Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-03-2023, 21:20   #130
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Spokojne rejs, bez niespodzianek w stylu 'napad piratów', był czymś, co Danielowi zdecydowanie przypadło do gustu. Imprezka, w której główne role odegrały Iris i cachaca, przeciągnęła się nieco i parę chwil leniwego wylegiwania się w hamaku i brak konieczności zastanawianie się, komu trzeba odstrzelić łeb było bardzo miłe widziane - przynajmniej przez wylegującego się w tym hamaku Daniela... który w końcu zwlókł się z niego na późne śniadanie.

* * *

Widok kajmanów nie stanowił dla Daniela zbyt wielkiej sensacji. Prawdę mówiąc te potężne i groźne gady nie robiły na nim wrażenia - dopóki nie znalazł się w ich pobliżu. Zabaw w wodzie w ich towarzystwie nie polecał, podzielając w tej materii opinie bosmana.
- Smakują dość dobrze - powiedział - ale dość trudno je zabić. Ten ich pancerzyk jest naprawdę twardy. Jak już, to najlepiej celować w oko i okolice. Ale lepiej uważać, bo na lądzie też jest dość szybki.

Wąż, który chciał się zabrać na "Venture" w charakterze pasażera na gapę, co prawda nie był taki szybki jak kajmany, ale z pewnością był równie (jeśli nie bardziej) niebezpieczny.
- Uważaj! - krzyknął do Mathew. - Bydlak jest cholernie jadowity! Trzymaj go na dystans! Chwyć jakiś kij albo miotłę!
Może nie powinien straszyć reportera, ale uznał, że lepiej wiedzieć wszystko o niebezpieczeństwie, niż je zlekceważyć.
Mathew zrobił taktyczny odwrót, a Daniel, który wolał nie zostawiać kompana oko w oko z niebezpieczeństwem, włączył się do działań przeciwko wężowi i strzelił do gada parę razy.
Trzeba było trzech strzałów, którym towarzyszyły wrzaski Jeff, oznajmiającej całemu światu, że jakiś jełop dziurawi jej statek.
- Wielka awantura o parę dziurek - mruknął Daniel, uzupełniając zapas nabojów w magazynku. - Lepsze to, niż żeby wąż zrobił parę dziurek w nodze Mathew...

* * *

Wesele?
Dla większości ludzi taka uroczystość zdarzała się raz w życiu (jeśli dotyczyła ich osobiście), a dla wszystkich innych stanowiła okazję do zabawy. Hucznej zabawy, bo wszak było co świętować.
Daniel nie dziwił się, że Jess nie była zadowolona z konieczności przedłużenia pobytu w wiosce, ale też w ogóle nie dziwił się tubylcom, w życiu których aż tylu okazji do świętowania nie było. Kto wie - następna tak mogła zdarzyć się za rok, więc wesele było ważniejsze od innych rzeczy. A na weselu - wiadomo, trzeba się bawić, a nie pracować czy załatwiać interesy.
To przynosi pecha.

Młodej parze nie wypadało odmawiać, a (prawdę mówiąc) Daniel i tak nie miał takiego zamiaru. Cywilizacja coraz bardziej zostawała za ich plecami i trudno było sądzić, by w najbliższym czasie mieliby mieć okazję do świętowania.
No chyba że by się okazało, że Evelyn odnalazła się bez ich udziału. Ale wtedy obiecane przez profesora tysiące funtów poszłyby się ślizgać, a to już by nie był powód do radości.

Jeśli chodzi o prezent, to Daniel poszedł w ślady załogi statku, uznając (zapewne słusznie), iż nowożeńcy lepiej niż on będą wiedzieć, na co wydać 15 funtów
Złożywszy młodej parze życzenia i wręczywszy prezent ruszył jeść, pić i bawić się. A wszystkiego - jedzenia, trunków i okazji do zabawy - było pod dostatkiem. Daniel zjadł kawałek bananowego placka, popił to solidnym łykiem caipirinhy, a potem ruszył w tany. Tubylcy nie znali walca, tanga czy innego charlestona, ale to nie znaczyło, że nie potrafili tańczyć. No i potrafili się w tym tańcu poruszać. Na szczęście dla laików tańce nie wymagały znajomości kroków - wystarczyło złapać rytm. I naśladować innych tańczących.

Nie samymi tańcami człowiek żyje... Daniel co prawda nie uczestniczył w noszeniu młodej pary na krzesłach, ani też nie zadzierał pannie młodej sukienki, ale za to kupił kawałek krawata pana młodego.
Zamierzał się oszczędzać i więcej czasu poświęcał na rozmowy, niż tańce czy picie, czekając na chwilę, gdy w żyłach młodych panien i mężatek zacznie żywiej krążyć zmieszana z caipirinhą krew i zachowania staną się bardziej swobodne, ale nie wypadało nie pić za zdrowie i powodzenie młodej pary, a te toasty zdarzały się dość często.
Aż wreszcie nadeszła chwila, gdy pojedyncze osoby zaczęły się wymykać z tłumu bawiących się i znikać innym z oczu.
Kątem oka Daniel ujrzał Jimmy'ego,oddalającego się z jakąś panienką. Sam również postanowił spróbować szczęścia.
- Você gosta de uma pequena caminhada? - zagadnął siedzącą obok niego dziewczynę, która przyglądała mu się od paru chwil. Zapuścił żurawia za jej dekolt.
- Apenas uma caminhada? - spytała, przykładając palce do bluzeczki, w okolicach dekoltu.
- Sempre pode haver mais. - Daniel zapewnił, że nie muszą się ograniczać do samego spaceru… a wtedy dziewczyna poczerwieniała, i jakoś tak na jej twarzyczce pojawiła się niepewność?
- Miałem nadzieję na jakiegoś buziaka... i coś więcej... z dala od tłumów - wyjaśnił, chociaż sądził, że powinien poszukać szczęścia gdzie indziej.
- No… echhh… no… dobrze! - Uśmiechnęła się dziewczyna, najwyraźniej przezwyciężając wcześniejszą niepewność.
- Você é uma linda garota... - Wstał, równocześnie wychwalając urodę dziewczyny. - Você conhece algum lugar tranquilo por aqui? - dodał, proponując, by lepszego poznania się znaleźli jakieś zaciszne miejsce. A ona zachichiotała, i zaczesała włoski za ucho, wyciągając do Daniela dłoń…

- Co tu się dzieje? - Nagle wyrosła przy nich, jakaś dojrzała już kobieta, najwyraźniej wszystkim zdziwiona. Nie miała jednak srogiej miny, a uśmiechała się…
- Máe! - Powiedziała dziewczyna.
- Quem é aquele, Cristina? - Spytała matka, i nadal miała wesoły wyraz twarzy.
- Daniel - przedstawił się. - Estou viajando de navio - dodał, wyjaśniając, że przypłynął statkiem.
- Jestem Verônica - Kobieta podała Danielowi dłoń - Miło poznać.
- Mi również miło poznać. - Ucałował dłoń kobiety. - Widać od razu, po kim Cristina odziedziczyła urodę - komplementował matkę dziewczyny.
- Ho-ho, co za gentleman - Zaśmiała się Verônica i… wcisnęła między dwójkę, po czym usiadła obok Cristiny, ale i poklepała miejsce obok siebie, by i Daniel usiadł - O czym rozmawialiście? - Dodała, wpatrując się mężczyźnie w twarz.
- O tym weselu... i o urodzie twojej córki - wyjaśnił, zajmując wskazane miejsce. "To zdecydowanie nie mój dzień", pomyślał. - Ma piękne oczy - dodał.
Nalał nieco caipirinhy do kubków i podsunął obu paniom. Sam też wziął kubek.
- Wasze zdrowie! - powiedział.
- Zdrowie! - Odpowiedziały obie, po czym się napiły…
- Danielu! - Niespodziewanie Verônica klepnęła go dłonią po kolanie, z szerokim uśmiechem - Ty mi tu nie czaruj o pięknych oczkach, tylko lepiej powiedz, co knujecie z Cristiną…
- Máe! - Zapowietrzyła się córka.
- Nic nie knujemy... - Daniel pokręcił głową. - Umawiamy się na spacer po wiosce.
Kobieta zaśmiała się, a jej córka zbladła…
- Spaceeerek, tak? - Powiedziała Verônica, mrużąc oczka.
- Jak najbardziej. - Daniel nie zamierzał jednak wdawać się w szczegóły. - Spacer.
- Nie zapomnijcie flaszki i kocyka - Roześmiała się znowu kobieta, kładąc dłoń na kolanie Daniela, a Cristina dostała ataku kaszlu.
- Masz wspaniałą mamę. - Daniel spojrzał na Cristinę. - I dziękuję za radę. - Uśmiechnął się do Verônici.
- Máe… - Jęknęła córcia, cała czerwona na twarzy.
- Albo wiecie co? Może pójdę z wami? - Kobieta potarła kolano Daniela, na którym cały czas spoczywała jej dłoń, a jej córka już o mało nie zemdlała…
- Jeśli Cristinie to nie będzie przeszkadzać...? - spojrzał na dziewczynę, zastanawiając się, czy Verônica myśli o tym samym, co sugerował ruch jej ręki.

***

Zaprowadziły go wśród zieleni dżungli, w nieco oddalone miejsce… a trwający kilka minut spacerek się opłacił, nie tylko z powodu widoków natury.


- Lago de amor… - Powiedziała uśmiechnięta Verônica - Tak to nazywamy…

A jakby na potwierdzenie jej słów, gdzieś w powoli zapadającym zmroku, rozległy się miłosne ochy i achy kogoś już najwyraźniej cieszącego się owym miejscem.

Flaszka, kocyk, malutkie jeziorko w dżungli, oraz chętna matka, i córka… oj było co wspominać.

* * *

- Dwie... - mruknął Daniel, gdy usłyszał słowa Jimmy'ego. Wygodnie spoczywając w hamaku usiłował zapomnieć o bólu głowy. - Mam nadzieję, że każdą po kilka razy...
Jemu też udało się zabawić z dwiema paniami, ale trwało to dość długo, zanim panie doszły do wniosku, że powoli trzeba wracać na weselisko. Ale potem były kolejne tańce, caipirinha... i mniej czy bardziej niedyskretne obmacywanie obu podobnie jak on podchmielonych pań.
Nie do końca pamiętał, jak w końcu znalazł się na pokładzie. Jak przez mgłę kojarzył nie do końca ubraną Cristinę, z którą obściskiwał się na brzegu i która upierała się, by mu towarzyszyć w dalszej podróży.
Nie miał też pojęcia, co się stało z jego chustką i dlaczego zamiast niej znalazł w kieszeni majki Cristine. A może to była własność Veronici??
Pociągnął solidny łyk caipirinhy z do połowy pustej flaszki.
Klin klinem... ale, swoją drogą, nie miał zielonego pojęcia, skąd ta flaszka znalazła się w jego posiadaniu.

Podniósł się, ostrożnie, bo głowa mu pękała, i rozejrzał się by sprawdzić, czy Cristina na pewno została na brzegu...
Przynajmniej na pierwszy rzut oka wyglądało, że dziewczyna jednak nie wkroczyła na pokład "Venture". Co prawda była miła, sympatyczna, pełna pomysłów i odpowiednio wyposażona przez naturę, a wraz z matką tworzyły wspaniały duecik, to jednak Daniel nie sądził, by Verônica była zadowolona ze zniknięcia córki.
No cóż... Powiadali co prawda "baba z wozu, koniom lżej", ale Cristina z pewnością mogłaby mu uprzyjemnić samotne noce. I z pewnością znała wiele sekretów dżungli.
Od zestawiania dodatnich i ujemnych plusów potencjalnego dołączenia Cristiny do wyprawy ratunkowej znów rozbolała go głowa, a wrzaski bosmana tego bólu bynajmniej nie ukoiły.
- Ciszej tam... - powiedział. Niezbyt głośno.
Potem z wyraźnym brakiem entuzjazmu zwlókł się z hamaka.
Trzeba było coś zjeść, wypić połowę Rio Juruá, a potem przygotować się do wyjścia na ląd. Godzina chyba powinna wystarczyć...
Z tą myślą wyczłapał się z kajuty, nie zważając na to, że jest w samych spodniach i zsuniętym na czoło kapeluszu. W planach miał wylanie wiadra wody na łeb, a potem wizytę w kambuzie.
 
Kerm jest offline