Nefrytowa Gwiazda,
18. Pierwszego Siewu 2E 581
Theodoryan Morayne przeciął truchtem pokład statku, wychylił się ponad relingiem głęboko przeświadczony o tym, że niedawny wstrząs kadłuba mógł być spowodowany jedynie jednym: zderzeniem z niezauważoną na czas przeszkodą w głębinie. Jak zwykle przezorny, zawczasu wsunął obute stopy pod dolną barierkę, aby kolejny wstrząs przypadkiem nie strącił go do wody.
I kiedy ujrzał rozmazany cień rysujący się głęboko pod migotliwą powierzchnią morza, jego obawy przed wpadnięciem do wody zwielokrotniały w jednej chwili. Tuziny pokrytych błyszczącą łuską śpiewających ryb uciekały we wszystkich kierunkach wyskakując w szaleńczym pędzie ponad fale, byle dalej od rozciągającego się pod żaglowcem cienia.
Coś grzmotnęło o deski pokładu tuż obok Bretona, wyprostowało się pośród chrzęstu kości. Cętkowany kształt o gęstym futrze błysnął śnieżną bielą kłów, długie ostre pazury wysuwały się i chowały na przemian pod skórą przednich łap.
- Bardzo duża ryba - oznajmił z dumą drapieżca z Elsweyru wyglądając ponad relingiem - Ten khajiit pierwszy ją wypatrzył, należny mu największy kąsek! Gdzie gołoskórcy mają harpuny?
- To nie jest ryba! - wyrzucił z siebie Morayne dostrzegając w wodzie poruszające się obrysy gigantycznego kształtu - To nie ryba!
Ręka Bretona opadła na rękojeść miecza, kiedy mężczyzna obracał się w miejscu spoglądając z błyskiem desperacji w oczach na parę rozmiłowanych w fechtunku Redgardów. Od strony dziobu poniósł się czyjś przerażony okrzyk czy też raczej wrzask sugerujący, że któryś z marynarzy doszedł właśnie do tej samej konkluzji, co Theodoryan.
Gibkiej niczym nereida nomadki oraz jej pana-męża nie było już przy kratownicy, na której belkach wcześniej ćwiczyli. Ona zdążyła dotrzeć do szerokich schodów w drzwiach przedniej nadbudówki, on zaś biegł na rufę, kiedy ponad coraz liczniejsze krzyki załogi wzniósł się nowy odgłos.
Chrapliwy, wibrujący gniewnym niezrozumieniem i lękiem ryk zakończony cichszym, ale wciąż jeszcze słyszalnym posypywaniem. Kobieta o tańczących pod dotykiem bryzy włosach i jej naznaczony klanowymi tatuażami małżonek skrzyżowali spojrzenia, a rysująca się na twarzach obojga desperacja uświadomiła Bretonowi coś bardzo ważnego. I bardzo znamiennego.
Tego, że gniewny ryk nie dobiegł zza burty jak Morayne pomyślał w pierwszej chwili. Nie, ten dźwięk rozległ się we wnętrzu statku.
W ładowni
Gwiazdy.
- Piaskowe żarłacze! - zasyczał ostrzegawczo khajiit jeżąc sierść i odsłaniając jeszcze bardziej kły - Czują rybę! Ten khajiit nie odda ryby, ona jest jego!
Theodoryan skamieniał widząc w swoich myślach potężne pazury piaskożerów, stworzone przez bogów z myślą o darciu na strzępy wszystkiego prócz litej skały. I wspominając opowieści jakoby te bestie zwykły zakopywać się w piasku, kiedy czuły się zagrożone.