Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-03-2023, 12:47   #128
Buka
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Brazylia.
Gdzieś na rzece Rio Juruá.
29 czerwiec, 1930 rok.
Niedziela, około 12:00.

"Pyr, pyr, pyr, pyr"...

Ich łajba płynęła sobie spokojnie rzeczką, wśród zieleni i dusznoty, zagłębiając się coraz bardziej, i bardziej, w nieco już dziksze obszary. Od czasu do czasu mijano kilka malutkich ludzkich skupisk, które nawet nie zasługiwały na miano wiosek, ot kilka chatek blisko siebie, i tyle.

Do tego i było o wiele mniej jednostek pływających, które korzystały raczej z samej rzeki amazonki, tutaj zaś, jedynie sporadycznie… głównie miejscowi pływali swoimi czółnami, wożąc jakieś produkty, czy i z nich łowiąc w samej rzece.

Jess za sterem "Venture", bosman kręcący się po pokładzie, Jimmy znowu gdzieś pod nim…

- Patrzcie tam! - Powiedział czarnoskóry załogant, wskazując bestyjki przy brzegu.


- To są Kajmany… takie jakby… Krokodyle. Bydlaki mają nawet po 4 metry! W tych okolicach lepiej się nie kąpać…


***

Kapitan Jess, od czasu do czasu uśmiechnęła się do Ebenezera, gdy ten był w pobliżu… czasem puściła oczko. A raz nawet uchyliła rąbek koszulki, pokazując wielebnemu nagą pierś!

"Pyr, pyr, pyr, pyr"...

Czasem było tak ciasno na rzeczce, że statek musiał płynąć niebezpiecznie blisko brzegu i drzew. I przy jednym z takich manewrów, zahaczyli nadbudówkami nieco o gałęzie. Nic wielkiego, nic nie zostało uszkodzone, gałęzie się ugięły, chwilę "poszorowały" po statku, i po chwili było po wszystkim…

- Wąż!! - Krzyknął Mathew, przesiadujący na pokładzie, gdy z owych maltretowanych statkiem gałęzi, coś spadło.


Będąca w pobliżu Iris, zaczęła od razu uciekać, kolorowy wąż, nie był nią jednak zainteresowany… ale zaczął szybko pełznąć właśnie w stronę reportera! Dwa metry odstępu…


***

- Dopływamy do Forte da Graça! - Oznajmiła kapitan Jess około godziny 16 - To jedyna na tych terenach, większa wioska!

A już z daleka, było słychać… muzykę?? Po dopłynięciu zaś, zacumowaniu, i podziwianiu rozbawionych ludzi, oraz wymianie z nimi paru zdań, okazało się, iż miejscowi mieli tu wesele!

I nikt nie miał ochoty na zajmowanie się towarami przywiezionymi przez "Venture", i na żadne tam rozładunki, czy załadunki… szlag. Teraz się wszyscy bawili, a nie pracowali, co wywołało u Jess niezadowoloną minę. I chyba i nie tylko u niej? Towary zaś, to handel, a z handlu żyła załoga statku, i nie mogli sobie pozwolić na dalszy rejs, bez załatwienia owych interesów w tym miejscu?

No ale… zapraszano na owe weselicho wszystkich! Para młoda nie miała nic przeciwko ugoszczeniu kilku dodatkowych osób, i była możliwość pobawić się, i najeść. Tylko może teges, jakieś prezenty by wypadało dać nowożeńcom, aby tak nie wpadać całkiem "na krzywy ryj"?


Iris podarowała pannie młodej perfumy, zaś załoga statku zrzuciła się do koperty. Co tam kilka funtów, dla tych ludzi to wszak dużo.

A reszta? A kij tam wie…


~

Do picia była caipirinha, narodowy brazylijski koktajl, zrobiony nie z niczego innego, jak… cachaça, cukru i limonki. Nieźle mocny, ale i smakował dobrze. Były również i inne drinki, toniki, gin, i wódka.

Poza wieloma dobrymi potrawami serwowanymi pod nos, był i wieeeelki stół, zastawiony słodyczami, coś w rodzaju otwartego bufetu, gdzie każdy mógł brać słodkości do woli…

Gości było wielu, a ubrani byli różnokolorowo. Cała wieś brała udział w ślubie, a i z innych, sąsiadujących skupisk cywilizacji, przybyło wielu gości. Bawiło się coś ze 200 osób. A propo zabawy. Tańce, tańce, i jeszcze raz tańce!


…i jakieś tam tradycyjne zwyczaje, polegające choćby na unoszeniu pary na krzesłach, czy i zadzieraniu nieco pannie młodej kiecki w górę przy pląsach! Było i obcinanie panu młodemu krawatu na baaaardzo malutkie kawałki, a potem ich aukcjonowanie.

Zabawa zaś, trwająca od późnego popołudnia, ciągnęła się do wieczora, do północy, i jeszcze dalej… aż do białego rana!

Wow, brazylijczycy to się umieli bawić.


***

A rano był wieeeeelki kac…




Brazylia.
Gdzieś na rzece Rio Juruá.
30 czerwiec, 1930 rok.
Poniedziałek, około 12:00.

"Pyr, pyr, pyr, pyr"

Kapitan Jess zalegała w swojej kajucie, niezdolna chwilowo do niczego. Pochlała potężnie, i pobawiła się świetnie… w towarzystwie Ebenezera.

Za sterem stał więc bosman. On zresztą też, nie był w najlepszym stanie. Jimmy, jeszcze gorzej. Najpierw się świetnie bawił, chlał, tańczył, obłapywał młódki… obecnie rzygał na rufie, jakby miał zamiar wyrzygać własne życie.
- Przeleciałem dwie dziewczyny, hehehe… błeee… było… super… błeee…

Iris chrapała na pokładzie, owinięta kocami w leżaku, a przy jej stopach, kulały się puste butelki… "Nie ruszaj, nie gadaj, nie przeszkadzaj. Pod żadnym pozorem nie budź". Stan podobny do Jess.

Reszta… no też nie była w szczytowej formie. Ale było co wspominać, oj było.


***

- Za godzinę będziemy w Carauari... - Obwieścił bosman.

Zdecydowanie za głośno.

"Pyr, pyr, pyr, pyr"...








****
Komentarze za chwilÄ™.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline