Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-03-2023, 02:00   #83
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 23 - 2519.07.09; knt; ranek - popołudnie (1/2)

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Świątynna, świątynia Mananna
Czas: 2519.07.09; Konigtag; ranek
Warunki: dzwonnica; schody; jasno; cicho; umiarkowanie ; na zewnątrz: jasno, burza, powiew, umiarkowanie



Otto



Tym razem nic zwykłego albo niezwykłego mu się nie śniło. Zgarnął więc z twarzy resztki snu i wstał ze swojego łóżka zaczynając kolejny dzień. Grzmiało. A gdy otwarło się okiennice czy wyszło na zewnątrz okazało się, że na zewnątrz jest ciemno z powodu burzy. Na niebie ciemniały prawie czarne chmury, grzmiały i błyskały gniewnie zalewając ziemski i morski padół potkami deszczu. Szkoda było wychodzić z suchego pomieszczenia. Ale jak trzeba to trzeba. Zwłaszcza jak się chciało przed własną, poranną zmianą odwiedzić świątynie Mananna.

Mimo wczesnej pory zastał tam już pierwszych wiernych chcących przypodobać się bogom na początku nowego dnia podczas odprawianej jutrzni. Chociaż oczywiście nie było porównania z tłumami jakie przychodziły na poranną mszę w Festag. Zastał też dwie skruszone grzesznice w schludnych czepkach i skromnych spódnicach do samej ziemi. Zamiatały i szorowały schody dzwonnicy. Ostatni raz widzieli się wczoraj wieczorem w “Wesołej mewie” gdy przyszedł tam aby im przekazać list dla ich lidera. Wówczas wyglądały całkiem inaczej niż teraz. Wczoraj ich wizerunek bardziej pasował do portowej tawerny jaką była “Mewa”. Pełno było tam żeglarzy i morskiej braci wymieszkanej skutecznie z tutejszym elementem jakiego niekoniecznie zdawało się rozsądnym zaczepiać pierwszemu. Ale obie łotrzyce czuły się tam jak ryba w wodzie i traktowały jak swoje własne podwórko.

- Aha, liścik masz do szefa? Jej no to jeszcze trzeba będzie poszurać dzisiaj do niego bo od rana znów zasuwamy ze szkotkami i szmatami. Ciężka, uczciwa praca! Straszne! To skandal jak oni nas traktują! Hańba i sromota na nas przyszła na stare lata a kiedyś to z Burgund takie numery, żeśmy wywijały, że w całym mieście oczy bielały a teraz tylko wiadro i szmata to mycia… - biadoliła wczoraj Łasica przy jednym ze stołów. Chociaż w dość zabawny sposób i zapewne celowo. Ta ucziciwa i ciężka praca jaką od paru dni sumiennie wykonywały przez większość roboczego dnia bardzo działała im na nerwy oraz zwyczajnie nudziła i ciążyła. Jednak starały się zachować wymagane do swojej roli pozory. Ostatecznie Łasica wzięła list i obiecała go dostarczyć.

- No właśnie. Jeszcze, żeby chociaż umieli wykorzystywać personel gdzieś na zapleczu jak nikt nie patrzy. Po co mieć służbę, i to tak ładną i gorącą jak my, i jej nie wykorzystywać w niecny sposób? - Burgund poparła koleżankę w tym utyskiwaniu na nieznośne warunki pracy. Obie musiały sobie tym żartobliwym gderaniem odbić te całe dnie posuchy i ciężkiej, fizycznej pracy za miskę zupy czy dwie. A dziś rano znów się spotykali.

- Serwus Otto. Co tam na naszym pięknym mieście słychać? Tylko nie mów, że jakieś wyuzdane orgie albo lubieżnicy i ladacznice biegają po mieście chcąc się chędożyć z kim popadnie bo mnie zaraz szlag trafi. - zagadnęła go Łasica przebrana za bogobojną mieszczkę. Chwilowo na tych schodach byli sami bo na górze dzwonnicy chyba nikogo nie było a z dołu to otwierane drzwi powinny uprzedzić, że ktoś wchodzi. Zresztą większość i tak była na nieszporach. W każdym razie Łasica zaniosła wczoraj jego list do Starszego. A raczej zostawiła go w umówionym miejscu. Więc nie widziała się z nim o tej już dość późnej porze a potem poszła do siebie. Dziś zaś od rana urzędowały z Burgund tutaj odgrywając swoją bogobojną rolę. Więc na razie żadnych wieści od ich lidera nie miały. Nawet jak coś im przysłał do “Mewy” to będą wiedzieć dopiero jak wrócą ze świątyni. Całkiem możliwe, że wysłałby odpowiedź prosto do Otto więc też niech się tego spodziewa. Rano jednak nikt do drzwi młodego mnicha nie zapukał a potem ruszył w miasto. Obu łotrzycom ranek zaczął się dość standardowo czyli od pokutnej modlitwy na klęczkach przed ołtarzem boga mórz. Po czym Absalon przydzielił im zadania. Dziś miały doprowadzić do porządku dzwonnicę. W rozpoznaniu podziemi postępów raczej nie było. Obie czekały co wyjdzie z tym odbijaniem klucza co miały im pomóc Pirora i Fabienne albo dać znać, że nic z tego. Pokazały mu okno w dzwonnicy przez jakie zamierzały wejść tu w nocy i zostawić je uchylone co by im pomogło w takiej eskapadzie. Ale na razie czekały umilając sobie czas podpatrywaniem bogobojnych obywateli rozmodlonych co mszę i obgadywaniem ich. Oczywiście były wyczulone na atrakcyjnych ludzi z jakimi by można zawrzeć znajomość. Ale zasuwając z wiadrami, szczotkami i szmatami nie zawsze miały okazję coś spróbować.

Nie zastał też Matki Somnium. No ale ona była morrytką więc jak już to pewnie urzędowała w świątyni Morra. Widocznie tylko z okazji symbolicznego pogrzebu księżnej - matki, odprawiała część mszy i obrzędów pogrzebowych w największej, najbogatszej i najpopularniejszej świątyni w mieście. Zwykle jednak obrządek prowadzili tutejsi kapłani. Dzisiaj znów z ambony głosił kazanie surowy i rosły kapłan Absalon. A jak nie chciał się spóźnić na swoją zmianę w hospicjum to nie miał już tyle czasu aby w tą burzę zasuwać do kolejnej świątyni. Bo wciąż grzmiało, błyskało i lało na całego.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Zachodnia; ul. Biała, hospicjum
Czas: 2519.07.09; Konigtag; przedpołudnie
Warunki: korytarze i cele; jasno; cicho; umiarkowanie ; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, łag.wiatr, umiarkowanie



Otto



Poranek w hospicjum zaczął się dla Otto dość rutynowo. Pomóż w kuchni, posprzątaj celę bo pacjent zapaskudził, porąb drewno na opał, pomóż cerować habity. Ot, dzień jak co dzień. Dopiero przyjazd wielkiej pani zakłócił tą rutynę. Podobnie zresztą jak przybycie trzech dam na początku tygodnia nie przeszło niezauważone i w tej codziennej rutynie to był temat do rozmów na następne kilka dni. Dziś się zapowiadało podobnie mimo, że przyjechała tylko jedna bogata pani. Ale już się rozeszło po tej niezbyt licznej społeczności, że zabierze ze sobą Annikę. Wszyscy się dziwili, czemu wybrała akurat ją bo przecież wszyscy wiedzieli jak szalona i agresywna potrafi być Annika. Nawet jak ktoś jej wbił łyżkę brzuch. I zdziwili się, że przyjechała osobiście bo raczej oczekiwali, że co najwyżej przyśle powóz albo nawet służącego aby zaprowadził nową służkę do rezydencji. Lub po prostu mnichom każe sobie ją podstawić pod drzwi. A tu, nie, Frau von Mannlieb przyjechała osobiście, w swojej blado - czarnej krasie. Sam przeor wyszedł ją powitać.

- Pochwalony, pochwalony, mości dobrodziejko! Witamy w naszych skromnych progach! - zawołał od progu uśmiechając się promiennie do wysiadającej z powozu szlachcianki. Ta przyjęła te komplementy z dumą a za nią jak cień wysiadła Gertruda. Bretońska piękność dała się oprowadzać przeorowi i sprytnie poprosiła go aby wskazał jej starej przyzwoitce gdzie ma zabrać rzeczy nowej służącej dzięki czemu chociaż chwilowo jej się pozbyła.

- A i tu nasza Annika. Oczekiwała na panią. - przeor przedstawił swoją podopieczną pani jaka miała ją stąd zabrać i być jej nową opiekunką. I dzisiaj, jak ją przygotowano, uczesano, wykąpano i ubrano jak na standardy hospicjum to w całkiem dobre ciuchy na to spotkanie to nawet ponura i charakterna Annika wydawała się jakaś pogodniejsza, cieplejsza i bardziej uśmiechnięta.




https://i.imgur.com/3G2CCWy.jpg


- Cudowna! Wszyscy tu jesteście cudowni i robicie świetną robotę jakiej nie chce wykonywać nikt inny. Aż mi wstyd, że tak późno was odwiedziłam i cieszę się, że mogłam was chociaż odrobinkę wesprzeć w tym zbożnym dziele. - Frau von Mannlieb, ze swoim eleganckim urokiem i bretońskim akcentem jaki często uważano za uroczy, romantyczny a nawet godny naśladowania potrafiła zrobić odpowiednie wrażenie.

Na oko Otto to chyba sporo zasługi w tym dobrym wyglądzie i humorze Anniki było Marissy. Bo obie sporo ze sobą przebywały już od śniadania ćwierkając ze sobą radośnie jak dwa skowronki. Zresztą i o niej wielka i bogata pani nie zapomniała. Przywiozła jej prowiantu na dwa wielkie kosze.

- To dla mnie?! Wszystko? Ale wałówa! - pisnęła zachwycona pensjonariuszka jak wniesiono i postawiono przed nią kosze z jedzeniem. A czego tam nie było! Owoce, pieczeń, kiełbasy, świeży chleb a nawet bułki, także takie słodkie, jeszcze sery, mleko, nawet butelka wina i w ogóle można było dostać oczopląsku od tych smakołyków. W hospicjum się nie przelewało i może część z takich rzeczy smakowali co jakiś czas ale na pewno nie wszystko na raz a już nie dla jednej osoby. Chyba nawet przeor tak nie jadał bo przecież najczęściej jadł razem z nimi na stołówce i to co inny. Marissa była tak zachwycona, że pocałowała dłoń dobrodziejki a w końcu nawet ją uściskała i objęła z tej radości. Aż jej przeor musiał zwrócić uwagę aby się opamiętała i nie robiła wstydu. Pomogło na tyle, że się przyszła służka odkleiła od swojej przyszłej pani.

- A jak z moją Mariską? Coś wiadomo? - bretońska szlachcianka skorzystała z okazji aby zapytać o swoją drugą kandydatkę na służącą. Przeor jednaj odpowiedział podobnie jak wczoraj Otto czyli, że nadał list z zapytaniem i czeka na odpowiedź ale jest dobrej myśli. Nie chciał jednak niczego obiecywać skoro decyzja nie zależała od niego. Te rozmowy jeszcze chwilę trwały ale w końcu bretońska milady poprosiła czy mogłaby się jeszcze rozejrzeć i chciała dać okazję pożegnać się Annice z kolegami i koleżankami, podziękować za dotychczasową opiekę. Więc przeor pożegnał się, z dobrodziejką i dał znać, że gdyby milady czegoś potrzebowała to wystarczy powiedzieć Otto i ten pójdzie po niego.

- No wreszcie sami. Chociaż na chwilę. - ucieszyła się Fabienne i obdarzając młodego mnicha i swoje dwie służki ciepłym uśmiechem. - Co do ciebie ślicznotko mam mnóstwo planów. I we wszystkich grasz główną rolę i są bardzo nieprzyzwoite. Na początek po powrocie weźmiemy kąpiel aby zmyć z ciebie to całe hospicjum. I uważaj, bo zamierzam to zrobić bardzo dokładnie i sprawdzić każdy zakamarek. - szlachcianka oznajmiła swojej nowej służącej pozwalając sobie na nieco dwuznaczny i frywolny ton. Co wywołało uśmiech zadowolenia na twarzy służki.

- Bardzo bym chciała. Wziąć pożądną kąpiel. A mogę taką z bąbelkami? Słyszałam, że szlachta albo w lukszamtuzach to takie robią. I są ładne kafelki z obrazkami i w ogóle. - Annika chętnie przystała na taką propozycję tylko jeszcze chciała się upewnić czy rozmawiają o tym samym.

- Oczywiście kochanie. Sama zobaczysz te kafelki i są na nich scenki, specjalnie uprosiłam męża aby mi ściągnął takie z mojej rodzinnej Bretonii. I czeka już na ciebie balia i tyle bąbelków ile będziesz chciała. No i moja niegodna twych wdzięków osoba w roli posłusznej łaziebnej gotowej spełniać twoje zachcianki i życzenia. I liczę, że będą bardzo nieprzywoite. Jestem wyposzczona. Od Wellentag muszę zaspokajać się sama bo nikt nie dba o moje potrzeby. - wielka i bogata pani przytaknęła ochoczo i zapewniła, że nowa służka się nie myli w swoich oczekiwaniach a nawet dorzuciła coś jeszcze. Co mimo wszystko zrobiło na obu pensjonariuszkach hospicjum ogromne wrażenie bo jednak teraz słyszały to od niej bezpośrednio gdy już jedna z nich właśnie zaczynała u niej służbę a sprawa drugiej była w toku.

- Oojeejjj. Ja też bym tak chciała! Ale mi będzie się tu dłużyć przez te nadchodzące dni! I to teraz jak Annika stąd odejdzie i zostanę tu sama. - Marissa jawnie zazdrościła koleżance takiego losu. Zwłaszcza jak od wczorajszego wspólnego obiadu w ogrodzie obie zdawały się być na dobrej drodze aby się zaprzyjaźnić.

- Oj wiem, bidulko, wiem, mnie też do ciebie tęksno bo wyglądasz strasznie uroczo i apetycznie. Myśl że będziemy razem hasać w balii i łożnicy ogrzewa moje serce. I uda. Serce mi się kraje, że muszę cię tu zatrzymać ale wytrzymaj jeszcze te parę dni. Obiecuję, że jak już będziemy razem wszystko ci wynagrodzę. - Fabienne wydawała się nie mniej zasmucona tym, że tą co miała opinię najładniejszej pacjentki hospicjum musi tutaj zostawić. Nawet Annice chyba było przykro z tego powodu bo złapała za dłoń koleżanki jakby chciała jej dodać otuchy.

- Dobrze, ja rozumiem, ja poczekam. Obiecuję być grzeczna i nie sprawiać kłopotów. - Marisa pokiwała ze zrozumieniem głową, że rozumie czemu jest tak a nie inaczej. Starała się nawet uśmiechnąć aby dać im znak, że to nic takiego te parę dni tutaj.

- Otto a nie da się coś zrobić? Może jakoś wypożyczyć Mariskę do mnie? Albo nająć ją jakoś? Jak to kwestia pieniędzy to ja zapłacę. Albo chociaż załatwić jej kogoś do zabawy aby się tu tak nie męczyła sama i tylko ze swoimi paluszkami. No szkoda dziewczyny tu tak samą zostawiać. - Fabienne na wszelki wypadek zapytała młodego mnicha czy może jednak udałoby się znaleźć jakiś sposób aby przyspieszyć wyjście drugiej jej służącej. Zapewne sporo miałby tu do powiedzenia przeor bo to do niego należały takie decyzje.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Północna; Ulica Akademii; Akademia Morska
Czas: 2519.07.09; Konigtag; południe
Warunki: magazyny i piwnice; światła lamp; cicho; umiarkowanie ; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, łag.wiatr, chłodno



Joachim



Dzisiaj jakoś młodemu astrologowi nie śniło się nic wyjątkoweo. Chyba w ogóle. W każdym razie jak wstał, wcale nie aż tak rano, to jakoś nie pamiętał nic nadzwyczajnego. Za toza oknami jeszcze grzmiało i błyskało. Widocznie była burza ale chyba właśnie się kończyła. Cóż, i tak na zewnątrz było pochmurno i dość nieprzyjemnie. Dobrze, że zrobił wcześniej w nocy tą wróżbę dla barona Wirsberga bo jak taka pogoda bybyła jak teraz to nici z ogladania gwiazd.

No i mógł się przygotować z tą listą składników do mikstur wspomagających muszy chów. Było to o tyle łatwe, że spora ich część wydawała się być dość pospolita. A te parę składników co miały być na bagnach to jak ich by się nie znalazło gdzieś na mieście po sklepach i straganach zielarzy i aptekarzy to pewnie trzeba by się tam wybrać. Nomen omen owe bagna rozciągały się na całą połać wybrzeża na wschodzie i właściwie przyczółki to miały już po sąsiedzku z Wrakowiskiem gdzie spotkali Sorię, jeszcze jako wężową syrenę. Już tam to wozem jechali z pół dnia po plaży. Może nieco mniej bo razem z figlami z Sorią to im zajęło większą część dnia ale prawie cały. Jechali najpierw na północ, okrążając zachodni skraj zatoki a potem na zachód, wzdłuż wybrzeża morskiego aż do wrakowiska. Tam był wschodni skraj bagien. I właściwie to nie wiedział jak daleko się ciągnęły ale słyszał za młodu, że są spore i straszne i zamglone. Generalnie nieprzyjemne a nawet niebezpieczne. Dlatego raczej mało kto się tam wybierał dobrowolnie. Chociaż właśnie czasem zielarze czy myśliwi jacy poszukiwali zdobyczy jakiej nie było w morskiej tonii czy leśnej głuszy wybierali się właśnie tam. Zapowiadało się więc na dłuższą podróż bo sama podróż na ich skraj i z powrotem to by też zeszło pewnie większość dnia. A jeszcze trzeba było połazić po tych bagnach i poszukać tych zielonych żonkili, skrzeku niebieskiej salamandry i tam paru jeszcze takich składników wypisz wymaluj jak składniki czarów albo do pracowni alchemicznej. Przynajmniej patrząc po stereotypach.

W każdym razie wysłał wczoraj służącego aby zaniósł propozycję spotkania. Najprędzej odpowiedź dał mu Sigismundus bo od razu odpowiedział posłańcowi, że jak najbardziej jest chętny na spotkanie i rozmowę ale u siebie w aptece. Bo musi pilnować interesu. I hodowli a Strupas biega po mieście załatwiając różne sprawunki więc nie miałby nikogo zaufanego aby zostawić. Więc wychodziło, że jak Joachim czy inni chcą się z nim spotkać to w aptece. Na odpowiedź Thobiasa też właściwie nie musiał długo czekać. Bo chociaż służacy go nie zastał to wieczorem pewnie jak kultysta wrócił do siebie to odesłał mu odpowiedź. Był chętny na spotkanie no ale nie w dzień gdy prowadził zajęcia i korepetycję. Po południu, bliżej zmierzchu albo wieczorem mógł się spotkać. Zaś od Aarona nie było żadnej odpowiedzi. Służący włożył mu bilecik od Joachima pod drzwi i tyle. Wieczorem nie było żadnego odzewu i dziś rano na razie też nie. Wszystko więc wskazywało na to, że spotkają się po południu lub o zmierzchu w aptece Sigismundusa.

---


Jeszcze wcześniej, właściwie to wczoraj w dzień, podczas wizyty u barona WWirsberga spotkał Matkę Somnium. Przywitała się z nim oszczędnym, chłodnym uśmiechem i delikatnym skinieniem głowy. W końcu morrytom nie wypadało być zbyt żwawymi skoro służyli patronowi umarłych.

- Witaj Joachimie. Znów się spotykamy jak widzę. Tym razem służbowo. - zagaiła młoda, bladolica kapłanka odziana w swoją firmową, żałobną czerń. Po czym zaczęła rozmowę z baronem. W sporej części pytała o to samo co astrolog i słyszała podobne odpowiedzi. I im obu baron powiedział coś nowego.

Był na bagnach. Niechcący. Na polowaniu był i postrzelił jelonka. Ten jednak umknął no i wiadomo, w końcu by się wykrwawił i padł. Na polowaniu to norma. Więc chociaż krwawy trop zaczął prowadzić w coraz bardziej zabagnione okolice to baron wytrwale jechał za nim. Zaczął już się niepokoić bo koń zapadał się już po pęciny i zastanawiał się czy warto. Ale ostatecznie uznał, że spróbuje jeszcze kawałek bo nie chciał wracać z pustymi rękoma. Ba! Chciał pokazać tym przybyłym na turniej pyszałkom, że stary wilk ma jeszcze kły i może nimi kąsać! Więc to byłby towarzyski blamaż gdyby wrócił z pustymi rękami.

- Aż tu w tej mgle słyszę jakiś kwik. Myślę sobie “To mój jelonek!”. Tylko czemu tak kwiczy? Coś się do niego dobiera myślę. Więc zsiadłem z konia, ale tam błoto, od razu do połowy uda! No i ciągnę konia za uzdę i idziemy kawałek po kawałku. A tam coś chlasta i chrupie. Uwiązałem więc uzdę do jakiegoś kikuta, wziąłem flintę w ręce, łuk na plecy bo wiadomo, taka wilgoć to niezbyt służy na proch, no i idę. I podchodzę poczwarę. I wtedy słyszę te kroki. Ogromne! Wielkie! Biegnie! Przez chwilę nie wiedziałem co robić ale wycelowałem flintę w mgłę i czekam. Myślę sobie, że co jak co ale prędzej strzelę niż ucieknę! - baron opowiadał to wczoraj z takim przejęciem jakby znów żywo przeżywał te wydarzenia na bagnach sprzed paru dni. W końcu okazało się, że tam rzeczywiście była jakaś poczwara we mgle. I rzeczywiście biegła czy co, musiała być wielka bo chociaż baron sam jej nie widział to słyszał, że to coś co w jego mniemaniu na pewno było o wiele większe od człowieka. Nawet większe od konnego. Zresztą potem jak znalazł truchło jelonka to i widział wielkie ślady w jego pobliżu. W jego ocenie to musiało być coś wielkości niedźwiedzia, trolla czy ogra. Tylko poruszało się chyba na czterech łapach albo się akurat przyczaiło na uciekającego jelenia. W każdym razie oczywiście nie był na tyle niemądry aby iść ich śladem tylko zabrał truchło, powlókł je do konia, przywiązał, wsiadł na siodło i odjechał.

- Tylko tam był dziwny zapach. Myślałem, że to od tej bestii ale nie. Aż zacząłem kichać i oczy mi zaszły łzami. A potem czułem ten zapach po drodze. Wydaje mi się, że to od tego jelenia. Koń też był nerwowy całą drogę. A wcześniej nie. A to bojowy koń, na polowania go zabieram aby nie zrobił się rozlazły. Myślałem, że to może od tych bagien ale potem jak wyjechaliśmy z nich i przez las a to przecież spory kawał drogi do domku myśliwskiego. I cały czas robił chrapami i strzygł uszami jakby był zdenerwowany. Aż się odwracałem co jakiś czas czy ta poczwara albo inne plugastwo nie idzie za nami ale nic nie widziałem. Potem jak już dojechaliśmy to kazałem oporządzić tego jelenia i podać na kolację. Ale dobrze go zrobili bo jak jadłem to nic nie było czuć tego zapachu. Pewnie to w coś wlazł tej jeleń na bagnach albo się otarł i na sierści zostało. Ale potem przy oporządzaniu to skórę się zdejmuje, patroszy zwierza i tak dalej to musiało pomóc. - wywnioskował baron po swojej bagiennej przygodzie sprzed paru dni. Wydawał się nie przywiązywać do tego wielkiej wagi ale jak najpierw astrolog a potem kapłanka pytali o jakieś niezwykle wydarzenia to nic innego nie przyszło mu do głowy. Ot, często jeździł na polowania tylko tym razem sam z paroma psami i pomocnikami pojechał aby nie złamać żałoby. Zresztą w Festag rozmawiał o tym z kapłanem Absalonem czy wypada i ten mu dał znak, że można byle nie robić z tego zbiegowiska i zabawy co najwyżej samemu, jak przystało dawnym, mysliwym. Więc baron wziął to sobie do serca i chociaż wolałby pełne polowanie w towarzystwie i z porządną nagonką to jednak dostosował się do wymogów dobrych obyczajów i oddania hołdu zmarłej księżnej i na polowanie ruszył sam, konno i z jednym posokowcem. A, że na bagnach lęgnie się różne tałatajstwo to wszyscy wiedzieli od dawna. Dlatego nikt rozsądny się tam nie zapuszczał a naszczęscie nie były zbyt blisko miasta. Starszy wiekiem baron też normalnie by się tam nie zapuszczał no ale ten postrzałek go tam zaprowadził.

- Następnym razem mości panie gdybyś miał jakieś wątpliwości względem żałoby to sugeruję zapytać kogoś z nas o zdanie. - kapłanka nie omieszkała dyplomatycznie zwrócić uwagę, że Absalon, niczego mu nie ujmując, służy bogowi mórz i oceanów. Zaś sprawy żałoby i pogrzebów podlegały jej patronowi. Ale widocznie nie chciała robić z tego sprawy i czynić szlachcicowi większych zarzutów. Ten zresztą też pokornie przyjął jej słowa przyznając jej rację.

- Całe to zdarzenie mogło wpłynąć lub nawet wywołać ten straszny sen jaki mi opowiedziałeś panie. Ciekawi mnie ten mur jaki rozpoznałeś. Sugerowałby, że albo Akademia albo świątynia Mananna może mieć tu jakiś związek. Sam sen ma wydźwięk mocno niepokojący. Brzmi jak ostrzeżenie. Zaś te kroki jakie słyszałeś we śnie mogą być imaginacją tych kroków bestii z bagien jakie tam słyszałeś. To trochę dziwne, że bestia ze snu cię rozdeptała panie i poszła w stronę murów. Zwykle w snach jak już taki potwór dopada śniącego to albo ten się budzi tuż przed albo tuż po rozszarpaniu. A u ciebie rozdeptał cię jakbyś był za przeproszeniem, niewiele znaczącą przeszkodą i poszedł dalek ku tym dzwoneczkom i murom. To nietypowe. Jakby go ściągały te mury lub to co jest za nimi. - wydedukowała bladolica kapłanka gdy już wysłuchała wszystkich snów i relacji barona Wirstberga. Poradziła mu wypoczywać, darować sobie polowania i wycieczki na bagna a gdyby znów śniło mu się coś tak strasznego czy wyjątkowego to po nią posłać. Bo nawet zdawała się być zaintrygowana tym snem.

---


Ale w końcu zaczęło się południe. I czas było wybrać się do Akademii na obiecaną kontrolę piwnic i magazynów jakie wedle ostrzeżeń astrologa miały być zagrożone. Czekał na niego rektor Vogel ale nie tylko. Wraz z nimi te podziemia i magazyny zacnej uczelni mieli zwiedzić mistrz ślusarski Bartolomeo jaki miał sprawdzić zabezpiecznia drzwi, zamków i zawiasów. Był pucułowatym mężczyzną w eleganckim żakiecie i koszuli z falbanami chociaż wydawał się nie być nawykły do takiego dostojnego stroju. Do tego miał ze sobą torbę jaka już wyglądała mało elegancko za to bardzo służbowo. W trakcie wizyty rzeczywiście do niej sięgał a to by wyjąć szkło powiększające, a to miarkę, a to poziomice i wydawał się znać na swoim slusarskim fachu.

Drugi gościem była postać zdecydowanie bardziej złowieszcza. A mianowicie Hetrwig. Lub Hetzwig. Niejako etatowy łowca nagród ratusza, ten który najczęściej dostawał najlepsze zlecenia ale i mógł się pochwalić wieloma sukcesami w schwytaniu zbiegów, dezerterów i badnytów.

- Jak widzisz panie kolego, potraktowałem sprawę poważnie. I wezwałem ekspertów od bezpieczeństwa aby przyjrzeli się temu wszystkiemu swoim fachowym okiem. I jeśli znajdą jakieś niedociągnięcia to liczę, że zwrócą nam na to uwagę abyśmy mogli je naprawić. Jak mawiam zawsze i moim kolegom i studentom “Bezpieczeństwo przede wszystkim!”. - wyjaśnił mu jowialnie rektor uczelni po czym gdy byli już w komplecie ruszyli na wycieczkę z przewodnikiem. Towarzyszył im jeszcze jakiś klucznik który właśnie miał cały pęk kluczy jakimi otwierał przed nimi różne drzwi.

Przez cały czas Bartolomeo okazywał profesjonalny entuzjazm. Czyli oglądał chyba każde drzwi przez jakie przechodzili. Stukał, pukał, sprawdzał zawiasy, klamki no i zamki. Po czym dość luźnym tonem mówił, że tu może być, tu by się przydały nowe drzwi, tam zawiasy trzeba by dobić mocniej albo naoliwić. Podobnie kraty w oknach, te zwykle przechodziły pozytywnie kontrolę jego jakości. Przy okazji mówił też kosztorys ile by kosztowało zrobienie zwykłych drzwi, ile grubszych, ile za obicie blachą, ile za jaki rodzaj zamków i pogubić się w tym można było. Ale i tak dało się zrozumieć, że oferuje spory zakres usług, od najprostszych, pospolitych modeli po takie wzmacniane jak do skarbców. Podobie duża rozpętość była z cenami. Jak się mówiło o jednych czy dwóch drzwiach to jeszcze nie brzmiało to jakoś strasznie ale jak tu na uczelni było ich mnóstwo to suma takich napraw czy robienia na zamówienie nowych rosła astronomicznie z progu do progu. Ostatecznie mistrz ślusarski dał znać, że rozumie i tylko prosi o ogolne wytyczne jakie drzwi, ile, z czym mają być a on już przygotuje na dniach dokładniejszy kosztorys.

Co mogło dziwić mimo swojej reputacji Hertwig się wiele nie odzywał. Raczej obserwował wszystko i wszystkich. A jak już pytał to o ludzi. Czyli kto tu bywa, kto tu ma dostęp, w jakich godzinach, kto tu przebywa w nocy i tak dalej. Bo jakby miał ustalać tu warty i patrole swoich ludzi to musiał wiedzieć o takich rzeczach. Przeor mu chętnie odpowiadał ale brzmiało to dość naturalnie. Do magazynach w piwnicach i tych wolnostojacych wokół i za placem zwykle mieli dostep magazynierzy albo nauczyciele jacy się zajmowali daną materią. Ot jak linoznawca miał zajęcia z robienia węzłów to szedł do magazynu linowego aby pobrać ich ilość dla swoich studentów lub prosił o to magazyniera aby mu je przygotował. Nocami cała Akademia była raczej pusta bo nikt tu nie mieszkał na stałe. Nauczyciele i studenci mieszkali na mieście lub w akademiku ale ten nie był na terenie uczelni. Nocą powinni tu być jedynie nocni stróże. Trzech co mieli swoją kanciapę obok recepcji aby w razie czego blisko było do głównej bramy. Robili regularne obchody w nocy a poza tym spuszczali psy. Psy ich znały to na nich nie szczekały ale na każdego obcego już tak. A mur zabezpieczał przed tym aby nie wybiegły gdzieś na miasto.

- A nabrzeże? Przy nabrzeżu nie ma muru. - zauważył Hetzwig wskazując bokiem głowy na tą część terenu uczelni jaka przylegała bezpośrednio do wód zatoki. Tutaj rzeczywiście nie było muru. Co najwyżej dość zwykły płot z bali jaki często używano też do cumowania różnych łodzi.

- No tak, tu muru nie ma. Ale nocą palimy tu lampy, psy nie wskakują do wody za to jakby ktoś nawet tam przybił to podniosą larum. - odparł mu rektor Vogel po krótkiej refleksji. Łowca nagród pokiwał głową i nie ciągnął dalej tego tematu.

I tak przechodzili od magazynu do magazynu, od piwnicy do piwnica oglądając ten zgromadzony w trzewiach Akademii inwentarz. A było co oglądać. Cały magazyn lin, drewna ciesielskiego, desek, bali. Oraz narzędzia do ich obróbki. Większość drewna pochodziła z tutejszych lasów ale niektóre przywożono aż z Kisleva a ta najrzadsze, na te najcenniejsze, ozdobne elementy wyposażenia czy mebli nawet z dalekich, południowych krain. Poza tym był magazyn różnych rud metali i ich półproduktów. Także warsztat ludwisarzy gdzie odlewano dzwony ale i lufy armat. Magazyn różnych broni. I bosaki, i tasaki, czy szable do walki bezpośredniej, łuki i kusze do walki zasięgowej ale też osobne magazyny na broń palną, proch oraz artylerię. Do tego cała masa różnych mebli, stołów, szaf, regałów, biórek jakie po prostu zużywały się podczas pracy edukacyjnej i trzeba było mieć je w zapasie. A częściowo stolarska część studentów wykonywała je w ramach zajęć więc raczej ich nigdy nie brakowało a rektor Vogel pochwalił się, że nawet zdarza się robić im takie rzeczy na zamówienie z miasta. W ogóle zachowywał się jak dumny właściciel oprowadzający gości po swojej medalowej stadninie. Jednak wydawało się, że całkiem słusznie bo Akademia miała liczne swoje zakamarki i pomniejsze grupy czy kierunki a wszystko grało ze sobą całkiem harmonijnie.

Co do nadprzyrodzonych zmysłów magistra to raczej nie zachowywały się jakoś nadzwyczajnie. Widział swoim niewidzialnym okiem, że eter przenika przez ten skrawej materialnego świata jak to zwykle bywało. Czasem zawirował tam czy tu ale to mógł być efekt zwyczajowych zawirowań zmiennych w końcu wiatrów magii albo jakiś detal mógł je wywoływać. Albo echo dawno rzuconego czaru lub obecności magicznego przedmiotu. Albo nawet taki co jeszcze tu był ale miał dość nikłe właściwości. Tak było przez większość wycieczki aż zeszli pod główny budynek Akademii, do jej piwnic. Tam też część pomieszczeń pełniła rolę magazynów. Dopiero jak doszli do pozornie niczym nie wyróżniających się drzwi chociaż całkiem solidnych to wiedźmi wzrok magistra ożywił się rejestrując pomimo ścian, że coś tam mocno zaburza swobodny przepływ wiatrów magii.

- Tu widzę, solidna robota. Trudno się do czegoś przyczepić. No może ja bym maznął troszkę oliwy w zamek i nawiasy. Blachą można by jeszcze obić. Albo nawet drugie drzwi lub kraty zamontować. Bo przejście grube to jest miejsce na podwójne drzwi. - odezwał się Bartolomeo jak zwykle zabierając się za ocenę drzwi i wejścia. Zrobiło na nim pozytywne wrażenie jako solidna ochrona. Ale jednak nie byłby mistrzem w swoim fachu jakby nie znalazł czegoś co by można mimo to ulepszyć.

- A co tu w ogóle jest? - zapytał łowca nagród bez większego zainteresowania. Wnętrze bowiem nie imponowało. Nie było okien więc panowała ciemnica rozświetlana tylko lampami jakie przynieśli. A wyglądało jak graciarnia. Jakieś regały zastawione licznym, zakurzonymi baniakami, skrzyneczkami, workami i bliżej niezidentyfikowanymi gratami.

- A to… To jest nasz magazynek na różne rzeczy niejasnego lub kłopotliwego pochodzenia. - przyznał rektor z pewnym wahaniem. Hetrzwig spojrzał na niego nagle całkiem bystro. Cała senność ruchów jakoś znikła z jego twarzy.

- Znaczy heretyckie? - zapytał lekko się uśmiechając. Mało przyjemnym uśmiechem.

- Jeśli zostaną uznane za heretyckie to zawiadamiamy o tym władze ratusza. Twoich przełożonych. Oraz kapłanów. Komisyjnie orzekają wtedy co z danym fantem czynić. Jeśli uznają, że jest bezpieczny i wiadomo co to jest i jak tego używać wówczas korzystamy z tego jako pomoce dydaktyczne lub tak jak mogą nam się przydać. Jeśli są heretyckie czy niebezpiecznie wówczas przekazujemy je władzom które robią z nimo porządek, najczęściej je niszczą z tego co wiem. A jak ani to ani to to, albo sprawa budzi nadzieję na pozytywne rozwiązanie czy też może to być do czegoś potrzebne w przyszłości wówczas ląduje tutaj. - rektor Vogel chyba spodziewał się tego pytania z ust łowcy czarownic bo udzielił pełnej i wyczerpującej odpowiedzi jakby omawiał kolejny, dobrze działajacy mechanizm. Hetzwig nieco przygasł jakby rybka co miał już na haczyku znów wyślizgnęła mu się do wody ale nie drążył dalej tematu.

Ta rozmowa jednak pozwoliła Joachimowi rzucić okiem na wnętrze piwnicznego magazynu. Nie tylko tymi własnymi oczami jakie miała większość śmiertelników. I o ile w reszcie uczelni Eter działał tak jak zwykle w mieście i okolicy, te drobne zawirowania mogły być efektem jakichś eterycznych kaprysów pogody to tutaj, w tej piwniczce wiatry aż skręcało gdy coś tutaj je mocno wypaczało. Wyczuwał zapach stęchlizny i zgnilizny. Nie był pewny czy inni też to wyczuwają i do pewnego stopnia było to naturalne w piwnicy do jakiej od dawna się nie zagląda. Ale wyczuwał swoim trzecim okiem jakiego fizycznie nie miał, że jest tu coś co wypacza wiatry. Gdzieś zwłaszcza tam w głębi, pod ścianą. Chociaż tu musiało być więcej czynników jakie wpływały na przepływ Eteru to tam pod ścianą było najsilniejsze źródło. W końcu wydawało mu się, że je zlokalizował. Wielka, pancerna, okręcona łańcuchem skrzynia.




https://i.imgur.com/VSXFCWl.jpg


Cokolwiek w niej było wpływało na rzeczywistość. Wydawało mu się, że w pobliżu skrzyni powietrze faluje jak wtedy gdy w upalny dzień rozgrzewa się od słonecznego blasku. Mimo, że tu nie było żadnego okna i poza wizytami kogoś z lampą panowały tu całkowite ciemności. Wcale też nie było tu ciepło, raczej chłodno takim nieprzyjemnym, wilgotnym, piwnicznym chłodem. Dhar jednak emanowała spod tej skrzyni i to pomimo, że na jej powierzchni dostrzegł glify ochronne z Kolegium Światła jakie specjalizowało się w walce z demonami i innymi pomiotami ciemności. Glify tworzyły niewidzialną barierę próbującą zniewolić i stłamsić te dzwoneczki. Jak podszedł blisko wydawało mu się, że je słyszy. Tak samo jak we śnie. Delikatny szum, kojący i wabiący, tysiąca dzwoneczków jakie układały się w ledwo słyszalną melodię.

- No i? To to? - zagaił go Hetzwig który też wszedł do środka i rozglądał się po tym wszystkich rupieciach. W końcu spojrzał chytrze na magistra. - Podobno czarodzieje widzą rzeczy jakich normalni ludzie nie mogą dostrzec. To co magu? Dostrzegłeś coś niezwykłego? Bo rektor mówi, że zostawił tą wisienkę na koniec i wiele do oglądania już nie ma. - odezwał się ponownie patrząc na niego z kpiącym uśmiechem. Przy drzwiach rektor spojrzał na nich ale raczej rozmawiał z Bartolomeo o tym wstawianiu nowych drzwi i krat, jak to by wyglądało, ile zajęło, ile kosztowało i tak dalej.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem