyscy



Co prawda kapitan de Rivera jak ich wysłuchał tak na świeżo po powrocie dał im wolne. Ale prawie od razu wpadli w objęcia Cesara. Estalijski medykus nie chciał im odpuścić i razem ze swoimi asystentami poderwał się o świtaniu gdy jego też obudziły wieści o powracających do obozu śmiałkach. Ale jego interesował ich stan zdrowia. W pierwszej kolejności zajął się tymi najważniejszymi postaciami jakich przyjął kapitan w namiocie narad. A resztę zwykłych żołnierzy postanowił zająć się po nich, już u siebie w lazarecie. Majo z siostrami grzecznie odmówiła dając znać, że jak wrócą do swojego obozu jaki był po sąsiedzku to już tam nimi Lalande i jej siostry się nimi zajmą. Też chciały jak najszybciej tam wrócić. Więc jak Carsten, Bertrand i Zoja wychodzili z tego namiotu narad to już świtało nad obozem. Potem mogli wreszcie udać się do swoich namiotów. Carstena przywitało radosne szeczekanie i wierna psina co wybiegła mu na spotkanie no i przy okazji nieco zaniepokojeni Esteban i Barbett co też czekali czy wróci i jak tak to w jakim stanie i humorze. Zaś Izabela to nawet przybiegła do samego namiotu, nawet się ładnie uśmiechnęła i do Carstena i Zoji ale widać było, że głównie ściągnęła ją troska o starszego brata. Po tym jak już kapitan im odpuścił a Cesar skończył przemywać, zszywać i opatrywać rany odprowadziła brata do ich namiotu bardzo się ciesząc z jego powrotu. Tak samo zresztą jak dwóch braci jacy stali na jego straży.

A potem można było wreszcie wymościć się na swoim posłaniu i zasnąć oddając się opiece Morra, pana nie tylko wiecznego ale i zwykłego snu. Taki jaki niósł ulgę dla umęczonego ciała i duszy. Jak wstali to okazało się, że jest już połowa dnia. Pora wydawania obiadu w obozie. A po obiedzie miało być zebranie w namiocie narad aby jeszcze raz przedstawić raport z nocnej wycieczki do piramidy i postanowić co dalej z tym wszystkim robić. Na zebraniu zapewne też będzie królowa Almeda ze swoją świtą bo w końcu odkąd obie armie się połączyły tutaj pod piramidą to te narady też odbywały się we wspólnym gronie.

W dzień obóz wydawał się o wiele cieplejszym, jaśniejszym a przede wszystkim swojskim miejscem. Widok tych wielu namiotów, gwar głosów, snujący się tu i tam żołnierze i ciury obozowe, ludzie stojący w kolejce po swój obiad, do tego dało się przywyknąć w ciągu tych paru tygodni wspólnej podróży i nawet wyglądało to dość domowo i bezpiecznie. Zwłaszcza jak się spotykało znajome twarze.

Zoja była otoczona wianuszkiem słuchaczy jak siedziała na jakimś pieńku ze swoją miską i trochę jedząc a trochę mówiąc opowiadała ze swadą słuchaczom jak to było podczas tej nocnej wycieczki. A, że miała talent do snucia opowieści to zakrawało to na jakąś epicką, piracką przygodę po wielkie skarby i z pokonywaniem straszliwych wrogów.

- … I właśnie wtedy ten wielgachny jaszczur mnie powalił i już się zamachnął aby mnie wykończyć gdy grzmotnęło za jego plecami i go zmiotło! To nasz proch! Wysadził tą paskudną głowę no a przy okazji zmiotło tego cholernika z wielką maczugą bo już by było po mnie! Dzięki Manannowi bo by się mu taka wesoła dziewczynka zmarnowała na tym paskudnym zadupiu! - Kislevitka barwnie opowiadała swoje przygody tak skutecznie, że ci co brali w nich udział widzieli nieco zazdrosne spojrzenia mijanych ludzi jakby teraz żałowali, że ich tam też z nimi nie było.

- I co? Ciężko było? Bo jak słucham Zoji to sama przygoda, tylko skarbów mało bo trafiła do złej grupy aby się obłowić. - Silvio Carrera, dowódca puklerzystów zagaił z życzliwej ciekawości do Carstena chyba nie do końca wierząc, że to co opowiada jasnowłosa piratka to tak sama prawda ale też dając się ponieść jej barwnej opowieści chociaż do jakiegoś momentu.

- Bardzo ci dziękuję kawalerze, myślę, że teraz jest w sam raz. - Vivian von Schwarz zachowywała się jak zwykle. Czyli jak wielka dama i uczona jaka tylko chwilowo zawitała te zabagnione dżungle. Siedziała na rozkładanym krzesełku w nowej, czystej sukni i nic nie wskazywało, że ostatniej nocy brała udział w jakiejś eskapadzie czy innych brudnych rzeczach jakie mogły narazić jej wygląd, wizerunek czy reputację. Siedziała z jakąś książką czy notesem coś czytając i zapisując co jakiś czas pod parasolką jaką właśnie poprosiła przechodzącego obok wojaka aby jej poprawił bo się przewróciła. Ten wbił ją ponownie w ziemie i odeszedł trochę zafascynowany a trochę zmieszany obecnością tak dostojnej i eleganckiej damy. Chociaż pewnie też mogło się już roznieść, że brała udział w ostatnim wypadzie do piramid. Ale jednak wydawała się ciut bledsza niż zazwyczaj.

- Eh, znów narada… I znów trzeba będzie portki i resztę ubrać… - westchnęła bosa brunetka co szła w samych kalesonach i koszuli. Tylko finezyjny, bufiasty beret z jeszcze bardziej pretensjonalnymi piórami wskazywał, że to nie jest jakaś zwykła służka czy chłopka. No i pas na biodrach z tym specyficznie zawieszonym, krótkim mieczem jak nosili chyba tylko imperialni gwardziści. Po bogatym, ciężkim i solidnym pancerzu i dwuręczu kapitan Koenig nie było ani śladu. - To jak chłopaki było w tej piramidzie? Będzie bitwa? Jest o co się bić? - zagaiła do nich wesoło zanim udała się do swojego namiotu aby sie przebrać na tą naradę u kapitana. Była dowódcą jednego z najbardziej elitarnych oddziałów jakimi dysponował de Rivera a po nocnych walkach na przełomie starego i nocnego roku udowodnili, że nie są tylko zjadaczami żołdu więc nie było dziwne, że “Panzerkapitan” była stałym gościem na takich naradach.

- Uważam, że zrobiłeś już wystarczająco wiele braciszku. Teraz powinieneś odpocząć. Zobacz jak ty wyglądasz? Sama skóra i kości. Ledwo żyjesz. Poproszę Carlosa aby cię więcej nigdzie nie wysyłał. A jak już to idę z tobą. Koniecznie. - Izabela też towarzyszyła Bertrandowi i w drodze na obiad, i w trakcie. I jak już go się naściskała i wycałowała z tej siostrzanej miłości o świtaniu to gdy nastał dzień i wstał zdecydowanie okazywała mu swoją troskę i nie chciała go stracić w kolejnych niebezpiecznych eskapadach jakich się podejmował. Co by nie mówić z tej ostatniej wyszedł mocno poharatany. Chociaż sen, odpoczynek i opieka Cesara pomogły mu wrócić do sił ale w pełni jeszcze ich nie odzyskał. Wciąż czuł zesztywnienie i pewną niezdarność swoich ruchów wywołaną boleścią płynącą ze świeżych ran a pod ubraniem miał poranne opatrunki jakie założył mu główny medykus wyprawy.

Przed namiotem zastali rozmawiających Olmedo i Solano. On bo był dowódcą górali wysłanych do piramidy a ona bo dowodziła marines jacy wysadzali pomnik. Zwykle ich nie zapraszano na takie narady ale tym razem jako, że od strony kapitana to ich ludzie stanowili trzon wysłanych grup to zrobiono wyjątek. Oboje też zdołali odpocząć, przebrać się w coś czystego więc wyglądali lepiej niż o poranku albo w nocy.

- I jak? Pan porucznik to mi chyba jakąś brandy obiecał i gadzie pieczyste. No jak nas nigdzie i tej nocy nie wyślą to my będziemy wieczorem robić ognisko. Jakieś pieczyste i winko się pewnie też znajdzie. Może nie takie oficerskie no ale się znajdzie. Ale tylko dla weteranów z ostatniej nocki! - hersz górskich banitów wydawał się jowialny i beztroski chociaż pod tą wierzchnią warstwą dało się wyczuć jakiś smutek czy melancholię. Odezwał się raczej do Carstena z którym jakoś tak się układało że całkiem często współpracował. Ale i na Bretończyka patrzył życzliwie.

- O, tylko dla weteranów? To ja chyba też bym się kwalifikowała. - odezwała się Lana dowodząca swoimi marines. Może trafili do innych grup i zadań ale jednak mieli podobnie ciężkie przejścia nawet jeśli z innych powodów i okoliczności. Góral roześmiał się i potwierdził, że ona i jej wilki morskie mogą czuć się zaproszeni. Rozmowy przerwał drobny tumult między namiotami. Do widoku tubylczych wojowniczek już chyba każdy chociaż trochę się przyzwyczaił. Ale jednak orszak królowej Aldery wjeżdżający do obozu na swoich dziwnych, wielkich, pierzastych wierzchowcach nadal robił niecodzienne wrażenie. Żołnierze i służba przerywali swoje zajęcia aby popatrzyć na te barwne i skromnie odziane sojuszniczki z jakimi przyszło im zmagać się o piramidę i jej skarby.


---


Mecha 90


Gojenie ran 01.16 fst; rano (ODP)

niewygoda jaskini -10 (wszyscy)
zmęczenie -10 (wszyscy)
s.ranny -10 (Carsten, Bertrand)
s.ciężki -20 (Bertrand)

Carsten 65-10-10-10=35; rzut: https://orokos.com/roll/971073 3; 35-3=+32 > śr.suk = +2 ŻYW (11+2=13/16)

Bertrand 60-10-10-10=30; rzut: https://orokos.com/roll/971074 66; 30-66=-36 > śr.por = +0 ŻYW (9+0=9/16)


Gojenie ran 01.17 wlt; rano (ODP)

wygoda namiotu +10 (wszyscy)
zmęczenie -10 (wszyscy)
s.ranny -10 (Bertrand)

Carsten 65+10-10=65; rzut: https://orokos.com/roll/971075 24; 65-24=+41 > śr.suk = +2 ŻYW (13+2=15/16)

Bertrand 60+10-10-10=50; rzut: https://orokos.com/roll/971076 49; 50-49=+1 > remis = +1 ŻYW (9+1=10/16)


Leczenie ran 01.17 wlt; rano (INT)

wygoda namiotu +10 (wszyscy)
zmęczenie -10 (wszyscy)
s.ranny -10 (Bertrand)

Cesar > Carsten 60+10-10=60; rzut: https://orokos.com/roll/971077 60; 60-60=0 > remis = +1 ŻYW (15+1=16/16)

Cesar > Bertrand 60+10-10-10=50; rzut: https://orokos.com/roll/971078 47; 50-47=+3 > remis = +1 ŻYW (10+1=11/16)
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline