Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Sesje RPG - Warhammer Wkrocz w mroczne realia zabobonnego średniowiecza. Wybierz się na morderczą krucjatę na Pustkowia Chaosu, spłoń na stosie lub utoń w blasku imperialnego bóstwa Sigmara. Poznaj dumne elfy i waleczne krasnoludy. Zamieszkaj w Starym Świecie, a umrzesz... młodo.


Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-03-2023, 10:48   #81
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację



*******************************************

Joachim po intensywnym dniu, wieczorze i nocy był zmęczony, ale przynajmniej dano mu się wyspać. Miał znowu sporo tematów do zastanowienia się.

W kwestii wykorzystania magii do pomocy łotrzycom czarodziej nie był zadowolony z rezultatów. Musiał opracować jakieś lepsze zastosowanie jego niemałych przecież mocy dla spraw Zboru. Zaproponował natomiast, że zawsze może wykorzystać postać astralną do stania na czatach, bo w tej formie przynajmniej nie jest widoczny.

Co dzieci Oster i planów Zboru w tym zakresie, to rozumiał w pewnym stopniu obawy wyznawczyń Węża, jemu też wydawało się to trochę obrzydliwe, ale jako mag i człowiek poszukujący wiedzy nie powinien zważać na takie kwestie za bardzo. Wszelka wiedza i moc są przecież przydatne w oczach Pana Przemian, czyż nie? Szczegółowo sprawdził listę składników do mikstur wspierających proces hodowli tych stworzeń, dzieląc je według łatwości ich zdobycia - na te które można by kupić w sklepie i na takie, który wymagały większych wysiłków. Co do tych pierwszych, mógł po prostu wysłać swojego sługę Gunthera, finansowo powinno go było przecież być na to stać. Miał zamiar zorganizować też spotkanie z Sigmindusem, Tobiasem i Aaronem żeby podzielić się kto jakie składniki może zdobyć. Zauważył, że kilka wymagało wyprawienia się na bagna. Nie miał zamiaru udawać się tam sam, planował sprawdzić czy byłyby one mniej więcej po drodze jak się wyprawią na kolejne spotkanie ze zwierzoludźmi z plemienia Gnaaka. Jeśli, nie to chciałby mieć przy sobie przynajmniej swojego ochroniarza, ale dwie osoby to mogło być za mało w nieznanym terenie. Może ktoś z ludzi Silnego byłby dostępny?



***********************************

Na spotkaniu z Baronem tak jak za 1 razem starał się zachowywać zgodnie z wymogami etykiety i sprawiać wrażenie profesjonalisty który wie o czym mówi, miał przecież teraz wróżbę którą mógł się podeprzeć zgodnie z jego specjalistyczną wiedzą. Nieco rozbiła go jednak okoliczność, że miał podobny sen do snu Barona, ale czy wspomnienie o tym coś da? Nie chciał, żeby ta kapłanka Morra dowiedziała się czegoś co mogłoby ją zaprowadzić na trop sióstr... Poza tym następnego dnia był umówiony na wizytę w Akademii w poszukiwaniu artefaktu Vesty, może tutaj też był jakiś związek?

Powtórzył więc to co mówił poprzedniego dnia, że niepokojący sen to nie jest jeszcze powód do paniki. Zapytał się, czy Baron mając więcej czasu przypomniał sobie może coś co miałoby związek z tematyką snu, na przykład tymi dzwoneczkami. Gwiazdy wskazywały, że warunki mogą być sprzyjające finezyjnym przedsięwzięciom i że ważny będzie spokój i zachowanie klarowności, trzeźwości umysłu. Z drugiej strony jeden z gwiazdozbiorów wskazywał na możliwe działanie jakieś zwodniczej i mrocznej siły. Dlatego jeśli Baron coś planował, to trzeba byłoby podejść do tego przedsięwzięcia w sposób przemyślany i subtelny, zachowując wszelką ostrożność. A jeśli nie, to może jakaś okazja się zaraz pojawi dla takie przedsięwzięcia, które byłoby ryzykowne, lecz w przypadku powodzenia mogłoby wiele przynieść.....

 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 12-03-2023 o 10:52.
Lord Melkor jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 12-03-2023, 12:19   #82
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację



Bezahltag; południe; mieszkanie Heinricha

Starszy mężczyzna leżał na łóżku wpatrzony w sufit. Wspomnienia dnia poprzedniego l, a raczej nocy zboru, były żywsze niż zakładałby. Sen dopiero co wypuścił Heinricha ze swoich szponów, ale von Achterberg nie mógł pozbyć się wrażenia, że to nie był taki typowy wytwór wyobraźni. Mógł nie być w kulcie długo, ale miał wystarczający staż jako ten, który zwalczał Chaos, aby osoby ze snami jak on, wydawać na oczyszczenie ogniem.

Oczyszczenie...

Czy on w ogóle kiedykolwiek naprawdę wierzył w sprawę, za jaką wysyłał na śmierć? Niekoniecznie. Czy śmierć i ból sprowadzał tylko na winnych? Bynajmniej.

Pionki i figury... Tak, kobieta ze snu miała całkowitą rację w swoich słowach. Normalnie warto by było pozostawić te aktorki w dobrym zdrowiu, przez nie i teatr wykorzystywać sztukę dla celów kultu... ale ich prawdziwa przydatność wymagała ofiary z nich. Zamęt, jaki zostanie wywołany będzie wart poświęcenia talentu, rezygnacji z poprzednich planów. Nie było pewne, że wszyscy wrogowie pogonią do Saltzburga, gdzie sami wywołają ognisty chaos, ale ktokolwiek by został, będzie pozbawiony wsparcia, pozostanie sam wśród knowań kultu.

Maść od Mergi była niezastąpiona. Tylko ona mogła pomóc byłemu Łowcy, gdy nadchodził ból. Heinrich wiedział, że czyni to go zależnym od łaski Wyroczni, niczym narkomana od swojego dostawcy narkotyku. Póki będzie miał czym płacić, póty nie przestanie płynąć. To mógł być sposób na upewnienie się, że lojalność byłego Łowcy Czarownic pozostanie na stronie kultu, jednak na to Heinrich był przygotowany odkąd pierwszy raz wpuszczono go na spotkanie ze Starszym i Mergą. Tego oczekiwał, kiedy mutacja zapieczętowała wyrok.
Że dojdzie do zależności prędzej czy później.

Nie wahając się przyjął ofertę od Wyroczni, by ta przygotowała mu zapas maści na czas nieobecności. Pozostawienie receptury ze Starszym było jednak także konieczne, jako że nieprzewidziane zmiany w czasie powrotu mogły mieć opłakane skutki dla byłego Łowcy Czarownic.

Rune przekazał, że na razie może się wstrzymać z podchodzeniem do Czerwonego Johana. Należy też nie wyjawiać znajomości między nimi dwoma, ale możliwie będzie okazja do współpracy, czemu Heinrich zostawiał otwarte okno. W chwili potrzeby miał skontaktować się z weteranem.

***

Bezahltag; południe; kamienica Pirory


- Nie sądzę, aby należało na razie wtajemniczać. - Heinrich oparł się mocniej na prostej lasce z ciemnego drewna, okutej metalowymi zdobieniami - Dopiero pewien czas po występie można skierować uwagę na jej znajomości, a na razie ich zaniechajmy. Zgłosimy się, gdy... zostanie zaprezentowany efekt. Na początku i tak przedstawienie wywoła burzę w kotle pełnym wrzątku, więc unikajmy zachlapania. Świetna sugestia tak czy inaczej, popieram całym sercem na przyszłość. Pozostawmy to jako... niespodziankę dla kuzynostwa. - stwierdził z uśmiechem.

- Tak mówisz? - zapytała cicho gospodyni. Starała się mówić przyciszonym głosem pewnie aby w salonie za zamkniętymi drzwiami ich nie słyszano albo chociaż nie na tyle aby zrozumieć o czym rozmawiają. Spojrzała nawet na te drzwi jakby to pomagało jej skoncentrować myśli.

- Być może… Ale sam wczoraj słyszałeś co mówili Merga i Starszy. Że mamy się rozglądać za nosicielkami. I dzisiaj jak Oksana przyszła z tą suknią to pomyślałam o niej. Właściwie o jej kochankach. Na pewno ma jakieś. Ona i Hubert zawsze się przechwalają kogo to nie mają pod pejczem czy butem w tym mieście. Brzmi jakby chędożyli z połowę śmietanki towarzyskiej miasta. Właściwie nigdy jakoś nie miałam okazji tego zweryfikować. Od nich znam tylko Fabi i mam szczerą nadzieję, że uda nam się przekierować ją do nas. A zwłaszcza do mnie. To irytujące, że tak hołubi tego grubasa a nie mnie. Irytujące. - blond szlachcianka z dalekiego Averlandu cichym głosem wyłuszczyła dlaczego przyszła jej do głowy Oksana i to aby ją wtajemniczyć w rolę nosicielek. A przy okazji przyszła jej na myśl ich wspólna, bretońska znajoma i kochanka i Pirora wydawała się być zirytowana myślą, że nie jest u niej na pierwszym miejscu na liście w alkowie.

- W każdym razie widziałam ją w akcji. Oksanę. I w alkowie jak może zaszaleć to naprawdę potrafi wziąć kogoś pod but i z nim robić co zechce. Czy tam z nią. Przyszło mi do głowy, że jak ma takie talenty i wpływ to może ma jakąś taką co by się jej dało zasiać te jaja od Oster. Bo mnie to właściwie na tym nie zależy. Uważam, że to obrzydliwe. Ale nie chciałabym aby było, że ignoruje polecenia mistrza i wyroczni. I jak Oksana przyszła to pomyślałam, że można by ją wtajemniczyć w sprawę. O Siostrach i tego, że szukamy ich dziedzictwa też wie. Tylko bez tych much i tak dalej. A sam słyszałeś, te muchy ileś tam czasu potrzebują aby się rozwinąć. Pewnie można by i po festynie no ale wtedy to nam nie pomoże w samym ataku bo chodzi o to aby mieć tych much jak najwięcej w jak najkrótszym czasie. Ale mówię, mi w sumie na tym nie zależy więc jak mówisz, żeby jej nic na razie nie mówić to mogę nie mówić. - wyjaśniła kolejny powód dla którego przyszedł jej pomysł aby wtajemniczyć młodą krawcową w tą tajniejszą część spisku. Chociaż sama od wczoraj zdradzała żywą antypatię do tego planu więc nie wyglądała na taką co by się upierała aby powiedzieć krawcowej coś więcej niż już wie.

- Nie chcę byś wyrobiła sobie mylne wrażenie jakobym uważał muszą sztukę za podniecający obraz. - odparł równie cicho co kobieta, przybliżając się lekko ku niej dla łatwiejszej komunikacji - Jednak ta sztuka stanowi idealne pole do wykorzystania dla kultu, możliwe zapewnienie sobie oddechu z dala od oczu Łowcy Czarownic i Kościoła. Każdy środek jest warty przedsięwzięcia, kiedy prowadzi do celu. Żal nie wykorzystać sytuacji jaka rzutem losu się nadarza. Żałuję, że talent ucierpi przy tym, ale czasem trzeba babrać w ścieku by osiągnąć cele. - wytłumaczył swoje zapatrywanie - Starszego i Wyroczni nie miałbym czelności ignorować, ale przy stracie jaka zajdzie na festynie wolę nie skazywać szlachetnej części na podobny los. Oksana pewnie w tych kręgach ma kochanków, nie w niskich poziomach społecznych, które mogłyby się przysłużyć niezależnie od chęci.

- Ojej Heinrich, ja to rozumiem. Nie masz mnie chyba za jakiejś rozkapryszonej damulki co? - Pirora przewróciła oczami jakby sądziła, że starszy kolega ze zboru sądzi o niej jakieś nie wiadomo co.

- Ja to rozumiem. Będzie wielkie zamieszanie, skandal, muchy rzucą się na ludzi, kogoś spalą pewnie za to na stosie, część kobiet zdradzi się jako robaczywe, władze zostaną skompromitowane i będą w wielkich opałach, komuś może wyrośnie jakaś macka czy inne rogi, no ja to wszystko rozumiem i popieram sianie tego chaosu aby na ich zgliszczach wybudować własną domenę. No i cudnie. Jestem całym sercem “za” i też chcę mieć w tym swój współudział. Ale ja to rozumiem o tutaj. - streściła na szybko jak to pewnie by wyglądał ogólny zarys numeru jaki planowali wykonać w nadchodzących tygodniach. Jakby się udał chociaż w ogólnym zarysie to miasto rzeczywiście mogło stanąć na krawędzi zamieszek i porachunków. Na koniec popukała się w skroń dając znać, że popiera tą cześć tak na swój rozum i logikę.

- Ale tutaj, z tymi muchami i nosicielkami to jestem przeciwna. To ohydne. - pokazała na swoje serce na znak, że moralnie i emocjonalnie to rozprzestrzenianie dziedzictwa Oster budzi w niej wewnętrzną odrazę.

- No ale może jakby się trafiła jakaś landara jakiej nie lubię to nawet bym się ucieszyła jakby została nosicielką. Albo chociaż jakaś jakiej nie znam, nie mam z nią planów i mi na niej nie zależy. No to jakoś bym to przełknęła. I właśnie dlatego przyszła mi do głowy Oksana i jej niewolnice. Na pewno ma jakieś i jakby prawdę mówiła to może nawet znam którąś. To by nawet ciekawe było bo jakoś żadna mi się nie przyznała, że uczęszcza na prywatne spotkania z jakąś dominą. No ale nic, tyle myślę bym mogła dać od siebie w tej sprawie. Przynajmniej na razie. A jak potrzeba czasu no to myślałam, że nie ma co zwlekać. Ale na festynie to już będzie za późno aby coś zdziałać na samym festynie. Wtedy już będziemy mogli użyć tylko coś co już będziemy mieli gotowe w zanadrzu. Więc nawet jak wtedy uderzymy do Oksany czy kogoś jeszcze no to już będzie po ptokach. Może w przyszłości będzie z tego jakiś pożytek ale nie na tą akcję co planujemy na festyn. Bo to ma być jakoś pod koniec tego miesiąca albo na początku kolejnego. Wcale nie tak długo czasu na przygotowania. - Pirora dalej tłumaczyła dlaczego przyszła jej na myśl właśnie krawcowa jaka była teraz za ścianą. I chodziło jej głównie aby mogła przyczynić się swoją cegiełką do tego muru jaki budowała reszta rodziny. Nawet jeśli sama osobiście raczej nie popierała tego akurat projektu.

Przez cały czas były Łowca Czarownic słuchał uważnie Pirory, myśląc dokładnie nad jej słowami. Na koniec lekko się uśmiechnął.
- Wskazałaś trafne punkty. Dziękuję. - skłonił się szlachecko kobiecie - Gdyby się udało wybrać tylko te, które są ci solą w oku byłoby idealnie, ale zawsze trzeba się na zamiennik przygotować. Tak, biorąc pod rozwagę twoje uwagi wtajemniczenie jest dobrym ruchem. Co do rozkapryszonej damulki... - spojrzał rozbawiony - ...taka nie jest godna dłuższego spojrzenia, co mówić o prowadzeniu takich rozmów z nią.

- Oh dziękuję za słowa uznania Herr von Achterberg. - gospodyni uśmiechnęła się sympatycznie i dygnęła przyjmując wdzięcznie ten komplement co na chwilę pozwoliło odsunąć te poważniejsze tematy na bok.

- A z tymi moimi koleżankami to myślałam. Mimo wszystko. Ale jakoś żadnej nie życzyłabym losu nosicielki. I jakoś żadna nie sprawia mi wrażenia, że mogłaby się zgodzić na taki numer. Nawet jak czasem się zabawiamy razem u mnie w loszku albo gdzie indziej. Więc z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że żadna nie przychodzi mi do głowy. Przynajmniej teraz. - powiedziała nieco z wolniej jakby przeszukiwała swoją pamięć czy ma wśród koleżanek jakiegoś wroga którego by mogła poświęcić dla sprawy albo namówić na takie nosicielstwo. Złapała gościa pod rękę stojąc u jego boku i nakierowując w stronę wciąż zamkniętych drzwi do salonu.

- A Oksana i Hubert to działają tu od dawna. Ten ich romans z Fabi to też już trwa zanim ja jeszcze tu przyjechałam zeszłej zimy. I tak się przechwalają, że mają tylu kochanków, że jakby to ich na pęczki mieli. Czy ze szlachty to nie wiem. Sądząc jednak po tym jak sobie zniewolili i podporządkowali Fabi, i to przecież mężatkę, to może i mają kogoś u szlachty. Chociaż tam do nich do sklepu to raczej mieszczanie przychodzą, ci z wyższej półki. Szlachta też chociaż na moje oko to od czasu jak go uczyniłam głównym dostawcą kostiumów do naszego teatru to i więcej błękitnokrwistych się o nim dowiedziało i tam uczęszcza. Bo co by nie mówić Oksana to świetna projektantka i krawcowa, ona naprawdę mogłaby zrobić karierę jako jakaś osobista dwórka od spraw mody na jakimś dworze. Właściwie ją też bym chętnie odbiła Hubertowi. Dobra, chyba nie ma co tu tak stać i gadać, chodźmy do środka bo jeszcze będzie, że romans mamy albo je obgadujemy. - gospodyni wyrzuciła z siebie swoje przemyślenia patrząc gdzieś w dal korytarza. Ale w końcu uśmiechnęła się, pacnęła dłonią w ramię mężczyzny i dała znać, że jest gotowa dołączyć do swoich gości w salonie.

Nauczony za młodu szlacheckiego obycia, Heinrich pozwolił kobiecie wesprzeć rękę o swoje ramię.
- Romans nie byłby taki zły, ale posądzenia o obgadywanie... - złożył krótki pocałunek na dłoni Priory - …wolałbym uniknąć
Stwierdził nim za chęcią kobiety ruszył do pokoju.

- Romans mówisz, nie byłby taki zły? - niższa i drobniejsza od niego blondyna zadarła nieco głowę aby obdarzyć go psotnym uśmiechem i filuternym spojrzeniem.

- To się dobrze składa mój drogi Heinrichu. Bo widzisz ja uwielbiam flirty, schadzki i romanse. A ten mój skromny przybytek to istna jaskinia takich schadzek i romansów. I pełna złaknionych niecnych przygód kobiet. - powiedziała wesoło prowadząc go w stronę drzwi do salonu i zdawała się całkiem dobrze bawić tą rozmową. Ale też zdecydowała, że w końcu czas dołączyć do jej koleżanek w salonie.

***


Heinrich spojrzał na Sorię, gdy już Pirora odsunęła od niego rękę, aby tą nagłą zmianą uwagi nie spowodować smutku drugiej kobiecie.

- Wyglądasz oszałamiająco pięknie, droga pani. - odpowiedział trzymając dłoń na sercu - A ta przepiękna kreacja podkreśla naturę.

Mężczyzna usiadł na wolnym miejscu, laskę opierając o ścianę obok siebie. Zagrywki slaaneshytek zawsze go bawiły, a teraz tym bardziej, gdy dopiero dwa dni temu zakończył się istny maraton koszmarów... czy wręcz głosów i wizji wydarzeń z przeszłości, które to odsunęły go od spraw kultu na tydzień. Relacja z tymi kobietami była w tym momencie jak miód na poranioną duszę przez swoje jawne i niejawne słowa i gesty. Miłe.

- Obgadywałyście mnie? Czuję się wywyższony, że moja nieobecność uhonorowała mnie zapomnianymi towarzyskimi konwenansami. - z chęcią przystał na ofertę alkoholu - Tematy poruszane za poprzedniej kariery były... nudne, tak szczerze. Monotonne i trzymane w jak najściślejszej tajemnicy przed tobą.

Spojrzał na zaciekawione kobiety jego działaniami w alkowie. Spodziewał się tego, a zainteresowanie jakie wzbudził temat związany z jego osobą wydał mu się uroczy.
- Odprężyć się, dać ponieść chwili... - spojrzał ku górze znad półprzymkniętych powiek, jakby smakował uczucie - Bronić się, nigdy nie broniłem szczególnie. - wrócił wzrokiem w dół, przesuwając go po zgromadzonych - Ta oferta byłaby niesamowita - odezwał się spokojnie do van Dake, która jak i on miała kieliszek wina - ale niestety nie dla każdego byłaby możliwa. - dodał ze smutkiem, wdychając aromat wina - Moja noga potrafi doskwierać niektórym, jacy wzdrygną się przed każdym... nieoczekiwanym wyglądem.

Spokojny, przyjemny w obyciu i opanowany Heinrich nie do końca pasował do ogólnego wyobrażenia fanatyka z lubością skazującego heretyków na ogień, czy parającego się torturą winnych... lub nie.

Soria niczym prawdziwa dama z wyższych sfer umiała elegancko przyjmować komplementy i odwdzięczyć się pochlebcy ciepłym, dystyngowanym spojrzeniem i obiecującym uśmiechem. Po czym cała trójka z ciekawością wysłuchała odpowiedzi kolegi ze zboru.

- Ah, no tak, ta twoja noga… - Pirora pokiwała ze zrozumieniem swoją ufryzowaną blond głową jakby wcześniej nie wzięła tego pod uwagę. - A to bardzo widać? Nie można by udać, że to jakaś proteza czy coś takiego? - zapytała jakby zastanawiała się czy da się to jakoś obejść.

- Takie rzeczy są do zrobienia. - odezwała się Oksana odchodząc od swojej modeli na parę kroków aby mieć lepszą perspektywę całej jej sylwetki i tego jak ta krwistoczerwona suknia się na niej układa.

- Tylko trzeba by Petrę namówić aby zgodziła się na numerek z zawiązanymi oczami. Założy się jej jakąś przepaskę na oczy. Co prawda dalej trzeba by się pilnować ale już można by ją zamknąć w dyby, uwiązać gdzieś czy po prostu kazać się wypiąć i można by się nią wtedy pobawić. Oczywiście zawsze jest ryzyko wpadki, bo jej się ręka ześlizgnie na tą twoją nogę czy co. Właściwie ręce też można by jej skrępować. No ale to wszystko jest do zrobienia. Czasem tak robimy z Lilly aby mogła się pobawić jakąś ładną panią a one myślą, że to jakiś dziarski młodzieniec się nimi zajmuje. - Oksana odezwała się jako kochanka mająca spore doświadczenie w takich zabawach i mówiła tak jakby uważała, że taka schadzka wymagała by pewnego lawirowania i zachowania zasad no i byłaby by obarczona pewnym ryzykiem ale jak się weźmie to pod uwagę to powinna być do zrealizowania.

- A swoją drogą to też myślałam aby ją wprowadzić do rodziny. Jak ma takie ciekawe preferencje i fascynacje. Poza tym też jest zaangażowana w sprawy teatru i kółka poetyckiego więc oprócz mnie i Fabi byśmy miały tam kogoś jeszcze. A poza tym lubię ją. - młoda dama o jakiej rozmawiali widocznie była obu kobietom dobrze znana i budziła w nich pozytywne skojarzenia bo wypowiadały się o niej ciepło. No i rozważały sprawę jej werbunku do rodziny, przynajmniej tak ogólnie.

- Niestety, to nie obejdzie za protezę stworzoną naturalną umiejętnością. - zaczął tłumaczyć Pirorze - To jest... po prostu jakby moja skóra, jeszcze nie zastępująca każdego kawałka nogi, choć poniżej kolana to istna zbroja. - wzruszył ramionami - Czcigodna Merga mówi, że to tylko kwestia czasu nim objęta zostanie całość kończyny.

- Czy teraz o wtajemniczeniu Petry mówicie? - dopytał - Trudzenie się tym utrzymywaniem tajemnicy może być zniechęcające do alkowy dla mnie. Wiek, w którym bym miał inne zapatrywanie minął dawniej, Joachim czy Otto bardziej by się nadali.

- Być może. Ale dla niej to oni pewnie by byli mało interesujące młokosy. Woli bardziej dojrzałe owoce, że tak powiem a nie takie świeżutkie co niedawno puściły pęki. - odparła gospodyni z łagodnym uśmiechem dając znać, że akurat właśnie najstarszy z ich kolegów świetnie wpasowywał się w preferencje jej koleżanki.

- No ale to tylko taka luźna propozycja, nie czuj się nijak zobowiązany do czegoś. Ot zebrałyśmy się razem to sobie plotkujemy o mniej lub bardziej znajomych. Akurat jak się wczoraj zjawiłeś po dość długiej nieobecności i rozmawiałyśmy o tych wszystkich schadzkach i romansach to nam przyszło do głowy, że pewnie byś pasował do naszej słodkiej Petry. Ale to tylko takie plotki, nic poważnego. - blondynka z Averlandu machnęła na to ręką i jeśli kolega nie był zainteresowany takimi schadzkami to nie zamierzała nalegać.

- A w ogóle co cię właściwie do nas sprowadza? Bo tak cię zagadałam od samego początku, że nawet nie zdążyłam zapytać. Wybacz płochość i natarczywość. - Pirora zagaiła o coś co widocznie wcześniej jej wyleciało z głowy pod wpływem sytuacji no i dość nieoczekiwanego pojawienia się starszego kolegi ze zboru.

- Wykryłaś moje intencje, a już myślałem, że zdołam ukryć. - westchnął teatralnie - Ale skoro trzeba do sedna przejść... W sumie to dwa powody... nie, trzy miałem. - poprawił się - Jeden jest prośbą. Jestem z wami, jak i ogólnie w mieście, od niedawna. Jakiekolwiek kiedyś miałbym społeczne znajomości i możliwości, zostało to pogrzebane. Jestem w kropce z ich utworzeniem, jako że na dawne powołać się nie mogę, a i nie mam zamiaru na razie zwracać uwagi dawnych sojuszników. - zastanawiające było, że Heinrich użył słowa "na razie" w tym zdaniu tak bez zastanowienia - Zważając, że wy macie nawet większe doświadczenie w społeczeństwie miasta... Może mogłybyście doradzić jakie kroki powinienem powziąć, a jakich nie w tym środowisku?

Z dwóch dobrze ubranych szlachcianek, jedną o jasnych i drugą o ciemnych włosach i do tego dwukolorową krawcową odezwała się ta pierwsza. Zresztą Soria na nią wskazała jako pewnie ta co ma większe doświadczenie w tutejszych kontaktach towarzyskich od niej. W końcu sama egzotyczna milady z dalekich stron dopiero co raz się pokazała na porannej mszy w ostatni Festag a dziś była zaproszona na kółko poetyckie dobrze urodzonych dam jakim patronowała Kamila van Zee. Więc też trudno było mówić, że ma doświadczenie w tutejszej śmietance towarzyskiej chociaż sprawiała wrażenie lwicy salonowej co czuje się pewnie w takich sferach. Pirora jeszcze spojrzała na Oksanę. Ta z kolei była z nich wszystkich tutaj najdłużej, zanim ktokolwiek z pozostałej trójki kultystów zjawił się w tym mieście. No ale nie była szlachcianką czyli dla nich była z plebsu. Była tylko krawcową i projektantką ich ubrań za jakie jej płacili. I czasem tajną kochanką o dominujących skłonnościach. Krawcowa wzruszyła jednak ramionami na razie oddając pałeczkę blondynce.

- Ale właściwie czego oczekujesz Heinrichu? Bo jeśli chcesz aby cię wprowadzić na salony to powinno być to dość proste do zrobienia. Chociaż teraz trudniej bo żałoba zablokowała wszystkie wernisaże, bale i tak dalej. Wcześniej po prostu byś przyszedł na jedno z przyjęć jakie urządzam i bym cię poznała z towarzystwem. Teraz to trochę trudniejsze ale wciąż do zrobienia ale raczej w mniejszych grupkach. Ot byś był u mnie jak kogoś zaproszę albo bym cię zabrała ze sobą jak ktoś mnie zaprosi jako osobę towarzyszącą. - averlandzka szlachcianka zaproponowała starszemu koledze takie proste rozwiązanie. Ale mówiła nieco niepewna czy to właśnie o takie coś mu chodzi. Soria i Oksana też na razie nie zabierały głosu czekając na to co się wypowie.

- Zdaję sobie sprawę, że szczególnie teraz byłoby ciężej przy tej żałobie, więc i nie spieszno mi z takimi relacjami, ale dobrze słyszeć, że byłyby zawsze możliwe. Zastanawiam się nad kontaktami wśród tych o mniejszym statusie, jednak mogę wpaść w niechcianą sytuację, gdy nie wiem, jakich osób unikać. Nie znam zbytnio sieci powiązań niższych sfer. - wzruszył ramionami - Kiedyś inni zajmowali się tą sferą za mnie.

- No my to raczej się zajmujemy wyższymi sferami. I to najchętniej takimi jakie są rozrywkowe i warto z nimi kończyć tą zabawę w alkowie. - powiedziała gospodyni uśmiechając się nieco z zadowolenia.

- A niższe warstwy to musiałbyś z tym uderzyć do dziewczyn. Zwłaszcza do Łasicy i Burgund. One znają ten brud miasta na wylot. Może do Vasilija jeśli jeszcze zdążysz. On i jego ojciec od dawna przemycają różne rzeczy z i do miasta to też może być zorientowany w sytuacji. Może nawet Strupas bo w końcu to żebrak. Ma znajomości wśród innych żebraków. Kurt u rybaków i marynarzy. Chociaż on też chyba ma wyjechać razem z Mergą. - Pirora przebiegła oczami po ścianie naprzeciwko niej jakby porównywała kogo mają w ich tajnej, spaczonej rodzinie i kto mógłby mieć jakieś informacje czy uwagi o jakie pytał Heinrich.

- A szukasz kogoś albo czegoś do czegoś konkretnego? Do jakiejś szczególnej roboty? - zapytała milcząca do tej pory krawcowa.

Heinrich zdawał się chwilę zastanawiać ile chciałby wyłożyć od siebie, co mogło kłócić się z przyzwyczajeniami byłego Łowcy Czarownic.
- Powiem wprost. - zdecydował po chwili - Czuję się tutaj ślepy, a tego znieść się nie da na dłuższy czas. Chciałbym ogarnąć osoby, które by umiały się wpleść w niekoniecznie bezpieczne sytuacje i być na tyle kompetentne, aby z nich wyjść w gadającym kawałku. Kompetentne, ale jednocześnie nie będące powiązane tak, aby za nimi żałobę robić, jeżeli się zużyją. - powiedział ten zimny fakt bez przejęcia - Osoby, które za monety nie zawahają się wejść nawet do pokoju Hertza i zabrać jego kapelusz.

- Włamać się do pokoju Hertza? Grubo. - powiedziała krawcowa kiwając do tego głową z uznaniem dla śmiałka który byłby w stanie tego dokonać.

- Chyba takie rzeczy to nasze łotrzyce by były najlepiej zorientowane. Trudno mi tu coś doradzić. Przynajmniej w tej chwili. - Pirora znów przeszukiwała wzrokiem ścianę bo próg wydał się i jej bardzo wysoki a ona raczej nie miała znajomych o takim profilu umiejętności. W końcu najczęściej obracała się wśród szlachty i artystów.

- Bo gdyby nie chodziło o kogoś z zewnątrz to bym ci poleciła nasze dziewczyny. Wiesz, że kiedyś Łasica włamała się do mnie w środku nocy po to aby się ze mną kochać? Jak jeszcze mieszkałam w wynajmowanym pokoju w karczmie. A to było na pierwszym piętrze i z zamkniętymi okiennicami! - blondynka przypomniała sobie z rozbawieniem o pewnym wyskoku swojej koleżanki ze zboru jaka była zdolna do takich niecodziennych numerów i niespodzianek. Ale poza nimi jakoś chyba tak od ręki nie przychodził jej nikt inny do głowy kto by dysponował podobnymi umiejętnościami a był spoza rodziny.

Były Łowca Czarownic zastanawiał się nim odpowiedział.
- Zgłoszę się więc do Łasicy i spółki z tą kwestią. - zgodził się - I rozumiem, że w razie potrzeb mogę liczyć także na wasze możliwości kontaktu z możnymi? - zapytał dla pewności - I czy wasze kontakty ograniczają się do szlachty i tych u kasy, czy też dotyczą policyjnych, kościelnych i stricte politycznych osób?

- Nasze możliwości towarzyskie koncentrują się wokół teatru, sztuki, wernisaży, wystaw i najwięcej przychodzi właśnie osób ze śmietanki towarzyskiej miasta. Większość to błękitnokrwiści ale nie tylko. To ludzie ze świecznika, pewnie każdy obywatel miasta o nich słyszał chociaż albo i kojarzy z porannych mszy. Ale też jest miejsce dla całej obsługi dlatego całkiem często udaje mi się nasze dziewczyny dołączyć jako kelnerki czy kogoś takiego. I tak jak mówiłam, jak będziesz miał ochotę ich poznać to daj znać, zaproszę cię na takie przedstawienie czy wystawę to sam ich poznasz. No tylko bym musiała wiedzieć kogo mam przedstawić bo zapewne nie jako byłego łowcę czarownic z blaszaną nogą. - blond gospodyni ogólnie zarysowała kogo można się spodziewać na jej wystawach i przyjęciach albo takich na jakich ona bywa. Brzmiało to jakby przelewała się przez nie śmietanka towarzyska tego miasta, ci wszyscy rozpoznawalni możni i bogaci z ważnymi nazwiskami ale chociaż jakiś ogólny zarys można było określić, że dominowała szeroko pojęta szlachta to też było wiele detali. W zależności kto i co organizował i zapraszał, kto się z kim lubił czy nie, był też element napływowy w postaci kadry oficerskiej z statków jakie akurat były w porcie więc gdzie by oko nie przyłożyć tam można było spotkać nieco inny zestaw osobowy na tych przyjęciach. No i van Dake była gotowa wprowadzić kolegę na salony ale musiałaby wiedzieć kogo.

Heinrich wyglądał na zadowolonego.
- W takim razie ta kwestia załatwiona. - mężczyzna wsparł łokcie dłoni na kolanach, lekko się wychylając ku kobietom - Następna kwestia jest w sumie powiązana z pierwszą. Ciężko współpracować, nawet w jednej organizacji, gdy nie zawiąże się wewnętrznych dobrych relacji. Jestem, jakby to powiedzieć, nieprzywykły do klimatu kultu... będąc w nim, a nie przeciw niemu.

- Ostatni powód mojego przybycia jest w sumie potwornie samolubny. - uśmiechnął się na poły z rozkoszą sytuacją, na poły z samozadowoleniem - Po tygodniu gorączki i majak w samotności choć sekunda bycia wśród takiej piękności jest nie do pogardzenia.

- Oh, to było bardzo miłe z twojej strony Heinrichu. Wiedz, że na pewno jesteś tu bardzo mile widziany. A gdyby któraś z nas mogła zadbać o twoje prywatne potrzeby to myślę, że to też dałoby się załatwić. Mam nadzieję, że nie szarogęszę się za bardzo mówiąc w imieniu koleżanek. - Pirora obdarzyła starszego kolegę uroczym uśmiechem i zapewniła o swojej i zapewne koleżanek gościnności. Tak tej oficjalnej jak i prywatnej.

- Mam wrażenie, że nasze koleżanki bardzo lubią poszerzać swoje znajomości. Zwłaszcza w twoim loszku. - powiedziała z uśmiechem Oksana pokazując palcem w dół gdzie pod podłogą i kolejnym poziomem była piwnica przerobiona na miejsce do dekadenckich zabaw.

- A te relacje Heinrichu no cóż, same się nie zrobią. Byś musiał ruszyć się, ze swojego wygodnego gniazdka i poznać się z tym czy tamtą. Pójść na piwo, na obiad, bal no albo akcje. Jak słyszałeś wczoraj to dziewczyny są w samym centrum akcji obrabiania skarbca świątynnego. Rano wysłałam list do Fabi aby jakoś zwabiła tego swojego bretońskiego kolegę do mnie albo na jakiś inny przyjazny teren. Mam nadzieję, że zależy jej na paru dodatkowych razach szpicrutą i się postara to zorganizować. W każdym razie jeśli o mnie chodzi to jesteś tu mile widziany ale za resztę nie będę się deklarować. - Pirora znów przejęła pałeczkę rozmowy i jej zdaniem sporo z tym poznawaniem się i budowaniem relacji musiał wykonać sam zainteresowany. Albo przez towarzyskie kontakty albo służbowe czyli te różne akcje jakie urządzali na mieście.

- Aha i Joachim oraz Tobias coś próbują odnaleźć w tej Akademii. Też pewnie by nie narzekali na pomoc w tej sprawie chociaż nie jestem zorientowana jak to u nich dokładnie jest z tą Akademią. - na koniec przypomniała sobie jeszcze co wczoraj mówiono o innych poszukiwaniach dziedzictwa Sióstr. W końcu było parę tych wątków, w każdy był zaangażowany ktoś z kultu i pewnie pomoc kogoś jeszcze byłaby mile widziana.

- Joachim... tak. Niedługo mam zamiar go odwiedzić. Zakładam, że sam nie może się doczekać. - choć ton starszego mężczyzny mógł zdawać się neutralny, to w tym głosie czaiła się nuta ironicznego... rozbawienia?

- To chyba wiesz gdzie mieszka? W takiej wieży, w Zachodniej Dzielnicy, blisko zewnętrznych murów. - Pirora podpytała czy kolega wie gdzie mieszka ich wspólny, uzdolniony magicznie kamrat ze zboru.

- A jak byś potrzebował jakichś eleganckich ubrań to się zgłoś. Ale u nas może szef zgodzi się na zniżkę ale jednak będziesz musiał zapłacić. Jak jakieś fikuśne wdzianka do zabaw w alkowie albo tutaj w loszku u Pirory to też możemy ci zrobić tylko powiedz jakie. - dodała od siebie Oksana dając znać, że może użyczyć swoich krawieckich talentów i warsztatu. Chociaż nie za darmo bo w końcu prowadzili interes jakim zarządzał Hubert.

- Jestem przekonana, że jak tak wyglądają wszystkie twoje dzieła jak ta suknia to na pewno masz mnóstwo zachwyconych klientów. Obiecuję ci, że dzisiaj na spotkaniu u panny van Zee na pewno nie omieszkam wspomnieć kto zaprojektował i zrobił tą piekną suknię. I w innych przypadkach również. - lady Soria dodała coś od siebie ciepłym tonem i uśmiechem głaszcząc skraj sukni w jaką była odziana. Co wyraźnie przypadło mistrzyni igły do gustu.

- Byłabym zobowiązana. I bardzo dziękuję milady za twą łaskę. - Oksana dygnęła grzecznie przed czerwoną damą i ten komplement musiał sprawić jej przyjemność. - Przyznam, że odkąd otworzyliśmy teatr to więcej u nas szlachty wśród klientów. Ale chyba nadal nie tak wiele jakbyśmy chcieli. Czasem mam wrażenie, że więcej z nich poznałam prywatnie na naszych tajnych spotkaniach bez świadków niż jest naszymi stałymi klientami. A przecież najwięcej grosza jest właśnie ze stałych klientów. - krawcowa przyznała, że żywi nadzieję, że rozbuduje swoje kontakty i zawodowe i prywatne także u tej najbogatszej i najznamienitszej klienteli.

***

Bezahltag; wieczór; mieszkanie Heinricha


Heinrich z zadowoleniem odłożył do szafy zdobioną laskę i sprawnie podszedł do biurka, z którego wyciągnął stojące duże lusterko, które postawił na blacie. Zasiadł na krześle i przyjrzał się swojemu odbiciu, żeby po chwili przysunąć miskę z wodą do usunięcia z twarzy dzisiejszej charakteryzacji. Jutro miał zamiar spotkać się z Łasicą, by przez nią zacząć zdobywać znajomości. Czemu nie chciał tego w całości powierzyć kultystom? Bo wymagałoby to zaufania, którego nie posiadał do innych, gdy chodziło o interesy własne. Musiał trzymać rękę na gardle podwładnych, mieć całkowitą kontrolę, a im bardziej się pozwoli innym wejść w plany...

Pozostawało także nawiedzenie Joachima w jego miejscu, a sama myśl o tym spowodowała uśmieszek rozbawienia na twarzy Heinricha. Och, biedaku. Aż tak boli wspomnienie przeszłości?
To w sumie zabawne, magu.


 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 12-03-2023 o 14:52.
Zell jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 13-03-2023, 02:00   #83
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 23 - 2519.07.09; knt; ranek - popołudnie (1/2)

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Świątynna, świątynia Mananna
Czas: 2519.07.09; Konigtag; ranek
Warunki: dzwonnica; schody; jasno; cicho; umiarkowanie ; na zewnątrz: jasno, burza, powiew, umiarkowanie



Otto



Tym razem nic zwykłego albo niezwykłego mu się nie śniło. Zgarnął więc z twarzy resztki snu i wstał ze swojego łóżka zaczynając kolejny dzień. Grzmiało. A gdy otwarło się okiennice czy wyszło na zewnątrz okazało się, że na zewnątrz jest ciemno z powodu burzy. Na niebie ciemniały prawie czarne chmury, grzmiały i błyskały gniewnie zalewając ziemski i morski padół potkami deszczu. Szkoda było wychodzić z suchego pomieszczenia. Ale jak trzeba to trzeba. Zwłaszcza jak się chciało przed własną, poranną zmianą odwiedzić świątynie Mananna.

Mimo wczesnej pory zastał tam już pierwszych wiernych chcących przypodobać się bogom na początku nowego dnia podczas odprawianej jutrzni. Chociaż oczywiście nie było porównania z tłumami jakie przychodziły na poranną mszę w Festag. Zastał też dwie skruszone grzesznice w schludnych czepkach i skromnych spódnicach do samej ziemi. Zamiatały i szorowały schody dzwonnicy. Ostatni raz widzieli się wczoraj wieczorem w “Wesołej mewie” gdy przyszedł tam aby im przekazać list dla ich lidera. Wówczas wyglądały całkiem inaczej niż teraz. Wczoraj ich wizerunek bardziej pasował do portowej tawerny jaką była “Mewa”. Pełno było tam żeglarzy i morskiej braci wymieszkanej skutecznie z tutejszym elementem jakiego niekoniecznie zdawało się rozsądnym zaczepiać pierwszemu. Ale obie łotrzyce czuły się tam jak ryba w wodzie i traktowały jak swoje własne podwórko.

- Aha, liścik masz do szefa? Jej no to jeszcze trzeba będzie poszurać dzisiaj do niego bo od rana znów zasuwamy ze szkotkami i szmatami. Ciężka, uczciwa praca! Straszne! To skandal jak oni nas traktują! Hańba i sromota na nas przyszła na stare lata a kiedyś to z Burgund takie numery, żeśmy wywijały, że w całym mieście oczy bielały a teraz tylko wiadro i szmata to mycia… - biadoliła wczoraj Łasica przy jednym ze stołów. Chociaż w dość zabawny sposób i zapewne celowo. Ta ucziciwa i ciężka praca jaką od paru dni sumiennie wykonywały przez większość roboczego dnia bardzo działała im na nerwy oraz zwyczajnie nudziła i ciążyła. Jednak starały się zachować wymagane do swojej roli pozory. Ostatecznie Łasica wzięła list i obiecała go dostarczyć.

- No właśnie. Jeszcze, żeby chociaż umieli wykorzystywać personel gdzieś na zapleczu jak nikt nie patrzy. Po co mieć służbę, i to tak ładną i gorącą jak my, i jej nie wykorzystywać w niecny sposób? - Burgund poparła koleżankę w tym utyskiwaniu na nieznośne warunki pracy. Obie musiały sobie tym żartobliwym gderaniem odbić te całe dnie posuchy i ciężkiej, fizycznej pracy za miskę zupy czy dwie. A dziś rano znów się spotykali.

- Serwus Otto. Co tam na naszym pięknym mieście słychać? Tylko nie mów, że jakieś wyuzdane orgie albo lubieżnicy i ladacznice biegają po mieście chcąc się chędożyć z kim popadnie bo mnie zaraz szlag trafi. - zagadnęła go Łasica przebrana za bogobojną mieszczkę. Chwilowo na tych schodach byli sami bo na górze dzwonnicy chyba nikogo nie było a z dołu to otwierane drzwi powinny uprzedzić, że ktoś wchodzi. Zresztą większość i tak była na nieszporach. W każdym razie Łasica zaniosła wczoraj jego list do Starszego. A raczej zostawiła go w umówionym miejscu. Więc nie widziała się z nim o tej już dość późnej porze a potem poszła do siebie. Dziś zaś od rana urzędowały z Burgund tutaj odgrywając swoją bogobojną rolę. Więc na razie żadnych wieści od ich lidera nie miały. Nawet jak coś im przysłał do “Mewy” to będą wiedzieć dopiero jak wrócą ze świątyni. Całkiem możliwe, że wysłałby odpowiedź prosto do Otto więc też niech się tego spodziewa. Rano jednak nikt do drzwi młodego mnicha nie zapukał a potem ruszył w miasto. Obu łotrzycom ranek zaczął się dość standardowo czyli od pokutnej modlitwy na klęczkach przed ołtarzem boga mórz. Po czym Absalon przydzielił im zadania. Dziś miały doprowadzić do porządku dzwonnicę. W rozpoznaniu podziemi postępów raczej nie było. Obie czekały co wyjdzie z tym odbijaniem klucza co miały im pomóc Pirora i Fabienne albo dać znać, że nic z tego. Pokazały mu okno w dzwonnicy przez jakie zamierzały wejść tu w nocy i zostawić je uchylone co by im pomogło w takiej eskapadzie. Ale na razie czekały umilając sobie czas podpatrywaniem bogobojnych obywateli rozmodlonych co mszę i obgadywaniem ich. Oczywiście były wyczulone na atrakcyjnych ludzi z jakimi by można zawrzeć znajomość. Ale zasuwając z wiadrami, szczotkami i szmatami nie zawsze miały okazję coś spróbować.

Nie zastał też Matki Somnium. No ale ona była morrytką więc jak już to pewnie urzędowała w świątyni Morra. Widocznie tylko z okazji symbolicznego pogrzebu księżnej - matki, odprawiała część mszy i obrzędów pogrzebowych w największej, najbogatszej i najpopularniejszej świątyni w mieście. Zwykle jednak obrządek prowadzili tutejsi kapłani. Dzisiaj znów z ambony głosił kazanie surowy i rosły kapłan Absalon. A jak nie chciał się spóźnić na swoją zmianę w hospicjum to nie miał już tyle czasu aby w tą burzę zasuwać do kolejnej świątyni. Bo wciąż grzmiało, błyskało i lało na całego.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Zachodnia; ul. Biała, hospicjum
Czas: 2519.07.09; Konigtag; przedpołudnie
Warunki: korytarze i cele; jasno; cicho; umiarkowanie ; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, łag.wiatr, umiarkowanie



Otto



Poranek w hospicjum zaczął się dla Otto dość rutynowo. Pomóż w kuchni, posprzątaj celę bo pacjent zapaskudził, porąb drewno na opał, pomóż cerować habity. Ot, dzień jak co dzień. Dopiero przyjazd wielkiej pani zakłócił tą rutynę. Podobnie zresztą jak przybycie trzech dam na początku tygodnia nie przeszło niezauważone i w tej codziennej rutynie to był temat do rozmów na następne kilka dni. Dziś się zapowiadało podobnie mimo, że przyjechała tylko jedna bogata pani. Ale już się rozeszło po tej niezbyt licznej społeczności, że zabierze ze sobą Annikę. Wszyscy się dziwili, czemu wybrała akurat ją bo przecież wszyscy wiedzieli jak szalona i agresywna potrafi być Annika. Nawet jak ktoś jej wbił łyżkę brzuch. I zdziwili się, że przyjechała osobiście bo raczej oczekiwali, że co najwyżej przyśle powóz albo nawet służącego aby zaprowadził nową służkę do rezydencji. Lub po prostu mnichom każe sobie ją podstawić pod drzwi. A tu, nie, Frau von Mannlieb przyjechała osobiście, w swojej blado - czarnej krasie. Sam przeor wyszedł ją powitać.

- Pochwalony, pochwalony, mości dobrodziejko! Witamy w naszych skromnych progach! - zawołał od progu uśmiechając się promiennie do wysiadającej z powozu szlachcianki. Ta przyjęła te komplementy z dumą a za nią jak cień wysiadła Gertruda. Bretońska piękność dała się oprowadzać przeorowi i sprytnie poprosiła go aby wskazał jej starej przyzwoitce gdzie ma zabrać rzeczy nowej służącej dzięki czemu chociaż chwilowo jej się pozbyła.

- A i tu nasza Annika. Oczekiwała na panią. - przeor przedstawił swoją podopieczną pani jaka miała ją stąd zabrać i być jej nową opiekunką. I dzisiaj, jak ją przygotowano, uczesano, wykąpano i ubrano jak na standardy hospicjum to w całkiem dobre ciuchy na to spotkanie to nawet ponura i charakterna Annika wydawała się jakaś pogodniejsza, cieplejsza i bardziej uśmiechnięta.




https://i.imgur.com/3G2CCWy.jpg


- Cudowna! Wszyscy tu jesteście cudowni i robicie świetną robotę jakiej nie chce wykonywać nikt inny. Aż mi wstyd, że tak późno was odwiedziłam i cieszę się, że mogłam was chociaż odrobinkę wesprzeć w tym zbożnym dziele. - Frau von Mannlieb, ze swoim eleganckim urokiem i bretońskim akcentem jaki często uważano za uroczy, romantyczny a nawet godny naśladowania potrafiła zrobić odpowiednie wrażenie.

Na oko Otto to chyba sporo zasługi w tym dobrym wyglądzie i humorze Anniki było Marissy. Bo obie sporo ze sobą przebywały już od śniadania ćwierkając ze sobą radośnie jak dwa skowronki. Zresztą i o niej wielka i bogata pani nie zapomniała. Przywiozła jej prowiantu na dwa wielkie kosze.

- To dla mnie?! Wszystko? Ale wałówa! - pisnęła zachwycona pensjonariuszka jak wniesiono i postawiono przed nią kosze z jedzeniem. A czego tam nie było! Owoce, pieczeń, kiełbasy, świeży chleb a nawet bułki, także takie słodkie, jeszcze sery, mleko, nawet butelka wina i w ogóle można było dostać oczopląsku od tych smakołyków. W hospicjum się nie przelewało i może część z takich rzeczy smakowali co jakiś czas ale na pewno nie wszystko na raz a już nie dla jednej osoby. Chyba nawet przeor tak nie jadał bo przecież najczęściej jadł razem z nimi na stołówce i to co inny. Marissa była tak zachwycona, że pocałowała dłoń dobrodziejki a w końcu nawet ją uściskała i objęła z tej radości. Aż jej przeor musiał zwrócić uwagę aby się opamiętała i nie robiła wstydu. Pomogło na tyle, że się przyszła służka odkleiła od swojej przyszłej pani.

- A jak z moją Mariską? Coś wiadomo? - bretońska szlachcianka skorzystała z okazji aby zapytać o swoją drugą kandydatkę na służącą. Przeor jednaj odpowiedział podobnie jak wczoraj Otto czyli, że nadał list z zapytaniem i czeka na odpowiedź ale jest dobrej myśli. Nie chciał jednak niczego obiecywać skoro decyzja nie zależała od niego. Te rozmowy jeszcze chwilę trwały ale w końcu bretońska milady poprosiła czy mogłaby się jeszcze rozejrzeć i chciała dać okazję pożegnać się Annice z kolegami i koleżankami, podziękować za dotychczasową opiekę. Więc przeor pożegnał się, z dobrodziejką i dał znać, że gdyby milady czegoś potrzebowała to wystarczy powiedzieć Otto i ten pójdzie po niego.

- No wreszcie sami. Chociaż na chwilę. - ucieszyła się Fabienne i obdarzając młodego mnicha i swoje dwie służki ciepłym uśmiechem. - Co do ciebie ślicznotko mam mnóstwo planów. I we wszystkich grasz główną rolę i są bardzo nieprzyzwoite. Na początek po powrocie weźmiemy kąpiel aby zmyć z ciebie to całe hospicjum. I uważaj, bo zamierzam to zrobić bardzo dokładnie i sprawdzić każdy zakamarek. - szlachcianka oznajmiła swojej nowej służącej pozwalając sobie na nieco dwuznaczny i frywolny ton. Co wywołało uśmiech zadowolenia na twarzy służki.

- Bardzo bym chciała. Wziąć pożądną kąpiel. A mogę taką z bąbelkami? Słyszałam, że szlachta albo w lukszamtuzach to takie robią. I są ładne kafelki z obrazkami i w ogóle. - Annika chętnie przystała na taką propozycję tylko jeszcze chciała się upewnić czy rozmawiają o tym samym.

- Oczywiście kochanie. Sama zobaczysz te kafelki i są na nich scenki, specjalnie uprosiłam męża aby mi ściągnął takie z mojej rodzinnej Bretonii. I czeka już na ciebie balia i tyle bąbelków ile będziesz chciała. No i moja niegodna twych wdzięków osoba w roli posłusznej łaziebnej gotowej spełniać twoje zachcianki i życzenia. I liczę, że będą bardzo nieprzywoite. Jestem wyposzczona. Od Wellentag muszę zaspokajać się sama bo nikt nie dba o moje potrzeby. - wielka i bogata pani przytaknęła ochoczo i zapewniła, że nowa służka się nie myli w swoich oczekiwaniach a nawet dorzuciła coś jeszcze. Co mimo wszystko zrobiło na obu pensjonariuszkach hospicjum ogromne wrażenie bo jednak teraz słyszały to od niej bezpośrednio gdy już jedna z nich właśnie zaczynała u niej służbę a sprawa drugiej była w toku.

- Oojeejjj. Ja też bym tak chciała! Ale mi będzie się tu dłużyć przez te nadchodzące dni! I to teraz jak Annika stąd odejdzie i zostanę tu sama. - Marissa jawnie zazdrościła koleżance takiego losu. Zwłaszcza jak od wczorajszego wspólnego obiadu w ogrodzie obie zdawały się być na dobrej drodze aby się zaprzyjaźnić.

- Oj wiem, bidulko, wiem, mnie też do ciebie tęksno bo wyglądasz strasznie uroczo i apetycznie. Myśl że będziemy razem hasać w balii i łożnicy ogrzewa moje serce. I uda. Serce mi się kraje, że muszę cię tu zatrzymać ale wytrzymaj jeszcze te parę dni. Obiecuję, że jak już będziemy razem wszystko ci wynagrodzę. - Fabienne wydawała się nie mniej zasmucona tym, że tą co miała opinię najładniejszej pacjentki hospicjum musi tutaj zostawić. Nawet Annice chyba było przykro z tego powodu bo złapała za dłoń koleżanki jakby chciała jej dodać otuchy.

- Dobrze, ja rozumiem, ja poczekam. Obiecuję być grzeczna i nie sprawiać kłopotów. - Marisa pokiwała ze zrozumieniem głową, że rozumie czemu jest tak a nie inaczej. Starała się nawet uśmiechnąć aby dać im znak, że to nic takiego te parę dni tutaj.

- Otto a nie da się coś zrobić? Może jakoś wypożyczyć Mariskę do mnie? Albo nająć ją jakoś? Jak to kwestia pieniędzy to ja zapłacę. Albo chociaż załatwić jej kogoś do zabawy aby się tu tak nie męczyła sama i tylko ze swoimi paluszkami. No szkoda dziewczyny tu tak samą zostawiać. - Fabienne na wszelki wypadek zapytała młodego mnicha czy może jednak udałoby się znaleźć jakiś sposób aby przyspieszyć wyjście drugiej jej służącej. Zapewne sporo miałby tu do powiedzenia przeor bo to do niego należały takie decyzje.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Północna; Ulica Akademii; Akademia Morska
Czas: 2519.07.09; Konigtag; południe
Warunki: magazyny i piwnice; światła lamp; cicho; umiarkowanie ; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, łag.wiatr, chłodno



Joachim



Dzisiaj jakoś młodemu astrologowi nie śniło się nic wyjątkoweo. Chyba w ogóle. W każdym razie jak wstał, wcale nie aż tak rano, to jakoś nie pamiętał nic nadzwyczajnego. Za toza oknami jeszcze grzmiało i błyskało. Widocznie była burza ale chyba właśnie się kończyła. Cóż, i tak na zewnątrz było pochmurno i dość nieprzyjemnie. Dobrze, że zrobił wcześniej w nocy tą wróżbę dla barona Wirsberga bo jak taka pogoda bybyła jak teraz to nici z ogladania gwiazd.

No i mógł się przygotować z tą listą składników do mikstur wspomagających muszy chów. Było to o tyle łatwe, że spora ich część wydawała się być dość pospolita. A te parę składników co miały być na bagnach to jak ich by się nie znalazło gdzieś na mieście po sklepach i straganach zielarzy i aptekarzy to pewnie trzeba by się tam wybrać. Nomen omen owe bagna rozciągały się na całą połać wybrzeża na wschodzie i właściwie przyczółki to miały już po sąsiedzku z Wrakowiskiem gdzie spotkali Sorię, jeszcze jako wężową syrenę. Już tam to wozem jechali z pół dnia po plaży. Może nieco mniej bo razem z figlami z Sorią to im zajęło większą część dnia ale prawie cały. Jechali najpierw na północ, okrążając zachodni skraj zatoki a potem na zachód, wzdłuż wybrzeża morskiego aż do wrakowiska. Tam był wschodni skraj bagien. I właściwie to nie wiedział jak daleko się ciągnęły ale słyszał za młodu, że są spore i straszne i zamglone. Generalnie nieprzyjemne a nawet niebezpieczne. Dlatego raczej mało kto się tam wybierał dobrowolnie. Chociaż właśnie czasem zielarze czy myśliwi jacy poszukiwali zdobyczy jakiej nie było w morskiej tonii czy leśnej głuszy wybierali się właśnie tam. Zapowiadało się więc na dłuższą podróż bo sama podróż na ich skraj i z powrotem to by też zeszło pewnie większość dnia. A jeszcze trzeba było połazić po tych bagnach i poszukać tych zielonych żonkili, skrzeku niebieskiej salamandry i tam paru jeszcze takich składników wypisz wymaluj jak składniki czarów albo do pracowni alchemicznej. Przynajmniej patrząc po stereotypach.

W każdym razie wysłał wczoraj służącego aby zaniósł propozycję spotkania. Najprędzej odpowiedź dał mu Sigismundus bo od razu odpowiedział posłańcowi, że jak najbardziej jest chętny na spotkanie i rozmowę ale u siebie w aptece. Bo musi pilnować interesu. I hodowli a Strupas biega po mieście załatwiając różne sprawunki więc nie miałby nikogo zaufanego aby zostawić. Więc wychodziło, że jak Joachim czy inni chcą się z nim spotkać to w aptece. Na odpowiedź Thobiasa też właściwie nie musiał długo czekać. Bo chociaż służacy go nie zastał to wieczorem pewnie jak kultysta wrócił do siebie to odesłał mu odpowiedź. Był chętny na spotkanie no ale nie w dzień gdy prowadził zajęcia i korepetycję. Po południu, bliżej zmierzchu albo wieczorem mógł się spotkać. Zaś od Aarona nie było żadnej odpowiedzi. Służący włożył mu bilecik od Joachima pod drzwi i tyle. Wieczorem nie było żadnego odzewu i dziś rano na razie też nie. Wszystko więc wskazywało na to, że spotkają się po południu lub o zmierzchu w aptece Sigismundusa.

---


Jeszcze wcześniej, właściwie to wczoraj w dzień, podczas wizyty u barona WWirsberga spotkał Matkę Somnium. Przywitała się z nim oszczędnym, chłodnym uśmiechem i delikatnym skinieniem głowy. W końcu morrytom nie wypadało być zbyt żwawymi skoro służyli patronowi umarłych.

- Witaj Joachimie. Znów się spotykamy jak widzę. Tym razem służbowo. - zagaiła młoda, bladolica kapłanka odziana w swoją firmową, żałobną czerń. Po czym zaczęła rozmowę z baronem. W sporej części pytała o to samo co astrolog i słyszała podobne odpowiedzi. I im obu baron powiedział coś nowego.

Był na bagnach. Niechcący. Na polowaniu był i postrzelił jelonka. Ten jednak umknął no i wiadomo, w końcu by się wykrwawił i padł. Na polowaniu to norma. Więc chociaż krwawy trop zaczął prowadzić w coraz bardziej zabagnione okolice to baron wytrwale jechał za nim. Zaczął już się niepokoić bo koń zapadał się już po pęciny i zastanawiał się czy warto. Ale ostatecznie uznał, że spróbuje jeszcze kawałek bo nie chciał wracać z pustymi rękoma. Ba! Chciał pokazać tym przybyłym na turniej pyszałkom, że stary wilk ma jeszcze kły i może nimi kąsać! Więc to byłby towarzyski blamaż gdyby wrócił z pustymi rękami.

- Aż tu w tej mgle słyszę jakiś kwik. Myślę sobie “To mój jelonek!”. Tylko czemu tak kwiczy? Coś się do niego dobiera myślę. Więc zsiadłem z konia, ale tam błoto, od razu do połowy uda! No i ciągnę konia za uzdę i idziemy kawałek po kawałku. A tam coś chlasta i chrupie. Uwiązałem więc uzdę do jakiegoś kikuta, wziąłem flintę w ręce, łuk na plecy bo wiadomo, taka wilgoć to niezbyt służy na proch, no i idę. I podchodzę poczwarę. I wtedy słyszę te kroki. Ogromne! Wielkie! Biegnie! Przez chwilę nie wiedziałem co robić ale wycelowałem flintę w mgłę i czekam. Myślę sobie, że co jak co ale prędzej strzelę niż ucieknę! - baron opowiadał to wczoraj z takim przejęciem jakby znów żywo przeżywał te wydarzenia na bagnach sprzed paru dni. W końcu okazało się, że tam rzeczywiście była jakaś poczwara we mgle. I rzeczywiście biegła czy co, musiała być wielka bo chociaż baron sam jej nie widział to słyszał, że to coś co w jego mniemaniu na pewno było o wiele większe od człowieka. Nawet większe od konnego. Zresztą potem jak znalazł truchło jelonka to i widział wielkie ślady w jego pobliżu. W jego ocenie to musiało być coś wielkości niedźwiedzia, trolla czy ogra. Tylko poruszało się chyba na czterech łapach albo się akurat przyczaiło na uciekającego jelenia. W każdym razie oczywiście nie był na tyle niemądry aby iść ich śladem tylko zabrał truchło, powlókł je do konia, przywiązał, wsiadł na siodło i odjechał.

- Tylko tam był dziwny zapach. Myślałem, że to od tej bestii ale nie. Aż zacząłem kichać i oczy mi zaszły łzami. A potem czułem ten zapach po drodze. Wydaje mi się, że to od tego jelenia. Koń też był nerwowy całą drogę. A wcześniej nie. A to bojowy koń, na polowania go zabieram aby nie zrobił się rozlazły. Myślałem, że to może od tych bagien ale potem jak wyjechaliśmy z nich i przez las a to przecież spory kawał drogi do domku myśliwskiego. I cały czas robił chrapami i strzygł uszami jakby był zdenerwowany. Aż się odwracałem co jakiś czas czy ta poczwara albo inne plugastwo nie idzie za nami ale nic nie widziałem. Potem jak już dojechaliśmy to kazałem oporządzić tego jelenia i podać na kolację. Ale dobrze go zrobili bo jak jadłem to nic nie było czuć tego zapachu. Pewnie to w coś wlazł tej jeleń na bagnach albo się otarł i na sierści zostało. Ale potem przy oporządzaniu to skórę się zdejmuje, patroszy zwierza i tak dalej to musiało pomóc. - wywnioskował baron po swojej bagiennej przygodzie sprzed paru dni. Wydawał się nie przywiązywać do tego wielkiej wagi ale jak najpierw astrolog a potem kapłanka pytali o jakieś niezwykle wydarzenia to nic innego nie przyszło mu do głowy. Ot, często jeździł na polowania tylko tym razem sam z paroma psami i pomocnikami pojechał aby nie złamać żałoby. Zresztą w Festag rozmawiał o tym z kapłanem Absalonem czy wypada i ten mu dał znak, że można byle nie robić z tego zbiegowiska i zabawy co najwyżej samemu, jak przystało dawnym, mysliwym. Więc baron wziął to sobie do serca i chociaż wolałby pełne polowanie w towarzystwie i z porządną nagonką to jednak dostosował się do wymogów dobrych obyczajów i oddania hołdu zmarłej księżnej i na polowanie ruszył sam, konno i z jednym posokowcem. A, że na bagnach lęgnie się różne tałatajstwo to wszyscy wiedzieli od dawna. Dlatego nikt rozsądny się tam nie zapuszczał a naszczęscie nie były zbyt blisko miasta. Starszy wiekiem baron też normalnie by się tam nie zapuszczał no ale ten postrzałek go tam zaprowadził.

- Następnym razem mości panie gdybyś miał jakieś wątpliwości względem żałoby to sugeruję zapytać kogoś z nas o zdanie. - kapłanka nie omieszkała dyplomatycznie zwrócić uwagę, że Absalon, niczego mu nie ujmując, służy bogowi mórz i oceanów. Zaś sprawy żałoby i pogrzebów podlegały jej patronowi. Ale widocznie nie chciała robić z tego sprawy i czynić szlachcicowi większych zarzutów. Ten zresztą też pokornie przyjął jej słowa przyznając jej rację.

- Całe to zdarzenie mogło wpłynąć lub nawet wywołać ten straszny sen jaki mi opowiedziałeś panie. Ciekawi mnie ten mur jaki rozpoznałeś. Sugerowałby, że albo Akademia albo świątynia Mananna może mieć tu jakiś związek. Sam sen ma wydźwięk mocno niepokojący. Brzmi jak ostrzeżenie. Zaś te kroki jakie słyszałeś we śnie mogą być imaginacją tych kroków bestii z bagien jakie tam słyszałeś. To trochę dziwne, że bestia ze snu cię rozdeptała panie i poszła w stronę murów. Zwykle w snach jak już taki potwór dopada śniącego to albo ten się budzi tuż przed albo tuż po rozszarpaniu. A u ciebie rozdeptał cię jakbyś był za przeproszeniem, niewiele znaczącą przeszkodą i poszedł dalek ku tym dzwoneczkom i murom. To nietypowe. Jakby go ściągały te mury lub to co jest za nimi. - wydedukowała bladolica kapłanka gdy już wysłuchała wszystkich snów i relacji barona Wirstberga. Poradziła mu wypoczywać, darować sobie polowania i wycieczki na bagna a gdyby znów śniło mu się coś tak strasznego czy wyjątkowego to po nią posłać. Bo nawet zdawała się być zaintrygowana tym snem.

---


Ale w końcu zaczęło się południe. I czas było wybrać się do Akademii na obiecaną kontrolę piwnic i magazynów jakie wedle ostrzeżeń astrologa miały być zagrożone. Czekał na niego rektor Vogel ale nie tylko. Wraz z nimi te podziemia i magazyny zacnej uczelni mieli zwiedzić mistrz ślusarski Bartolomeo jaki miał sprawdzić zabezpiecznia drzwi, zamków i zawiasów. Był pucułowatym mężczyzną w eleganckim żakiecie i koszuli z falbanami chociaż wydawał się nie być nawykły do takiego dostojnego stroju. Do tego miał ze sobą torbę jaka już wyglądała mało elegancko za to bardzo służbowo. W trakcie wizyty rzeczywiście do niej sięgał a to by wyjąć szkło powiększające, a to miarkę, a to poziomice i wydawał się znać na swoim slusarskim fachu.

Drugi gościem była postać zdecydowanie bardziej złowieszcza. A mianowicie Hetrwig. Lub Hetzwig. Niejako etatowy łowca nagród ratusza, ten który najczęściej dostawał najlepsze zlecenia ale i mógł się pochwalić wieloma sukcesami w schwytaniu zbiegów, dezerterów i badnytów.

- Jak widzisz panie kolego, potraktowałem sprawę poważnie. I wezwałem ekspertów od bezpieczeństwa aby przyjrzeli się temu wszystkiemu swoim fachowym okiem. I jeśli znajdą jakieś niedociągnięcia to liczę, że zwrócą nam na to uwagę abyśmy mogli je naprawić. Jak mawiam zawsze i moim kolegom i studentom “Bezpieczeństwo przede wszystkim!”. - wyjaśnił mu jowialnie rektor uczelni po czym gdy byli już w komplecie ruszyli na wycieczkę z przewodnikiem. Towarzyszył im jeszcze jakiś klucznik który właśnie miał cały pęk kluczy jakimi otwierał przed nimi różne drzwi.

Przez cały czas Bartolomeo okazywał profesjonalny entuzjazm. Czyli oglądał chyba każde drzwi przez jakie przechodzili. Stukał, pukał, sprawdzał zawiasy, klamki no i zamki. Po czym dość luźnym tonem mówił, że tu może być, tu by się przydały nowe drzwi, tam zawiasy trzeba by dobić mocniej albo naoliwić. Podobnie kraty w oknach, te zwykle przechodziły pozytywnie kontrolę jego jakości. Przy okazji mówił też kosztorys ile by kosztowało zrobienie zwykłych drzwi, ile grubszych, ile za obicie blachą, ile za jaki rodzaj zamków i pogubić się w tym można było. Ale i tak dało się zrozumieć, że oferuje spory zakres usług, od najprostszych, pospolitych modeli po takie wzmacniane jak do skarbców. Podobie duża rozpętość była z cenami. Jak się mówiło o jednych czy dwóch drzwiach to jeszcze nie brzmiało to jakoś strasznie ale jak tu na uczelni było ich mnóstwo to suma takich napraw czy robienia na zamówienie nowych rosła astronomicznie z progu do progu. Ostatecznie mistrz ślusarski dał znać, że rozumie i tylko prosi o ogolne wytyczne jakie drzwi, ile, z czym mają być a on już przygotuje na dniach dokładniejszy kosztorys.

Co mogło dziwić mimo swojej reputacji Hertwig się wiele nie odzywał. Raczej obserwował wszystko i wszystkich. A jak już pytał to o ludzi. Czyli kto tu bywa, kto tu ma dostęp, w jakich godzinach, kto tu przebywa w nocy i tak dalej. Bo jakby miał ustalać tu warty i patrole swoich ludzi to musiał wiedzieć o takich rzeczach. Przeor mu chętnie odpowiadał ale brzmiało to dość naturalnie. Do magazynach w piwnicach i tych wolnostojacych wokół i za placem zwykle mieli dostep magazynierzy albo nauczyciele jacy się zajmowali daną materią. Ot jak linoznawca miał zajęcia z robienia węzłów to szedł do magazynu linowego aby pobrać ich ilość dla swoich studentów lub prosił o to magazyniera aby mu je przygotował. Nocami cała Akademia była raczej pusta bo nikt tu nie mieszkał na stałe. Nauczyciele i studenci mieszkali na mieście lub w akademiku ale ten nie był na terenie uczelni. Nocą powinni tu być jedynie nocni stróże. Trzech co mieli swoją kanciapę obok recepcji aby w razie czego blisko było do głównej bramy. Robili regularne obchody w nocy a poza tym spuszczali psy. Psy ich znały to na nich nie szczekały ale na każdego obcego już tak. A mur zabezpieczał przed tym aby nie wybiegły gdzieś na miasto.

- A nabrzeże? Przy nabrzeżu nie ma muru. - zauważył Hetzwig wskazując bokiem głowy na tą część terenu uczelni jaka przylegała bezpośrednio do wód zatoki. Tutaj rzeczywiście nie było muru. Co najwyżej dość zwykły płot z bali jaki często używano też do cumowania różnych łodzi.

- No tak, tu muru nie ma. Ale nocą palimy tu lampy, psy nie wskakują do wody za to jakby ktoś nawet tam przybił to podniosą larum. - odparł mu rektor Vogel po krótkiej refleksji. Łowca nagród pokiwał głową i nie ciągnął dalej tego tematu.

I tak przechodzili od magazynu do magazynu, od piwnicy do piwnica oglądając ten zgromadzony w trzewiach Akademii inwentarz. A było co oglądać. Cały magazyn lin, drewna ciesielskiego, desek, bali. Oraz narzędzia do ich obróbki. Większość drewna pochodziła z tutejszych lasów ale niektóre przywożono aż z Kisleva a ta najrzadsze, na te najcenniejsze, ozdobne elementy wyposażenia czy mebli nawet z dalekich, południowych krain. Poza tym był magazyn różnych rud metali i ich półproduktów. Także warsztat ludwisarzy gdzie odlewano dzwony ale i lufy armat. Magazyn różnych broni. I bosaki, i tasaki, czy szable do walki bezpośredniej, łuki i kusze do walki zasięgowej ale też osobne magazyny na broń palną, proch oraz artylerię. Do tego cała masa różnych mebli, stołów, szaf, regałów, biórek jakie po prostu zużywały się podczas pracy edukacyjnej i trzeba było mieć je w zapasie. A częściowo stolarska część studentów wykonywała je w ramach zajęć więc raczej ich nigdy nie brakowało a rektor Vogel pochwalił się, że nawet zdarza się robić im takie rzeczy na zamówienie z miasta. W ogóle zachowywał się jak dumny właściciel oprowadzający gości po swojej medalowej stadninie. Jednak wydawało się, że całkiem słusznie bo Akademia miała liczne swoje zakamarki i pomniejsze grupy czy kierunki a wszystko grało ze sobą całkiem harmonijnie.

Co do nadprzyrodzonych zmysłów magistra to raczej nie zachowywały się jakoś nadzwyczajnie. Widział swoim niewidzialnym okiem, że eter przenika przez ten skrawej materialnego świata jak to zwykle bywało. Czasem zawirował tam czy tu ale to mógł być efekt zwyczajowych zawirowań zmiennych w końcu wiatrów magii albo jakiś detal mógł je wywoływać. Albo echo dawno rzuconego czaru lub obecności magicznego przedmiotu. Albo nawet taki co jeszcze tu był ale miał dość nikłe właściwości. Tak było przez większość wycieczki aż zeszli pod główny budynek Akademii, do jej piwnic. Tam też część pomieszczeń pełniła rolę magazynów. Dopiero jak doszli do pozornie niczym nie wyróżniających się drzwi chociaż całkiem solidnych to wiedźmi wzrok magistra ożywił się rejestrując pomimo ścian, że coś tam mocno zaburza swobodny przepływ wiatrów magii.

- Tu widzę, solidna robota. Trudno się do czegoś przyczepić. No może ja bym maznął troszkę oliwy w zamek i nawiasy. Blachą można by jeszcze obić. Albo nawet drugie drzwi lub kraty zamontować. Bo przejście grube to jest miejsce na podwójne drzwi. - odezwał się Bartolomeo jak zwykle zabierając się za ocenę drzwi i wejścia. Zrobiło na nim pozytywne wrażenie jako solidna ochrona. Ale jednak nie byłby mistrzem w swoim fachu jakby nie znalazł czegoś co by można mimo to ulepszyć.

- A co tu w ogóle jest? - zapytał łowca nagród bez większego zainteresowania. Wnętrze bowiem nie imponowało. Nie było okien więc panowała ciemnica rozświetlana tylko lampami jakie przynieśli. A wyglądało jak graciarnia. Jakieś regały zastawione licznym, zakurzonymi baniakami, skrzyneczkami, workami i bliżej niezidentyfikowanymi gratami.

- A to… To jest nasz magazynek na różne rzeczy niejasnego lub kłopotliwego pochodzenia. - przyznał rektor z pewnym wahaniem. Hetrzwig spojrzał na niego nagle całkiem bystro. Cała senność ruchów jakoś znikła z jego twarzy.

- Znaczy heretyckie? - zapytał lekko się uśmiechając. Mało przyjemnym uśmiechem.

- Jeśli zostaną uznane za heretyckie to zawiadamiamy o tym władze ratusza. Twoich przełożonych. Oraz kapłanów. Komisyjnie orzekają wtedy co z danym fantem czynić. Jeśli uznają, że jest bezpieczny i wiadomo co to jest i jak tego używać wówczas korzystamy z tego jako pomoce dydaktyczne lub tak jak mogą nam się przydać. Jeśli są heretyckie czy niebezpiecznie wówczas przekazujemy je władzom które robią z nimo porządek, najczęściej je niszczą z tego co wiem. A jak ani to ani to to, albo sprawa budzi nadzieję na pozytywne rozwiązanie czy też może to być do czegoś potrzebne w przyszłości wówczas ląduje tutaj. - rektor Vogel chyba spodziewał się tego pytania z ust łowcy czarownic bo udzielił pełnej i wyczerpującej odpowiedzi jakby omawiał kolejny, dobrze działajacy mechanizm. Hetzwig nieco przygasł jakby rybka co miał już na haczyku znów wyślizgnęła mu się do wody ale nie drążył dalej tematu.

Ta rozmowa jednak pozwoliła Joachimowi rzucić okiem na wnętrze piwnicznego magazynu. Nie tylko tymi własnymi oczami jakie miała większość śmiertelników. I o ile w reszcie uczelni Eter działał tak jak zwykle w mieście i okolicy, te drobne zawirowania mogły być efektem jakichś eterycznych kaprysów pogody to tutaj, w tej piwniczce wiatry aż skręcało gdy coś tutaj je mocno wypaczało. Wyczuwał zapach stęchlizny i zgnilizny. Nie był pewny czy inni też to wyczuwają i do pewnego stopnia było to naturalne w piwnicy do jakiej od dawna się nie zagląda. Ale wyczuwał swoim trzecim okiem jakiego fizycznie nie miał, że jest tu coś co wypacza wiatry. Gdzieś zwłaszcza tam w głębi, pod ścianą. Chociaż tu musiało być więcej czynników jakie wpływały na przepływ Eteru to tam pod ścianą było najsilniejsze źródło. W końcu wydawało mu się, że je zlokalizował. Wielka, pancerna, okręcona łańcuchem skrzynia.




https://i.imgur.com/VSXFCWl.jpg


Cokolwiek w niej było wpływało na rzeczywistość. Wydawało mu się, że w pobliżu skrzyni powietrze faluje jak wtedy gdy w upalny dzień rozgrzewa się od słonecznego blasku. Mimo, że tu nie było żadnego okna i poza wizytami kogoś z lampą panowały tu całkowite ciemności. Wcale też nie było tu ciepło, raczej chłodno takim nieprzyjemnym, wilgotnym, piwnicznym chłodem. Dhar jednak emanowała spod tej skrzyni i to pomimo, że na jej powierzchni dostrzegł glify ochronne z Kolegium Światła jakie specjalizowało się w walce z demonami i innymi pomiotami ciemności. Glify tworzyły niewidzialną barierę próbującą zniewolić i stłamsić te dzwoneczki. Jak podszedł blisko wydawało mu się, że je słyszy. Tak samo jak we śnie. Delikatny szum, kojący i wabiący, tysiąca dzwoneczków jakie układały się w ledwo słyszalną melodię.

- No i? To to? - zagaił go Hetzwig który też wszedł do środka i rozglądał się po tym wszystkich rupieciach. W końcu spojrzał chytrze na magistra. - Podobno czarodzieje widzą rzeczy jakich normalni ludzie nie mogą dostrzec. To co magu? Dostrzegłeś coś niezwykłego? Bo rektor mówi, że zostawił tą wisienkę na koniec i wiele do oglądania już nie ma. - odezwał się ponownie patrząc na niego z kpiącym uśmiechem. Przy drzwiach rektor spojrzał na nich ale raczej rozmawiał z Bartolomeo o tym wstawianiu nowych drzwi i krat, jak to by wyglądało, ile zajęło, ile kosztowało i tak dalej.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 13-03-2023, 02:04   #84
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 23 - 2519.07.09; knt; ranek - popołudnie (2/2)

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Południowa; ul. Gnojna; apteka Sigismundusa
Czas: 2519.07.09; Konigtag; popołudnie
Warunki: zaplecze apteki; jasno; cicho; umiarkowanie ; na zewnątrz: jasno, mżawka, łag.wiatr, ziąb



Joachim



Po swojej wizycie w morskiej uczelni było w sam raz aby udać się na przeciwległy koniec miasta, na Gnojną gdzie Sigismundus miał swoją aptekę. To łażenie po różnych zakamarkach Akademii zajęło całkiem sporo czasu. Gdy młody magister opuszczał bramę to było już popołudnie i z pochmurnego dotąd nieba zaczęło nieprzyjemnie mżyć.

Gdy później wraz z brzdęknięciem dzwonka uderzonego przez drzwi, wszedł do apteki przywitał go gruby gospodarz. Uśmiechnął się jowialnie jakby zobaczył starego przyjaciela.

- Ah któż to zawitał w moje skromne progi? Sam nasz młody i obiecujący uczony i to w takiej zaszczytnej sprawie! - Sigismundus powitał go bardzo serdecznie. Rozpostarł szeroko swoje mięsiste ramiona i otworzył blat aby kolega mógł wejść za ladę.

- Wejdź, wejdź, jesteś pierwszy. - zaprosił go na zaplecze gdzie miał coś w rodzaju biura i jadalni. W każdym razie przeciętna rodzina by się tu zmieściła przy jednym, prostokątnym i solidnym chociaż dość prosto wyglądającym stole. Gospodarz otworzył barek i zaprezentował mu całą baterię różnych nalewek.

- Sam robiłem! Wiesz jaka z igieł wychodzi dobra nalewka? Kto by się spodziewał? Pewien przemytnik dał mi kiedyś przepis jak pomogłem w połogu jego żonie. - powiedział ustawiając parę butelek oraz kilka prostych kubków. Pozwolił gościowi wybrać na co ma ochotę.

- I co? Przejrzałeś te przepisy? Niektóre są takie proste! To niesamowite! Ależ ta Oster musiała być genialna aby zrobić takie wyjątkowe coś z tak pospolitego czegoś! Te najprostsze to już zacząłem robić. Znaczy przygotowywac bo nie wszystkie składniki mam. Prawie wszystkie mam u siebie. Ale nie wszystkie. Po te co brakują posłałem Strupasa. Do wieczora powinien wrócić. Jednak na te bardziej zaawansowane to jednak już więcej wysiłku. Szkoda. Są efektywniejsze. Ale cóż, bez pracy nie ma kołaczy, jak chce się mieć wyjątkowe efekty to trzeba będzie sobie trochę pochodzić i pobrudzić rączki no nie? - powiedział wypijając pierwszy toast za zdrowie gościa i nie mogąc się powstrzymać aby nie zacząć rozmowy od dominujacym ostatnio u niego temacie. Ale ledwo zaczęli rozmawiać o tym a usłyszeli odgłos dzwonka u drzwi. Grubas więc przeprosił na chwilę i wyszedł sprawdzić kto przyszedł. Po chwili dały się słyszeć kroki dwóch osób i do środka wrócił gospodarz razem z Thobiasem.

- A witaj kolego. Dawno się nie widzieliśmy. Dobrze cię widzieć w dobrym zdrowiu. - przywitał się guwernant dystyngowanym tonem i rozejrzał się gdzie by tu można spocząć. Na czymś w miarę czystym i schludnym. W końcu coś znalazł i położył mokrą torbę w jakiej nosił pomoce dydaktyczne i notatki obok siebie. Po mokrym ubraniu dało się poznać, że nadal mży.

- Siadaj, siadaj. Napij się na co masz ochotę. Miło, że wpadliście chłoaki, już myślałem, że tylko Otto zna do mnie adres. No i Strupas. - aptekarz chyba szczerze cieszył się z ich wizyty i w ogóle wydawał się być w dobrym humorze.

- Pewnie byś wolał aby nasze koleżanki częściej cię odwiedzały co? - zagaił go nauczyciel biorąc do ręki jedną z butelek i oglądając ją oraz czytając etykietę.

- A tak! A tak! Bardzo chętnie! Najlepiej aby przyszły, zdjęły majtki, rozłożyły nogi i dały sobie wstrzyknąć dar Oster! Przecież sami słyszeliście Mergę! Od tego się nie umiera! Nie wiem czego się boją. Przecież to co one tam dają sobie wsadzać to na pewno nie byłoby dla nich nic strasznego ani wyjątkowego. W pół pacierza obrobiłbym je wszystkie! Wiecie jakie to proste? Prostrze niż myślałem jak to Merga opisywała. Już to zrobiłem na tych dwóch co mam w piwnicy. I wiecie co? Nic! Dalej żyją i nic im nie jest! Nawet brzuch im nie urósł! A! A ta z traktu już wydała pierwszą wylinkę! Chcecie zobaczyć? - aptekarz nie mógł sobie darować, że ich ladacznice ze zboru odmówiły współpracy w tak zaszczytnym celu jakim było oddanie hołdu dziedzictwu Czterech Sióstr. Ale jednocześnie już osiągnięte suckesy bardzo go ożywiały i dodawały mnóstwo zapału i pozytywnej energii. Nawet był gotów pokazać kolegom efekt swojej pracy.

- No pokaż. Tak z naukowej oczywiście ciekawości. Popieram ten projekt tak w ogólnych założeniach ale nie powiem abym chicał przykładać do niego ręki, że tak powiem osobiście. Oczywiście dla nas wszystkich jako zboru to jak najbardziej zacny projekt, przyjemnie będzie patrzeć jak to zepsute miasto, zwłaszcza te pyszałkowate, nadęte elity będzie padać pod naporem narzędzi Chaosu. - Thobias jak zwykle lubił podkreślić swoją wyższość intelektualną nad rozmówcami i nie omieszkal tego uczynić teraz. Ale gospodarz nie zwracał na to większej uwagi niesiony na skrzydłach swojej wiary. Dał im znać aby podążali za nim i ruszyli po schodach w dół do piwnicy.

- Dobrze powiedziane. Szkoda, że te nasze ladacznice nie chcą poświęcić się dla sprawy. Razem byśmy mieli pół tuzina nosicielek! A nie dwie. A przecież od tego się nie umiera i nawet można wyjść z tego bez krzywdy i brzucha co by przynosił sromotę. - po drodze aptekarz musiał się zatrzymać aby otworzyć jednym z kluczy kolejne drzwi. I znów wrócił do niewdzięcznych koleżanek ze zboru.

- A nie rozmawiałeś o tym ze Starszym? Aby je jakoś nakłonił? - zaciekawił się nauczyciel czekajac aż drzwi staną otworem.

- Rozmawiałem. Prosiłem i tłumaczyłem. Powiedział tylko tyle, że to nasze siostry więc jak któraś się zgłosi to tak bardzo chętnie. Ale jak nie to mam zakaz aby ich porywać czy wstrzykiwać coś im bez zgody i wiedzy. Skąd on wiedział? Własnie rozmawialiśmy wcześniej ze Strupasem, że jak one tak balują, coś by im można dolać do wina, poszłyby spać do rana a my byśmy się zakradli, obdarowali je prezentem i byłoby już po sprawie. Przecież jakby już miały ten dar w sobie to po ptokach. Co by zrobiły? Poszły na steaż miejską? Do łowców czarownic? No ale nie. Zabronił. Tylko jakby się same zgłosiły i zgodziły. Jeszcze pytałem o tą ich Bretonkę co tam się z nimi zabawia. W końcu ona nie jest z naszej rodziny nie? A każda sztuka jest ważna i to jak najwcześniej. No tutaj to samo. Powiedział, że Pirora i reszta ją lubią, mają co do niej swoje plany, że może w przyszłości przystanie do nas więc no też nie. Chyba, że sama by się zgodziła. - aptekarz wyraźnie się zafrasował gdy to najbardziej oczywiste źródło nosicielek czyli ich koleżanki ze zboru co i tak były wtajemniczone w sprawę odpadało. I na razie nie tylko żadna się nie zgłosiła do tej roli ale też były dość solidarnie odmowne. Ale tak do końca jeszcze Sigismundus nie tracił nadziei, że może którąś z nich uda się pozyskać dla sprawy.

- No może jak będzie po pierwszych miotach i zobaczą, że od tego się nie umiera i da sie przeżyć to któraś nabierze rozumu do głowy i pojmie jaka to ważna rzecz. Zresztą. Sami zobaczcie chłopaki. Czy one wyglądają na takie co im się dzieje jakaś krzywda? - powiedział markotnie otwierając ostatnie drzwi i wchodząc do większej piwnicy. Ta była podzielona na cztery cele z których dwie zajmowały młode kobiety. Jedna chyba nie do końca była wieźniem bo drzwi do celi byly otwarte a ona sama wstała z posłania swobodnie. Druga dla odmiany nie wyglądała na taką co jest tu z własnej woli bo była przywiązana do obręczy wmurowanej w ścianę i wyglądała na senną.

- Ah i to nasze dwie utalentowane nosicielki. To jest Loszka. Moja ulubienica. No chodź, chodź Loszka, przywitaj się z kolegami. - aptekarz zaprezentował swoje dość skromne liczebnie stado hodowlane wskazując na obie kobiety za kratami. Ta o czarnych włosach, nieco skołtunionych, wyszła z celi uśmiechając się nieco niepewnie a nieco głupkowato. Ją właśnie Sigismundus przedstawił jako Loszkę. Wydawało się, że jej rozum rozpłynął się już dawno w jakimś szaleństwie.

- No Loszka, pokaż brzuszek kolegom. Pokaż co tam masz. No? Pokaż. - Sigismundus zwracał się do niej jak do małego dziecka i to takiego niezbyt rozumnego. Albo do jakiejś tresowanej małpki. Dziewczyna spojrzała na niego niepewnie a gdy zaczął podwijać jej koszulę domyśliła się chyba o co chodzi bo ją uniosła. Ukazał się raczej płaski brzuch, bynajmniej nie ciążowy. Za to było widać trzy kołowe znamię Nurgla, jakby wypalone albo wytrawione kwasem na jej brzuchu.

- To prezent z jaskini Oster. Została wynagrodzona i pobłogosławiona za swoją służbę. - pochwalił siebie i ją Sigismundus. - Widzicie? Płaska jest. Nic nie wystaje. Nic jej nie jest. Cała i zdrowa. Na nic się nie skarży. - pokazał im ją jak swojego pacjenta aby zademonstrować kolegom i to tym bardziej uczonym z ich zboru, że nic jej nie dolega. Thobias pokiwał głową przyglądając jej się chłodno po czym wskazał na tą drugą co była zamknięta w celi.

- A ta? Ona nie wygląda zbyt zdrowo. - zapytał o drugą pacjentkę co leżała przywiązana do swojej pryczy i poruszała się jak przez niespokojny sen.

- A to ta idiotka co ją zgarnęliśmy z chłopakami z traktu. A te podziemne zwierzoludy drugą. Teraz żałuję, żeśmy nie zgarnęli obu dla siebie. Przydalaby się. Strupas u nich był nidawno aby może dało się ją wytargować ale nic z tego. Nie był pewny ale oni sami by chętnie dostali jeszcze parę samic. Tak samo jak zimą. Po co im samice? Będą się rozmnażać? Z naszymi samicami? To możliwe? Dziwne jak dla mnie. No ale chociaż są namolni na te nowe samice to nie wiem czy możemy na nich liczyć przy zdobywaniu kolejnych. Ja tam sam nie pójdę, zresztą nie wiem gdzie to jest a Starszy zabronił tam chodzić Strupasowi samemu. To nieco utrudnia jakies kontakty nawet jakby coś dało się z nimi załatwić z tymi samicami. - aptekarz znów westchnął gdy kolejny trop jaki miał nadzieję przybliżyć go do kolejnych nosicielek okazał się mocno wyboisty.

- Ale czemu ona taka chora? - Thobias przypomniał mu czemu pytał o tą niezbyt przytomną więżniarkę.

- A nie, nie ona nie jest chora, jest całkiem zdrowa. Tylko się bez przerwy drze, płacze, wyrywa, szarpie, gryzie i pluje więc musimy jej podawać ziółka na uspokojenie no i wiązać. Ale sami zobaczcie na jej brzuch i resztę. Widzicie? Plaska. Zdrowa i nic jej nie jest. - otworzył jej celę jak to mówił wszedł do środka i zadarł koszulę nosicielki. I tam też widać było wolno poruszający się brzuch ale żadnych zmian chorobowych na nim nie było. Ani tego co tam ma w środku brzucha. Twarz i skóra była spocona a z bliska dało się wyczuć niezbyt przyjemny zapach dawno nie mytego ciała. To jednak nie musiało być związane z tym stanem pseudociąży.

- Ale na razie to dość wczesny etap. Ile to minęło? Drugi dzień? - Thobias musiał mieć naturę uczonego bo wszystko to przyjmował z pewnym chłodnym profesjonalizma ale też i nutką naukowej ciekawości.

- Tak, drugi dzień. I mam już pierwsze wylinki! Dokładnie tak jak mówiła Merga! Chodźcie, pokażę wam! - oznajmił radośnie gospodarz i znów szybko wyszedł z celi i zaprowadził ich do stołu. Na nim były jakieś papiery, notatki, kalendarz oraz opisane pojemniczki. Zupełnie jak przystało na porządnego uczonego dokumentującego swoje badania.

- O, widzicie? To z tej idiotki. Z wczoraj. Dzisiaj miała o te tutaj. To już druga wylinka. Szybko rosną maluchy! Jeśli to co Merga mówiła jest prawdą to jutro będzie miała trzecią wylinkę. I kto wie? Może w Festag już będzie pierwszy miot! - pokazał kolegom coś co wyglądało jak witkie nie wiadomo co. Jak łupina cebuli albo czosnku. Takie cienkie, półprzyzroczyste, delikatne coś. I tłumaczył czym to coś jest i jakie wiąże z tym nadzieje.

- A to od Loszki. Dopiero dzisiaj miała. Ale jest większe. Pewnie więc będzie miała te większe. Na pewno! Jest przecież taka zdolna i pobłogosławiona znamieniem Oster! No to by za tydzień miała rozwiązanie. Jakoś w Marktag. Dzień przed, dzień po ale jakoś tak. Ale jeszcze będę czekał na kolejne wylinki. - radował się jak ojciec jaki spodziewa się narodzin wyczekiwanego dziecka. I znów wydawało się, że ta bezmózga dziewczyna jest jego faworytą i ulubienicą z jaką wiąże wielkie nadzieje.

- No cóż, życzę ci powodzenia Sigismundusie. Ale z tego co wiem to mieliśmy dzisiaj omawiać nieco inne sprawy. Przejrzałem tą listę składnikow jakie podała nam Merga. Myślę, że lwią część powinieneś mieć w swojej oczywiście świetnie zaopatrzonej aptece a jak nie powinny być dość łatwo dostępne w innych przybytkach. Jest jednak kilka składników jakie budzi moje zastanowienie. - nauczyciel wrócił do swojego mentorskiego tonu jakby już tutaj się naoglądał wystarczająco i teraz miał ochotę zająć się sprawą jaka ich tu sprowadziła.

- A tak, oczywiście. To chodźcie, na górę, ja wszystko tu zamknę i już do was idę. - grubas pokiwał swoją byczą głową ale jak już się pochwalił swoimi osiągnięciami to był gotów do dalszej, owocnej współpracy. Wrócili na górę do tego gabinetu a Joachim mógł wspomieć a propos ich rodzinnych ladacznic na jakie tak narzekał aptekarz, że zgodziły się na jego udział w roli niewidzialnej czujki tylko chciały najpierw sprawdzić jak to wygląda w praktyce. Bo jeśli w tej astralnej formie nie mógł otwierać drzwi ani okien to niezbyt to mogło pomóc w ich sforsowaniu. Ale jako ktoś na czatach to mógł się przydać. Na razie jednak czekały na to co wyjdzie ich szlachetnie urodzonym koleżankom w sprawie odbitki klucza do świątynnego skarbca. W końcu zanim zaczęli na poważnie rozmawiać przy stole znów zadzwonił dzwonek i po chwili gospodarz wrócił w mocno rozczochranym i woniejącym winem Aaronem co wyglądał jakby prawie zaspał na to spotkanie.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Portowa; Aleja Mew; tawerna “Wesoła mewa”
Czas: 2519.07.09; Konigtag; popołudnie
Warunki: zaplecze apteki; jasno; cicho; umiarkowanie ; na zewnątrz: jasno, mżawka, łag.wiatr, ziąb


Heinrich






https://i.pinimg.com/originals/00/55...ab3b3a2dc2.jpg



- A to jest Cori, nasza ulubiona kelnerka w tej dziurze. - Łasica przedstawiła Heinrichowi blondwłosą dziewczynę jaka przyniosła im kufle i resztę zamówienia. Rzeczywiście było na co popatrzeć.

- Miło mi cię poznać. Cori jestem, właściwie Corette bo moja mama była Bretonką, ale wszyscy tutaj mi mówią Cori. - przedstawiła się uroczo urocza blondynka. Zresztą jak zdążył zauważyć Heinrich przykuwała uwagę nie tylko obu łotrzyc. Zresztą ona tutaj była ich punktem kontaktowym, zwykle jak ktoś ze zobru miał przekazać którejś z nich a ich tu nie zastał to trzeba było przekazać wieści czy list albo coś innego właśnie Cori.

- Cori nawet nie wiesz jaką harówą się ostatnio zajmujemy. Kompletnie wysiadają mi kolana i stopy. Koniecznie musisz mi zrobić ten swój ożywczy masaż. - biadoliła Burgund jakby jej ktoś wyrządził niebywałą krzywdę w pracy.

- Naprawdę? - zaciekawiła się blondynka chyba mając na tyle wprawy w relacjach z nimi, że rozpoznała, że to ubrawiają i przesadzają ale jeszcze nie była wiadomo jak bardzo.

- Dokładnie tak jak ta ruda małpa mówi. Wyobraź sobie cały dzień na kolanach. Albo na czworkach. Przy pucowaniu gały. I to w ubraniu! I nie tak fajnie jak lubimy tylko ciężka, codzienna harówa od rana do wieczora! - Łasica też dołączyła się do użalania się nad swoim ciężkim losem gdy musiała się wbrew swojej łotrzykowej naturze skalać ciężką, uczciwą pracą. Do tego nudną i mozolną.

- No dobrze. Zrobię wam ten masaż. - uśmiechnęła się ładnie kelnerka i dostała w zamian podobnie wdzięczne uśmiechy. Po czym pisnęła gdy Łasica na odchodne trzepnęła ją w tyłek co wywołało parę rozbawionych uśmiechów u sąsiadów przy innych stołach.

- Co się śmiejecie nicponie?! Klepanie w tyłek kelnerki przynosi jej szczęście! - zawołała do nich łotrzyca w swoich skórzanych spodniach. Obie chyba zdążyły się przebrać po tej świątynnej harówie na jaką z takim talentem utyskiwały bo zwłaszcza Łasica w tych skórzanych spodniach to wyglądała na zabijakę i awanturnicę a nie skruszoną grzesznicę.

- Oj tak, kupa roboty w tej świątyni. A nasz czcigodny kapłan Absalon dalej ciska na nas błyskawice w oczach. Gdyby mógł to by pewnie nas przepędził albo utopił. Ale jest postęp. Właśnie Cori nam powiedziała, że Pirora przysłała wieści, że ten oficer od morrytów, ten z kluczem, “powiedział tak” naszej Fabi więc jutro mają spotkanie u Pirory. Dobrze. Może uda nam się pożyczyć klucz aby zrobić odbitkę. To byśmy były wtedy już jedną nogą w skarbcu. Jak się uda to aż chyba w podziękowaniu dobiorę się do tego jej bladolicego, bretońskiego kuperka i pojadę ją na ostro tak jak lubi. - Łasica już ciszej streściła Heinrichowi najświeższe wieści służbowe. Wyglądało, że ten proces zdobywania klucza zaczęty parę dni temu i policzony na ileś tam etapów i osób w końcu zaczyna iść we właściwym kierunku.

- Dzisiaj to ona pewnie jest u Pirory. W Konigstag mają lekcje języków obcych. Więc pewnie Soria i Pirora ją dziś obrabia. A wczoraj miały być u Kamili na tym kółku poetyckim. Ciekawe jak im poszło. - rudowłosa łotrzyca zastanawiała się na głos gdzie i co mogły porabiać ich zdeprawowane i szlachetnie urodzone koleżanki. I wydawały się dość dobrze zorientowane w swoich grafikach, przynajmniej w tych stałych wydarzeniach albo te o jakich rozmawiały ze sobą ostatnim razem.

- No a co tam w wielkim mieście, poza świątynnymi murami? Bo my to dopiero zaczynamy dzień i wracamy do życia. - niebieskowłosa łotrzyca zagaiła do Heinricha co go tutaj sprowadza bo raczej nie był stałym bywalcem tej tawerny.

- Może byłeś w okolicy jak mżyć zaczęło i nie było już innego suchego dachu w okolicy co by wejść i się ogrzać. - zaśmiała się cicho Burgund chyba nie spodziewając się, że odwiedził je w celach towarzyskich.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 25-03-2023, 22:29   #85
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Popołudnie, tawerna “Wesoła mewa”



Heinrich na okazję pobytu tutaj porzucił wytworne ubranie i nieskazitelność skóry. Przyczernił nierówno włosy, jako komuś kto wygląda starzej niż jest naprawdę. Charakteryzował swój wygląd, aby jego twarz wydawała się umęczona nie wiekiem, ale życiem.
- Chciałem zobaczyć was po przemianie w cnotliwe dziewice. - odparł nachylając się bliżej do dziewczyn - Przecież może ta atmosfera działać po pracach, w tle. - przesunął wzrokiem po twarzy Burgund - Czy ta harówa wygładziła wam skórę dłoni, gdy myłyście te podłogi? - czule przesunął kosmyk włosów Burgund opadający na twarz - Czyżby taka cnota też wygładziła wam skórę twarzy, czy tak miałyście zawsze, a mój wzrok za stary? - zapytał szeptem patrząc kobiecie w oczy.

- To taka gładsza jestem jak się z bliska patrzy? - zaciekawiła się filuternie Burgund wcale się nie odsuwając od kolegi ze zboru. Nawet podparła sobie dłonią twarz przesuwając tą drugą po włosach mężczyzny w całkiem pieszczotliwym geście.

- No to może Heinrichu powinieneś częściej patrzeć z bliska. Ona ma tak z bliska całkiem ciekawe miejsca do oglądania. Takie gładkie i w ogóle. - Łasica bez skrępowania zajrzała w ładnie wyeksponowany dekolt koleżanki gdy ta się tak ładnie pochyliła nad stołem odpowiadając na ruch Heinricha.

- Ale z tą harówą to mamy dość. Gdyby nie to, że jesteśmy na robocie dawno byśmy rzuciły tą męczarnie. - dorzuciła liderka wężowych dziewczyn ze zboru dając znać, że udawanie cnotliwej niewiasty pokutującej całymi dniami w największej świątyni w mieście jakoś nie leży w gestii jej zainteresowań. Jednak skoro to był tylko bilet wstępu do zdobycia zasobów jakie wzmocnią zbór to była gotowa się poświęcić.

- Nieludzka mordęga. Poświęcacie się dla sprawy, godne pochwały. - mężczyzna pokiwał głową z aprobatą - Nie wierzę, że gromadka świątynna nie zwraca na was należytej uwagi. - uśmiechnął się do Burgund - Może powinna pokazywać bardziej te gładkie i tajemne miejsca? - zwrócił się do Łasicy - Wiecie. Całkowicie niewinnie, przypadkiem.

- Ależ my bardzo chętnie! Zwłaszcza w ramach pokuty my bardzo chętnie byśmy pokazywały co sobie kto życzy i z najgłębszą pokorą i gorliwością wypełniały wszelkie pokutne polecenia jakie by ktoś miał dla niegodnych ladacznic! - zapewniła Łasica tak żarliwie jak to by jakaś biczowniczka wyznająca kanon wiary nie powstydziła. I do tego jakby odkryła pokrewieństwo dusz i zainteresowań z rozmówcą.

- A gdyby ten ktoś kazał nam odsłonić wszystko, nawet nie przypadkiem aby obnażyć naszą sromotę to naturalnie nie ośmieliłybyśmy się protestować tylko starały się sprostać tym wymaganiom i życzeniom. - Burgund wdzięcznie przejęła pałeczkę tej rozmowy co tylko potwierdzało jak obie się świetnie rozumieją i uzupełniają nawet bez przygotowania.

- No ale niestety nie na robocie. - westchnela z wyraźnym żalem Łasica zupełnie jakby za szyba cukierni widziała smakowity tort ale nie mogła po niego sięgnąć.

- No. Nie możemy ryzykować. Absalon to i tak krzywo na nas patrzy jakby tylko czekał na pretekst aby nas wywalić. A to by nam wszystko utrudniło. - Burgund też smutno westchnęła jakby całkiem lubiła zabawę w cierpienia młodej pokutnicy.

- Bo jak jesteśmy hostessami w teatrze albo kelnerkami na przyjęciu u Pirory to co innego. To bardzo chętnie i Pirora też to na rękę. No ale teraz to poważna sprawa to lepiej nie ryzykować. - liderka slaaneshytek pokiwała smutnie głową, że nawet jak prywatnie ma inne zamiłowania i preferencje to "na robocie" chociaż z żalem to jest w stanie je okiełznać.

- Ale ja i tak pogadałam trochę ze Stanem. To rybak. Młody. Ma jakieś majaki i sny dokąd chyba usłyszał syreni śpiew. Jak tak na szybko liczyłam to całkiem możliwe, że słyszał naszą Sorię jak jeszcze buszowała jako syrena. Ala matka go przyprowadziła no i nie mogłam za bardzo z nim gadać. Może jakby któregoś dnia sam przyszedł to wtedy. Bo go nie znam. Młody jakiś. - rudowłosa podzieliła się wiadomością, że jednak nie wszystko było takie szare, trudne i smutne podczas dzisiejszej harówy.

- Aha. A mnie się udało służyć pięknej pani w okropnie ubłoconych trzewikach. Strasznie je próbowała wyczyścić przed wejściem więc oczywiście pokornie zaproponowałam swoje plugawe ręce. Podobało mi się jak przed nią klęczałam i miałam jej stopę na swoich udach. Szkoda, że obie byłyśmy w ubraniach i przy świadkach. Ona też patrzyła na mnie z góry tak aprobująco jakby lubiła kleczace przed sobą służki. Oby! Przynajmniej coś pożytecznego by z tego wyszło. Ale też jej nie znam. Może to jedna z tych co przyjechała na turniej. - niebieskowłosa w skórzanych spodniach też podzieliła się z kolegą że przeżyła podczas dnia w świątyni jakoś przyjemne momenty.

- Im wyższa głowa, tym większa szansa na smak w uległych służkach. - stwierdził Heinrich - Może temu Absalon tak bardzo chciałby się was pozbyć? Żeby sama wasza obecność nie rozbudzała grzesznych myśli podwładnych? - uśmiechnął się półgębkiem - Albo nawet takich myśli w nim samym. Nie byłbym bardzo zdziwiony takim obrotem spraw. Może by dało się takowe wywołać?

- Może. - odparła po chwili zwłoki niebieskowłosa łotrzyca w skórzanych spodniach po tym jak naradziła się spojrzeniem ze swoją partnerką.

- Ale na mnie robi wrażenie kogoś kto naprawdę nie lubi i pogardza kobietami. Poza tym ta przykrywką jest na spalenie. Po Festag zapewne zrobimy skok i Johana z Barbarą z Salzburga zniknął. - dała znać, jak widzi sprawę.

- Nawet trochę szkoda. Taki silny i stanowczy mężczyzna. Mogłoby być ciekawie. - Burgund wyraziła swój żal na myśl, że zapewne nie będzie im dane spróbować się z mocarnym i stanowczym kapłanem.

- Ale kto wie? Może tak jak mówisz, wiara tamtej trzódki Absalona może wcale nie jest tak mocna jakby chciał. Przynajmniej nie u wszystkich. - dodała dziewczyna w spodniach z wesołym uśmiechem.

- Ale jeśli ktoś nie da się zaciągnąć na szybki numerek w jakimś zakamarku to raczej tego nie sprawdzimy. - Burgund zdawała się być sceptyczna co do szans na uwiedzenie kogoś w ciągu kilku nadchodzących dni gdy miały odgrywać swoją pokorną rolę.

- No tak, szkoda ryzykować jak jesteśmy na robocie. - koleżanka zgodziła się z jej wnioskiem.

- Cóż, zawsze z taką możliwością można po akcji pomyśleć, a przynajmniej takie rozważania umiliły by wam przetrwanie tych mordęg. - pogłaskał Burgund po policzku nim odparł się na krześle - Choć ja do was i w innym typie romansu przychodzę. Pomocy mi trzeba w ogarnięciu własnych interesów... a dokładniej to zależy mi na podwładnych poza nas. Jakby to rzec... Nieobarczonych ciężarem innym niż pieniądz. A do tego możliwi do poświęcenia w razie potrzeb, bez uronienia łezki. - dodał powoli lekko chrapliwym głosem.

Obie łotrzyce uśmiechnęły się ładnie do tych życzeń pomyślności w planach ale przestały się uśmiechać jak się okazało po co kolega ich tu odwiedził. Popatrzyły po sobie chwilę się namyślając po czym jak zwykle pierwsza odezwała się Łasica.

- A to różnie. Zależy kogo szukasz. Do jakiej roboty. Na kiedy i tak dalej. - dała znać, że takie ogólne zagadnienie jest zbyt ogólne aby mogły kogoś od ręki polecić.

- Na ten moment konkretnego zadania nie mam, a tylko chęć nawiązania współpracy... długoterminowej. Takiej co za odpowiedni pieniądz podejmie się wszystkiego. Zależy mi na posiadaniu dostępu do informacji niższego miasta. - spojrzał na Łasicę - Moje plany mogą rodzić się niespodziewanie i ulegać zmianom... - pstryknął palcami w powietrze -... bez ostrzeżenia, wedle potrzeb. Temu nie mogę tylko na waszych umiejętnościach i znajomościach z innymi polegać. Potrzebuję być w pewnym sensie samodzielny. Za poprzedniego życia było trochę łatwiej w tej kwestii, choć swoich ludzi też miałem. Sądzę, że łatwiej jednak szukać niż unikać. Więcej widocznych zagrożeń.

- Ale masz wymagania… - zaśmiała się Łasica chociaż krótko i bez wesołości. Obie łotrzyce popatrzyły na siebie z zastanowieniem.

- Zwykle się kogoś szuka na konkretną robotę albo jakiś typ. Wiesz, co innego jest szukać zabójcy, co innego szajki do obrabiania kogoś w ciemnych zaułkach a co innego bandę co komuś wybije zęby czy okna. Raczej mało kto jest na tyle uniwersalny aby mieć kogoś na każdą okazję. - Burgund odparła aby nakreślić koledze jak to się zwykle u nich w ferajnie zaczyna od szukania odpowiednich ludzi.

- No i jak za pieniądz to nie licz na jakąś lojalność do grobowej deski. Przynajmniej na początku. Za pierwszym razem to zwykle obie strony zakładają, że lepiej nie mieć do tej drugiej zbyt wielkiego zaufania. A to przychodzi z czasem. Jak się okazuje, że ta druga strona nie robi cię w wała. - dorzuciła Łasica dając znać, że tak na początek to wielkiej miłości między wynajmującym a najmitami to też raczej nie będzie.

- Musisz się na coś zdecydować. Kogo szukasz. Bo ludzie z ferajny zwykle się specjalizują w jakimś typie zleceń. I mają określone powiązania no i opinię na mieście. Co ma dobre i złe strony. Goście spoza miasta są bardziej płynni. Głównie ci z załóg statków albo co niedawno przybyli do miasta. Nie mają powiązań albo słabe, więc po nich za bardzo nikt by zapewne nie płakał ale też i słabo znają miasto no i nie mają powiązań. Więc to zależy kogo szukaz. - Łasica znów wróciła do punktu w jakim pewnie i mogłaby kogoś polecić no ale właśnie potrzebowała znać więcej detali kogo właściwie szuka Heinrich do tej współpracy.

- Kogoś, kto zajmowałby się pozyskiwaniem informacji z miasta, nie ze sfer wyższych. Kogoś, kto w razie potrzeby nastawiałby ucha, nawet jeżeli własnym by ryzykował. - spojrzał zaciekawiony na Łasicę i nagle dodał - Naprawdę włamujesz się do pokoi naszych sprzymierzeńców by nocą się z nimi kochać?

Obie łotrzyce w skupieniu marszczyły brwi i powoli kiwały głowami przyswajając te dokładniejsze wytyczne kogo szukał Heinrich więc jego ostatnie pytanie nieco je zaskoczyło. Ale i wywołało radosne i bezczelne uśmiechy.

- Dziewczyny ci powiedziały? Pewnie Pirora co? - domyśliła się liderka łotrzyc i wyznawczyń Węża szczerząc się do niego radośnie. I chyba wzmianka o tamtym numerze ją ucieszyła.

- A tak, zdarzyło mi się. Włamałam się do pokoju Pirory jak jeszcze w zimie mieszkała w karczmie i zanim się przeprowadziła tam na Bursztynową do siebie. Włamałam się a potem się kochałyśmy całą noc! Było fantastycznie! - roześmiała się wesoło więc chyba tamtą zimową i nocną przygodę wspomniała równie ciepło i miło jak jej blondwłosa i błękitnokrwista partnerka.

- A z tymi uszami no to jest parę osób. - dorzuciła po chwili i zaczęły się we dwie na głos zastanawiać kto by mógł tu być odpowiedni. Parę imion czy ksyw jakie heinrichowi nic nie mówiły przewinęło się i z przyczyn różnych koleżankom nie wydały się w końcu odpowiednie. Ale ostatecznie parę “twarzy” mu podpowiedziały, łącznie z tym jak ich znaleźć i się z nimi skontaktować.

No więc do ciężkich zadań to był dobry Łamigłówka. Chłopak z ferajny. Taki odpowiednik Silnego. Chyba nawet znali się między sobą chociaż z widzenia. Rosły, silny i brutalny. W sam raz aby komuś połamać szczękę czy żebra, wejść “na rympał” czym wyraźnie obie łotrzyce gardziły i same uważały się za elitę tutejszych włamywaczy, oszustów i naciągaczy zaś przemocą fizyczną wyraźnie gardziły. No ale czasem i taka była potrzebna. Łamigłówka mokrą robotą raczej się nie zajmował tak świadomie i celowo ale, że miał ciężką rękę i pałę - stąd właśnie jego ksywa - to i zdarzało się, że nie wszystkie ofiary jego napaści dożywały kolejnego dnia.

Był też Lipka. Bardziej podobny fachem do obu łotrzyc. Kieszonkowiec i włamywacza jednak koleżanki po fachu dały wyraźnie poznać, że może i ma ten fach w ręku, ale obie uważają się za lepsze od niego. Niemniej to był typowy miejski rzezimieszek, w sam raz aby gdzieś się zakraść czy coś zwędzić.

Był Stukacz. Bo stukał swoimi drewnianymi podestami co mu zostały po dawnych nogach. Był wcześniej marynarzem póki ułamany maszt nie strzaskał mu obu nóg tak bardzo, że trzeba było je obciąć. Teraz był zawodowym żebrakiem. Za parę groszy mógł być niewidzialny w miejscach skąd nie przeganiano żebraków.

Była Lisa Kuperek. Ladacznica pełną gębą. Ale prawie zawsze z jakimś syfem lub leczyła się po jakimś czy też ktoś ją znów zbrzuchacił. Więc raczej nie miała co liczyć na zatrudnienie w karczmach, tawernach czy burdelach nie mówiąc już o zamtuzach i lokalach z wyższej półki. Jako pospolita, portowa dziwka pracowała na ulicy, zwykle w portowych rejonach. Więc nie była zbyt wybredna co do klientów a i właśnie ksywa o tym świadczyła. Mimo wszystko głupia nie była więc może i coś by załatwić umiała o ile oczywiście ladacznica pasowałaby do takiego miejsca i zadania.

Była też Czerwony Kubraczek. Ksywa od czerwonego ubrania w jakim często chodziła. Dawniej miała zadatki na herszta jakiegoś pomniejszego gangu, może nawet by z czasem awansowali na poważniejszych graczy bo śmiałości, odwagi i mocnych pięści jej nie brakowało a do tego miała głowę na karku. Niestety za bardzo lubiła zagraniczne używki dla jakich d straciła głowę a w końcu swój gang i pozycję. Obecnie wciąż miewała porywy dawnej świetności ale jednak chwilowe i nałóg wciąż ją zżerał. Jej lojalność była mocno chwiejna bo zwykle należała do tego kto mógł jej zaoferować woreczek z pożądaną substancją a jak wszyscy w ferajnie o tym wiedzieli no to nikt nie najmował jej do poważnych zadań. Ale czasem frajerzy w porcie dawali się nabrać na jej wygląd i gadkę bo jak chciała to potrafiła być bardzo przekonywująca a nawet czarująca tak jak dawniej.

No jeszcze był Bercik. Niziołek co miał sklepik z gruchotami. Ale wszyscy wiedzieli, że to także paser. Za to brał prawie wszystko chociaż oczywiście za podłą cenę, 20% wartości to chyba był jego górny limit no ale jak ktoś, coś zwędził i chciał upłynnić, zwłaszcza jak zależało mu na czasie no to szedł do Bercika. Była plotka, że sprzedawał też plotki i można było się od niego różnych rzeczy dowiedzieć, zwłaszcza właśnie takich od swoich klientów, tych lewych. Było też nieprzyjemne podejrzenie, że być może rozmawiał równie chętnie ze strażą miejską lub innymi takimi łowcami nagród więc nad jego głową zbierały się ciemne chmury. Ferajna strasznie nie lubiła kapusiów i zwykle potem znajdowano ich trupy w Zaułku Topielców. Widocznie na razie albo go na niczym nie złapano za rękę albo to było takie gadanie bo jakoś dalej prosperował i nikt mu drugiego uśmiechu na gardle nie dorobił.

- No to masz tu parę osób. Rób co uważasz. Po żadnej z nich za bardzo byśmy nie płakały i raczej nie znają się z nami inaczej niż z widzenia. Ale jak dla mnie drogi na skróty nie ma i jak chcesz sobie założyć siatkę szpiegowską to po prostu musisz założyć siatkę szpiegowską. Gotowej nikt ci nie da i jak zaczynasz od zera to musisz ją budować kawałek po kawałku. - zakończyła swój wywód Łasica dając znać, że może zostawić z tym kolegę i dać mu działać po swojemu. Ale, że wątpi aby ot tak udało mu się sklecić sprawny mechanizm bez poświęcania czasu i własnego zaangażowania.

Heinrich uśmiechnął się z zadowoleniem i skinął głową.
- Taki zaczątek mi wystarczy. Hmm... A gdybym chciał komuś włamać się do pokoju by zmolestować to do ciebie walić? - zapytał żartobliwie Łasicy.

- Oczywiście! Zwłaszcza jak to byłby ktoś przystojny albo jakaś ślicznotka. Jak jeszcze by lubił taki ktoś zabawy z nocnymi włamywaczkami to już w ogóle z uśmiechem na ustach i pocałowaniem w rękę! A co? Masz kogoś takiego? - Łasica znów się roześmiała widząc, że Heinrich wrócił do jednego z jej ulubionych tematów i okazała pełen entuzjazm dla takiej inicjatywy. Burgund zresztą też pokiwała głową dając wyraz swojego poparcia i zainteresowania.

- Na razie nie mam innego... tylko siebie. Ale to opcja jedynie dla chętnych na bardzo ostre traktowanie. - zaśmiał się... niepewne czy mówił poważnie - No i dzieciaka, Joachima się znaczy, bo biedak coś spięty.

- Chętnych na bardzo ostre traktowanie? - Łasica spojrzała porozumiewawczo na swoją rudowłosą partnerkę jak kot co usłyszał buszującą po podłodze mysz. Na obu twarzach wykwitły wesołe uśmieszki.

- No to może i by się dało coś zrobić. Jakby jakaś dziura w oknie albo rysy przy zamku to nie był powód do jakiejś wielkiej afery. - powiedziała liderka slaaneshytek jakby podchodziła do negocjacji poważnej transakcji handlowej. Tylko takiej jaka sprawia jej dużo przyjemności, a i przedmiot obrotu też jest przez nią lubiany.

- A Joachim taki spięty? Za dużo pracuje i za mało chodzi po tawernach. Sam widzisz jakie fajne dziewczyny można tam spotkać. A są jeszcze i inne rozrywki. - Burgund dołączyła do koleżanki w tej rozmowie wymownie zataczając dłonią na resztę tej hałaśliwej pstrokacizny jaka siedziała, stała, chodziła, kłóciła się, rozmawiała czy rżnęła w karty w tej portowej tawernie. Także ich trójka wydawała się tylko kolejną grupką w tej hałaśliwej i barwnej mieszance.

- Na wieczór jestem poza domem, ale w nocy zostaję w domu. - spojrzał uważnie po kobietach - Tylko czy naprawdę jesteście pewne wyboru? Nie przyjmuję reklamacji.

- Naprawdę? Dla mnie brzmi jak zaproszenie. A właściwie to masz jakieś doświadczenie w tej materii drogi panie? - Łasica spojrzała znów na rudowłosą koleżankę, ale sama wzięła gliniany kufel i upiła z niego łyk wracając spojrzeniem do swojego rozmówcy siedzącego po drugiej stronie stołu. Tym razem uderzyła w bardziej kokietujący ton niż przed chwilą.

- No właśnie. Na co by takie dwie nocne włamywaczki mogły liczyć? - zapytała Burgund też ciekawa tego umawiania się na niezapowiedzianą nocną wizytę.

- Doświadczenie inkwizycyjnej przeszłości może być nagięte na ukaranie bezczelnych kobiet, które wejdą w coś, z czego tak łatwo się nie wyplączą. - złożył pocałunek na policzku Łasicy, po czym uniósł się z siedzenia - Zostawię was na razie splątane wyobraźnią. Na razie.

- No to my cię też zostawim+y. Na razie. - odparła wesoło i całkiem obiecująco Łasica nie mając nic przeciwko takiemu cmoknięciu w policzek. Burgund też mu posłała całusa po czym tak je zostawił obie przy stole.

- To do jutra. Pewnie będziemy na tym rodzinnym spotkaniu. - rzuciła mu Łasica na pożegnanie.


Wieczór, kamienica Joachima



Były Inkwizytor miał dobry nastrój, gdy zbliżał się do miejsca, w którym mieszkał mag-kultysta. Zapowiadało się dość ironiczne spotkanie między nieposłusznym Sigmarowi magiem a człowiekiem, który większość swojego dorosłego życia spędził na łowieniu takich i zabijaniu ich... niekoniecznie bez ofiar osób trzecich.
Z delikatnym samozadowoleniem, ruszył do drzwi młodego maga, ubrany w skórzaną kurtę podróżną pod podróżnym płaszczem. Zapukał do tych "wrót" twardą drewnianą laską i w oczekiwaniu przybrał poważny wzrok profesjonalisty.

Drzwi otworzył ponuro wyglądający zbrojny z opaską na oku, którego Heinrich mógł rozpoznać jako ochroniarza Joachima, Gunthera, od niedawna też członka zboru. Zmierzył on inkwizytora badawczym spojrzeniem.
- Szukacie mistrza Joachima?

Heinrich spojrzał na Gunthera i skinął głową.
- W rzeczy samej. Mamy do przedyskutowania sprawy.

***

Po chwili Heinrich został zaproszony do salonu, gdzie czarodziej, kończący właśnie popijanie jakiś ziół, wstał z fotela.
- Heinrichu, co cię do mnie sprowadza? - zmrużył nieco oczy.

Były Łowca Czarownic obserwował reakcję Joachima.
- Czyżby był jakiś problem? - zapytał wprost, jakby przechodził do przesłuchania - Przeszkodziłem w czymś? Wyglądasz na spiętego.

- Intensywny dzień miałem… - czarodziej wbił spojrzenie w Inkwizytora. Jako członkowie Zboru powinni wykazywać do siebie minimum zaufania, ale w końcu Heinrich był wcześniej łowcą czarownic.
- To chyba nie jest przesłuchanie? Jesteśmy po tej samej stronie, prawda?

- Jeszcze kilka miesięcy temu to była opcja byśmy byli wrogami. - Heinrich odparł naturalne, bez cienia winy - Ciężko uwolnić się od przeszłości, prawda? - dodał retorycznie i kontynuował - A do tego twoje mieszkanie byłoby słabym miejscem na takową rozmowę z przymusu, i to jeszcze jak masz ochronę. - przeniósł ciężar na trzymaną laskę - Nie obawiaj się starego bezzębnego psa z metalem w szczęce. - chrapliwie zaśmiał się - Przychodzę by pomoc zaoferować. Z Akademią.

- Z Akademią? - błysk pojawił się w oku Joachima.
- Byłem tam dzisiaj z rektorem i łowcą nagród Hetzwigiem. Artefakt Vesty znajduje się podziemiach zapięczętowany w skrzyni, która chyba tłumi jego moc, ale ja ją i tak wyczułem…. problem polega na tym, że żeby tam się dostać opowiedziałem o zagrożeniu i że ktoś może chcieć wykraść coś cennego z Akademii. Dlatego planują wzmocnić zabezpieczenia…

Heinrich lekko uśmiechnął się.
- Jakiś czas temu rozmawiałem z Czerwonym Johanem. - odezwał się po wysłuchaniu całej opowieści maga o tym, co wydarzyło się w Akademii - Jest możliwość bym zagadał go ponownie, aby właśnie dostać przydział jako ochrona w Akademii, cenne ładunki... Możliwie nawet Rune miałby z tym łatwiej by się wkręcić lub kogoś innego. - wyjaśnił.

- Dobry pomysł… wtedy uderzymy w nocy, weźmiemy artefakt i uciekniemy z nim… tylko wtedy osoby zaangażowane w ochronę będą podejrzane… dobrze byłoby np. jakieś rany udać… - zauważył Joachim.

- A twoje umiejętności w magicznych iluzjach? - dopytał były inkwizytor.

-To nie jest moja specjalność, jestem Astromantą - westchnął czarodziej - mogę w pewnym zakresie przewidzieć przyszłość, zmienić los, wędrować jako postać astralna…

- Zawsze możemy po prostu jednego z ochrony ubić by samemu nie musieć dużo oberwać. - zaproponował.

- Jutro jest spotkanie Zboru, możemy dopracować szczegóły…. pytanie czy lepiej zaangażować w to dziewczyny Łasicy czy grupę Silnego?
- Sądzę, że Silny to lepszy wybór. - zastanowił się - Choć... Daj mi czas, przemyślę i podam na Zborze. Dziewczyny są w świątyni zaangażowane, a i tak wielu nie chce do Akademii wciskać. - spojrzał w oczy maga - A jak w sumie było z Hetzwigiem?

- Całkiem w porządku, był ciekaw moich zdolności wróżbiarskich i pytał się gdzie mieszkam. - Raczej nie wyglądało by mnie o coś podejrzewał, albo przynajmniej dobrze to maskował... - Joachim wzruszył ramionami.

- Hmm... - Heinrich przymknął oczy - Możliwe, że pomysł się stworzył, ale dopiero jutro zobaczę czy wszystkie kawałki się złożą. - otworzył oczy - Pamiętasz, kiedy Merga odpływa?

- Chyba po Festag, miała zabrać ze sobą do Norski zrabowane mienie ze świątyni…a czemu ma to znaczenie dla tej sprawy?

- Qui pro quo, Joachimie. - von Achterberg zmrużył oczy i powtórzył powoli niepokojącym okrutnym tonem - Qui pro quo.

***

Opuszczając dom Joachima były inkwizytor zastanawiał się nad kolejnym dniem. Na pewno będzie musiał spotkać się z Rune, najlepiej jeszcze przed zborem. Resztę spraw będzie mógł załatwić podczas zgromadzenia.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 25-03-2023, 22:33   #86
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Konigtag; ranek; świątynia Mananna


Mnich westchnął, siostry nie uznały go na razie za godnego herolda ich przybycia. Vigo, George, Annika i Marissa będą musieli na razie wystarczyć. Przygotował się do kolejnego dnia w służbie lepszym od siebie i ruszył na miasto, najpierw do świątyni.

Przywitał Łasicę delikatnym uśmiechem.
- Och, ten deszcz został pobłogosławiony przez Węża. Każdemu na kogo nie okrytą skórę spadnie kropla wyrasta członek albo dziura. Teraz wszyscy tam eksperymentują. - pogłaskał czule kobietę po policzku - A ty musisz pozostać tu i udawać pokutnicę. Och, biedactwo.

- To by było nawet ciekawe. Chociaż trudne do ukrycia. Ale mieć tyle przyrodzeń albo otworków do penetracji i zabawy no to musiałoby być ciekawe. Chociaż nie wiem czy sama bym tak chciała. - Łasicy chyba spodobała się taka wizja odmalowana przez kolegę bo zadumała się nad nią przez chwilę i jakoś nic nie miała przeciwko takiej pieszczocie policzka jaką jej zaserwował.

- Po co ci więcej otworków czy przyrodzeń? Z tymi co masz to trudno obrobić bo jesteś taka pazerna. Zresztą jak to by było takie widoczne to byś od razu na stos trafiła. - Burgund pokręciła swoją miedzianą głową ale raczej z rozbawienia niż prawdziwej negacji słów koleżanki.

- Tak czy inaczej na razie zostajemy tutaj i z tym. - Łasica miała tak dopasowany bogobojny czepek, że nie było widać jej charakterystycznych, granatowo - niebieskich włosów. Ale i tak wskazała smętnym gestem na wiadro, szmaty i miotły z jakimi musiały się zmagać aby doprowadzić tą wieżę dzwonną do porządku.

- W sumie miałem do was sprawę. Mówiłyście, że macie jakąś koleżankę, która poznałaby drogi Ojczulka. Sigismundus poprosił mnie, abym z nią porozmawiał. Jest dobrym naukowcem, ale brak mu obycia z piękniejszą płcią. Możemy ustalić jakieś spotkanie?

- Tak? Tak mówiłyśmy? - Łasica zamrugała oczami jakby niezbyt kojarzyła takie swoje słowa. Ale Burgund trzepnęła ją lekko w ramię aby zwrócić na siebie jej uwagę.

- To pewnie mu chodzi o tą co Onyx mówiła. Że mają tam w robocie tą Laurę czy jakoś tak. - przypomniała jej rudowłosa w białym czepku co ostatnio mówiła ich wężowa koleżanka. Teraz i Łasica pokiwała głową, że już sobie coś przypomina.

- A racja, było coś… - przyznała i zastanowiła się chwilę. - Czasem coś Onyx o niej wspominała jak sie wymieniałyśmy plotkami z pracy ale my to raczej jej nie znamy. To trzeba by się z Onyx ugadywać, ona ją zna. W końcu pracują razem. My to możemy najwyżej przekazać jej wiadomość. Ale dopiero po tej tutaj harówie na szmacie. Wieczorem pewnie. To może jutro sam będziesz ją prędzej widział jak przyjdzie na spotkanie. - liderka slaaneshytek zgodziła się przekazać wieści koleżance no ale, że była z Burgund póki co uwiązana do roboty tutaj to możliwe, że zanim się skontaktują z Onyx to prędzej jutro wieczorem Otto sam ją spotka na zborze. *

***

Konigtag; przedpołudnie; hospicjum


Przybycie Fabianne Otto przyjął z ulgą. Każdy dzień był dla niego nerwowy odkąd usłyszał przepowiednię Somnium. Musiał przestać pokładać taką wagę na słowa służki Morra.
Spojrzał na szlachciankę słysząc jej pytanie co do Herolda Soren.
- Niestety Marissa, jak Annika nie jest tu z naszej woli czy chęci. Musimy dostać zezwolenie na wypuszczenie jej, jeżeli postąpimy wbrew ich zaleceniom, mogą odmówić wpuszczenia jej w ogóle. Trochę cierpliwości Frau von Mannlieb. - uśmiechnął się - Naciesz się na razie swoim nowym nabytkiem, a martwieniem się o Marissę i Thorna pozwól zająć się mi. Jednak, jeżeli mogę. Czy byłabyś chętna zainwestować trochę w Annikę? Dziewczyna ma wielką podróż przed sobą, niedługą, ale istotną. I trzeba by ją była odpowiednio odziać i wyekwipować. Zabrałbym ją do płatnerza, niech dziecię nacieszy swoją rządzę krwi czymś ostrym.

- Do płatnerza? - tego bretońska szlachcianka chyba się nie spodziewała. Bo spojrzała z zastanowieniem najpierw na rozmówcę a potem na rzeczoną już właściwie byłą pacjentkę hospicjum. I jej kasztanowłosa koleżankę. Te spojrzały też nieco zaskoczone na Otto ale czekały na przebieg rozmowy.

- Właściwie mogę. Ale się kompletnie na tym nie znam. Na ubraniach i strojach to tak no i jeszcze zwykle Oksana mi doradza. Ale na broni i zbrojach to w ogóle. Ale pojechać możemy. Tylko już nie dzisiaj bo jesteśmy umówione u Pirory i Sorii. Może jutro albo w nowym tygodniu. - ostatecznie chociaż materia o jakiej mówił mnich była raczej mało znana szlachciance to jednak zgodziła się tam zabrać swoją nową służącą.

- Och, oczywiście nie dzisiaj. Masz na pewno dużo na głowie, a Annika chce pewnie zaznać trochę przyjemności przed obowiązkami. Przekaż jej po prostu moją ofertę, na pewno się ucieszy. Mnie też się przyda wyekwipować na jej podróż. - skłonił się szlachciance - Proszę pozdrów ode mnie czcigodną Sorię i Pirorę.

- Dobrze, przekażę im pozdrowienia od ciebie. A z Anniką to możemy się umówić na któryś dzień. Dobrze aby był z nami ktoś kto się na tym wszystkim zna bo ja to w ogóle. Jak już mam wydać na coś pieniądze to bym wolała na coś skutecznego i pożytecznego. - czarnowłosa i bladolica szlachcianka zgodziła się na taką propozycję. Chociaż w tej militarnej sprawie nie czuła się orłem sądząc po tonie i wyrazie twarzy.

- A przyjemności no to oczywiście, moja łaźnia już czeka na jej przybycie. - uśmiechnęła się do przyjemniejszych i bardziej znajomych tematów zerkając w stronę gdzie na chwilę odeszły obie pensjonariuszki hospicjum.

- Powodzenia zatem chętnie bym się przyłączył, ale mam inne obowiązki tutaj. Oczekuję jednak dokładnych relacji, jak zobaczymy się następnym razem. - Otto uśmiechnął się do szlachcianki i skłonił na pożegnanie.

- Oh, Otto, bardzo chętnie bym cię ugościła tak jak ostatnio Pirora no ale byłeś u mnie i sam widziałeś w jakich okropnych warunkach muszę żyć i nie mogę się nawet we własnym domu czuć tak swobodnie jakbym chciała. Takie wizyty w salonie to górna granica na co mogę sobie pozwolić. - czarnowłosa szlachcianka o mleczno białej cerze obleczonej w elegancką, czarną, żałobną suknię westchnęła przejmująco skarżąc się młodemu mnichowi na swój ciężki los. I zapewne nie chodziło jej o warunki materialne bo tak na oko Otto to rezydencji von Mannliebów niczego nie zbywało co zapewne powinna mieć rezydencja pełnomorskiego kapitana i jego młodej żony. Ale mimo, że owa młoda żona mówiła nieco na wyrost to żal na ten brak swobody działania wydawał się autentyczny. W końcu w przeciwieństwie do jej blondwłosej przyjaciółki z Averlandu nie mogła sobie pozwolić aby urządzić sobie prywatny loch w piwnicy do pikantnych zabaw jakie obie lubiły.

- No ale w tych skromnych progach będziesz oczywiście zawsze mile widziany. I oczywiście opowiem ci wszystko ze szczegółami no i może nawet wyślę Annikę bo niech chociaż dziewczyna trochę poużywa życia skoro jej pani tak nie może jakby chciała. - dodała zerkając na drzwi przez jakie właśnie wracały obie młode pensjonariuszki hospicjum. Ich pani zdawała się im zazdrościć, że dzięki swojej anonimowości mogą sobie pozwolić na znacznie więcej niż ona co była rozpoznawalna w towarzystwie a pewnie nie tylko.

Reszta dnia minęła Otto bez większych wydarzeń. Wracając do domu zaplanował sobie następny dzień. Rano odwiedzi świątyni Morra, nawet jeżeli nie znajdzie Matki Somnium, ma kilku zmarłych za których chciałby się pomodlić. Później oczywiście jego powinność w Hospicjum, ale nie podejrzewał, aby dużo się działo. Zastanawiało go czy uda mu się odwiedzić Fabianne i Annikę przed zborem i zabrać je na małe zakupy dla Herolda Norry.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 26-03-2023, 13:14   #87
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację


Podczas wizyty u Barona Joachima zaskoczyła informacja o wizycie tamtego na bagnach. Ale starał się z tego jakoś gładko wybrnąć.
Stwierdził, że to tłumaczy obecność potwora w snach. Sen mógł być wywołany albo niepokojem związanym z tym wydarzeniem, albo być ostrzeżeniem od wyższych sił.
Zapytał się, czy ludzie z miasta często zapuszczają się na bagna, jeśli tak, to trzeba było ich ostrzec. Albo i zorganizować wyprawę żeby się zajęła tym potworem.
Również polecił Baronowi odpoczynek, chociaż wróżba którą miał sugerowała, że czas sprzyjał wyrafinowanym przedsięwzięciom, więc jeśli Baron coś planował, to nie należało się z tego wycofywać, tylko zachować większą czujność i ostrożność.

Kiedy wychodzili, zagadnął kapłankę Morra, mówić, że może z tą jej wzmianką że mury we śnie przypominały mury Akademii jest coś na rzeczy, bo sam miał wróżby wskazujące że coś złego może się tam wydarzyć. I to łączyło się też z niepokojącymi wróżbami o których wcześniej opowiadał kiedy spotkali się u Van Hansenów. Miał nawet mieć spotkanie z rektorem w tej sprawie.

Miał nadzieję, że w tej sposób nieco odsunie od siebie podejrzenia jeśli artefakt Vesty rzeczywiście zostanie wykradziony z Akademii, bo przecież czemu złodziej miałby ostrzegać sam przed sobą?


Południe, wizyta w Akademii


“- No i? To to? - zagaił go Hetzwig który też wszedł do środka i rozglądał się po tym wszystkich rupieciach. W końcu spojrzał chytrze na magistra. - Podobno czarodzieje widzą rzeczy jakich normalni ludzie nie mogą dostrzec. To co magu? Dostrzegłeś coś niezwykłego? Bo rektor mówi, że zostawił tą wisienkę na koniec i wiele do oglądania już nie ma. - odezwał się ponownie patrząc na niego z kpiącym uśmiechem. Przy drzwiach rektor spojrzał na nich ale raczej rozmawiał z Bartolomeo o tym wstawianiu nowych drzwi i krat, jak to by wyglądało, ile zajęło, ile kosztowało i tak dalej.”

Joachim zawahał się. Czuł wabiący go ze skrzyni odgłos dzwoneczków i wiedział, że to było to czego szukał. Tylko niestety przez strategię która przyjął doszło do wzmocnienia ochrony tego miejsca i nie łatwo będzie teraz wykraść artefakt…. ale przynajmniej spróbuje go zobaczyć.

- Tak, wyczuwam moc płynącą z tej skrzyni. Ale żeby więcej się dowiedzieć musimy ją otworzyć…

Łowca nagród skinął głową i spojrzał w stronę drzwi. Tam rektor już kończył umawiać się z Bartolomeo na te szacunki i kosztorysy co do drzwi i obaj podeszli do dwóch gości.

- Joachim mówi, że to może być to czego szukamy. Można otworzyć i rzucić okiem? - Hetzwig skinął kciukiem w stronę stojącej pod ścianą wielkiej i niezbyt urodziwej skrzyni. Za to sprawiała całkiem solidne wrażenie, nawet jak się patrzyło tylko zwykłymi oczami.

- Obawiam się, że to nie będzie teraz możliwe. - odparł grzecznie ale stanowczo profesor Vogel. Widząc pytające spojrzenia szybko wyjaśnił. - Procedura wymaga aby to robić wyłącznie w obecności wymaganej komisji. W tym wypadku chodzi o mnie, naszego głównego magazyniera oraz przedstawiciela ratusza, kapitanatu oraz upoważnionych kapłanów. Łącznie to jak widzicie pięć szacownych osób. Zresztą jak koledzy widzicie jest kłódka i dwa zamki, łącznie jest potrzeba trzy klucze. Z czego my mamy tutaj tylko jeden. Drugi jest w świątyni Mananna a trzeci w kapitanacie portu. - rektor jak i poprzednio wydawał się skłonny do współpracy i zależało mu na przekonaniu gości i to tak aby nie odnieśli wrażenia, że coś ukrywa lub mataczy. Procedura brzmiała jednak dość skomplikowanie jakby ktoś chciał się zabezpieczyć, że jedna, nawet uprawniona osoba z kluczem nie powinna dobrać się do zawartości skrzyni.

Joachim uważnie słuchał słów profesora, które, podobnie jak wygląd skrzyni, sugerowały, że ktokolwiek umieścił tutaj artefakt, zdawał sobie sprawę że jest to coś o wielkim znaczeniu lub bardzo niebezpieczne.
- Oczywiście, szanujemy procedury…. wiesz może Profesorze, od jak dawna ta skrzynia się tutaj znajduje?

- Niezbyt długo. Jakoś to trafiło do nas pod koniec jesieni. Jeszcze zanim zima zaczęła się na dobre. - rektor zmarszczył brwi aby odświeżyć sobie pamięć ale nie brzmiało jakby ta skrzynia stała tu od początków budowy tego miasta i uczelni.

- A w jakich okolicznościach trafiła? - Joachim kontynuował pytania. Wszelka wiedza na ten temat była cenna.

- W dość dramatycznych. I potrzeba było odpowiednie miejsce do bezpiecznego składowania aż się postanowi co z tym robić dalej no i na razie tak to zostało jak widzisz. A czemu cię tak zainteresowała ta skrzynia? Uważasz, że ma jakiś związek z twoją wróżbą? Może coś ci się wyjaśniło podczas tej naszej małej wycieczki o co chodzi z tym zagrożeniem? - rektor widocznie nie był skłonny zdradzać zbyt wiele o tej skrzyni a może to też stanowiło część systemu bezpieczeństwa. Łowca nagród i mistrz ślusarski na razie się przysłuchiwali zerkając ciekawie to na rozmówców to na skrzynię jaka stała się głównym tematem rozmowy. Zaś profesor Vogel był ciekaw czy jak już właściwie obeszli całą uczelnię to czy magister jaki przybył tu przedwczoraj z ostrzeżeniem może już wyjaśnić coś więcej niż wtedy.

- Tak, sądzę że moje wróżby dotyczyły w szczególności zawartości tej skrzyni. Ważne jest, żeby nie wpadła w niepowołane ręce, wiązałoby się z tym zagrożenie, choć nie znam wszystkich szczegółów, moje metody dają wskazówki o bardziej kierunkowym charakterze niż bardziej szczegółowe rozwiązania. Na szczęście jako rezydent Kolegiów jestem właściwą osobą żeby zająć się tą sprawą, ale chciałbym się dowiedzieć więcej - czarodziej odparł pewnym siebie tonem, starając się przekonać rozmówcom że jako ekspert od takich magicznych tematów powinien wiedzieć jak najwięcej.

- Rozumiem i doceniam ale jak już mówiłem decyzja nie zależy tylko ode mnie. Jestem tu, że tak powiem, kustoszem tego magazynu ale ta rzecz nie należy do mnie. Przekażę twoją prośbę komisji. - Vogel skłonił głowę ale w kulturalny sposób odmówił podejmowania pochopnych decyzji jeszcze raz podkreślając, że nie jest tu jedynowładcą.

- No jak to już wszystko to ja już pójdę. W najbliższym czasie przyślę kosztorys zamówionych zabezpieczeń i omówimy wszystko jeszcze raz na spokojnie. - mistrz ślusarski zabrał głos uznając, że skoro to było ostatnie pomieszczenie do oglądania to jest gotów zabrać się do pracy.

- A gdzie cię spotkać magistrze? Na wypadek gdybyś znów miał jakieś uczulające na niebezpieczeństwo wróżby? - zagaił do Joachima łowca czarownic.

Joachim podał adres swojej kamienicy
- Regularnie patrzę w gwiazdy, więc nie wykluczam że pojawią się jakieś nowe znaki, choć mam nadzieję na lepsze wieści.

- A o jakiej komisji mówić Rektorze? Należącej do Akademii? - czarodziej postanowił przynajmniej tego się dowiedzieć.

- Nie, nie. Znaczy tylko częściowo. Akademię ja reprezentuję. A reszta to ci co wspomniałem. Ktoś z ratusza, kapłanów i kapitanatu. Będę musiał ich powiadomić o tej sprawie. I jeśli byś był zainteresowany otwarciem tej skrzyni to przedstawię im twój wniosek po czym zostanie czekać na odpowiedź. - rektor Vogel chętnie wyjaśnił te wątpliwości przypominając ten skład komisji o jakim mówił wcześniej więc widocznie chodziło o tą samą.

- No i trzeba się tak na wszelki wypadek przygotować na wścibskich gości skoro nasz magister mówi, że mogą się skusić na zawartość tej skrzyni. - dorzucił Hetzwig wskazując brodą na spory kufer wielkości małej szafy.

Popołudnie, rozmowa w Aptece Sigmindusa

- A tak, oczywiście. To chodźcie, na górę, ja wszystko tu zamknę i już do was idę. - grubas pokiwał swoją byczą głową ale jak już się pochwalił swoimi osiągnięciami to był gotów do dalszej, owocnej współpracy. Wrócili na górę do tego gabinetu a Joachim mógł wspomieć a propos ich rodzinnych ladacznic na jakie tak narzekał aptekarz, że zgodziły się na jego udział w roli niewidzialnej czujki tylko chciały najpierw sprawdzić jak to wygląda w praktyce. Bo jeśli w tej astralnej formie nie mógł otwierać drzwi ani okien to niezbyt to mogło pomóc w ich sforsowaniu. Ale jako ktoś na czatach to mógł się przydać. Na razie jednak czekały na to co wyjdzie ich szlachetnie urodzonym koleżankom w sprawie odbitki klucza do świątynnego skarbca. W końcu zanim zaczęli na poważnie rozmawiać przy stole znów zadzwonił dzwonek i po chwili gospodarz wrócił w mocno rozczochranym i woniejącym winem Aaronem co wyglądał jakby prawie zaspał na to spotkanie.

- Dobrze cię widzieć bracie - Joachim uśmiechnął się do Aarona, starając żeby to nie wygłądało to jak kpina. Nawet trochę go polubił, choć oczywiście przykre, że taki zdolny czarodziej pozwalał by nałóg niszczył jego potencjał.

- Rozmawialiśmy właśnie o imponującym przedsięwzięciu którym kieruje Sigismundus i o tym jak możemy je wesprzeć. Co do składników na mikstury, te dostępne do kupienia proponuje podzielić pomiędzy nas żeby nie kupować tego samego w nadmiernych ilościach, ja mogę dość sporo zakupić.

- Kilka bardziej egzotycznych składników znajduje się na okolicznych bagnach i tam myślę, że lepiej nie wyprawić się w pojedynkę, tylko większą grupą. Tym bardziej, że jak się dzisiaj dowiedziałem, podczas polowania na tych właśnie bagnach jeden z mieszkańców miasta trafił tam na ślad jakiegoś potwora dużo większego od człowieka, chociaż szczegółów nie znam bo nie widział go z bliska.

Przez chwilę nauczyciel i aptekarz patrzyli na Aarona z powątpiewaniem. Bo ten wpatrywał się w nich niezbyt bystro i marszczył brwi jakby przez alkoholowe opary walczył z własną pamięcią usiłując skojarzyć o czym rozmawiają.

- Aaa… Te muchy… I czerwie w łonach… Tak, tak, już kojarzę… Aha i co z tym? - wreszcie wydawało się, że coś się odektało we właściwym miejscu bo rozczochraniec pokiwał głową, że coś jednak pamięta z tego co było mówione. Co obaj jego koledzy przyjęli z ulgą i uśmiechami zadowolenia.

- No i właśnie dyskutujemy o miksturach wspomagających tą hodowlę. - wyjaśnił mu Tobias jakby mówił do ucznia jakiego nie było na ostatniej lekcji i teraz trzeba mu na szybko streścić o co chodzi w tej nowej.

- Dobrze koledzy może ja to wszystko uproszczę. Z tymi najprostszymi to ja sobie poradzę. Już wysłałem Strupasa by zdobył resztę. Przypuszczam, że do zmroku powinien wrócić. Więc wieczorem pewnie byśmy mogli zacząć produkcję. Sądząc po opisie przepisów dzień czy dwa i powinny być gotowe. Więc myślę, że na Wellentag, może Aubentag tak z zapasem, powinny być gotowe. Co prawda ta z traktu już do tego czasu ma szansę wydać miot ale jeszcze Loszce można dopomóc a tej drugiej przyda się na następny raz. Te najprostsze wedle opisów przyspieszają wzrost i czas dorastania maleństw w łonie o 10 do 20%. Więc może nie powala no ale to zawsze dzień czy dwa wcześniej niż bez tego. A przypominam, że jak te muchy mają być gotowe do użycia na przełomie miesiąca to okienko czasowe do zapłodnienia ladacznic mamy dość niewielkie. Potem oczywiście też można ale są coraz mniejsze szanse, że osiągnie się dorosłe osobniki na moment ataku. - gospodarz szybko nakreślił jak widzi sprawę zbierania tych składników. Wyglądało na to, że w podstawowej wersji jest szansa, że sam to da radę załatwić chociaż pomoc kolegów byłaby mu na rękę.

- Tak, ale te bardziej zaawansowane są skuteczniejsze ale też wymagają trudniejszych do zdobycia składników. Przyznam, że niezbyt mi się wyprawa na Diabelskie Bagna. Mają złą opinię. Rzeczywiście masz rację Joachimie, przydałoby się tam wysłać solidny zespół. Zwłaszcza jak tam taka mgła i jakieś potowory. Mamy właściwie kogoś kto zna się na bagnach i potworach? - guwernant przyznał mu rację ale też zauważył, że wyprawa na okryte złą sławą Teufelsumpf zapowiada się na dość trudną. Zwłaszcza jak tam miały jakieś potwory wchodzić w grę.

- Ja też wolałbym sam tam się nie udawać. Wziąłbym co najmniej mojego ochroniarza Gunthera i może kogoś z ludzi Silnego. Vasilij albo Norma chyba się trochę znają na wyprawach w plener? Moglibyśmy też poprosić o pomoc kogoś z plemienia Lily… - czarodziej wyliczał możliwe osoby przydatne w takie wyprawie.

- Lilly to miała iść do tych swoich jaskiniowców dziś lub jutro. Nie wiem czy jeszcze jest w mieście. A Vasilij i Norma mieli towarzyszyć Merdze to już tak trochę mieliśmy ich oszczędzać. Trzeba by dostać zgodę Starszego czy można by ich użyć. - Thobias skinął powoli głową bo coś ich zbór miał zdecydowanie miejski charakter i za bardzo ludzi z lasów, wiosek czy bagien to jakoś nie mieli. Norma przybyła ostatniej zimy z dzikiej i mroźnej Norski a Vasilij był hersztem lokalnych przemytników to była nadzieja, że może by mieli jakieś talenty w tej materii.

- No, to ktoś ma czas żeby się dzisiaj albo jutro Starszego o to zapytać? Ja mam trochę teraz rzeczy na głowie, jak sprawa artefaktu Vesty, ale tutaj chyba musimy Tobiasie, Aaronie porozmawiać na osobności? - czarodziej spojrzał na współwyznawców, wzdychając. Za dużo było naraz do planowania, ale w końcu jego Patron władał losem i intrygami.

- Ja tu jestem jak w lochu. Nie mogę się stąd ruszyć, muszę wszystkiego dopilnować. Może wieczorem jak Strupas wróci to go mogę poprosić aby wysłał wiadomość. - gospodarz odezwał się pierwszy zgłaszając te same trudności o jakich mówił jeszcze służącemu Joachima jakiego do niego posłał z prośbą o spotkanie.

- Ja jak będę wracał to mogę zostawić mistrzowi wiadomość. Coś mam mu od was przekazać? - guwernant odezwał się z dostojeństwem i otworzył swoją torbę wyjmując z niej przybory do pisania i kartki aby napisać ową wiadomość dla Starszego.

- No mnie to by się ktoś do pomocy przydał. Bo we dwóch ze Strupasem to ledwo wiążemy koniec z końcem. Sami widzicie, jeden z nas zawsze musi być tutaj to na wszystko inne zostaje ten drugi. Nie wiem jak to będzie jak się stąd wyprowadzę. W tej jaskini Oster to też musiałbym kogoś mieć do pomocy. Przecież ktoś hodowli musi przypilnować, pewnie trzeba będzie jakieś cele czy inne klatki dla nich pobudować. Na początek mogę zabrać Strupasa no ale to wtedy żadnego z nas tu w mieście nie będzie. I co by nie mówić to jednak lubię tą aptekę i nie chciałbym aby mi tu wszystko rozkradli czy spalili. I jeszcze nie wiem co z hodowlą bo jak wam pokazywałem właśnie zacząłem. Ta z traktu to może wydać miot może jutro, może pojutrze, może w Wellentag najpóźniej. Przynajmniej wedle zapisków Mergi. A Loszka to parę dni później, jakoś w okolicach Marktag by wypadał termin. Jednak dzień w jedną czy drugą stronę może się to różnić. W Marktag też chciałem poszukać wozu z budą do transportu do tej jaskini. Bo tak w środku tygodnia to trochę nie wiadomo gdzie szukać. W dzień targowy najłatwiej. - grubas wylał z siebie całą listę komplikacji i potrzeb jakie ostatnio odkrył głównie w związku zaczętą hodowlą muszego nasienia Oster i planowanymi przenosinami do jej jaskini. Z tego co mówili wyglądało, że to cały dzień drogi na wschód więc niezbyt daleko z perspektywy miasta i okolicy ale też i nie tak blisko aby w pół dnia dało się wyskoczyć za miasto i wrócić.

- Dobrze, zapiszę to. Ale jutro i tak mamy zbór więc pewnie sam będziesz mógł porozmawiać z mistrzem. - Thobias zamoczył pióro w przenośnym kałamażu i zaczął nim pisać na papierze. Jak się można było spodziewać po wykształconej osobie, do tego nauczycielu i wychowawcy miał bardzo ładne i staranne pismo.

- A faktycznie jutro jest zbór - westchnął Joachim.
- Ostatnio jestem taki zapracowany, że czas szybko leci. Czarodziej rozumiał skargi aptekarza, ale nie miał zamiaru zostać pomagierem każdego potrzebującego pomocy w zborze, uważał że i tak teraz miał sporo na głowie a dobrze przecież było tez mieć czas na lektury i badania.

- Może ktoś z plemienia Lily mógły na stałe pomagać w jaskini? - zaproponował.
- No i dobrze że jutro jest spotkanie, bo zlokalizowałem artefakt Vesty w Akademii. Niestety nie będzie łatwo go wydostać.

- Może. Ale to by trzeba z nią pogadać a rzeczywiście ostatnio Starszy mówił, że miała udać się tam do swoich to może jej już nie być w mieście. Ciekawe czy zdąży do jutra wrócić. - aptekarz zadumał się nad propozycją młodszego i szczuplejszego kolegi. Jednak zgodnie z ustaleniami z wcześniejszego spotkania jakie odbyło się ledwo parę dni temu rzeczywiście była mowa, że mutantka miała udać się do swojej rodzimej jaskini za miastem aby omówić z nimi parę spraw więc mogło już jej nie być w mieście. Chyba, żeby coś opóźniło jej wymarsz z miasta.

- Zlokalizowałeś artefakt Vesty? I jak wygląda? Co to jest? Gdzie jest? - Thobias nie ukrywał swojego zaciekawienia nowym tropem jaki wiódł do tej z Sióstr jaka poświęciła się temu samemu patronowi co on więc nią był najbardziej zainteresowany.

- Jest ukryty w zapieczętowanej skrzyni w podziemiach Akademii. Słyszałem od niego wezwanie, niczym brzmienie dzwonków. Niestety, rektor jest bardzo ostrożny w tej sprawie i nawet nie pozwolił na otwarcie skrzyni… nie będzie też łatwo się tam dostać… - wyjaśnił Joachim.

- Czyli wiesz gdzie to jest? Trafiłbyś tam ponownie? Szkoda, że nie pozwolił otworzyć. Dalej nie wiemy co to jest. Ale jak słyszałeś zew Vesty to pewnie to to czego szukamy. - Tobias swoim analitycznym umysłem próbował przyswoić to co powiedział kolega.

- Ale jak jest gdzieś tam w środku Akademii to rzeczywiście nie będzie łatwo tego wydobyć. A duża ta skrzynia? Tak coś aby wynieść w plecaku czy torbie? - zaciekawił się grzecznie gospodarz. Nie widział skrzyni więc pytanie było zrozumiałe. Ale skrzynia była spora, pewnie dwóch ludzi by musiało ją przenosić. Do tego prowadził tam korytarz piwniczny i zamykane drzwi do piwnicy i jeszcze te do samego magazynu. A rektor rozmawiał z Bartolomeo o wstawieniu nowych zabezpieczeń.

- Trafić trafiłbym ale trzeba się przynajmniej by było przez dwoje drzwi przedostać. A skrzynię musiałoby dwoje ludzi przenieść. Mimo wszystko powinniśmy działać pewnie szybko, bo planują dodatkowo wzmocnić zabezpieczenia - zadumał się Joachim.

- Czyli dość spora. W kieszeni się tego nie wyniesie. Trudno będzie to załatwić dyskretnie. - zadumał się guwernant i wychowawca gdy usłyszał te wieści.

- Od dyskretnych spraw to mamy Burgund i Łasicę. Ich można by zapytać. - zaproponował Aaron widząc chwilę ciszy przy stole.

- Znowu one? Przecież jak im się uda to znów przypiszą sobie sukces. A już teraz jest ich najwięcej i się panoszą. A trzeba się liczyć, że na ten ich słodki miód ktoś znów się skusi i będzie ich jeszcze więcej. Myślę nad jakimś fortelem aby wydobyć tą skrzynię. Już prędzej wolałbym poprosić o pomoc chłopaków Silnego. Od zimy ich pozycja też spadła tak jak i nasza. - Tobias skrzywił się na myśl, że frakcja slaaneshytek miałaby znów przypisać sobie jakiś sukces w szukaniu dziedzictwa Sióstr.

- Już przy tej świątyni znów grają pierwsze skrzypce. Jak im się uda znów będą na piedestale. Ja też się zgłosiłem no ale właśnie po to aby nie było, że one te wszystkie sukcesy osiągają same. A zasiać się nie chcą. A to taka ważna dla nas wszystkich sprawa. - aptekarz też wydawał się nie być zwolennikiem wzrostu znaczenia koleżanek spod znaku Węża. No i wyraźnie miał do nich żal, że nie chcą dać się zasiać nasieniem Oster.

- To jak ich nie chcecie to nie. Ale wtedy trzeba wymyślić jak wydobyć stamtąd tą skrzynie. Ja mógłbym tam skoczyć jakbym wiedział jakie to drzwi ale sam to i tak jej nie wyskoczę. - mruknął Aaron odkorkowując sobie butelkę i chyba niezbyt przejmując się kto tu kogo lubi bardziej czy mniej w ich sekretnej, spaczonej rodzinie.

- Co masz na myśli mówiąc “skoczyć” - spytał się Joachim, na razie pomijając kwestię współpracy ze slaaneshytkami. To nie było dla niego kluczowe, tylko rezultat, nie miał teraz czasu na intrygi.

- No skoczyć. Najpierw tu a potem skok tam. Czasem. Czasem mi się udaje. Przez ścianę do środka albo na odwrót. Tylko nie wiadomo co tam jest to jednak ryzyko jest. I nie zawsze się udaje. Właściwie to czasem. - wymamrotał Aaron napełniając sobie kubek nową porcją wina prosto z butelki nie kłopocząc się z jego rozcieńczaniem wodą. Dwaj ich koledzy zmrużyli oczy niezbyt wiedząc jak traktować mamrotanie kolegi.

To się może okazać przydatne, jak działa to zaklęcie? - zainteresował się Joachim.
- Może dopracujemy plan jutro na zborze? Ale obawiam się, że czas nie działa na naszą korzyść więc trzeba by zrobić akcję w ciągu najbliższych kilku dni…

- To nie jest zaklęcie. Chyba… Chyba nie… Nic nie mówię ani nie robię gestów… Ot pomyślę sobie, że chcę tam skoczyć i już. Samo tak… Właściwie nie wiem jak to dokładnie działa. Taki wrodzony talent. Tak to nazywali. W Kolegium. Niektórzy tak mają. Rodzą się z tym. Albo tamtym. - wymamrotał Aaron nieco rozkojarzonym tonem. Sigismundus i Thobias przysłuchiwali się temu z zainteresowaniem bo rozczochrany i zaniedbany magister raczej nie kojarzył się z czymś innym niż kimś na wiecznym kacu lub popijającym coś w kącie. Jak teraz. Duszkiem wypił chyba z pół kubka i siąpił nosem więc raczej nie wyglądał jak jakiś godny zaufania uczony nie mówiąc już o magistrze sztuk mistycznych.

- No tak, jutro zbór. Ha! A może i poród! Z tej pielgrzymki powinny wyjść te małe to patrząc po wylinkach jakie miała do tej pory to może już jutro,albo pojutrze, albo jeszcze dzień potem. Trzymajcie proszę kciuki aby wszystko poszło jak najlepiej! Nawet za tą idiotkę bo co jak co ale na razie z nosicielkami to jest skąpo to nawet taką durną babę trzeba oszczędzać. - gospodarz pokiwał mądrze głową ale skoro mowa była o jutrzejszym, razem tradycyjnym terminie spotkania to i wrócił do tego tematu.

- No rzeczywiście. Powodzenia w hodowli, no i innych sprawach. Ale na mnie już czas. Jeszcze będę musiał wysłać tą wiadomość. - guwernant skinął głową i zaczął wkładać swoje papierzyska z powrotem do swojej torby.


************************************************** ******

Joachim zmęczył się dużą ilością spotkań i planów. Była kwestia pomocy w planach mnożenia się pomiotu Oster i potencjalnej wyprawy na bagna po składniki, choć tam widziano jakiegoś potwora, który nawiedzał też ludzi w snach... czy ten stwór był związany z Vestą? Miał też udać się na kolejne spotkanie ze zwierzoludźmi Gnaaka i zastanawiał się czy jakoś tych dwóch kwestii nie połączyć. No ale stwierdził że najważniejsza jednak była sprawa dziedzictwa Vesty. Ono go wzywało. Dlatego też temu chciał nadać najwyższy priorytet.

Wieczorem jeszcze odwiedził go były inkwizytor Heinrich. Pomimo niechęci do tej profesji wizyta wcale nie zakończyła się źle, ponieważ tamten zaoferował pomoc w sprawie artefaktu zamkniętego w skrzyni.

Przed snem zdecydował się postawić wróżbę na temat zdobycia artefaktu Vesty. Skłaniał się ku temu by jak najszybciej zorganizować kradzież, zanim obrona Akademii zostanie wzmocniona. I chciał postawić wróżbę czy to dobry pomysł i czy lepiej wziąć do pomocy Silnego czy Łasicę.

Następnego dnia planował się wyspać i trochę rano odpocząć, potem może jeszcze przed Zborem mógłby pogadać z Silnym czy ten byłby skłonny pomóc w napaści na Akademię. Dobrze też byłoby dowiedzieć się czegoś o tej komisji o której wspomniał rektor, w sumie mógł się przejść do ratusza i złożyć doniesienie o tym potworze na bagnach, a przy okazji spytać się o tą komisję. No i był Zbór, gdzie można było ich plany dopracować...



 
Lord Melkor jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 26-03-2023, 17:34   #88
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 24 - 2519.07.10; agt; ranek - południe (1/2)

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Południowa; ul. Garncarzy, mieszkanie Heinricha
Czas: 2519.07.10; Anistag; ranek
Warunki: sypialnia Heinricha; półmrok; cicho; umiarkowanie ; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, powiew; chłodno



Heinrich



Tym razem gdy stary inkwizytorski ogar z przetrąconą nogą otworzył oczy okazało się, że jest całkiem wcześnie. Przez szczeliny zamkniętych okiennic widział jasne szpary co oznaczało, że na zewnątrz jest już dzień. Chociaż jeszcze nie zorientował się jak bardzo zaawansowany. Sądząc na słuch to nie działo się na zewnątrz nic wyjątkowego no ale ulica Garncarzy na jakiej zamieszkał kilka tygodni temu nie była najruchliwszą ulicą miasta. Jak się dowiedział od Ilse co przychodziła mu gotować i sprzątać to kiedyś to zapewne był plan aby tutaj skupić cały cech garncarzy z całego miasta i mieli w swoich warsztatach produkować nie tylko na potrzeby mieszkańców ale też na eksport. Na południe do stolicy, do Salzburga no i na statki jakie mogły zawieźć te produkty do Erengardu czy Marienburga a może i jeszcze dalej. Jako przybysz spoza miasta co chwilę mógł natrafić na takie resztki dawnej świetności jaka była w planach a nigdy nie nadeszła. Wyjątkową cechą miasta było to, że porażająca większość warsztatów, tawern, kamienic stała pusta lub prawie pusta podczas gdy w każdym innym mieście do jakiego zawitał miejsce mieszkalne było bardzo cenne i ludzie tłoczyli się w nich jak śledzie w beczce. Zawsze było więcej chętnych do mieszkania niż wolnego miejsca. A ewenementem Neus Emskrank było to, że było tu dokładnie na odwrót. Ale miasto wybudowano niejako sztucznie, mniej niż sto lat temu gdy rządził trend otwarcia się Imperium na morze. I ten port tutaj miał stanowić takie okno na świat. Ale jak to sam miał okazję się przekonać chodząc ulicami tego miasta raczej niewiele z tego projektu wyszło. Choćby na Garncarskiej na jakiej zamieszkał to większość kamienic i warsztatów stała pusta. Stąd nie było kłopotów w tym mieście ze znalezieniem miejsca dla siebie. Chociaż taki pustostan zwykle wymagał remontu. A obecnie słabe odgłosy od ulicy nie dziwiły bo zwykle było tu dość cicho i spokojnie. Trzeba było otworzyć okno aby uslyszeć jak obracają się koła garncarskie podczas nadawania ubłoconymi gliną dłońmi porządanego kształtu. Albo jak czasem przy wypalaniu jakieś naczynie nie wytrzymywało i pękało w piecu czy też ktoś jakieś upuścił. No i raz w tygodniu, rano w Marktag, tych paru rzemieślników obojga płci ładowało swoje wyroby na wózki i jechało z nimi na Plac Targowy do centrum miasta aby próbować coś z nich sprzedać. Wtedy te naczynia stukały o siebie i czyniły pewien hałas no ale to było w poranki dnia handlowego a dziś był Agnestag więc było spokojnie.

W sypialni przy zamkniętych okiennicach panował półmrok i cisza. Co pozwoliło Heinrichowi spróbować złapać resztki snu. Bo tym razem coś mu się śniło. Ale był to dość chaotyczny sen. Mozaika różnych postaci, obrazów i scen porozrzucana bez ładu i składu.

Jak ta scena z widownią. Znów tam ni to stał ni siedział wśród tej widowni, nieco w głębi i z całkiem dobrym widokiem na scenę. Chociaż na tyle daleko, że nie widział wszystkich szczegółów. Tym razem nie był sam. Łasica i Burgund obramowały go chętnie przyklejając się wdzięcznie do jego boków jakby był ich ulubionym aktorem czy diwą. Były w swoich białych czepkach i twarzach pokornych grzesznic. Ale poniżej miały gorsety, bieliznę, pończochy i całą resztę nadającą im wyglądu drapieżnych, wyuzadnych kurtyzan. Ale mimo tak wyzywającego stroju nikt z widowni zdawał się nie zwracać na nich uwagi. Wszyscy byli wpatrzeni w przedstawienie na scenie.

Na scenie zaś ktoś ostro się kotłował na łóżku. Naga kochanka leżała na plecach wysoko unosząc swoje biodra i stając tylko na palcach stóp aby napędzana podnieceniem jakie udzielało się i widowni ułatwić zadanie swojemu kochankowi. A tak jak ona była młoda, piękna i gładka tak on był paskudny. Kobieta zdawała się tego nie zauważać albo było jej wszystko jedno. Wydawał z siebie chrapliwe, zwierzęce odgłosy i właściwie Heinrich nie był pewien czy to przypadkiem nie jest coś innego niż człowiek. Nie był też pewny kim jest ta kobieta bo nie widział jej twarzy zatopionej w obfitych poduszkach albo przysypaną własnymi włosami lub też jej dziki kochanek pochylał się nad nią tak, że ją zasłaniał. Chciał zapytać swoich koleżanek ale zorientował się, że ich nie ma. Nie zauważył gdzie je wywiało chociaż przed chwilą tak czule go obejmowały. Jak o nich pomyślał to nagle wydało mu się, że tam na tej estradzie to może być któraś z nich. Łasica? Burgund? Pirora? Soria? Fabienne? Onyks? Oksana? Właściwie o której z nich nie pomyślał to nie był pewny czy to nie któraś z nich. A może to któraś z tych aktorek co miały przyjechać do miasta? Albo jeszcze ktoś inny? Z daleka nie miał na tyle dobrego miejsca aby dostrzec jakiś szczegół jaki pomógłby ją zidentyfikować. Zresztą jej kochanka też nie. Miał wrażenie, że to mógł być każdy a kontrast między jasnym, gładkim kobiecym ciałem a chropawym, ciemnym i męskim był uderzający. Gwałtowność aktu i ta odmienność pasowała do gwałtu ale przeczyły temu jęki rozkoszy jakie oboje wydawali.

A chociaż nie widział detali to podobnie jak w poprzednim śnie wiedział, że kobieta skrywa w swym brzuchu dar Oster. Nawet jak o tym pomyślał to wydało mu się, że jej brzuch napęczniał jak przy zaawansowanej ciąży. Ale gdy zamrugał oczami to znów wracał do normy. Właściwie to nie była scena tylko trawa. Trawa na jakieś leśnej polanie. I tym razem to już chyba rzeczywiście była któraś z dziewczyn ze zboru jaka jęczała pod atakami któregoś z ungorów i oboje zdawali się nie zwracać uwagi na otoczenie. A jak się rozejrzał to na tej polanie podobnych par i innych konfiguracji było więcej. Odwrócił się gdy usłyszał ostry, alarmujący trzask łamanych gałęzi. Coś tam było! Coś zbliżało się bezpardownowo łamiąc krzaki i pomniejsze gałęzie. Zdecydowane coś potężniejszego i większego od człowieka. Bo to na bagnach było. Stał po kolana w grząskim bagnie przeklinajac swoją metalową nogę jaka jeszcze bardziej utrudniała mu wydostanie się z matni. A tam, we mgle słyszał jak coś pędziło rozchlapując bagno jakie Heinricha tak skutecznie zastopowało. Próbował się czegoś złapać aby się wydostać ale sięgnął tylko do bagiennej trawy. Po chwili trzymał w dłoniach jej wyrwane kępki a bagno sięgało już mu ponad połowy ud. Tonął!

Uwagę zwróciło mu łagodne, ciepłe światło. Gdy podniósł głowę przestając się szamotać ujrzał światło. Jakby gwiazdę z nieba. Albo zapaloną latarnię. Tylko bez latarni. I zawieszoną w powietrzu. Jak jeden z tych bagiennych ogników jakie ponoć mamiły podróżnych na bagnach. Ale miał dziwne wrażenie, że to światło oberwuje go tak samo jak on to światło. Ale to coś co pędziło z taką mocą, tu musiało być coś wielkiego. Widział już zarys tej wielkiej, pokracznej sylwetki we mgle jaka zdawała się pędzić dokładnie tutaj! Bagna zdawały się nie zatrzymywać potwora tak jak jego co już utonął w nich do pasa i nie mógł sie wydostać! W pewnym momencie szamocząc się usłyszał nowy odgłos. Jakby odległa muzyka, świergot ptaków, muzykę fletów czy dzwoneczków, zniekształcony chór śpiewający jakieś pieśni albo psalmy. Ale uwięziony w bagnie nie dał rady się odwrócić aby się rozejrzeć.

- Tak, to wymagało od nas dużo pracy. - powiedziała Oksana nagle podchodząc do niego, biorąc go pod ramię jakby byli gdzieś na ulicy czy karczmie i prowadząc przez te bagna jakby w ogóle ich tu nie było. - To miłe znów zobaczyć takie namiętne spotkanie przy tych kamieniach. - powiedziała wesoło uśmiechając się przyjemnie i wskazując gdzieś w bok. Gdy też tam spojrzał ujrzał polanę, te wielkie, prastare głazy, ognisko i orgię ze zwierzoludźmi jaką chyba przed chwilą obserwował z bliska.

- To było dobre Heinrichu. Z tymi aktorkami. Naprawdę dobrę. Tylko musimy to dobrze rozegrać. Omotać je siecią powiązań, zależności no i żądzy. Cokolwiek co by zadziałało. Ale tak, sam pomysł jest dobry. Trzeba się tylko do niego odpowiednio zabrać a niestety nie mamy zbyt wiele czasu. Czas nie gra na naszą korzyść. Oczywiście na wszystko jest sposób. Na zdobycie większej ilości czasu także. - powiedział Starszy bo nagle okazało się, że lider zboru w swojej todze czy habicie no i tej wysokiej masce idzie obok niego.

- A ja nie jestem zadowolona. Od pół roku pracowałam ciężko na to aby otworzyć i rozpropagować ten nasz nowy teatr. A teraz jak to wyjdzie z tymi muchami to wszystko szlag trafi. - Pirora odezwała się z drugiej strony i szła w swojej kolorowej sukni jakby to bagno jej się nie imało.

- Oh, kochanie, musimy coś poświęcić. Lepiej kogoś obcego niż kogoś z nas. Na pewno będziesz jeszcze miała swój teatr i wielkie, ekscytujące sztuki, wspaniałych aktorów i scenariusze napisane tak, że widownia będzie je oglądać z zapartym tchem. - Merga odezwała się jakby chciała ukoić żal i rozgoryczenie blondwłosej szlachcianki. Pirora pokiwała głową ale raczej tak jak dorastająca panienka co słyszy od rodziców, że dziś to nie ale jutro to na pewno coś tam jej pozwolą, przywiozą czy podarują gdy w gruncie rzeczy nie wierzyła, że tak się stanie.

- No właśnie. Dobra robota. Jakbyś czegoś potrzebował to daj znać. Dobrze, że rozumiesz, że potrzebujemy więcej nosicielek. A nie jak coniektórzy. - aptekarz poklepał go przyjaźnie w ramię i spojrzał na niego z uśmiechem. Za to dwóm mijanym łotrzycom jakie wciąż ubrane w te białe czepki i wyuzdane gorsety patrzyły na nich obrażonym wzrokiem gdy je mijali.

- Tylko nie wiem gdzie idziemy. Loszka coś się zepsuła. - powiedział gdy szli we dwóch ale jakoś okazało się, że trzyma na smyczy jakąs młodą kobietę jaką prowadzi jak psa na smyczy. Czy też raczej ona miała go prowadzić.

- Ona ma inne powołanie. Wyczuwa inne drogi. Potrzebujemy innego przewodnika. Kogoś dotkniętego przez Vestę. Kogoś kto słyszy jej zew wyraźniej od nas. Lub ma w sobie jej nasienie jakie będzie szeptać i prowadzić. - Merga wciąż szła tuż za Heinrichem przez to bagno trzymając dłoń na jego ramieniu. Reszta gdzieś zniknęła. Właściwie to jak to w snach, Heinrich na raz widział jedną, może dwie osoby i jakoś nie rejestrował gdzie one znikają czy się pojawiają. Jakby wszyscy bez trudu mogli go odnaleźć gdziekolwiek akurat nie przebywał. Teraz wyrocznia wskazała na kobietę jaka szła obok. Na jej brzuch. Płaski i zdrowo wyglądający ale matczyny gest dłoni sugerował stan błogosławiony. Kobieta wskazała na kierunek w tych bagnach jaki wydawał się taki sam jak wszystkie inne dookoła.

- Chyba rozumiesz, że tak wyjątkowa istota jak Vesta nie zostawiłaby sobie swojego dziedzictwa bez opieki? Tam się nie trafi ot, tak. Trafią wybrańcy. Ci co mają tam trafić. Ci których da się rozpoznać jako tych wybranych. A inni… No cóż… - głos Mergi dobiegał zza jego pleców a jej dłoń poklepała go po barku. Usłyszał dziki, zwierzęcy ryk. A potem ten zdawałoby się zgubiony wcześniej potwór znów biegł przez te bagna jakby odnalazł intruza i biegł go zniszczyć. I w tym ostatnim momencie Merga klepnęła go jeszcze raz i wskazała na światło. To unoszące się w powietrzu światło rozproszone przez mgłę. Właściwie zorientował się, że chyba przez cały czas je widział. Teraz światło przyśpieszyło i oddalało się w kierunku czegoś co było ledwo widoczne we mgle. Coś większego nieco nad powierzchnią topieliska, co przez moment to lewitujące światło oświetliło i widział jakieś misternej roboty łańcuszki jakie dygotały na wietrze jakiego nie było wydając cichutki, melodyjny dźwięk. Ale zza jego pleców dobiegały te straszne kroki potwora jaki wydawało się, że biegł wprost na niego. Merga i reszta gdzieś znikła. Został sam i znów zaczął tonąć w bagnie. Krzyknął z rozpaczy gdy miał wybór utonąć w bagnie albo zostać rozszarpany przez potwora jaki już zdawał się pokonywać ostatnie krzaki. I ten krzyk go obudził. Leżał w swoim łóżku, w swojej sypialni. Nie w żadnym teatrze, bagnie czy polanie. Tylko u siebie. Było cicho, sucho i wygodnie. A za zamkniętymi okiennicami wstawał chyba nowy dzień.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Dokerów, tawerna “Stary kocioł”
Czas: 2519.07.10; Anistag; południe
Warunki: główna sala; jasno; karczemny gwar; umiarkowanie ; na zewnątrz: jasno, mżawka, umi.wiatr; chłodno



Heinrich



Właściwie to nie był wcześniej umówiony z byłym żołnierzem. Ale los mu sprzyjał. Starszy wymagał aby każdy członek zboru zostawiał jakieś adres kontaktowy. Tak aby można było tym piśmiennym zostawić list z wiadomością a pozostałym ustnie wybranym kontaktom albo jakąś paczkę czy też wreszcie spotkać się osobiście. Rune właśnie miał kontakt w “Starym kotle”, portowej tawernie o niezbyt dobrej reputacji. Ale dla kogoś o mocnych pięściach i twardym karku to raczej nie była wada. Dla kogoś kto już nie był taki młody za to wyraźnie kuśtykał i nie wyglądał na sprawnego a do tego był obcy to już było o wiele mniej przyjazne miejsce.

Heinrich odczuł to od razu jak tylko otworzył niezbyt wysokie drzwi i wszedł do środka. Co prawda to było dość normalne, że ci co byli w środku odwracali głowy aby sprawdzić kto akurat wszedł do środka. Wszędzie tak się działo. Jak choćby wczoraj w “Mewie” gdzie część gości też obrzuciła go krótszymi lub dłuższymi spojrzeniami gdy wszedł do środka. Ale “Mewa” przy tym czym spotkał się w “Kotle” to była oaza luksusu, miłości do bliźniego i przyjaźni wszelakiej. Dziś w “Kotle” prawie zderzył się z niewidzialną falą podejrzliwości, niechęci i nieufności. Co gorsza nie trwało to tylko na chwilę jaka potrzebna była aby sprawdzić kto przyszedł. Ale wyczuwał spojrzenia różnej maści zbirów jacy wydawali się szacować nową tuszę na haku u rzeżnika. A Rune wśród nich coś nie było widać.

Podszedł do szynkwasu gdzie powitała go zaskakująco sympatycznie wygladająca kelnerka a obok o wiele bardziej pasujący do tego punurego miejsca karczmarz jaki pewnie mógłby być jej ojcem.

- Coś podać? - uśmiechnęło się do niego dziewczę. Całkiem przyjemnie. Pokazała na tablicę na jakie narysowane były schematy różnych dań i ceny. Zapewne w tym towarzystwie zbyt wielu gości nie było piśmiennych to nie było się co silić na pisane menu.

- Te. Czego tu szukasz? - zagaił do niego jakiś zarośnięty typ co siedział przy sąsiednym stole. Był niższy od Heinricha i chyba drobniejszy. Siedział z dwoma kolegami chyba kończyli obiad. Żaden nie wyglądał na takiego na którego by się chciało spotkać gdzieś w samotnym zaułku.

- Oh, Jean, bądż miły dla moich gości. - poprosiła uroczo ta urocza kelnerka zza szynkwasu. Popatrzyła na obwiesia sympatycznie i prosząco. Ten skrzywił się jakby mu popsuła dobrze zapowiadającą się zabawę.

- Tylko pytam czego tu chce nie? Nic takiego. Nie znam go. Obcy rzadko tu przychodzą. To pytam nie? Na razie grzecznie pytam nie? - Jean mówił z nieco obcym akcentem ale wydawał się być wtopiony w tą tawernę i środowisko, że był jego jednolitą częścią.

- Mówiłam wam, że dzisiaj przyjdzie tu ktoś wyjątkowy. Miałam sen. Poza tym przerywacie w zamówieniu. To na co byś miał ochotę przystojniaku? - kelnerka płynnie przeszła od delikatnej prośby do swoich zawadiaków do prawie jawnego kokietowania nowego gościa. Zajęła mu na tyle dużo czasu i uwagi, że drzwi się znów otworzyły i towarzystwo jak na zamówienie spojrzało w ich stronę aby sprawdzić kto przyszedł. Tym razem straciło zainteresowanie dużo szybciej. Rune zaś pewnie podszedł do szynkwasu i pozdrowił kiwnięciem starszego kolegę ze zboru. Na pierwszy rzut oka różnili się chyba pod każdym względem. Młody i krzepki oraz starszy i kuśtukający. Niemniej Rune stanął obok niego i przywitał się z nim i kelnerką.

- Serwus Yvonne. Daj mi coś dobrego na obiad. Nic nie jadłem od rana to głodny jestem jak wilk. - przywitał się i złożył zamówienie. Kelnerka pokiwała głową i chwilę rozmawiali co mogłaby mu dzisiaj zaserwować. W końcu jak to ustalili to wyszła na zaplecze pewnie aby przekazać zamówienie. Starszy karczmarz pozezował na nich ale nie wtrącał się w rozmowę.

- To domyślam się, że masz do mnie sprawę dziadku. No to chodź do stołu, Yvonne zaraz przyniesie zamówienie. - powiedział młodszy z mężczyzn wskazując na jeden z wolnych stołów. Jak się można było spodziewać po lokalu tej klasy była to dość prosta, wręcz toporna ale solidna konstrukcja z drewna z dostawionymi ławami w podobnej stylistyce.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Kazamatów; mieszkanie Otto
Czas: 2519.07.10; Anistag; ranek
Warunki: sypialnia Otto; półmrok; cicho; umiarkowanie ; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, powiew; chłodno



Otto



Jednooki mnich obudził się tam gdzie się spodziewał. W swoim łóżku i w swojej sypialni. W cichym półmroku jaki wpadał przez zamknięte okna i okiennice z zewnątrz. Letni dzień już musiał wstać. Ale w lato to wstawał dość wcześnie. Miał chyba jeszcze trochę czasu zanim go zacznie. Na tyle aby spróbować przypomnieć sobie resztki swojego snu. Tym razem coś mu się śniło. Na tyle wyraziście by nie rzecz intensywnie, że pamiętał to po przebudzeniu.

Śnili mu się “jego” pacjenci z hospicjum. Ci co zdawali się być podatni na zew Sióstr, nawet jeśli każde na jedną z nich. Chyba zaczęło się od dziewczyn. Widział Marissę tak jakby stał w drzwiach jej celi. Ona zaś leżała w wulgarnej pozie z zadartym habitem pod jakim nic nie miała i prezentując bezwstydnie swoje kobiece wdzięki. Zabawiała się sama ze sobą używając jednej ze świec, że aż przyjemnie było popatrzeć i posłuchać. W pewnym momencie roześmiała się radośnie, wzięła coś ze swojej pryczy, coś czarnego i rozwinęła.

- Widzisz jakie śliczne? - zawołała zachwycone prezentując koronkowe, misternej roboty majtki. Te jakie dostała od swojej nowej pani a może jakieś inne. Aż wstała aby się nimi pochwalić.

- Rzeczywiście. Skąd je masz? - zapytała Annika jaka nie wiadomo skąd się wzięła w tej celi. Podeszła do koleżanki i z zachwytem oraz zazdrością oglądała ten kawałek czarnej bielizny z wyszytymi inicjałami poprzedniej właścicielki.

- Nasza zniewolona pani mi podarowała! Obiecała, że jak już będziemy razem to da mi o wiele więcej! A teraz ty! Opowiadaj jak było w kąpieli! - odparła Marissa wesołym tonem i jakby dwie koleżanki zebrały się aby wymienić ze sobą ekscytujące wieści.

- Cudownie! Naprawdę to zrobiła! Do końca nie wierzyłam, myślałam, że to tylko takie gadanie znudzonej paniusi ale naprawdę to zrobiła! - Annika roześmiała się radośnie jakby opowiadała o jakimś przyjemnym wydarzeniu na jakie mimo wszystko do końca nie wierzyła, że się wydarzy. A jednak! I pokazała ręką na jakąś ładną, bogato urządzoną łaźnię, z wielką balią i bąbielkami pod ścianą. I jak ona sama siedzi w królewskiej pozie w tej balii, sądząc z kielicha jakieś wino zaś jej pani sięga po jej stopę i zaczyna ją myć. A potem całować.

- Do kroćset! Jak mogłeś mi to zrobić! Zobaczysz gnoju jak cię tylko dorwę! Myślałem, że jesteś inny ale jesteś takim samym gnojem jak wszyscy inni! - krzyknął rozjuszony Thorne ze złością łapiąc za krawędzie małego okienka w drzwiach swojej celi. A gdy Otto tam zajrzał widział jak stoi nagi na środku celi gromiąc go wzrokiem. Ale przyrodzenie i dół zasłaniała mu czerń sukni bladolicej szlachcianki.

- No ja też miałam na to ochotę. Ale już ja się nim zajmę. - bretońska szlachcianka odwróciła się na chwilę w stronę korytarza aby spojrzeć na niego z lekkim wyrzutem. Ale już przyrodzenie Thorna bardziej ją zajęło więc po chwili było widać jej poruszającą się rytmicznie czarną, elegancko ufryzowaną głowę i mlecznobiały kark oraz rozeszły się charakterystyczne, mlaszczące odgłosy.

- Zawsze musi być w centrum uwagi. - westchnęła Pirora stojąca gdzieś pod ścianą jak wtedy gdy przyszły we trzy do hospicjum spotkać tych obiecujących pensjonariuszy. Soria uśmiechnęła się chyba nieźle rozbawiona.

- No ale przynajmniej jest na co popatrzeć. Przyznasz, że daje niezłe przedstawienie nieprawdaż? - odparła rozbawiona. Właściwie Otto nie był pewien czy mówią do siebie nawzajem czy do niego.

- No ja im mówiłem. Tylko ja wtedy miałem już kłopoty z mówieniem. Teraz to myślę, że mogło to wyjść troszkę niewyraźnie. Ale powiedzieli ci? Tak chyba tak. O tej królewskiej krwi, błogosławionym łonie i reszcie? Sam się zdziwiłem. Bo skąd tu wziąć królewską krew? Ja to myślałem, że chodzi o jakąś szlachciankę. Bo brzmi podobnie jak “błękitna krew” no nie? No ale tak zrozumiałem to tak im mówiłem. Ale ten wyjątkowy owoc brzmiał dobrze. Jestem pewien, że to by było coś wyjątkowego. - Vigo pokiwał głową i ruszył z Otto korytarzami hospicjum. Wyglądał lepiej niż gdy go ostatnio jeszcze za życia widział młody mnich. Ale nadal dość mizernie. Przynajmniej mówił dość wyraźnie. Mówił jakby wcześniej nie mógł z powodu swojej ciężkiej choroby a teraz już wracał do zdrowia to mógł wreszcie mówić swobodniej. Weszli obaj do stołówki gdzie chłopiec w ciele mężczyzny układał swoje klocki. Okazując przy tym typowo, dziecięce skupienie i determinację. Z początku wydawał się nie zauważać swoich gości.

- No tak, tak jak mówiłem. Ta bez majtek jest przeznaczona Pajęczej Królowej. Będzie pierwszą z jej nałożnic i haremu. Wyda na świat jej błogosławiony miot. Ale będzie tylko pierwszą z wielu. Przecież ci mówiłem, że będzie w kokonie. - ze skupieniem układał swoje klocki gdy w końcu się odezwał cichym, nieco zamyślonym głosem. Ale na koniec spojrzał z wyrzutem na młodego mnicha jakby ten nie dowierzał jego słowom. I pokazał na jeden ze swoich klocków. A gdy i Otto tam zajrzał ujrzał Marissę. Nagą i oplecioną pajęczymi nićmi. Jęczącą cicho jakby coś jej się śniło. Z ciężarnym brzuchem w jakim coś się właśnie poruszyło. Chłopiec w ciele mężczyzny zamyślił się i poruszył głową jakby czegoś nasłuchiwał co zwróciło uwagę mnicha na tyle, że spojrzał na niego. A klocki znów stały się zwykłymi, drewnianymi klockami dla dzieci.

- One są połączone. Mogą wrócić do nas tylko razem. Musicie mieć komplet aby wróciły. Uszczknęliście tortu ale większość jest jeszcze nie ruszona. Musicie pracować dalej. Nie da się sprowadzić tylko jednej czy dwóch z nich. Ich przeznaczeniem jest rządzić tym miastem. Tu kiedyś był ich plac zabaw i chcą go dla siebie z powrotem. - dziecięcy prorok dalej siedział w kucki na stole nad swoimi drewnianymi klockami. I mówił z pełnym przekonaniem.

- No ja im mówiłem. Przecież wam mówiłem. Że trzeba odnaleźć i zarobaczyć to błogosławione łono. Wtedy to pójdzie dalej. Do następnego kroku. - Vigo podszedł do stołu i machinalnie zaczął przesuwać klocki na stole. Pod jego wpływem jeden z nich zmienił swoje ścianki na scenę jaką Otto pamiętał sprzed paru dni. Gdy to młode, kobiece łono właśnie wydawało na świat ten błogosławiony miot.

- Nie ruszaj. To moje klocki. - poprosił siedzący na stole mężczyzna o umyśle zdziecinniałego chłopca. Vigo spojrzał na niego i chwilę mierzyli się spojrzeniami. W końcu wzruszył ramionami i ruszył do wyjścia ze stołówki.

- Mnie tu i tak już nie ma. - rzucił przechodząc obok stojącego mnicha. Obserwowali go obaj jak wychodzi i zamyka za sobą drzwi.

- No właśnie. Nie ma go. Ale ty jeszcze jesteś. Patrz na wskazówki. Siostry przemawiają. Nie tylko do ciebie. Do was. Do wszystkich. Nie tylko w tym mieście. Ich moc jest potężna. I rośnie. One chcą wrócić. I wielce wynagrodzą tych jacy im w tym pomogą. A ukażą nieudaczników i wrogów. To wszystko co tu widzisz należy do nich. Podzielą to między siebie. Zbiorą wierne sługi i zastępy. I będą rządzić. I kto wie co zrobią potem. Ale najpierw muszą wrócić. Najpierw trzeba skompletować ich dziedzictwo. Każdy kawałek prowadzi do następnego. Nie zatrzymujcie się. Nie spoczywajcie na laurach. Odrzućcie hamującą moralność i obyczaje. Aby osiągnąć wielkie i wyjątkowe cele trzeba sięgnąć po wielkie i wyjątkowe środki. Inaczej nie wyjdzie się poza codzienny marazm i miałkość. Tylko wyjątkowi i zdeterminowani osiągnął sukces. I będą wybrańcami Sióstr na tym świecie. Ich osobistymi gwardzistami, sługami, kochankami i wysłannikami. Zaniosą ich wolę dalej. Ale najpierw trzeba skompletować ich dziedzictwo aby je sprowadzić. - chłopiec w ciele mężczyzny tłumaczył kiwając się lekko jakby zapadł w jakiś trans na jawie. Mówił też dość monotonnym, nieco sennym głosem. I machinalnie bawił się swoimi drewnianymi klockami. Zanim Otto zdążył go o coś zapytać czy zrobić rozległ się gong wzywający na posiłek. Tak wyrazisty, że się obudził. We własnym łóżku i sypialni. W półmroku zamkniętych okiennic poranka. Ale rzeczywiście jak chciał coś załatwić przed wizytą w hospicjum to czas było wstawać.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Krucza; świątynia Morra
Czas: 2519.07.10; Anistag; ranek
Warunki: główna nawa; jasno; cicho; umiarkowanie ; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, powiew; chłodno



Otto



Gdy wyszedł na zewnątrz okazało się, że jest pochmurnie i dość chłodno. Zwłaszcza dało się to wyczuć na twarzy, szyi czy sandałach. Te ostatnie tym bardziej, że wędrówka przez mokre błocko i gnój jaki tradycyjnie zalegał na ulicach tylko wzmagało uczucie chłodu. Na jego szczęście jednak nic nie padało a świątynia Morra była nie tak daleko i też w centrum miasta.

Sama świątynia nie była tak wielka i bogata jak ta poświęcona Manannowi jaką powszechnie uważano w portowym mieście za najważniejszą, największą, najbogatszą i najpiękniejszą. Ale skoro miasto należało do jego morskiej domeny to dziwne nie było. Morr jednak był dość uniwersalnym bogiem w całym Starym Świecie. I z zajęć teologicznych Otto pamiętał, że jego kult jest stabilnie rozpowszechniony po całym kontynencie. Ponieważ jednak Morr nie zajmował się żywymi i ich sprawami więc raczej nie miał szans na zdobycie takiej popularności jak jego boscy bracia i siostry. Za to każdy żywy w końcu umierał i powszechnie życzono sobie aby trafić do jego opiekuńczych Ogrodów i nie dać pokalać swoich szczątków, zwłąszcza jakimś plugawym nekromantom. Nie było więc dziwne, że tutejsza świątynia boga umarłych nie była tak okazała jak ta jakiej patronował władca mórz i oceanów. Była też surowa, oszczędna w ozdoby i królowała w niej żałobna czerń i ciemne, przytłumione barwy dostosowane do nastroju ostatniego pożegnania. Przed wejściem rosły krzaki charakterystycznych, tak ciemnych róż, że wydawały się czarne. Specjalna, żałobna odmiana kwiatów poświęconych Morrowi i żałobie po zmarłych. Jedyna ozdobna roślina jaka wydawała się odpowiednia do takiego miejsca.

Nie dziwiło też, że tak wczesnym rankiem, tuż przed dniem świątynnym, świątynia właściwie była pusta. Wewnątrz było ledwo parę osób, że pewnie dałoby się to policzyć na palcach jednej ręki i jeszcze by palców zostało. To też nie dziwiło bo zwykle świątynie Morra wypełniały się podczas pogrzebów. A widocznie żadnego teraz nie odprawiano.

Ta grobowa cisza i bezruch bez trudu pozwoliły mu zlokalizować odzianą w czerń młodą kruczycę. Siedziała obok jakiejś starszej pani w ławce i rozmawiały cicho ze sobą. Ponieważ siedziały w jednej z pierwszych ławek Otto nie miał zbyt wygodnego miejsca aby spojrzeć na nie od przodu. Widział jednak spory kontrast między czernią jednej z rozmówczyń a bielą drugiej. Za nimi siedziała jakaś młodsza kobieta, oddziana w biały habit lub togę. Dopiero jak ta starsza pani wstała ukazał się jej habit Białej Gołębicy. Pożegnała się cicho z o wiele młodszą od siebie kapłanką Morra i ta młodsza gołębica podała jej swoje ramię. Obie ruszyły do wyjścia ze świątyni zaś Matka Somnium wróciła na swoje miejsce. I albo zamyśliła się nad czymś albo modliła się. Niestety jej czarny ubiór zakrywał ją w sporej mierze więc nawet gdyby któraś z łotrzyc też tu była z Otto to nadal musiałyby obejść się smakiem na to co ona tam może skrywać pod spodem. Poza bladą twarzą, szyją i dłońmi niewiele było widać.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Zachodnia; ul. Biała, hospicjum
Czas: 2519.07.10; Anistag; ranek
Warunki: wnętrze hospicjum; jasno; głośno; umiarkowanie ; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, powiew; chłodno



Otto


Po wizycie w świątyni Morra musiał się bardzo spieszyć aby przejść z centrum miasta do jej zachodnich sektorów gdzie ulokowano hospicjum. Pogoda wciąż była raczej chłodna, wilgotna i mało przyjemna. Za to w środku atmosfera była o wiele gorętsza. Już na recepcji kolega powitał go i z ulgą i ponagleniem jednocześnie. Zaś harmider z trzewi hospicjum świadczył, że coś tam się dzieje.

- Dobrze, że jesteś! Dawaj do środka! Prędko! Znów dom wariatów, całkiem powariowali! - krzyknął gorączkowo kolega dając gestem znak aby Otto nie zwlekał z niesieniem pomocy. Gdy młody mnich wbiegł do środka dojrzał kolejnego kolegę z obsługi.

- Dawaj do biblioteki! Trzeba ją jakoś ściągnąć! - krzyknął zasapany kolega pokazując ze dwa czy trzy koce jakie trzymał. Częściowo wlokły się po podłodze i tak we dwóch wpadli do biblioteki. Tam już było paru innych mnichów w tym przeor. On właśnie próbował negocjacji z szaloną naguską. Marissa bowiem jakoś wlazła na szczyt regałów i teraz na nich patrzyła z góry. Miała na sobie tylko te koronkowe majtki jakie dostała od Fabienne. A poza tym nic. Co część mnichów zdawało się gorszyć i peszyć a prawie wszyscy się rumienili nie wiedząc czy zerkać na jej nagość czy dostojniej byłoby odwrócić wzrok.

- Marisso. Bardzo cię proszę. Bądź rozsądna. Zejdź na dół. - prosił przeor stojąc na dole i próbując negocjacji z roznegliżowaną wariatką.

- Nie! Nie dostaniecie mnie! Ja czekam na Pajęczą Królową! Ona mnie kocha i pragnie! Wzywa mnie! Będę jej służyć i będziemy razem! Nie będziecie mnie dłużej więzić! - krzyczała w euforii Marissa a gdy jeden z młodszych mnichów próbował wejść na jej poziom regału cisnęła go książką. Mnich krzyknął i odpadł z regału.

- Oszalała, całkiem oszalała… - mamrotał z przejęciem któryś ze stojących obok mnichów.

- Marisso proszę uspokój się. Nie wariuj tak bo zaraz ten regał się przewróci i zrobisz sobie krzywdę. - przeor spróbował innej metody aby nakłonić młodą pacjentkę do współpracy. Regał pod wpływem jej gwałtownych ruchów chybotał się i było całkiem realne, że może się przewrócić.

- Nic mi nie będzie! Ja mam błogosławieństwo pająka i nic mi się nie stanie! - zawołała buńczucznie prawie naga brunetka wyzywająco kładąc dłonie na swoich biodrach i kołysząc się w wyuzdany sposób co wywołało jeszcze większe drżenie mebla ale na razie jeszcze się nie przewrócił.

- Ojcze! Ojcze! Dym! Czuć dym! W zachodnim skrzydle! - do biblioteki wpadł któryś z mnichów ze strasznymi wieściami. Braca aż jęknęli ze zgrozy bo pożar to było realne zagrożenie dla wszystkich.

- Otto uspokój ją! A ty moja panno jak się nie uspkoisz to nie pójdziesz do żadnej bogatej pani na służbę tylko zostaniesz tutaj! - przeor zorganizował się dość szybko. Krzyknął pogróżkę do niesfornej pacjentki po czym oprócz Otto i jednego czy dwóch mnichów porwał ze sobą resztę aby ugasić to zarzewie ognia.

- To ona będzie mi służyć! Tak obiecała! - krzyknęła triumfująco Marissa do ich uciekających pleców. Ale nie było pewne czy już ją usłyszeli mając na uwadze pożar jaki mógł tu wybuchnąć lada chwila. Ten kolega co tu przybiegł z kocami miął je w dłoniach patrząc to na nie to na zbuntowaną pacjentkę to jeszcze na Otto i drugiego mnicha jacy tu zostali.

- Dobrze, że to nie Thorne albo Annika. - powiedział jakby chciał znaleźć coś pozytywnego w tej szalonej sytuacji.

- A tu jesteś! Tak mi się zdawało, że cię tu widziałem! Teraz cię gnoju dorwę! - niespodziewanie do biblioteki przez otwarte drzwi wszedł Thorne. I zignorował dwóch pozostałych mnichów obierając za cel Otto. Szedł powoli w jego kierunku z mściwym wyrazem twarzy i zaciśniętymi pięściami w wyraźnie mało przyjaznych zamiarach.

- Serwus Thorne! Widziałeś jakie mam śliczne majtki!? A u siebie mam wino! Dostałam od mojej pięknej i dobrej pani! - zawołała Marissa ze swoich wysokości radośnie witając się z kolegą jakby w ogóle nie zauważała w jakim jest nastroju. Ten spojrzał w jej stronę jakby dopiero teraz ją dojrzał. I chyba trochę się zdziwił całą tą sceną. Ale jak na razie to nadal dzieliło go ledwo parę kroków od Otto. Dwaj jego koledzy mieli minę jakby najchętniej się stąd zmyli i nie mieli ochoty stawać na drodze rozjuszonego byka jakim teraz jawił się Thorne. Ale też w poczuciu solidarności nie chcieli zostawić Otto samego. Więc na razie stali tak niezdecydowani niezdolni do podjęcia jakiejś akcji czy decyzji.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 26-03-2023, 17:36   #89
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 24 - 2519.07.10; agt; ranek - południe (2/2)

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Zachodnia; ul. Kołodziejów; kamienica Joachima
Czas: 2519.07.10; Anistag; ranek
Warunki: sypialnia Joachima; półmrok; cicho; umiarkowanie ; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, powiew; chłodno



Joachim



Po tym jak Heinrich go pożegnał i pokuśtykał na zewnątrz młody magister mógł zacząć wreszcie zakończyć ten dzień. Niestety niebiosa mu początkowo nie sprzyjały. Był już późny wieczór ale jeszcze przed północą. Nocne niebo jednak było w większości zachmurzone. Czekał szykując się już do snu gdy niedługo po północy jak wyjrzał za okno okazało się, że się przejaśniło. I zrobiła się całkiem pogodna noc. W sam raz aby wyjść na balkon, złapać za lunetę i popatrzeć w gwiazdy. Chociaż musiał się ubrać w coś cieplejszego bo nocami to w tych północnych rejonach Imperium było dość chłodno. A to badanie gwiazd też zajmowało nieco czasu. Jednak gdy parę pacierzy później, już w głębokiej ciszy i ciemności jakie panowały nad uśpionym miastem kończył wcale nie był pewny jak należy interpretować wyniki.

Bardzo mocno świeciła Gwiazda Wieczorna. A symbolizowała tajemnicę, spiski, iluzję, ułudę. Więc gdy wróżył o tajną i spiskową akcję wydawało się to raczej pozytywnym omenem. Jednak w oko wpadł mu też Draconis. Ten znak gwiezdny zwykle patronował śmiałym, odważnym działaniom więc wydawał się też być korzystnym znakiem. Mógł też symbolizować Silnego i jego chłopaków bo w końcu odwagi, śmiałości i brutalności nie można im było odmówić. Ale jakby dla równowagi widoczny był też Łucznik. Ten zwykle symbolizował precyzyjną, mistrzowską robotę jak choćby właśnie mistrzowskie umieszczanie strzał w celu. Ale w szerszym znaczeniu właśnie oznaczał koncentrację i misterną robotę. Jeśli by uznać go za dominujący to Silny słabo się z tym kojarzył za to Łasica i Burgund już tak. W końcu szyczyciły się swoimi śmiałymi numerami jak choćby wydobyciem Mergi z kazamat ostatniej zimy. Chociaż wtedy główne skrzypce paradkoskalnie odegrali Łasica i Egon. Oboje z przeciwnych patronów i praktyk. Wtedy w połączeniu z Draconisem może chodziło o śmiałą, precyzyjną robotę? Wtedy pasowało do obu łotrzyc bo chociaż nie lubiły bójki i prymitywnej przemocy to śmiałości podczas ich numerów nie można było im odmówić. A może chodziło jednak o Silnego? W końcu też był chłopakiem z ferajny i w razie potrzeby potrafił okiełznać swoje krwiożercze instynkty. Przecież zimą to on udawał woźnicę jaki co tydzień wjeżdżał z zapsami do kazamat i znacznie pomógł w poleceniu Egona na strażnika i potem podczas samej akcji. Więc chociaż ostatniej nocy znaki wydawały się raczej zdecydowanie sprzyjające to jednak interpretacja wydawała się mocno dwuznaczna.

Poszedł więc spać już sporo po północy. A wstał tym razem sam z siebie. Nikt nie zastukał w drzwi aby mu przerwać sen ale jak otworzył oczy zdał sobie sprawę, że już dnieje. Tak naprawdę to jednak obudził go sen.

Najwcześniej co pamiętał to Gnaka. Ten zwierzoludź o dość ludzkim wyglądzie miał dwa rogi na czole wielkości może małych palców dorosłego co zapewniało mu wysoki status w jego plemieniu bo większość ungorów miała dość symboliczne poroże albo ledwo zarysowane kostne guzy zamiast rogów. Więc chociaż te rogi Gnaka były mniejsze od choćby tych jakie miały gospodarskie kozły czy barany to jednak były powodem do jego dumy i zazdrości pobratymców. Herszt tej bandy szedł naprzeciw stojącego magistra przez jakiś ciemny las. Potem go minął tuż obok jakby go nie zauważył. A wraz z nim jego stado. Gdy Joachim odwrócił się za nimi ujrzał polanę z płonącymi ogniskami i wielkimi głazami. Oraz orgię jego ludzkich kobiet z plemieniem Gnaka. Miał wrażenie, że przynajmniej część z nich rozpoznaje jako koleżanki ze zboru. A może nie? Właściwie nie był do końca pewny i jedną czy dwie to jakie zdążył się przyjrzeć to nawet wydała mu się całkiem obca. Zanim się przypatrzył poczuł klepniecie w ramię.

- Widzisz? Co za ladacznice! No sam zobacz jak się wypinają i się nadstawiają! Żenujące. Żałosne. Tak się dać poniżyć tym prymitywom. Mówiłem ci, że one się nadają tylko do roli pionków w naszych planach. Sam zobacz. Jak tu je można traktować poważnie? - Thobias przybrał zdegustowany wyraz twarzy na widok tej orgii jaką zdawał się jawnie pogardzać. Tak samo jak jej uczestnikami.

- Tak, tak, pozwalają sobie wsadzać co kto chce a moimi maleństwami to gardzą. A tu zobacz, z jakimiś psami i kozłami się chędożą. Co za strata. A mogłyby przynieść na świat nowe życie i być częścią nowego, wspaniałego planu. A sama Merga mówiła, że ryzyko jest dość niewielkie to czego się tu bać? - obok stanął gruby aptekarz i wydawał się być zasmucony i rozgniewany, że koleżanki tak bardzo nie chcą współpracować w tym zaszczytnym celu jakiego się podjęli.

- No trudno. Może coś się uda ugrać potem. Albo wykorzystać te wyuzdane kozy aby pokierować tymi ich koziołkami. Może to się jakoś przyda. - mruknął Thobias patrząc spomiędzy drzew na tą rozdygotaną i skłębioną ze sobą kotłowaninę ciał.

- Dobrze, że chociaż na was chłopaki można liczyć. - Sigismundus poklepał każdego z kolegów po ramieniu i uśmiechnął się do nich przyjacielskim chociaż nieco przygaszonym uśmiechem ciesząc się, że chociaż na tym innym polu może liczyć na jakąś pomoc od członków zboru. Obaj odeszli gdzieś w mrok lasu albo jakoś inaczej zniknęli z pola widzenia czarodzieja. Jego samego zaabsorbował komar jaki złośliwie latał mu koło twarzy. Próbował go odgonić a gdy się mu to w końcu udało zorientował się, że jest nie w lesie tylko na jakimś bagnie. Same mokre kępy bagiennej trawy, grzęzawisko, jakieś rachityczne zarośla i powykręcane drzewa. No i mgła. Jaka nie pozwalała złapać głębi krajobrazu. W ogóle nie miał pojęcia gdzie jest ani jak się tu znalazł. Wszystkie kierunki wydawały się podobnie nijakie i czuł zagubienie oraz dezorientację. Do tego zaczął tonąć w bagnie. Wciągało go coraz bardziej i głębiej a nie miał się czego złapać aby się wydostać.

- No tu jesteś. Nie histeryzyj. Zaraz cię wyciągnę. - powiedział jakiś uzbrojony mężczyzna jaki niespodziewanie znalazł się nad nim. A Joachimowi wydawał się strasznie wysoki. Pewnie dlatego, że zdołał się już zapaść do pasa w tym bagnie. A gdy zadzierał głowę to widział tylko ciemny kontur tamtego a nie jego twarz więc nie mógł go rozpoznać. Ale go uratował. Wyszarpał go z tego bagna i po chwili Joachim stał obok niego próbując sie oczyścić z nadmiaru tej wilgoci i błota. Mógł wreszcie dojrzeć twarz swojego wybawcy. Hetzwig zaś pokazał palec na usta aby zachować ciszę. Po czym schylił się, wydobył pistolet zza szerokiego pasa i dał znak aby młody magister podążył za nim.

- Słyszysz? Jest tutaj. Nie możemy go spłoszyć. Zaczaimy się. Dobrze, że nas ostrzegłeś. Dorwiemy ich jak leszcze z sieci. - powiedział cicho uśmiechając się złośliwie. A tam przez te trzciny i przez jakie się skradali cicho chlupocząc bagienną wodą było coś słychać. Jakieś wielkie i ciężkie kroki. Zwierzęce pochrapywania. W pewnym momencie Joachim zorientował się, że myśliwych jest więcej a nie tylko Hetzwig. Nie widział ich ani nie słyszał ale jakoś jak to we śnie, wiedział, że tam są. I też zastawiają pułapkę na przeciwnika.

- No to nieźle się wkopałeś. Jesteś pewien, że kontrolujesz sytuację? Dasz radę się z tego wyplątać? - Joachim usłyszał za sobą jakiś głos. Trochę jakby Mergi. A trochę jakby nie. Jak się odwrócił to nikogo nie dostrzegł. Zupełnie jakby się przesłyszał. W tym czasie Hetzwig dał znak aby się zatrzymać i sam też czegoś intensywnie nasłuchiwał i wypatrywał.

- Widzisz? To zawodowy ogar. Jak złapie trop to będzie nim podążał. Jeszcze cię chyba nie podejrzewa. Ale mam takie dziwne wrażenie, że nie przepada za magami. - znów ten sam dziwny głos zza jego pleców. Jak się znów odwrócił to tym razem ujrzał Mergę. Lewitowała sobie tak, że musiałby pewnie wysunąć dłoń aby dotknąć jej butów. Aż było dziwne, że Hetzwig jej jeszcze nie zauważył.

- Jest. Teraz poczekamy aż się rybki złapią w sieć. Tylko się nie wygadaj. Niech myślą, że wszystko jest jak było. - powiedział cicho Hetzwig z radosną gorączką łowcy obserwuwjącego jak zwierzyna już wychodzi na strzał. Pokazał cos w głębi trzcin. Ale lewitującej Mergi zdawał się nie dostrzegać. Gdy Joachim spojrzał tam gdzie łowca pokazywał dojrzał, że trzciny w tym miejscu nieco prześwitują przez co było widać ich skraj. I jakieś rozchlapane wrzosowisko jakie się tam zaczynało. Nic niezwykłego na bagnach. Ale w pewnym momencie coś tam śmignęło. Jak jakieś wielkie nogi czegoś dużego. Jakiejś niekształtnej sylwetki. Ale tylko fragment i zbyt szybko aby dało się dojrzeć co to mogło być. Ale coś sporego bo słychać było te potężne kroki i chlupot jaki wydają.

- No to raczej nam nie ułatwia roboty. - Łasica skrzywiła się i pogardliwie splunęła w bagno gdy okazało się, że pochyla się obok Joachima aby rzucić okiem na to co tam się dzieje za trzcinami. Była ubrana w bardzo wyuzdany sposób jakby dopiero co wyszła albo zaraz szła na jakąś orgię w loszku Pirory.

- Odsuń się, wy jesteście do niczego! Tylko do rozkładania nóg się nadajecie! - warknął Silny brutalnie odpychając włamywaczkę i nie kryjąc swojej pogardy dla niej. Ta krzyknęła protestująco i wpadla w to bagno co wywołało złośliwy rechot jej oponenta.

- Tylko jeden? Pfff! Pałą przez łeb i po krzyku! - łysol spojrzał na czającego się Hetzwiga z nie mniejszą pogardą. Gdy ten klęczał obserwując polanę rzeczywiście wydawał się podatny na jakikolwiek atak. Zwłaszcza jak Silny ze swoją pałką stał tuż za nim.

- Głupek z ciebie jak sądzisz, że on da ci się tak podejść. - prychnęła Burgund ubrana czy raczej rozebrana podobnie jak jej partnerka. - To trzeba z finezją i fantazją, podstępem i fortele… - zaczęła mówić ale Silny jej przerwał bezceremonialnie popychając ją tak, że też wpadła w błoto tuż obok swojej partnerki.

- Nie słuchaj ich. Tylko rozkładać nogi to umieją. Na resztę to zwykłe panikary. Może i nam się o tak nie wystawi ale wszystko da się obejść. A potem pałą w łeb i teren będzie nasz. Wyniesiemy z tej budy co będziemy chcieli. - Silny nadal wydawał się być pewny swego i starał się przekonać Joachima do swoich racji no i metod.

- Zostaw go i chodź do nas. Zabawimy się! - Łasica uśmiechnęła się kusząco leżąc w tym błocie w jakie wpadła a podobnie ubłocona Burgund leżała już na niej. Obie spojrzały w stronę magistra zapraszającym i zalotnym spojrzeniem.

- My teraz jesteśmy na robocie. Ale już niedługo. I możemy się trochę zabawić. Zresztą nasze najlepsze numery co nam wychodzą to zawsze też jest nieco zabawy. Tylko byś musiał te drzwi znaleźć i dokładniejszy adres tak jak ci ostatnio mówiłyśmy. - Burgund zrobiła kuszący ślad zostawiony w błocie pokrywającym jędrności koleżanki a ta zrewanżowała się łapiąc ją mocniej za pośladki i przyciągając władczo do siebie. Obie wyglądały bardzo kusicielsko.

- Ja myślę, że potrzebujemy przewodnika. Kogoś kto tam trafi. Ktoś do kogo przemawiają Siostry. Albo ma w sobie ich nasienie. Wtedy te szepty mogą nas zaprowadzić do celu. - powiedziała Lilly jaka niespodziewanie wyszła z trzcin i popatrzyła na tą całą scenę jaka się tu rozgrywała na bezimiennym trzęsawisku.

- O nie, ja na pewno nie dam sobie zasiać żadnego nasienia! Wybijcie to sobie z głowy! - Łasica fuknęła na nią i na całą resztę niezmiennie obstając przy tym co mówiła od początku.

- Nie mówię, że ty. Ale ktoś inny. Ktoś kto dzięki temu stanie się naczyniem głosu Vesty albo innej z Sióstr. Takie poświecenie wzmacnia połaczenie z Siostrami. - Lilly wydała się nieco urażona takim napastliwym tonem koleżanki. Ta wciąż przytulając do swoich ubłoconych piersi nie mniej ubłoconą Burgund wyciągnęła do mutantki dłoń i ciepły uśmiech na zgodę. Ta ucieszyła się i do nich dołączyła.

- Gadają głupoty. Wszystko da się załatwić pałą czy toporem. Tylko trzeba wiedzieć gdzie uderzyć. A ty wiesz gdzie ta skrzynka to i resztę się załatwi. Taki fajfus to krwawi i zycha tak samo jak każdy inny. A jak będziemy mieli skrzynkę to i pewnie coś z tego wyjdzie. - Silny wydawał się być zirytowany, że koleżanki tak absorbują uwagę Joachima. Kopnął błoto tak, że jego fala zalała je ponownie tak skutecznie, że całkiem pod nim zniknęły. Sam zaś starał się skupić uwagę magistra na przyczajonym łowcy czarownic. Ten w końcu odwrócił się ku nim i popatrzył uważnie.

- No na co tak stoisz? I z kim rozmawiasz? - zapytał go obserwując czujnie. Gdy Joachim rozejrzał się nie dostrzegł nikogo. Tylko bagno, komary i trzciny. Szumiały. A gdzieś z oddali słyszał cieniutki, wzywający dźwięk muzyki. Jakby odległy, dziecięcy chór śpiewający pieśni i psalmy. Albo ledwo słyszalny dźwięk malutkich dzwoneczków.

- Uważaj. Jesteś magiem czyli z założenia podejrzanym elementem podatnym na pokusę mrocznych sił. Niedawno przyjechałeś do miasta, nikt cię tu nie zna więc nie wiadomo co robiłeś wcześniej. To nie brzmi jak papiery bogobojnego piekarza czy karzmarza. No ale mówisz, że coś się zaczyna dziać. No dobrze. Sprawdzimy to. Zobaczymy jak się spiszesz. A teraz cicho. Zbliżają się. Zobaczymy kto się złapie nam w sieć tym razem. - powiedział Hetzwig swobodnym tonem jakby dzielił się swoimi przemyśleniami na temat tej całej sprawy. Jakby magister należał do jednej z najbardziej kontrowersyjnych i podejrzanych profesji ale łowca nie był fanatykiem aby go szykanować, palić, więzić czy torturować tylko za to. Wolał dać mu szansę się wykazać ale miał baczenie na jego słowa, zachowanie i poczynania.


---



I taki to był sen. Jak Joachim obudził się we własnym łóżku zdał sobie sprawę, że z jednej strony każdy czyn i słowo jakie uczyni aby zwiększyć bezpieczeństwo skrzyni zamkniętej w tajnym schowku Akademii zapewne zwiększy jego wiarygodność w oczach Hetzwiga i zapewne reszty władz. Ale też raczej utrudni wydobycie tej skrzyni z tego magazynu. Obie ekspertki od włamań jakie mieli w zborze były na razie zaangażowane w sprawę obrabiania skarbca świątynnego i tam spędzały większość dnia i wysiłku. Chociaż w razie potrzeby to wcześniej obiecały mu pomoc przy Akademii tylko miał zdobyć dokładniejszy adres no i opis szukanego artefaktu. To akurat ostatnio udało mu się zdobyć. Tylko kosztem zaalarmowania rektora oraz władz. Tak czy inaczej obie spryciary zapewne będą dziś w nocy na zborze. Nie był pewien jaki obecnie mają etap przygotowań do skoku na świątynie ale chyba nie lada dzień skoro zgłosił się na niewidzialną czujkę a na razie żadnego powiadomienia nie dostał. Chyba, że dziś wieczorem na zborze. Na razie jednak był ranek. Chyba nie tak wczesny jak ostatnio się budził albo ktoś go budził ale jednak początek a nie środek dnia.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Dokerów, tawerna “Stary kocioł”
Czas: 2519.07.10; Anistag; południe
Warunki: główna sala; jasno; karczemny gwar; umiarkowanie ; na zewnątrz: jasno, mżawka, umi.wiatr; chłodno



Joachim



Młody astrolog musiał spłukać z siebie resztki nocnych snów, zjeść śniadanie i doprowadzić się do porządku. Zanim więc zdecydował opuścić swój dom to zbliżał się środek letniego dnia. Akurat zaczęło mżyć i było dość chłodno. Do wieczornego zboru miał jeszcze dobre pół dnia na działanie. Z wszystkich rozważanych adresów najbliżej mu chyba było do “Kociołka” gdzie punkt kontaktowy miał Silny. Nie umawiał się z nim co prawda wcześniej to nie był pewny, że go tam zastanie. Ostatecznie gdyby nie to zawsze mógł mu zostawić wiadomość albo poczekać do wieczora bo Silny zwykle bywał na zborach.

- Serwus chudzielcu. - usłyszał za sobą chropawy głos łysego mięśniaka gdy już widział front tawerny. Gdy się odwrócił ujrzał oczywiście Silnego odzianego w płaszcz z kapturem i zwisającą u pasa pałkę jaka była w sam raz do połamania komuś kości. Kaptur nadawał mu złowrogiego wyglądu. Jak zbirowi jakiego lepiej nie spotkać samemu w ciemnym zaułku. Zresztą całkiem słusznie bo takimi rozbojami Silny zajmował się na długo zanim wstąpił do zboru Starszego i chyba nadal od nich nie stronił. Przy nim młody mag rzeczywiście wyglądał dość wątło.

- Co cię przywiało? - zagaił dość przyjacielsko gdy się z nim zrównał. Pasowali do siebie jak pięść do nosa. - Ha! Nie uwierzysz co mi się dzisiaj śniło! Bitwa! Wielka bitwa! I ja byłem w pierwszym szeregu! A naszym wodzem był jakiś gigant na karym koniu i w czarnej zbroi! Dał znak i ruszyliśmy do ataku! I sam też popędził na czele a my za nim! A potem tylko wielkie “Trach!” jak się zderzyliśmy z tamtymi! Ale była bitwa! Ale walka! Ale rzeź! Spuściliśmy niezły łomot tym miernotom! - zawołał niespodziewanie radośnie gdy chciał się podzielić z kolegą swoim nadspodziewanie klarownym snem. Bo raczej nie sprawiał wrażenia kogoś uduchowionego kto byłby podatny na jakieś wzdychania i inne poetyckie czy metafizyczne. Ale jak już się wygadał to znów zapytał w jakiej sprawie Joachim przychodzi.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 01-04-2023, 17:14   #90
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Angestag; rano; świątynia Morra

Otto chwilę zastanawiał się jak podejść do sytuacji. Nie chciał, aby jego intruzja była zbyt oczywista, ale chciał jednak doprowadzić do rozmowy z Wysoką Morrytką. Postanowił szczerze podejść do sprawy, przynajmniej tak szczerze jak mógł Chaosyta w świątyni Morra. Podszedł do bladolicej kobiety, delikatnie się skłaniają gdy ją "zobaczył".
- Pochwalony, Matko Somnium. Można? - wskazał na miejsce obok kobiety.

- Pochwalony Otto. Tak, proszę. - bladolica kapłanka spojrzała w bok na to kto do niej podszedł i widocznie rozpoznała kto. Skłoniła lekko swoją czarną głowę na powitanie i zachęciła mnicha aby usiadł obok niej.

- Dziękuję. - mnich usiadł obok kapłanki i ułożył dłonie do modlitwy. Morr na liście bogów południa Otta, miał dość specyficzne miejsce. Uważał go trochę za podnóżka Nurgla, bóg śmierci był ewidentnie jedynie cieniem Boga śmierci i odrodzenia, ale Morr spełnia powinność przewoźnika do zaświatów.
Otto oddał wewnętrzną modlitwę za Vigo, miał nadzieję, że Herold Oster dojrzał jako ohydny owoc w ogrodzie Ojczulka. Modlił się również za swoich poległych braci z Zakonu Zamkniętego Oka, tak jak on, ich oczy otworzyły się na Prawdę i zaczęli we własny sposób oddawać cześć Wielkiej Czwórce. Nie wiedział jaki los i spotkał po śmierci, ale życzył im jak najlepiej.
Zakończywszy spotkał na Matkę Somnium.
- Przepraszam, dawno nie modliłem się za dusze, tych którzy już przeminęli. Chciałem podziękować za ostrzeżenie w sprawie naszych podopiecznych. Mam nadzieję, że mimo wszystko atak nie będzie drogą do tragedii.

- Tak, to takie częste. Jesteśmy żywi, zajęci sprawami żywych i nie zawsze mamy czas przystanąć i zadumać się nad tymi co odeszli lub pomodlić się za nich. Ale to miejsce jest do tego odpowiednie. - powiedziała ze zrozumieniem wolno kiwając głową. Nie przerywała mu modlitwy i chyba była pogrążona we własnych dopiero jak się odezwał to zwróciła się do niego.

- A ostrzeżenie mam nadzieję, że się przyda chociaż wolałabym nie mieć racji. Niestety ciemne chmury jakie nadciągnęły nad to miasto nie chcą się rozproszyć więc obawiam się, że sytuacja nie ulegnie poprawie. Miałam dzisiaj wyjątkowy sen i niestety nie był zbyt przyjemny. - westchnęła pocierając machinalnie krawędź leżącego na ławce przed nią psałterza.

- Rozumiem, sam się borykam z dziwnymi snami ostatnimi czasu. Słyszałem też o podobnych sytuacjach wśród mieszkańców. Masowe koszmary… nie oznacza to niczego dobrego. - zobaczymy, jak dużo ta młodzianka wie.

- To też coś ci się dzisiaj śniło? Coś niepokojącego? Masz wyraźnie zaburzoną aurę. O tak wczesnej porze to zwykle jest efekt niespokojnych snów lub innych podobnych przeżyć. - zapytała go jakby domyślała się, że też nie miał spokojnej nocy.

- Dwa sny. - zaczął mnich - Jeden był wczoraj. Przyjmowałem poród, chociaż brzemię kobiety było znikome, a owoc… był nienaturalny. Coś się w niej wiło. - Mnich potrząsnął głową jakby chciał odgonić wspomnienie - Dzisiejszy, naprawdę mnie zmartwił. Moi pacjenci najwyraźniej w ataku szaleństwa. Dwie kobiety spółkowały ze sobą, mężczyzna chciał mnie zaatakować, na końcu dwóch pacjentów… w tym Vigo, pacjent, które Matka pomogła nam pożegnać, majaczyli coś… nie jestem w stanie przypomnieć sobie co. - mnich westchnął - Obawiam się, że twoja przepowiednia stanie się prawdą szybciej, niż później.

- To rzeczywiście niepokojące sny. I nietypowe. - odparła bladolica morrytka po chwili zastanowienia.

- To szaleństwo z hospicjum brzmi podobnie jak mi to opisywał wasz przeor. Przynajmniej tak to odebrałam. Spolkujace ze sobą kobiety? Jacyś bandyci co biją obsługę? Kompletne szaleństwo. Sugeruję byście zwiększyli poziom kontroli. I zbadali sprawę co jest przyczyną. Porozmawiajcie z tymi najbardziej agresywnymi. Coś musi powodować te napady agresji. Chociaż obawiam się, że nie tylko u was. Sprawa może mieć szerszy zasięg i być może będę musiała dać o tym znać moim przełożonym. Przyznam się, że jak tu przyjeżdżałam to nie spodziewałam się czegoś innego niż symboliczny pogrzeb naszej czcigodnej pani. - odezwała się raznoiej i bardziej zdecydowanie niż na początku.

- A ten pierwszy sen to w ogóle dziwny. Połóg to zwykle typowo kobieca domena. Mężczyźni raczej w nim nie uczestniczą. Jesteś akuszerem? Znałeś tą kobietę ze snu? I płaski brzuch mówisz? To też się nie zgadza. Przecież przy połogu to ma się taki brzuch, że nie da się tego ukryć. A jak jest tak wcześnie, że brzucha nie widać to nie ma połogu. Za wcześnie. Zdarza się, że kobieta nie donosi ciąży no ale wtedy nie ma porodu. No i ta nienaturalność jest niepokojącą. Mam nadzieję, że nie muszę Ci przypominać, że wypaczenie fizyczne jest oznaką zepsucia duszy i to w zaawansowanym stopniu. Więc nie kieruj się fałszywą litością. Takie zjawiska trzeba tępić i wypalić bez skrupułów. Jeśli spotkasz coś takiego niezwłocznie zgłoś to przełożonemu, kapłanom albo władzom. Może jeśli chodzi o coś wypaczonego to tłumaczyłoby tak nietypowy poród. Być może to ostrzeżenie. Miej na uwadze gdybyś został wezwany do takiego podejrzanego porodu. Zrób co konieczne a potem zawiadom władze. - poradziła mu w sprawie pierwszego snu i chyba poruszył ją nawet bardziej niż ten z ostatniej nocy. A z tego co Otto wyniósł z zajęć w swoim starym klasztorze to wiedział, że pogląd o tym, że fizyczne Mutacje są oznaką spaczenia duszy był dość powszechny. Dla takiego heretyka na tym świecie nie było już nadziei ale gdy żałował za grzechy, wyraził skruchę to niszcząc jego zepsute ciało można było liczyć, że ocali się jeszcze jego nieśmiertelną duszę.

Otto zerknął na Matkę.
- Ale jednak była możliwość, że to będzie coś więcej? Wybacz dociekliwość, ale martwię się o pacjentów. - miał nadzieję, że właśnie nie włożył kija w mrowisko, ale mógł wyciągnąć z tego coś więcej - Jeżeli natomiast przydarzy mi się odebrać taki poród… chociaż mam szczerą nadzieję, że mnie to ominie, oczywiście wezwę odpowiednie osoby. Chociaż… sądzę, że przyjmowałem ten poród, we śnie z powodu mojego upozycjonowania. - mnich poruszył się delikatnie, udając niezręczność - Kobieta miała rozłożone nogi przed moją twarzą, więc sądzę, że chodzi o poród. Inkwizycja z tego co wiem, ma swojego agenta w mieście, więc wiem do kogo to zgłosić.

- Tak, łowca Hertz. Zostaliśmy sobie przedstawieni. Zrobił na mnie dobre wrażenie. Cieszę się, że ktoś taki jest tutaj na posterunku. - jej blada twarz okrasiła się cieniem uśmiechu jakby łowca czarownic rzeczywiście zrobił na niej dobre wrażenie. - Tak, jeśli natrafisz na ślady takiego spaczenia to on jest dobrą osobą aby go powiadomić. - pokiwała głową polecając mu tego łowce heretyków na takie nietuzinkowe przypadki.

- A ja modlę się aby to wszystko był tylko zbieg okoliczności. Albo potrzeba ludzi aby porozmawiać z wielką kapłanką że stolicy i zająć jej uwagę. Oby. Niestety wszystko wskazuje na to, że niepokojąco wiele osób skarży się na kłopoty ze snem lub dziwne sny. Czasem nawet osoby spoza miasta. Już nie nadążam tego zapisywać. Chyba będę musiała założyć osobny brulion i jakoś to posegregować. - Powiedziała cicho i w zamyśleniu. Na koniec otwarła małą książeczkę jaka leżała przed nią i okazało się, że to nie psalterz tylko chyba dziennik bo widać było ręcznie zapisane stronice. I coś w rodzaju nagłówków jakby dzienne daty. Zamknęła z powrotem tą książeczkę i uśmiechnęła się blado.

- Na razie jednak jestem tu dość krótko. Trudno mi jeszcze złapać skalę i właściwy punkt widzenia. Może to tylko takie pierwsze wrażenie. Szkoda, że mój mistrz nie mógł przyjechać on jest o wiele bardziej doświadczony w takich sprawach. - dodała nieco weselej jakby nie chciała kończyć na jakimś przygnębiającym akapicie.

- Aha. A ten zmarły pacjent, Vigo. Zmarli zwykle nawiedzają żywych, także w snach jak coś ich niepokoi albo mają niedokończone sprawy. Być może uważa, że możesz mi w tym pomóc. Zwykle przestają nawiedzać ten padół jeśli ich niepokój i sprawy zostaną załatwione po ich myśli. - dorzuciła jeszcze jakby jej się przypomniało coś z jej zawodowej domeny.

Otto przyjrzał się Morrytce.
- Jesteś przecież Wysoką Matką, jestem pewny, że doświadczeniem przewyższasz nie jednego ze swoich rówieśników. Chociaż przyznam, twój wiek i status zaskakuje wielu, ale osobiście uważałem, że to oznacza niebywały talent. - nawet bladolica służka pana Śmierci może się skusić na mały kąsek pochlebstwa.

- Tak, zauważyłam. Zapewne sporo osób spodziewało się kogoś innego z mojego zakonu no a tu przybyłam ja. - uśmiechnęła się nieco chyba ubawiona tym wrażeniem jakie wywołała po swoim przyjeździe. Albo takie starała się wywołać wrażenie bo uśmiech był dość oszczędny.

- I dziękuję za twoje słowa, to miłe z twojej strony. Niestety nie jestem tak doświadczona jakbym mogła albo jakbym chciała. Są w mojej świątyni osoby jakie na pewno lepiej sprostałyby tutejszej sytuacji. - rzekła skromnie chociaż pochlebstwo sprawiło jej przynajmniej drobną przyjemność.

- Rezolutna osoba wykorzystuje wszelkie narzędzia w swojej dyspozycji. - mnich chwilę się zastanowił - Cóż, ja jestem tutejszy. A przynajmniej spędziłem tu dość czasu, że czuję się zaklimatyzowany. Być może, ja ujrzę jakąś ukrytą prawdę w twoim śnie? Nie chcę się narzucać oczywiście.

- Oh nie chciałabym cię zamęczać. To nie był przyjemny sen. Raczej niepokojący. Ale dziękuję, że zapytałeś. - kapłanka chwilę ważyła propozycję młodego mnicha w swojej czarnej głowie ale mimo tej chwili wahania zdecydowała się grzecznie podziękować i odmówić.

- A co do ciebie i waszego hospicjum to proszę trzymajcie rękę na pulsie. Tych objawów nie można bagatelizować. Jeśli to możliwe sugeruję robić notatki. Może coś się z nich wyjaśni jeśli się je zbierze do kupy. - zaproponowała sama od siebie jak mogą sobie nawzajem pomóc w sprawie tych niepokojów jakimi ostatnio cechował się pobyt w hospicjum.

- No cóż, jeśli zmienisz zdanie, chętnie cię wysłucham. - mnich się uśmiechnął - I proszę mi uwierzyć. Od czasu twego ostrzeżenia, bacznie obserwuje wszystkich. - nie z powodów, których by się spodziewała, ale jednak - Nie będę ci już zajmował czasu, Najwyższa Matko. Muszę teraz swojej powinności dotrzymać. Spokojnego dnia życzę. - skłonił się kobiecie i ruszył do wyjścia. Trochę informacji udało mu się wyciągnąć, ale nic konkretnego. Zastanawiało go… czy może siostry przemawiają i do Morrytki. Będzie musiał obgadać to i kilka innych spraw podczas zboru.


Angestag; rano; hospicjum


Mnich westchnął widząc co się dzieje, przepowiednia Morrytki stała się rzeczywistością, a Otto zostało sprzątanie tego bajzlu. Nie miał nic przeciwko wyskokom Heroldów, jednak wolałby, aby nie stawały na drodze większej misji.
Spojrzał na Marissę, cieszyło go, że dar od Fabianne przypodobał się dziewczynie.

- Marriso, proszę zostań tam. Nawet błogosławieństwa nie uchronią cię przed sobą samą. Proszę zejdź do mnie, a… - w tym momencie zobaczył i usłyszał Thorna. Zaklął delikatnie pod nosem, rozjuszony buhaj nie był pewnie w nastroju na rozmowy czy lekcje o kontroli gniewu. Mnich rozpiął habit i zsunął go na ziemię, kiedy większy mężczyzna był skupiony na nudystce bibliotecznej. Jego nagi korpus pokryty był bliznami po cięciach i poparzeniach, było też kilka blizn gdzie kości najwyraźniej przebiły skórę. Zdjął również maskę, odsłaniając pusty oczodół - Nie interweniujcie. - powiedział do dwóch kolegów, wolał nie pogarszać sytuacji dla Thorna niż właśnie miała się stać. Po czym ruszył do Thorna.

- Thorne, impotencie! Naprawdę sądzisz, że dasz mi radę? To dawaj! - nie czekając na reakcję mężczyzny mich wymierzył cios w roślejszego oponenta.

Wejście Thorna przerwało pertraktacje z pacjentką odzianą jedynie w koronkowe majtki. Za to wesoło i triumfująco patrzyła spod sufitu na scenę na dole najpierw witając się z kolegą pacjentem a potem na te zmagania na poziomie podłogi.

Thorna może widok naguski na regale nieco zaskoczył jakby tego nie przewidział gdy tu wchodził. Co go rozproszyło na moment jaki mnich rozwiązywał swój sznur a potem zdejmował habit. I chyba też nie spodziewał się, że jednooki przyjmie wyzwanie. Zresztą dwaj jego braciszkowie też mieli miny jakby sytuacja ich przerastała i niezbyt wiedzieli co teraz począć czy powiedzieć. Marissa jakoś nie zamierzała schodzić ze swojej pozycji wysokiej widowni a siłowo było ją trudno stamtąd ściągnąć. A tu jeszcze pojawił się rozjuszony mięśniak jaki zabierał się do bitki z ich kolegą a ten też wyglądał jakby zamierzał wziąć się z nim za bary. Może w hospicjum przytrafiały się różne niespodziewane sytuacje i zachowania ale taka kumulacja jak teraz w bibliotece nie trafiała się codziennie. A potem Thorne ruszył z impetem na Otto co skutecznie przerwało wszelkie dyskusje i rozważania mo bójki zwykle skutecznie absorbowały uwagę nie tylko uczestników. Gdzieś jednym uchem Otto zarejestrował jeszcze pisk uciechy gdzieś spod sufitu gdy Thorne na niego naparł. Miał za sobą przewagę rozpędu i raczej masy więc obaj runęli do tyłu przewalając się na podłogę. Ale potem sytuacja bardziej się wyrównała.

Otto zorientował się, dość szybko, że reputacja Thorna jako awanturnika i łobuza nie jest przesadzona. Umiał się bić a do tego teraz ewidentnie działał w afekcie co dodawało mu sił i zapału. Walka jednak okazała się bardzo wyrównana. Praktycznie szedł cios za cios i co chwila czyjaś pięść trafiała tego drugiego. Obaj ciężko dyszeli przyjmując kolejne ciosy i zadając własne i młody mnich miał spore trudności aby spacyfikować w pojedynkę rozjuszonego pacjenta. Ale i temu nie było tak łatwo rozgnieść mnicha tak łatwo jak się chyba spodziewał. Ostatecznie jednak to Otto był tym który zadał ostatni cios po jakim jego przeciwnik już nie miał siły albo ochoty zadać swojego. Ale sporo go to kosztowało.

Po ostatnim ciosie mnicha Thorn wylądował na plecach na podłodze, przytomny, ale ewidentnie już nie chętny do bójki. Sam Otto miał kilka widocznych krwiaków, rozbitą wargę i opuchnięty policzek.
Otto splunął obok mężczyzny krwią z rozbitej wargi i przykucnął do mężczyzny chwytając go za gardło, nie dusząc, ale dając jasno do zrozumienia, że jest to opcja. Następnie przemówił do niego na tyle cicho, aby tylko leżący oponent usłyszał.

- Teraz posłuchaj mnie, uważnie. Jesteś idiotą o niewyparzonej mordzie. Jeżeli pozwoliłbym ci na baraszkowanie ze szlachcianką w twojej celi, nie zamknął byś się o tym przez dni. Sądzisz, że przeor wypuściłby cię gdyby dowiedział się, że szlachta robi sobie z hospicjum burdel? Weź na wstrzymanie, a jak już trafisz do nich, będziesz mógł z nimi zrobić co tylko zechcesz, one naprawdę to lubią. - po czym puścił oponenta i wrócił do swojego habitu. Trochę chwiejnym krokiem. Spojrzał na swoich braci.
- Zabierzcie go do celi… - spojrzał w stronę Thorna i następne słowa wypowiedział głośniej - Jeżeli będzie się stawiał, połamie mu nogi. - spojrzał w stronę nudystki - I jak tam Marisso? Podobało się widowisko?

Thorne wyglądał na pobitego i pokonanego. Ale chyba większe wrażenie niż całkiem skuteczny opór młodego mnicha zrobiły na nim jego słowa na koniec. Tego spodziewał się chyba jeszcze mniej niż widoku nagiej koleżanki stojącej na szczycie regału jak tu wszedł. Bo zamrugał puchnącym okiem i chyba niezbyt wiedział co powiedzieć.

- Przecież… Przecież byliśmy sami w celi… Nikt by nie widział… A ja bym nic nie powiedział! - wystękał wciąż ciężko dysząc. Ale ten ciężki łomot jaki mu Otto sprawił i obietnica jaką mu właśnie złożył chyba skłoniły go do przemyślenia całej sprawy. Bo więcej nie sprawiał kłopotu. Wstał podpierając się o półkę regału i chwiejąc się poszedł w stronę wyjścia. Jeden z mnichów chciał go złapać za ramię aby go wyprowadzić ale ten brutalnie je odtrącił. - Zostaw mnie! Sam pójdę. - warknął na niego ostro. I wyszedł na korytarz ale dwaj braciszkowie popatrzyli na siebie niepewnie.

- I tak go lepiej zamknąć w celi. Chodź. - powiedział jeden do drugiego po czym obaj wyszli za krnąbrnym pacjentem.

- Oh tak! To było takie ekscytujące! Naprawdę się pobiliście! Było na co popatrzeć! - brunetka na szczycie regału wydawała się zachwycona całym widowiskiem jakby było najlepszą rozrywką jaką dzisiaj miała okazję oglądać. A może i nie tylko dzisiaj. Obdarzyła zwycięzcę słodkim uśmiechem i wyglądała na bardzo ucieszoną tym wszystkim.

- Zejdź stamtąd, proszę. Jeszcze sobie coś uszkodzisz i nie będziesz taka ładna dla Pajęczej Królowej, nie mówiąc o pani co podarowała ci ten cudowny prezent. - tu wskazał na jedyne odzienie kobiety - Do tego przeor ma rację, Lady Fabianne zażyczyła sobie ciebie, ale to on musi się na to zgodzić.

- No dobrze, już schodzę. - odparła grzecznie brunetka, kucnęła i całkiem zwinnie zeskoczyła z dachu regału na podłogę. Tym razem bez żadnych oporów. Po chwili stała obok jednookiego mnicha.

- Bardzo za nią tęsknię. Za lady Fabienne. Za Anniką. Szkoda, że wcześniej nie wiedziałam, że ona lubi takie rzeczy. Częściej bym ją odwiedzała. I za lady Sorią też bardzo tęsknię. Ona jest taka piękna! I niesamowita! Ale najbardziej tęsknię za Pajęczą Królową. Śniła mi się dzisiaj. Oddałam jej hołd a ona go przyjęła. Dotykała mnie, całowała i zaczęłyśmy się kochać. A potem napełniła mnie swoim nasieniem i zawiesiła w pajęczynie abym mogła wydać jej potomstwo. Ah, tak bym chciała aby już tu była z nami! - młoda naguska wyznała swoje plany, nadzieje i marzenia. Oraz co jej się śniło niedawno zakończonej nocy. Z bliska było widać, że natura nie poskąpiła jej wdzięków i atutów, że aż przyjemnie było zawiesić na niej oko.

Mnich się uśmiechnął i objął dziewczynę jedną ręką, pozwalając na delikatny dotyk ciała do ciała.
- Pracujemy nad sprowadzeniem jej tu, ja i moi przyjaciele. Pieczołowicie staramy się, aby Pajęcza Królowa i jej siostry przybyły na te ziemie. - Otto się chwilę zastanowił - Śniłaś mi się dzisiaj, ty, Annika, Thorne, George i Vigo. Ty konkretnie miałaś niebywałą rolę w moim śnie. Tak jak mówiłaś, byłaś opleciona pajęczyną i nosiłaś w brzuchu dziecię Pajęczej Królowej. George mówił, że będziesz pierwszą z jej nałożnic i matek jej potomstwa. Czyż to nie brzmi cudownie?

- Będę jej pierwszą nałożnicą!? I matką jej potomstwa!? Oh to cudownie! Bardzo bym chciała! Nie mogę się doczekać! - Marissa zapiszczała z radości jakby obwieścił jej wspaniałą nowinę i uradowała ją to tak bardzo, że objęła, uściskała i nawet pocałowała mnicha. A ten przy okazji mógł się nacieszyć przyjemnym, miękkim i ciepłym dotykiem jej krągłości i jej samej. Zwłaszcza jak go nadal obejmowała i coś nie kwapiła się aby puścić.

- I ja ci się też śniłam? A co robiłam? I inni też? Nawet Vigo? Przecież on umarł. Dziwne. Mnie się śniła tylko jakaś jaskinia. I moja królowa. Zaszła mnie od tyłu. Nie widziałam jej dokładnie. Ale wiem, że to była ona. I były tam pająki. Takie duże. Jak kraby z zatoki. Może nawet trochę większe. No i pajęczyny. Ale takie ładne a nie takie brzydkie jak w zaniedbanych domach. - Prawie naga brunetka mówiła i pytała jednocześnie ciekawa jego snów i chętnie mówiąca o swoim.

- Popisywałaś się swoim darem przed Anniką, a ona pokazała ci gdzie teraz mieszka i gdzie razem spędzicie czas. - mnich pogłaskał delikatnie policzek kobiety - Jestem pewny, że ty i Annika, oraz George będziecie kluczowi w powrocie Królowej i jej sióstr.

- O tak! Sam zobacz! - słysząc to brunetka puściła Otto, odeszła na krok czy dwa aby dać mu lepszą perspektywę swojej figury. A tą rzeczywiście miała niczego sobie. I wskazała na swoją czarną bieliznę na biodrach. Perfekcyjnej, koronkowej roboty w zdobne roślinne motywy oraz inicjały poprzedniej właścicielki “FvM” wyszyte ozdobnymi literami wpasowującymi się dyskretnie w całość. I na takiej zgrabnej modelce jak Marissa prezentowały się bardzo elegancko i powabnie.

- Widzisz? Są takie śliczne! Frau von Mannlieb wrzuciła mi dwie pary do koszyka, nawet nie wiedziałam jak mi dawała dopiero potem znalazłam jak pojechała i sprawdzałam co tam jest. - zawołała dumnie i radośnie chwaląc się tym prezentem od swojej nowej pani więc musiał jej sprawić mnóstwo radości.

- Taka wielka, bogata pani a taka miła i sympatyczna. I piękna! I elegancka. Już się nie mogę doczekać aż mnie stąd zabierze. - wydawało się, że bretońska milady zrobiła tymi podarkami i dobrocią ogromne wrażenie na brunetce i wydawała się jej ucieleśnieniem dobroci i wizerunku idealnego, szczodrego władcy.

- A Annikę też polubiłam ostatnio. Cieszę się, że będziemy razem u naszej pani. A George? Wtedy jak na stołówce mówił o tej pajęczynie to nie wiedziałam o co mu chodzi. Dopiero dzisiaj jak mi się śniła ta moja Pajęcza Królowa to zrozumiałam. On miał rację! Już wtedy! Ale teraz już wiem. A w tym śnie to jeszcze byłam z innymi. Chyba z kobietami. Stałyśmy przed wejściem do jaskini. Jedna to miała czarne włosy to nie wiem czy to nie moja dobra pani. Albo Annika? Ona też ma czarne. Ale do środka to weszłam z piękną Sorią. Ona mnie wprowadziła. A reszta chyba też albo potem weszły. Chyba się kochałam z nimi też… Albo z kimś… Trochę to słabiej pamiętam bo najbardziej to mi się spodobało to z królową. - mówiła z początku szybko o swoich nadziejach i pragnieniach ale zwalniała w miarę jak brnęła w te kawałki ostatniego snu jakie widocznie słabiej zapamiętała.

- No cóż, masz być pierwszą z jej nałożnic i haremu. Będziesz miała wiele koleżanek… i może kolegów. Jednak najpierw musimy cię stąd wydostać, a to oznacza sprawianie jak najmniej problemów. - wręczył kobiecie górę swojego habitu - Wróć proszę grzecznie do swojego pokoju. Ja muszę zobaczyć o co chodzi z tym ogniem. Później wrócę, bo niestety ja też muszę trzymać pozory, ale mam nadzieję, że moje ubranie przesiąknie zapachem twego piękna i miłości. - Otto ruszył w kierunku w którym udał się przeor. Miał nadzieję, że źródłem ognia nie był George.

- No dobrze. I przepraszam za kłopoty. Ale jak ją słyszę to jest taka radość i euforia, że nie mogę się powstrzymać. Nie panuję nad tym. - powiedziała przepraszająco po czym bez skrupułów sięgnęła po podany habit i zaczęła go ubierać. Uśmiechnęła się ładnie na słowa jednookiego po czym pocałowała go w policzek. - Dobrze, nie zdradzę cię. Jakbyś miał ochotę to wpadnij do mnie. Moja dobra pani dała mi wino i inne smakołyki. - powiedziała zapraszająco i bez większych przeszkód ruszyła w stronę swojej celi. Zresztą w tym samym rejonie co cela Thorna i do wczoraj Anniki. Tam trzymano tych co sprawiali kłopoty lub z innych powodów odbywali karę izolacji.

Sam Otto zaś nie miał większych kłopotów ze znalezieniem większej grupy swoich braci. Wiedział gdzie jest zachodnie skrzydło co już mu pomogło a tam natrafił na istny rwetest. Rzeczywiście było czuć zapach spalenizny. Nawet dym się unosił chociaż dość rozrzedzony. Braciszkowie biegali i krzyczeli do siebie, czasem z wiadrami, czasem z kocami. Ale gdy dotarł do największego zbiegowiska ujrzał tam przeora. Doglądał zniszczeń gdzie chyba ktoś rozpalił ogień z połamanego krzesła ale na szczęście dostrzeżono to i ugaszono zanim sytuacja zrobiła się poważna. Niemniej przy ścianie unosił się spalony ślad a sama ściana i sufit były mocno okopcone. No i ten smród spalenizny. Na Otto na razie nikt chyba nie zwrócił większej uwagi gdy wszyscy wydawali się być zaaferowani tym niedoszłym pożarem i szacowaniem szkód.

Otto podszedł do przeora. Przy okazji rozglądając się za jakimiś poszkodowanymi, dym mógł zawsze kogoś podduśić.
- Thorne i Marissa są już pod kontrolą. Co się tutaj stało?

- Niklas rozpalił ogień. Chciał nas spalić czy co? Wariactwo! Kazałem go zamknąć w izolatce. - przeor zwrócił uwagę na Otto dopiero jak ten do niego podszedł i się odezwał. Rozmawiał z bratem Denisem jaki był u nich głównym rzemieślnikiem i zwykle on podejmował się najtrudniejszych napraw. Przynajmniej tych jakie mogli dokonać bez angażowania a więc i zapłaty komuś z zewnątrz.

- I udało ci się wysłać Marissę do izolatki? Całe szczęście! Kompletnie oszlała! Co ta dziewczyna sobie myślała tak biegając nago! I to już drugi raz! Aż się boję pomyśleć co by się stało jakby zrobiła coś takiego u Frau von Mannlieb! Przecież wybuchłby skandal! Co by ludzie pomyśleli? Że kogo my tu trzymamy? Jakichś dewiantów i wariatów? Przecież to by się odbiło na nas wszystkich! - przeor z początku był dość rozkojarzony gdy dopiero co rozmawiał o zniszczeniach wywołanych niedoszłym pożarem a teraz o kłopotliwej pacjentce. I to takiej jaką upatrzyła sobie bogata szlachcianka z koneksjami towarzyskimi w śmietance tego miasta na swoją służącą.

- I Thorne też? To dobrze. Słyszałem, że uciekł ale nie mieliśmy czasu go szukać. - przetarł grabiastą ręką swoje rzednące włosy. Zastanawiał się chwilę nad czymś.

- A z tą Marisą to nie wiem czy taki dobry pomysł aby ją posyłać do tej Bretonki. Sam widziałeś co dziś narobiła w bibliotece. - przyznał gdy myśli znów mu wróciły do biegającej w samej bieliźnie brunetki gorszącej otoczenie swoim zachowaniem.

- Nie lepszy niż odmówienie jej w tej chwili. Zważając, że zabrała już Annikę i powiedzieliśmy jej, że pracujemy nad Marissą. Do tego jest sprawa Matki Somnium, rozmawiałem z nią dzisiaj. Rozważa, że te ataki mogą mieć… niepokojące źródła i wezwać odpowiednie osoby, aby się temu przyjrzały. A, posłałem Marissę do jej celi, Thorne wrócił do swojej… po drobnym przekonaniu. - to mówiąc delikatnie otarł jeden z siniaków na swoim ciele - Nie powinni sprawiać na razie problemów. Sądzę, że oddanie Marissy, Frau von Mannlieb może mieć lepsze skutki, niż uważasz. Dziewczyna ma… potrzeby, a żaden z nas nie ma w naturze zaspokajania ich z pacjentkami. Być może na wolności, gdzie będzie miała dostęp do kogoś, kto się nią zaopiekuje, uspokoi się.

- Ona ma swoje potrzeby?! Zachowywała się jak wyuzdana ladacznica! Co ja mówię! Gorzej! Wyuzdane ladacznice nie biegają nago po ulicy! - prychnął z oburzeniem przeor jaki widocznie nie mógł znieść tak skandalicznego zachowania się podopiecznej. Aż paru mnichów spojrzało na niego ni to z żalem ni to pytająco. Wetchnął więc dla uspokojenia po czym złapał za ramię jednookiego i ruszył z nim na korytarz. Szli tak przez chwilę i wygladało, że starszy z mężczyzn próbuje zebrać myśli.

- I jeszcze ta morrycka młódka… No tak, jeszcze tylko jakiejś komisji mi tu do szczęścia brakowało… - jęknął na myśl, że taka komisja miałaby ich wizytować. Biorąc pod uwagę obecny chaos jaki tu panował raczej nie wypadliby zbyt dobrze.

- Ale z tą von Mannlieb też niedobrze. Ani jej dać tej łotrzycy ani nie dać. Trudna sprawa. Annikę już wzięła to prawda. Co tu robić, co tu robić? - zastanawiał się dalej gdy wyszli z zachodniego skrzydła i szli ku centrum.

- Chodźmy do ogrodu. Muszę to przemyśleć. - powiedział pokazując kierunek i kilka drzwi później znaleźli się w kwadratowym, małym ogrodzie otoczonym krużgankami gdzie niedawno Otto razem z Anniką i Marissą jedli ostatni wspólny posiłek.

- Widzisz synu ta Marissa to nie jest taki byle kto jak Annika czy Thorne. No żadna wielka persona oczywiście ani szlachcianka. Ale też nie taka byle jaka z ulicy. Dlatego musiałem posłać zapytanie do Salzburga. I wciąż czekam na odpowiedź. Wysłałem list na początku tygodnia więc z tydzień zejdzie zanim coś tu przyślą. I to przy założeniu, że nie będą zwlekać z odpowiedzią. Do tego czasu musimy ją jakoś przetrzymać tutaj. - wyznał przeor dzieląc się częścią frasunku na temat swojej kłopotliwej podopiecznej.

- Myślę, że mimo wszystko trzeba by uprzedzić Frau von Mannlieb o wyskokach tej łobuzicy. Lepiej aby wiedziała to zawczasu. Może list jej napiszę… Albo poproszę o spotkanie… - zastanawiał się na głos jak powinien postąpić w tej skomplikowanej sytuacji.

- Odwiedzę ją jak skończę dziś. - powiedział Otto - Zna mnie, jako pośrednika w całej tej sytuacji, więc zaufa mojej opinii. Do tego… jeżeli Somnium ma rację, że coś więcej się dzieje z tymi napadami szaleństwa, przyda się zerknąć czy Annika czegoś nie nawywijała. Nawet z tym listem chroniącym nas legalnie, głos się rozniesie, jeżeli wypuściliśmy kogoś kto zrobił coś… nieodpowiedniego. - Otto miał nadzieję, że Herold Norry w opiece Slaaneshytki była spokojniejsza i nie zrobiła nikomu nieodwracalnej krzywdy.

- Oh! Na Shallyę! Annika! O matko… Jak ona… O matko! Przecież to szlachcianka i żona kapitana! Oh! Otto! Ruszaj do von Mannliebów natychmiast! O matko aby jej nic nie zrobiła! Koniecznie leć wybadaj czy coś Annika nie nawywijała! Tylko z głową! Bo jak nie to nie ma co straszyć dobrodziejki. I jak już tam będziesz… - słowa młodego mnicha sprawiły piorunujące wrażenie na przeorze. Oczy mu się otworzyły ze strachu jakby uzmysłowił sobie coś strasznego. I natychmiast wydał nowe dyspozycje dla jednookiego mnicha. Chociaż w pewnym momencie się zatrzymał gdy coś nowego mu przyszło do głowy.

- Właściwie jak masz takie dobre relacje z tą szlachcianką i tak umiesz z nią rozmawiać… To postaraj się ją wybadać z tą Marissą. W razie czego umów nas na spotkanie albo obiecaj, że wyślę jej list z wyjaśnieniami. Lepiej aby nie miała potem pretensji, że sprzedaliśmy jej wściekłą bestię w worku. - powiedział po tej chwili zastanowienia licząc na finezję i dyskrecję młodszego z mnichów.

- Aha. I ubierz się. Gdzie ty masz swój habit? I może jednak najpierw pójdź do lazaretu. Niech cię tam przemyją i w ogóle. Nie ma co straszyć naszej dobrodziejki. - jakby dopiero teraz zorientował się, że młodszy z braci ma niezbyt kompletny ubiór i wygląd.

- Oczywiście. Miejmy nadzieję, że już dzisiaj nic więcej się nie stanie. - skłonił się przełożonemu i ruszył do lazaretu, po drodzę rozważając dzisiejszy dzień. Oczywiście kolejnego "ataku szaleństwa", jak to określił przeor i Somnium, spodziewał się, chociaż miał nadzieję, że wydostanie z hospicjum więcej niż jedną osobę do tego czasu. Dochodził do wniosku, że Thorne najpewniej nie jest żadnym Heroldem, jak zaczął określać Annikę, Marissę, Vigo i George'a, a jedynie zwykłym oprychem być może słyszącym szepty sióstr. Czyniło to z niego jedynie pionka, ale zawsze takiego, którego można zmienić w coś lepszego.
Zastanawiało go, jak zachował się George danego dnia, ale tego może dowiedzieć się później.
Pozostaje sprawa Niklasa. Będzie jutro musiał porozmawiać z niedoszłym piromanem, być może z odejściem Vigo, Oster znalazła nowe ucho, do którego może szeptać. Chociaż ogień i Nurgle to kiepska mieszanka.
W lazarecie Otto pozwolił się obmyć i doprowadzić do względnego porządku i ruszył szybko do celi Marissy. Zapukał spokojnie do jej drzwi i wszedł do środka.
- Witaj moja droga, przybyłem po mój habit. Muszę pójść zobaczyć co z Anniką.

Po tym jak usłyszał krótkie “Proszę!” zza drzwi zastał lokatorkę w środku. Miała już na sobie swój habit i wcale nie wyglądała jak ta nawiedzona naguska biegająca po meblach biblioteki jak to miało miejsce wcale niedawno. Uśmiechnęła się do niego i skinęła głową. Podeszła do taboretu na jakim złożyła jego habit i mu go podała.

- Do Anniki? Ale przecież wczoraj pani ją zabrała. To chyba jest u niej. A dlaczego do niej idziesz? - zapytała niezbyt rozumiejąc cel takiej wizyty i w głosie wkradł się lekki ton niepokoju o los koleżanki.

Otto przerzucił przez siebie habit.
- Tak jak ty słyszysz głos Pajęczej Królowej, Annika słyszy głos jej krwawej siostry, Norry. Norra chce, aby Annika wyruszyła znaleźć jej ołtarz i stoczyła walkę z silnym przeciwnikiem. Kiedy ty słyszysz Królową, czujesz radość, euphorie. Annika czuje zew i kiedy ktoś jej zabrania na niego odpowiedzieć, czuje gniew i wywołuje to agresję. Muszę sprawdzić, czy wszystko w porządku, z nią, albo z jej otoczeniem. - Otto westchnął - Mam cichą nadzieję, że pod opieką Frau von Mannlieb, Annika jest trochę bardziej opanowana, ale nigdy nie wiadomo.

- Oh! Ojej! Mam nadzieję, że nic jej się nie stało! Znaczy naszej dobrej pani też! Oj to tak, to lepiej idź i sprawdź czy nic im nie jest bardzo bym się zmartwiła gdyby coś im się przydarzyło przykrego. - Marissa wydawała się szczerze zaniepokojona losem swojej niedawnej koleżanki z celi jak i dobrodziejki jaka obiecała także i ją przygarnąć pod swój dach. I okazała zrozumienie dlaczego młody mnich musi tam do nich iść i sprawdzić.

Otto kiwnął głową i opuścił celę niedoszłej nudystki i niemalże biegiem ruszył do rezydencji von Mannlieb. Miał nadzieję, że nie zastanie tam pożaru i ciał nabitych na ostre rzeczy.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172