Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-03-2023, 15:46   #1
 
Quantum's Avatar
 
Reputacja: 1 Quantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputację
[WFRP 2e.] Zemsta Liczmistrza


Ogłoszenia o pracę dla mnichów z Wysokiego Grodu Taala, lub La Maisontaal, jak nazywano opactwo w Bretonii poniosły się szerokim echem po całym Reiklandzie i nie tylko. Można było zobaczyć je w Bogenhafen, Averswaldzie, Ubersreiku a nawet po drugiej stronie Gór Szarych - w Parravon, Vingtiennes czy Hemmerle. Pomimo paskudnej, już niemal zimowej pogody, gościńce pełne były awanturników zmierzających na miejsce, a okoliczne gospody pękały w szwach od mężczyzn i kobiet chcących polepszyć swój los pracując dla mnichów. W większości były to niedoświadczone drużyny awanturników liczące na łatwy zarobek - część z nich rezygnowała jednak z dalszej wędrówki, gdyż im bliżej celu byli, tym ich uszu dochodziły coraz bardziej ponure i brutalne opowieści o tym, co może czekać wędrowców zapuszczających się w niegościnne rejony Gór Szarych.

Gawędziarze i weterani w karczmach opowiadali o orczych bandach przepatrujących szlaki, zbłąkanych duszach szwendających się w pobliżu owianego ponurą sławą zamku czarnoksiężnika Drachenfelsa, harpiach atakujących farmy czy olbrzymich, człekokształtnych nietoperzach wysysających z nieostrożnych wędrowców całą krew pod osłoną nocy. Gdzieś tam również miała znajdować się twierdza zajmowana przez wąpierze, które wzbudzały chyba największy strach wśród opowiadających. Zapewne część z tych historii przedstawiana była na wyrost, jednakże skutecznie odstraszała potencjalnych chętnych na pracę dla braci zakonnych.

Na waszej piątce takie historie nie robiły większego wrażenia. Z niejednego pieca chleb jedliście, niejedno już w życiu przeżyliście. Znaliście doskonale brud, znój, brutalność, zepsucie i niesprawiedliwość tego świata. Niektórzy z was widzieli podczas swojego życia stwory, o których nie śniło się uczonym i rzeczy, których nigdy nie wymażą z pamięci. Pomimo to, z różnych powodów, wciąż mieliście w sobie ten zew, który pchał was ku kolejnemu zadaniu, kolejnemu miejscu, kolejnej dawce adrenaliny. Ogłoszenie z La Maisontaal połączyło was w Grunere i stamtąd postanowiliście wyruszyć wspólnie do klasztoru położonego wysoko w górach. Na szczęście do obwieszczenia dołączona była mapa, dzięki czemu wiedzieliście, że znajdujecie się na odpowiednim szlaku.


Pogoda tuż przed wjazdem między szczyty zaczęła szybko się zmieniać. O ile wcześniej było jesiennie i w miarę przyjemnie, tak teraz temperatura spadła. Okolicę otoczyły pękate, stalowo-szare chmury zwiastujące deszcz lub śnieg a zimny wiatr sprawiał, że okutaliście się mocniej zimowymi płaszczami. Podczas kilkugodzinnej wędrówki główną drogą kupiecką pośród gór minęliście zaledwie kilku jezdnych, którzy w krótkich wymianach zdań sugerowali wam trzymanie się kamieni milowych przy drodze - te miały doprowadzić was w końcu do La Maisontaal. Góry Szare tworzyły długie i wysokie pasmo górskie, położone między Bretonią i Imperium, nie należąc jednak do żadnego z tych państw. Strefa neutralności między dwoma krajami sprawiała, że wzgórza te były naturalną kryjówką dla wszystkiego, co plugawe i wszystkich tych, którzy nie wpisywali się w ramy społeczne obu państw. Braliście to pod uwagę, kierując się do klasztoru.

Siódmego dzwona, godzinę po popasie, zwróciliście uwagę na coś osobliwego. Wysoko ponad waszymi głowami, jakieś pięćdziesiąt metrów co najmniej, ukazała się zakapturzona postać wsparta obiema dłońmi o dotykający zęba skały topór. Mężczyzna odziany w długi do kostek płaszcz podszyty futrem przyglądał się waszej wędrówce stojąc w bezruchu. Z tej odległości nie byliście w stanie dostrzec twarzy nieznajomego skrytej w mroku głębokiego kaptura, jednak jego postawa i mocna budowa ciała sugerowały, że musiał to być człowiek gór. I na pewno nie nadszedł z żadnej oczywistej strony, gdyż miejsce, w którym się znajdował nie posiadało żadnych widocznych szlaków. Nie odpowiadał też na żadne wezwania, jakby był tam tylko po to, by was obserwować.

Zakapturzony patrzył na was długi czas, a przynajmniej takie prześladowało was odczucie, gdyż nieznajomy nie poruszył się nawet przez moment. Będąc kilkanaście metrów za miejscem, w którym się pojawił, przypomniał się wam fragment karczemnej historii o niejakim Duchu Gór, który czasem pojawiał się wśród stromych, niedostępnych usypisk, błogosławiąc lub przeklinając podróżnych. Ponoć miał możliwość wejrzenia w dusze śmiertelników, by poznać ich zamiary, gdy przemierzali jego teren. Od tego zależały jego osądy. Coś w tych przesądach musiało być, bo gdy tylko odwróciliście się, by po jakimś czasie spojrzeć w jego stronę, nikogo już na skalnym występie nie dojrzeliście. Oczywiście mógł to być wyjątkowo sprawny, znający te tereny góral, którego zaciekawiła wasza piątka, ale nie do końca chciało wam się w to wierzyć. A jeśli to naprawdę był rzeczony Duch Gór?

Momentami napotykaliście zastygłe w miejscu kozice, bądź inną górską zwierzynę, która z bezpiecznej odległości przyglądała się nietypowym podróżnym. Trójkątna bryła Frugelhornu górująca nad okolicą kierowała was w odpowiednią stronę, a przynajmniej tak pokazywała mapa. Kolejne kilka godzin, aż do zapadającego zmroku minęły wam na mozolnym przedzieraniu się główną ścieżką i walce z pogodą, gdyż ta całkowicie się zepsuła. Przeraźliwie wiało, a z nieba lunęło deszczem przemieszanym ze śniegiem. W takich warunkach ciężko było swobodnie rozmawiać, więc skupiliście się na powolnym pokonywaniu kolejnych metrów szlaku w milczeniu. Z każdą kolejną chwilą robiło się coraz ciemniej, a wy zachowawczo brnęliście górską ścieżką, coraz bardziej zziębnięci i mokrzy, mając nadzieję, że uda wam się znaleźć jakieś schronienie na noc.

Niedługo później, w niewielkiej dolince otoczonej strzelistymi iglicami gór ujrzeliście światło. Migotliwe, ale z pewnością nie pochodziło z paleniska. Zbliżywszy się najszybciej, jak pozwalał teren i pogoda, w blasku wschodzącego Mannslieba ujrzeliście dość zaniedbaną, drewnianą chatę ze spadzistym dachem. Nad jej zamkniętymi drzwiami wisiało dość sporych rozmiarów poroże, co zdradzało, że musiała to być jedna z postawionych w całkowitej głuszy kapliczek Taala, Boga Natury.


Z tego, co wiedzieliście, takie kapliczki można było spotkać w różnych dziwnych miejscach w całych Górach Szarych - stanowić miały schronienie dla utrapionych wędrowców, choć głównie wyznawców Taala. Ze wszystkich widocznych wam okien wyzierało ciepłe, żółte, migoczące światło a z komina buchał dym targany porywistym wiatrem. Ktoś zatem musiał być w środku. A to mogło oznaczać, że uda się spędzić wam noc w ciepłym, suchym miejscu. Tuż obok chałupy znajdowała się zamknięta od północy drewniana wiata, w której wędrowcy mogli najpewniej pozostawić swe zwierzęta. Żadnego jednak tam nie znaleźliście, gdy Dagmar, Ryży i Dorian zostawiali swój żywy inwentarz. Deszcz ze śniegiem siekł jak zły, a wy - zziębnięci, głodni i zmęczeni - marzyliście tylko o odpoczynku w przyjemnym cieple kaplicy.
 
Quantum jest offline  
Stary 09-03-2023, 19:36   #2
 
Gladin's Avatar
 
Reputacja: 1 Gladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputację

Ryży Marchwiowy był jasnowłosym niziołkiem lubiący wypalić fajkę, wypić kufelek piwa i zjeść dobry posiłek. Mimo, iż od dawna był na szlaku imając się zajęć kojarzących się bardziej z awanturnikami pokroju ludzi czy krasnoludów, nie stracił przyzwyczajeń typowych dla swojej rasy. Można było go nazwać wojownikiem, nosił porządny pancerz i mieczy przy boku, ale największe zaufanie pokładał w swojej procy. Potrafił też tropić, śledzić, skradać się, przetrwać w głuszy, gotować, ale czytać - nie potrafił.

- Powiedzże kapłanie, co też ciekawego w tym ogłoszeniu napisali? - niziołek zwrócił się więc z zapytaniem do Floriana, dłubiąc zaostrzonym patyczkiem między zębami. Człowiek wyglądał na takiego, który gapi się w obwieszczenie nie bez powodu i może nawet potrafi czytać. Co mogło na to wskazywać? Delikatna budowa nie pasowała do wojownika. Blada skóra nie pasowała do kogoś, kto żyje na codzień na łonie natury. Wskazywało raczej na jakiegoś zabłąkanego skrybę, albo kogoś takiego. Więc czytać powinien umieć.

- La Maisontaal? - zadumał się Ryży i podrapał po głowie. - To nawet nie tak daleko stąd... Słyszałem, że mnisi z tego klasztoru wyrabiają całkiem dobry ser. Nie miałbym nic przeciwko odwiedzeniu ich i sprawdzenia tych pogłosek z pierwszej ręki. A i możne parę grosza przy okazji skapnie? - perorował sam do siebie, nie ściszając głosu. - Tak, wybiorę się tam - postanowił i zaczął rozglądać za kimś, kto by mu dotrzymał towarzystwa. Nie był bojaźliwy, ale roztropność nakazywała poruszać się w grupie.

O okolicy snuto wiele opowieści, a co jedna, to bardziej straszna. Co w jednej, to bardziej przerażające stwory. I wampiry! Oj, gdyby tu był jego braciszek, to by historyjek na wiele pieśni nazbierał, niewątpliwie. Marchwiowy jednak, póki miał co do kociołka włożyć, dość optymistycznie patrzył przed siebie.

Nawet, jeżeli patrzenie przed siebie oznaczało na patrzenie na ścianę deszczu i błoto pod nieobutymi nogami. Wizja posiłku podtrzymywała go wtedy na duchu. A wizja ciepłego posiłku, jaka wiązała się zapewne z mile dla oka buzującym ogniem w kapliczce. Fajne bóg, ten Taal, że tak rozstawia schronienia dla zdrożonych wędrowców. Może nawet niziołek część z kociołka w ofiarze odłoży, w podzięce.

Gdy tak sobie rozmyślał, kierując kuca ku bezpiecznemu schronieniu (a bardzo szanował kuca, bo nosił dla niego wiele cennych rzeczy i bliskim mu był bardzo), uwagę zwrócił, że pieszo musieli przybyć przed nimi podróżni. Przy pogodzie takiej jak ta, ślady musieli w błocie zostawić, omiótł więc okolicę okiem.
spostrzegawczość, tropienie


- Zajmijcie mi miejsce gdzieś blisko ognia - zwrócił się do towarzyszy - ochędożę kuca i przyjdę herbatki nam zaparzyć.
 
Gladin jest offline  
Stary 10-03-2023, 00:39   #3
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Górskie szlaki pogranicza poprzecinane siecią dolin, wąwozów i wąskich ścieżyn były nowością wzbudzającą lekki niepokój we Florianie Averlingu, nawykłym do rozległych averlandzkich nizin usianych polami uprawnymi, winnicami i folwarkami, przepastnych reiklandzkich kniei czy wissenlandzkich pagórków. Stałym i niezmiennym punktem były jednak pierwsze wrażenia, jakie wywoływał w napotykanych osobach i ich reakcje na jego osobę. Do tego był już przyzwyczajony - jako mężczyzna (a właściwie młodzieniec) będący kapłanem w szeregach mocno matriarchalnego kultu Pani Miłosierdzia, wzbudzał wśród pospolitego ludu nieufność gdziekolwiek by nie podróżował. A dokładając do tego wrodzony albinizm, który okrywał jego chudą sylwetkę upiorną bielą, potęgowaną jeszcze mocniej przez szatę w tradycyjnych barwach kultu Miłosiernej, w pierwszych chwilach jawił się zdecydowanej większości ludzi jako żywy upiór. Zwłaszcza że intensywny jasny błękit oczu wchodził miejscami w mało naturalny fiolet.

Pierwsze wrażenia były jednak nader mylne w jego przypadku, bo wpojone Florianowi wartości shallyańskiego kultu zapuściły w nim mocne korzenie i, choć praktykował oziębłą uprzejmość i uprzejmą oziębłość w kontaktach międzyludzkich, zyskiwał przy bliższym poznaniu. Ułożony i wykształcony młodzieniec, zawsze kurtuazyjny, elokwentny i starannie cyzelujący słowa tym swoim melodyjnym, averlandzkim akcentem. Z łatwością można byłoby wziąć go za panicza z jakiegoś dobrego domu, gdyby nie znoszona szata kapłańska i pospolite, przybrane nazwisko znaczące tyle co "należący do Averu".

Jak oznajmił nowopoznanym towarzyszom drogi przed przeprawą przez Góry Szare, został wysłany w świat szeroki wedle wielowiekowej tradycji kościelnej, mając nieść pomoc, czynić posługi kapłańskie i głosić słowo Shallyi gdzie tylko poniosły go stopy. Florian nie zwlekał długo z ponownym wyruszeniem na szlak po otrzymaniu święceń kapłańskich z rąk Wysokiej Kapłanki w Altdorfie, spędzając w stołecznym hospicjum niecały miesiąc. Droga do Couronne, wielowiekowa tradycja kościoła Miłosiernej, rozpoczynała się w imperialnej stolicy, lecz tylko ten punkt pokrywał się ze ścieżką, jaką kapłan zamierzał przebyć w ramach swojej własnej, prywatnej pielgrzymki. W swojej decyzji utwierdził się po raz pierwszy na pogórzu, dostrzegając ogłoszenie przybite do drzewa, w którego koronach gruchały śnieżnobiałe gołębie, a następnie gdy los po raz trzeci skrzyżował jego ścieżkę z Dagmar, którą przywitał cieplej niż pozostałych - tradycyjnym, shallyańskim gestem przykładając dwa palce do ust, by następnie obrócić je opuszkami w stronę kobiety.

Florian nie narzekał na nic. Nie na paskudną pogodę, nie na coraz to cięższe do przebywania ścieżki, nie na mróz, nie na skromne racje żywnościowe - trudy życia, cierpienie i znoje były wpisane w życie kapłana. Parł niestrudzenie przed siebie, z grubym płaszczem narzuconym na prostą, białą szatę, wypchaną po brzegi torbą na ramieniu i wiernym kosturem w dłoniach, ani na krztynę nie tracąc ze swojej przyjacielskiej dyspozycji. Pozdrawiał wszystkich mijanych podróżnych z uśmiechem, wymieniał uprzejme słowa, błogosławił o to proszących i raz czy dwa nawet wyrecytował znane mu recepty na niegroźne i błahe dolegliwości. Nawet zakapturzonego nieznajomego, który przyglądał im się z oddali, powitał bez cienia podejrzenia w głosie.

Niechaj panienka Shallya was błogosławi, przyjacielu!

Brak reakcji ze strony nieproszonego obserwatora nie wzbudził we Florianie żadnego uczucia. Odludzia miały w zwyczaju kształtować dosyć... specyficzne indywidua nawet w tak zwanych “cywilizowanych” stronach, a co dopiero mówić o ziemiach niczyich.

Ziołowej, panie Marchwiowy — poklepał znacząco torbę na słowa niziołka.

Cierpienie cierpieniem, ale Florian taalickie schronienie powitał z uśmiechem. Nocowanie pod chmurami przy takiej pogodzie byłoby głupotą, podobnie jak wędrówka w blasku Mannslieba. Kapłan ochoczo wyglądał ciepła czterech kątów i dachu nad głową. Oszczędzając buty przed najgorszymi błotnistymi kałużami, ruszył w stronę drzwi, podczas gdy Dagmar, sir Dorian i Ryży odprowadzali swoje wierzchowce do prowizorycznej stajni. Przystanął jednak przed progiem, pamiętając o manierach.

Lucretio...

Florian otworzył drzwi inżynierce.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 10-03-2023 o 11:36.
Aro jest offline  
Stary 10-03-2023, 08:02   #4
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Szare Góry, jego przekleństwo i nadzieja na odkupienie. Jego miłość. Dorian nie potrafił już policzyć ile razy przemierzał ich szlaki zahaczając raz za razem to o imperialną, to znów o bretońska ziemię. Nienawidził się za to, co stało się przed laty, co wzbraniało mu wrócić w rodzinne strony. Zgorzkniały uparcie parł przez życie do przodu świadom tego, że tylko pokorna walka ze skurwysyństwem tego świata pozwoli mu zmyć hańbę, jaką sprowadził na swe imię. Dla będącego w kwiecie wieku mężczyzny każdy dzień, który nie zbliżał go do odkupienia, był dniem straconym.

O poszukiwaniach chętnych do pracy w La Maisontaal usłyszał przypadkiem, towarzysząc jednej z niezliczonych karawan kupieckich pokonujących góry w jedną bądź drugą stronę. Zbliżała się pora zimowa i wiedział, że musi gdzieś przycupnąć, bo nie było rzeczą zwyczajną wędrować po Szarych Górach zimą. Nawet wczesna wiosna lub późna jesień czyniły z niebotycznych szczytów i pełzających u ich stóp wąwozów nieprzebytą zaporę a ostatnią rzeczą jaką chciał, było zimowanie na bretońskiej ziemi. Z uwagi na swą przeszłość nie mógł sobie na to pozwolić więc i decyzję podjął szybko. Ostawiwszy swego wierzchowca, rząd i kopię u zaufanego oberżysty, płacąc mu sowicie za opiekę nad rasowym zwierzęciem na czas zimy ruszył na poszukiwanie podróżnych, którzy nie naprzykrzali by mu się zbytnio i dawali gwarancję wędrówki w obranym przezeń kierunku. O dziwo nie było to trudne.

Już pierwsze dni podróży u boku elokwentnego Floriana i jego kompanów przekonało Doriana, że uczynił dobrze. Kapłan, jak i on, zaczynał dzień modlitwą. Dla rycerza nie było ważne, że modlą się do różnych bogów. Nie miał też oporów przed proszeniem go codziennie rano, po odmówieniu litanii ofiarowania do Panienki, o błogosławieństwo. Już pierwszego dnia wspólnej podróży pokonał własne opory przed brataniem się z obcymi sobie ludźmi i odbył z kapłanem krótką rozmowę dotyczącą ich różnych wierzeń.

-Myślicie rycerzu, że Panienka roztacza opiekę nad całą bretońska ziemią? - pytał ciekawy świata Florian. Dorian przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. Nigdy nie myślał o takich sprawach.

-Tak. Wszystkie dzieci bretońskiej ziemi mogą liczyć na Jej opiekę i błogosławieństwo. Wszak to matka tej ziemi. Kochamy Ją tu wszyscy. - odparł, kiedy już przemyślał co właściwie sądzi na ten temat.

-Ale prostaczkowie też? - dopytywał Florian i rycerz dopiero teraz zrozumiał o co pyta mnich. Na to pytanie nie mógł udzielić odpowiedzi.

-Nie wiem. Nigdy o tym nie myślałem. Pewnie tak. Któż inny miałby strzec ich dobrostanu? - Dorian wspomniał mijane w wioskach kapliczki. I te, które zdobione kwiatami w ciepłą porę, gromadziły lud prosty na jego ziemiach. Ale pamiętał też, że nie zawsze śpiewano tam pieśni a i panny Gralla rzadko były widziane w takich miejscach. O wiele częściej za to można było spotkać tam odziane w białe szaty kapłanki Miłosierdzia. - Choć lud prosty i do twej Pani się modli. Dla chmyzów nie ma znaczenia kto mu błogosławi, byle miał co do miski włożyć, dzieciaki nie chorzały a w obejściu był dostatek. I żeby pan był dobry. Błogosławić, jak tak myślę, może każde z bóstw.

-Tedy i ja ci błogosławię Dorianie. - Powiedział wówczas Florian, jakby wyczuwając potrzebę ukojenia zamyślonego wojownika. I to był początek ich wspólnych modlitw.

Każdy ranek stał się powtarzalny. Powtarzalność i spokój były dla Doriana ważne. Ożywiony porannymi ćwiczeniami i wzmocniony modlitwą pogodniej spoglądał na nadchodzący dzień. Zwłaszcza, że wiedział iż niziołek zadba o posiłek nawet gdyby miał go wydobyć spod ziemi.

***

Kiedy ciężkie chmury lunęły deszczem a później śniegiem Dorian wiedział, że muszą znaleźć schronienie. Ta część gór była mu zupełnie nieznana, ale był pewien, że pośród wąwozów porastających knieją znajdą jaką chatę myśliwych, jaskinię czy choćby szałas. Brnąc pod wiatr prowadził za uzdę swego jucznego, który bez trudu nosił jego ciężką zbroję, zapasy i to wszystko, czego rycerz nie chciał mieć przy sobie na wypadek napaści, o którą w górach było bardzo łatwo. Zastanawiał się, kim był ich tajemniczy obserwator i od chwili gdy ten się pojawił Dorian miał się na baczeniu. Pozwolił sobie nawet ulżyć kucowi i wdział część pancerza okrywając się na końcu grubym płaszczem, ale tak by mieć pod ręką swój rodowiec. Miecz nigdy go nie zawiódł i rycerz ufał mu bardziej niż sobie. Prąc do przodu w myślał modlił się do swej Pani o to, by pozwoliła im znaleźć schronienie przed nadchodzącym załamaniem pogody.

Kiedy ujrzał kapliczkę zapraszającą ciepłem migocącej w oknach jasności i uwodzących zmysły dymem z komina Dorian wzmógł jeszcze bardziej czujność. Poluzował miecz i sprawdził czy lekko wychodzi z pochwy. Odruchowo, nawykiem nabytym przez lata tułaczki. Szybko też uwiązał swego jucznego konia i zdjąwszy zeń prostą tarczę pozbawioną herbowego znaku, ruszył ku wejściu do domostwa.

-Czekajcie! - zawołał do zmierzającego ku wejściu Floriana świadom tego, że ciepła izba nie musi równać się bezpiecznej przystani. - Wszelki duch bogi chwali! Pokój wszystkim mieszkańcom tego domostwa! - zwołał a w myślach przeklął ufność Florian, który już otworzył drzwi Lukrecji puszczając ją przodem.
.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon

Ostatnio edytowane przez Bielon : 10-03-2023 o 08:06.
Bielon jest offline  
Stary 10-03-2023, 09:53   #5
 
Bellatrix's Avatar
 
Reputacja: 1 Bellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputację
Na bretońskiej ziemi bywała wielokrotnie, zwłaszcza w młodości, gdy rodzice wybierali się z pełną obstawą do rezydencji wujka Bergwijna w Quenelles. Pamiętała, że była wtedy zauroczona wszystkimi tymi opowieściami o rycerzach, tajemniczej Pani Jeziora w którą wierzyli Bretończycy i pięknymi krajobrazami tej krainy, które miały szczególne miejsce w jej sercu. Wiele wiosen później wciąż zachwycały ją te tereny, a odwiedziny u wujka były swoistym powrotem do przeszłości.

Choć stary Mathijs, który oprócz majątku dorobił się kilku (byłych) żon, dzieci i wnuków, szczerze namawiał ją, by pozostała w murach willi choć kilka dni dłużej. Jej natura włóczykija nie pozwalała jej jednak zagrzać miejsca w pięknym, malowniczym domu w centrum Quenelles. Powód był prosty i wręcz prozaiczny - Dagmar po prostu się nudziła. Nie wyobrażała sobie, by miała kiedykolwiek osiąść na stałe w jakimś miejscu, choć rodzice na pewno by sobie tego życzyli. To nie było życie dla niej.

Kiedyś, na samym początku swojej drogi wędrowca nawet sama myślała, że wróci do Marienburga, gdy już się dorobi i pokaże wszystkim, że to nie był błąd, gdy rzuciła wszystko i wyruszyła w drogę. Obecnie nie miała tego w planach. Życie na szlaku tak ją pochłonęło i zahartowało, że nie było nawet możliwości, by się z niego wycofała. Wystarczyło kilka dni w spokojnej rezydencji wujka, by zdała sobie sprawę, że taka egzystencja pozbawiona jakiegokolwiek uderzenia adrenaliny nie jest dla niej. Wiedziała, że kiedyś rodzice pokładali w niej swoje nadzieje na przejęcie interesu, jednak na szczęście jej młodszy brat Dries wolał bardziej stateczne życie i miał głowę do rachowania. Dzięki temu mozolnie budowany przez wieki biznes winiarski de Vrijów miał godnego i poważnego sternika na kolejnych kilkadziesiąt lat. W sumie to powinna odwiedzić brata, bo dawno się nie widzieli. Rodziców nie bardzo, bo znowu będą ją strofować, czego bardzo nie lubiła.

Wracając głównym szlakiem do Imperium, w Grunere natrafiła na ogłoszenie z klasztoru La Maisontaal leżącego w głębi Gór Szarych. Nie narzekała na pieniądze, ale że lubiła nowe wyzwania, postanowiła się zgłosić. Szybko się okazało, że dołączyła do grupy podobnych jej interesantów, gdzie natrafiła też na Floriana, kapłana Shallyi, z którym ze dwa razy dane jej było współpracować. Miło było widzieć znajomą twarz i aż jej się na sercu przyjemniej zrobiło.

- Wygląda na to, że trzeci raz będziemy pracować razem. Sigmar musi mieć wobec nas jakieś plany - rzuciła wesoło, uśmiechając się półgębkiem do białoskórego kapłana. - Cieszę się, że postanowiłeś dołączyć, Florianie. Zawsze lepiej mieć obok siebie osobę, na której można polegać, gdyby coś poszło nie tak.

Była wysoką, ładną brunetką o dużych, orzechowych oczach, prostym nosie i pełnych ustach. Przez ostatnie kilka lat i wydarzenia, których była świadkiem jej oblicze nieco stężało, zatracając typowo dziewczęce, niewinne rysy. Patrząc w jej oczy można było łatwo dojść do wniosku, że swoje przeżyła a mimo to wciąż tliła się w nich jakaś iskra radosnej nieobliczalności. Właściwe kobiecie kształty kryła pod najlepszej jakości ubraniem podróżnym - miała na sobie czarne spodnie z wyprawionej skóry i buty pod kolana, a wyżej kubrak oraz koszulę pod którą znajdował się skórzany kaftan bez którego nie rozstawała się na szlaku. Nie wszystko też dało się zauważyć na pierwszy czy drugi rzut oka.

Obrazu dopełniał fioletowy, zdobiony haftami płaszcz z kapturem który mógł zdradzać, że pochodzi z wyższej warstwy społecznej. Na to zarzucony miała wysokiej jakości zimowy płaszcz obszyty wewnątrz futrem. Ciepłe skórzane rękawice skrywały obie dłonie, a jedna z nich prowadziła dobrze odkarmionego osiołka niosącego w jukach na grzbiecie najważniejszy dobytek Dagmar. Oprócz typowo zimowego odzienia można też było dostrzec miecz i sztylet przy pasie. Pistolet, proch i amunicja schowane były głębiej i zabezpieczone przed kaprysami paskudnej pogody.

Na przestrzeni tych kilku dni, w których razem podróżowali, dała się poznać jako osoba żywiołowa, otwarta, mająca swoje zdanie i nie bojąca się go wygłaszać. Sympatyczna, ale twardo stąpająca po ziemi; wygadana, ale nie nachalna i nie mieląca ozorem na wszystkie strony. Gibkość jej ruchów pozwalała jasno stwierdzić, że na pewno umie posługiwać się noszoną przy pasie bronią a szybkość i zręczność w walce to jej główne atuty.

Widok zakapturzonego nieznajomego obserwującego ich z wysokości nie wzbudził w niej jakichś większych emocji. Prawdopodobnie był to jeden z lokalnych mieszkańców gór, który po prostu lubił sobie popatrzeć na podróżnych przedzierających się przez te tereny. Bliżej wieczora pogoda załamała się, ale Dagmar nie narzekała, choć nie lubiła zimna a przede wszystkim wiatru, który chciał wcisnąć się we wszelkie możliwe miejsca. Naciągnęła mocniej kaptur płaszcza na głowę i skupiła się na obserwacji okolicy. Dobrze chociaż, że osiołek nie sprawiał problemów i szedł posłusznie dwa kroki za nią.

Brnąc przez ciemnicę ujrzeli w końcu nieopodal światło, a to mogło oznaczać schronienie przed tą paskudną pogodą! Pomimo zmęczenia, w Dagmar wstąpiły jakby nowe siły i przyspieszyła kroku, by znaleźć się bliżej tego miejsca. Gdy okazało się, że była to drewniana kapliczka Taala, wiedziała już, że tę noc spędzą pod dachem. Ktoś nawet zadbał o to, by pozostawiane tu zwierzęta czuły się komfortowo, więc zostawiła pod wiatą osła (na razie wciąż z jukami na jego grzbiecie) i ruszyła z pozostałymi, by sprawdzić, któż to ugościł się w środku.

- O tak, po takiej podróży gorąca ziołowa herbata dobrze nam zrobi - powiedziała wesoło do Floriana. Następnie weszła do chatki tuż za Dorianem.
 

Ostatnio edytowane przez Bellatrix : 10-03-2023 o 09:58.
Bellatrix jest offline  
Stary 10-03-2023, 22:52   #6
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację

Lucretia z bólem opuszczała swoje ukochane Nuln, kierując się ku zachodowi. Nie dawała sobie szansy na powrót, dopóki nie opracuje lub odkryje jakiegoś wspaniałego wynalazku, który pozwoliłby jej odzyskać nadszarpniętą reputację oraz spojrzeć bez wstydu w oczy rodzicom. W jej mniemaniu szansę dlań stanowiły Góry Szare. Przepastne Karaz Ankor ongiś ciągnęło się przez większość łańcuchów górskich Starego Świata. Liczne twierdze zostały przez ostatnie milenia utracone i choć krasnoludy twierdziły inaczej, o istnieniu wielu z nich zdołały dawno zapomnieć. W tym swoją szansę upatrywała młoda inżynierka. Albowiem taka zapomniana twierdza mogła zawierać zaginione osiągnięcia myśli inżynieryjnej. Jeśli nie gotowe dzieła, to przynajmniej ich pełne schematy, lub chociaż obiecujące projekty. Bezwartościowe dla większości grabieżców, którzy przez wieki poważali się plądrować krasnoludzkie włości. Właściwie Góry Szare należały do najmniej zasobnych, a przez to najbardziej ubogich w osiedla dawich, ale stanowiły dobry punkt wyjścia dla jej poszukiwań. Zwłaszcza że były położone najbliżej Nuln. W razie konieczności dziewczyna była gotowa przenieść swe poszukiwania w Góry Czarne, Góry Krańca Świata, a nawet Góry Środkowe (jedna z rozpadających się ksiąg wspominała z nazw dwie z należących do Karaz Ghumzul twierdz, dokładnie Karak Khazarak i Karak Skygg). Przedsięwzięte zadanie wydawało się niezwykle ambitne, choć bez wątpienia zapału i odwagi Immerwahr nie brakowało. Pozostawało jedynie mieć nadzieję, by mimo wszelkich przeciwności ten stan się utrzymał.


„Nie ma takiego problemu, którego nie potrafiłaby rozwiązać odpowiednia ilość czarnego prochu”
– Lucretia Rosale Immerwahr.


Z biegiem tygodni nogi zaprowadziły inżynierkę aż do miasteczka Grunere. Aczkolwiek dotychczas nie udało jej się za wiele dowiedzieć. Tak po prawdzie to ledwie zaczęła mapować ten zakątek Gór Szarych. Jednak niezwykle fortunnie dlań (choć trzeba przyznać, że już od urodzenia doznawała szczególnych łask od losu), miało to się wkrótce odmienić. A to z racji tego, iż podczas spaceru po miasteczku niczym z nieba spadła jej wyjątkowa oferta pracy dla mnichów z Wysokiego Grodu Taala. Stojąc z dłonią wspartą na biodrze, przeczytała z nieukrywaną ekscytacją przybite przed ratuszem ogłoszenie, wypisane na potarganym przez wiatr pergaminie. Stanowiło ono wręcz idealną okazję dla młódki, która chciała zabrać się za poważniejsze przeczesywanie okolicy. Kolejny przykład uśmiechu losu stanowił fakt, że nie tylko ona wydawała się zainteresowana słowami przeora. Inni chętni stanowili wręcz idealną okazję do zawiązania dziarskiej drużyny śmiałków. Który to pomysł Rosale od razu zaczęła wprowadzać w czyn, jako że nie należała do osób, które miały problemy z przełamywaniem pierwszych lodów. Najpierw zagadnęła do kleryka i wyręczanego przezeń w czytaniu niziołka, potem zaś do reszty. W końcu, od słowa do słowa, zainteresowanie ofertą przez garstkę awanturników scementowało się w dobrze rokującą grupę poszukiwaczy przygód.

Po prawdzie to niewielu innych było chętnych podjąć się zadania zlecanego przez przeora, jako że gminne wieści przestrzegały przed zagrożeniami wszelakimi nawiedzającymi okoliczne tereny. Lucretia jednak zdawała sobie, że większość z nich była przesadzona, dlatego nie dawała im wiary. Zresztą, do trwożliwych osób nie należała, jako że przez swój obiekt zainteresowań nieustannie balansowała na granicy śmierci. Przede wszystkim jednak największą wiarę pokładała w potędze rozumu, stawiając racjonalizm i empiryzm ponad dowody anegdotyczne i przesądy.

Ci kompani, którzy poświęcili nieco czasu, by się jej uważniej przyjrzeć, zauważyli, że Lucretia była dziewiętnastoletnią dziewczyną o sylwetce klepsydry. Przeciętnego wzrostu i wagi. Z jej głowy spływały sięgające połowy szyi niesforne jasnoblond włosy przeplatane fiołkowo-różanymi pasemkami. Fiołkową barwę miały również tęczówki jej bystrych oczu. Odziana była w odsłaniającą nagie ramiona białą koszulę z rękawami do łokci, beżowe przylegające spodnie z wytrzymałego materiału i sięgające za kolana miękkie buty. Wąską talię podkreślała brązowym gorsetem ze skóry, a dłonie i przedramiona osłaniała solidnymi rzemieślniczymi rękawicami. Kiedy robiło się zimniej, okrywała się ocieplaną opończą.




Poza tym jej ciało oplatały liczne pasy i bandoliery wypełnione narzędziami, różnorakimi częściami zapasowymi oraz fiolkami i woreczkami z niezbyt stabilnymi i mało znanymi substancjami w różnym stanie skupienia. Nosiła też ze sobą sporo gadżetów własnej konstrukcji, głównie bomby, miny, petardy i granaty.


Lecz były też pośród nich okazałe gogle z wymiennymi soczewkami, osobliwy przykład sztućca okrzyknięty przez nią „łyżkowidelcem”, para „flar”, jak zwała dwie tubki z mieszaniną prochu i alchemikaliów odgrywające podobną rolę do zwykłej pochodni, sztylet z chowającym się i wysuwającym na życzenie ostrzem, a także pióro z podłączonym dozownikiem tuszu.

Wyjątkowy okaz pośród jej „zabawek” stanowił niewątpliwie garłacz o zamku skałkowym, znamionował bowiem dobitnie, że dziewczyna nie była pierwszą lepszą użytkowniczką broni czarnoprochowej a obeznaną w rusznikarskim rzemiośle inżynierką. Wynikało to z faktu, że poza Arabyją jedynie co lepsze sztuki broni palnej wyposażane były w mniej zaawansowane zamki kołowe, natomiast imperialne regimenty wciąż bazowały na prymitywnych zamkach lontowych.

Do znaków szczególnych Immerwahr należały przede wszystkim pamiątki po jej wybuchowych eksperymentach, jak chociażby brak małego palca u lewej dłoni, czy rozsiane po całym ciele mniejsze lub większe ślady po oparzeniach od zapłonów, eksplozji i groźnych chemikaliów.

Wynalazczyni dała się poznać towarzyszom jako osoba o niewyczerpanym zasobie siły witalnej, a także bystrym, twórczym i wnikliwym umyśle. Do tego całkiem przyjemna kompanka podróży. Otwarta, koleżeńska i kipiąca entuzjazmem oraz pogodą ducha. Żywo zainteresowana ludźmi i światem dookoła. Jednocześnie trudno było przeoczyć jej brak rozwagi, organizacji, chaotyczność podejmowanych przezeń działań i niespokojnego ducha. Z każdym z drużyny starała się być w dobrych relacjach. Tak jakby poważny problem dla niej stanowiło to, że mogłaby się z kimś nie dogadywać. Mimo swego ekstrawertyzmu wydawała się nie wykazywać najmniejszego zainteresowania relacjami romantycznymi, raczej bujając w obłokach myśli techniczno-inżynieryjnych. Trudno też było przeoczyć jak dbała o swój wygląd i higienę. Zawsze starała się prezentować korzystnie, trzymając na podorędziu szczotkę do włosów, mydło, lusterko, perfumy i zestaw kosmetyków. Robiła to jednak dla własnego dobrego samopoczucia, a nie by zaimponować komukolwiek.


Kiedy w trakcie marszu na ponad głowami drużyny objawiła się zakapturzona postać człowieka z gór, Lucretia przyłączyła się do kierowanych ku niemu Florianowych pozdrowień. Choć w jej wypadku oczywiście obyło się bez religijnych tonów. Postać jednak wydawała się kompletnie niewzruszona żadnymi słowami kierowanymi pod jej adresem. Po pełnej konsternacji chwili dziewczyna wzruszyła ramionami i ruszyła dalej w drogę. Dopiero gdy po jakimś czasie zauważyła, że nieruchoma postać zniknęła ze swego stanowiska, przypomniała jej się karczemna historyjka o Duchu Gór. Tyle że istnienie kogoś takiego wydawało się jej zupełnie niedorzeczne. Więcej sensu miało w jej mniemaniu uznanie nieznajomego za bardzo wprawnego wspinacza. Co w tych rejonach raczej nie powinno budzić szczególnego zdziwienia.

Przez następne parę godzin pogoda w ogóle nie dopisywała. W rezultacie czego nastrój Immerwahr nieco się obniżył, a chęć do pogawędek praktycznie ją opuściła. Opatuliła się za to mocniej opończą, aczkolwiek nie tylko po to, by chronić siebie przed chłodem, słotą i wiatrem, ale przede wszystkim, by ratować przed zamoknięciem swe drogocenne materiały wybuchowe. Z czasem zapadł zmrok, lecz na szczęście niedługo potem na horyzoncie pojawiła się iskierka nadziei. Stanowił ją widok migotliwego światła pośród zalesionej części gór. Podążanie za jego blaskiem doprowadziło wszystkich do zaniedbanej drewnianej chaty. Wiszące nad jej drzwiami okazałe poroże wskazywało jasno na kapliczkę poświęconą dla boga Taala. Wyglądało więc na to, że udało im się znaleźć jedno z wielu tego typu schronień Górach Szarych. Wtedy też Lucretia odetchnęła z ulgą i potarła przyróżowiony od chłodu nos. Zapowiadająca się noc pod dachem i w ciepłej izbie niemalże przywróciła jej zwyczajowy optymizm. Światło dobiegające przez okna sugerowało, że ktoś już był w środku. Choć wewnątrz drewnianej wiaty nie było ani jednego wierzchowca, co wskazywało dziewczynie, iż potencjalni wędrowcy musieli przybyć w to miejsce pieszo. Bo raczej mało prawdopodobne, że opuścili schronienie w taką pogodę, zostawiając wciąż płonący w palenisku ogień. Tak czy inaczej, ktokolwiek by tam nie był (jeśli w ogóle był), dziewczyna była gotowa wejść nawet w objęcia pomiotu chaosu, byle tylko uciec od siekącego deszczu i dokuczliwie chłodnego wiatru.
— Ja również reflektuję na ciepłą herbatkę! — ożywiła się jeszcze bardziej na wspomnienie towarzyszy o parującym napitku.
Chwilę później kapłan Shallyi otworzył jej drzwi i ustąpił pierwszeństwa.
— Całkiem roztropnie, jeśli jakieś potworzysko się tam się czai, to zostanę pożarta jako pierwsza. Niewielka strata, biorąc pod uwagę, że moja broń jest bezużyteczna na deszczu — zażartowała.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 11-03-2023 o 12:17.
Alex Tyler jest offline  
Stary 11-03-2023, 18:35   #7
 
Quantum's Avatar
 
Reputacja: 1 Quantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputację
Przed wejściem do starej kaplicy Taala Ryży rozejrzał się po najbliższej okolicy, lecz nawet posiadając widzenie w ciemności nie odnalazł niczego interesującego. Deszcz zamienił całe podejście do chaty w jedno wielkie błoto, w którym ciężko było się jakkolwiek rozeznać. Zresztą, Florian otworzył już drzwi i puszczał przodem Lucretię. Za kapłanem podążył wykrzykujący pozdrowienia Dorian, za nim Dagmar i w końcu Ryży. Od razu buchnęło w was przyjemne ciepło ogniska, które uleciało w chłód nocy. Przeszliście przez ciasny, krótki przedsionek a inżynierka odgarnęła zasłonę ze skór, za którą znajdowało się główne pomieszczenie. Stanęliście jak wryci, gdy przy palenisku ujrzeliście ogrzewających się gości tej chaty. Z ludźmi niewiele jednak mieli wspólnego.

Mieliście przed sobą siedem szczurów wielkości niskiego człowieka poruszających się na dwóch nogach. Smród, jaki uwalniali był mieszanką brudu, mokrej sierści i ścieków. Na myśl od razu przyszły wam opowieści o humanoidalnych gryzoniach zwanych skavenami. Mówiło się, że pod każdym z miast Starego Świata mają swoje leża, atakują podstępem a sprytem przewyższają krwiożerczych i brutalnych zwierzoludzi. Ale to były tylko legendy, bajania starych gawędziarzy. Bajania, które teraz okazały się być prawdą.

Szczuroludzie czekali na was przygotowani, zapewne ostrzeżeni wcześniejszym zawołaniem Doriana. Sześciu z nich, odzianych w kawałki poszarpanych szmat i skórzanego pancerza dzierżyło zakrzywione miecze i wpatrywało się w was czerwonymi ślepiami. Na ich pokrytych czarną sierścią ciałach dostrzegliście pozostałości po jakichś chorobach oraz dziwne, złowieszczo wyglądające tatuaże naniesione czerwonym barwnikiem. Ich nosy i wąsiska poruszały się nerwowo.

Nie zaatakowali jednak.

Osłaniali swymi ciałami ostatniego ze swych pobratymców, który wyróżniał się na ich tle białym niczym kość kolorem sierści oraz zakrzywionymi rogami wijącymi się spomiędzy jego uszu. Odziany był w biały, brudny habit a w dłoni dzierżył drewnianą laskę na szczycie której znajdowały się trzy zbite ze sobą deski wyglądające jak odwrócony trójkąt. Szybko domyśliliście się, że musiał być kimś ważnym w ich hierarchii, skoro reszta broniła do niego dostępu. A na pewno najważniejszym dla nich. Florian jako jedyny - dzięki użyciu wiedźmiego wzroku - wyczuwał płynącą od niego czystą esencję Chaosu, zatem ten człekokształtny gryzoń musiał być ichniejszym czarownikiem, lub kimś w tym rodzaju.


- Staćspoko, nie nerwać! - odezwał się negle szczuroczłek w habicie. Jego reikspiel był rwany i bardzo prosty, a głos piskliwy. - My być tu pierwsza, wy iść, długożyć! Nie walczyćskaven, bo szybkoumrzeć. My nie chcieć z wami walczyć, ale jak wystąd niewyjść to my wasubić! Iśćteraz, długożyć!

Po tych słowach wyszczerzył się w czymś, co przypominało paskudny uśmiech, po czym zaczął zgrzytać dolnymi zębami o górne. Ten denerwujący dźwięk sprawił, że aż się skrzywiliście. Szczurzy ochroniarze nie drgnęli nawet na moment, wciąż osłaniając swego pobratymca.
 

Ostatnio edytowane przez Quantum : 11-03-2023 o 18:41.
Quantum jest offline  
Stary 11-03-2023, 21:43   #8
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
„Sącrebleu!” - zaklął Dorian po bretońsku, wysuwając z cichym sykiem „Rozjemcę” z jaszczura. Nagie ostrze błysnęło setką pełgających po jego głowni, odbitych płomieni ogniska. „Panienko przenajświętsza, użycz mi swej mocy, bym podołał wrogom, którzy samym swym istnieniem plugawią Twą ziemię!” - wypowiedział w myślach swą prostą modlitwę o błogosławieństwo do Pani Jeziora. Nie było to pole bitwy, na którym mężni ludzie odziani w stalowe płyty stawali naprzeciw siebie w szlachetnym boju a który to bój poprzedzały rytualne modły i wymyślna rycerska kurtuazja. Tu liczyła się brutalna siła, szybkość reakcji i bezwzględność. Życiowy gnój i bród. Którego owe kreatury były żywym wcieleniem. Gnój w którym taplał się od chwili, kiedy za sprawą jego własnego syna, pierworodnego, spłynęła nań hańba. Gnój w którym nauczył się żyć, choć czuł z każdą chwilą że zapada się weń coraz głębiej i głębiej. Gnój, który sprawiał, że zwykle brzydził się samego siebie. Tego, kim się stał.

I znał tylko jeden sposób, by móc choć na chwilę pozbyć się niesmaku do samego siebie. Ta chwila, kiedy serce biło szybciej, krew żwawo płynęła w żyłach a żądza walki wyganiała z głowy złe myśli. Ta chwila, właśnie nadeszła.

-A weź spierdalaj! - krzyknął Dorian skacząc do przodu, by osłonić wysuniętych do przodu inżynierkę i albinosa. Przez ułamek uderzenia serca pomyślał jeszcze, by na przyszłość poinstruować swoich towarzyszy co należy rozumieć pod pojęciem „ostrożność” na szlaku. Tarczą, którą zapobiegliwie wziął z sobą, osłonił się na wypadek zdradzieckiego strzału a miecz pomknął na spotkanie wroga. Wiedział, że w takich chwilach może na nim polegać. Podobnie jak na opiece swej Bogini, która przecież nie mogła łaskawym okiem spoglądać na to by takie plugawstwo rozpełzało się po jej ziemiach. Czuł w sobie siłę jaką dawały mu lata doświadczeń. Czuł w sobie siłę swej Pani. I wiedział, że żadna z tych sił go nie zawiedzie.

Miecz wiedziony pewną ręką starł się z pierwszym zakrzywionym ostrzem a siła uderzenia rycerza odbiła w bok dzierżący go szpon tak silnie, że niemal obrócił bestię wokół osi. Rycerz ciął z całej z całej siły przekuwając w znany sobie wewnętrzny gniew w bitewną wprawę.

Wprawę, która była zwykle zabójcza.



[Dorian po swej krótkiej modlitwie pragnie użyć „cnoty doskonałości”]

.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline  
Stary 12-03-2023, 13:36   #9
 
Bellatrix's Avatar
 
Reputacja: 1 Bellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputację
Zmęczenie i chęć odpoczynku w kaplicy wzięły górę nad czujnością, bo przecież nie mogli być pewni, kogo zastaną w środku. Błędnie założyli, że będą to inni podróżni, którzy po prostu pozwolą im przenocować w chałupie.

Tymczasem zastali tam uzbrojone szczury chodzące na dwóch nogach. Byli na ich gromadkę przygotowani, co mogłoby źle się skończyć, gdyby osławieni skaveni postanowili od razu zaatakować. Mieli jednak inne plany i najwyraźniej też chcieli uniknąć starcia. Niemniej, następnym razem będzie musiała być z kompanami dużo ostrożniejsza.

Dagmar nie czuła strachu, a jedynie całkowite obrzydzenie tymi istotami. Pozostawało pytanie, co szczuroczłeki robili tak wysoko w górach, z dala od kanałów i miast, pod którymi rzekomo rezydowali?

Ten z rogami wyglądał na ich dowódcę i jednocześnie coś, jakieś dziwne przeczucie podpowiadało zwadźczyni, że jest najgroźniejszy z nich wszystkich. Jego pierwszego trzeba było się pozbyć, a wtedy morale tych paskud upadnie. Oczywiście myślała ludzkimi kategoriami, ale miała nadzieję, że u tych gryzoni też działa to podobnie. Nie mogli pozwolić wyjść im z tej chaty żywymi.

Dorian już ruszył do walki, więc jedyne, co sama zrobiła, to z niezwykłą szybkością sięgnęła pod płaszcz, by dobyć swój naładowany pistolet.
- Nigdzie się stąd nie ruszamy! - Krzyknęła, a następnie wycelowała w skavena w habicie i nacisnęła spust.
 

Ostatnio edytowane przez Bellatrix : 12-03-2023 o 13:39.
Bellatrix jest offline  
Stary 12-03-2023, 15:18   #10
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Korzystając z uprzejmości kapłana Shallyi Lucretia jako pierwsza wkroczyła do kapliczki Boga Natury, z przyjemnością witając już od progu miłe ciepło paleniska. Pokonawszy krótki przedsionek, dziewczyna odgarnęła zasłonę ze zwierzęcych skór i wkroczyła do głównego pomieszczenia, rozpoczynając wymawiać pozdrowienie dla gości. Słowa jednak uwięzły jej w gardle, gdy ujrzała, że przy ogniu ogrzewała się nie grupa zwykłych wędrowców, a zgraja skavenów. Przez chwilę stała jak wryta, patrząc na przygotowane do obrony nędzne szczuroludzkie kreatury. Zaiste, stwory te były ostatnim, co spodziewała się spotkać w tym odludnym górskim zakątku. W międzyczasie w reikspiel przemówił biały osobnik, najwyraźniej przywódca, kalecząc straszliwie jej ojczysty język gramatyką i fonetyką pochodzącą z queekish.

Gdyby ktoś mógł w danym momencie zajrzeć przez fiołkowe oczy wprost do umysłu Immerwahr ujrzałby tam spowite płomieniami Wolne Miasto Nuln.


Było to nieco ponad rok wcześniej. Pewnej nocy korzystając z rozległej sieci kanalizacji po całym mieście rozlała się wielotysięczna skaveńska horda, mordując każdego kto stanął jej na drodze. Atak był tak nagły, niespodziewany i druzgocący, że sformowanie sensownej obrony zajęło mieszkańcom sporo czasu. Aby go zyskać i spowolnić postęp wrogich wojsk, zdecydowano się na desperacki krok i podłożono ogień pod niektóre z budynków. Lucretia miała wtedy sporo szczęścia, bo znajdowała się na terenie swojej uczelni, Wyższej Szkoły Inżynierii. Choć kilka miesięcy wcześniej została ona w podejrzanych okolicznościach podpalona i częściowo uległa zawaleniu, to w momencie skaveńskiej napaści była już w pewnym stopniu odrestaurowana. A nawet w takim stanie stanowiła wspaniałe stanowisko obronne. Znajdujący się za masywną bramą, otoczony wysokim, kolczastym murem teren uczelni miał imponujące rozmiary. Wewnątrz znajdowały się koszary, wieżyczki strażnicze, stanowiska balist, a nawet armat. Centralną strukturę stanowiła sama uczelnia, duży budynek zaprojektowany tak, by poza funkcją edukacyjną zastępował również zamek.

Tamta noc wydawała się niezwykle długa, a ulicami wolnego miasta spłynęły całe rzeki krwi. Serce Rosale krajało się gdy obserwowała rodzime Nuln spowite w płomieniach. Musiała jednak zacisnąć zęby i walczyć, dla siebie, rodziny i wszystkich, którzy razem z nią bronili się na terenie uczelni. I ostatecznie przetrwała. Aczkolwiek straszliwe to były godziny, o których wolałaby zapomnieć. Wtedy to pierwszy raz spotkała się ze śmiercią i koszmarem wojny. Jedyną pociechę w tej całej tragedii stanowił dlań fakt, że miała okazję wypróbować w praktyce wiele ze swych wybuchowych wynalazków na sile żywej. W tym nowatorską rakietę zapalającą zawierającą mieszaninę bazującą na czarnym prochu i białym fosforze czy siarkową bombę dymną.

Nulneńczykom przy pokaźnych stratach własnych udało się odeprzeć wroga, choć zwycięstwo wydawało się pyrrusowym. Dokonane przez wroga i pożar pustoszenie było ogromne, praktycznie pół wolnego miasta poszło z dymem. Po wszystkim powiadało się, że biały szczur czarnoksiężnik został powstrzymany przed zamordowanej samej Księżnej-Elektorki Emmanuelle von Liebowitz przez parę awanturników i ukrytego pośród gości hrabiny czarodzieja.

Dlatego gdy padło ostatnie słowo z plugawych ust zdradzieckiego skavena-albinosa, inżynierka wyciągnęła swój dwuręczny garłacz i bez wahania wypaliła prosto w ściśnięte potwory.

Nie wiem jak będzie z inicjatywą, ale jeśli według deklaracji w postach, to moja postać zareaguje przed Dorianem. Inaczej strzeliłaby mu w plecy

W każdym razie rozpiska będzie taka:
1 runda: wyciągnięcie garłacza, strzał (tak, by trafić wszystkie skaveny)
2 runda: ruch (za towarzyszy), przeładowanie garłacza
3 runda: przeładowanie garłacza, przeładowanie garłacza
4 runda: przeładowanie garłacza, przeładowanie garłacza
5 runda: ruch/strzał (jeśli będzie jeszcze w co)

Moja postać nie umie się bić (i nie ma zbytnio czym) więc niestety nie mam więcej opcji A przecież całej chaty wysadzać nie będę

 
Alex Tyler jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:05.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172