Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-03-2023, 12:03   #76
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 22 - 2519.07.08; bzt; ranek - popołudnie (1/2)

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Zachodnia; ul. Kołodziejów; kamienica Joachima
Czas: 2519.07.08; Bezahltag; noc
Warunki: - ; na zewnątrz: noc, pogodnie, łag.wiatr, ziąb



Wszyscy



Gdy pierwsze sylwetki wynurzały się z czeluści piwnicy pod zwaloną wieżą była już głęboka noc. Cisza, bezruch i różne odległe odgłosy które niosły się pustymi, mrocznymi kanionami miasta świadczyły o późnej porze. Kultyści rozproszyli się wśród tych ulic i zaołków gdy każdy zmierzał do swoich domów. O ile tacy co sami zarządzali swoim dniem jak Pirora, Joachim czy Heinrich mieli szansę odespać tą zarwaną nockę to lud pracujący jak Otto czy łotrzyce udające skruszone grzesznice to im zapowiadał się bardzo długi i męczący dzień. Ale ten niecodzienny zbór, całkiem nie planowany wcześniej, w środku tygodnia, okazał się bardzo burzliwy ale i owocny. Nie tylko Merga przetłumaczyła zwoje Oster ale i ogłosiła im wszystkim co tam jest. A z jej interpetacji oraz słów Starszego wynikało, że chociaż opracowała to jedna z Sióstr, poświęcona jednemu z patronów to jednak sprawa dotyczy ich wszystkich. No i jest tylko ułamkiem dziedzictwa pozostawionego im w spadku przez mityczne Siostry jakie w końcu dostąpiły demonicznego wywyższenia stając się czymś więcej niż tylko śmiertelniczkami. Zresztą nawet obecność i możliwości Sorii świadczyć się zdawały za taką interpretacją w końcu nawet ona sama nie śmiała się choćby porównywać do swojej legendarnej matki i wyrażała się o niej z najwyższą czcią i szacunkiem.

Ale wracając z tego zboru, już pojedynczo czy w w duetach każdy chyba miał okazję przemyśleć to wszystko co zostało powiedziane, przedstawione i planowane. Chyba najwięcej emocji wzbudziły te zwoje i to co z nich wynikało. Starszy i Merga przykładali do tego wielką wagę. Pomysł Heinricha o zapłodnieniu nasieniem Oster aktorek jakie miały przybyć w trupie teatralnej z Saltburga na tutejszy turniej czy inne uroczystości spotkał się z wielkim poparciem ze strony liderowego duetu. Niemniej na tą chwilę niezbyt było wiadomo kiedy dokładnie ta trupa miałaby przybyć do miasta i kto dokładnie byłby w jej składzie. Ale informacji jakich udzieliła Pirora wynikało, że tak czy inaczej jakieś aktorki tam będą na pewno. Zapewne jakieś służki także. No ale na razie nie było tego wiadome jak to by miało wyglądać dokładniej. Poproszono Pirorę aby się tego dowiedziała bo w końcu z kultystów to ona zdawała się być najlepiej zaznajomiona w śmietance towarzyskiej miasta oraz sprawach teatru. Chociaż ona sama nie wyglądała aby tyrskała entuzjazjem na takie marnotrastwo utalentowanych dusz jakie tak długo starała się ściągnąć do miasta do świeżo otwartego teatru. Ogólnie dziewczęta poświęcone Wężowi zdawały się być najmniej pozytywnie nastawione do tego całego muszego projektu.

- Ale te aktorki chociaż to bardzo obiecujący trop to jednak sami wiecie, lepiej mieć wróbla w garści niż gołębia na dachu. Mimo wszystko rozglądajcie się za okazją do pozyskania nosicielek tu na miejscu. I najlepiej jak najprędzej bo jak słyszeliście ten rozwój nieco trwa i jak chcemy mieć gotowe muchy na dzień naszego ataku to musimy zacząć hodowlę jak najwcześniej. - Starszy już pod koniec spotkania zrobił takie podsumowanie tego wszystkiego co omawiali dzisiejszego wieczoru. Po różnych dyskusjach okazało się, że po opuszczeniu kobiecego łona to dalszy rozwój much Oster wydawał się względnie prosty. Paradoksalnie nawet samo zapłodnienie nie było takie trudne. Zabierało parę chwil i jak już się miało przed sobą nagą kobietę to wydawało się całkiem proste. Wystarczyło wsadzić tą krótką rurkę jej tam do środka i wstrzyknąć zawartość. O ile oczywiście zdobycie chętnej do rozebrania się kobiety nie było dla kogoś trudne. Najtrudniejszym etapem właściwie wydawało się te czekanie co dalej. Bo to miało zająć gdzieś od pół tygodnia do tygodnia. Tak mniej więcej. Więc nie działo się tak od razu, tej samej nocy czy dnia co by jeszcze taka nosicielka była w mocy kultystów. Tylko trzeba było czekać.

To oczywiście nie był kłopot gdy była w mocy kultystów. Silny bez wahania się zaoferował, że pozbieranie jakichś naprutych ladacznic z tawern nie powinno być trudne. A gdyby nawet nie były naprute to wystarczy jakąś znaleźć na ulicy, dać jej w łeb i można było zaciągnąć gdzie trzeba. Nawet jeśli to nie wszystko by poszło tak gładko czy tak prymitywnie jak to mówił khornita to wydawało się oczywiste, że nałapanie nosicielek na mieście nie powinno sprawić im większych trudności. Zwłaszcza jakby użyć siły jaką mieli Silny czy Rune albo wykorzystać jakiś podstęp z dużą ilością wina czy nawet numerkiem z ladacznicami. To wydawało się do zrobienia. Chociaż oczywiście każde takie porwanie niosło ze sobą możliwość wpadki. Jeden kłopotliwy świadek czy nawet pechowe nadzianie się na jakichś innych osiłków, wybawicieli czy straż miejską mogło narobić bigosu. Drugim wąskim gardłem było trzymanie takich branek w niewoli. Do tej pory Sigismundus trzymał je u siebie w piwnicy. Nawet jakby zwolnił z niewoli Loszkę to i tak miał do dyspozycji dwie cele w każdej mógł pomieścić jedną, góra dwie osoby. Rozważano czy nie użyć którejś z kryjówek kultystów. Albo “Starej Adele” albo tej pod zwaloną wieżą. Na razie zostawiono to jako plan rezerwowy bo Starszy wolał aby ich kryjówki pozostały ich kryjówkami. W przyszłości jak podsunął Otto można było wykorzystać do tego celu jaskinię Oster. Ale ona była za miastem. Szło się tam cały dzień. Trzeba by i tak jakoś znaleźć chociaż czasową kryjówkę na mieście dla tych schwytanych branek. A potem je jakoś przetransporotwać za miasto do tej jaskini. Całkiem spore przedsięwzięcie logistyczne. Zwłaszcza jak zauważalna część z nich miała wkrótce odpłynąć z Mergą więc zrobiłoby się ich jeszcze mniej. Starszy co prawda był dobrej myśli ale i tak trzeba było rozważyć jak to wszystko ugryźć.

- Może moi pobratymcy by mogli pomóc? Do naszej jaskini to tak z pół dnia. Można by u nich się zatrzymać. Z tymi brankami też. Chociaż musiałabym zapytać o to Kopfa i Opal. - zaproponowała Lilly bo w końcu pochodziła z jaskini odmieńców nawet jeśli od zimy mieszkała tutaj w mieście. Wciąż była razem ze Strupasem głównymi łącznikami z mutantami Kopfa. Starszy przychylił się do tej prośby a nawet ucieszył. Obiecał, że napisze list do Kopfa i ogólnie da wytyczne Lilly aby z nimi porozmawiała na ten zaszczytny temat. Więc zanosiło się, że lada dzień dziewczyna o liliowych włosach wyruszy za miasto w las aby zanieść to zapytanie ich mistrza do lidera społeczności odmieńców.

- No i widzicie drogie dzieci, cały ten ambaras z nosicielkami nam zbywa jeśli trafiłaby się ochotniczka. Wtedy ona dalej sobie żyje i robi co zwykle a jak wyda na świat pomiot Oster to przychodzimy na gotowe i wszystko zostaje bez zbędnych świadków. - westchnął zamaskowany mężczyzna bo to wydawał się przypadek idealny. Gdyby jakaś kobieta zgodziła się na zasianie i na dalszą współpracę to wydawało się, że są spore szanse, że udałoby się zachować sprawę w dyskrecji. A po paru dniach czy tygodniu odebrać wydany na świat owoc. Bez tego całego porywania, zamykania w celach, transportowania przez miasto czy za miasto co na każdym etapie było obarczone jakimś ryzykiem wpadki. Tylko znalezienie ochotniczki na taki numer nie zapowiadało się na łatwe zadanie. No ale należało mieć na uwadze aby znaleźć takie nosicielki, takie lub inne, w ten czy inny sposób.

Przy okazji planu z trupą aktorską dobrze było zakręcić się przy pannie van Zee bo to właśnie ona była tutaj główną dusza i sercem spraw teatralnych. Poza tym znała się osobiście z częścią aktorów i aktorek jakie w sporej mierze przyjeżdżali tu z jej inicjatywy i na jej zaproszenie. Nawet Pirora nie znała wszystkich detali ani tych aktorów osobiście. Zimą przez Salzburg tylko przejeżdżała zatrzymując się tam na krótki postój dla regneracji zmarzniętych sił i nie miała okazji go zwiedzić czy poznać się z kimś lepiej. Zaś tutejsza śmietanka całkiem regularnie jeździła do operu czy teatru w Saltburgu i w dobrym tonie było się tam pokazać co jakiś czas. Przyjechać z wrażeniami ze sztuki, jak wypadki aktorzy i reżyser no i z jakimiś nowymi ploteczkami ze stolicy. Tutaj nie tylko Kamila van Zee była taka obyta, to raczej Pirorę ominęły takie rozrywki bo była zbyt krótko a sprawy związane z remontem teatru i własnej kamienicy mocno ją absorbowały na miejscu.

Jak już zbierali się do wyjścia to dawało się zauważyć dużą różnicę w zachowaniu. Sigismundus był radosny jak skowronek. Jak dobry wujaszek jaki był gotów utulić do serca cały świat i swoich kolegów i koleżanki także. Puścić w niepamięć wszystkie złe słowa jakie między nimi stanęły gdy stali u progu tak świetlanej ery. Pirora i Łasica na odwrót. Wychodziły ciche jak pobita strona jakiejś bitwy. Dało się wyczuć, że im ten plany pochodzące z dziedzictwa Oster zdecydowanie nie przypadły do gustu. I o ile tydzień temu gdy sprawa była świeża i niejasna to jeszcze różnie mogło się potoczyć to teraz te wieści ze zwojów i to jak Merga ze Starszym przyklepali ten plan, w tej czy innej wersji ale przyklepali to trudno im było z tym dyskutować. Ale braku akceptacji nie ukrywały i entuzjazjmem nie tryskały.

- I pamiętajcie o snach. Własnych i cudzych. Wsłuchajcie się w nie, nie lekceważcie ich. Sióstr nie ma jeszcze w naszym świecie i sny są furtką do wsłuchania się w ich głosy. - poprosiła na koniec rogata wiedźma obdarzając ich ciepłym uśmiechem i złotym spojrzeniem.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Zachodnia; ul. Kołodziejów; kamienica Joachima
Czas: 2519.07.08; Bezahltag; południe
Warunki: mieszkanie Joachima, jasno, ciepło, cicho; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, sła.wiatr, umiarkowanie



Joachim



Gdyby astrolog musiał wstawać z samego rana to zapewne by się nie wyspał. Na szczęscie ci byli znani z nocnego wpatrywania się w gwiazdy to nawet chyba nikogo za bardzo nie dziwiło, że potem przesypiają do południa. Tak czy inaczej Joachim wstał jak uznał za stosowne czyli jak się wyspał. Była już z połowa dnia gdy zdecydował się na poważnie otworzyc oczy. Chociaż widok za oknem nie budził zachwytu bo niebo było dość pochmurne. Dobrze, że w nocy dopisało mu szczęście i ładnie było widać gwiazdy. Wrócił prawie w ostatnim momencie. Swoim wprawnym okiem już po wyjściu z piwnic kryjówki pod wieżą zorientował się, że ma mało czasu. Co prawda do poranka było jeszcze parę, dobrych dzwonów ale teraz, w lato, tutaj na północy to przedświt przychodził wcześnie i kradł blade światło gwiazd już między drugim a trzecim dzwonem. A o czwartym to już nieboskłon wyraźnie zaczynał różowieć i blednąć mimo, że na ziemi panowała jeszcze głęboka noc. Dopiero po piątym dzwonie zaszynało tam szarzeć no ale wówczas to astronom już poza księżycami i najjaśniejszymi gwiazdami już niezbyt miał w co wycelować lunetę.

Zanim się rozstali to obie łotrzyce podziękowały mu za ofertę pomocy. Ale chyba nie wpadły na pomysł jak mogłyby użyć jego niezwykłych talentów. - A nie możesz przechodzić przez ściany? Przez drzwi by wystarczyło. Aby zobaczyć co za nimi jest. Bo jak nie to i tak my byśmy musiały ci otworzyć te zewnętrzne drzwi. A potem te od skarbca właściwie też. - zastanawiały się trochę niepewnie czy dobrze rozumieją opisaną moc. Ale już tak późno w nocy to nic nie wymyśliły jak tego talentu można by użyć. Jak bez ingerencji w świat materialny to chyba nawet dla kawału kopnąć kogoś w tyłek nie było można albo rzucić czymś aby odwrócić uwagę… Joachim mógł im potwierdzić, że nie, takich rzeczy się nie da. W tej bezcielesnej formie astralnego ducha mógł chodzić tam gdzie dałby radę wejść w swojej fizycznej formie więc przenikanie przez materię i jakakolwiek ingerencja z nią nie była możliwa.

- Wiesz, my byśmy musiały cię zobaczyć jak to wygląda. Czy rzeczywiście cię nie widać. Może coś wtedy byśmy wymyśliły. Bo zwykle obywamy się bez takich numerów bo my zwykłe dziewczyny z ulicy jesteśmy. Ale to miłe, że chcesz nam pomóc. - dodała od siebie Burgund i cmoknęła go w policzek. A Łasica w drugi. Po czym zaśmiały się wesolutko i ruszyły w ciemności nocy. A on w swoją stronę.

Tej nocy jednak zdołał jeszcze zdążyć do domu a z południowej do zachodniej dzielnicy to miał spory kawałek do przejścia. Ale zdążył na tyle aby złapać za lunetę i poobserwować gwiazdy. I zastanowić się co też one mogą nieść za wróżbę dla barona Wirsberga.

Co ciekawe to wyraźnie był wyraźny łucznik znany jako Sznur Limnera. To był symbol sprzyjający wenie artystów, precyzji rzemieślników i zamysłom wymagających finezji. Joachim nie był do końca pewny czy można by uznać barona za rzemieślnika czy artystę no chyba, że to miałaby być jakaś metafora. Albo jako śniącego ten swój dziwny, niepokojący sen. W każdym razie Sznur lśnił wczoraj pierwszorzędnie więc ogólnie wydawał się sprzyjać takim różnym finezyjnym i natchnionym projektom lub wymagających precyzji.

Co więcej dobrze też świecił Wielki Krzyż. Ten z kolei patronował jasności umysłu, podejmowaniu klarownych i właściwych decyzji i takich jakie dawały sznase na przynoszące efekty działania. Jeśli by wziąć pod uwagę, że pytał we wróżbie o barona jaki sprawił na nim wrażenie rozstrzęsionego i skołowanego to paradoksalnie wychodziłoby, że baron jednak jest trzeźwy na umyśle a nawet promienieje jasnością o ile by tak interpetować te skrzyżowane ze sobą gwiazdy z ostatniej nocy.

W oko wpadał też ciemny, bezgwiezdny obszar zwany przez maluczkich Wielką Pustką, Wielką Dziurą a przez uczonych Vobistem Ulotnym. To zwykle był złowróżbny znak. Podobno gdy był w pełni łowcy czarownic ruszali na łów aby palić heretyków i czarnoksiężników. Z drugiej jednak strony gdy się było takim czarnoksiężnikiem to niekoniecznie mógł to być zły omen. Wręcz przeciwnie, mógł oznaczać, że los mu sprzyja i aby podążał dalej swoją drogą. Chociaż był też symolem chorób psychicznych, majaków i przywidzeń i jeśli tak by potraktować sny barona no to niestety nie było to dla niego zbyt pochlebne.

Tak czy inaczej umówił się na spotkanie z baronem Wirsbergiem jutro. Czyli właściwie już dzisiaj. No i musiał mu coś powiedzieć. Tak czy inaczej będzie to rozmowa z baronem, przyjacielem państwa van Hansenów no i osobą z towarzystwa jaka całkiem możliwe, że opowie jak się sprawił tutejszy młody astrolog. Co więcej z tego co mówił wczoraj na dzisiaj zaprosił do siebie tą młodą morrytkę bo ona też uchodziła za eksperta od snów. Tylko nie było pewne czy na tą samą porę i czy się spotkają. W każdym razie gdy już za oknami gwiazdy bladły i na wschodzie niebo zaczynało zdradzać pierwsze oznaki przedświtu zdecydował się udać do swojego łóżka na spoczynek. I miał sen.

Właśnie sen go obudził. Snił znajomy widok. Chociaż w pierwszej chwili nie mógł rozpoznać co w nim znajomego. Dopiero po chwili się zorientował, że jest na ulicy. I jakieś kamienice są… Takie dziwnie wysokie. Jakby był małym dzieckiem i wszystko wydawało się większe… I trochę straszniejsze niż teraz gdy od dawna już był dorosłym mężczyzną. Zorientował się gdy zobaczył mur. Też wydawał się duży i trochę złowieszczy. Ale był kryty dachówką. Jak ten mur jaki okalał Akademię albo świątynie Mananna. Wtedy się zorientował, że to dziwnie przypomina sen jaki mu opowiedział baron Wirsterg… Nie miał pojęcia czy śni ten sam sen czy to jego imaginacja tak sobie zwizualizowała słowa szlachcica. Ale tak jak mu opowiadał usłyszał dzwoneczki. Całe mnóstwo drobnych dzwoneczków. Jeden taki mały łatwo by było przegapić ale musiało być ich wiele. Każdy dzwonił nieco innym tonem przez co trudno było się skupić na jednym i wyłapać jego dźwięk. Ale jako całość to tak, słyszał ich ładny, przyjemny dla ucha odgłos. Jak chór dziecięcych głosików śpiewających piękny psalm pochwalny.

Sam nie był pewien kiedy się znalazł przy murze. To już na pewno musiał być sen bo z bliska mur wydawał się jeszcze wyższy. Niebotyczny! Ale w snach to często się zdarzało, że rzeczy wydawały się być jakieś wypaczone i zakrzywione, niby podobne do tych co się znało ale jednak jakieś takie inne. I jak stał przed tym ogromnym murem to usłyszał… Właściwie to nie. Właściwie to poczuł bardzo charakterystyczny zapach. Znajomy każdemu żakowi, uczonemu czu chociaż wykształconemu człowiekowi. Zapach księgi. Takiej starej, jak się ją dopiero otworzy pierwszy raz i ten kurz, zapach papieru, zaschniętego inkaustu, wszystko uderza w twarz ze swoją mocą. Nie miał pojęcia skąd dochodził ten zapach. Bo nie widział żadnej księgi w pobliżu. Ale usłyszał coś nowego. Chrobot pazurów po bruku. Biegły! Coś wielkiego, groźnego i drapieżnego jak jakaś straszna bestia zerwana z łańucha. A przypomniał sobie jak baron opowiedział mu, że coś go goniło i rozdeptało pazurzastą łapą! To było w tym momencie tak sugestywne, tak przerażające, że jakaś szponiasta łapa zaraz go rozszarpie i wetrze w ten brudny bruk, że aż się obudził. Na szczęście bez żadnej szponiastej łapy nad głową, w swoim łóżku i sypialni, bez żadnych niespodzianek. I jak spojrzał za okno okazało się, że przespał już z połowę dnia. Ale chociaż mniej więcej się wyspał.


---



Potem zjadł śniadanie i mógł się zastanowić co dalej. Najpierw przejrzał na spokojnie swoje notatki jakie zrobił wczoraj z tego drugiego manuskryptu Oster. Razem z aptekarzem je notowali chociaż i Tobias chyba też coś zapisywał. Wczoraj grubas od Nurgla był dobrej myśli i Joachimowi wydawało się, że chyba słusznie. Ale tyle się działo i mówiono dookoła, że nie był do końca tego taki pewien. Dopiero dzisiaj jak usiadł wygodnie u siebie i miał okazję pożądnie się wczytać w swoje zapiski mógł się zapoznać z tym dokładniej.

Merga na pewno miała rację w tym, że to przypominało książkę kucharską. Parę łyżek tego, pokroić tamto, utrzeć to, dolać jeszcze coś… Tam podgrzać na tyle a tyle czasu, tu zostawić aby się zsiadło czy spleśniało… Nie wydawało się to trudne. Właściwie jak się nie wiedziało jaki ma to mieć efekt i do czego ma służyć to nawet nie brzmiało jakoś strasznie. Może poza fragmentami gdy ewidentnie pisało o larwach, czerwiach albo muchach. A tak to można było wierzyć, że chodzi o jakiś standardowy eliksir czy miksturę. On sam co prawda zielarzem czy alchemikiem nie był ale większa część przepisów wymagała po prostu uwagi i przestrzegania reżimu aby dodać to co trzeba, takie jak trzeba i wtedy kiedy trzeba.

Przepisów było kilka. Najkrótszy to się mieścił w paru linijkach i nawet nie było pewne czy to nie jest jakiś żart Oster albo Mergi. Bo brzmiał tyleż lapidarnie co brutalnie.

“Jeśli zależy ci na czasie a nie zależy na nosicielce napchaj do środka tyle świńskiego łajna ile zdołasz i dopilnuj aby tego nie wydłubała. Czerwie będą rosnąć jak na drożdżach ale los nosicielka rzadko bywa do ponownego użytku.”

Poza tym krótkim wpisem przepisów było kilka. Na przyspieszenie rozwoju czerwi w nosicielce i aby były większe i silniejsze. Na to aby kokony dojrzewały szybciej. Na dodatek do karmy dla dorosłych owadów aby rosły większe. Na to aby dojrzewały szybciej i by szybciej mogły składać kolejne jaja. Na to aby, na afrodyzjak który miał zwabiać dorosłe owady w dane miejsce na wypadek gdyby się rozleciały po okolicy a były potrzebne w tym, jednym miejscu.

Same przepisy pod względem składników rzeczywiście nie wyglądały jakoś bardzo skomplikowanie. Dwa gatunki pospolitych tutaj grzybów do tego mogły być ich zasuszone wersje, trochę runa leśnego w postaci czerwonych jagód i mchu, pająki razem z pajęczyną, surowe jajko… No nie, nie wyglądało to na coś bardzo trudnego do zdobycia. Pewnie dlatego wczoraj Sigismundus był taki ucieszony. Trochę zachodu było z tym, że niektóre rzeczy trzeba było poczekać aż się sok wyciśnie, aż się pleśń zmaceruje i całość się przegryzie ze sobą. Ale właściwie tą najprostszą wersję eliksiru na przyspieszenie pseudociąży to chyba jakby posłał Gunthera to do wieczora powinien wszystko kupić. A Sigismundus to może nawet miał większość tych rzeczy u siebie w aptece. Pewnie też dlatego tak wczoraj mu się oczka śmiały. Joachim nie miał takiej wprawy w aptekarskim rzemiośle jak tamten ale mimo wszystko opis wydał mu się na tyle prosty, że chyba mógłby i sam spróbować. Bo chyba Oster albo nie była tak skomplikowana w projektowaniu tych mikstur albo cechowała się dużą pragmatycznością w możliwości zdobycia poszczególnych składników do swoich przepisów. Zresztą jak urzędowała w tej okolicy no to tutaj pewnie i dziś były podobne składniki jak i za jej czasów.

Co więcej przepisy były tak ułożone, że do tych najprostszych wersji wystarczyło dodać kolejne składniki aby uzyskać mocniejszy efekt. Z tymi bardziej zaawansowanymi już nie był taki pewny czy byłoby tak łatwo zdobyć te brakujące elementy. Kwiat zielonego żonkila to chyba rósł na bagnach na wschodzie a te cieszyły się opinią niezbyt przyjemnego i przyjaznego miejsca. Zresztą całkiem zasłużenie. Same okropności miały tam mieszkać. Skrzek salamandry plamistej to chyba też tam. Nie był pewien czy kiedyś ją widział na własne oczy podobnie zresztą jak z tym zielonym żonkilem. Ale chyba jednak oba składniki były dostępne na tych bagnach a były niezbędne do tej bardziej zaawansowanej wersji. Do mistrzowskiej też. Ale jeszcze trzeba by mieć elfi miód. A to chyba było od pszczół jakie były w lesie tutejszych leśnych elfów. Tyle, że one ponoć strzelały do każdego kto im się władował w ich leśny matecznik więc nie zapowiadało się aby szło to łatwo zdobyć. Na takiej nadnaturalnej istocie jaką zapewne już wówczas była Oster to może nie robiło większego wrażenia ale dla zwykłego śmiertelnika to mogło się skończyć kiepsko taka wycieczka w elfie podwórko. No chyba, że jakoś bez tego by udało się dostać ten elfi miód. Potem musiał odłożyć te zapiski i przemyślenia bo zapukał Sven dając znać, że powóz barona przyjechał.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Północna; ul. Szlachecka; rezudencja von Wirsberga
Czas: 2519.07.08; Bezahltag; popołudnie
Warunki: salon barona, jasno, ciepło, cicho; na zewnątrz: jasno, pogodnie, powiew, nieprzyjemnie



Joachim



Joachimowi podczas podróży znów towarzyszył ten sam, dystyngowany, nie młody już lokaj barona Wirsberga co wczoraj. Okazywał nienaganne maniery między innymi tym, że sam nie indagował rozmowy jeśli nie miał do zakomunikowania woli swojego pana. Paul razem z Joachimem wysiedli z powozu i lokaj zaprowadził go nieco tym razem gdzie indziej niż wczoraj bowiem do salonu a nie do sypialni.

- A jesteś mój drogi. Bardzo dobrze, bardzo dobrze. Wczoraj wziąłem na noc te nowe krople na sen i… No może nie spałem jak dziecko ale przynajmniej bez snów. I bardzo dobrze, i bardzo dobrze. No siadaj, siadaj przyjacielu, Paul obsłuż pana. - dzisiaj dla odmiany ze dwa razy starszy od astrologa gospodarz wydawał się być w o wiele lepszym humorze niż wczoraj. No i był ubrany jak do przyjmowania gości a nie w nocnej koszuli jak wczoraj.

- To papo jak masz gości to ja uciekam. Cieszę się, że już ci lepiej. - młoda kobieta, ubrana jak szlachcianka, cmoknęła ojca w policzek i wyszła z salonu zostawiając ich samych. Po drodze jednak skusiła się posłać zaciekawione spojrzenie gościowi. Ale nie wypadało tej młodej damie zostawać przy rozmowach ojca z gośćmi, do tego innymi mężczyznami. Baron pożegnał córkę ciepło ale nieco w roztargniony sposób ciekaw widocznie jakie wieści przynosi młody astrolog.

- No i co tam mówią niebiosa? Coś się udało dowiedzieć w mojej sprawie? - zagaił gospodarz po wyjściu córki jakby nie mógł się doczekać tych wieści. Paul stał jak żywy posąg ze dwa kroki za swoim panem i nie ingerował w rozmowę. Aż na zewnątrz dało się słyszeć nadjeżdżający powóz jaki się zatrzymał niedaleko. Wkrótce drzwi salonu się otworzyły, weszła jakaś pokojówka, dygnęła grzecznie gościom i poczekała aż lokaj ją przejmie. Powiedziała coś do niego cicho a ten skinął głową.

- Jaśnie panie, przyjechała czcigodna Matka Somnium o jaką prosiłeś. - zaanonsował gościa czekając na decyzję swojego pana.

- O! I bardzo dobrze, bardzo dobrze! Poproś tą zacną kobietę niech nie czeka! - zaśmiał się baron ucieszony takimi wiadomościami. Kamerdyner więc dał znak służącej i ta znów dygnęła wychodząc i zamykając za sobą drzwi. Zaś lokaj już przy nich został skoro niedługo i tak powinna przez nie wejść młoda kapłanka w czerni.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Południowa; ul. Metalowa; mieszkanie Heinricha
Czas: 2519.07.08; Bezahltag; południe
Warunki: mieszkanie Heinricha, jasno, ciepło, cicho; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, sła.wiatr, umiarkowanie



Heinrich



Dobrą stroną posiadania słusznego wieku było to, że nie trzeba było zaczynać dnia o świtaniu. Tylko można było wstać wtedy kiedy się chciało i uznało za stosowne. No albo jak kogoś sen obudził. Tak jak jego dzisiaj. Sam nie miał pojęcia czemu mu się przyśnił. Może to te ostatnie słowa rogatej wiedźmy aby mieli baczenie na swoje i cudze sny? Może to to o czym rozmawiali przez cały wieczór o dziedzictwie Oster i nie tylko? I tym jego pomyśle o aktorkach jaki dwójka liderów ich spaczonej rodziny zaakceptowała praktycznie z miejsca. Ot jedynie zostało ustalić parę praktycznych stron tego pomysłu ale właściwie został zaakceptowany. A Sigismundus to prawie go nosił na rękach za tak genialną myśl. Już na zborze ale i na koniec spotkania to prawie się rozpływał od wdzięczności i wzruszenia.

- Genialne! Genialne Heinrichu! Taki cudowny użytek z tych rozwydrzonych ladacznic! I w tak szlachetnym i zbożnym celu! Genialne! Gdybyś czegokolwiek potrzebował do tych aktorek czy czego innego to tylko daj znać. Póki będę w mieście to postaram się zrobić co się da! Potem jak pewnie widziałeś przeprowadzę się do tej jaskini ale to nie tak z dnia na dzień, na razie będę mieszkał tu, z wami. - wydawało się, że dzięki swojej śmiałej wizji były łowca czarownic wiele zyskał w oczach aptekarza. Chyba tylko z Otto żegnał się równie wylewnie. Za to zarobił krzywe spojrzenie od Łasicy więc ona chyba nie pochwała tego projektu. No ale to jeszcze było wczoraj w nocy. Zanim ruszył samotnie ku swojej kamienicy i wynajmowanemu mieszkaniu. A potem był sen. Całkiem wyraźny. Też chyba w nawiązaniu do tego co się działo na tym wczorajszym spotkaniu.

Bo śniły mu się… No chyba te aktorki… Chociaż nie, najpierw ktoś zapowiadał, że będzie wielka sztuka, wielcy artyści, wiele niespodzianek… Te wielkie niespodzianki jakoś wydały mu się szczególnie trafne a i zabawne. Potem to nie był pewny czy coś było jak tak to chyba tego nie zapamiętał po przebudzeniu. W każdym razie w końcu na scenie były one. Dwie aktorki odgrywające swoje role. Publiczność słuchała i oglądała w zachwycie. On właściwie też. Tylko, że wiedział coś czego nie wiedzieli oni. Że one, tam pod ubraniem, pod tymi kolorowymi sukniami i gorsetami ściskającymi szczupłe talie jakie im tak zazdrościły niejedne damy z widowni, one tam jeszcze pod spodem, w środku, miały prawdziwą niespodziankę. Ekscytacja publiczności rosła widząc, że sztuka zbliża się do wielkiego finału a Heinricha rosła jeszcze bardziej bo chociaż znał prawdziwe zakończenie to jednak nadal było przyjemnie na nie czekać i oglądać na własne oczy.

Wreszcie obie siadły na krzesłach. Każda na swoim i dalej odgrywały swoją rolę do końca. Po czym wolno, nieskończenie wolno zaczęły się schylać i uśmiechać. Sięgały po rąbek swoich spódnic. Heinrich wiedział, że to wywoła zaskoczenie i może nawet zgorszenie. A może i fascynację? W końcu to była wielka sztuka! Z samego Saltburga.

- Muszę ci powiedzieć, że trochę mi ich szkoda. Ale zawsze mnie trochę irytowały. Zadzierały nosa. No i przecież w każdej wielkiej grze są pionki do zbicia prawda? Tylko nie powinien wiedzieć, że jest pionkiem, lepiej niech myśli, że jest figurą, niech myśli, że jest ważny. Niezastąpiony. Wtedy się łatwiej nimi gra. - gdy spojrzał na mówiącą to stała tuż obok niego. Też jako widz siedzący na krześle tak jak i inni. Tylko pod ścianą a on tak raczej siedział w środku. Nie widział jej twarzy bo cień, bo włosy, bo kaptur. Ale gdy patrzył w bok, z bliska na jej niby płaski, zgrabny brzuch to też wiedział, że ona też to tam ma. To samo co kobiety na scenie jakie lada chwila miały ujawnić swoje splugawienie i sromotę. Ten jej brzuch tak przykuł jego uwagę, że się obudził. Zapamiętał tylko fiolet. Ciemny fiolet. Na jej dłoni. Nie był pewny co to było. Lakier na paznokciach? Rękawiczki? Pierścionek? Jeszcze coś innego? No coś w ciemnym fiolecie na dłoni. Dłoni jaką matczynym ruchem położyła na swoim brzuchu.

No a potem się obudził i już nie zasnął. Zostało mu zejść z łóżka, przygotować się na nowy dzień, zjeść co przygotowała Ilse no i pomyśleć nad tym wszystkim. Właściwie wczoraj nie było tak źle. Ani go noga nie rwała i jak już poszedł na spotkanie to byli prawie wszyscy. No i okazało się, że mają przełom w tym poszukiwaniu dziedzictwa Czterech Sióstr. Jak przyszedł to Starszy i Merga też go przywitali ciepło jak para dobrych gospodarzy dawno nie widzianego krewnego. Wiedźma pytała o nogę i czy maść pomogła. Bo teraz miała wkrótce odpłynąć do dzikiej, mroźnej północy ale jak maść by działała to mogła przygotować jej zapas przed odjazdem. Albo nawet zostawić przepis Starszemu aby mógł to przygotować samemu gdyby jej zbyt długo nie było. Więc powitali go całkiem rodzinnie. No a potem było to tłumaczenie zwojów przez Mergę i omawianie tego, planu obrabowania świątyni no i różne mniejsze i większe na bliższą i dalsza przyszłość. Jak już się żegnali i rozstawali podszedł do niego Rune.

- To coś myślisz działać z tym Czerwonym Johanem? Będziesz coś z nim gadał? Ja mam się do niego zgłosić? Mam się powołać na ciebie czy lepiej aby nas nie kojarzył ze sobą? - zagaił go były weteran wojenny bo skoro jednak miał zostać a nie płynąć do Norski to mógł się czymś zająć. Chociaż i tak jakby trzeba było porywać jakieś dzierlatki na rozpoczęcie hodowli czy szykować tą jaskinię za miastem to pewnie i jego by tam przydzielono bo trochę mało ich tu zostawało na miejscu a zadań zdawało się przybywać z każdym dniem.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Bursztynowa; kamienica Pirory
Czas: 2519.07.08; Bezahltag; popołudnie
Warunki: salon Pirory, jasno, ciepło, cicho; na zewnątrz: jasno, pogodnie, powiew, nieprzyjemnie



Heinrich



Bursztynowa to była z punktu widzenia metalowego kuternogi po niewłaściwej stronie miasta. Bo on mieszkał na południe od centrum a ona właściwie w samym centrum, bo Bursztynowa odchodziła na północ od Markplatz. Ale jak się nie musial z nikim ścigać ani spieszyć to dotarł tam kiedy mu było wygodnie.

Drzwi otworzyła mu zgrabna, młoda brunetka w ubrabiu pokojówki. Chociaż z nieco przykrótką spódnicą. Widać było zakończenie trzewików i kawałek łydek. Co by już podchodziło pod pewną dozę frywolności i dobrze wychowane damy ani tym bardziej ich służba nie powinny zachowywać się tak swobodnie. No ale panna van Dyke jako przybysz z południa Imperium, do tego miłośniczka i mecenas sztuki miała pewną dyspensę na takie detale więc pewnie i służba chociaż u niej w nieco mniej klasycznych sukniach do samej ziemi. Ale zachowywała się jak na służbę przystało.

- Proszę zaczekać. Sprawdzę czy panienka jest na górze. - poprosiła go ta młoda pokojówka zgodnie z zasadami etykiety. Po czym poszła schodami na górę i przez chwilę słyszał jej odchodzące kroki. Po czym na odwrót, jak się zbliża, schodzi po schodach i zatrzymała się przed nim obwieszczając, że panienka jest, przyjmie go więc prosi aby udał się za nią. Tak wszedł jej śladem na piętro i tu co mogło trochę dziwić w korytarzu już czekała na niego blondwłosa gospodyni.

- Dziękuję Kristen, sama już się panem zajmę. - powiedziała grzecznie i odprawiła służkę. Ta dygnęła jej na pożegananie, skłoniła się przechodząc obok gościa po czym słychać było jak schodzi po schodach na dół. Pirora nie czekała aż zejdzie do końca tylko od razu zaczęła mówić.

- Witaj Heinrichu. Muszę cię ostrzec, że Oksana jest u nas. Przywiozła tą suknię co Otto zamówił u nich dla Sorii. Jest śliczna! Soria bosko w niej wygląda! Ale Oksana jest, że tak powiem z sąsiedniej rodziny. Wie o nas i często bawimy się razem. Ona jest ulubioną dominą Fabi. Chociaż mi też robi za prawą rękę jak się bawimy w loszku. Poznałeś już ją? No nic no to teraz poznasz. Nie bój się, obędzie się bez żadnych bezeceństw. Tylko przymierzamy suknię. I wszystkie jesteśmy ubrane. - krótko streściła mu dlaczego do niego wyszła i chciała go uprzedzić kto jeszcze jest dzisiaj z nimi. O samej Oksanie, Hubercie i Fabienne to Heinrich trochę słyszał. Głównie przez plotek o ich konszachtach i romasach z ich wężowymi dziewczętami i spotkania w loszku jaki Pirora miała w piwnicy. No ale sam to tej sąsiedniej rodziny jeszcze nie spotkał. Trochę ich kojarzył z widzenia z porannych mszy jak mu ktoś z rodziny ich pokazał to mniej więcej wiedział czego się spodziewać. Hubert to taki ich lider jak w ich zborze Starszy. Tylko nastawiony na czczenie Księcia Przyjemności. Fabienne była czarnowłosą i bladolicą bretońską szlachcianką jaka wyszła za tutejszego kapitana statku. A Oksana była ich krawcową, projektantką i kochanką. No i ponoć pierwszorzędną dominą w zabawach w loszku czy alkowie. Łatwo ją było rozpoznać po dwukolorowych włosach. Przy skórze były jasno blond i stopniowo ciemniały aż przy końcówkach przechodziły w tak ciemny kasztan, że wydawały się prawie czarne. Końcówkę wypowiedzi Pirora pozwoliła sobie przejść w lekki i żartobliwy ton.

- Zastanawiałyśmy się właśnie czy by jej nie powiedzieć o tym, że szukamy nosicielek. Ona jest tu dłużej od nas i chwali się, że kogo to ona pod butem i pejczem nie miała. Kobiety też. Zresztą widać po Fabi. Ale nie tylko ją. No i mieliśmy szukać nosicielek. Tylko nie jestem pewna czy gadać z nią o tym czy nie. W ogóle o Siostrach to wiedzą ale to o muchach i reszcie to świeża sprawa to raczej nie. - zagaiła jakby właśnie sama łamała sobie głowę czy wspominać o tych ich poszukiwaniach koleżance i kochance z sąsiedniej rodziny czy lepiej nie. Brzmiało jakby ta miała spore towarzyskie znajomości i to wśród płci pięknej także a i częściowo już i tak wiedziała o Siostrach. No ale jednak bez takich drastycznych detali jakie wczoraj padły na spotkaniu pod zwaloną wieżą. A później zaprosiła gościa aby zrobił te kilka ostatnich kroków do widocznych drzwi do salonu.

Gdy weszli tam oboje to rzeczywiście wyglądało jak przymierzanie nowej sukni. Soria stała przed dużym a więc pewnie drogim lustrem i oglądała z zaciekawieniem swój własny wizerunek. Zaś obok niej stała młoda kobieta która w ogóle nie kojarzyła się z czymkolwiek dominującym. Miała skromnie upięte włosy, szpilki w ustach i koncentrowała się coś tam poprawiając przy barku klientki i krawędzi sukni. Sama była w o wiele skromniejszej spódnicy. Chociaż… Chociaż była w niej ukryta elegancja. Tam sztuczna róża, tu wyszywany pieczołowicie kwietny wzorek, tu z pozoru skromne wycięcie w boku jakie nie było od razu widoczne aż nie zrobiła szerszy krok aby sięgnąć po nożyczki i wtedy dało się zobaczyć kawałek całkiem zgrabnej nogi odzianej w pończochę. Pończochy były domeną szlachcianek bo to był eksluzywny i drogi towar na jakie zwykłe praczki czy szwaczki nie było stać. Albo krawcowe. No i kurtyzany z wyższej półki to jeszcze używały takich drogich rzeczy. A ta tutaj niby taka zwykła, prosta krawcowa a miała na sobie pończochy. Obie widząc, że mają gości odwróciły się do niego.

- I jak ci się podoba Heinrichu? - zapytała Soria kokieteryjnym tonem odwracając się do niego frontem i przybierając jeszcze bardziej kokieteryjną pozę. Oksana zwinnie usunęła się w bok aby nie zasłaniać widoku. Zaś modelka w tej krwistej czerwieni prezentowała się śmiało i powabnie. Może nawet nieco zbyt wyzywająco bo na takie śmiałe linie mogła sobie pozwolić tylko nietuzinkowa i pewna swoich pleców dama. Inaczej mogłaby wywołać zgorszenie i liczne plotki tak śmiałym by nie rzec wyuzdanym tonem. Ale przynajmniej na ten moment sama modelka wydawała się cieszyć nową zabawką, podobnie jak projektantka sukni no i gospodyni tego lokalu. Powitanie więc zaczęło się całkiem przyjemnie i w żartobliwej, przyjacielskiej atmosferze.

- A w ogóle to tak się wczoraj niespodziewanie zjawiłeś, że cię właśnie obgadywałyśmy. Napijesz się czegoś? - zagaiła do niech averlandzka szlachcianka chwilę później nie wychodząc z roli dobrej gospodyni podeszła do stolika z ciastkami i napitkiem.

- Ciebie interesują sprawy alkowy? Bo jak tak to mam taką, jedną koleżankę. Szlachcianka, wykształcona, oczytana, dobrze wychowana, zafascynowana sztuką i poezją. Znam ją właśnie z kółka poetyckiego u Kamili. Dzisiaj tam zabieram Sorię, niech promienieje i ich olśni swoim blaskiem. - van Dake mówiła dalej odwracając się do gościa i podając mu pełny kielich gdy projektantka i jej modelka znów zaczęły coś gmerać przy czerwonej sukni. Ale sądząc po spojrzeniach i uśmiechach też były filuternie ciekawe tej rozmowy.

- No i właśnie ta koleżanka ma baardzoo wielką słabość do zmarszczek. Dla niej prawdziwy mężczyzna zaczyna się w okolicach szóstego krzyżyka. Kobieta zresztą też. Chociaż jak dominująca to może być nawet w jej wieku bo w posłuszeństwo też się lubi bawić. No piąty krzyżyk no chociaż czwarty no to może chyba przymknąć oko. No a taki dystyngowany, starszy pan jak ty to myślę, że mógłbyś być w jej guście. No chyba, że cię nie interesują takie sprawy no to nie. Ale jakby coś było na rzeczy to tylko powiedz. Dobrze pójdzie to będzie dziś na wieczorku poetyckim u Kamili to mogłabym jej wspomnieć, że mam dla niej nowego amanta w interesującym ją wieku. Bo czasem pomagam jej zorganizować takie schadzki. A takie młokosy jak nasz Otto czy Joachim to jej w ogóle nie interesują. Może na Tobiasa by raczyła zwrócić uwagę. - powiedziała siadajac wygodnie na ozdobnym krześle i popijając wino ze swojego kieliszka. Czekała z wpatrując się w gościa z zaciekawionym uśmiechem i wyglądało, że mimo to pyta na poważnie i naprawdę zna taką koleżankę co preferuje starszych kochanków. Najlepiej o wiele starszych. No ale gdyby Heinrich nie był zainteresowany takimi zabawami to nie miała zamiaru drążyć tematu.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem