|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
04-03-2023, 16:55 | #371 |
Reputacja: 1 |
|
04-03-2023, 23:03 | #372 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 90 - 2526.I.17; wlt; popołudnie Czas: 2526.I.16; fst; noc Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, piramidy, duża piramida Warunki: światła pochodni, wnętrze piramidy na zewnątrz: - Wszyscy Wyglądało na to, że chociaż Amazonki sprawiały wrażenie półnagich, prymitywnych dzikusek to jednak trudno je było pokonać na ich własnym terenie. Można było odnieść wrażenie, że nawet w najgorszej sytuacji potrafią sprawić, że dżungla, piramida czy ten teren zadziała na ich korzyść. Tak to musiało być podczas tej długiej i krwawej nocy w piramidzie gdy w krytycznej sytuacji w sali z niebieskim skinkiem, tuż po jego zabiciu wyglądało, że Amazonki i ich zamorscy sojusznicy zapłacą za tą śmierć najwyższą cene. Wówczas Majo wykonała zdawałoby się mało istotny i nawet bezporduktywny gest wyjmując i posyłając gdzieś w mroczną czeluść tunelu ewakuacyjnego jakim skrycie dostały się do tej sali małego, barwnego motyla. I wydawało się, że na tym się skończyło. Walka trwała nadal, padła blondwłosa Maanena, blondłwłosa liderka łowczyń, padły kolejne jej wojowniczki, padali wreszcie górale Olmedo jacy przybyli w im w sukurs. Wymieszane nocne komando traciło kolejnych rannych i zabitych w zapomnianym magazynie, w korytarzach piramidy, podczas odwrotu schodami w dół jej trzewi. Dopiero przy brzegu podziemnej rzeki była chwila na złapanie oddechu i zastanowienie się co dalej. Co więcej ku zdziwieniu chyba wszystkich do grupy po jakimś czasie dołączyła milady van Schwarz oraz porucznik Carsten o jakich od dłuższego czasu nie było żadnych wieści i zapewne gdyby okazało się, że padli w tej piramidzie to chyba nie byłoby zbyt wielkiego zdziwienia. Ale już ich wyglad, brudny i zakrwawiony, świadczył, że też musieli zapłacić swój krwawy bilet za zwiedzanie tej pradawnej budowli. Po naradzie nad brzegiem tej podziemnej rzeki Majo zdecydowała, że faktycznie połączona grupa jest zbyt wyczerpana aby wznowić podróż. Zwłaszcza, że po wydostaniu się na powierzchnię zapewne trzeba by jeszcze przedzierać się przez dżunglę. Nadal dość bliski piramidy więc trzeba było się liczyć z tym, że natknął się na patrole skinków. A te w walce partyzanckiej i skrytych atakach już wcześniej okazały się mistrzami. Więc chyba nie tylko osobista tłumaczka królowej wolała zaczynać tą akcję z w miarę świeżymi siłami. Więc po krótkiej dyskusji z Olmedo podzielili swoje siły tak aby zawsze ktoś stał na warcie a reszta mogła odpocząć. Było to o tyle ułatwione, że ciemnoskóra wojowniczka spodziewała się kłopotów z dwóch stron. Albo tym ciągiem jaskiń jakimi samymi doszli aż tutaj, zwłaszcza, że skinki mogłyby zwyczajnie ich wytropić co przy tak dużej i zakrwawionej grupie nie byłoby jakoś za bardzo trudne dla gadzich zwiadowców. Albo przeciwną stronę, ta jaka prowadziła na powierzchnię jaką zamierzała się stąd wydostać. To niestety by oznaczało, że gady znają lokalizację wyjścia i mogą tam szykować zasadzkę. Tym bardziej wolała więc odpocząć. A na warcie stało na zmianę po parze strażników, jedna od strony piramidy, druga od strony wyjścia na powierzchnię. Nie dało się też przegapić całkiem długiej rozmowy między Majo a Vivian. Obie odeszły jakby chciały się przespacerować wzdłuż mrocznego kanału podziemnej rzeki ale widać było, że dyskutują o czymś zawzięcie. W końcu wróciły do głównego obozu a zaraz potem milady odeszła gdzieś w mrok z dwoma wojowniczkami. Dość szybko jednak wróciły z powrotem więc trudno było powiedzieć po co udawały się “na stronę”. Odpoczynek jednak wszystkim chyba pomógł. Tak samo jak możliwość zmycia z siebie krwi, błota, brudu w chłodnej wody, nasycenie pragnienia i uzupełnienie manierki. A potem zjeść coś chociaż na zimno, z zabranych na drogę skromnych zapasów. W końcu planowali akcję na jedną noc i do tego zapowiadało się sporo wspinania i przekradania więc nikt nie chciał się za bardzo obciążać. Część nie brała nawet koców i pledów ale niektórzy wzięli. Teraz się przydały i można było chociaż symbolicznie złagodzić te skalne podłoże na jakim próbowano się przespać. Inni spali na skale albo czekali na swoją kolej aby się zamienić. Wydawało się, że ta wspólna, ciężka przeprawa znacznie złagodziła wzajemną nieufność między tubylczymi wojowniczkami a przybyszami zza oceanu. Przynajmniej na tą chwilę i w tym miejscu. Obie grupy podobnie mężnie stawały, wykazały się wytrwałością oraz obrywali, krwawili i ginęli w starciu z nieludzkim przeciwnikiem. Takie braterstwo broni zwykle zbliżało nawet całkiem odmienne od siebie grupy i oddziały. Olmedo znalazł czas aby pogadać ze swoim sylvańskim druchem gdy ten go odnalzał i poczęstował z manierki. - Dobre! Przyznaj się cwaniaku, co do tego dolałeś? Musisz koniecznie dać mi przepis na tą zacną miksturę! Smakuje jak woda ale taka co daje niezłego kopa! - zaśmiał się rubszanie nie mogąc się nadziwić, że taka niby zwykła woda a tak działa ożywczo i pobudzająco nawet na tak znużonych walką i wyprawą wojowników. Dlatego klepnął Carstena w ramię, nachylił się do niego i szepnął łobuzersko a trochę żartobliwie chyba nie do końca naprawdę licząc, że to jakaś cudowna mikstura. Chyba wziął to na karb swojego własnego zmęczenia gdy każda świeża woda wydawała się smakować cudownie. Bertrandowi zaś odpowiedziała milady von Schwarz. Szlachcianka ze Stirlandu skinęła mu swoją dwukolorową głową. Nawet jeśli poszczególne kosmyki czarnych włosów i krwistym połysku wysunęły się tam i tu nadając jej nieco rozczochrany wygląd to uczona nie traciła ani grama ze swoich dobrych manier. - A tak, dziękuję. Kawaler Carsten okazał się wybornym towarzyszem przy zwiedzaniu tego uroczego miejsca. Niestety obawiam się, że nadal kryje ono mnóstwo niezgłębionych tajemnic jakich nie dane było dane mi poznać. Jestem jednak przy nadziei, że nasze urodziwe gospodynie okażą swoją wspaniałomyślność i pozwolą mi na nie rzucić okiem gdy sytuacja już sie uspokoi. - odparła bladolica kobieta o czerwonych włosach połyskujących na czarno. Jej elegancka do niedawna suknia nie była już tak elegancka i nosiła ślady rozcięć, brudu, błota i krwi. Ale jej właścicielka zdawała się tego nie zauważać i nie nadal zachowywała się jakby była na balu dla wyższych sfer i wszystko działo się zgodnie ze standardami tego znamienitego przyjęcia. - Nie wiem czy podział na mniejsze grupy to dobry pomysł. Co prawda mniejszej grupce łatwiej się przemknąć. Ale w razie kłopotów ma też mniejszą sznase na wywalczenie sobie drogi odwrotu. A mamy dużo rannych co nie są w pełni sił. - tłumaczka o ciemnej skórze i zaskakująco staroświatowej urodzie nie była taka pewna czy podział na mniejsze grupki na jaki nalegał Carsten a Bertrand go poparł to taki dobry pomysł. Obawiała się, że jak skinki zapewne będą patrolować teren albo nawet ich aktywnie szukać to ci osłabieni truciznami i ranami podczas wcześniejszych walk mogą mieć kłopoty z przekradnięciem się niezauważenie a w razie wpadki mniejsze szanse na wyjście z walki cało. Ostatecznie zgodziła się z tą pierwszą częścią propozycji czyli aby odpocząć, nawet do wieczora i w nocy się zastanowić co dalej. Po tej rozmowie oprócz górali i łowczyń wyznaczonych na wartowników wszyscy próbowali coś zjeść, umyć się i ogólnie odpocząć. Niektórzy byli tak wykończeni, że zasypiali prawie od razu tam gdzie byli. --- To, że miejsce nie jest tak całkiem bezpieczne i skinki potrafią tropić swoje ofiary przekonali się… Potem. Trudno było powiedzieć kiedy bo pod ziemią nie było dnia ani nocy. Po prostu w pewnym momencie dwóch górali co akurat pełniło wartę od strony piramidy podniosło wrzawę. Skinki prawie ich podeszły bo nie używając pochodni były skryte w ciemności prawie do ostatniego momentu. Zaś ludzie, potrzebowali światła aby w tych podziemnych ciemnościach widzieć cokolwiek. Więc siedzieli przy jedynej pochodni jaka dawała krąg światła na kilka kroków i kilka dalszych stopniowo ciemniejącego półmroku. Dwaj strażnicy przez chwilę posyłali kilka strzał raczej na oślep bo atakujących skinków nie było widać. Po czym wycofali się ale szybko zostali wsparci przez resztę nagle rozbudzonego obozu. Skinków widocznie było zbyt mało aby zaatakować większą grupę no ale już trudno było czuć się swobodnie mając świadomość, że wróg ich odnalazł i namierzył. Majo poprowadziła jednak grupę łowczyń Maaneny w górę schodów. W całkowitej ciemności bo nie brały ze sobą pochodni których i tak mieli mało. Zwykle świeciły się po jednej przy obu duetach strażników i jedna czy dwie w obozie. Trzeba było je oszczędzać bo nie mieli ich zbyt wiele. Reszta została przy począrku schodów w górę. Skinki ostrzeliwały z dmuchawek strefę oświetlana przez pochodnię strażników ale Amazonki przez nią przebiegły zasłaniając się tarczami przed ostrzałem i szybko zniknęły w ciemnościach. Potem dało się słyszeć trochę krzyków kobiecych wojowników i gadzich skrzeków. A potem cisza. Aż wróciła Majo ze swoimi siostrami. Dała znać, że przegoniły skinki i postarały się zablokować przejście kamieniem. Raczej ich to nie zatrzyma na zbyt długo ale gdyby próbowały przesunąć kamień to powinno być słychać. No chyba, że gadzim zwiadowcom udałoby się prześliznąć przez szczelinę nad kamieniem czego nie wykluczały. Gdyby tak zrobiły mogłyby co prawda znów zaatakować znienacka wartowników ale w razie kontrakcji trudno by im było wycofać się przez tą wąską szczelinę. Powstałoby takie same wąskie gardło jak obie ludzkie grupy próbowały się ewakuować z pomieszczenia z zabitym, niebieskim skinkiem. Niedługo po tym wydarzeniu Majo wysłała dwie wojowniczki aby sprawdziły jak sytuacja na zewnątrz. Czy jest jeszcze dzień czy noc. Bo na czuja to chyba już minęło parę dobrych dzwonów to powinna być pełnia dnia. Może nawet jego druga połowa. Wojowniczki wróciły z wieściami, że jest popołudnie, dość pochmurne i o słabym wietrze. A więc jeszcze kilka ostatnich godzin dnia zanim zacznie się zmrok i tropikalna noc. Więc zostawało czekać. Przespać się, odpocząć, zmienić opatrunki, zjeść coś jak jeszcze ktoś miał. Odpoczynek pomógł bo chociaż ranni nadal byli ranni to jednak większość zmęczenia ostatnią nocą raczej minęła. Amazonki i górale dzielili się ze soba skromnymi zapasami jedzenia na zimno bo nie mieli aż tyle drewna aby rozpalić chociaż jedno ognisko. Wtedy od zewnętrznej strony dały się słyszeć okdrzyki i co dziwne śmiechy. Akurat stały tam na warcie łowczynie poległej Maaneny. I po chwili do środka weszła grupa obcych Amazonek prowadzone jednak przez ciemnoskórą Medę. Wydawało się, że już wieki temu wyzwoloną z niewoli Norsmenów z Leifsgard. A ostatniej nocy miała razem z marynarzami Zoji stanowić trzon grupy uderzeniowej mającej wysadzić kamienną gadzią głowę na drugim końcu placu świątynnego. Obecnie włóczniczka przywiodła kilka swoich sióstr oraz wieści. Okazało się, że ten motyl wysłany przez Majo jednak dotarł do królowej i ta przedsięwzięła odpowiednie kroki. Czyli z kolei wysłała gońca do grupy Luyten jaka miała ze swoimi łuczniczkami zabezpieczać odwrót obu grup. A jaka po ostatniej nocy połączyła się z marynarzami Glebovej i łuczniczkami Medy. Ale nie mieli żadnych wieści od grup wysłanych do piramidy. Więc wycofały się nieco w głąb dżungli ale pikiety czekały na skraju dżungli gdyby jednak ktoś ocalał. Dopiero goniec od królowej nieco wyjaśnił sprawę więc połączona grupa przeformowała się, ruszyła nieco dalej obchodząc skraj miasta piramid i tam czekała. Zaś Meda z małą grupką prześlizgnęła się pomiędzy patrolami skinków i dotarła do ukrytego przejścia a tam już pod ziemią, doszły wzdłuż podziemnej rzeki do obozujących rozbitków. Tak to przynajmniej przetłumaczyła Majo na reikspiel gdy już się nagadała ze swoją czarnoskórą siostrą. - To jednak nas nie zostawili. To na pewno sprawka naszego kapitana. Pamiętacie jak wtedy pod Leifgard wysłał nam szamę i wino? Wtedy też o nas pamiętał. To pewnie i teraz. - Olmedo jak usłyszał te wieści od razu zrobił się dobrej myśli i de Riverę podejrzewał o współudział w tej zmianie rozkazów dla drugiej grupy. Nawet jeśli Majo nie wspomniała o nim ani słowa. Ale w końcu obozy Amazonek i wyprawy de Rivery sąsiadowały ze sobą. No i Zoja razem z marynarzami podlegała kapitanowi a nie królowej a nawet należała do jego zaufanych z pierwotnej załogi okrętu. No chyba, że i bez jego udziału Amazonkom udałoby się ją jakoś nakłonić do współpracy co przy barierze językowej było dość trudne. Do tej pory poza Majo jaka była z nimi tutaj pod piramidą to tylko Togo zdawał się rozumieć oba języki na raz. A ten miał zostać z de Riverą jako tłumacz i łącznik między nim a królową. Tak czy inaczej przybycie kogoś z zewnątrz i wieści, że gdzieś tam w pobliżu czeka druga część połączonej grupy aby wesprzeć ich w tym odwrocie bardzo podniosła wszystkich obecnych na duchu. W końcu pod wieczór ruszyli z miejsca z Medą i jej towarzyszkami jako przewodniczkami. Gdy wreszcie wyszli na powierzchnię wyglądało to jak środek dżungli w środku nocy. Ani śladu piramidy i miasta. Chociaż wedle Amazonek nie było do niej tak daleko tylko dźungla zasłaniała widok. Przedzierali się jak się wydawało w ciszy. Ale i tak w pewnym momencie wybuchła wrzawa gdy zaatakowały ich strzałki i włócznie spadające z ciemności. Skinki nie odpuszczały i po mistrzowsku atakowały w nocnych ciemnościach. Znów po stronie ludzi, i tych tutejszych i zza oceanu, padali kolejni powaleni toksynami dżungli. W sukurs jednak przyszła im grupa łuczniczek i marynarzy którzy byli już niedaleko i zwabiły ich odgłosy walki. Strzałki i oszczepy o obsynitowych grotach towarzyszyły im jeszcze jakiś czas. Chociaż to już chyba tylko pojedyncze skinki ich tak odprowadzały aż pewnie skończyły im się te miotane pociski bo wróciła nocna cisza. A potem ta tradycyjne skrzeki, piski, łopot skrzydeł i porykiwania tropikalnej nocy. - A jesteście wreszcie! Nareszcie! Cały dzień się zastanawialiśmy co się z wami stało. I jak wam poszło? - zapytała w ciemnościach głos Glebowej połączony z ją uczernioną sylwetką. Skoro i tak ich skinki wykryły to raczej już nie trzeba było zważać na zachowanie dyskrecji. Chociaż pod ciskanymi z góry i z dołu oszczepami nie rozmawiało się zbyt swobodnie. Dopiero potem jak te nocne walki stopniowo wygasły i został zwykły, nocny marsz przez dżunglę można było poczuć się swobodniej. Od Zoji dowiedzieli się, że posąg im się udało wysadzić. Podłożyli go dość gładko po zarżnięciu dwóch, gadzich strażników. Ale czekali z wysadzeniem na powrót grupy z piramidy. Albo aż coś się zacznie dziać. W końcu zaczęło się coś dziać więc wysadzili tą kamienna paskudę. Co ściągnęło uwagę gadów bo zaczęli ich atakować. Początkowo Kislevitka starała się bronić w jakiejś ruderze z drewna i byle czego licząc, że ktoś z piramidy dotrze do ich pozycji. Ale jak się zrobiło nieprzyjemnie to się wycofali na skraj dzugnli. Tam razem z łuczniczkami Luyten znów wspólnie stawili opór licząc, że dają czas na odwrót piramidowej grupy. Ale gdy napór gadów zrobił się zbyt wielki w końcu wycofali się w głąb dżungli. Amazonki jednak zostawiły tam czujki jakie miały wypatrywać ewentualnych zbiegów jacy próbowaliby si,e wydostać z piramidy bo już nie zanosiło się na to, że przy takim masowym alarmie jaki urządziły gady przetrwa grupa nocnych harcowników jako całość. Ale wciąż mieli nadzieję, że chociaż niektórym z nim udałoby się jakoś prześlizgnąć do dżungli. Sama Zoja z marynarzami i większością Amazonek wysłanych na ta misję skryły się w tajnym obozie. I ten zrobił na Kislevitce ogromne wrażenie swoją skrytością. - No mówię wam w ogóle go nie widać! Raz w dzień poszłam za potrzebą, wracam… I cholera nie mogłam go znaleźć! No wracam, kręcę się bo “to gdzieś tutaj było… “ a tam nic. Same drzewa, krzaki, korzenie, te zwiędłe liście jako ściółka i w ogóle nie widać gdzie to jest. Dopiero kóraś ze strażniczek się zlitowała i mnie zawołała bo nie wiem ile bym błądziła do tych ziemianek. - z jej relacji wyglądało, że Amazonki już wcześniej musiały mieć tu swoją kryjówkę jako kilka ziemianek. Czy miały je już wcześniej czy wybudowały niedawno tego Kislevitka nie była pewna. No ale chociaż było tam trochę duszno i stęchło to jednak jako kryjówka sprawdzała się świetnie. Po swojej przygodzie ze zgubieniem tego obozu nawet się nie dziwiła, że przez cały dzień skinki nie wpadły na ich trop. A potem w środku dnia przyszła wiadomość od królowej i kapitana, że możliwe iż ktoś jednak przetrwał z grupy wysłanej do piramidy. I jak tak to trzeba uratowac kogo się da i wesprzeć ich odwrót. Więc Meda przejęła rolę przewodniczki ale do samego tajnego przejścia poszła sama z kilkoma siostrami. Reszta zaś czekała na wynik tej wyprawy. Potem jedna z Amazonek wróciła i na migi dała im znać, że chyba mają na kogo czekac bo te dzikuski ucieszyły się i były dobrej myśli. Więc czekali. Aż trochę przed północą usłyszeli odgłosy walki to domyślili się z czym to może się wiązać więc pospieszyli z pomocą. No i tak wedle Zoji doszło do nocnego spotkania obu grup. Przynajmniej tak to opowiedziała towarzyszom gdy nocą wracali do głównego obozu. Do obozu dotarli jeszcze w nocy. Odezwały się z ciemności wreszcie znajome, męskie głosy po estapijsku gdy strażnicy pytali kto idzie. Wrescie ta poraniona i wymęczona grupka nocnych harcowników dotarła do obozu. Jak wrócili do swoich namiotów to już pomiędzy skrawkami nieba widocznego pomiędzy niebotycznymi, prastarymi drzewami widać było szarówkę przedświtu zapowiadającą początek kolejnego, tropikalnego dnia. Mimo tak wczesnej pory ich powrót wywołał poruszenie w całym obozie. Sam kapitan, chociaż w samej koszuli, spodniach i na bosaka to jednak z pasem na biodrach wyszedł przed swój namiot aby ich powitać. - Ha! Proszę! Wróciły moje zuchy! Brawo! Brawo! Tak, jest, śmiali zwycieżają! Nie trzeba się bać wroga, trzeba go bić śmiało! - estalijski oficer promieniał radością i dumą no i powitał powracających śmiałków jak bohaterów wojennych. A jego słowa niczym fala podobnych emocji rozlała się po rozbudzonych rycerzach, oficerach, żołnierzach i zwykłych ciurach obozowych. Zapanowała fala radości jakby to była przepowiednia przed nadchodzącym zwycięstwem. Ale jednak było dość późno. Albo patrząc z drugiej strony dość wcześnie. Nocni śmiałkowie byli mimo wszystko mocno zmęczeni a wielu było rannych, głodnych i spragnionych. Więc kapitan wysłuchał tylko pobieżnej relacji od Zoji, Majo, Carstena, Bertranda i Omledo aby zorientować się chociaż mniej więcej jak im poszło. Ale kazał im wrócić do siebie i odpocząć. Główną naradę zaplanował na popołudnie gdzie już na spokojnie będzie można omówić wyniki tego nocnego wypadu i zastanowić się co dalej robić. Majo i Meda pożegnały się ze swoimi sojusznikami po bratersku ale udały się w stronę swojego obozu i królowej. Czas: 2526.I.17; wlt; popołudnie Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, główny obóz, namiot narad Warunki: wnętrze namiotu; szmer rozmów; jasno, ciepło; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, sła.wiatr, umiarkowanie Wszyscy Co prawda kapitan de Rivera jak ich wysłuchał tak na świeżo po powrocie dał im wolne. Ale prawie od razu wpadli w objęcia Cesara. Estalijski medykus nie chciał im odpuścić i razem ze swoimi asystentami poderwał się o świtaniu gdy jego też obudziły wieści o powracających do obozu śmiałkach. Ale jego interesował ich stan zdrowia. W pierwszej kolejności zajął się tymi najważniejszymi postaciami jakich przyjął kapitan w namiocie narad. A resztę zwykłych żołnierzy postanowił zająć się po nich, już u siebie w lazarecie. Majo z siostrami grzecznie odmówiła dając znać, że jak wrócą do swojego obozu jaki był po sąsiedzku to już tam nimi Lalande i jej siostry się nimi zajmą. Też chciały jak najszybciej tam wrócić. Więc jak Carsten, Bertrand i Zoja wychodzili z tego namiotu narad to już świtało nad obozem. Potem mogli wreszcie udać się do swoich namiotów. Carstena przywitało radosne szeczekanie i wierna psina co wybiegła mu na spotkanie no i przy okazji nieco zaniepokojeni Esteban i Barbett co też czekali czy wróci i jak tak to w jakim stanie i humorze. Zaś Izabela to nawet przybiegła do samego namiotu, nawet się ładnie uśmiechnęła i do Carstena i Zoji ale widać było, że głównie ściągnęła ją troska o starszego brata. Po tym jak już kapitan im odpuścił a Cesar skończył przemywać, zszywać i opatrywać rany odprowadziła brata do ich namiotu bardzo się ciesząc z jego powrotu. Tak samo zresztą jak dwóch braci jacy stali na jego straży. A potem można było wreszcie wymościć się na swoim posłaniu i zasnąć oddając się opiece Morra, pana nie tylko wiecznego ale i zwykłego snu. Taki jaki niósł ulgę dla umęczonego ciała i duszy. Jak wstali to okazało się, że jest już połowa dnia. Pora wydawania obiadu w obozie. A po obiedzie miało być zebranie w namiocie narad aby jeszcze raz przedstawić raport z nocnej wycieczki do piramidy i postanowić co dalej z tym wszystkim robić. Na zebraniu zapewne też będzie królowa Almeda ze swoją świtą bo w końcu odkąd obie armie się połączyły tutaj pod piramidą to te narady też odbywały się we wspólnym gronie. W dzień obóz wydawał się o wiele cieplejszym, jaśniejszym a przede wszystkim swojskim miejscem. Widok tych wielu namiotów, gwar głosów, snujący się tu i tam żołnierze i ciury obozowe, ludzie stojący w kolejce po swój obiad, do tego dało się przywyknąć w ciągu tych paru tygodni wspólnej podróży i nawet wyglądało to dość domowo i bezpiecznie. Zwłaszcza jak się spotykało znajome twarze. Zoja była otoczona wianuszkiem słuchaczy jak siedziała na jakimś pieńku ze swoją miską i trochę jedząc a trochę mówiąc opowiadała ze swadą słuchaczom jak to było podczas tej nocnej wycieczki. A, że miała talent do snucia opowieści to zakrawało to na jakąś epicką, piracką przygodę po wielkie skarby i z pokonywaniem straszliwych wrogów. - … I właśnie wtedy ten wielgachny jaszczur mnie powalił i już się zamachnął aby mnie wykończyć gdy grzmotnęło za jego plecami i go zmiotło! To nasz proch! Wysadził tą paskudną głowę no a przy okazji zmiotło tego cholernika z wielką maczugą bo już by było po mnie! Dzięki Manannowi bo by się mu taka wesoła dziewczynka zmarnowała na tym paskudnym zadupiu! - Kislevitka barwnie opowiadała swoje przygody tak skutecznie, że ci co brali w nich udział widzieli nieco zazdrosne spojrzenia mijanych ludzi jakby teraz żałowali, że ich tam też z nimi nie było. - I co? Ciężko było? Bo jak słucham Zoji to sama przygoda, tylko skarbów mało bo trafiła do złej grupy aby się obłowić. - Silvio Carrera, dowódca puklerzystów zagaił z życzliwej ciekawości do Carstena chyba nie do końca wierząc, że to co opowiada jasnowłosa piratka to tak sama prawda ale też dając się ponieść jej barwnej opowieści chociaż do jakiegoś momentu. - Bardzo ci dziękuję kawalerze, myślę, że teraz jest w sam raz. - Vivian von Schwarz zachowywała się jak zwykle. Czyli jak wielka dama i uczona jaka tylko chwilowo zawitała te zabagnione dżungle. Siedziała na rozkładanym krzesełku w nowej, czystej sukni i nic nie wskazywało, że ostatniej nocy brała udział w jakiejś eskapadzie czy innych brudnych rzeczach jakie mogły narazić jej wygląd, wizerunek czy reputację. Siedziała z jakąś książką czy notesem coś czytając i zapisując co jakiś czas pod parasolką jaką właśnie poprosiła przechodzącego obok wojaka aby jej poprawił bo się przewróciła. Ten wbił ją ponownie w ziemie i odeszedł trochę zafascynowany a trochę zmieszany obecnością tak dostojnej i eleganckiej damy. Chociaż pewnie też mogło się już roznieść, że brała udział w ostatnim wypadzie do piramid. Ale jednak wydawała się ciut bledsza niż zazwyczaj. - Eh, znów narada… I znów trzeba będzie portki i resztę ubrać… - westchnęła bosa brunetka co szła w samych kalesonach i koszuli. Tylko finezyjny, bufiasty beret z jeszcze bardziej pretensjonalnymi piórami wskazywał, że to nie jest jakaś zwykła służka czy chłopka. No i pas na biodrach z tym specyficznie zawieszonym, krótkim mieczem jak nosili chyba tylko imperialni gwardziści. Po bogatym, ciężkim i solidnym pancerzu i dwuręczu kapitan Koenig nie było ani śladu. - To jak chłopaki było w tej piramidzie? Będzie bitwa? Jest o co się bić? - zagaiła do nich wesoło zanim udała się do swojego namiotu aby sie przebrać na tą naradę u kapitana. Była dowódcą jednego z najbardziej elitarnych oddziałów jakimi dysponował de Rivera a po nocnych walkach na przełomie starego i nocnego roku udowodnili, że nie są tylko zjadaczami żołdu więc nie było dziwne, że “Panzerkapitan” była stałym gościem na takich naradach. - Uważam, że zrobiłeś już wystarczająco wiele braciszku. Teraz powinieneś odpocząć. Zobacz jak ty wyglądasz? Sama skóra i kości. Ledwo żyjesz. Poproszę Carlosa aby cię więcej nigdzie nie wysyłał. A jak już to idę z tobą. Koniecznie. - Izabela też towarzyszyła Bertrandowi i w drodze na obiad, i w trakcie. I jak już go się naściskała i wycałowała z tej siostrzanej miłości o świtaniu to gdy nastał dzień i wstał zdecydowanie okazywała mu swoją troskę i nie chciała go stracić w kolejnych niebezpiecznych eskapadach jakich się podejmował. Co by nie mówić z tej ostatniej wyszedł mocno poharatany. Chociaż sen, odpoczynek i opieka Cesara pomogły mu wrócić do sił ale w pełni jeszcze ich nie odzyskał. Wciąż czuł zesztywnienie i pewną niezdarność swoich ruchów wywołaną boleścią płynącą ze świeżych ran a pod ubraniem miał poranne opatrunki jakie założył mu główny medykus wyprawy. Przed namiotem zastali rozmawiających Olmedo i Solano. On bo był dowódcą górali wysłanych do piramidy a ona bo dowodziła marines jacy wysadzali pomnik. Zwykle ich nie zapraszano na takie narady ale tym razem jako, że od strony kapitana to ich ludzie stanowili trzon wysłanych grup to zrobiono wyjątek. Oboje też zdołali odpocząć, przebrać się w coś czystego więc wyglądali lepiej niż o poranku albo w nocy. - I jak? Pan porucznik to mi chyba jakąś brandy obiecał i gadzie pieczyste. No jak nas nigdzie i tej nocy nie wyślą to my będziemy wieczorem robić ognisko. Jakieś pieczyste i winko się pewnie też znajdzie. Może nie takie oficerskie no ale się znajdzie. Ale tylko dla weteranów z ostatniej nocki! - hersz górskich banitów wydawał się jowialny i beztroski chociaż pod tą wierzchnią warstwą dało się wyczuć jakiś smutek czy melancholię. Odezwał się raczej do Carstena z którym jakoś tak się układało że całkiem często współpracował. Ale i na Bretończyka patrzył życzliwie. - O, tylko dla weteranów? To ja chyba też bym się kwalifikowała. - odezwała się Lana dowodząca swoimi marines. Może trafili do innych grup i zadań ale jednak mieli podobnie ciężkie przejścia nawet jeśli z innych powodów i okoliczności. Góral roześmiał się i potwierdził, że ona i jej wilki morskie mogą czuć się zaproszeni. Rozmowy przerwał drobny tumult między namiotami. Do widoku tubylczych wojowniczek już chyba każdy chociaż trochę się przyzwyczaił. Ale jednak orszak królowej Aldery wjeżdżający do obozu na swoich dziwnych, wielkich, pierzastych wierzchowcach nadal robił niecodzienne wrażenie. Żołnierze i służba przerywali swoje zajęcia aby popatrzyć na te barwne i skromnie odziane sojuszniczki z jakimi przyszło im zmagać się o piramidę i jej skarby. --- Mecha 90 Gojenie ran 01.16 fst; rano (ODP) niewygoda jaskini -10 (wszyscy) zmęczenie -10 (wszyscy) s.ranny -10 (Carsten, Bertrand) s.ciężki -20 (Bertrand) Carsten 65-10-10-10=35; rzut: https://orokos.com/roll/971073 3; 35-3=+32 > śr.suk = +2 ŻYW (11+2=13/16) Bertrand 60-10-10-10=30; rzut: https://orokos.com/roll/971074 66; 30-66=-36 > śr.por = +0 ŻYW (9+0=9/16) Gojenie ran 01.17 wlt; rano (ODP) wygoda namiotu +10 (wszyscy) zmęczenie -10 (wszyscy) s.ranny -10 (Bertrand) Carsten 65+10-10=65; rzut: https://orokos.com/roll/971075 24; 65-24=+41 > śr.suk = +2 ŻYW (13+2=15/16) Bertrand 60+10-10-10=50; rzut: https://orokos.com/roll/971076 49; 50-49=+1 > remis = +1 ŻYW (9+1=10/16) Leczenie ran 01.17 wlt; rano (INT) wygoda namiotu +10 (wszyscy) zmęczenie -10 (wszyscy) s.ranny -10 (Bertrand) Cesar > Carsten 60+10-10=60; rzut: https://orokos.com/roll/971077 60; 60-60=0 > remis = +1 ŻYW (15+1=16/16) Cesar > Bertrand 60+10-10-10=50; rzut: https://orokos.com/roll/971078 47; 50-47=+3 > remis = +1 ŻYW (10+1=11/16)
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
05-03-2023, 21:17 | #373 |
Markiz de Szatie Reputacja: 1 | Spotkanie było okazją, by ponownie pożartować z rubasznym Olmedo i podnieść na duchu kamratów w niedoli. Ostatnio edytowane przez Deszatie : 06-03-2023 o 17:18. |
10-03-2023, 22:19 | #374 |
Reputacja: 1 |
|
13-03-2023, 13:28 | #375 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 91 - 2526.I.18; abt; ranek - wieczór Czas: 2526.I.18; abt; ranek - wieczór Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, piramidy, duża piramida Warunki: na zewnątrz: jasno, pogodnie, sła.wiatr, ciepło Wszyscy Okazało się, że kapitan de Rivera potrafił i karać i nagradzać swoich ludzi. A nawet sojuszniczki. Drugi dzień nowego tygodnia był właśnie drugim dniem tygodnia ale też drugim dniem po powrocie wyprawy rozpoznawczej. Obie te cechy kapitana dały wówczas wtedy o sobie znać. Zaczęło się rano, po śniadaniu. To, że w obozie staroświatowców można było spotkać jakieś Amazonki to już się chyba wszyscy przyzwyczaili. Zwłaszcza, że prawie codziennie ich królowa i kapitan konferowali ze sobą omawiając różne sprawy. Bo zwykle to królowa przybywała do obozu kapitana wraz ze swoją świtą. A jeśli akurat jej nie było to jakieś jej wysłanniczki, najcześciej z Majo a jak nie to u kapitana prawie na stałe rezydował Togo jako tłumacz z amazońskiego na estalijski i na odwrót. Poza tym jednak oba obozy za bardzo się nie przenikały więc trudno było mówić o fraternizacji obu armii. Nawet jeśli pozornie wszystko temu sprzyjało skoro jedna składała się w większości z młodych mężczyzn bez swoich kobiet a druga wyłącznie z młodych i do tego skąpo odzianych kobiet. To jednak wojowniczki królowej wystawiały patrole od strony “obozu mężczyzn” tak samo jak od każdej innej strony a i kapitan rewanżował się podobnym podejściem. Chociaż zapewne raczej po to aby uniknąć jakiś kłopotliwych sytuacji pomiędzy sojuszniczymi armiami. Ale wtedy, w Wellentag jak się w obozie staroświatowych zjawiła grupka Amazonek z włóczniami prowadzone przez ciemnoskórą Majo jakie szły raźno aby nie rzec z impetem, w stronę kapitańskiego namiotu to nie przeszło niezawuażone. Zwłaszcza, że prowadziły dwóch wyraźnie przestraszonych mężczyzn. Już na pierwszy rzut oka wyglądało to jak oddział straży miejskiej prowadzący jakichś podejrzanych przed oblicze sądu. Majo poprosiła o rozmowę z kapitanem i wkróce wszyscy spotkali się w namiocie narad. Tam jak się okazło patrol Amazonek przydybał tych dwóch amatorów kobiecych wdzięków na podlądaniu ich w negliżu. I Amazonki same by to załatwiły ale królowa orzekła, że skoro chodzi o wojaków z sojuszniczej armii to niech ich kapitan ich osądzi wedle ich praw. Majo jednak wyraźnie przekazała wolę swojej królowej, że nie życzą sobie takiego zachowania. Kapitan wydawał się być zirytowany taką głupią wpadką i ryzykiem pogorszenia relacji z jedynymi pewnymi sojuszniczkami jakie mieli w tej dzikiej krainie. Więc nie namyślał się długo. - Zoja wezwij bosmana. Niech weźmie kota. - rzekł do swojej przybocznej a białowłosa Kislevitka cmoknęła i skrzywiła się patrząc na dwóch sądzonych jakby im wcale nie zazdrościła. Wyszła jednak z namiotu a po chwili wróciła z grubym, łysiejącym mężczyzną z szerokim pasem spiętym ozdobną, solidną klamrą. Jaki nie wyglądał przyjaźnie. A jeszcze mniej zwinięty bat jaki przyniósł w ręku. - Tobaro, to szczury lądowe, może nie wiedzą jak my załatwiamy takie sprawy na statku. Pokaż im co to jest kot o dziewięciu ogonach. - porposił kapitan. Bosman skinął głową i wszyscy wyszli na zewnątrz. A tam ciekawi widowiska ściągnął już całkiem spory tłumek gdy w tej niewielkiej społeczności obozu gdzie każdy namiot sąsiadował z paroma innymi szybko się rozeszło, że coś się dzieje. Bosman wyszedł na środek alei. Rozwinął pejcz. I sieknął nim w jakąś płachtę namiotową. Pejcz z impetem ją przeciął zostawiając kilka rozdarć jakby ktoś tam kilkukrotnie sieknął szablą po czym wrócił do właściciela. Ten sieknął jeszcze ze dwa razy dość dokładnie patrosząc ten kawałek solidnego, impregnowanego płótna po czym zwinął pejcz z powrotem i popatrzył na swojego kapitana. Zaś obaj delikwenci wyraźnie zbledli i przełykali nerwowo ślinę. - Dziesięć batów za nachodzenie dam w kąpieli. I dziesięć dla przykładu dla poprawienia dyscypliny. Na apelu, przed frontem całego wojska. - kapitan oświadczył im jaki wydał wyrok. Kara wydawała się straszna widząc co pejcz zrobił w parę uderzeń z solidną płachtą namiotową to zapewne i bez trudu przeciąłby ludzką skórę i mięśnie. A, że miała to być kara przykładowa przed całym wojskiem oprócz fizycznej kary było po prosty wstyd przed kolegami za taki wyczyn. Obaj skazani byli bliscy płaczu patrzyli na niego, po sobie czy po okalającym ich tłumie. - Ale ponieważ szykuje się nam bitwa dam wam szansę. Możecie się zgłosić do forlorn hope. - mimo wyroku kapitan dał im wybór. Ale był to ciężki wybór. Forlorn hole czyli stracony huf, lub jak mawiali Bretończycy Les Enfants Perdus - stracone dzieci. I pewnie każda nacja miała podobne określenie na oddział straceńców wyznaczony do szczególnie niebezpiecznych, prawie samobójczych zadań. Gdy trzeba było wedrzeć się na wrogi statek albo blanki wrogiej twierdzy, przedrzeć się przez wyłom w murach albo wbić się w oddział wroga i utrzymać przyczółek. Każde takie zadanie z założenia było ponad miarę niebezpieczne i prawie zawsze owocowało nieporównywalnie dużymi stratami. Dlatego aby zachęcić do takich zadań zwykle dowódca ogłaszał nagrody. Takie pieniężne, możliwość pierwszeństwa w szabrowaniu łupów czy ich podziale, nawet awanse czy pasowania na rycerza się zdarzały. Bo szanse na przeżycie bitwy w takim oddziale straceńców było zwykle mniejsze niż w każdym innym oddziale walczącym armii. Więc dla dwóch skazańców był to ciężki wybór. Albo prawie pewna śmierć i rany w walce straceńców albo pewne cieżkie rany i wstydliwe blizny do końca życia od dzięwiecioogonowego kota. - Ja wolę już te baty. Z tych straceńców to się nie wraca. To samobójstwo! - odparł jeden z nich kręcąc głową i wcale nie mając ochoty na tą ułudę ratunku. - Nasz kapitan był kiedyś w forlorn hope. To da się przeżyć. - odparła z uśmiechem Kislevitka wskazując brodą na nieco rozczochranego brodacza. - Stare dzieje. I pamiętam kto tam wtedy był ze mną. - odparł głównodowodzący oddając hołd skinieniem głowy dzielnej Kislevitce jaka widocznie już wówczas była u jego boku. - To ja spróbuję z tym oddziałem. - wymamrotał drugi ze skazanych. Ten pierwszy nadal nie dał się przekonać i wolał ponieść karę na miejscu niż ginąć marnie w oddziale straceńców. Wobec tego obu odprowadziła straż i na tym widowisko zdawało się kończyć. Aż do obiadu atmosfera wróciła do normy. Dopiero po obiedzie do przyszykowanego naprędce pręgierza przyprowadzono jednego ze skazańców. Przywiązano do niego. Zebrano wojsko na apel. A kapitan odczytał wyrok. Za naruszenie dyscypliny, łamanie rozkazu o naruszaniu spokoju sojuszniczek, za nieobyczajne zachowanie kara dwudziestu batów. Drugi ze skazańców wybrał służbę w Forlorn Hope więc kara batów będzie mu oszczędzona. Po odkrzyczeniu wyroku przed frontem oddziałów ten groźny bosman zaczął smagać plecy nieszczęśnika któremu w usta litościwie wetknięto knebel. A sekundant bezlitośnie odliczał od jednego do dwudziestu. Kara była krwawa i straszna. Wydawało się, że pejcz kawałek po kawałku oddziera żywe mięso od kości. Skazaniec wył stłumionym przez knebel głosem. A pod koniec stracił przytomność. Wyrok mimo to przeprowadzono do końca. Dopiero po dwudzistym razie kapitan pozwolił odciąć skazańca i Cesarowi przystąpić do przemywania i opatrywania ran. A potem zabrano go do lazaretu. - Jeśli ktoś myśli, że tutaj, w tej zapomnianej przez dobrych bogów dżungli i krainie, może sobie folgować dyscyplinie i rozkazom! To niech tak myśli dalej! Prędzej czy później spotkamy się przy tym pręgierzu ponownie! - obwieścił kapitan srogim głosem. Krwawe widowisko i przykład surowości w utrzymaniu dyscypliny chyba przemówiły do wielu. Bo chociaż większość to byli zawodowi żołnierze, marynarze, wilki morskie, awantrunicy i zabijacy z całego Starego Świata co często służyli już pod różnymi sztandarami, walczyli za różne sprawy i brali żołd w najróżniejszych monetach to jednak często dyscyplinę wymuszano właśnie w ten krwawy i brutalny sposób. I dowódca który potrafił okazać taką surowość często był traktowany poważnie przez swoich żołnierzy jako ten z jakim nie ma żartów i jego słowa a więc i rozkazy, trzeba traktować też na poważnie. Wszystkim zapewne wydawało się, że królowa Aldera i jej Amazonki jakie licznie przybyły na ten apel są tu z powodu tej egzekucji. Nawet patrzono na nie z niechęcią i szeptano, że to jednak prawda, że to żądne krwi dzikuski spragnione widoku i zapachu ludzkiej krwi. Zwłaszcza mężczyzn. Czy tak było trudno było powiedzieć bo po egzekucji kapitan podszedł do królowej i o czymś chwilę rozmawiali. I o dziwo zamiast dać rozkaz “Rozejść się!” to kapitan razem z królową wyszedł na środek tego improwizowanego placu pośród niebotycznych drzew i namiotów rozbitych pomiędzy ich korzeniami. I zaczął się nowy apel. Tym razem zdecydowanie bardziej przyjemny a nawet wesoły. - Żołnierze! Towarzysze! Kamraci! Bracia i siostry! Przyszło nam żyć i walczyć w tej strasznej, obcej krainie! Jak wiecie wkrótce czeka nas walka z wrogiem! Ostatni wypad do piramidy zakończył się wielkim sukcesem! Dlatego postanowiliśmy razem z królową, że stoczymy nocną bitwę! Przygotowania do nocnych manerwów zacznął się już dzisiaj! Dowódcy oddziałów po apelu są proszeni do namiotu narad! - de Rivera oznajmił to co chyba wszyscy się już trochę spodziewali. Przecież nie przybyli tutaj aby koczować w tej błotnistej dżungli pod piramidami tylko aby je złupić i napchać sakwy złotem i skarbami! Już stoczyli pierwszą większą bitwę z jaszczurami i to bez wsparcia Amazonek! I odparli ten gadzi atak! No a potem była ta nocna wycieczka i chyba wszyscy spodziewali się, że wkrótce będzie bitwa o piramidy. Albo czas wracać do Portu Wyrzutków. Więc gdy kapitan wreszcie ogłosił, że bitwa jednak będzie co dawało szanse na bogate łupy to zrobiło się głośno i wojenna brać przywitała te słowa z aplauzem. - Ale najpierw! Najpierw chciałbym uczcić tych zuchów i śmiałków jacy wyróżnili się tym zuchwałym wypadem sprzed paru dni! Oddziały wystąp! - kapitan dał im sie chwilę wyszumieć nim gromkim głosem wydał kolejną odezwę. Po czym na środek wyszła Zoja ze swoimi morskimi wilkami, Olmedo ze swoimi podleczonymi góralami, Carsten, Bertrand, nawet lady Schwarz a także trzy oddziały Amazonek jakie brały udział w tamtym wypadzie. Wcześniej kapitan uprzedził ich, że będzie ich prosił na środek podczas apelu ale poza tym wiele nie powiedział. Ot, że chciałby uhonorować ich męstwo. Tylko nie powiedział jak. Dowiedzieli się tak samo jak reszta połączonych armii czyli na apelu. - Za szczególną zuchwałość i męstwo w śmiałym wypadzie poza linie wroga! Za wdarcie się do wrogiego obozu i zniszczenie ważnego obiektu! Za zlikwidowanie wrogiego oficera! I zdobycie ważkich informacji! Wszyscy wymienieni otrzymują medal! Potem mu wymyślę jakąś dumnie brzmiącą nazwę! - krzyknął w zebrany tłum po czym przy ostatnim zdaniu pozwolił sobie na nieco luźniejszy, łobuzerski ton czym serdecznie rozbawił wojskową tłuszczę. Ale i tak teraz jak tak stali ci ocaleli śmiałkowie, obojga płci i z obu sojuszniczych armii prężąc dumnie pierś do medali to chyba w niejednej głowie pojawiła się nutka zazdrości. Co by nie mówić kapitan i królowa razem uhonorowali ich śmiałość i odwagę. Stali obok siebie i kolejno podchodzili do każdego z żołnierzy czy wojowniczki wręczając swoje odznaczenie. Kapitan wręczał medal. Od razu było widać, że to dość chałupniczo robiony medal. Zrobiony ze złotego dublona z ręcznie zrobioną dziurką i kawałkiem wstążki do zawieszenia. Na każdym jednak była ręcznie ryty napis “Para…” i tu zwykli żołnierze mieli tylko inicjały. Ale oficerowie i liderki wojowniczek ktoś z trudem wydrapał ich imiona lub nazwiska. I tak Carsten dostał z napisem “Para C.Eisen”, Bertrand “Para B. de Truville” a Zoja “Para Z.Glebova”. Do tego napis “por coraje y valent-a” czyli jak to ktoś im przetłumaczył “za śmiałość i męstwo”. A na rewesie dość toporny rys schodkowej piramidy i napis “La Piramide de Almeda” i data “2526.I.16/17”. I jakoś potem żołnierze sami zaczęli nazywać to odznaczenie “złotym dublonem śmiałków”, “dublonem śmiałości”, “dublonym nocnych harcowników” czy parę innych podobnych nazw. Potem wyszła też anegdotka w sprawie tego medalu co do odznaczenia wojowniczek królowej. Bowiem kapitan wpinał ten medal w pierś koszuli czy innego kubraka. Większość odznaczonych staroświatowców była mężczyznami więc to było naturalne. Ale było parę takich kobiecych rodzynków jak porucznik Lana Solano co dowodziła marines póki nie przejęła ich na ten nocny wypad Zoja czy sama Zoja. O ile jeszcze wśród marynarskiej braci to jeszcze poszło dość gładko to przy odznaczaniu lady von Schawrz kapitan zapytał grzecznie czy może. Ale dumna i elegancka lady nie widziała przeciwwskazań i dała się mu odznaczyć bez większych ceregieli a nawet wydawała się być dumna i zadowolona z tej uroczystości. No ale z Amazonkami był pewien kłopot natury technicznej. A mianowicie jak tak chodziły skąpo odziane jak na normy Staroświatowców to pomijając już publiczne gmeranie obcego mężczyzny przy piersiach innych niż swojej żony co już było mocno nieobyczajne to zwyczajnie niezbyt miały na sobie ubrań na tyle aby było ten medal do czegoś przypiąć czy zawiesić. Na szczęście ponoć samą królową to rozbawiło i wybawiła kapitana z moralnej i towarzyskiej opresji podpowiadając, że ona i jej wojowniczki do tego celu używają bransolet na nadgarstkach. Więc kapitan spokojnie mógł zawiązać te medale na nadgarstkach wojowniczek a i one same też wydawały się cieszyć, że ich dzielność i śmiałość zostały docenione nawet przez tego obcego wodza zza oceanu. Królowa zaś dekorowała wisiorkami z kolorowych kamyków przetykanych krwistoczerwonymi koralami albo kamieniami a w centrum zawsze była perła o nietypowej, ciemnoróżowej, prawie czerwonej barwie. W wierzeniach Amazonek te krwiste kamienie były symbolem przelanej krwi i wręczano je wojowniczkom za odwagę. I rzadko się zdarzało aby w ich mniemaniu zasłużył na nie ktoś spoza ich plemienia. Zwłaszcza mężczyzna. No ale skoro kapitan także wojowniczki królowej udekorował swoim medalem to i królowa postąpiła podobnie wobec jego wojowników. Zaś perły były zarezerwowane dla królowej i głównej wyroczni. Więc gdy one kogoś nimi obdarowywały oznaczało to, że cieszą się ich łaską i względami. Zwykłej wojowniczce po prostu nie wypadało nosić pereł które nie były podarkiem od którejś z nich. A już na sam koniec tych dekoracji wybuchła wrzawa radości zaś już zwykłe Amazonki zaczęły podchodzić do tych dekorowanych kobiet i mężczyzn i zakładać im na szyję i głowy bardzo barwne, kwietne wieńce. https://i.imgur.com/G46bHJn.jpg Ale później, jak kapitan dał rozkaz “Koniec apelu! Można się rozejść!” zrobiło się tak miło i sympatycznie, że Amazonki zaczęły dekorować wszystkich jak leci. Trudno było spotkać jakiegoś wojaka bez kwietnego wieńca albo nawet kilku. Zwłaszcza ci co byli wcześniej odznaczeni przez kapitana i ich królową zdawali się cieszyć szczególnymi względami w tej materii. Z kobiet to chyba najbardziej Zoja bo aż zdawała się znikać pod tymi licznymi, kwietnymi wieńcami. - Ojej, zaraz się w nich utopię! Już prawie nic nie widzę przez te kwiaty! - zawołała Glebowa niby się skarżąc ale jednak trudno było jej ukryć, że ta cała zabawa sprawia jej dużo radości. - Oj może dzisiaj zasznuruj porządnie namiot jeśli chcesz spać sama. - poradziła jej elegancka, czarno - czerwona milady. - A dlaczego? - zdziwiła się wesolutka Kislevitka upijając łyk wina z pucharku. - Bo tyle wieńców oznacza mnóstwo adoratorek i to, że cieszysz się ich sympatią i względami. Zwykle takie wieńce są też wstępem do zalotów. - odparła uczona zza oceanu z delikatnym i nieco rozbawionym a i trochę złośliwym uśmiechem. Czym wywołała niemałą konsternację na twarzy dzielnej szablistki bo trudno było stwierdzić czy sobie z niej dworuje czy mówi na poważnie. Pomijając pewne elementy humorystyczne czy drobne nieporozumienia wynikające z różnic kulturowych tak różnych nacji zgromadzonych na dość małej przestrzeni otoczonej przez złowrogą dżunglę to było całkiem miło. Może nie był to etap wzajemnej fraternizacji ale chyba można było powiedzieć, że przedstawiciele obu armii z tak różnych krain odłożyli chociaż na chwilę wzajemną nieufność i postanowiły wypić razem kielich wina czy nawet zatańczyć. Ta zabawa przeciągnęła się do zmroku a nawet po. Kapitan co prawda miał zamiar przeprowadzić dziś w nocy pierwsze z nocnych manewrów ale widząc kompletne rozprężenie obu armii i czując zapewne, że nagłe postawienie w sztorc może przynieść efekt odwrotny od zamierzonego odwołał dzisiejsze ćwiczenia czym zyskał sobie aplauz już dość mocno wymieszanej i nieco wypitej publiczności. Ale mimo to jednak zdołał albo sam, albo przez Zoję odnaleźć co niektórych oficerów, w tym także Carstena i Bertranda i przekazać im zaproszenie na jutrzejszą naradę. Po obiedzie aby wszyscy mogli odpocząć po dzisiejszej zabawie. - Mimo wszystko sytuacja jest poważna. I czeka nas jeszcze spory wysiłek. Ale to będziemy rozmawiać jutro. Dziś bawmy się! I za zwycięstwo! Za złoto! Na pohybel jaszczurom i wszystkim innym poczwarom! - sam chyba dał się ponieść atmosferze radosnej zabawy i wzniósł toast jaki szybko podchwycili inni. Tak, dzisiaj świętowali i bawili się. Dzisiaj kapitan poprosił do tańca Zoję, Vivian czy nawet królową Alderę oraz jej dzielną tłumaczkę. A w ślad za kapitanem poszli inni. Dziś pili wino, śpiewali, grali i bawili się póki mieli okazję. Bo jutro czekały ich mniej przyjemne zajęcia. A w najbliższych dniach starcie o tą tajemniczą piramidę i jej niesamowite sekrety. Jedynie pechowcy jakim wypadła warta musieli mieć się na baczności bo jak się u de Rivery kończy brak dyscypliny to dziś wszyscy mieli okazję się przekonać.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
15-03-2023, 21:20 | #376 |
Markiz de Szatie Reputacja: 1 | Carsten przypomniał sobie jak niejeden raz Kapitan wybierał go do służby, aby gasił nadmierne zainteresowanie ślicznymi Amazonkami. Była to niewdzięczna rola, lecz wywiązywał się z niej należycie. Nie doszło też do żadnych ekscesów w gościnie u królowej Aldery, co uważał za kolejny sukces. Dziś jednak to nie on pełnił służbę strażnika obozu. Kto wie? Może ostudziłby zapędy tych dwóch gallos, ale teraz było już za późno na jakiekolwiek działania. Nieszczęśnicy mogli tylko przeklinać swój los, głupia wpadka przyniesie im bolesne skutki niby tak niewinnego podglądactwa. Ostatnio edytowane przez Deszatie : 18-03-2023 o 22:14. |
18-03-2023, 11:19 | #377 |
Reputacja: 1 |
|
19-03-2023, 04:02 | #378 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 92 - 2526.I.19; mkt; zmierzch Czas: 2526.I.19; mkt; zmrok Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, piramidy, główny obóz Warunki: na zewnątrz: zmierzch, pogodnie, łag.wiatr, gorąc (-5) Wszyscy Kolejny dzień okazał się dość ciężki. Popularną dolegliwością w obozie była ciężka głowa i ospałość ruchów. Sytuacji na pewno nie poprawiał straszny, duszący, tropikalny gorąc jaki zaległ nad niebotyczną dżunglą właściwie od samego rana. Wydawało się, że samo powietrze przesycone przyjemną wonią kwiatów wymieszaną z o wiele mniej przyjemnym zapachem wilgotnego błota i kompostu stara się zdusić wszelką aktywność. W taki duszny i gorący dzień chyba mało kto mógł się dziwić dlaczego Amazonki chodzą tak skąpo odziane. Zaś kto tylko mógł starał się wymoczyć w strumieniu. Ten to nie był tak szeroki i wielki jak Wężowa Rzeka nad jaka obozowali przy wodospadzie więc pływać się w nim nie dało. Ale posiedzieć w ciepłej, płynącej wodzie, nawet jeśli nieco mętnej było całkiem przyjemnie. Dało się chociaż na chwilę zanurzyć w niej i zmyć z siebie ten tropikalny zaduch. Chociaż dość szybko po wyjściu na brzeg nieznośne uczucie powracało. Z rana a nawet gdzieś do obiadu panowała dość sielska i leniwa atmosfera. Wczorajsza uroczystość jaka przerodziła się w całkiem udaną zabawę poprawiła humory i zaufanie do tej drugiej strony. Ba! W przeciwieństwie do krwawego apelu z dnia poprzedniego te kwietne wojowniczki jakie obdarowywały wszystkich swoimi ciepłymi uśmiechami, wieńcami kwiatów, nie paradowały z bronią u pasa czy włócznią w dłoni w zdecydowanie większości męskiej populacji obozu de Rivery wywołały całkiem przyjemne dla oka i reszty zmysłów wrażenie. Otwarto beczki z winem, Amazonki przyniosły jakieś swoje trunki, do tego tańce, kobiety i śpiew sprawiły, że ładnie się obie strony bawiły. Nawet jeśli każda z nacji umiała inne tańce, muzykę i piosenki to jednak wszystkim dało się dzielić i można było oddać się zabawie. Zwłaszcza jak sam kapitan dał przykład prosząc do tańca co bardziej rozpoznawalne damy z samą królową na czele. Tańczyło się z nią nieco dziwnie bo ona nie znała tańców zza oceanu a kapitan lub kto miał odwagę ją poprosić nie znał tańców Amazonek. Ba! Nawet wśród ludów Starego Świata okazało się, że chyba każda nacja ma swoje własne tańce i muzykę niezbyt znaną pozostałym. Na pewno przyjemnie było popatrzeć na tańczące damy. Najbardziej chyba wpadały tu w oko tańce z Glebovą oraz von Schwarz. Z tymże dystyngowana dama w czerni i czerwieni chyba onieśmielała swoimi manierami sporą część populacji więc zwykle tylko oficerowie ją prosili do tańca. Ale jak już ktoś się zdecydował to raczej nie żałował bo bladolica imperialna szlachcianka okazała się świetną partnerką i tancerką. Co zresztą sam Bertrand mógł potwierdzić gdy ją miał okazję poprosić do tańca. Pod tym względem jednak chyba mało która dama mogła się równać z wesołą, rubaszną a przede wszystkim swojską kislevicką szablisktą. Właściwie też można było ja uznać za oficera bo w końcu była przyboczną samego naczelnego wodza a ten obdarzał ją zaufaniem wysyłając do większości trudnych zadań jakie trzeba było wykonać poza obozem. Ale jednak jest beztroski i bezpośredni charakter, marynarskie nawyki i osobista znajomość ze swoją starą załogą sprawiała, że chyba wszystkim wydawała się bardzo swojska. Więc wczorajszego wieczora nie mogła się wręcz opędzić od adoratorów jacy co chwila prosili ją do tańca albo do stołu aby się z nimi napiła czy wzniosła toast. Nawet wojowniczki królowej Aldery postępowały z nią podobnie więc wcale nie rzadko można było zobaczyć jak białowłosa szablistka pląsa z którąś z “dzikusek” czy coś gadają do siebie na wesoło i niezbyt trzeźwo chociaż bez Majo czy Togo to było raczej trudne a i tak wyglądało, że świetnie się dogadują i rozumieją. Całkiem spore zainteresowanie wzbudziła też panna de Truville jakie nie omieszkała skorzystać z okazji i wreszcie mogła się wyszumieć. Siostra Betranda z jednej strony była szlachcianką ale jednak odkąd opuścili Port Wyrzutków zaczęła się ubierać coraz mniej jak szlachcianka co było podyktowane praktycznością podróży i bytowania w tej brudnej, błotnistej i dusznej dżungli. Więc zapewne większość osób zdążyło się z nią oswoić. Może nie tak bardzo jak z Zoją ale na pewno nie budziła takiej niewidzialnej, chłodnej bariery jaką wzbudzała lady von Schwarz. I wczoraj wieczorem dało się to odczuć bo i prości żołnierze czy marynarze prosili ją do tańca a i wśród wojowniczek Aldery też to zdarzało się całkiem często. Czym sprawili młodej Bretonce sporo radości by mogła się wytańczyć i wyszumieć podczas tej zabawy. Tak, że jeszcze do obiadu chodziła dość ospała chociaż w dobrym humorze. Całkiem rozrywkowa okazała się też “Pancerkapitan”. Chociaż bez swojego pancerza i wielkiego miecza, w samych kalesonach, koszuli i na boso to wydawała się już mniej onieśmielająca i jakby nie dała się poznać wcześniej jako oficer i dowódca elitarnego oddziału ciężkiej piechoty to pewnie można by ją pomylić z jakąś dziewką służebną przez jej prostotę stroju. Jedynie pas z nietypowo mocowanym krótkim mieczem tak, że rękojeść zwisała niżej niż ostrze i to tak raczej z tyłu sylwetki niż u boku oraz bufiasty, finezyjny beret z licznymi, barwnymi piórami do jakiego kapitan zdawała się mieć słabość, pomagały rozpoznać kim jest ta wesoła, bosa brunetka. Ona co prawda też nie mogła się równać popularnością do białowłosej Kislevitki ale z powodu dość prostych, żołnierskich maniet ci też traktowali ją jako jedną ze swoich a i wojowniczki królowej też zdawały się okazywać jej atencję podczas tej zabawy. Więc pierwsza połowa dzisiejszego dnia, chociaż taka nieznośnie duszna i gorąca upłynęła w obozie dość sielsko i leniwie. Obóz zaczął się wybudzać z tego przyjemnego letargu dopiero w okolicach gongu na obiad. Bo śniadanie to też chyba zauważalna część wojaków przespała czy nie przyszła ale do południa to już żołądki zmobilizowały prawie wszystkich aby udać się po szamę. Carsten miał okazję posłuchać dyskucji między Babette i paru innych co z wyraźną rezerwą słuchali przechwałek Medrano o tym jak to ponoć wymknął się z jedną z Amazonek gdzieś między drzewa i tam miał z nią przyjemność na osobności. Opowieść zapewne brzmiała by bardziej prawdopodobnie gdyby chodziło o jakąś pannę z jakiejkolwiek innej nacji no ale chodziło o tutejsze dzikuski jakie coś raczej nie zdradzały za bardzo zainteresowania fraternizacją z przybyszami zza oceanu. - E tam, bujasz nas… I jak niby bez Majo albo Togo się z nią dogadałeś? - Babette odezwała się z rezerwą ale chyba do końca nie była taka pewna czy ich flirciarz nie mógłby dokonać takiego wyczynu. Poza tym wczoraj akurat Amazonki wydawały się bardziej przystępne niż kiedykolwiek wcześniej a Medrano miał opinię flirciarza i kobieciarza. Więc kto wie? - Językiem poezji i miłości moja droga. Mam tylko nadzieję, że nie okaże się jakąś niewdzięcznicą co by mi kazała łożyć na dziecko bo nie zamierzam w tym dusznym bajorze osadzać się na stałe. Poza tym nie zostałem stworzony do życia z tylko jedną kobietą na raz. - Medrano czuł zapewne wiatr w żaglach gdy kupił uwagę swoją opowieścią jakiej nie dało się ot tak, podważyć. W końcu we wczorajszym chaosie zabawy trudno było stwierdzić co kto i z kim robił albo nie. Na pewno myśl, że ktoś mógłby mieć przyjemność z którąś z tych egzotycznych wojowniczek przysporzyła mu aury niesamowitości w oczach słuchaczy. Gdy rano Carsten jaki dość oszczędzał się poprzedniego wieczoru obchodził obóz to nie znalazł jakichś aferzystów jakich jedna czy druga strona przyprowadziła kapitanowi czy królowej do rozsądzenia. Za to popularny był widok po zabawie. Gdy większość obozu jeszcze spała za to wszędzie na ziemi, na namiotach, pomiędzy nimi leżały już nieco podwiędłe kwiaty, bukiety i wieńce jakimi tubylcze wojowniczki wczoraj tak chętnie obdarowywały przybyszy zza oceanu. Spotkał też Miguela jaki wydawał się być z rana dość mocno wczorajszy. Gdy potem spotkał ponownie na naradzie jaka zaczęła się po obiedzie wyglądało, że odpoczynek i posiłek pomogły mu doprowadzić się do porządku. Podobnie zresztą kawaler de Truville jaki przyszedł na naradę to te pół dnia odpoczynku mocno mu się przydało aby odpocząć po wcześniejszej eskapadzie, wczorajszej zabawie no i mógł się wreszcie wyspać do obiadu. Wszystko to mu się bardzo przydało a otrzymane rany dzięki odpoczynkowi i zmianom opatrunków przez Cesara stały się tylko nieco uciążliwą drobnostką. Wczoraj wieczorem z tego co pamiętał to chyba żadna panna jaką poprosił do tańca mu nie odmówiła i wszystkie zdawały się pałać do niego sympatią. Kawalerowie zaś pili za jego zdrowie i odwagę, chyba w sporej mierze zazdroszcząc mu takiego wyróżnienia jakiego na apelu doznał z rąk ich kapitana i królowej. Ciemnoskóra tłumaczka przystrojona w barwne pióra, egzotyczne ozdoby ze złota, obsynitu i kamieni szlachetnych też wydawała się być mu miła i zapewniała, że goście dla jej plemienia to rzecz święta i zawsze są mile widziany. Mają dla nich wino i kwiaty. Co innego ci którzy przynoszą ze sobą wojnę i chcą zrabować ich dziedzictwo i porwać ich siostry w niewolę. Wtedy dla takich mają tylko wojnę i wypruwają ich serca ku czci Rig Pierwszej Królowej a obcięte głowy składają w jej świątyni. No i chyba zaliczała Bertranda do tej pierwszej kategorii. Przynajmniej wczoraj wieczorem, podczas zabawy. Zresztą chyba jego siostrę też bo całkiem często któraś z Amazonek z nią tańczyła, zakładała wianek na głowę, wieniec na szyję czy wpinała kwiaty we włosy co chyba sprawiało jej mnóstwo radości. - Myślę, że nie ma co się ścigać z Zoją kto dostał wczoraj najwięcej wieńców. - zaanansował dzisiejsze zebranie kapitan bo jak Glebova weszła do namiotu to rzeczywiście nadal miała na sobie kilka kwietnych wieńców jak i barwny, bujny wianek jaki pysznił się na jej jasnej głowie niczym tropikalna korona. Żartobliwa uwaga rozbawiła tą oficerską i amazońską publiczność ale później już nie było tak wesoło. Wewnątrz namiotu było duszno i wszystkim zdawało się dokuczać ten nieznośny, tropikalny gorąc i zaduch. Nagle okazało się, że te kilka wojowniczek co pierzastymi wachlarzami leniwie miesiło powietrze to całkiem dobry pomysł. Do tej pory często traktowano je jako fanaberię królowej ale w takie gorące dni jak dzisiaj można było docenić ich rolę. Zresztą prawie każdy ocierał chusteczką spocone czoło, skroń szy szyję albo wachlowała się osobistymi wachlarzami czy ktokolwiek co kto złapał w dłoń. Ożywczo działało też nieco musujące wino, nieco słodkie, nieco cierpkie, robione z tutejszych owoców i kwiatów jakie serwowały Amazonki. Nawet jak ktoś nie miał okazji próbować tego wcześniej to wczoraj na zabawie była okazja i cieszyło się sporą popularnością. Podobnie zresztą jak dzisiaj chociaż dzisiaj w namiocie narad atmosfera już nie była taka sielska. Pierwszy referował Cesar. Estalijski brodacz był głównym medykusem całej wyprawy. I z tego co mówił to wynikało, że na razie epidemii w obozie nie ma ale zachorowalność jest spora. Ta tropikalna, błotnista kraina była zabójcza dla przybyszów zza oceanu. Regularnie miał po tuzinie albo dwa chorych a z drugie tyle miało lżejsze lub początkowe stadia tropikalnych chorób. Tutaj sporo mu pomagały dzikuski dzieląc się różnymi tutejszymi specyfikami jakie pomagały zwalczyć te tropikalne plagi. Jednak wynikało z tego dość jasno, że każdy tydzień tutaj będzie tylko pogarszał sytuację. Pod względem medycznym zalecał więc jak najszybszy odwrót do nadmorskich cywilizacji gdzie morksa bryza zwiewała tropikalne mizamaty z powrotem w dżunglę. Do podobnych wniosków doszedł główny intendent jaki dbał i zapasy. Mimo, że teoretycznie suszone mięso, mąka czy owies jakie zabrali na wyprawę powinny być odporne na zepsucie to jednak spora ich część pleśniała i gniła na potęgę. Codziennie wyrzucano ileś tam worków bo się już do niczego nie nadawały. Zaś całkiem dobrze sprawował się drób, kozy i muły. Kury całkiem dobrze znosiły te warunki dostarczając też świeże jajka a kozy mleka niestety było ich zbyt mało aby dało się na tym wyżywić tak liczną armię. Muły też okazały się dość odporne na te trudy i raczej okazały się trafioną inwestycją. - Pora deszczowa zaczyna się tutaj po wiosennej równonocy. Pierwszy miesiąc jest jeszcze w miarę znośny ale potem to pada właściwie codziennie. I tak planowaliśmy powrót najpóźniej z końcem pory suchej. - westchnął kapitan bo z tych dwóch konkluzji wynikało, że czas działa ich na niekorzyść i tutejsza zabójcza dżungla nawet bez żadnej bitwy ich może w końcu rozłożyć na łopatki. A chociaż jak ruszali na tą wyprawę jeszcze półtorej, prawie dwa miesiące temu, jeszcze pod koniec zeszłego roku to przyszła pora deszczowa wydawała się dość odległym terminem. A teraz już nie aż tak. Do wiosennej równonocy zostało jakieś półtorej miesiąca. Ale i tak nie tylko kapitan zdawał się żywić chęć załatwić sprawę raczej wcześniej niż później, póki jeszcze większość jego armii była na chodzie i zdolna do jakiejkolwiek akcji. Omawiano różne warianty. Cesar sugerował aby cofnąć się z powrotem do Wężowej Rzeki. Tam było dużo świeżej wody a nie taki mętny strumyk jak tutaj więc warunki byłyby znośniejsze. Ale kapitan odrzucił tą propozycję. Tutaj może nie było tak wygodnie jak nad większą rzeką ale była dobra postawa wyjściowa do ataku na piramidy. Ktoś rzucił pomysłem aby wrócić do Leifgard i zaproponować Norsmenom współpracę. Zapewne w zamian za udział w łupach. Taki kontyngent wojowników z północy mógł znacznie wzmocnić siłę uderzenia. Kapitanowi ten pomysł wydawał się ciekawy ale królowa zdecydowanie go odrzuciła. Nie po to toczyły tak długą wojnę z Norsmenami aby ich teraz tu zapraszać i patrzyć jak rabują ich dziedzictwo. Tu spierali się dłuższą chwilę gdyż Estalijczyk argumentował, że gdyby wzięli udział w bitwie to by zapewne też ponieśli jakieś straty podobnie jak przybysze zza oceanu czy Amazonki. A tak zostaną nie ruszeni do tego może i królowa może zostać tutaj na miejscu ale przybysze będą musieli wrócić na wybrzeże a potem do Portu a najłatwiejsza droga wiodła wzdłuż Wężowej Rzeki czyli przez osadę Norsmenów. Jak ci się zachowają wobec powracających zapewne z łupami przybyszy to kapitan sam nie był do końca pewien. Może się rozstali z nimi w przyjaźni ale kto wie jak to będzie wyglądło po powrocie. Królowa jednak dalej nie była chętna aby widzieć tutaj norsmeńskich barbarzyńców. Zaoferowała nawet pomoc swoich przewodniczek dzięki którym ludzie kapitana mogliby wrócić nad brzeg oceanu bez wędrówki wzdłuż rzeki i osady Norsmenów. Na tym na razie stanęło i kapitan chyba za bardzo nie chciał zrażać do siebie swoich jedynych sojuszniczek. Przynajmniej na razie. Ale dało się wyczuć, że oddział czy dwa norsmeńskich toporników słynnych ze swojej bitności powitałby całkiem chętnie w swoich szeregach. To niejako wywołało kolejny pomysł czyli aby posłać kogoś do Portu po posiłki. W końcu ta piramida nie okazała się jakąś mrzonką majaczącego w tropikalnej gorączce szaleńca tylko naprawdę tu było a teraz nawet wysłannicy kapitana mogli tu przyprowadzić kolejnych śmiałków. Zwłaszcza jakby ich protektorka i główny sponsor wyprawy czyli hrabina de Lima wsparła ponownie taki projekt. Pomysł wydawał się całkiem interesujący, zwłaszcza oficerom kapitana a i królowa Aldera zmilczała to chociaż chyba większa liczba awanturników tuż u progu ich świątyń niezbyt była miła jej sercu. No chyba, żeby to były jakieś dzielne, waleczne kobiety to tak, takie by powitała całkiem ciepło ale napędzanych żądzą złota i skarbów mężczyzn zza oceanu to raczej miała przykre doświadczenia. Ale tak jak kapitan dopiero co chociaż chwilowo ustąpił z pomysłu wsparcia się zbrojnym ramieniem Norsmenów tak ona ostatecznie nie wyraziła swojego sprzeciwu. Jednak czy było warto? Tego już sam kapitan i jego sztab nie byli pewni. Zapewne dodatkowe oddziały by się przydały ale sama podróż do Portu zajęłaby z półtorej, może dwa tygodnie. Potem trzeba by wznowić tą akcję werbunkową i jeszcze wrócić z tymi ochotnikami. Więc nawet przy dobrych wiatrach to się zapowiadało, że najprędzej mogliby tu być za kilka tygodni. Poza tym to by były dodatkowe argumenty w razie jakichś komplikacji ale też i dodatkowe ręce do podziałów łupów. Więc czy było sens? Sam kapitan wydawał się być sceptyczny do takiego pomysłu. Zaś problemem z ustaleniem planu bitwy było to, że nadal trudno było oszacować liczbę gadziej rasy jaka wciąż dominowała w piramidach. Śmiałkowie z nocnej wyprawy były dość zgodni w tym, że gdy zabiły tam tamy to w końcu tych jaszczurów wyległo całkiem sporo na ulice więc nadal jest ich tam bardzo dużo. Ale ile? To już umykało jakimś ramom. I chyba większość to nadal stanowiły te drobne, szybkie skinki jakie były mistrzami podchodów i walki partyzanckiej ale w bezpośrednim starciu nie były zbyt wymagające. Zwłaszcza dla dobrze wyszkolonego i uzbrojonego, zwartego oddziału. Mimo wszystko zarówno królowa jak i kapitan wydawali się być zgodni aby zaatakować tych gadzich okupantów jak najprędzej. Aby uniknąć zamieszania kapitan planował uderzyć w centrum, naprzeciwko głównego placu jaki z ich strony kończył się tą niebotyczną piramidą. Co pozwoliłoby mu skupić większość swoich oddziałów w jednym uderzeniu. Królowa zaś ze swoimi wojowniczkami mogła zająć się skrzydłami. Zwłaszcza, że one znały tu każdy kamień i im nocna nawigacja nie powinna sprawić takich trudności jak przybyszom zza oceanu. Bitwę bowiem zdecydowano się zacząć w nocy. Może późnym wieczorem, może koło północy to jeszcze było do ustalenia. Im wcześniejsza pora tym dawała więcej nocy na wszelkie bitewne manewry ale też zwiększała szanse na to, że gady nie będą takie uśpione jak w środku nocy. Ale też opóźnienie ataku dawało mniej nocnego mroku na samą bitwę. Chociaż jak przestrzegały Amazonki ruchy dużej armii będą trudne do ukrycia i skinki - zwiadowcy zapewne ją odkryją. Ale nie wiadomo co zrobią i jak szybko zareagują bo jak widać było po ostatnim wypadzie nocnych harcowników wybudzenie całego miasta i zebranie się do kupy jednak zajmowało gadom nieco czasu. To był ten moment kiedy należało osiągnąć jak najwięcej póki się zaatakowane jaszczury nie stawią do boju w pełni rozbudzeni i zorganizowani. Jak jednak pójdzie nie nawykłym do nocnych wędrówek oddziałom nawigowanie po tej dżungli i organizowanie się tego do końca nie było wiadomo. Co prawda królowa obiecała dać przewodniczki dla każdego z oddziałów kapitana a dziś w nocy miały się zacząć te ćwiczenia i manewry ale nadal to było trudne do przewidzenia co z tego wyjdzie. Dlatego czekano na ich efekty a bitwę na razie zaplanowano na kilka następnych dni, zapewne jeszcze w tym tygodniu ale raczej pod jego koniec. Poza tym na razie dość ogólnym planem bitwy o piramidy dyskusja toczyła się też o akcji mniejszej skali w samej piramidzie. I to kapitan był inicjatorem tych rozmów a królowa coś nie zdradzała entuzjazmu do takiego pomysłu. - Moja pani, nie można wykluczyć, że w obliczu klęski jaszczury mogą się zdecydować na jakiś desperacki krok aby piramida nie wpadła w ręce ich wrogów. - powiedział kapitan bo jasnym było, że lepiej byłoby pozyskać wsparcie sojuszniczek dla takiej akcji. Zaproponował więc aby wysłać jakiś mniejszy oddział, tymi tunelami pod piramidą aby ją oczyściły z jaszczurów i zabezpieczyły od środka. W końcu królowa zgodziła się ale wolała omówić tą sprawę w mniejszym gronie. Wkrótce więc z braku nowych informacji pomocnych do planowania bitwy ta główna część zakończyła się. I właśnie zgiełk czyniony przez maszerujące między korzeniami, drzewami i namiotami oddziały był jej tłem. Wodzowie i oficerowie wstawali, żegnali się, życzyli sobie dobrej nocy aby udawali się przypilnować nocnych manewrów. Zaś w środku została znacznie mniejsza grupka tych jakich kapitan poprosił o pozostanie. Tym razem oprócz Togo co nadal był jego głównym tłumaczem i Glebowej co stała się jego głównym przybocznym oficerem z jego starej, marynarskiej gwardii zostali też Carsten, Bertrand, Solano, Olmedo i Koenig. Zwłaszcza ta ostatnia dwójka wydawała się popatrzeć na siebie i zebrane twarze nieco zdziwionymi spojrzeniami. Zaś sojuszniczki reprezentowała sama królowa i jej niezawodna tłumaczka oraz wyrocznia Lalande no i Kara, Meda i kilka liderek oddziałów które zdawały się być odpowiednikiem zamorskich oficerów. No i była jeszcze milady von Schwarz ozdobiona podarowanym wczoraj barwnym kwiatem wpiętym w starannie ułożone włosy. Przez większość narady się raczej przysłuchiwała i raczej nie zabierała głosu w sprawie planowanej bitwy. - Olmedo ty już byłeś w tej piramidzie. To wiesz chociaż mniej więcej jak to tam wygląda. No ale zapowiada się, że to nie będzie kaszka z mleczkiem. Dlatego oddział kapitan Koenig zapewni wam ciężkie wsparcie zaś porucznik Solano doda swoje wilki morskie. - kapitan zaczął od tego jak planowałby tą akcję w piramidzie. Wybrał do niej większość oficerów i oddziałów z ostatniego nocnego wypadu. Z tymże w samej piramidzie byli tylko górale Olmedo. Morscy piraci porucznik Lany Solano towarzyszyli wtedy Zoji w wysadzeniu kamiennej głowy gadziej rasy ale w samej piramidzie wówczas nie byli. A Panzerkapitan została wtedy w obozie bo kapitan lubił ich w roli swoich gwardzistów oraz jako ciężki, pancerny odwód jaki mógł rzucić w krytycznym momencie bitwy. - Jak sobie życzysz kapitanie. Ale zwracam uwagę, że my nie nadajemy się do dyskretnych akcji. Nasze blachy słychać z daleka. - imperialna oficer zwróciła na to uwagę chociaż do samego zadania podchodziła z dość dużą, chłodną rezerwą. Ani zdawało się jej nie przerażać ani nie pociągać. - Myślę, że zaczniecie nieco po nas. Zgiełk bitwy i sama bitwy powinny mocno zaabsorbować naszych gadzich przeciwników. Zaś wewnątrz mogą się przydać wasze ciężkie argumenty. Górale Olmedo to zwiadowcy i strzelcy, marynarze Solano są dość zwinni i uniwersalni ale przyda im się jakiś cięższy argument. - kapitan widocznie liczył się z tym, że cieżkozbrojny niezbyt nadają się do zadań rozpoznawczych ale w sytuacji planowanej bitwy zdawało się to mieć mniejsze znaczenie. - Dobrze, my więc też wyślemy nasze oddziały. - zakomunikowała królowa Aldera ustami Majo. Wynikało, że tym razem będą to kocie wojowniczki spod patronatu jaguara jakie były mistrzyniami podchodów i zasadzek. Święte wojowniczki piramidy jakie zwykle stanowiły osobistą gwardię wyroczni ale ta tym razem była skłonna wziąć udział w walce osobiście aby odzyskać swoje dziedzictwo. I coś co Majo miała trudność z przetłumaczeniem nazwy ale pomogła jej Vivian która to dziwne słowo przetłumaczyła jako “Córki Pradawnych” lub “Wybranki Pradawnych”. W każdym razie to też był oddział jaki cieszył się u Amazonek wielką estymą. - Naszą królową doszły słuchy o pewnych zaburzeniach jakie mają obecnie miejsce w naszej piramidzie. - Majo była dostojna i formalna jak zawsze gdy tłumaczyła słowa swojej królowej. Przez chwilę przesunęła się wzrokiem po zebranych twarzach z których spora część była już wcześniej wewnątrz piramidy. - Musicie wiedzieć, że piramidy Pradawni nie zbudowali w tym miejscu przypadkiem. Tu jest skupisko wielkiej mocy i jest to jeden z węzłów jakie oplatają całą planetę. - Majo chociaż w swoim skąpym stroju i ekstrawaganckich barwach oraz ozdobach łatwo było wziąć za prymitywną dzikuskę to jednak potrafiła mówić o rzeczach jakie zapewne zadziwiłyby nie tylko taką uczoną jak lady von Schwarz. Nawet jeśli tłumaczyła słowa swojej królowej lub wyroczni to śmiało operowała całymi mileniami i wiedzą na wskroś tajemniczą. Tak jak opowiadała jak to w pradawnych czasach, gdy runęły dwie wielkie bramy międzywymiarowe na obu biegunach i plugastwo z piekielnego wymiaru wlało się tutaj, zalewając i spaczając ten świat to wówczas wiele istot tak potężnych, że dzisiaj inne rasy i narody czczą ich jako bogów i swoich stworzycieli podjęło z nimi morderczą walkę. Tak jak Pierwsza Amazonka jaką była Rig wraz ze swoim Pierwszym Plemieniem jakie dało początek wszystkim dzisiejszym Amazonkom też walczyła ramię w ramię ze swoimi Stwórcami z tym plugastwem. Jednak demonów było miliardy i zalewały skazany na zagładę świat jak powódź. Aż jak w to chcą wierzyć elfy z ich magicznej wyspy na środku oceanu one stworzyły Wielki Wir jaki odessał i do dziś odsysa Eter z powrotem do piekielnej domeny. Wtedy śmiertelne i wyjątkowe istoty jakie znalazły na tej planecie swój dom mogły wreszcie dać odpór tej inwazji. Nie inaczej było tutaj, w Lustrii, którą sami Pradawni uczynili ten piękną krainę jaką Amazonki do dziś wspominały z rozrzewnieniem jako Wielki Wspaniały Ogród w jakim pierwsze Amazonki wielbiły Rig oraz Pradawnych swoimi tańcami, pieśniami i urodą bo to właśnie one a nie Jaszczury były ich ukochanymi dziećmi a jaszczury tylko spełniały ich wolę w krwawych wojnach i masakrach jakie niszczyły to co Pradawni uznali za sprzeczne z ich wizją tego świata. Ale w obliczu inwazji piekielnego pomiotu przemienili swoją potężną magią ta krainę w śmiertelną pułapkę jaka miała zabijać wroga na każdym kroku. - W końcu wszystkie śmiertelne rasy odniosły zwycięstwo. W czasach gdy jeszcze elfy były młode a krasnoludy oseskowały w swoich górach ucząc się od swoich bogów - założycieli zaś ludzie byli tylko babrarzyńcami kryjącymi się po jaskiniach. Część demonów opanowała tą piramidę. W końcu Rig i jej towarzyszkom w krwawej bitwie udało się odzyskać swoje święte miejsce ale okazało się, że w trzewiach piramidy powstał portal do piekielnego wymiaru. Wypluwał on z powrotem ledwo co zabite maszkary. Rig nie udało się wyrzynać ich tak szybko aby oczyścić tamto pomieszczenie. Udało się jednak zapieczętować i od tamtych dni my wciąż stoimy na straży tych pradawnych pieczęci. Jednak wszystko wskazuje na to, że pieczęcie zostały złamane lub naruszone. Przez jaszczury a może przez te podziemne stworzenia jakie się tu pojawiły i ryją swoje nory. Będziemy musieli tam dotrzeć i odnowić te pieczęcie. I zabić wszystkie poczwary jakie natkniemy się na drodze. Dlatego w misji weźmie udział czcigodna Lalande jaka może odprawić te rytuały przywracające równowagę pieczęciom. - Majo podsumowała na koniec jak sobie Amazonki wyobrażają tą misję i dlaczego ich święta wyrocznia jaka do tej pory raczej zdawała się unikać brania udziału w misjach tym razem weźmie w niej udział osobiście. Zresztą sama królowa zamierzała na powierzchni poprowadzić swoje wojowniczki do walki o piramidy podobnie jak kapitan swoje wojska do szturmu na główny plac. Jednak wieści o jakimś demonicznym portalu w trzewiach piramidy wywołały spore poruszenie. - A jeśli natkniemy się na te demony gdzieś w piramidzie i je zabijemy to to nie wystarczy? - zapytała pancerna kapitan a Majo przetłumaczyła jej pytanie na język tubylców. Tym razem wypowiedziała się wyrocznia co chwilę trwało ale w końcu ciemnoskóra tłumaczka odpowiedziała na pytanie imperialnej oficer. - Jeśli będzie wyglądało, że je zabiliście to tak naprawdę odsyłacie je tylko z powrotem do piekielnego wymiaru. I prędzej czy później tu wrócą. Trzeba z powrotem uszczelnić pieczęcie aby nie mogły przedostawać się do naszego świata i go wypaczać swoją obecnością. - wyjaśniła jej Majo a przy okazji i pozostałym. Znów zapadła chwila ciszy gdy każdy trawił te słowa w swojej głowie. - A nie da się zamknąć samego portalu? Raz na zawsze? - zapytała milcząca do tej pory von Schwarz. Jej pytanie wywołało dłuższą dyskusję pomiędzy królową a jej wyrocznią jakie znów skończyło się tym co przetłumaczyła Majo. - Być może by się udało. Ale to bardzo, bardzo ryzykowne, nasza królowa i wyrocznia nie są skłonne podjąć takie ryzyko. Trzeba by bowiem całkiem zdjąć pieczęcie i otworzyć kamienne drzwi. I tak naprawdę nie wiadomo co jest za nimi. Może być już piekielny wymiar. Minęły milenia odkąd śmiertelnik ostatni raz postawił tam stopę. Trzeba by przedrzeć się do samego portalu i go zniszczyć lub zamknąć. Czcigodna nie jest pewna czy da radę to zrobić. A raczej powinna dać radę gdyby nic się nie zmieniło tam przez milenia. Nie wiadomo jak jest teraz. Do tego musiałaby mieć swobodę manewru a wątpliwe aby plugastwo jej na to pozwoliło. Więc reszta musiałaby cały czas walczyć z nieskończonymi hordami demonów licząc, że zdąży się zamknąć portal zanim nas ta horda wybije. - tłumaczka była jak zwykle poważna ale jak i chyba wszyscy w pomieszczeniu. Wydawało się, że mówią o czymś tak nieskończonym, że trudno to było ogarnąć rozumem. Jakby ta bitwa o piramidy wkraczała w jakiś całkiem inny wymiar. - Ale gdyby zapewnić taką osłonę naszej czcigodnej. To byście były skłonne podjąć takie ryzyko? - Vivian dalej drążyła temat i wdała się w dłuższą dyskusję z Amazonkami. Te wydawały się być mocno zaskoczone pomysłem i chyba nie brały go pod uwagę. W końcu wtrącił się sam kapitan który też miał nieco niewyraźną minę jak się zaczął ten nadprzyrodzony wątek jakiego chyba wcześniej niezbyt brał pod uwagę. A przynajmniej nie w takiej skali. - Chwileczkę milady bo jak na razie to zapewne ja i moi ludzie byśmy mieli walczyć z tym plugastwem. Bo chociaż niczego ci nie ujmując milady ale jesteś jedna i w pojedynkę raczej hord demonów nie pokonasz. - zauważył estalijski kapitan jaki wydawał się być nieco zirytowany przebiegiem dyskusji. - Masz całkowitą rację mój kapitanie. Ale gdybym miała swoją armię? Wtedy chyba mogę nią rozporządzać wedle uznania nieprawdaż? - uśmiechnęła się bladolica milady kiwając jednak zgodnie głową do uwag Estalijczyka. - Masz własną armię? Od kiedy? Gdzie? - kapitan wydawał się być mocno sceptyczny a chyba niezbyt miał ochotę bawić się w jakieś słowne gierki i niuanse. Do tej pory jednak imperialna milady ze Stirlandu zdawała się działać sama i w obu obozach być gościem a na generała całej armii nie wyglądała. Zresztą poza jaszczurami, tubylczymi wojowniczkami no i przybyszami zza oceanu jakiejś innej armii tu chyba nie było. - Wierz mi kapitanie, jak ich wezwę to przybędą niezwłocznie. Ale chciałabym wiedzieć od naszych gospodyń czy gra jest warta świeczki. I jaka by była nagroda za udział w takim ryzykownym przedsięwzięciu. Myślę, że mnie by pasował swobodny dostęp do piramidy abym mogła w spokoju prowadzić swoje badania. Uważam, że to odpowiednia cena za zniszczenie pradawnego portalu do demonicznego wymiaru. - czerwono - czarna szlachcianka zaczęła odpowiadać kapitanowi ale dość szybko przeniosła spojrzenie na Majo, królową i wyrocznię. Dyskusja pomiędzy Amazonkami trwała tym razem długo. Po czym odezwała się tłumaczka mówiąc, że królowa prosi o czas do zastanowienia bo muszą się naradzić nad tym wariantem jaki do tej pory nie rozważały. - Oczywiście. W takim razie życzę wam udanej nocy. - kapitan zgodził się bo chyba też ta narada nie przebiegła tak jak pierwotnie planował. Obie strony wstały, pożegnały się i zaczęły się rozchodzić. Tylko kapitan nadal siedział na składanym krześle z posępnym wyrazem twarzy i wpatrywał się gdzieś w przestrzeń machinalnie bawiąc się pustym już pucharem i ocierając chusteczką mokry od potu kark.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
22-03-2023, 17:07 | #379 |
Markiz de Szatie Reputacja: 1 | Carsten na naradzie starał się wybrzmieć w sposób przekonujący i rozsądny, odnosząc się do poruszanych tematów. Ostatnio edytowane przez Deszatie : 22-03-2023 o 17:10. |
25-03-2023, 16:57 | #380 |
Reputacja: 1 |
|