|
Sesje RPG - Warhammer Wkrocz w mroczne realia zabobonnego średniowiecza. Wybierz się na morderczą krucjatę na Pustkowia Chaosu, spłoń na stosie lub utoń w blasku imperialnego bóstwa Sigmara. Poznaj dumne elfy i waleczne krasnoludy. Zamieszkaj w Starym Świecie, a umrzesz... młodo. |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
12-03-2023, 10:48 | #81 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 12-03-2023 o 10:52. |
12-03-2023, 12:19 | #82 |
Edgelord Reputacja: 1 |
__________________ Writing is a socially acceptable form of schizophrenia. Ostatnio edytowane przez Zell : 12-03-2023 o 14:52. |
13-03-2023, 02:00 | #83 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 23 - 2519.07.09; knt; ranek - popołudnie (1/2) Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Świątynna, świątynia Mananna Czas: 2519.07.09; Konigtag; ranek Warunki: dzwonnica; schody; jasno; cicho; umiarkowanie ; na zewnątrz: jasno, burza, powiew, umiarkowanie Otto Tym razem nic zwykłego albo niezwykłego mu się nie śniło. Zgarnął więc z twarzy resztki snu i wstał ze swojego łóżka zaczynając kolejny dzień. Grzmiało. A gdy otwarło się okiennice czy wyszło na zewnątrz okazało się, że na zewnątrz jest ciemno z powodu burzy. Na niebie ciemniały prawie czarne chmury, grzmiały i błyskały gniewnie zalewając ziemski i morski padół potkami deszczu. Szkoda było wychodzić z suchego pomieszczenia. Ale jak trzeba to trzeba. Zwłaszcza jak się chciało przed własną, poranną zmianą odwiedzić świątynie Mananna. Mimo wczesnej pory zastał tam już pierwszych wiernych chcących przypodobać się bogom na początku nowego dnia podczas odprawianej jutrzni. Chociaż oczywiście nie było porównania z tłumami jakie przychodziły na poranną mszę w Festag. Zastał też dwie skruszone grzesznice w schludnych czepkach i skromnych spódnicach do samej ziemi. Zamiatały i szorowały schody dzwonnicy. Ostatni raz widzieli się wczoraj wieczorem w “Wesołej mewie” gdy przyszedł tam aby im przekazać list dla ich lidera. Wówczas wyglądały całkiem inaczej niż teraz. Wczoraj ich wizerunek bardziej pasował do portowej tawerny jaką była “Mewa”. Pełno było tam żeglarzy i morskiej braci wymieszkanej skutecznie z tutejszym elementem jakiego niekoniecznie zdawało się rozsądnym zaczepiać pierwszemu. Ale obie łotrzyce czuły się tam jak ryba w wodzie i traktowały jak swoje własne podwórko. - Aha, liścik masz do szefa? Jej no to jeszcze trzeba będzie poszurać dzisiaj do niego bo od rana znów zasuwamy ze szkotkami i szmatami. Ciężka, uczciwa praca! Straszne! To skandal jak oni nas traktują! Hańba i sromota na nas przyszła na stare lata a kiedyś to z Burgund takie numery, żeśmy wywijały, że w całym mieście oczy bielały a teraz tylko wiadro i szmata to mycia… - biadoliła wczoraj Łasica przy jednym ze stołów. Chociaż w dość zabawny sposób i zapewne celowo. Ta ucziciwa i ciężka praca jaką od paru dni sumiennie wykonywały przez większość roboczego dnia bardzo działała im na nerwy oraz zwyczajnie nudziła i ciążyła. Jednak starały się zachować wymagane do swojej roli pozory. Ostatecznie Łasica wzięła list i obiecała go dostarczyć. - No właśnie. Jeszcze, żeby chociaż umieli wykorzystywać personel gdzieś na zapleczu jak nikt nie patrzy. Po co mieć służbę, i to tak ładną i gorącą jak my, i jej nie wykorzystywać w niecny sposób? - Burgund poparła koleżankę w tym utyskiwaniu na nieznośne warunki pracy. Obie musiały sobie tym żartobliwym gderaniem odbić te całe dnie posuchy i ciężkiej, fizycznej pracy za miskę zupy czy dwie. A dziś rano znów się spotykali. - Serwus Otto. Co tam na naszym pięknym mieście słychać? Tylko nie mów, że jakieś wyuzdane orgie albo lubieżnicy i ladacznice biegają po mieście chcąc się chędożyć z kim popadnie bo mnie zaraz szlag trafi. - zagadnęła go Łasica przebrana za bogobojną mieszczkę. Chwilowo na tych schodach byli sami bo na górze dzwonnicy chyba nikogo nie było a z dołu to otwierane drzwi powinny uprzedzić, że ktoś wchodzi. Zresztą większość i tak była na nieszporach. W każdym razie Łasica zaniosła wczoraj jego list do Starszego. A raczej zostawiła go w umówionym miejscu. Więc nie widziała się z nim o tej już dość późnej porze a potem poszła do siebie. Dziś zaś od rana urzędowały z Burgund tutaj odgrywając swoją bogobojną rolę. Więc na razie żadnych wieści od ich lidera nie miały. Nawet jak coś im przysłał do “Mewy” to będą wiedzieć dopiero jak wrócą ze świątyni. Całkiem możliwe, że wysłałby odpowiedź prosto do Otto więc też niech się tego spodziewa. Rano jednak nikt do drzwi młodego mnicha nie zapukał a potem ruszył w miasto. Obu łotrzycom ranek zaczął się dość standardowo czyli od pokutnej modlitwy na klęczkach przed ołtarzem boga mórz. Po czym Absalon przydzielił im zadania. Dziś miały doprowadzić do porządku dzwonnicę. W rozpoznaniu podziemi postępów raczej nie było. Obie czekały co wyjdzie z tym odbijaniem klucza co miały im pomóc Pirora i Fabienne albo dać znać, że nic z tego. Pokazały mu okno w dzwonnicy przez jakie zamierzały wejść tu w nocy i zostawić je uchylone co by im pomogło w takiej eskapadzie. Ale na razie czekały umilając sobie czas podpatrywaniem bogobojnych obywateli rozmodlonych co mszę i obgadywaniem ich. Oczywiście były wyczulone na atrakcyjnych ludzi z jakimi by można zawrzeć znajomość. Ale zasuwając z wiadrami, szczotkami i szmatami nie zawsze miały okazję coś spróbować. Nie zastał też Matki Somnium. No ale ona była morrytką więc jak już to pewnie urzędowała w świątyni Morra. Widocznie tylko z okazji symbolicznego pogrzebu księżnej - matki, odprawiała część mszy i obrzędów pogrzebowych w największej, najbogatszej i najpopularniejszej świątyni w mieście. Zwykle jednak obrządek prowadzili tutejsi kapłani. Dzisiaj znów z ambony głosił kazanie surowy i rosły kapłan Absalon. A jak nie chciał się spóźnić na swoją zmianę w hospicjum to nie miał już tyle czasu aby w tą burzę zasuwać do kolejnej świątyni. Bo wciąż grzmiało, błyskało i lało na całego. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Zachodnia; ul. Biała, hospicjum Czas: 2519.07.09; Konigtag; przedpołudnie Warunki: korytarze i cele; jasno; cicho; umiarkowanie ; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, łag.wiatr, umiarkowanie Otto Poranek w hospicjum zaczął się dla Otto dość rutynowo. Pomóż w kuchni, posprzątaj celę bo pacjent zapaskudził, porąb drewno na opał, pomóż cerować habity. Ot, dzień jak co dzień. Dopiero przyjazd wielkiej pani zakłócił tą rutynę. Podobnie zresztą jak przybycie trzech dam na początku tygodnia nie przeszło niezauważone i w tej codziennej rutynie to był temat do rozmów na następne kilka dni. Dziś się zapowiadało podobnie mimo, że przyjechała tylko jedna bogata pani. Ale już się rozeszło po tej niezbyt licznej społeczności, że zabierze ze sobą Annikę. Wszyscy się dziwili, czemu wybrała akurat ją bo przecież wszyscy wiedzieli jak szalona i agresywna potrafi być Annika. Nawet jak ktoś jej wbił łyżkę brzuch. I zdziwili się, że przyjechała osobiście bo raczej oczekiwali, że co najwyżej przyśle powóz albo nawet służącego aby zaprowadził nową służkę do rezydencji. Lub po prostu mnichom każe sobie ją podstawić pod drzwi. A tu, nie, Frau von Mannlieb przyjechała osobiście, w swojej blado - czarnej krasie. Sam przeor wyszedł ją powitać. - Pochwalony, pochwalony, mości dobrodziejko! Witamy w naszych skromnych progach! - zawołał od progu uśmiechając się promiennie do wysiadającej z powozu szlachcianki. Ta przyjęła te komplementy z dumą a za nią jak cień wysiadła Gertruda. Bretońska piękność dała się oprowadzać przeorowi i sprytnie poprosiła go aby wskazał jej starej przyzwoitce gdzie ma zabrać rzeczy nowej służącej dzięki czemu chociaż chwilowo jej się pozbyła. - A i tu nasza Annika. Oczekiwała na panią. - przeor przedstawił swoją podopieczną pani jaka miała ją stąd zabrać i być jej nową opiekunką. I dzisiaj, jak ją przygotowano, uczesano, wykąpano i ubrano jak na standardy hospicjum to w całkiem dobre ciuchy na to spotkanie to nawet ponura i charakterna Annika wydawała się jakaś pogodniejsza, cieplejsza i bardziej uśmiechnięta. https://i.imgur.com/3G2CCWy.jpg - Cudowna! Wszyscy tu jesteście cudowni i robicie świetną robotę jakiej nie chce wykonywać nikt inny. Aż mi wstyd, że tak późno was odwiedziłam i cieszę się, że mogłam was chociaż odrobinkę wesprzeć w tym zbożnym dziele. - Frau von Mannlieb, ze swoim eleganckim urokiem i bretońskim akcentem jaki często uważano za uroczy, romantyczny a nawet godny naśladowania potrafiła zrobić odpowiednie wrażenie. Na oko Otto to chyba sporo zasługi w tym dobrym wyglądzie i humorze Anniki było Marissy. Bo obie sporo ze sobą przebywały już od śniadania ćwierkając ze sobą radośnie jak dwa skowronki. Zresztą i o niej wielka i bogata pani nie zapomniała. Przywiozła jej prowiantu na dwa wielkie kosze. - To dla mnie?! Wszystko? Ale wałówa! - pisnęła zachwycona pensjonariuszka jak wniesiono i postawiono przed nią kosze z jedzeniem. A czego tam nie było! Owoce, pieczeń, kiełbasy, świeży chleb a nawet bułki, także takie słodkie, jeszcze sery, mleko, nawet butelka wina i w ogóle można było dostać oczopląsku od tych smakołyków. W hospicjum się nie przelewało i może część z takich rzeczy smakowali co jakiś czas ale na pewno nie wszystko na raz a już nie dla jednej osoby. Chyba nawet przeor tak nie jadał bo przecież najczęściej jadł razem z nimi na stołówce i to co inny. Marissa była tak zachwycona, że pocałowała dłoń dobrodziejki a w końcu nawet ją uściskała i objęła z tej radości. Aż jej przeor musiał zwrócić uwagę aby się opamiętała i nie robiła wstydu. Pomogło na tyle, że się przyszła służka odkleiła od swojej przyszłej pani. - A jak z moją Mariską? Coś wiadomo? - bretońska szlachcianka skorzystała z okazji aby zapytać o swoją drugą kandydatkę na służącą. Przeor jednaj odpowiedział podobnie jak wczoraj Otto czyli, że nadał list z zapytaniem i czeka na odpowiedź ale jest dobrej myśli. Nie chciał jednak niczego obiecywać skoro decyzja nie zależała od niego. Te rozmowy jeszcze chwilę trwały ale w końcu bretońska milady poprosiła czy mogłaby się jeszcze rozejrzeć i chciała dać okazję pożegnać się Annice z kolegami i koleżankami, podziękować za dotychczasową opiekę. Więc przeor pożegnał się, z dobrodziejką i dał znać, że gdyby milady czegoś potrzebowała to wystarczy powiedzieć Otto i ten pójdzie po niego. - No wreszcie sami. Chociaż na chwilę. - ucieszyła się Fabienne i obdarzając młodego mnicha i swoje dwie służki ciepłym uśmiechem. - Co do ciebie ślicznotko mam mnóstwo planów. I we wszystkich grasz główną rolę i są bardzo nieprzyzwoite. Na początek po powrocie weźmiemy kąpiel aby zmyć z ciebie to całe hospicjum. I uważaj, bo zamierzam to zrobić bardzo dokładnie i sprawdzić każdy zakamarek. - szlachcianka oznajmiła swojej nowej służącej pozwalając sobie na nieco dwuznaczny i frywolny ton. Co wywołało uśmiech zadowolenia na twarzy służki. - Bardzo bym chciała. Wziąć pożądną kąpiel. A mogę taką z bąbelkami? Słyszałam, że szlachta albo w lukszamtuzach to takie robią. I są ładne kafelki z obrazkami i w ogóle. - Annika chętnie przystała na taką propozycję tylko jeszcze chciała się upewnić czy rozmawiają o tym samym. - Oczywiście kochanie. Sama zobaczysz te kafelki i są na nich scenki, specjalnie uprosiłam męża aby mi ściągnął takie z mojej rodzinnej Bretonii. I czeka już na ciebie balia i tyle bąbelków ile będziesz chciała. No i moja niegodna twych wdzięków osoba w roli posłusznej łaziebnej gotowej spełniać twoje zachcianki i życzenia. I liczę, że będą bardzo nieprzywoite. Jestem wyposzczona. Od Wellentag muszę zaspokajać się sama bo nikt nie dba o moje potrzeby. - wielka i bogata pani przytaknęła ochoczo i zapewniła, że nowa służka się nie myli w swoich oczekiwaniach a nawet dorzuciła coś jeszcze. Co mimo wszystko zrobiło na obu pensjonariuszkach hospicjum ogromne wrażenie bo jednak teraz słyszały to od niej bezpośrednio gdy już jedna z nich właśnie zaczynała u niej służbę a sprawa drugiej była w toku. - Oojeejjj. Ja też bym tak chciała! Ale mi będzie się tu dłużyć przez te nadchodzące dni! I to teraz jak Annika stąd odejdzie i zostanę tu sama. - Marissa jawnie zazdrościła koleżance takiego losu. Zwłaszcza jak od wczorajszego wspólnego obiadu w ogrodzie obie zdawały się być na dobrej drodze aby się zaprzyjaźnić. - Oj wiem, bidulko, wiem, mnie też do ciebie tęksno bo wyglądasz strasznie uroczo i apetycznie. Myśl że będziemy razem hasać w balii i łożnicy ogrzewa moje serce. I uda. Serce mi się kraje, że muszę cię tu zatrzymać ale wytrzymaj jeszcze te parę dni. Obiecuję, że jak już będziemy razem wszystko ci wynagrodzę. - Fabienne wydawała się nie mniej zasmucona tym, że tą co miała opinię najładniejszej pacjentki hospicjum musi tutaj zostawić. Nawet Annice chyba było przykro z tego powodu bo złapała za dłoń koleżanki jakby chciała jej dodać otuchy. - Dobrze, ja rozumiem, ja poczekam. Obiecuję być grzeczna i nie sprawiać kłopotów. - Marisa pokiwała ze zrozumieniem głową, że rozumie czemu jest tak a nie inaczej. Starała się nawet uśmiechnąć aby dać im znak, że to nic takiego te parę dni tutaj. - Otto a nie da się coś zrobić? Może jakoś wypożyczyć Mariskę do mnie? Albo nająć ją jakoś? Jak to kwestia pieniędzy to ja zapłacę. Albo chociaż załatwić jej kogoś do zabawy aby się tu tak nie męczyła sama i tylko ze swoimi paluszkami. No szkoda dziewczyny tu tak samą zostawiać. - Fabienne na wszelki wypadek zapytała młodego mnicha czy może jednak udałoby się znaleźć jakiś sposób aby przyspieszyć wyjście drugiej jej służącej. Zapewne sporo miałby tu do powiedzenia przeor bo to do niego należały takie decyzje. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Północna; Ulica Akademii; Akademia Morska Czas: 2519.07.09; Konigtag; południe Warunki: magazyny i piwnice; światła lamp; cicho; umiarkowanie ; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, łag.wiatr, chłodno Joachim Dzisiaj jakoś młodemu astrologowi nie śniło się nic wyjątkoweo. Chyba w ogóle. W każdym razie jak wstał, wcale nie aż tak rano, to jakoś nie pamiętał nic nadzwyczajnego. Za toza oknami jeszcze grzmiało i błyskało. Widocznie była burza ale chyba właśnie się kończyła. Cóż, i tak na zewnątrz było pochmurno i dość nieprzyjemnie. Dobrze, że zrobił wcześniej w nocy tą wróżbę dla barona Wirsberga bo jak taka pogoda bybyła jak teraz to nici z ogladania gwiazd. No i mógł się przygotować z tą listą składników do mikstur wspomagających muszy chów. Było to o tyle łatwe, że spora ich część wydawała się być dość pospolita. A te parę składników co miały być na bagnach to jak ich by się nie znalazło gdzieś na mieście po sklepach i straganach zielarzy i aptekarzy to pewnie trzeba by się tam wybrać. Nomen omen owe bagna rozciągały się na całą połać wybrzeża na wschodzie i właściwie przyczółki to miały już po sąsiedzku z Wrakowiskiem gdzie spotkali Sorię, jeszcze jako wężową syrenę. Już tam to wozem jechali z pół dnia po plaży. Może nieco mniej bo razem z figlami z Sorią to im zajęło większą część dnia ale prawie cały. Jechali najpierw na północ, okrążając zachodni skraj zatoki a potem na zachód, wzdłuż wybrzeża morskiego aż do wrakowiska. Tam był wschodni skraj bagien. I właściwie to nie wiedział jak daleko się ciągnęły ale słyszał za młodu, że są spore i straszne i zamglone. Generalnie nieprzyjemne a nawet niebezpieczne. Dlatego raczej mało kto się tam wybierał dobrowolnie. Chociaż właśnie czasem zielarze czy myśliwi jacy poszukiwali zdobyczy jakiej nie było w morskiej tonii czy leśnej głuszy wybierali się właśnie tam. Zapowiadało się więc na dłuższą podróż bo sama podróż na ich skraj i z powrotem to by też zeszło pewnie większość dnia. A jeszcze trzeba było połazić po tych bagnach i poszukać tych zielonych żonkili, skrzeku niebieskiej salamandry i tam paru jeszcze takich składników wypisz wymaluj jak składniki czarów albo do pracowni alchemicznej. Przynajmniej patrząc po stereotypach. W każdym razie wysłał wczoraj służącego aby zaniósł propozycję spotkania. Najprędzej odpowiedź dał mu Sigismundus bo od razu odpowiedział posłańcowi, że jak najbardziej jest chętny na spotkanie i rozmowę ale u siebie w aptece. Bo musi pilnować interesu. I hodowli a Strupas biega po mieście załatwiając różne sprawunki więc nie miałby nikogo zaufanego aby zostawić. Więc wychodziło, że jak Joachim czy inni chcą się z nim spotkać to w aptece. Na odpowiedź Thobiasa też właściwie nie musiał długo czekać. Bo chociaż służacy go nie zastał to wieczorem pewnie jak kultysta wrócił do siebie to odesłał mu odpowiedź. Był chętny na spotkanie no ale nie w dzień gdy prowadził zajęcia i korepetycję. Po południu, bliżej zmierzchu albo wieczorem mógł się spotkać. Zaś od Aarona nie było żadnej odpowiedzi. Służący włożył mu bilecik od Joachima pod drzwi i tyle. Wieczorem nie było żadnego odzewu i dziś rano na razie też nie. Wszystko więc wskazywało na to, że spotkają się po południu lub o zmierzchu w aptece Sigismundusa. --- Jeszcze wcześniej, właściwie to wczoraj w dzień, podczas wizyty u barona WWirsberga spotkał Matkę Somnium. Przywitała się z nim oszczędnym, chłodnym uśmiechem i delikatnym skinieniem głowy. W końcu morrytom nie wypadało być zbyt żwawymi skoro służyli patronowi umarłych. - Witaj Joachimie. Znów się spotykamy jak widzę. Tym razem służbowo. - zagaiła młoda, bladolica kapłanka odziana w swoją firmową, żałobną czerń. Po czym zaczęła rozmowę z baronem. W sporej części pytała o to samo co astrolog i słyszała podobne odpowiedzi. I im obu baron powiedział coś nowego. Był na bagnach. Niechcący. Na polowaniu był i postrzelił jelonka. Ten jednak umknął no i wiadomo, w końcu by się wykrwawił i padł. Na polowaniu to norma. Więc chociaż krwawy trop zaczął prowadzić w coraz bardziej zabagnione okolice to baron wytrwale jechał za nim. Zaczął już się niepokoić bo koń zapadał się już po pęciny i zastanawiał się czy warto. Ale ostatecznie uznał, że spróbuje jeszcze kawałek bo nie chciał wracać z pustymi rękoma. Ba! Chciał pokazać tym przybyłym na turniej pyszałkom, że stary wilk ma jeszcze kły i może nimi kąsać! Więc to byłby towarzyski blamaż gdyby wrócił z pustymi rękami. - Aż tu w tej mgle słyszę jakiś kwik. Myślę sobie “To mój jelonek!”. Tylko czemu tak kwiczy? Coś się do niego dobiera myślę. Więc zsiadłem z konia, ale tam błoto, od razu do połowy uda! No i ciągnę konia za uzdę i idziemy kawałek po kawałku. A tam coś chlasta i chrupie. Uwiązałem więc uzdę do jakiegoś kikuta, wziąłem flintę w ręce, łuk na plecy bo wiadomo, taka wilgoć to niezbyt służy na proch, no i idę. I podchodzę poczwarę. I wtedy słyszę te kroki. Ogromne! Wielkie! Biegnie! Przez chwilę nie wiedziałem co robić ale wycelowałem flintę w mgłę i czekam. Myślę sobie, że co jak co ale prędzej strzelę niż ucieknę! - baron opowiadał to wczoraj z takim przejęciem jakby znów żywo przeżywał te wydarzenia na bagnach sprzed paru dni. W końcu okazało się, że tam rzeczywiście była jakaś poczwara we mgle. I rzeczywiście biegła czy co, musiała być wielka bo chociaż baron sam jej nie widział to słyszał, że to coś co w jego mniemaniu na pewno było o wiele większe od człowieka. Nawet większe od konnego. Zresztą potem jak znalazł truchło jelonka to i widział wielkie ślady w jego pobliżu. W jego ocenie to musiało być coś wielkości niedźwiedzia, trolla czy ogra. Tylko poruszało się chyba na czterech łapach albo się akurat przyczaiło na uciekającego jelenia. W każdym razie oczywiście nie był na tyle niemądry aby iść ich śladem tylko zabrał truchło, powlókł je do konia, przywiązał, wsiadł na siodło i odjechał. - Tylko tam był dziwny zapach. Myślałem, że to od tej bestii ale nie. Aż zacząłem kichać i oczy mi zaszły łzami. A potem czułem ten zapach po drodze. Wydaje mi się, że to od tego jelenia. Koń też był nerwowy całą drogę. A wcześniej nie. A to bojowy koń, na polowania go zabieram aby nie zrobił się rozlazły. Myślałem, że to może od tych bagien ale potem jak wyjechaliśmy z nich i przez las a to przecież spory kawał drogi do domku myśliwskiego. I cały czas robił chrapami i strzygł uszami jakby był zdenerwowany. Aż się odwracałem co jakiś czas czy ta poczwara albo inne plugastwo nie idzie za nami ale nic nie widziałem. Potem jak już dojechaliśmy to kazałem oporządzić tego jelenia i podać na kolację. Ale dobrze go zrobili bo jak jadłem to nic nie było czuć tego zapachu. Pewnie to w coś wlazł tej jeleń na bagnach albo się otarł i na sierści zostało. Ale potem przy oporządzaniu to skórę się zdejmuje, patroszy zwierza i tak dalej to musiało pomóc. - wywnioskował baron po swojej bagiennej przygodzie sprzed paru dni. Wydawał się nie przywiązywać do tego wielkiej wagi ale jak najpierw astrolog a potem kapłanka pytali o jakieś niezwykle wydarzenia to nic innego nie przyszło mu do głowy. Ot, często jeździł na polowania tylko tym razem sam z paroma psami i pomocnikami pojechał aby nie złamać żałoby. Zresztą w Festag rozmawiał o tym z kapłanem Absalonem czy wypada i ten mu dał znak, że można byle nie robić z tego zbiegowiska i zabawy co najwyżej samemu, jak przystało dawnym, mysliwym. Więc baron wziął to sobie do serca i chociaż wolałby pełne polowanie w towarzystwie i z porządną nagonką to jednak dostosował się do wymogów dobrych obyczajów i oddania hołdu zmarłej księżnej i na polowanie ruszył sam, konno i z jednym posokowcem. A, że na bagnach lęgnie się różne tałatajstwo to wszyscy wiedzieli od dawna. Dlatego nikt rozsądny się tam nie zapuszczał a naszczęscie nie były zbyt blisko miasta. Starszy wiekiem baron też normalnie by się tam nie zapuszczał no ale ten postrzałek go tam zaprowadził. - Następnym razem mości panie gdybyś miał jakieś wątpliwości względem żałoby to sugeruję zapytać kogoś z nas o zdanie. - kapłanka nie omieszkała dyplomatycznie zwrócić uwagę, że Absalon, niczego mu nie ujmując, służy bogowi mórz i oceanów. Zaś sprawy żałoby i pogrzebów podlegały jej patronowi. Ale widocznie nie chciała robić z tego sprawy i czynić szlachcicowi większych zarzutów. Ten zresztą też pokornie przyjął jej słowa przyznając jej rację. - Całe to zdarzenie mogło wpłynąć lub nawet wywołać ten straszny sen jaki mi opowiedziałeś panie. Ciekawi mnie ten mur jaki rozpoznałeś. Sugerowałby, że albo Akademia albo świątynia Mananna może mieć tu jakiś związek. Sam sen ma wydźwięk mocno niepokojący. Brzmi jak ostrzeżenie. Zaś te kroki jakie słyszałeś we śnie mogą być imaginacją tych kroków bestii z bagien jakie tam słyszałeś. To trochę dziwne, że bestia ze snu cię rozdeptała panie i poszła w stronę murów. Zwykle w snach jak już taki potwór dopada śniącego to albo ten się budzi tuż przed albo tuż po rozszarpaniu. A u ciebie rozdeptał cię jakbyś był za przeproszeniem, niewiele znaczącą przeszkodą i poszedł dalek ku tym dzwoneczkom i murom. To nietypowe. Jakby go ściągały te mury lub to co jest za nimi. - wydedukowała bladolica kapłanka gdy już wysłuchała wszystkich snów i relacji barona Wirstberga. Poradziła mu wypoczywać, darować sobie polowania i wycieczki na bagna a gdyby znów śniło mu się coś tak strasznego czy wyjątkowego to po nią posłać. Bo nawet zdawała się być zaintrygowana tym snem. --- Ale w końcu zaczęło się południe. I czas było wybrać się do Akademii na obiecaną kontrolę piwnic i magazynów jakie wedle ostrzeżeń astrologa miały być zagrożone. Czekał na niego rektor Vogel ale nie tylko. Wraz z nimi te podziemia i magazyny zacnej uczelni mieli zwiedzić mistrz ślusarski Bartolomeo jaki miał sprawdzić zabezpiecznia drzwi, zamków i zawiasów. Był pucułowatym mężczyzną w eleganckim żakiecie i koszuli z falbanami chociaż wydawał się nie być nawykły do takiego dostojnego stroju. Do tego miał ze sobą torbę jaka już wyglądała mało elegancko za to bardzo służbowo. W trakcie wizyty rzeczywiście do niej sięgał a to by wyjąć szkło powiększające, a to miarkę, a to poziomice i wydawał się znać na swoim slusarskim fachu. Drugi gościem była postać zdecydowanie bardziej złowieszcza. A mianowicie Hetrwig. Lub Hetzwig. Niejako etatowy łowca nagród ratusza, ten który najczęściej dostawał najlepsze zlecenia ale i mógł się pochwalić wieloma sukcesami w schwytaniu zbiegów, dezerterów i badnytów. - Jak widzisz panie kolego, potraktowałem sprawę poważnie. I wezwałem ekspertów od bezpieczeństwa aby przyjrzeli się temu wszystkiemu swoim fachowym okiem. I jeśli znajdą jakieś niedociągnięcia to liczę, że zwrócą nam na to uwagę abyśmy mogli je naprawić. Jak mawiam zawsze i moim kolegom i studentom “Bezpieczeństwo przede wszystkim!”. - wyjaśnił mu jowialnie rektor uczelni po czym gdy byli już w komplecie ruszyli na wycieczkę z przewodnikiem. Towarzyszył im jeszcze jakiś klucznik który właśnie miał cały pęk kluczy jakimi otwierał przed nimi różne drzwi. Przez cały czas Bartolomeo okazywał profesjonalny entuzjazm. Czyli oglądał chyba każde drzwi przez jakie przechodzili. Stukał, pukał, sprawdzał zawiasy, klamki no i zamki. Po czym dość luźnym tonem mówił, że tu może być, tu by się przydały nowe drzwi, tam zawiasy trzeba by dobić mocniej albo naoliwić. Podobnie kraty w oknach, te zwykle przechodziły pozytywnie kontrolę jego jakości. Przy okazji mówił też kosztorys ile by kosztowało zrobienie zwykłych drzwi, ile grubszych, ile za obicie blachą, ile za jaki rodzaj zamków i pogubić się w tym można było. Ale i tak dało się zrozumieć, że oferuje spory zakres usług, od najprostszych, pospolitych modeli po takie wzmacniane jak do skarbców. Podobie duża rozpętość była z cenami. Jak się mówiło o jednych czy dwóch drzwiach to jeszcze nie brzmiało to jakoś strasznie ale jak tu na uczelni było ich mnóstwo to suma takich napraw czy robienia na zamówienie nowych rosła astronomicznie z progu do progu. Ostatecznie mistrz ślusarski dał znać, że rozumie i tylko prosi o ogolne wytyczne jakie drzwi, ile, z czym mają być a on już przygotuje na dniach dokładniejszy kosztorys. Co mogło dziwić mimo swojej reputacji Hertwig się wiele nie odzywał. Raczej obserwował wszystko i wszystkich. A jak już pytał to o ludzi. Czyli kto tu bywa, kto tu ma dostęp, w jakich godzinach, kto tu przebywa w nocy i tak dalej. Bo jakby miał ustalać tu warty i patrole swoich ludzi to musiał wiedzieć o takich rzeczach. Przeor mu chętnie odpowiadał ale brzmiało to dość naturalnie. Do magazynach w piwnicach i tych wolnostojacych wokół i za placem zwykle mieli dostep magazynierzy albo nauczyciele jacy się zajmowali daną materią. Ot jak linoznawca miał zajęcia z robienia węzłów to szedł do magazynu linowego aby pobrać ich ilość dla swoich studentów lub prosił o to magazyniera aby mu je przygotował. Nocami cała Akademia była raczej pusta bo nikt tu nie mieszkał na stałe. Nauczyciele i studenci mieszkali na mieście lub w akademiku ale ten nie był na terenie uczelni. Nocą powinni tu być jedynie nocni stróże. Trzech co mieli swoją kanciapę obok recepcji aby w razie czego blisko było do głównej bramy. Robili regularne obchody w nocy a poza tym spuszczali psy. Psy ich znały to na nich nie szczekały ale na każdego obcego już tak. A mur zabezpieczał przed tym aby nie wybiegły gdzieś na miasto. - A nabrzeże? Przy nabrzeżu nie ma muru. - zauważył Hetzwig wskazując bokiem głowy na tą część terenu uczelni jaka przylegała bezpośrednio do wód zatoki. Tutaj rzeczywiście nie było muru. Co najwyżej dość zwykły płot z bali jaki często używano też do cumowania różnych łodzi. - No tak, tu muru nie ma. Ale nocą palimy tu lampy, psy nie wskakują do wody za to jakby ktoś nawet tam przybił to podniosą larum. - odparł mu rektor Vogel po krótkiej refleksji. Łowca nagród pokiwał głową i nie ciągnął dalej tego tematu. I tak przechodzili od magazynu do magazynu, od piwnicy do piwnica oglądając ten zgromadzony w trzewiach Akademii inwentarz. A było co oglądać. Cały magazyn lin, drewna ciesielskiego, desek, bali. Oraz narzędzia do ich obróbki. Większość drewna pochodziła z tutejszych lasów ale niektóre przywożono aż z Kisleva a ta najrzadsze, na te najcenniejsze, ozdobne elementy wyposażenia czy mebli nawet z dalekich, południowych krain. Poza tym był magazyn różnych rud metali i ich półproduktów. Także warsztat ludwisarzy gdzie odlewano dzwony ale i lufy armat. Magazyn różnych broni. I bosaki, i tasaki, czy szable do walki bezpośredniej, łuki i kusze do walki zasięgowej ale też osobne magazyny na broń palną, proch oraz artylerię. Do tego cała masa różnych mebli, stołów, szaf, regałów, biórek jakie po prostu zużywały się podczas pracy edukacyjnej i trzeba było mieć je w zapasie. A częściowo stolarska część studentów wykonywała je w ramach zajęć więc raczej ich nigdy nie brakowało a rektor Vogel pochwalił się, że nawet zdarza się robić im takie rzeczy na zamówienie z miasta. W ogóle zachowywał się jak dumny właściciel oprowadzający gości po swojej medalowej stadninie. Jednak wydawało się, że całkiem słusznie bo Akademia miała liczne swoje zakamarki i pomniejsze grupy czy kierunki a wszystko grało ze sobą całkiem harmonijnie. Co do nadprzyrodzonych zmysłów magistra to raczej nie zachowywały się jakoś nadzwyczajnie. Widział swoim niewidzialnym okiem, że eter przenika przez ten skrawej materialnego świata jak to zwykle bywało. Czasem zawirował tam czy tu ale to mógł być efekt zwyczajowych zawirowań zmiennych w końcu wiatrów magii albo jakiś detal mógł je wywoływać. Albo echo dawno rzuconego czaru lub obecności magicznego przedmiotu. Albo nawet taki co jeszcze tu był ale miał dość nikłe właściwości. Tak było przez większość wycieczki aż zeszli pod główny budynek Akademii, do jej piwnic. Tam też część pomieszczeń pełniła rolę magazynów. Dopiero jak doszli do pozornie niczym nie wyróżniających się drzwi chociaż całkiem solidnych to wiedźmi wzrok magistra ożywił się rejestrując pomimo ścian, że coś tam mocno zaburza swobodny przepływ wiatrów magii. - Tu widzę, solidna robota. Trudno się do czegoś przyczepić. No może ja bym maznął troszkę oliwy w zamek i nawiasy. Blachą można by jeszcze obić. Albo nawet drugie drzwi lub kraty zamontować. Bo przejście grube to jest miejsce na podwójne drzwi. - odezwał się Bartolomeo jak zwykle zabierając się za ocenę drzwi i wejścia. Zrobiło na nim pozytywne wrażenie jako solidna ochrona. Ale jednak nie byłby mistrzem w swoim fachu jakby nie znalazł czegoś co by można mimo to ulepszyć. - A co tu w ogóle jest? - zapytał łowca nagród bez większego zainteresowania. Wnętrze bowiem nie imponowało. Nie było okien więc panowała ciemnica rozświetlana tylko lampami jakie przynieśli. A wyglądało jak graciarnia. Jakieś regały zastawione licznym, zakurzonymi baniakami, skrzyneczkami, workami i bliżej niezidentyfikowanymi gratami. - A to… To jest nasz magazynek na różne rzeczy niejasnego lub kłopotliwego pochodzenia. - przyznał rektor z pewnym wahaniem. Hetrzwig spojrzał na niego nagle całkiem bystro. Cała senność ruchów jakoś znikła z jego twarzy. - Znaczy heretyckie? - zapytał lekko się uśmiechając. Mało przyjemnym uśmiechem. - Jeśli zostaną uznane za heretyckie to zawiadamiamy o tym władze ratusza. Twoich przełożonych. Oraz kapłanów. Komisyjnie orzekają wtedy co z danym fantem czynić. Jeśli uznają, że jest bezpieczny i wiadomo co to jest i jak tego używać wówczas korzystamy z tego jako pomoce dydaktyczne lub tak jak mogą nam się przydać. Jeśli są heretyckie czy niebezpiecznie wówczas przekazujemy je władzom które robią z nimo porządek, najczęściej je niszczą z tego co wiem. A jak ani to ani to to, albo sprawa budzi nadzieję na pozytywne rozwiązanie czy też może to być do czegoś potrzebne w przyszłości wówczas ląduje tutaj. - rektor Vogel chyba spodziewał się tego pytania z ust łowcy czarownic bo udzielił pełnej i wyczerpującej odpowiedzi jakby omawiał kolejny, dobrze działajacy mechanizm. Hetzwig nieco przygasł jakby rybka co miał już na haczyku znów wyślizgnęła mu się do wody ale nie drążył dalej tematu. Ta rozmowa jednak pozwoliła Joachimowi rzucić okiem na wnętrze piwnicznego magazynu. Nie tylko tymi własnymi oczami jakie miała większość śmiertelników. I o ile w reszcie uczelni Eter działał tak jak zwykle w mieście i okolicy, te drobne zawirowania mogły być efektem jakichś eterycznych kaprysów pogody to tutaj, w tej piwniczce wiatry aż skręcało gdy coś tutaj je mocno wypaczało. Wyczuwał zapach stęchlizny i zgnilizny. Nie był pewny czy inni też to wyczuwają i do pewnego stopnia było to naturalne w piwnicy do jakiej od dawna się nie zagląda. Ale wyczuwał swoim trzecim okiem jakiego fizycznie nie miał, że jest tu coś co wypacza wiatry. Gdzieś zwłaszcza tam w głębi, pod ścianą. Chociaż tu musiało być więcej czynników jakie wpływały na przepływ Eteru to tam pod ścianą było najsilniejsze źródło. W końcu wydawało mu się, że je zlokalizował. Wielka, pancerna, okręcona łańcuchem skrzynia. https://i.imgur.com/VSXFCWl.jpg Cokolwiek w niej było wpływało na rzeczywistość. Wydawało mu się, że w pobliżu skrzyni powietrze faluje jak wtedy gdy w upalny dzień rozgrzewa się od słonecznego blasku. Mimo, że tu nie było żadnego okna i poza wizytami kogoś z lampą panowały tu całkowite ciemności. Wcale też nie było tu ciepło, raczej chłodno takim nieprzyjemnym, wilgotnym, piwnicznym chłodem. Dhar jednak emanowała spod tej skrzyni i to pomimo, że na jej powierzchni dostrzegł glify ochronne z Kolegium Światła jakie specjalizowało się w walce z demonami i innymi pomiotami ciemności. Glify tworzyły niewidzialną barierę próbującą zniewolić i stłamsić te dzwoneczki. Jak podszedł blisko wydawało mu się, że je słyszy. Tak samo jak we śnie. Delikatny szum, kojący i wabiący, tysiąca dzwoneczków jakie układały się w ledwo słyszalną melodię. - No i? To to? - zagaił go Hetzwig który też wszedł do środka i rozglądał się po tym wszystkich rupieciach. W końcu spojrzał chytrze na magistra. - Podobno czarodzieje widzą rzeczy jakich normalni ludzie nie mogą dostrzec. To co magu? Dostrzegłeś coś niezwykłego? Bo rektor mówi, że zostawił tą wisienkę na koniec i wiele do oglądania już nie ma. - odezwał się ponownie patrząc na niego z kpiącym uśmiechem. Przy drzwiach rektor spojrzał na nich ale raczej rozmawiał z Bartolomeo o tym wstawianiu nowych drzwi i krat, jak to by wyglądało, ile zajęło, ile kosztowało i tak dalej.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
13-03-2023, 02:04 | #84 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 23 - 2519.07.09; knt; ranek - popołudnie (2/2) Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Południowa; ul. Gnojna; apteka Sigismundusa Czas: 2519.07.09; Konigtag; popołudnie Warunki: zaplecze apteki; jasno; cicho; umiarkowanie ; na zewnątrz: jasno, mżawka, łag.wiatr, ziąb Joachim Po swojej wizycie w morskiej uczelni było w sam raz aby udać się na przeciwległy koniec miasta, na Gnojną gdzie Sigismundus miał swoją aptekę. To łażenie po różnych zakamarkach Akademii zajęło całkiem sporo czasu. Gdy młody magister opuszczał bramę to było już popołudnie i z pochmurnego dotąd nieba zaczęło nieprzyjemnie mżyć. Gdy później wraz z brzdęknięciem dzwonka uderzonego przez drzwi, wszedł do apteki przywitał go gruby gospodarz. Uśmiechnął się jowialnie jakby zobaczył starego przyjaciela. - Ah któż to zawitał w moje skromne progi? Sam nasz młody i obiecujący uczony i to w takiej zaszczytnej sprawie! - Sigismundus powitał go bardzo serdecznie. Rozpostarł szeroko swoje mięsiste ramiona i otworzył blat aby kolega mógł wejść za ladę. - Wejdź, wejdź, jesteś pierwszy. - zaprosił go na zaplecze gdzie miał coś w rodzaju biura i jadalni. W każdym razie przeciętna rodzina by się tu zmieściła przy jednym, prostokątnym i solidnym chociaż dość prosto wyglądającym stole. Gospodarz otworzył barek i zaprezentował mu całą baterię różnych nalewek. - Sam robiłem! Wiesz jaka z igieł wychodzi dobra nalewka? Kto by się spodziewał? Pewien przemytnik dał mi kiedyś przepis jak pomogłem w połogu jego żonie. - powiedział ustawiając parę butelek oraz kilka prostych kubków. Pozwolił gościowi wybrać na co ma ochotę. - I co? Przejrzałeś te przepisy? Niektóre są takie proste! To niesamowite! Ależ ta Oster musiała być genialna aby zrobić takie wyjątkowe coś z tak pospolitego czegoś! Te najprostsze to już zacząłem robić. Znaczy przygotowywac bo nie wszystkie składniki mam. Prawie wszystkie mam u siebie. Ale nie wszystkie. Po te co brakują posłałem Strupasa. Do wieczora powinien wrócić. Jednak na te bardziej zaawansowane to jednak już więcej wysiłku. Szkoda. Są efektywniejsze. Ale cóż, bez pracy nie ma kołaczy, jak chce się mieć wyjątkowe efekty to trzeba będzie sobie trochę pochodzić i pobrudzić rączki no nie? - powiedział wypijając pierwszy toast za zdrowie gościa i nie mogąc się powstrzymać aby nie zacząć rozmowy od dominujacym ostatnio u niego temacie. Ale ledwo zaczęli rozmawiać o tym a usłyszeli odgłos dzwonka u drzwi. Grubas więc przeprosił na chwilę i wyszedł sprawdzić kto przyszedł. Po chwili dały się słyszeć kroki dwóch osób i do środka wrócił gospodarz razem z Thobiasem. - A witaj kolego. Dawno się nie widzieliśmy. Dobrze cię widzieć w dobrym zdrowiu. - przywitał się guwernant dystyngowanym tonem i rozejrzał się gdzie by tu można spocząć. Na czymś w miarę czystym i schludnym. W końcu coś znalazł i położył mokrą torbę w jakiej nosił pomoce dydaktyczne i notatki obok siebie. Po mokrym ubraniu dało się poznać, że nadal mży. - Siadaj, siadaj. Napij się na co masz ochotę. Miło, że wpadliście chłoaki, już myślałem, że tylko Otto zna do mnie adres. No i Strupas. - aptekarz chyba szczerze cieszył się z ich wizyty i w ogóle wydawał się być w dobrym humorze. - Pewnie byś wolał aby nasze koleżanki częściej cię odwiedzały co? - zagaił go nauczyciel biorąc do ręki jedną z butelek i oglądając ją oraz czytając etykietę. - A tak! A tak! Bardzo chętnie! Najlepiej aby przyszły, zdjęły majtki, rozłożyły nogi i dały sobie wstrzyknąć dar Oster! Przecież sami słyszeliście Mergę! Od tego się nie umiera! Nie wiem czego się boją. Przecież to co one tam dają sobie wsadzać to na pewno nie byłoby dla nich nic strasznego ani wyjątkowego. W pół pacierza obrobiłbym je wszystkie! Wiecie jakie to proste? Prostrze niż myślałem jak to Merga opisywała. Już to zrobiłem na tych dwóch co mam w piwnicy. I wiecie co? Nic! Dalej żyją i nic im nie jest! Nawet brzuch im nie urósł! A! A ta z traktu już wydała pierwszą wylinkę! Chcecie zobaczyć? - aptekarz nie mógł sobie darować, że ich ladacznice ze zboru odmówiły współpracy w tak zaszczytnym celu jakim było oddanie hołdu dziedzictwu Czterech Sióstr. Ale jednocześnie już osiągnięte suckesy bardzo go ożywiały i dodawały mnóstwo zapału i pozytywnej energii. Nawet był gotów pokazać kolegom efekt swojej pracy. - No pokaż. Tak z naukowej oczywiście ciekawości. Popieram ten projekt tak w ogólnych założeniach ale nie powiem abym chicał przykładać do niego ręki, że tak powiem osobiście. Oczywiście dla nas wszystkich jako zboru to jak najbardziej zacny projekt, przyjemnie będzie patrzeć jak to zepsute miasto, zwłaszcza te pyszałkowate, nadęte elity będzie padać pod naporem narzędzi Chaosu. - Thobias jak zwykle lubił podkreślić swoją wyższość intelektualną nad rozmówcami i nie omieszkal tego uczynić teraz. Ale gospodarz nie zwracał na to większej uwagi niesiony na skrzydłach swojej wiary. Dał im znać aby podążali za nim i ruszyli po schodach w dół do piwnicy. - Dobrze powiedziane. Szkoda, że te nasze ladacznice nie chcą poświęcić się dla sprawy. Razem byśmy mieli pół tuzina nosicielek! A nie dwie. A przecież od tego się nie umiera i nawet można wyjść z tego bez krzywdy i brzucha co by przynosił sromotę. - po drodze aptekarz musiał się zatrzymać aby otworzyć jednym z kluczy kolejne drzwi. I znów wrócił do niewdzięcznych koleżanek ze zboru. - A nie rozmawiałeś o tym ze Starszym? Aby je jakoś nakłonił? - zaciekawił się nauczyciel czekajac aż drzwi staną otworem. - Rozmawiałem. Prosiłem i tłumaczyłem. Powiedział tylko tyle, że to nasze siostry więc jak któraś się zgłosi to tak bardzo chętnie. Ale jak nie to mam zakaz aby ich porywać czy wstrzykiwać coś im bez zgody i wiedzy. Skąd on wiedział? Własnie rozmawialiśmy wcześniej ze Strupasem, że jak one tak balują, coś by im można dolać do wina, poszłyby spać do rana a my byśmy się zakradli, obdarowali je prezentem i byłoby już po sprawie. Przecież jakby już miały ten dar w sobie to po ptokach. Co by zrobiły? Poszły na steaż miejską? Do łowców czarownic? No ale nie. Zabronił. Tylko jakby się same zgłosiły i zgodziły. Jeszcze pytałem o tą ich Bretonkę co tam się z nimi zabawia. W końcu ona nie jest z naszej rodziny nie? A każda sztuka jest ważna i to jak najwcześniej. No tutaj to samo. Powiedział, że Pirora i reszta ją lubią, mają co do niej swoje plany, że może w przyszłości przystanie do nas więc no też nie. Chyba, że sama by się zgodziła. - aptekarz wyraźnie się zafrasował gdy to najbardziej oczywiste źródło nosicielek czyli ich koleżanki ze zboru co i tak były wtajemniczone w sprawę odpadało. I na razie nie tylko żadna się nie zgłosiła do tej roli ale też były dość solidarnie odmowne. Ale tak do końca jeszcze Sigismundus nie tracił nadziei, że może którąś z nich uda się pozyskać dla sprawy. - No może jak będzie po pierwszych miotach i zobaczą, że od tego się nie umiera i da sie przeżyć to któraś nabierze rozumu do głowy i pojmie jaka to ważna rzecz. Zresztą. Sami zobaczcie chłopaki. Czy one wyglądają na takie co im się dzieje jakaś krzywda? - powiedział markotnie otwierając ostatnie drzwi i wchodząc do większej piwnicy. Ta była podzielona na cztery cele z których dwie zajmowały młode kobiety. Jedna chyba nie do końca była wieźniem bo drzwi do celi byly otwarte a ona sama wstała z posłania swobodnie. Druga dla odmiany nie wyglądała na taką co jest tu z własnej woli bo była przywiązana do obręczy wmurowanej w ścianę i wyglądała na senną. - Ah i to nasze dwie utalentowane nosicielki. To jest Loszka. Moja ulubienica. No chodź, chodź Loszka, przywitaj się z kolegami. - aptekarz zaprezentował swoje dość skromne liczebnie stado hodowlane wskazując na obie kobiety za kratami. Ta o czarnych włosach, nieco skołtunionych, wyszła z celi uśmiechając się nieco niepewnie a nieco głupkowato. Ją właśnie Sigismundus przedstawił jako Loszkę. Wydawało się, że jej rozum rozpłynął się już dawno w jakimś szaleństwie. - No Loszka, pokaż brzuszek kolegom. Pokaż co tam masz. No? Pokaż. - Sigismundus zwracał się do niej jak do małego dziecka i to takiego niezbyt rozumnego. Albo do jakiejś tresowanej małpki. Dziewczyna spojrzała na niego niepewnie a gdy zaczął podwijać jej koszulę domyśliła się chyba o co chodzi bo ją uniosła. Ukazał się raczej płaski brzuch, bynajmniej nie ciążowy. Za to było widać trzy kołowe znamię Nurgla, jakby wypalone albo wytrawione kwasem na jej brzuchu. - To prezent z jaskini Oster. Została wynagrodzona i pobłogosławiona za swoją służbę. - pochwalił siebie i ją Sigismundus. - Widzicie? Płaska jest. Nic nie wystaje. Nic jej nie jest. Cała i zdrowa. Na nic się nie skarży. - pokazał im ją jak swojego pacjenta aby zademonstrować kolegom i to tym bardziej uczonym z ich zboru, że nic jej nie dolega. Thobias pokiwał głową przyglądając jej się chłodno po czym wskazał na tą drugą co była zamknięta w celi. - A ta? Ona nie wygląda zbyt zdrowo. - zapytał o drugą pacjentkę co leżała przywiązana do swojej pryczy i poruszała się jak przez niespokojny sen. - A to ta idiotka co ją zgarnęliśmy z chłopakami z traktu. A te podziemne zwierzoludy drugą. Teraz żałuję, żeśmy nie zgarnęli obu dla siebie. Przydalaby się. Strupas u nich był nidawno aby może dało się ją wytargować ale nic z tego. Nie był pewny ale oni sami by chętnie dostali jeszcze parę samic. Tak samo jak zimą. Po co im samice? Będą się rozmnażać? Z naszymi samicami? To możliwe? Dziwne jak dla mnie. No ale chociaż są namolni na te nowe samice to nie wiem czy możemy na nich liczyć przy zdobywaniu kolejnych. Ja tam sam nie pójdę, zresztą nie wiem gdzie to jest a Starszy zabronił tam chodzić Strupasowi samemu. To nieco utrudnia jakies kontakty nawet jakby coś dało się z nimi załatwić z tymi samicami. - aptekarz znów westchnął gdy kolejny trop jaki miał nadzieję przybliżyć go do kolejnych nosicielek okazał się mocno wyboisty. - Ale czemu ona taka chora? - Thobias przypomniał mu czemu pytał o tą niezbyt przytomną więżniarkę. - A nie, nie ona nie jest chora, jest całkiem zdrowa. Tylko się bez przerwy drze, płacze, wyrywa, szarpie, gryzie i pluje więc musimy jej podawać ziółka na uspokojenie no i wiązać. Ale sami zobaczcie na jej brzuch i resztę. Widzicie? Plaska. Zdrowa i nic jej nie jest. - otworzył jej celę jak to mówił wszedł do środka i zadarł koszulę nosicielki. I tam też widać było wolno poruszający się brzuch ale żadnych zmian chorobowych na nim nie było. Ani tego co tam ma w środku brzucha. Twarz i skóra była spocona a z bliska dało się wyczuć niezbyt przyjemny zapach dawno nie mytego ciała. To jednak nie musiało być związane z tym stanem pseudociąży. - Ale na razie to dość wczesny etap. Ile to minęło? Drugi dzień? - Thobias musiał mieć naturę uczonego bo wszystko to przyjmował z pewnym chłodnym profesjonalizma ale też i nutką naukowej ciekawości. - Tak, drugi dzień. I mam już pierwsze wylinki! Dokładnie tak jak mówiła Merga! Chodźcie, pokażę wam! - oznajmił radośnie gospodarz i znów szybko wyszedł z celi i zaprowadził ich do stołu. Na nim były jakieś papiery, notatki, kalendarz oraz opisane pojemniczki. Zupełnie jak przystało na porządnego uczonego dokumentującego swoje badania. - O, widzicie? To z tej idiotki. Z wczoraj. Dzisiaj miała o te tutaj. To już druga wylinka. Szybko rosną maluchy! Jeśli to co Merga mówiła jest prawdą to jutro będzie miała trzecią wylinkę. I kto wie? Może w Festag już będzie pierwszy miot! - pokazał kolegom coś co wyglądało jak witkie nie wiadomo co. Jak łupina cebuli albo czosnku. Takie cienkie, półprzyzroczyste, delikatne coś. I tłumaczył czym to coś jest i jakie wiąże z tym nadzieje. - A to od Loszki. Dopiero dzisiaj miała. Ale jest większe. Pewnie więc będzie miała te większe. Na pewno! Jest przecież taka zdolna i pobłogosławiona znamieniem Oster! No to by za tydzień miała rozwiązanie. Jakoś w Marktag. Dzień przed, dzień po ale jakoś tak. Ale jeszcze będę czekał na kolejne wylinki. - radował się jak ojciec jaki spodziewa się narodzin wyczekiwanego dziecka. I znów wydawało się, że ta bezmózga dziewczyna jest jego faworytą i ulubienicą z jaką wiąże wielkie nadzieje. - No cóż, życzę ci powodzenia Sigismundusie. Ale z tego co wiem to mieliśmy dzisiaj omawiać nieco inne sprawy. Przejrzałem tą listę składnikow jakie podała nam Merga. Myślę, że lwią część powinieneś mieć w swojej oczywiście świetnie zaopatrzonej aptece a jak nie powinny być dość łatwo dostępne w innych przybytkach. Jest jednak kilka składników jakie budzi moje zastanowienie. - nauczyciel wrócił do swojego mentorskiego tonu jakby już tutaj się naoglądał wystarczająco i teraz miał ochotę zająć się sprawą jaka ich tu sprowadziła. - A tak, oczywiście. To chodźcie, na górę, ja wszystko tu zamknę i już do was idę. - grubas pokiwał swoją byczą głową ale jak już się pochwalił swoimi osiągnięciami to był gotów do dalszej, owocnej współpracy. Wrócili na górę do tego gabinetu a Joachim mógł wspomieć a propos ich rodzinnych ladacznic na jakie tak narzekał aptekarz, że zgodziły się na jego udział w roli niewidzialnej czujki tylko chciały najpierw sprawdzić jak to wygląda w praktyce. Bo jeśli w tej astralnej formie nie mógł otwierać drzwi ani okien to niezbyt to mogło pomóc w ich sforsowaniu. Ale jako ktoś na czatach to mógł się przydać. Na razie jednak czekały na to co wyjdzie ich szlachetnie urodzonym koleżankom w sprawie odbitki klucza do świątynnego skarbca. W końcu zanim zaczęli na poważnie rozmawiać przy stole znów zadzwonił dzwonek i po chwili gospodarz wrócił w mocno rozczochranym i woniejącym winem Aaronem co wyglądał jakby prawie zaspał na to spotkanie. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Portowa; Aleja Mew; tawerna “Wesoła mewa” Czas: 2519.07.09; Konigtag; popołudnie Warunki: zaplecze apteki; jasno; cicho; umiarkowanie ; na zewnątrz: jasno, mżawka, łag.wiatr, ziąb Heinrich https://i.pinimg.com/originals/00/55...ab3b3a2dc2.jpg - A to jest Cori, nasza ulubiona kelnerka w tej dziurze. - Łasica przedstawiła Heinrichowi blondwłosą dziewczynę jaka przyniosła im kufle i resztę zamówienia. Rzeczywiście było na co popatrzeć. - Miło mi cię poznać. Cori jestem, właściwie Corette bo moja mama była Bretonką, ale wszyscy tutaj mi mówią Cori. - przedstawiła się uroczo urocza blondynka. Zresztą jak zdążył zauważyć Heinrich przykuwała uwagę nie tylko obu łotrzyc. Zresztą ona tutaj była ich punktem kontaktowym, zwykle jak ktoś ze zobru miał przekazać którejś z nich a ich tu nie zastał to trzeba było przekazać wieści czy list albo coś innego właśnie Cori. - Cori nawet nie wiesz jaką harówą się ostatnio zajmujemy. Kompletnie wysiadają mi kolana i stopy. Koniecznie musisz mi zrobić ten swój ożywczy masaż. - biadoliła Burgund jakby jej ktoś wyrządził niebywałą krzywdę w pracy. - Naprawdę? - zaciekawiła się blondynka chyba mając na tyle wprawy w relacjach z nimi, że rozpoznała, że to ubrawiają i przesadzają ale jeszcze nie była wiadomo jak bardzo. - Dokładnie tak jak ta ruda małpa mówi. Wyobraź sobie cały dzień na kolanach. Albo na czworkach. Przy pucowaniu gały. I to w ubraniu! I nie tak fajnie jak lubimy tylko ciężka, codzienna harówa od rana do wieczora! - Łasica też dołączyła się do użalania się nad swoim ciężkim losem gdy musiała się wbrew swojej łotrzykowej naturze skalać ciężką, uczciwą pracą. Do tego nudną i mozolną. - No dobrze. Zrobię wam ten masaż. - uśmiechnęła się ładnie kelnerka i dostała w zamian podobnie wdzięczne uśmiechy. Po czym pisnęła gdy Łasica na odchodne trzepnęła ją w tyłek co wywołało parę rozbawionych uśmiechów u sąsiadów przy innych stołach. - Co się śmiejecie nicponie?! Klepanie w tyłek kelnerki przynosi jej szczęście! - zawołała do nich łotrzyca w swoich skórzanych spodniach. Obie chyba zdążyły się przebrać po tej świątynnej harówie na jaką z takim talentem utyskiwały bo zwłaszcza Łasica w tych skórzanych spodniach to wyglądała na zabijakę i awanturnicę a nie skruszoną grzesznicę. - Oj tak, kupa roboty w tej świątyni. A nasz czcigodny kapłan Absalon dalej ciska na nas błyskawice w oczach. Gdyby mógł to by pewnie nas przepędził albo utopił. Ale jest postęp. Właśnie Cori nam powiedziała, że Pirora przysłała wieści, że ten oficer od morrytów, ten z kluczem, “powiedział tak” naszej Fabi więc jutro mają spotkanie u Pirory. Dobrze. Może uda nam się pożyczyć klucz aby zrobić odbitkę. To byśmy były wtedy już jedną nogą w skarbcu. Jak się uda to aż chyba w podziękowaniu dobiorę się do tego jej bladolicego, bretońskiego kuperka i pojadę ją na ostro tak jak lubi. - Łasica już ciszej streściła Heinrichowi najświeższe wieści służbowe. Wyglądało, że ten proces zdobywania klucza zaczęty parę dni temu i policzony na ileś tam etapów i osób w końcu zaczyna iść we właściwym kierunku. - Dzisiaj to ona pewnie jest u Pirory. W Konigstag mają lekcje języków obcych. Więc pewnie Soria i Pirora ją dziś obrabia. A wczoraj miały być u Kamili na tym kółku poetyckim. Ciekawe jak im poszło. - rudowłosa łotrzyca zastanawiała się na głos gdzie i co mogły porabiać ich zdeprawowane i szlachetnie urodzone koleżanki. I wydawały się dość dobrze zorientowane w swoich grafikach, przynajmniej w tych stałych wydarzeniach albo te o jakich rozmawiały ze sobą ostatnim razem. - No a co tam w wielkim mieście, poza świątynnymi murami? Bo my to dopiero zaczynamy dzień i wracamy do życia. - niebieskowłosa łotrzyca zagaiła do Heinricha co go tutaj sprowadza bo raczej nie był stałym bywalcem tej tawerny. - Może byłeś w okolicy jak mżyć zaczęło i nie było już innego suchego dachu w okolicy co by wejść i się ogrzać. - zaśmiała się cicho Burgund chyba nie spodziewając się, że odwiedził je w celach towarzyskich.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
25-03-2023, 22:29 | #85 |
Edgelord Reputacja: 1 | Popołudnie, tawerna “Wesoła mewa”
__________________ Writing is a socially acceptable form of schizophrenia. |
25-03-2023, 22:33 | #86 |
Reputacja: 1 |
__________________ Mother always said: Don't lose! |
26-03-2023, 13:14 | #87 |
Reputacja: 1 |
|
26-03-2023, 17:34 | #88 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 24 - 2519.07.10; agt; ranek - południe (1/2) Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Południowa; ul. Garncarzy, mieszkanie Heinricha Czas: 2519.07.10; Anistag; ranek Warunki: sypialnia Heinricha; półmrok; cicho; umiarkowanie ; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, powiew; chłodno Heinrich Tym razem gdy stary inkwizytorski ogar z przetrąconą nogą otworzył oczy okazało się, że jest całkiem wcześnie. Przez szczeliny zamkniętych okiennic widział jasne szpary co oznaczało, że na zewnątrz jest już dzień. Chociaż jeszcze nie zorientował się jak bardzo zaawansowany. Sądząc na słuch to nie działo się na zewnątrz nic wyjątkowego no ale ulica Garncarzy na jakiej zamieszkał kilka tygodni temu nie była najruchliwszą ulicą miasta. Jak się dowiedział od Ilse co przychodziła mu gotować i sprzątać to kiedyś to zapewne był plan aby tutaj skupić cały cech garncarzy z całego miasta i mieli w swoich warsztatach produkować nie tylko na potrzeby mieszkańców ale też na eksport. Na południe do stolicy, do Salzburga no i na statki jakie mogły zawieźć te produkty do Erengardu czy Marienburga a może i jeszcze dalej. Jako przybysz spoza miasta co chwilę mógł natrafić na takie resztki dawnej świetności jaka była w planach a nigdy nie nadeszła. Wyjątkową cechą miasta było to, że porażająca większość warsztatów, tawern, kamienic stała pusta lub prawie pusta podczas gdy w każdym innym mieście do jakiego zawitał miejsce mieszkalne było bardzo cenne i ludzie tłoczyli się w nich jak śledzie w beczce. Zawsze było więcej chętnych do mieszkania niż wolnego miejsca. A ewenementem Neus Emskrank było to, że było tu dokładnie na odwrót. Ale miasto wybudowano niejako sztucznie, mniej niż sto lat temu gdy rządził trend otwarcia się Imperium na morze. I ten port tutaj miał stanowić takie okno na świat. Ale jak to sam miał okazję się przekonać chodząc ulicami tego miasta raczej niewiele z tego projektu wyszło. Choćby na Garncarskiej na jakiej zamieszkał to większość kamienic i warsztatów stała pusta. Stąd nie było kłopotów w tym mieście ze znalezieniem miejsca dla siebie. Chociaż taki pustostan zwykle wymagał remontu. A obecnie słabe odgłosy od ulicy nie dziwiły bo zwykle było tu dość cicho i spokojnie. Trzeba było otworzyć okno aby uslyszeć jak obracają się koła garncarskie podczas nadawania ubłoconymi gliną dłońmi porządanego kształtu. Albo jak czasem przy wypalaniu jakieś naczynie nie wytrzymywało i pękało w piecu czy też ktoś jakieś upuścił. No i raz w tygodniu, rano w Marktag, tych paru rzemieślników obojga płci ładowało swoje wyroby na wózki i jechało z nimi na Plac Targowy do centrum miasta aby próbować coś z nich sprzedać. Wtedy te naczynia stukały o siebie i czyniły pewien hałas no ale to było w poranki dnia handlowego a dziś był Agnestag więc było spokojnie. W sypialni przy zamkniętych okiennicach panował półmrok i cisza. Co pozwoliło Heinrichowi spróbować złapać resztki snu. Bo tym razem coś mu się śniło. Ale był to dość chaotyczny sen. Mozaika różnych postaci, obrazów i scen porozrzucana bez ładu i składu. Jak ta scena z widownią. Znów tam ni to stał ni siedział wśród tej widowni, nieco w głębi i z całkiem dobrym widokiem na scenę. Chociaż na tyle daleko, że nie widział wszystkich szczegółów. Tym razem nie był sam. Łasica i Burgund obramowały go chętnie przyklejając się wdzięcznie do jego boków jakby był ich ulubionym aktorem czy diwą. Były w swoich białych czepkach i twarzach pokornych grzesznic. Ale poniżej miały gorsety, bieliznę, pończochy i całą resztę nadającą im wyglądu drapieżnych, wyuzadnych kurtyzan. Ale mimo tak wyzywającego stroju nikt z widowni zdawał się nie zwracać na nich uwagi. Wszyscy byli wpatrzeni w przedstawienie na scenie. Na scenie zaś ktoś ostro się kotłował na łóżku. Naga kochanka leżała na plecach wysoko unosząc swoje biodra i stając tylko na palcach stóp aby napędzana podnieceniem jakie udzielało się i widowni ułatwić zadanie swojemu kochankowi. A tak jak ona była młoda, piękna i gładka tak on był paskudny. Kobieta zdawała się tego nie zauważać albo było jej wszystko jedno. Wydawał z siebie chrapliwe, zwierzęce odgłosy i właściwie Heinrich nie był pewien czy to przypadkiem nie jest coś innego niż człowiek. Nie był też pewny kim jest ta kobieta bo nie widział jej twarzy zatopionej w obfitych poduszkach albo przysypaną własnymi włosami lub też jej dziki kochanek pochylał się nad nią tak, że ją zasłaniał. Chciał zapytać swoich koleżanek ale zorientował się, że ich nie ma. Nie zauważył gdzie je wywiało chociaż przed chwilą tak czule go obejmowały. Jak o nich pomyślał to nagle wydało mu się, że tam na tej estradzie to może być któraś z nich. Łasica? Burgund? Pirora? Soria? Fabienne? Onyks? Oksana? Właściwie o której z nich nie pomyślał to nie był pewny czy to nie któraś z nich. A może to któraś z tych aktorek co miały przyjechać do miasta? Albo jeszcze ktoś inny? Z daleka nie miał na tyle dobrego miejsca aby dostrzec jakiś szczegół jaki pomógłby ją zidentyfikować. Zresztą jej kochanka też nie. Miał wrażenie, że to mógł być każdy a kontrast między jasnym, gładkim kobiecym ciałem a chropawym, ciemnym i męskim był uderzający. Gwałtowność aktu i ta odmienność pasowała do gwałtu ale przeczyły temu jęki rozkoszy jakie oboje wydawali. A chociaż nie widział detali to podobnie jak w poprzednim śnie wiedział, że kobieta skrywa w swym brzuchu dar Oster. Nawet jak o tym pomyślał to wydało mu się, że jej brzuch napęczniał jak przy zaawansowanej ciąży. Ale gdy zamrugał oczami to znów wracał do normy. Właściwie to nie była scena tylko trawa. Trawa na jakieś leśnej polanie. I tym razem to już chyba rzeczywiście była któraś z dziewczyn ze zboru jaka jęczała pod atakami któregoś z ungorów i oboje zdawali się nie zwracać uwagi na otoczenie. A jak się rozejrzał to na tej polanie podobnych par i innych konfiguracji było więcej. Odwrócił się gdy usłyszał ostry, alarmujący trzask łamanych gałęzi. Coś tam było! Coś zbliżało się bezpardownowo łamiąc krzaki i pomniejsze gałęzie. Zdecydowane coś potężniejszego i większego od człowieka. Bo to na bagnach było. Stał po kolana w grząskim bagnie przeklinajac swoją metalową nogę jaka jeszcze bardziej utrudniała mu wydostanie się z matni. A tam, we mgle słyszał jak coś pędziło rozchlapując bagno jakie Heinricha tak skutecznie zastopowało. Próbował się czegoś złapać aby się wydostać ale sięgnął tylko do bagiennej trawy. Po chwili trzymał w dłoniach jej wyrwane kępki a bagno sięgało już mu ponad połowy ud. Tonął! Uwagę zwróciło mu łagodne, ciepłe światło. Gdy podniósł głowę przestając się szamotać ujrzał światło. Jakby gwiazdę z nieba. Albo zapaloną latarnię. Tylko bez latarni. I zawieszoną w powietrzu. Jak jeden z tych bagiennych ogników jakie ponoć mamiły podróżnych na bagnach. Ale miał dziwne wrażenie, że to światło oberwuje go tak samo jak on to światło. Ale to coś co pędziło z taką mocą, tu musiało być coś wielkiego. Widział już zarys tej wielkiej, pokracznej sylwetki we mgle jaka zdawała się pędzić dokładnie tutaj! Bagna zdawały się nie zatrzymywać potwora tak jak jego co już utonął w nich do pasa i nie mógł sie wydostać! W pewnym momencie szamocząc się usłyszał nowy odgłos. Jakby odległa muzyka, świergot ptaków, muzykę fletów czy dzwoneczków, zniekształcony chór śpiewający jakieś pieśni albo psalmy. Ale uwięziony w bagnie nie dał rady się odwrócić aby się rozejrzeć. - Tak, to wymagało od nas dużo pracy. - powiedziała Oksana nagle podchodząc do niego, biorąc go pod ramię jakby byli gdzieś na ulicy czy karczmie i prowadząc przez te bagna jakby w ogóle ich tu nie było. - To miłe znów zobaczyć takie namiętne spotkanie przy tych kamieniach. - powiedziała wesoło uśmiechając się przyjemnie i wskazując gdzieś w bok. Gdy też tam spojrzał ujrzał polanę, te wielkie, prastare głazy, ognisko i orgię ze zwierzoludźmi jaką chyba przed chwilą obserwował z bliska. - To było dobre Heinrichu. Z tymi aktorkami. Naprawdę dobrę. Tylko musimy to dobrze rozegrać. Omotać je siecią powiązań, zależności no i żądzy. Cokolwiek co by zadziałało. Ale tak, sam pomysł jest dobry. Trzeba się tylko do niego odpowiednio zabrać a niestety nie mamy zbyt wiele czasu. Czas nie gra na naszą korzyść. Oczywiście na wszystko jest sposób. Na zdobycie większej ilości czasu także. - powiedział Starszy bo nagle okazało się, że lider zboru w swojej todze czy habicie no i tej wysokiej masce idzie obok niego. - A ja nie jestem zadowolona. Od pół roku pracowałam ciężko na to aby otworzyć i rozpropagować ten nasz nowy teatr. A teraz jak to wyjdzie z tymi muchami to wszystko szlag trafi. - Pirora odezwała się z drugiej strony i szła w swojej kolorowej sukni jakby to bagno jej się nie imało. - Oh, kochanie, musimy coś poświęcić. Lepiej kogoś obcego niż kogoś z nas. Na pewno będziesz jeszcze miała swój teatr i wielkie, ekscytujące sztuki, wspaniałych aktorów i scenariusze napisane tak, że widownia będzie je oglądać z zapartym tchem. - Merga odezwała się jakby chciała ukoić żal i rozgoryczenie blondwłosej szlachcianki. Pirora pokiwała głową ale raczej tak jak dorastająca panienka co słyszy od rodziców, że dziś to nie ale jutro to na pewno coś tam jej pozwolą, przywiozą czy podarują gdy w gruncie rzeczy nie wierzyła, że tak się stanie. - No właśnie. Dobra robota. Jakbyś czegoś potrzebował to daj znać. Dobrze, że rozumiesz, że potrzebujemy więcej nosicielek. A nie jak coniektórzy. - aptekarz poklepał go przyjaźnie w ramię i spojrzał na niego z uśmiechem. Za to dwóm mijanym łotrzycom jakie wciąż ubrane w te białe czepki i wyuzdane gorsety patrzyły na nich obrażonym wzrokiem gdy je mijali. - Tylko nie wiem gdzie idziemy. Loszka coś się zepsuła. - powiedział gdy szli we dwóch ale jakoś okazało się, że trzyma na smyczy jakąs młodą kobietę jaką prowadzi jak psa na smyczy. Czy też raczej ona miała go prowadzić. - Ona ma inne powołanie. Wyczuwa inne drogi. Potrzebujemy innego przewodnika. Kogoś dotkniętego przez Vestę. Kogoś kto słyszy jej zew wyraźniej od nas. Lub ma w sobie jej nasienie jakie będzie szeptać i prowadzić. - Merga wciąż szła tuż za Heinrichem przez to bagno trzymając dłoń na jego ramieniu. Reszta gdzieś zniknęła. Właściwie to jak to w snach, Heinrich na raz widział jedną, może dwie osoby i jakoś nie rejestrował gdzie one znikają czy się pojawiają. Jakby wszyscy bez trudu mogli go odnaleźć gdziekolwiek akurat nie przebywał. Teraz wyrocznia wskazała na kobietę jaka szła obok. Na jej brzuch. Płaski i zdrowo wyglądający ale matczyny gest dłoni sugerował stan błogosławiony. Kobieta wskazała na kierunek w tych bagnach jaki wydawał się taki sam jak wszystkie inne dookoła. - Chyba rozumiesz, że tak wyjątkowa istota jak Vesta nie zostawiłaby sobie swojego dziedzictwa bez opieki? Tam się nie trafi ot, tak. Trafią wybrańcy. Ci co mają tam trafić. Ci których da się rozpoznać jako tych wybranych. A inni… No cóż… - głos Mergi dobiegał zza jego pleców a jej dłoń poklepała go po barku. Usłyszał dziki, zwierzęcy ryk. A potem ten zdawałoby się zgubiony wcześniej potwór znów biegł przez te bagna jakby odnalazł intruza i biegł go zniszczyć. I w tym ostatnim momencie Merga klepnęła go jeszcze raz i wskazała na światło. To unoszące się w powietrzu światło rozproszone przez mgłę. Właściwie zorientował się, że chyba przez cały czas je widział. Teraz światło przyśpieszyło i oddalało się w kierunku czegoś co było ledwo widoczne we mgle. Coś większego nieco nad powierzchnią topieliska, co przez moment to lewitujące światło oświetliło i widział jakieś misternej roboty łańcuszki jakie dygotały na wietrze jakiego nie było wydając cichutki, melodyjny dźwięk. Ale zza jego pleców dobiegały te straszne kroki potwora jaki wydawało się, że biegł wprost na niego. Merga i reszta gdzieś znikła. Został sam i znów zaczął tonąć w bagnie. Krzyknął z rozpaczy gdy miał wybór utonąć w bagnie albo zostać rozszarpany przez potwora jaki już zdawał się pokonywać ostatnie krzaki. I ten krzyk go obudził. Leżał w swoim łóżku, w swojej sypialni. Nie w żadnym teatrze, bagnie czy polanie. Tylko u siebie. Było cicho, sucho i wygodnie. A za zamkniętymi okiennicami wstawał chyba nowy dzień. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Dokerów, tawerna “Stary kocioł” Czas: 2519.07.10; Anistag; południe Warunki: główna sala; jasno; karczemny gwar; umiarkowanie ; na zewnątrz: jasno, mżawka, umi.wiatr; chłodno Heinrich Właściwie to nie był wcześniej umówiony z byłym żołnierzem. Ale los mu sprzyjał. Starszy wymagał aby każdy członek zboru zostawiał jakieś adres kontaktowy. Tak aby można było tym piśmiennym zostawić list z wiadomością a pozostałym ustnie wybranym kontaktom albo jakąś paczkę czy też wreszcie spotkać się osobiście. Rune właśnie miał kontakt w “Starym kotle”, portowej tawernie o niezbyt dobrej reputacji. Ale dla kogoś o mocnych pięściach i twardym karku to raczej nie była wada. Dla kogoś kto już nie był taki młody za to wyraźnie kuśtykał i nie wyglądał na sprawnego a do tego był obcy to już było o wiele mniej przyjazne miejsce. Heinrich odczuł to od razu jak tylko otworzył niezbyt wysokie drzwi i wszedł do środka. Co prawda to było dość normalne, że ci co byli w środku odwracali głowy aby sprawdzić kto akurat wszedł do środka. Wszędzie tak się działo. Jak choćby wczoraj w “Mewie” gdzie część gości też obrzuciła go krótszymi lub dłuższymi spojrzeniami gdy wszedł do środka. Ale “Mewa” przy tym czym spotkał się w “Kotle” to była oaza luksusu, miłości do bliźniego i przyjaźni wszelakiej. Dziś w “Kotle” prawie zderzył się z niewidzialną falą podejrzliwości, niechęci i nieufności. Co gorsza nie trwało to tylko na chwilę jaka potrzebna była aby sprawdzić kto przyszedł. Ale wyczuwał spojrzenia różnej maści zbirów jacy wydawali się szacować nową tuszę na haku u rzeżnika. A Rune wśród nich coś nie było widać. Podszedł do szynkwasu gdzie powitała go zaskakująco sympatycznie wygladająca kelnerka a obok o wiele bardziej pasujący do tego punurego miejsca karczmarz jaki pewnie mógłby być jej ojcem. - Coś podać? - uśmiechnęło się do niego dziewczę. Całkiem przyjemnie. Pokazała na tablicę na jakie narysowane były schematy różnych dań i ceny. Zapewne w tym towarzystwie zbyt wielu gości nie było piśmiennych to nie było się co silić na pisane menu. - Te. Czego tu szukasz? - zagaił do niego jakiś zarośnięty typ co siedział przy sąsiednym stole. Był niższy od Heinricha i chyba drobniejszy. Siedział z dwoma kolegami chyba kończyli obiad. Żaden nie wyglądał na takiego na którego by się chciało spotkać gdzieś w samotnym zaułku. - Oh, Jean, bądż miły dla moich gości. - poprosiła uroczo ta urocza kelnerka zza szynkwasu. Popatrzyła na obwiesia sympatycznie i prosząco. Ten skrzywił się jakby mu popsuła dobrze zapowiadającą się zabawę. - Tylko pytam czego tu chce nie? Nic takiego. Nie znam go. Obcy rzadko tu przychodzą. To pytam nie? Na razie grzecznie pytam nie? - Jean mówił z nieco obcym akcentem ale wydawał się być wtopiony w tą tawernę i środowisko, że był jego jednolitą częścią. - Mówiłam wam, że dzisiaj przyjdzie tu ktoś wyjątkowy. Miałam sen. Poza tym przerywacie w zamówieniu. To na co byś miał ochotę przystojniaku? - kelnerka płynnie przeszła od delikatnej prośby do swoich zawadiaków do prawie jawnego kokietowania nowego gościa. Zajęła mu na tyle dużo czasu i uwagi, że drzwi się znów otworzyły i towarzystwo jak na zamówienie spojrzało w ich stronę aby sprawdzić kto przyszedł. Tym razem straciło zainteresowanie dużo szybciej. Rune zaś pewnie podszedł do szynkwasu i pozdrowił kiwnięciem starszego kolegę ze zboru. Na pierwszy rzut oka różnili się chyba pod każdym względem. Młody i krzepki oraz starszy i kuśtukający. Niemniej Rune stanął obok niego i przywitał się z nim i kelnerką. - Serwus Yvonne. Daj mi coś dobrego na obiad. Nic nie jadłem od rana to głodny jestem jak wilk. - przywitał się i złożył zamówienie. Kelnerka pokiwała głową i chwilę rozmawiali co mogłaby mu dzisiaj zaserwować. W końcu jak to ustalili to wyszła na zaplecze pewnie aby przekazać zamówienie. Starszy karczmarz pozezował na nich ale nie wtrącał się w rozmowę. - To domyślam się, że masz do mnie sprawę dziadku. No to chodź do stołu, Yvonne zaraz przyniesie zamówienie. - powiedział młodszy z mężczyzn wskazując na jeden z wolnych stołów. Jak się można było spodziewać po lokalu tej klasy była to dość prosta, wręcz toporna ale solidna konstrukcja z drewna z dostawionymi ławami w podobnej stylistyce. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Kazamatów; mieszkanie Otto Czas: 2519.07.10; Anistag; ranek Warunki: sypialnia Otto; półmrok; cicho; umiarkowanie ; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, powiew; chłodno Otto Jednooki mnich obudził się tam gdzie się spodziewał. W swoim łóżku i w swojej sypialni. W cichym półmroku jaki wpadał przez zamknięte okna i okiennice z zewnątrz. Letni dzień już musiał wstać. Ale w lato to wstawał dość wcześnie. Miał chyba jeszcze trochę czasu zanim go zacznie. Na tyle aby spróbować przypomnieć sobie resztki swojego snu. Tym razem coś mu się śniło. Na tyle wyraziście by nie rzecz intensywnie, że pamiętał to po przebudzeniu. Śnili mu się “jego” pacjenci z hospicjum. Ci co zdawali się być podatni na zew Sióstr, nawet jeśli każde na jedną z nich. Chyba zaczęło się od dziewczyn. Widział Marissę tak jakby stał w drzwiach jej celi. Ona zaś leżała w wulgarnej pozie z zadartym habitem pod jakim nic nie miała i prezentując bezwstydnie swoje kobiece wdzięki. Zabawiała się sama ze sobą używając jednej ze świec, że aż przyjemnie było popatrzeć i posłuchać. W pewnym momencie roześmiała się radośnie, wzięła coś ze swojej pryczy, coś czarnego i rozwinęła. - Widzisz jakie śliczne? - zawołała zachwycone prezentując koronkowe, misternej roboty majtki. Te jakie dostała od swojej nowej pani a może jakieś inne. Aż wstała aby się nimi pochwalić. - Rzeczywiście. Skąd je masz? - zapytała Annika jaka nie wiadomo skąd się wzięła w tej celi. Podeszła do koleżanki i z zachwytem oraz zazdrością oglądała ten kawałek czarnej bielizny z wyszytymi inicjałami poprzedniej właścicielki. - Nasza zniewolona pani mi podarowała! Obiecała, że jak już będziemy razem to da mi o wiele więcej! A teraz ty! Opowiadaj jak było w kąpieli! - odparła Marissa wesołym tonem i jakby dwie koleżanki zebrały się aby wymienić ze sobą ekscytujące wieści. - Cudownie! Naprawdę to zrobiła! Do końca nie wierzyłam, myślałam, że to tylko takie gadanie znudzonej paniusi ale naprawdę to zrobiła! - Annika roześmiała się radośnie jakby opowiadała o jakimś przyjemnym wydarzeniu na jakie mimo wszystko do końca nie wierzyła, że się wydarzy. A jednak! I pokazała ręką na jakąś ładną, bogato urządzoną łaźnię, z wielką balią i bąbielkami pod ścianą. I jak ona sama siedzi w królewskiej pozie w tej balii, sądząc z kielicha jakieś wino zaś jej pani sięga po jej stopę i zaczyna ją myć. A potem całować. - Do kroćset! Jak mogłeś mi to zrobić! Zobaczysz gnoju jak cię tylko dorwę! Myślałem, że jesteś inny ale jesteś takim samym gnojem jak wszyscy inni! - krzyknął rozjuszony Thorne ze złością łapiąc za krawędzie małego okienka w drzwiach swojej celi. A gdy Otto tam zajrzał widział jak stoi nagi na środku celi gromiąc go wzrokiem. Ale przyrodzenie i dół zasłaniała mu czerń sukni bladolicej szlachcianki. - No ja też miałam na to ochotę. Ale już ja się nim zajmę. - bretońska szlachcianka odwróciła się na chwilę w stronę korytarza aby spojrzeć na niego z lekkim wyrzutem. Ale już przyrodzenie Thorna bardziej ją zajęło więc po chwili było widać jej poruszającą się rytmicznie czarną, elegancko ufryzowaną głowę i mlecznobiały kark oraz rozeszły się charakterystyczne, mlaszczące odgłosy. - Zawsze musi być w centrum uwagi. - westchnęła Pirora stojąca gdzieś pod ścianą jak wtedy gdy przyszły we trzy do hospicjum spotkać tych obiecujących pensjonariuszy. Soria uśmiechnęła się chyba nieźle rozbawiona. - No ale przynajmniej jest na co popatrzeć. Przyznasz, że daje niezłe przedstawienie nieprawdaż? - odparła rozbawiona. Właściwie Otto nie był pewien czy mówią do siebie nawzajem czy do niego. - No ja im mówiłem. Tylko ja wtedy miałem już kłopoty z mówieniem. Teraz to myślę, że mogło to wyjść troszkę niewyraźnie. Ale powiedzieli ci? Tak chyba tak. O tej królewskiej krwi, błogosławionym łonie i reszcie? Sam się zdziwiłem. Bo skąd tu wziąć królewską krew? Ja to myślałem, że chodzi o jakąś szlachciankę. Bo brzmi podobnie jak “błękitna krew” no nie? No ale tak zrozumiałem to tak im mówiłem. Ale ten wyjątkowy owoc brzmiał dobrze. Jestem pewien, że to by było coś wyjątkowego. - Vigo pokiwał głową i ruszył z Otto korytarzami hospicjum. Wyglądał lepiej niż gdy go ostatnio jeszcze za życia widział młody mnich. Ale nadal dość mizernie. Przynajmniej mówił dość wyraźnie. Mówił jakby wcześniej nie mógł z powodu swojej ciężkiej choroby a teraz już wracał do zdrowia to mógł wreszcie mówić swobodniej. Weszli obaj do stołówki gdzie chłopiec w ciele mężczyzny układał swoje klocki. Okazując przy tym typowo, dziecięce skupienie i determinację. Z początku wydawał się nie zauważać swoich gości. - No tak, tak jak mówiłem. Ta bez majtek jest przeznaczona Pajęczej Królowej. Będzie pierwszą z jej nałożnic i haremu. Wyda na świat jej błogosławiony miot. Ale będzie tylko pierwszą z wielu. Przecież ci mówiłem, że będzie w kokonie. - ze skupieniem układał swoje klocki gdy w końcu się odezwał cichym, nieco zamyślonym głosem. Ale na koniec spojrzał z wyrzutem na młodego mnicha jakby ten nie dowierzał jego słowom. I pokazał na jeden ze swoich klocków. A gdy i Otto tam zajrzał ujrzał Marissę. Nagą i oplecioną pajęczymi nićmi. Jęczącą cicho jakby coś jej się śniło. Z ciężarnym brzuchem w jakim coś się właśnie poruszyło. Chłopiec w ciele mężczyzny zamyślił się i poruszył głową jakby czegoś nasłuchiwał co zwróciło uwagę mnicha na tyle, że spojrzał na niego. A klocki znów stały się zwykłymi, drewnianymi klockami dla dzieci. - One są połączone. Mogą wrócić do nas tylko razem. Musicie mieć komplet aby wróciły. Uszczknęliście tortu ale większość jest jeszcze nie ruszona. Musicie pracować dalej. Nie da się sprowadzić tylko jednej czy dwóch z nich. Ich przeznaczeniem jest rządzić tym miastem. Tu kiedyś był ich plac zabaw i chcą go dla siebie z powrotem. - dziecięcy prorok dalej siedział w kucki na stole nad swoimi drewnianymi klockami. I mówił z pełnym przekonaniem. - No ja im mówiłem. Przecież wam mówiłem. Że trzeba odnaleźć i zarobaczyć to błogosławione łono. Wtedy to pójdzie dalej. Do następnego kroku. - Vigo podszedł do stołu i machinalnie zaczął przesuwać klocki na stole. Pod jego wpływem jeden z nich zmienił swoje ścianki na scenę jaką Otto pamiętał sprzed paru dni. Gdy to młode, kobiece łono właśnie wydawało na świat ten błogosławiony miot. - Nie ruszaj. To moje klocki. - poprosił siedzący na stole mężczyzna o umyśle zdziecinniałego chłopca. Vigo spojrzał na niego i chwilę mierzyli się spojrzeniami. W końcu wzruszył ramionami i ruszył do wyjścia ze stołówki. - Mnie tu i tak już nie ma. - rzucił przechodząc obok stojącego mnicha. Obserwowali go obaj jak wychodzi i zamyka za sobą drzwi. - No właśnie. Nie ma go. Ale ty jeszcze jesteś. Patrz na wskazówki. Siostry przemawiają. Nie tylko do ciebie. Do was. Do wszystkich. Nie tylko w tym mieście. Ich moc jest potężna. I rośnie. One chcą wrócić. I wielce wynagrodzą tych jacy im w tym pomogą. A ukażą nieudaczników i wrogów. To wszystko co tu widzisz należy do nich. Podzielą to między siebie. Zbiorą wierne sługi i zastępy. I będą rządzić. I kto wie co zrobią potem. Ale najpierw muszą wrócić. Najpierw trzeba skompletować ich dziedzictwo. Każdy kawałek prowadzi do następnego. Nie zatrzymujcie się. Nie spoczywajcie na laurach. Odrzućcie hamującą moralność i obyczaje. Aby osiągnąć wielkie i wyjątkowe cele trzeba sięgnąć po wielkie i wyjątkowe środki. Inaczej nie wyjdzie się poza codzienny marazm i miałkość. Tylko wyjątkowi i zdeterminowani osiągnął sukces. I będą wybrańcami Sióstr na tym świecie. Ich osobistymi gwardzistami, sługami, kochankami i wysłannikami. Zaniosą ich wolę dalej. Ale najpierw trzeba skompletować ich dziedzictwo aby je sprowadzić. - chłopiec w ciele mężczyzny tłumaczył kiwając się lekko jakby zapadł w jakiś trans na jawie. Mówił też dość monotonnym, nieco sennym głosem. I machinalnie bawił się swoimi drewnianymi klockami. Zanim Otto zdążył go o coś zapytać czy zrobić rozległ się gong wzywający na posiłek. Tak wyrazisty, że się obudził. We własnym łóżku i sypialni. W półmroku zamkniętych okiennic poranka. Ale rzeczywiście jak chciał coś załatwić przed wizytą w hospicjum to czas było wstawać. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Krucza; świątynia Morra Czas: 2519.07.10; Anistag; ranek Warunki: główna nawa; jasno; cicho; umiarkowanie ; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, powiew; chłodno Otto Gdy wyszedł na zewnątrz okazało się, że jest pochmurnie i dość chłodno. Zwłaszcza dało się to wyczuć na twarzy, szyi czy sandałach. Te ostatnie tym bardziej, że wędrówka przez mokre błocko i gnój jaki tradycyjnie zalegał na ulicach tylko wzmagało uczucie chłodu. Na jego szczęście jednak nic nie padało a świątynia Morra była nie tak daleko i też w centrum miasta. Sama świątynia nie była tak wielka i bogata jak ta poświęcona Manannowi jaką powszechnie uważano w portowym mieście za najważniejszą, największą, najbogatszą i najpiękniejszą. Ale skoro miasto należało do jego morskiej domeny to dziwne nie było. Morr jednak był dość uniwersalnym bogiem w całym Starym Świecie. I z zajęć teologicznych Otto pamiętał, że jego kult jest stabilnie rozpowszechniony po całym kontynencie. Ponieważ jednak Morr nie zajmował się żywymi i ich sprawami więc raczej nie miał szans na zdobycie takiej popularności jak jego boscy bracia i siostry. Za to każdy żywy w końcu umierał i powszechnie życzono sobie aby trafić do jego opiekuńczych Ogrodów i nie dać pokalać swoich szczątków, zwłąszcza jakimś plugawym nekromantom. Nie było więc dziwne, że tutejsza świątynia boga umarłych nie była tak okazała jak ta jakiej patronował władca mórz i oceanów. Była też surowa, oszczędna w ozdoby i królowała w niej żałobna czerń i ciemne, przytłumione barwy dostosowane do nastroju ostatniego pożegnania. Przed wejściem rosły krzaki charakterystycznych, tak ciemnych róż, że wydawały się czarne. Specjalna, żałobna odmiana kwiatów poświęconych Morrowi i żałobie po zmarłych. Jedyna ozdobna roślina jaka wydawała się odpowiednia do takiego miejsca. Nie dziwiło też, że tak wczesnym rankiem, tuż przed dniem świątynnym, świątynia właściwie była pusta. Wewnątrz było ledwo parę osób, że pewnie dałoby się to policzyć na palcach jednej ręki i jeszcze by palców zostało. To też nie dziwiło bo zwykle świątynie Morra wypełniały się podczas pogrzebów. A widocznie żadnego teraz nie odprawiano. Ta grobowa cisza i bezruch bez trudu pozwoliły mu zlokalizować odzianą w czerń młodą kruczycę. Siedziała obok jakiejś starszej pani w ławce i rozmawiały cicho ze sobą. Ponieważ siedziały w jednej z pierwszych ławek Otto nie miał zbyt wygodnego miejsca aby spojrzeć na nie od przodu. Widział jednak spory kontrast między czernią jednej z rozmówczyń a bielą drugiej. Za nimi siedziała jakaś młodsza kobieta, oddziana w biały habit lub togę. Dopiero jak ta starsza pani wstała ukazał się jej habit Białej Gołębicy. Pożegnała się cicho z o wiele młodszą od siebie kapłanką Morra i ta młodsza gołębica podała jej swoje ramię. Obie ruszyły do wyjścia ze świątyni zaś Matka Somnium wróciła na swoje miejsce. I albo zamyśliła się nad czymś albo modliła się. Niestety jej czarny ubiór zakrywał ją w sporej mierze więc nawet gdyby któraś z łotrzyc też tu była z Otto to nadal musiałyby obejść się smakiem na to co ona tam może skrywać pod spodem. Poza bladą twarzą, szyją i dłońmi niewiele było widać. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Zachodnia; ul. Biała, hospicjum Czas: 2519.07.10; Anistag; ranek Warunki: wnętrze hospicjum; jasno; głośno; umiarkowanie ; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, powiew; chłodno Otto Po wizycie w świątyni Morra musiał się bardzo spieszyć aby przejść z centrum miasta do jej zachodnich sektorów gdzie ulokowano hospicjum. Pogoda wciąż była raczej chłodna, wilgotna i mało przyjemna. Za to w środku atmosfera była o wiele gorętsza. Już na recepcji kolega powitał go i z ulgą i ponagleniem jednocześnie. Zaś harmider z trzewi hospicjum świadczył, że coś tam się dzieje. - Dobrze, że jesteś! Dawaj do środka! Prędko! Znów dom wariatów, całkiem powariowali! - krzyknął gorączkowo kolega dając gestem znak aby Otto nie zwlekał z niesieniem pomocy. Gdy młody mnich wbiegł do środka dojrzał kolejnego kolegę z obsługi. - Dawaj do biblioteki! Trzeba ją jakoś ściągnąć! - krzyknął zasapany kolega pokazując ze dwa czy trzy koce jakie trzymał. Częściowo wlokły się po podłodze i tak we dwóch wpadli do biblioteki. Tam już było paru innych mnichów w tym przeor. On właśnie próbował negocjacji z szaloną naguską. Marissa bowiem jakoś wlazła na szczyt regałów i teraz na nich patrzyła z góry. Miała na sobie tylko te koronkowe majtki jakie dostała od Fabienne. A poza tym nic. Co część mnichów zdawało się gorszyć i peszyć a prawie wszyscy się rumienili nie wiedząc czy zerkać na jej nagość czy dostojniej byłoby odwrócić wzrok. - Marisso. Bardzo cię proszę. Bądź rozsądna. Zejdź na dół. - prosił przeor stojąc na dole i próbując negocjacji z roznegliżowaną wariatką. - Nie! Nie dostaniecie mnie! Ja czekam na Pajęczą Królową! Ona mnie kocha i pragnie! Wzywa mnie! Będę jej służyć i będziemy razem! Nie będziecie mnie dłużej więzić! - krzyczała w euforii Marissa a gdy jeden z młodszych mnichów próbował wejść na jej poziom regału cisnęła go książką. Mnich krzyknął i odpadł z regału. - Oszalała, całkiem oszalała… - mamrotał z przejęciem któryś ze stojących obok mnichów. - Marisso proszę uspokój się. Nie wariuj tak bo zaraz ten regał się przewróci i zrobisz sobie krzywdę. - przeor spróbował innej metody aby nakłonić młodą pacjentkę do współpracy. Regał pod wpływem jej gwałtownych ruchów chybotał się i było całkiem realne, że może się przewrócić. - Nic mi nie będzie! Ja mam błogosławieństwo pająka i nic mi się nie stanie! - zawołała buńczucznie prawie naga brunetka wyzywająco kładąc dłonie na swoich biodrach i kołysząc się w wyuzdany sposób co wywołało jeszcze większe drżenie mebla ale na razie jeszcze się nie przewrócił. - Ojcze! Ojcze! Dym! Czuć dym! W zachodnim skrzydle! - do biblioteki wpadł któryś z mnichów ze strasznymi wieściami. Braca aż jęknęli ze zgrozy bo pożar to było realne zagrożenie dla wszystkich. - Otto uspokój ją! A ty moja panno jak się nie uspkoisz to nie pójdziesz do żadnej bogatej pani na służbę tylko zostaniesz tutaj! - przeor zorganizował się dość szybko. Krzyknął pogróżkę do niesfornej pacjentki po czym oprócz Otto i jednego czy dwóch mnichów porwał ze sobą resztę aby ugasić to zarzewie ognia. - To ona będzie mi służyć! Tak obiecała! - krzyknęła triumfująco Marissa do ich uciekających pleców. Ale nie było pewne czy już ją usłyszeli mając na uwadze pożar jaki mógł tu wybuchnąć lada chwila. Ten kolega co tu przybiegł z kocami miął je w dłoniach patrząc to na nie to na zbuntowaną pacjentkę to jeszcze na Otto i drugiego mnicha jacy tu zostali. - Dobrze, że to nie Thorne albo Annika. - powiedział jakby chciał znaleźć coś pozytywnego w tej szalonej sytuacji. - A tu jesteś! Tak mi się zdawało, że cię tu widziałem! Teraz cię gnoju dorwę! - niespodziewanie do biblioteki przez otwarte drzwi wszedł Thorne. I zignorował dwóch pozostałych mnichów obierając za cel Otto. Szedł powoli w jego kierunku z mściwym wyrazem twarzy i zaciśniętymi pięściami w wyraźnie mało przyjaznych zamiarach. - Serwus Thorne! Widziałeś jakie mam śliczne majtki!? A u siebie mam wino! Dostałam od mojej pięknej i dobrej pani! - zawołała Marissa ze swoich wysokości radośnie witając się z kolegą jakby w ogóle nie zauważała w jakim jest nastroju. Ten spojrzał w jej stronę jakby dopiero teraz ją dojrzał. I chyba trochę się zdziwił całą tą sceną. Ale jak na razie to nadal dzieliło go ledwo parę kroków od Otto. Dwaj jego koledzy mieli minę jakby najchętniej się stąd zmyli i nie mieli ochoty stawać na drodze rozjuszonego byka jakim teraz jawił się Thorne. Ale też w poczuciu solidarności nie chcieli zostawić Otto samego. Więc na razie stali tak niezdecydowani niezdolni do podjęcia jakiejś akcji czy decyzji.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
26-03-2023, 17:36 | #89 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 24 - 2519.07.10; agt; ranek - południe (2/2) Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Zachodnia; ul. Kołodziejów; kamienica Joachima Czas: 2519.07.10; Anistag; ranek Warunki: sypialnia Joachima; półmrok; cicho; umiarkowanie ; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, powiew; chłodno Joachim Po tym jak Heinrich go pożegnał i pokuśtykał na zewnątrz młody magister mógł zacząć wreszcie zakończyć ten dzień. Niestety niebiosa mu początkowo nie sprzyjały. Był już późny wieczór ale jeszcze przed północą. Nocne niebo jednak było w większości zachmurzone. Czekał szykując się już do snu gdy niedługo po północy jak wyjrzał za okno okazało się, że się przejaśniło. I zrobiła się całkiem pogodna noc. W sam raz aby wyjść na balkon, złapać za lunetę i popatrzeć w gwiazdy. Chociaż musiał się ubrać w coś cieplejszego bo nocami to w tych północnych rejonach Imperium było dość chłodno. A to badanie gwiazd też zajmowało nieco czasu. Jednak gdy parę pacierzy później, już w głębokiej ciszy i ciemności jakie panowały nad uśpionym miastem kończył wcale nie był pewny jak należy interpretować wyniki. Bardzo mocno świeciła Gwiazda Wieczorna. A symbolizowała tajemnicę, spiski, iluzję, ułudę. Więc gdy wróżył o tajną i spiskową akcję wydawało się to raczej pozytywnym omenem. Jednak w oko wpadł mu też Draconis. Ten znak gwiezdny zwykle patronował śmiałym, odważnym działaniom więc wydawał się też być korzystnym znakiem. Mógł też symbolizować Silnego i jego chłopaków bo w końcu odwagi, śmiałości i brutalności nie można im było odmówić. Ale jakby dla równowagi widoczny był też Łucznik. Ten zwykle symbolizował precyzyjną, mistrzowską robotę jak choćby właśnie mistrzowskie umieszczanie strzał w celu. Ale w szerszym znaczeniu właśnie oznaczał koncentrację i misterną robotę. Jeśli by uznać go za dominujący to Silny słabo się z tym kojarzył za to Łasica i Burgund już tak. W końcu szyczyciły się swoimi śmiałymi numerami jak choćby wydobyciem Mergi z kazamat ostatniej zimy. Chociaż wtedy główne skrzypce paradkoskalnie odegrali Łasica i Egon. Oboje z przeciwnych patronów i praktyk. Wtedy w połączeniu z Draconisem może chodziło o śmiałą, precyzyjną robotę? Wtedy pasowało do obu łotrzyc bo chociaż nie lubiły bójki i prymitywnej przemocy to śmiałości podczas ich numerów nie można było im odmówić. A może chodziło jednak o Silnego? W końcu też był chłopakiem z ferajny i w razie potrzeby potrafił okiełznać swoje krwiożercze instynkty. Przecież zimą to on udawał woźnicę jaki co tydzień wjeżdżał z zapsami do kazamat i znacznie pomógł w poleceniu Egona na strażnika i potem podczas samej akcji. Więc chociaż ostatniej nocy znaki wydawały się raczej zdecydowanie sprzyjające to jednak interpretacja wydawała się mocno dwuznaczna. Poszedł więc spać już sporo po północy. A wstał tym razem sam z siebie. Nikt nie zastukał w drzwi aby mu przerwać sen ale jak otworzył oczy zdał sobie sprawę, że już dnieje. Tak naprawdę to jednak obudził go sen. Najwcześniej co pamiętał to Gnaka. Ten zwierzoludź o dość ludzkim wyglądzie miał dwa rogi na czole wielkości może małych palców dorosłego co zapewniało mu wysoki status w jego plemieniu bo większość ungorów miała dość symboliczne poroże albo ledwo zarysowane kostne guzy zamiast rogów. Więc chociaż te rogi Gnaka były mniejsze od choćby tych jakie miały gospodarskie kozły czy barany to jednak były powodem do jego dumy i zazdrości pobratymców. Herszt tej bandy szedł naprzeciw stojącego magistra przez jakiś ciemny las. Potem go minął tuż obok jakby go nie zauważył. A wraz z nim jego stado. Gdy Joachim odwrócił się za nimi ujrzał polanę z płonącymi ogniskami i wielkimi głazami. Oraz orgię jego ludzkich kobiet z plemieniem Gnaka. Miał wrażenie, że przynajmniej część z nich rozpoznaje jako koleżanki ze zboru. A może nie? Właściwie nie był do końca pewny i jedną czy dwie to jakie zdążył się przyjrzeć to nawet wydała mu się całkiem obca. Zanim się przypatrzył poczuł klepniecie w ramię. - Widzisz? Co za ladacznice! No sam zobacz jak się wypinają i się nadstawiają! Żenujące. Żałosne. Tak się dać poniżyć tym prymitywom. Mówiłem ci, że one się nadają tylko do roli pionków w naszych planach. Sam zobacz. Jak tu je można traktować poważnie? - Thobias przybrał zdegustowany wyraz twarzy na widok tej orgii jaką zdawał się jawnie pogardzać. Tak samo jak jej uczestnikami. - Tak, tak, pozwalają sobie wsadzać co kto chce a moimi maleństwami to gardzą. A tu zobacz, z jakimiś psami i kozłami się chędożą. Co za strata. A mogłyby przynieść na świat nowe życie i być częścią nowego, wspaniałego planu. A sama Merga mówiła, że ryzyko jest dość niewielkie to czego się tu bać? - obok stanął gruby aptekarz i wydawał się być zasmucony i rozgniewany, że koleżanki tak bardzo nie chcą współpracować w tym zaszczytnym celu jakiego się podjęli. - No trudno. Może coś się uda ugrać potem. Albo wykorzystać te wyuzdane kozy aby pokierować tymi ich koziołkami. Może to się jakoś przyda. - mruknął Thobias patrząc spomiędzy drzew na tą rozdygotaną i skłębioną ze sobą kotłowaninę ciał. - Dobrze, że chociaż na was chłopaki można liczyć. - Sigismundus poklepał każdego z kolegów po ramieniu i uśmiechnął się do nich przyjacielskim chociaż nieco przygaszonym uśmiechem ciesząc się, że chociaż na tym innym polu może liczyć na jakąś pomoc od członków zboru. Obaj odeszli gdzieś w mrok lasu albo jakoś inaczej zniknęli z pola widzenia czarodzieja. Jego samego zaabsorbował komar jaki złośliwie latał mu koło twarzy. Próbował go odgonić a gdy się mu to w końcu udało zorientował się, że jest nie w lesie tylko na jakimś bagnie. Same mokre kępy bagiennej trawy, grzęzawisko, jakieś rachityczne zarośla i powykręcane drzewa. No i mgła. Jaka nie pozwalała złapać głębi krajobrazu. W ogóle nie miał pojęcia gdzie jest ani jak się tu znalazł. Wszystkie kierunki wydawały się podobnie nijakie i czuł zagubienie oraz dezorientację. Do tego zaczął tonąć w bagnie. Wciągało go coraz bardziej i głębiej a nie miał się czego złapać aby się wydostać. - No tu jesteś. Nie histeryzyj. Zaraz cię wyciągnę. - powiedział jakiś uzbrojony mężczyzna jaki niespodziewanie znalazł się nad nim. A Joachimowi wydawał się strasznie wysoki. Pewnie dlatego, że zdołał się już zapaść do pasa w tym bagnie. A gdy zadzierał głowę to widział tylko ciemny kontur tamtego a nie jego twarz więc nie mógł go rozpoznać. Ale go uratował. Wyszarpał go z tego bagna i po chwili Joachim stał obok niego próbując sie oczyścić z nadmiaru tej wilgoci i błota. Mógł wreszcie dojrzeć twarz swojego wybawcy. Hetzwig zaś pokazał palec na usta aby zachować ciszę. Po czym schylił się, wydobył pistolet zza szerokiego pasa i dał znak aby młody magister podążył za nim. - Słyszysz? Jest tutaj. Nie możemy go spłoszyć. Zaczaimy się. Dobrze, że nas ostrzegłeś. Dorwiemy ich jak leszcze z sieci. - powiedział cicho uśmiechając się złośliwie. A tam przez te trzciny i przez jakie się skradali cicho chlupocząc bagienną wodą było coś słychać. Jakieś wielkie i ciężkie kroki. Zwierzęce pochrapywania. W pewnym momencie Joachim zorientował się, że myśliwych jest więcej a nie tylko Hetzwig. Nie widział ich ani nie słyszał ale jakoś jak to we śnie, wiedział, że tam są. I też zastawiają pułapkę na przeciwnika. - No to nieźle się wkopałeś. Jesteś pewien, że kontrolujesz sytuację? Dasz radę się z tego wyplątać? - Joachim usłyszał za sobą jakiś głos. Trochę jakby Mergi. A trochę jakby nie. Jak się odwrócił to nikogo nie dostrzegł. Zupełnie jakby się przesłyszał. W tym czasie Hetzwig dał znak aby się zatrzymać i sam też czegoś intensywnie nasłuchiwał i wypatrywał. - Widzisz? To zawodowy ogar. Jak złapie trop to będzie nim podążał. Jeszcze cię chyba nie podejrzewa. Ale mam takie dziwne wrażenie, że nie przepada za magami. - znów ten sam dziwny głos zza jego pleców. Jak się znów odwrócił to tym razem ujrzał Mergę. Lewitowała sobie tak, że musiałby pewnie wysunąć dłoń aby dotknąć jej butów. Aż było dziwne, że Hetzwig jej jeszcze nie zauważył. - Jest. Teraz poczekamy aż się rybki złapią w sieć. Tylko się nie wygadaj. Niech myślą, że wszystko jest jak było. - powiedział cicho Hetzwig z radosną gorączką łowcy obserwuwjącego jak zwierzyna już wychodzi na strzał. Pokazał cos w głębi trzcin. Ale lewitującej Mergi zdawał się nie dostrzegać. Gdy Joachim spojrzał tam gdzie łowca pokazywał dojrzał, że trzciny w tym miejscu nieco prześwitują przez co było widać ich skraj. I jakieś rozchlapane wrzosowisko jakie się tam zaczynało. Nic niezwykłego na bagnach. Ale w pewnym momencie coś tam śmignęło. Jak jakieś wielkie nogi czegoś dużego. Jakiejś niekształtnej sylwetki. Ale tylko fragment i zbyt szybko aby dało się dojrzeć co to mogło być. Ale coś sporego bo słychać było te potężne kroki i chlupot jaki wydają. - No to raczej nam nie ułatwia roboty. - Łasica skrzywiła się i pogardliwie splunęła w bagno gdy okazało się, że pochyla się obok Joachima aby rzucić okiem na to co tam się dzieje za trzcinami. Była ubrana w bardzo wyuzdany sposób jakby dopiero co wyszła albo zaraz szła na jakąś orgię w loszku Pirory. - Odsuń się, wy jesteście do niczego! Tylko do rozkładania nóg się nadajecie! - warknął Silny brutalnie odpychając włamywaczkę i nie kryjąc swojej pogardy dla niej. Ta krzyknęła protestująco i wpadla w to bagno co wywołało złośliwy rechot jej oponenta. - Tylko jeden? Pfff! Pałą przez łeb i po krzyku! - łysol spojrzał na czającego się Hetzwiga z nie mniejszą pogardą. Gdy ten klęczał obserwując polanę rzeczywiście wydawał się podatny na jakikolwiek atak. Zwłaszcza jak Silny ze swoją pałką stał tuż za nim. - Głupek z ciebie jak sądzisz, że on da ci się tak podejść. - prychnęła Burgund ubrana czy raczej rozebrana podobnie jak jej partnerka. - To trzeba z finezją i fantazją, podstępem i fortele… - zaczęła mówić ale Silny jej przerwał bezceremonialnie popychając ją tak, że też wpadła w błoto tuż obok swojej partnerki. - Nie słuchaj ich. Tylko rozkładać nogi to umieją. Na resztę to zwykłe panikary. Może i nam się o tak nie wystawi ale wszystko da się obejść. A potem pałą w łeb i teren będzie nasz. Wyniesiemy z tej budy co będziemy chcieli. - Silny nadal wydawał się być pewny swego i starał się przekonać Joachima do swoich racji no i metod. - Zostaw go i chodź do nas. Zabawimy się! - Łasica uśmiechnęła się kusząco leżąc w tym błocie w jakie wpadła a podobnie ubłocona Burgund leżała już na niej. Obie spojrzały w stronę magistra zapraszającym i zalotnym spojrzeniem. - My teraz jesteśmy na robocie. Ale już niedługo. I możemy się trochę zabawić. Zresztą nasze najlepsze numery co nam wychodzą to zawsze też jest nieco zabawy. Tylko byś musiał te drzwi znaleźć i dokładniejszy adres tak jak ci ostatnio mówiłyśmy. - Burgund zrobiła kuszący ślad zostawiony w błocie pokrywającym jędrności koleżanki a ta zrewanżowała się łapiąc ją mocniej za pośladki i przyciągając władczo do siebie. Obie wyglądały bardzo kusicielsko. - Ja myślę, że potrzebujemy przewodnika. Kogoś kto tam trafi. Ktoś do kogo przemawiają Siostry. Albo ma w sobie ich nasienie. Wtedy te szepty mogą nas zaprowadzić do celu. - powiedziała Lilly jaka niespodziewanie wyszła z trzcin i popatrzyła na tą całą scenę jaka się tu rozgrywała na bezimiennym trzęsawisku. - O nie, ja na pewno nie dam sobie zasiać żadnego nasienia! Wybijcie to sobie z głowy! - Łasica fuknęła na nią i na całą resztę niezmiennie obstając przy tym co mówiła od początku. - Nie mówię, że ty. Ale ktoś inny. Ktoś kto dzięki temu stanie się naczyniem głosu Vesty albo innej z Sióstr. Takie poświecenie wzmacnia połaczenie z Siostrami. - Lilly wydała się nieco urażona takim napastliwym tonem koleżanki. Ta wciąż przytulając do swoich ubłoconych piersi nie mniej ubłoconą Burgund wyciągnęła do mutantki dłoń i ciepły uśmiech na zgodę. Ta ucieszyła się i do nich dołączyła. - Gadają głupoty. Wszystko da się załatwić pałą czy toporem. Tylko trzeba wiedzieć gdzie uderzyć. A ty wiesz gdzie ta skrzynka to i resztę się załatwi. Taki fajfus to krwawi i zycha tak samo jak każdy inny. A jak będziemy mieli skrzynkę to i pewnie coś z tego wyjdzie. - Silny wydawał się być zirytowany, że koleżanki tak absorbują uwagę Joachima. Kopnął błoto tak, że jego fala zalała je ponownie tak skutecznie, że całkiem pod nim zniknęły. Sam zaś starał się skupić uwagę magistra na przyczajonym łowcy czarownic. Ten w końcu odwrócił się ku nim i popatrzył uważnie. - No na co tak stoisz? I z kim rozmawiasz? - zapytał go obserwując czujnie. Gdy Joachim rozejrzał się nie dostrzegł nikogo. Tylko bagno, komary i trzciny. Szumiały. A gdzieś z oddali słyszał cieniutki, wzywający dźwięk muzyki. Jakby odległy, dziecięcy chór śpiewający pieśni i psalmy. Albo ledwo słyszalny dźwięk malutkich dzwoneczków. - Uważaj. Jesteś magiem czyli z założenia podejrzanym elementem podatnym na pokusę mrocznych sił. Niedawno przyjechałeś do miasta, nikt cię tu nie zna więc nie wiadomo co robiłeś wcześniej. To nie brzmi jak papiery bogobojnego piekarza czy karzmarza. No ale mówisz, że coś się zaczyna dziać. No dobrze. Sprawdzimy to. Zobaczymy jak się spiszesz. A teraz cicho. Zbliżają się. Zobaczymy kto się złapie nam w sieć tym razem. - powiedział Hetzwig swobodnym tonem jakby dzielił się swoimi przemyśleniami na temat tej całej sprawy. Jakby magister należał do jednej z najbardziej kontrowersyjnych i podejrzanych profesji ale łowca nie był fanatykiem aby go szykanować, palić, więzić czy torturować tylko za to. Wolał dać mu szansę się wykazać ale miał baczenie na jego słowa, zachowanie i poczynania. --- I taki to był sen. Jak Joachim obudził się we własnym łóżku zdał sobie sprawę, że z jednej strony każdy czyn i słowo jakie uczyni aby zwiększyć bezpieczeństwo skrzyni zamkniętej w tajnym schowku Akademii zapewne zwiększy jego wiarygodność w oczach Hetzwiga i zapewne reszty władz. Ale też raczej utrudni wydobycie tej skrzyni z tego magazynu. Obie ekspertki od włamań jakie mieli w zborze były na razie zaangażowane w sprawę obrabiania skarbca świątynnego i tam spędzały większość dnia i wysiłku. Chociaż w razie potrzeby to wcześniej obiecały mu pomoc przy Akademii tylko miał zdobyć dokładniejszy adres no i opis szukanego artefaktu. To akurat ostatnio udało mu się zdobyć. Tylko kosztem zaalarmowania rektora oraz władz. Tak czy inaczej obie spryciary zapewne będą dziś w nocy na zborze. Nie był pewien jaki obecnie mają etap przygotowań do skoku na świątynie ale chyba nie lada dzień skoro zgłosił się na niewidzialną czujkę a na razie żadnego powiadomienia nie dostał. Chyba, że dziś wieczorem na zborze. Na razie jednak był ranek. Chyba nie tak wczesny jak ostatnio się budził albo ktoś go budził ale jednak początek a nie środek dnia. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Dokerów, tawerna “Stary kocioł” Czas: 2519.07.10; Anistag; południe Warunki: główna sala; jasno; karczemny gwar; umiarkowanie ; na zewnątrz: jasno, mżawka, umi.wiatr; chłodno Joachim Młody astrolog musiał spłukać z siebie resztki nocnych snów, zjeść śniadanie i doprowadzić się do porządku. Zanim więc zdecydował opuścić swój dom to zbliżał się środek letniego dnia. Akurat zaczęło mżyć i było dość chłodno. Do wieczornego zboru miał jeszcze dobre pół dnia na działanie. Z wszystkich rozważanych adresów najbliżej mu chyba było do “Kociołka” gdzie punkt kontaktowy miał Silny. Nie umawiał się z nim co prawda wcześniej to nie był pewny, że go tam zastanie. Ostatecznie gdyby nie to zawsze mógł mu zostawić wiadomość albo poczekać do wieczora bo Silny zwykle bywał na zborach. - Serwus chudzielcu. - usłyszał za sobą chropawy głos łysego mięśniaka gdy już widział front tawerny. Gdy się odwrócił ujrzał oczywiście Silnego odzianego w płaszcz z kapturem i zwisającą u pasa pałkę jaka była w sam raz do połamania komuś kości. Kaptur nadawał mu złowrogiego wyglądu. Jak zbirowi jakiego lepiej nie spotkać samemu w ciemnym zaułku. Zresztą całkiem słusznie bo takimi rozbojami Silny zajmował się na długo zanim wstąpił do zboru Starszego i chyba nadal od nich nie stronił. Przy nim młody mag rzeczywiście wyglądał dość wątło. - Co cię przywiało? - zagaił dość przyjacielsko gdy się z nim zrównał. Pasowali do siebie jak pięść do nosa. - Ha! Nie uwierzysz co mi się dzisiaj śniło! Bitwa! Wielka bitwa! I ja byłem w pierwszym szeregu! A naszym wodzem był jakiś gigant na karym koniu i w czarnej zbroi! Dał znak i ruszyliśmy do ataku! I sam też popędził na czele a my za nim! A potem tylko wielkie “Trach!” jak się zderzyliśmy z tamtymi! Ale była bitwa! Ale walka! Ale rzeź! Spuściliśmy niezły łomot tym miernotom! - zawołał niespodziewanie radośnie gdy chciał się podzielić z kolegą swoim nadspodziewanie klarownym snem. Bo raczej nie sprawiał wrażenia kogoś uduchowionego kto byłby podatny na jakieś wzdychania i inne poetyckie czy metafizyczne. Ale jak już się wygadał to znów zapytał w jakiej sprawie Joachim przychodzi.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
01-04-2023, 17:14 | #90 |
Reputacja: 1 | Angestag; rano; świątynia Morra
__________________ Mother always said: Don't lose! |