Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-03-2023, 16:12   #265
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację


Francesca odstawiła szklanicę na biurko, wymieniając ją na przesunięty w jej stronę kawałek papieru, ujmując go w palce i unosząc do góry. Chłodne spojrzenie przez parę chwil lustrowało naszkicowane linie z iskierkami zaciekawienia, by ponownie skrzyżować się z zielenią po drugiej stronie mebla, gdy dłoń odłożyła kartkę na bok.

Niestety, mój piękny chłopcze, ale nie rozpoznaję tego znaku — kobieta oznajmiła krótko. — Mogę jednak rozpytać się oń wśród moich ludzi, jeśli chcesz...?

Jehan kiwnął tylko głową, a Dama powtórzyła gest, zerkając w stronę schludnej wieżyczki zeszytów na krańcu biurka i zegara stołowego parę cali dalej. Wygładzając po raz kolejny rękaw swojej bluzki, podniosła się ze swojego miejsca. Baudelaire, doskonale wychowany i kulturalny młodzieniec, również powstał do pionu, chwytając torbę i przewieszając ją przez ramię, świadom faktu że audiencja właśnie dobiegała końca.

Pamiętaj o mojej propozycji, Jehanie — Francesca przypomniała, przecinając gabinet i otwierając drzwi, gestem zapraszając chłopaka do przekroczenia progu. — Z twoją smykałką do pakowania się w centrum ekscytujących wydarzeń i moimi wieloletnimi koneksjami...

Będę pamiętać — obiecał Baudelaire, gdy kobieta zawiesiła teatralnie głos. Ujął zaoferowaną mu dłoń i ucałował pachnącą bzem skórę dworskim gestem w ramach pożegnania. — À bientôt, Madame.

Chłopak spłynął po schodach do głównej sali, przecinając pomieszczenie z nieniknącym uśmiechem na ustach, zadowolony z dobitego w gabinecie targu. Satysfakcja z bycia o krok przed Francescą i posiadania cennych dlań informacji zaczęła już wytracać na intensywności, którą zastąpiło ukontentowanie wizją bliższej współpracy z Damą. Coquine, choć Jehan nigdy nie przyznałby się do tego na głos, była nie tylko personifikacją cech które wysoko sobie cenił, ale i wzorem do naśladowania. Tylko naprawdę wyjątkowe jednostki były w stanie zbudować karierę trwającą wiele lat, liczoną w dekadach. Zwłaszcza z portfolio usług nieograniczonym tylko do bycia infobrokerem i maczając palce w szarych strefach poza literami prawa.

Jehan minął się z Giovannim, wezwanym bez wątpienia przez matkę z drugiego końca sali, na chwilę tylko odwracając głowę w jego kierunku i posyłając mu przerysowanego, prześmiewczego całusa. Dołożył do tego jeszcze radosne machnięcie dłonią, gdy młody Coquine tylko zazgrzytał zębami w odpowiedzi i skocznym krokiem przebył resztę odległości do głównych drzwi “Kocura”. Zanim przekroczył jednak próg, charakterystyczne mrowienie na karku zmotywowało go do spojrzenie krótko przez ramię. Znajoma sylwetka Francesci rysowała się w wewnętrznym oknie gabinetu, ze spojrzeniem utkwionym w młodym Bordenoirze u progu, a usta poruszały bezdźwięcznie. Zapewne wydawała Gio dyrektywy obejmujące przygotowania pod wpłynięcie do portu holowników ciągnących “Mufasę”. Dama nie miała w zwyczaju mitrężyć czasu.

Chłopak opuścił “Kocura” i wmieszał się w tłum płynący wzdłuż bulwaru parę metrów dalej w głąb miasta, skręcając w jedną z węższych alejek po paru minutach spacerowego tempa i oddychając głębiej, gdy już nie musiał znosić i przemykać wśród wszechobecnej ciżby. Zatrzymał się na chwilę na skromnym skwerze, przy jednej z pustych ławek na której położył swoją torbę, by móc schować weń ściągniętą z pleców płaszcz. Dwuwarstwowy strój bezbłędnie sprawdził się w nocnym zimnie otwartego morza, ale tutaj, w parnym świetle letniego, południowego słońca, nawet cienko dziergany sweter okazywał się być zbyt gruby. Jehan nie miał w sobie krztyny wstydu i najchętniej resztę drogi przebyłby o gołym torsie, ale zadowolił się tylko podwiniętymi za łokcie rękawami. Spacer na półnago nadszarpnąłby tylko jego wizerunek, a tego by nie ścierpiał.

Przyspieszył kroku po pokonaniu stromych stopni prowadzących na nadbrzeże mulistego kanału, nad którym stał “Młyn”. Rzec by można było, że “ostatnia prosta” gdyby nie to, że arteria wodna ciągnęła się łukowato. Jehan obrał szybsze tempo nie tylko z racji tego, że marzył o odświeżeniu się i zmyciu z siebie zmęczenia nocną przygodą, ale też z powodu nieziemskiego smrodu, jaki wylewał się z zakratowanych tuneli, będącymi ujściami miejskiej kanalizacji. Wiele historii krążyło o tejże podziemnej sieci wijącej się pod Perpignanem, szeptano o zmutowanych potworach ściągających dzieci z ulicy, o złodziejskich przejściach, melinach szmuglerów, skarbcach pełnych bogactw sprzed Eshatonu i schronień Dawnych o grubych, metalowych ścianach. Jehan czasami zastanawiał się, czy w tych historiach jest jakieś ziarnko prawdy, ale podziemne czeluście miały pozostać dlań terra incognita.

Nie miał wszak w zwyczaju taplać się w szambie.





Chłodny strumień rozlewał się pulsująco z góry, przechodząc w krople i strumyki meandrujące po atletycznej sylwetce, sklejając jasną kaskadę włosów w mokre strąki i rozbryzgując wodną mgiełkẹ po beżowych kafelkach na ścianie i pod stopami. Pochylony naprzód i wspierający się o ścianę Jehan trwał w tej pozycji przez długie chwile, pozwalając wodzie ściekać po alabastrowych plecach i z głębokim westchnieniem odnotowując ustępujący migrenowy ucisk w skroniach. Nawet zmęczenie zaczęło uchodzić w dal, jakby zmywane równie łatwo niczym brud i pot energicznymi ruchami, spieniającymi mydło z olejkiem pachnącym cytrusami.

Czyszcząc porządnie każdy skrawek ciała, Jehan pozwolił swoim myślom przesiać i przeanalizować zajścia minionej nocy, od momentu wypłynięcia z Perpignanu, aż do chwili zstąpienia z pokładu ”Bordeloise”. Wrócił pamięcią do śmierci Blancheta i Draza, do jeńca brawurowo pojmanego przez Rentona na klifie, do spotkania z Assegaiem i harapami, do dryfującego “Mufasy” i krwawej masakry obleczonej siecią w jego trzewiach. Czując gorąc powoli kiełkujący w podbrzuszu na wspomnienie tego ostatniego, Baudelaire przezornie pozwolił zimnemu strumieniowi na spłukanie resztek mydlanej piany i zakręcił kurek, strzepując nadmiar wody z ciała zanim sięgnął po ręcznik. Osuszywszy się od stóp do głowy, stanął przed lustrem i zaczął wyżymać włosy w bawełniany materiał, by przejść wreszcie do rozczesywania ich palcami.

Punkty wszystkich nocnych zajść łączył ze sobą mentalnymi liniami, kreślił i oznaczał oś czasu, składał kolejne punkty w logiczną i spójną całość. Przynajmniej starał się to zrobić, ale pewne rzeczy wymykały się logice i pozostawały niewiadomymi. Jehana zastanawiała obecność samotnego strzelca na klifie, który na dodatek zwabił ku sobie trzy perpignańskie kutry wystrzeleniem racy. Marszcząc brwi wrócił do jeszcze wcześniejszych flar, tych pierwszych, które poderwały całe miasto na nogi, z Sokołami i harapami na czele. Bordenoir zaczął wątpić w to, że były one wołaniem o pomoc. Desant szalupami na delcie, wystrzelenie flar, puszczenie “Mufasy” w dryf, ściągnięcie kutrów pod klif - wszystko to jawiło się Baudelaire’owi jako swego rodzaju zasłona dymna. Odwrócenie uwagi Perpignanu i konsulatu od lądu, skupienie na otwartym morzu w celu... czego? Kupienia czasu grupie lądowej na dyskretne przemknięcie do bezpiecznego schronienia?

Desant za Narboną, na delcie Rodanu najprawdopodobniej przeszedłby bez echa w Perpignanie. Uciekinierzy mogli z łatwością umknąć wzdłuż La Route bądź w stronę Purgarii bez narażania się na gniew i furię Elani, chyba że... Chyba że planowali przeciąć krąg jałowej ziemi wyznaczający terytorium Bordenoirów bądź go okrążyć przy obraniu kierunku mocno południowego. Jehan wzdrygnął się, zaprzestając rozczesywania włosów i przetoczył ramionami, starając się zignorować dyskomfort wywołany mokrymi pasmami klejącymi się do skóry. Teoria dywersji miała najwięcej sensu właśnie w takim wypadku.

Argh! — chłopak warknął wieloznacznie, masując skronie.

Jedna odpowiedź rodziła dwa pytania, niczym w jednej z ludowych opowiastek o ośmiogłowym jaszczurze, która przetrwała Eshaton. Jehan nie wątpił jedynie w to, że atak na “Mufasę” był częścią planu chyba-Kruka, motywowanego żądzą zemsty i był pomyślnym manewrem mającym sprowokować konsulat, odbić się echem w mieście i pokazać wszystkim, że Lew krwawił jak inni. Nie rozumiał tylko całego tego teatru, będąc przekonania, że krzywdząc kogokolwiek należało to czynić w taki sposób, aby nie trzeba było obawiać się zemsty. Wedle Baudelaire’a Przedrzeźniacze popełniały tenże sam błąd, co ich wrogowie przed dekadą.

Jehan wstrzymał ciąg myślowy, odkładając dalsze analizy na później i zbierając swoje rzeczy w ramiona. Nie kłopotał się z okryciem, krótką odległość dzielącą łazienkę od jego sanktuarium na poddaszu pokonując nago. Szczęśliwie pokój był pusty, po Albanie nie pozostał najmniejszy ślad i blondyn rzucił naręcze w stopy łóżka. Rewolwer Blancheta opróżnił z zużytych łusek, wrzucając je do szuflady, samą broń i drobne łupy z frachtowca depotyzując w skrytce pod biurkiem pod poluzowaną deską podłogi, skąd wyciągnął ukryty tam poprzedniego dnia pałacowy kwit. Grymas wykwitł na bladym licu, gdy chłopak obrócił się na pięcie w stronę szafy w kącie.

Pietyzm i pedantyzm dominowały u Jehana w kwestiach zawodowych, staranna organizacja kończyła się na kwestiach prywatnych, czego przejawem był właśnie mebel z ciemnego drewna. Drzwiczki i szuflady zawsze pozostawały mniej lub szerzej otwarte, ze stertą odzieży wylewającą się ze środka ciemno-kolorowymi warstwami i gromadzącą na podłodze wokół. Chaotyczny nieład był jednak zorganizowany, Jehan doskonale się weń odnajdował i wystarczyło mu tylko jedno spojrzenie by stwierdzić, że Alban wcisnął palce tam, gdzie nie powinien i buszował po jego dobytku. Zapewne w niewinnej próbie znalezienia czegoś czystego i niepodziurowanego do “pożyczenia”, ale terytorializm Jehana uznawał tylko i wyłącznie absolutyzm.

”Naprawdę powinienem go nauczyć dyscypliny,” zawyrokował.

Jehan nie bawił jednak tej myśli, zignorował wywołane przezeń przyjemne ukłucie i przerzucił parę ubrań, wciągając na siebie skórzane bryczesy i ciemną koszulkę pozbawioną rękawów, w sam raz na upalną aurę. Ubrał też swój wierny płaszcz w wyblakłej purpurze, podwijając rękawy i rezygnując zupełnie z zabrania ze sobą torby. Mizerykordia za pasem i kwit w kieszeni. Ciężkie buty wymagały czyszczenia, ale tą czynność zamierzał zlecić jakiemuś pucybutowi w Górnym Mieście, przysiadł więc tylko na skraju łóżka by wciągnąć je na stopy i zasznurować.

Zainteresowanie tajemnicą Przedrzeźniaczy zaczynało przechodzić w niezdrową obsesję. Wzrok bezwiednie spoczął bowiem na tablicy na której poprzedniego dnia wyrysował swój graf rozkładający apokaliptyczną zagadkę na pojedyncze hasła i śledzący powiązania. Odparł jednak pokusę ponownej analizy, w zamian bawiąc szaleńczą myśl dumającą nad tym, jak wiele czasu zajęłoby ludziom Lefebvre’a odnalezienie jego osoby, gdyby postanowił nie stawić się w pałacu. Tylko i wyłącznie w ramach zajęcia myśli, bowiem o ile danie satysfakcjonującego prztyczka w nos Demarque’owi było akceptowalnym ryzykiem, tak wystawianie na próbę cierpliwości szarej eminencji Perpignanu byłoby nie tyle igraniem z ogniem, co z płonącym petrolem.

Myśl o Pająku zmieszała się z rewelacjami Francesci i Jehan, już kierując kroki ku drzwiom, zastanowił się jak ktoś taki jak Simon Lefebvre przeoczył istnienie źródła Damy. Kogoś, kto był naocznym świadkiem wydarzeń pod Prats-de-Mollo i jakimś cudem prześlizgnął się przez pajęczą sieć. Informator musiał być naprawdę cwa...
“— Dotarcie do tych informacji słono mnie kosztowało, znacznie więcej niż sądziłam. Pół tysiąca dinarów.”
Jehan zamarł z dłonią na klamce, spoglądając przez ramię i wbijając spojrzenie w punkt tablicy, gdzie ulokował jedno imię połączone z wydarzeniami sprzed dekady. Miał wielką ochotę rozmówić się osobiście z informatorem Coquine i gdyby nie to, że dobry infobroker nigdy nie zdradzał swoich źródeł, zapewne zadałby jej pytanie o jego tożsamość. Nic jednak nie stało mu na przeszkodzie, by wytropić jegomościa i w pierwszym odruchu obstawiał jakiegoś górnika z Prats-de-Mollo, zamierzając odnaleźć i przepytać Rojo, ale teraz... Wysokie koszta można było wytłumaczyć skomplikowaną, wielostopniową ścieżką do źródła, ale pół tysiąca mogło równie dobrze pokryć koszta rozmowy z jedną osobą. O znaczącym, wpływowym imieniu.

Takim jak Borivar.





Po krótkim przystanku u pucybuta, który doprowadził jego buty do porządku, Jehan skierował kroki ku pałacowi Pięści górującemu nad miastem. Teraz jednak, pozbawiony balastu w postaci Pascala, pozwolił sobie na obranie innej ścieżki, przez zatłoczony Wielki Bazar. Meandrując leniwie przesuwającym się tłumem z wyrobioną przez lata płynnością, przecinał kolejne części targowego labiryntu, które rozbrzmiewały głośnymi negocjacjami cen i jeszcze głośniejszymi reklamami straganiarzy. Pod tymi jednak dźwiękami, w niższych rejestrach, rozbrzmiewały szeptane plotki i teorie na temat nocnych zdarzeń. To właśnie na nich Baudelaire skupił swoją uwagę. Bardziej z przyzwyczajenia i chęci wybadania społecznych nastrojów, wszak był doskonale świadomy wszystkich szczegółów.

Urywane strzępki rozmów w sporej części rozwodziły się nad tym, który to okręt wystrzelił nocą kolorowe flary, wzywając pomoc Perpignanu. Wiele osób mijanych osób poprawnie domniemywało że to flagowiec Elani był tym tajemniczym statkiem, z reakcjami rozmówców obejmującymi strach, zdziwienie, szok, niedowierzanie czy wręcz sprzeciw. Argumentowano, że tylko szaleniec podniósłby rękę na Neolibię, miejscami łączono atak z morderstwami żołnierzy Rezysty na szlaku, szeptano o konspiracji zaprojektowanej w samym Trypolisie, oskarżano Sanglierów z Montpellier, Hamzę z Toulonu czy nawet korsarzy z Truchła. Jak to zwykle bywało, ile głosów, tyle teorii. Jehan tych “rewelacji” słuchał jednym uchem, zupełnie tracąc zainteresowanie powtarzającymi się słowami w połowie drogi przez bazar.

W zamian myśli zajęły się samym Prats-de-Mollo, o którym Jehan wiedział jednak niewiele ponad to, że było niewielką sadybą na pirenejskim pogórzu. Najciekawszym - acz i to słowo było mocno na wyrost - jej punktem był tartak, dzięki któremu osada zaopatrywała perpignańskie kopalnie w drewniane elementy budowlane. Przez chwilę nawet rozważał wizytę w Prats-de-Mollo, ale takowa podróż zajęłaby za dużo czasu i pochłonęła za wiele denarów - samotny wojaż nie wchodził w grę, podobnie jak narażanie Pascala, Alienory czy Rudej Loli na niebezpieczeństwo. Nie znając też jakichkolwiek zbrojnych oferujących dyskretność, Jehan koniec końców odsunął tą myśl.

Szerokie stopnie prowadzące na pałacowy plac Jehan pokonał susami, stając i odbijając się co drugi stopień. Przecinając plac nie sposób było nie zauważyć znajomych piaskowych barw mundurów Sokołów oddelegowanych do strzeżenia centrum perpignańskiej władzy. Baudelaire nie kłopotał się z dokładnym liczeniem, już na pierwszy rzut oka popielatych beretów było o wiele więcej, niż przy poprzedniej wizycie. Veracq i Żurawie nader rozsądnie potraktowali wydarzenia na morzu jako potencjalny zwiastun problemów, wzmacniając wojskową obecność w tak newralgicznym miejscu jakim był pałacowy kompleks Pięści. Świadom błyskających luf automatycznych Châtteraultów i nieprzyjaźnie uważnych spojrzeń Sokołów, Jehan wziął głęboki oddech, przetarł czoło ze zbierających się tam kropelek potu, wygładził odzienie i pewnym krokiem przeciął resztę placu, jaka dzieliła go od bramy wejściowej.

Pająk czekał.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 07-03-2023 o 21:38.
Aro jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem