Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-03-2023, 15:46   #1
Quantum
 
Quantum's Avatar
 
Reputacja: 1 Quantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputację
[WFRP 2e.] Zemsta Liczmistrza


Ogłoszenia o pracę dla mnichów z Wysokiego Grodu Taala, lub La Maisontaal, jak nazywano opactwo w Bretonii poniosły się szerokim echem po całym Reiklandzie i nie tylko. Można było zobaczyć je w Bogenhafen, Averswaldzie, Ubersreiku a nawet po drugiej stronie Gór Szarych - w Parravon, Vingtiennes czy Hemmerle. Pomimo paskudnej, już niemal zimowej pogody, gościńce pełne były awanturników zmierzających na miejsce, a okoliczne gospody pękały w szwach od mężczyzn i kobiet chcących polepszyć swój los pracując dla mnichów. W większości były to niedoświadczone drużyny awanturników liczące na łatwy zarobek - część z nich rezygnowała jednak z dalszej wędrówki, gdyż im bliżej celu byli, tym ich uszu dochodziły coraz bardziej ponure i brutalne opowieści o tym, co może czekać wędrowców zapuszczających się w niegościnne rejony Gór Szarych.

Gawędziarze i weterani w karczmach opowiadali o orczych bandach przepatrujących szlaki, zbłąkanych duszach szwendających się w pobliżu owianego ponurą sławą zamku czarnoksiężnika Drachenfelsa, harpiach atakujących farmy czy olbrzymich, człekokształtnych nietoperzach wysysających z nieostrożnych wędrowców całą krew pod osłoną nocy. Gdzieś tam również miała znajdować się twierdza zajmowana przez wąpierze, które wzbudzały chyba największy strach wśród opowiadających. Zapewne część z tych historii przedstawiana była na wyrost, jednakże skutecznie odstraszała potencjalnych chętnych na pracę dla braci zakonnych.

Na waszej piątce takie historie nie robiły większego wrażenia. Z niejednego pieca chleb jedliście, niejedno już w życiu przeżyliście. Znaliście doskonale brud, znój, brutalność, zepsucie i niesprawiedliwość tego świata. Niektórzy z was widzieli podczas swojego życia stwory, o których nie śniło się uczonym i rzeczy, których nigdy nie wymażą z pamięci. Pomimo to, z różnych powodów, wciąż mieliście w sobie ten zew, który pchał was ku kolejnemu zadaniu, kolejnemu miejscu, kolejnej dawce adrenaliny. Ogłoszenie z La Maisontaal połączyło was w Grunere i stamtąd postanowiliście wyruszyć wspólnie do klasztoru położonego wysoko w górach. Na szczęście do obwieszczenia dołączona była mapa, dzięki czemu wiedzieliście, że znajdujecie się na odpowiednim szlaku.


Pogoda tuż przed wjazdem między szczyty zaczęła szybko się zmieniać. O ile wcześniej było jesiennie i w miarę przyjemnie, tak teraz temperatura spadła. Okolicę otoczyły pękate, stalowo-szare chmury zwiastujące deszcz lub śnieg a zimny wiatr sprawiał, że okutaliście się mocniej zimowymi płaszczami. Podczas kilkugodzinnej wędrówki główną drogą kupiecką pośród gór minęliście zaledwie kilku jezdnych, którzy w krótkich wymianach zdań sugerowali wam trzymanie się kamieni milowych przy drodze - te miały doprowadzić was w końcu do La Maisontaal. Góry Szare tworzyły długie i wysokie pasmo górskie, położone między Bretonią i Imperium, nie należąc jednak do żadnego z tych państw. Strefa neutralności między dwoma krajami sprawiała, że wzgórza te były naturalną kryjówką dla wszystkiego, co plugawe i wszystkich tych, którzy nie wpisywali się w ramy społeczne obu państw. Braliście to pod uwagę, kierując się do klasztoru.

Siódmego dzwona, godzinę po popasie, zwróciliście uwagę na coś osobliwego. Wysoko ponad waszymi głowami, jakieś pięćdziesiąt metrów co najmniej, ukazała się zakapturzona postać wsparta obiema dłońmi o dotykający zęba skały topór. Mężczyzna odziany w długi do kostek płaszcz podszyty futrem przyglądał się waszej wędrówce stojąc w bezruchu. Z tej odległości nie byliście w stanie dostrzec twarzy nieznajomego skrytej w mroku głębokiego kaptura, jednak jego postawa i mocna budowa ciała sugerowały, że musiał to być człowiek gór. I na pewno nie nadszedł z żadnej oczywistej strony, gdyż miejsce, w którym się znajdował nie posiadało żadnych widocznych szlaków. Nie odpowiadał też na żadne wezwania, jakby był tam tylko po to, by was obserwować.

Zakapturzony patrzył na was długi czas, a przynajmniej takie prześladowało was odczucie, gdyż nieznajomy nie poruszył się nawet przez moment. Będąc kilkanaście metrów za miejscem, w którym się pojawił, przypomniał się wam fragment karczemnej historii o niejakim Duchu Gór, który czasem pojawiał się wśród stromych, niedostępnych usypisk, błogosławiąc lub przeklinając podróżnych. Ponoć miał możliwość wejrzenia w dusze śmiertelników, by poznać ich zamiary, gdy przemierzali jego teren. Od tego zależały jego osądy. Coś w tych przesądach musiało być, bo gdy tylko odwróciliście się, by po jakimś czasie spojrzeć w jego stronę, nikogo już na skalnym występie nie dojrzeliście. Oczywiście mógł to być wyjątkowo sprawny, znający te tereny góral, którego zaciekawiła wasza piątka, ale nie do końca chciało wam się w to wierzyć. A jeśli to naprawdę był rzeczony Duch Gór?

Momentami napotykaliście zastygłe w miejscu kozice, bądź inną górską zwierzynę, która z bezpiecznej odległości przyglądała się nietypowym podróżnym. Trójkątna bryła Frugelhornu górująca nad okolicą kierowała was w odpowiednią stronę, a przynajmniej tak pokazywała mapa. Kolejne kilka godzin, aż do zapadającego zmroku minęły wam na mozolnym przedzieraniu się główną ścieżką i walce z pogodą, gdyż ta całkowicie się zepsuła. Przeraźliwie wiało, a z nieba lunęło deszczem przemieszanym ze śniegiem. W takich warunkach ciężko było swobodnie rozmawiać, więc skupiliście się na powolnym pokonywaniu kolejnych metrów szlaku w milczeniu. Z każdą kolejną chwilą robiło się coraz ciemniej, a wy zachowawczo brnęliście górską ścieżką, coraz bardziej zziębnięci i mokrzy, mając nadzieję, że uda wam się znaleźć jakieś schronienie na noc.

Niedługo później, w niewielkiej dolince otoczonej strzelistymi iglicami gór ujrzeliście światło. Migotliwe, ale z pewnością nie pochodziło z paleniska. Zbliżywszy się najszybciej, jak pozwalał teren i pogoda, w blasku wschodzącego Mannslieba ujrzeliście dość zaniedbaną, drewnianą chatę ze spadzistym dachem. Nad jej zamkniętymi drzwiami wisiało dość sporych rozmiarów poroże, co zdradzało, że musiała to być jedna z postawionych w całkowitej głuszy kapliczek Taala, Boga Natury.


Z tego, co wiedzieliście, takie kapliczki można było spotkać w różnych dziwnych miejscach w całych Górach Szarych - stanowić miały schronienie dla utrapionych wędrowców, choć głównie wyznawców Taala. Ze wszystkich widocznych wam okien wyzierało ciepłe, żółte, migoczące światło a z komina buchał dym targany porywistym wiatrem. Ktoś zatem musiał być w środku. A to mogło oznaczać, że uda się spędzić wam noc w ciepłym, suchym miejscu. Tuż obok chałupy znajdowała się zamknięta od północy drewniana wiata, w której wędrowcy mogli najpewniej pozostawić swe zwierzęta. Żadnego jednak tam nie znaleźliście, gdy Dagmar, Ryży i Dorian zostawiali swój żywy inwentarz. Deszcz ze śniegiem siekł jak zły, a wy - zziębnięci, głodni i zmęczeni - marzyliście tylko o odpoczynku w przyjemnym cieple kaplicy.
 
Quantum jest offline