Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-03-2023, 22:52   #6
Alex Tyler
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację

Lucretia z bólem opuszczała swoje ukochane Nuln, kierując się ku zachodowi. Nie dawała sobie szansy na powrót, dopóki nie opracuje lub odkryje jakiegoś wspaniałego wynalazku, który pozwoliłby jej odzyskać nadszarpniętą reputację oraz spojrzeć bez wstydu w oczy rodzicom. W jej mniemaniu szansę dlań stanowiły Góry Szare. Przepastne Karaz Ankor ongiś ciągnęło się przez większość łańcuchów górskich Starego Świata. Liczne twierdze zostały przez ostatnie milenia utracone i choć krasnoludy twierdziły inaczej, o istnieniu wielu z nich zdołały dawno zapomnieć. W tym swoją szansę upatrywała młoda inżynierka. Albowiem taka zapomniana twierdza mogła zawierać zaginione osiągnięcia myśli inżynieryjnej. Jeśli nie gotowe dzieła, to przynajmniej ich pełne schematy, lub chociaż obiecujące projekty. Bezwartościowe dla większości grabieżców, którzy przez wieki poważali się plądrować krasnoludzkie włości. Właściwie Góry Szare należały do najmniej zasobnych, a przez to najbardziej ubogich w osiedla dawich, ale stanowiły dobry punkt wyjścia dla jej poszukiwań. Zwłaszcza że były położone najbliżej Nuln. W razie konieczności dziewczyna była gotowa przenieść swe poszukiwania w Góry Czarne, Góry Krańca Świata, a nawet Góry Środkowe (jedna z rozpadających się ksiąg wspominała z nazw dwie z należących do Karaz Ghumzul twierdz, dokładnie Karak Khazarak i Karak Skygg). Przedsięwzięte zadanie wydawało się niezwykle ambitne, choć bez wątpienia zapału i odwagi Immerwahr nie brakowało. Pozostawało jedynie mieć nadzieję, by mimo wszelkich przeciwności ten stan się utrzymał.


„Nie ma takiego problemu, którego nie potrafiłaby rozwiązać odpowiednia ilość czarnego prochu”
– Lucretia Rosale Immerwahr.


Z biegiem tygodni nogi zaprowadziły inżynierkę aż do miasteczka Grunere. Aczkolwiek dotychczas nie udało jej się za wiele dowiedzieć. Tak po prawdzie to ledwie zaczęła mapować ten zakątek Gór Szarych. Jednak niezwykle fortunnie dlań (choć trzeba przyznać, że już od urodzenia doznawała szczególnych łask od losu), miało to się wkrótce odmienić. A to z racji tego, iż podczas spaceru po miasteczku niczym z nieba spadła jej wyjątkowa oferta pracy dla mnichów z Wysokiego Grodu Taala. Stojąc z dłonią wspartą na biodrze, przeczytała z nieukrywaną ekscytacją przybite przed ratuszem ogłoszenie, wypisane na potarganym przez wiatr pergaminie. Stanowiło ono wręcz idealną okazję dla młódki, która chciała zabrać się za poważniejsze przeczesywanie okolicy. Kolejny przykład uśmiechu losu stanowił fakt, że nie tylko ona wydawała się zainteresowana słowami przeora. Inni chętni stanowili wręcz idealną okazję do zawiązania dziarskiej drużyny śmiałków. Który to pomysł Rosale od razu zaczęła wprowadzać w czyn, jako że nie należała do osób, które miały problemy z przełamywaniem pierwszych lodów. Najpierw zagadnęła do kleryka i wyręczanego przezeń w czytaniu niziołka, potem zaś do reszty. W końcu, od słowa do słowa, zainteresowanie ofertą przez garstkę awanturników scementowało się w dobrze rokującą grupę poszukiwaczy przygód.

Po prawdzie to niewielu innych było chętnych podjąć się zadania zlecanego przez przeora, jako że gminne wieści przestrzegały przed zagrożeniami wszelakimi nawiedzającymi okoliczne tereny. Lucretia jednak zdawała sobie, że większość z nich była przesadzona, dlatego nie dawała im wiary. Zresztą, do trwożliwych osób nie należała, jako że przez swój obiekt zainteresowań nieustannie balansowała na granicy śmierci. Przede wszystkim jednak największą wiarę pokładała w potędze rozumu, stawiając racjonalizm i empiryzm ponad dowody anegdotyczne i przesądy.

Ci kompani, którzy poświęcili nieco czasu, by się jej uważniej przyjrzeć, zauważyli, że Lucretia była dziewiętnastoletnią dziewczyną o sylwetce klepsydry. Przeciętnego wzrostu i wagi. Z jej głowy spływały sięgające połowy szyi niesforne jasnoblond włosy przeplatane fiołkowo-różanymi pasemkami. Fiołkową barwę miały również tęczówki jej bystrych oczu. Odziana była w odsłaniającą nagie ramiona białą koszulę z rękawami do łokci, beżowe przylegające spodnie z wytrzymałego materiału i sięgające za kolana miękkie buty. Wąską talię podkreślała brązowym gorsetem ze skóry, a dłonie i przedramiona osłaniała solidnymi rzemieślniczymi rękawicami. Kiedy robiło się zimniej, okrywała się ocieplaną opończą.




Poza tym jej ciało oplatały liczne pasy i bandoliery wypełnione narzędziami, różnorakimi częściami zapasowymi oraz fiolkami i woreczkami z niezbyt stabilnymi i mało znanymi substancjami w różnym stanie skupienia. Nosiła też ze sobą sporo gadżetów własnej konstrukcji, głównie bomby, miny, petardy i granaty.


Lecz były też pośród nich okazałe gogle z wymiennymi soczewkami, osobliwy przykład sztućca okrzyknięty przez nią „łyżkowidelcem”, para „flar”, jak zwała dwie tubki z mieszaniną prochu i alchemikaliów odgrywające podobną rolę do zwykłej pochodni, sztylet z chowającym się i wysuwającym na życzenie ostrzem, a także pióro z podłączonym dozownikiem tuszu.

Wyjątkowy okaz pośród jej „zabawek” stanowił niewątpliwie garłacz o zamku skałkowym, znamionował bowiem dobitnie, że dziewczyna nie była pierwszą lepszą użytkowniczką broni czarnoprochowej a obeznaną w rusznikarskim rzemiośle inżynierką. Wynikało to z faktu, że poza Arabyją jedynie co lepsze sztuki broni palnej wyposażane były w mniej zaawansowane zamki kołowe, natomiast imperialne regimenty wciąż bazowały na prymitywnych zamkach lontowych.

Do znaków szczególnych Immerwahr należały przede wszystkim pamiątki po jej wybuchowych eksperymentach, jak chociażby brak małego palca u lewej dłoni, czy rozsiane po całym ciele mniejsze lub większe ślady po oparzeniach od zapłonów, eksplozji i groźnych chemikaliów.

Wynalazczyni dała się poznać towarzyszom jako osoba o niewyczerpanym zasobie siły witalnej, a także bystrym, twórczym i wnikliwym umyśle. Do tego całkiem przyjemna kompanka podróży. Otwarta, koleżeńska i kipiąca entuzjazmem oraz pogodą ducha. Żywo zainteresowana ludźmi i światem dookoła. Jednocześnie trudno było przeoczyć jej brak rozwagi, organizacji, chaotyczność podejmowanych przezeń działań i niespokojnego ducha. Z każdym z drużyny starała się być w dobrych relacjach. Tak jakby poważny problem dla niej stanowiło to, że mogłaby się z kimś nie dogadywać. Mimo swego ekstrawertyzmu wydawała się nie wykazywać najmniejszego zainteresowania relacjami romantycznymi, raczej bujając w obłokach myśli techniczno-inżynieryjnych. Trudno też było przeoczyć jak dbała o swój wygląd i higienę. Zawsze starała się prezentować korzystnie, trzymając na podorędziu szczotkę do włosów, mydło, lusterko, perfumy i zestaw kosmetyków. Robiła to jednak dla własnego dobrego samopoczucia, a nie by zaimponować komukolwiek.


Kiedy w trakcie marszu na ponad głowami drużyny objawiła się zakapturzona postać człowieka z gór, Lucretia przyłączyła się do kierowanych ku niemu Florianowych pozdrowień. Choć w jej wypadku oczywiście obyło się bez religijnych tonów. Postać jednak wydawała się kompletnie niewzruszona żadnymi słowami kierowanymi pod jej adresem. Po pełnej konsternacji chwili dziewczyna wzruszyła ramionami i ruszyła dalej w drogę. Dopiero gdy po jakimś czasie zauważyła, że nieruchoma postać zniknęła ze swego stanowiska, przypomniała jej się karczemna historyjka o Duchu Gór. Tyle że istnienie kogoś takiego wydawało się jej zupełnie niedorzeczne. Więcej sensu miało w jej mniemaniu uznanie nieznajomego za bardzo wprawnego wspinacza. Co w tych rejonach raczej nie powinno budzić szczególnego zdziwienia.

Przez następne parę godzin pogoda w ogóle nie dopisywała. W rezultacie czego nastrój Immerwahr nieco się obniżył, a chęć do pogawędek praktycznie ją opuściła. Opatuliła się za to mocniej opończą, aczkolwiek nie tylko po to, by chronić siebie przed chłodem, słotą i wiatrem, ale przede wszystkim, by ratować przed zamoknięciem swe drogocenne materiały wybuchowe. Z czasem zapadł zmrok, lecz na szczęście niedługo potem na horyzoncie pojawiła się iskierka nadziei. Stanowił ją widok migotliwego światła pośród zalesionej części gór. Podążanie za jego blaskiem doprowadziło wszystkich do zaniedbanej drewnianej chaty. Wiszące nad jej drzwiami okazałe poroże wskazywało jasno na kapliczkę poświęconą dla boga Taala. Wyglądało więc na to, że udało im się znaleźć jedno z wielu tego typu schronień Górach Szarych. Wtedy też Lucretia odetchnęła z ulgą i potarła przyróżowiony od chłodu nos. Zapowiadająca się noc pod dachem i w ciepłej izbie niemalże przywróciła jej zwyczajowy optymizm. Światło dobiegające przez okna sugerowało, że ktoś już był w środku. Choć wewnątrz drewnianej wiaty nie było ani jednego wierzchowca, co wskazywało dziewczynie, iż potencjalni wędrowcy musieli przybyć w to miejsce pieszo. Bo raczej mało prawdopodobne, że opuścili schronienie w taką pogodę, zostawiając wciąż płonący w palenisku ogień. Tak czy inaczej, ktokolwiek by tam nie był (jeśli w ogóle był), dziewczyna była gotowa wejść nawet w objęcia pomiotu chaosu, byle tylko uciec od siekącego deszczu i dokuczliwie chłodnego wiatru.
— Ja również reflektuję na ciepłą herbatkę! — ożywiła się jeszcze bardziej na wspomnienie towarzyszy o parującym napitku.
Chwilę później kapłan Shallyi otworzył jej drzwi i ustąpił pierwszeństwa.
— Całkiem roztropnie, jeśli jakieś potworzysko się tam się czai, to zostanę pożarta jako pierwsza. Niewielka strata, biorąc pod uwagę, że moja broń jest bezużyteczna na deszczu — zażartowała.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 11-03-2023 o 12:17.
Alex Tyler jest offline