| Górskie szlaki pogranicza poprzecinane siecią dolin, wąwozów i wąskich ścieżyn były nowością wzbudzającą lekki niepokój we Florianie Averlingu, nawykłym do rozległych averlandzkich nizin usianych polami uprawnymi, winnicami i folwarkami, przepastnych reiklandzkich kniei czy wissenlandzkich pagórków. Stałym i niezmiennym punktem były jednak pierwsze wrażenia, jakie wywoływał w napotykanych osobach i ich reakcje na jego osobę. Do tego był już przyzwyczajony - jako mężczyzna (a właściwie młodzieniec) będący kapłanem w szeregach mocno matriarchalnego kultu Pani Miłosierdzia, wzbudzał wśród pospolitego ludu nieufność gdziekolwiek by nie podróżował. A dokładając do tego wrodzony albinizm, który okrywał jego chudą sylwetkę upiorną bielą, potęgowaną jeszcze mocniej przez szatę w tradycyjnych barwach kultu Miłosiernej, w pierwszych chwilach jawił się zdecydowanej większości ludzi jako żywy upiór. Zwłaszcza że intensywny jasny błękit oczu wchodził miejscami w mało naturalny fiolet.
Pierwsze wrażenia były jednak nader mylne w jego przypadku, bo wpojone Florianowi wartości shallyańskiego kultu zapuściły w nim mocne korzenie i, choć praktykował oziębłą uprzejmość i uprzejmą oziębłość w kontaktach międzyludzkich, zyskiwał przy bliższym poznaniu. Ułożony i wykształcony młodzieniec, zawsze kurtuazyjny, elokwentny i starannie cyzelujący słowa tym swoim melodyjnym, averlandzkim akcentem. Z łatwością można byłoby wziąć go za panicza z jakiegoś dobrego domu, gdyby nie znoszona szata kapłańska i pospolite, przybrane nazwisko znaczące tyle co "należący do Averu".
Jak oznajmił nowopoznanym towarzyszom drogi przed przeprawą przez Góry Szare, został wysłany w świat szeroki wedle wielowiekowej tradycji kościelnej, mając nieść pomoc, czynić posługi kapłańskie i głosić słowo Shallyi gdzie tylko poniosły go stopy. Florian nie zwlekał długo z ponownym wyruszeniem na szlak po otrzymaniu święceń kapłańskich z rąk Wysokiej Kapłanki w Altdorfie, spędzając w stołecznym hospicjum niecały miesiąc. Droga do Couronne, wielowiekowa tradycja kościoła Miłosiernej, rozpoczynała się w imperialnej stolicy, lecz tylko ten punkt pokrywał się ze ścieżką, jaką kapłan zamierzał przebyć w ramach swojej własnej, prywatnej pielgrzymki. W swojej decyzji utwierdził się po raz pierwszy na pogórzu, dostrzegając ogłoszenie przybite do drzewa, w którego koronach gruchały śnieżnobiałe gołębie, a następnie gdy los po raz trzeci skrzyżował jego ścieżkę z Dagmar, którą przywitał cieplej niż pozostałych - tradycyjnym, shallyańskim gestem przykładając dwa palce do ust, by następnie obrócić je opuszkami w stronę kobiety.
Florian nie narzekał na nic. Nie na paskudną pogodę, nie na coraz to cięższe do przebywania ścieżki, nie na mróz, nie na skromne racje żywnościowe - trudy życia, cierpienie i znoje były wpisane w życie kapłana. Parł niestrudzenie przed siebie, z grubym płaszczem narzuconym na prostą, białą szatę, wypchaną po brzegi torbą na ramieniu i wiernym kosturem w dłoniach, ani na krztynę nie tracąc ze swojej przyjacielskiej dyspozycji. Pozdrawiał wszystkich mijanych podróżnych z uśmiechem, wymieniał uprzejme słowa, błogosławił o to proszących i raz czy dwa nawet wyrecytował znane mu recepty na niegroźne i błahe dolegliwości. Nawet zakapturzonego nieznajomego, który przyglądał im się z oddali, powitał bez cienia podejrzenia w głosie.
— Niechaj panienka Shallya was błogosławi, przyjacielu!
Brak reakcji ze strony nieproszonego obserwatora nie wzbudził we Florianie żadnego uczucia. Odludzia miały w zwyczaju kształtować dosyć... specyficzne indywidua nawet w tak zwanych “cywilizowanych” stronach, a co dopiero mówić o ziemiach niczyich.
— Ziołowej, panie Marchwiowy — poklepał znacząco torbę na słowa niziołka.
Cierpienie cierpieniem, ale Florian taalickie schronienie powitał z uśmiechem. Nocowanie pod chmurami przy takiej pogodzie byłoby głupotą, podobnie jak wędrówka w blasku Mannslieba. Kapłan ochoczo wyglądał ciepła czterech kątów i dachu nad głową. Oszczędzając buty przed najgorszymi błotnistymi kałużami, ruszył w stronę drzwi, podczas gdy Dagmar, sir Dorian i Ryży odprowadzali swoje wierzchowce do prowizorycznej stajni. Przystanął jednak przed progiem, pamiętając o manierach.
— Lucretio...
Florian otworzył drzwi inżynierce.
Ostatnio edytowane przez Aro : 10-03-2023 o 11:36.
|