Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-03-2023, 02:04   #84
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 23 - 2519.07.09; knt; ranek - popołudnie (2/2)

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Południowa; ul. Gnojna; apteka Sigismundusa
Czas: 2519.07.09; Konigtag; popołudnie
Warunki: zaplecze apteki; jasno; cicho; umiarkowanie ; na zewnątrz: jasno, mżawka, łag.wiatr, ziąb



Joachim



Po swojej wizycie w morskiej uczelni było w sam raz aby udać się na przeciwległy koniec miasta, na Gnojną gdzie Sigismundus miał swoją aptekę. To łażenie po różnych zakamarkach Akademii zajęło całkiem sporo czasu. Gdy młody magister opuszczał bramę to było już popołudnie i z pochmurnego dotąd nieba zaczęło nieprzyjemnie mżyć.

Gdy później wraz z brzdęknięciem dzwonka uderzonego przez drzwi, wszedł do apteki przywitał go gruby gospodarz. Uśmiechnął się jowialnie jakby zobaczył starego przyjaciela.

- Ah któż to zawitał w moje skromne progi? Sam nasz młody i obiecujący uczony i to w takiej zaszczytnej sprawie! - Sigismundus powitał go bardzo serdecznie. Rozpostarł szeroko swoje mięsiste ramiona i otworzył blat aby kolega mógł wejść za ladę.

- Wejdź, wejdź, jesteś pierwszy. - zaprosił go na zaplecze gdzie miał coś w rodzaju biura i jadalni. W każdym razie przeciętna rodzina by się tu zmieściła przy jednym, prostokątnym i solidnym chociaż dość prosto wyglądającym stole. Gospodarz otworzył barek i zaprezentował mu całą baterię różnych nalewek.

- Sam robiłem! Wiesz jaka z igieł wychodzi dobra nalewka? Kto by się spodziewał? Pewien przemytnik dał mi kiedyś przepis jak pomogłem w połogu jego żonie. - powiedział ustawiając parę butelek oraz kilka prostych kubków. Pozwolił gościowi wybrać na co ma ochotę.

- I co? Przejrzałeś te przepisy? Niektóre są takie proste! To niesamowite! Ależ ta Oster musiała być genialna aby zrobić takie wyjątkowe coś z tak pospolitego czegoś! Te najprostsze to już zacząłem robić. Znaczy przygotowywac bo nie wszystkie składniki mam. Prawie wszystkie mam u siebie. Ale nie wszystkie. Po te co brakują posłałem Strupasa. Do wieczora powinien wrócić. Jednak na te bardziej zaawansowane to jednak już więcej wysiłku. Szkoda. Są efektywniejsze. Ale cóż, bez pracy nie ma kołaczy, jak chce się mieć wyjątkowe efekty to trzeba będzie sobie trochę pochodzić i pobrudzić rączki no nie? - powiedział wypijając pierwszy toast za zdrowie gościa i nie mogąc się powstrzymać aby nie zacząć rozmowy od dominujacym ostatnio u niego temacie. Ale ledwo zaczęli rozmawiać o tym a usłyszeli odgłos dzwonka u drzwi. Grubas więc przeprosił na chwilę i wyszedł sprawdzić kto przyszedł. Po chwili dały się słyszeć kroki dwóch osób i do środka wrócił gospodarz razem z Thobiasem.

- A witaj kolego. Dawno się nie widzieliśmy. Dobrze cię widzieć w dobrym zdrowiu. - przywitał się guwernant dystyngowanym tonem i rozejrzał się gdzie by tu można spocząć. Na czymś w miarę czystym i schludnym. W końcu coś znalazł i położył mokrą torbę w jakiej nosił pomoce dydaktyczne i notatki obok siebie. Po mokrym ubraniu dało się poznać, że nadal mży.

- Siadaj, siadaj. Napij się na co masz ochotę. Miło, że wpadliście chłoaki, już myślałem, że tylko Otto zna do mnie adres. No i Strupas. - aptekarz chyba szczerze cieszył się z ich wizyty i w ogóle wydawał się być w dobrym humorze.

- Pewnie byś wolał aby nasze koleżanki częściej cię odwiedzały co? - zagaił go nauczyciel biorąc do ręki jedną z butelek i oglądając ją oraz czytając etykietę.

- A tak! A tak! Bardzo chętnie! Najlepiej aby przyszły, zdjęły majtki, rozłożyły nogi i dały sobie wstrzyknąć dar Oster! Przecież sami słyszeliście Mergę! Od tego się nie umiera! Nie wiem czego się boją. Przecież to co one tam dają sobie wsadzać to na pewno nie byłoby dla nich nic strasznego ani wyjątkowego. W pół pacierza obrobiłbym je wszystkie! Wiecie jakie to proste? Prostrze niż myślałem jak to Merga opisywała. Już to zrobiłem na tych dwóch co mam w piwnicy. I wiecie co? Nic! Dalej żyją i nic im nie jest! Nawet brzuch im nie urósł! A! A ta z traktu już wydała pierwszą wylinkę! Chcecie zobaczyć? - aptekarz nie mógł sobie darować, że ich ladacznice ze zboru odmówiły współpracy w tak zaszczytnym celu jakim było oddanie hołdu dziedzictwu Czterech Sióstr. Ale jednocześnie już osiągnięte suckesy bardzo go ożywiały i dodawały mnóstwo zapału i pozytywnej energii. Nawet był gotów pokazać kolegom efekt swojej pracy.

- No pokaż. Tak z naukowej oczywiście ciekawości. Popieram ten projekt tak w ogólnych założeniach ale nie powiem abym chicał przykładać do niego ręki, że tak powiem osobiście. Oczywiście dla nas wszystkich jako zboru to jak najbardziej zacny projekt, przyjemnie będzie patrzeć jak to zepsute miasto, zwłaszcza te pyszałkowate, nadęte elity będzie padać pod naporem narzędzi Chaosu. - Thobias jak zwykle lubił podkreślić swoją wyższość intelektualną nad rozmówcami i nie omieszkal tego uczynić teraz. Ale gospodarz nie zwracał na to większej uwagi niesiony na skrzydłach swojej wiary. Dał im znać aby podążali za nim i ruszyli po schodach w dół do piwnicy.

- Dobrze powiedziane. Szkoda, że te nasze ladacznice nie chcą poświęcić się dla sprawy. Razem byśmy mieli pół tuzina nosicielek! A nie dwie. A przecież od tego się nie umiera i nawet można wyjść z tego bez krzywdy i brzucha co by przynosił sromotę. - po drodze aptekarz musiał się zatrzymać aby otworzyć jednym z kluczy kolejne drzwi. I znów wrócił do niewdzięcznych koleżanek ze zboru.

- A nie rozmawiałeś o tym ze Starszym? Aby je jakoś nakłonił? - zaciekawił się nauczyciel czekajac aż drzwi staną otworem.

- Rozmawiałem. Prosiłem i tłumaczyłem. Powiedział tylko tyle, że to nasze siostry więc jak któraś się zgłosi to tak bardzo chętnie. Ale jak nie to mam zakaz aby ich porywać czy wstrzykiwać coś im bez zgody i wiedzy. Skąd on wiedział? Własnie rozmawialiśmy wcześniej ze Strupasem, że jak one tak balują, coś by im można dolać do wina, poszłyby spać do rana a my byśmy się zakradli, obdarowali je prezentem i byłoby już po sprawie. Przecież jakby już miały ten dar w sobie to po ptokach. Co by zrobiły? Poszły na steaż miejską? Do łowców czarownic? No ale nie. Zabronił. Tylko jakby się same zgłosiły i zgodziły. Jeszcze pytałem o tą ich Bretonkę co tam się z nimi zabawia. W końcu ona nie jest z naszej rodziny nie? A każda sztuka jest ważna i to jak najwcześniej. No tutaj to samo. Powiedział, że Pirora i reszta ją lubią, mają co do niej swoje plany, że może w przyszłości przystanie do nas więc no też nie. Chyba, że sama by się zgodziła. - aptekarz wyraźnie się zafrasował gdy to najbardziej oczywiste źródło nosicielek czyli ich koleżanki ze zboru co i tak były wtajemniczone w sprawę odpadało. I na razie nie tylko żadna się nie zgłosiła do tej roli ale też były dość solidarnie odmowne. Ale tak do końca jeszcze Sigismundus nie tracił nadziei, że może którąś z nich uda się pozyskać dla sprawy.

- No może jak będzie po pierwszych miotach i zobaczą, że od tego się nie umiera i da sie przeżyć to któraś nabierze rozumu do głowy i pojmie jaka to ważna rzecz. Zresztą. Sami zobaczcie chłopaki. Czy one wyglądają na takie co im się dzieje jakaś krzywda? - powiedział markotnie otwierając ostatnie drzwi i wchodząc do większej piwnicy. Ta była podzielona na cztery cele z których dwie zajmowały młode kobiety. Jedna chyba nie do końca była wieźniem bo drzwi do celi byly otwarte a ona sama wstała z posłania swobodnie. Druga dla odmiany nie wyglądała na taką co jest tu z własnej woli bo była przywiązana do obręczy wmurowanej w ścianę i wyglądała na senną.

- Ah i to nasze dwie utalentowane nosicielki. To jest Loszka. Moja ulubienica. No chodź, chodź Loszka, przywitaj się z kolegami. - aptekarz zaprezentował swoje dość skromne liczebnie stado hodowlane wskazując na obie kobiety za kratami. Ta o czarnych włosach, nieco skołtunionych, wyszła z celi uśmiechając się nieco niepewnie a nieco głupkowato. Ją właśnie Sigismundus przedstawił jako Loszkę. Wydawało się, że jej rozum rozpłynął się już dawno w jakimś szaleństwie.

- No Loszka, pokaż brzuszek kolegom. Pokaż co tam masz. No? Pokaż. - Sigismundus zwracał się do niej jak do małego dziecka i to takiego niezbyt rozumnego. Albo do jakiejś tresowanej małpki. Dziewczyna spojrzała na niego niepewnie a gdy zaczął podwijać jej koszulę domyśliła się chyba o co chodzi bo ją uniosła. Ukazał się raczej płaski brzuch, bynajmniej nie ciążowy. Za to było widać trzy kołowe znamię Nurgla, jakby wypalone albo wytrawione kwasem na jej brzuchu.

- To prezent z jaskini Oster. Została wynagrodzona i pobłogosławiona za swoją służbę. - pochwalił siebie i ją Sigismundus. - Widzicie? Płaska jest. Nic nie wystaje. Nic jej nie jest. Cała i zdrowa. Na nic się nie skarży. - pokazał im ją jak swojego pacjenta aby zademonstrować kolegom i to tym bardziej uczonym z ich zboru, że nic jej nie dolega. Thobias pokiwał głową przyglądając jej się chłodno po czym wskazał na tą drugą co była zamknięta w celi.

- A ta? Ona nie wygląda zbyt zdrowo. - zapytał o drugą pacjentkę co leżała przywiązana do swojej pryczy i poruszała się jak przez niespokojny sen.

- A to ta idiotka co ją zgarnęliśmy z chłopakami z traktu. A te podziemne zwierzoludy drugą. Teraz żałuję, żeśmy nie zgarnęli obu dla siebie. Przydalaby się. Strupas u nich był nidawno aby może dało się ją wytargować ale nic z tego. Nie był pewny ale oni sami by chętnie dostali jeszcze parę samic. Tak samo jak zimą. Po co im samice? Będą się rozmnażać? Z naszymi samicami? To możliwe? Dziwne jak dla mnie. No ale chociaż są namolni na te nowe samice to nie wiem czy możemy na nich liczyć przy zdobywaniu kolejnych. Ja tam sam nie pójdę, zresztą nie wiem gdzie to jest a Starszy zabronił tam chodzić Strupasowi samemu. To nieco utrudnia jakies kontakty nawet jakby coś dało się z nimi załatwić z tymi samicami. - aptekarz znów westchnął gdy kolejny trop jaki miał nadzieję przybliżyć go do kolejnych nosicielek okazał się mocno wyboisty.

- Ale czemu ona taka chora? - Thobias przypomniał mu czemu pytał o tą niezbyt przytomną więżniarkę.

- A nie, nie ona nie jest chora, jest całkiem zdrowa. Tylko się bez przerwy drze, płacze, wyrywa, szarpie, gryzie i pluje więc musimy jej podawać ziółka na uspokojenie no i wiązać. Ale sami zobaczcie na jej brzuch i resztę. Widzicie? Plaska. Zdrowa i nic jej nie jest. - otworzył jej celę jak to mówił wszedł do środka i zadarł koszulę nosicielki. I tam też widać było wolno poruszający się brzuch ale żadnych zmian chorobowych na nim nie było. Ani tego co tam ma w środku brzucha. Twarz i skóra była spocona a z bliska dało się wyczuć niezbyt przyjemny zapach dawno nie mytego ciała. To jednak nie musiało być związane z tym stanem pseudociąży.

- Ale na razie to dość wczesny etap. Ile to minęło? Drugi dzień? - Thobias musiał mieć naturę uczonego bo wszystko to przyjmował z pewnym chłodnym profesjonalizma ale też i nutką naukowej ciekawości.

- Tak, drugi dzień. I mam już pierwsze wylinki! Dokładnie tak jak mówiła Merga! Chodźcie, pokażę wam! - oznajmił radośnie gospodarz i znów szybko wyszedł z celi i zaprowadził ich do stołu. Na nim były jakieś papiery, notatki, kalendarz oraz opisane pojemniczki. Zupełnie jak przystało na porządnego uczonego dokumentującego swoje badania.

- O, widzicie? To z tej idiotki. Z wczoraj. Dzisiaj miała o te tutaj. To już druga wylinka. Szybko rosną maluchy! Jeśli to co Merga mówiła jest prawdą to jutro będzie miała trzecią wylinkę. I kto wie? Może w Festag już będzie pierwszy miot! - pokazał kolegom coś co wyglądało jak witkie nie wiadomo co. Jak łupina cebuli albo czosnku. Takie cienkie, półprzyzroczyste, delikatne coś. I tłumaczył czym to coś jest i jakie wiąże z tym nadzieje.

- A to od Loszki. Dopiero dzisiaj miała. Ale jest większe. Pewnie więc będzie miała te większe. Na pewno! Jest przecież taka zdolna i pobłogosławiona znamieniem Oster! No to by za tydzień miała rozwiązanie. Jakoś w Marktag. Dzień przed, dzień po ale jakoś tak. Ale jeszcze będę czekał na kolejne wylinki. - radował się jak ojciec jaki spodziewa się narodzin wyczekiwanego dziecka. I znów wydawało się, że ta bezmózga dziewczyna jest jego faworytą i ulubienicą z jaką wiąże wielkie nadzieje.

- No cóż, życzę ci powodzenia Sigismundusie. Ale z tego co wiem to mieliśmy dzisiaj omawiać nieco inne sprawy. Przejrzałem tą listę składnikow jakie podała nam Merga. Myślę, że lwią część powinieneś mieć w swojej oczywiście świetnie zaopatrzonej aptece a jak nie powinny być dość łatwo dostępne w innych przybytkach. Jest jednak kilka składników jakie budzi moje zastanowienie. - nauczyciel wrócił do swojego mentorskiego tonu jakby już tutaj się naoglądał wystarczająco i teraz miał ochotę zająć się sprawą jaka ich tu sprowadziła.

- A tak, oczywiście. To chodźcie, na górę, ja wszystko tu zamknę i już do was idę. - grubas pokiwał swoją byczą głową ale jak już się pochwalił swoimi osiągnięciami to był gotów do dalszej, owocnej współpracy. Wrócili na górę do tego gabinetu a Joachim mógł wspomieć a propos ich rodzinnych ladacznic na jakie tak narzekał aptekarz, że zgodziły się na jego udział w roli niewidzialnej czujki tylko chciały najpierw sprawdzić jak to wygląda w praktyce. Bo jeśli w tej astralnej formie nie mógł otwierać drzwi ani okien to niezbyt to mogło pomóc w ich sforsowaniu. Ale jako ktoś na czatach to mógł się przydać. Na razie jednak czekały na to co wyjdzie ich szlachetnie urodzonym koleżankom w sprawie odbitki klucza do świątynnego skarbca. W końcu zanim zaczęli na poważnie rozmawiać przy stole znów zadzwonił dzwonek i po chwili gospodarz wrócił w mocno rozczochranym i woniejącym winem Aaronem co wyglądał jakby prawie zaspał na to spotkanie.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Portowa; Aleja Mew; tawerna “Wesoła mewa”
Czas: 2519.07.09; Konigtag; popołudnie
Warunki: zaplecze apteki; jasno; cicho; umiarkowanie ; na zewnątrz: jasno, mżawka, łag.wiatr, ziąb


Heinrich






https://i.pinimg.com/originals/00/55...ab3b3a2dc2.jpg



- A to jest Cori, nasza ulubiona kelnerka w tej dziurze. - Łasica przedstawiła Heinrichowi blondwłosą dziewczynę jaka przyniosła im kufle i resztę zamówienia. Rzeczywiście było na co popatrzeć.

- Miło mi cię poznać. Cori jestem, właściwie Corette bo moja mama była Bretonką, ale wszyscy tutaj mi mówią Cori. - przedstawiła się uroczo urocza blondynka. Zresztą jak zdążył zauważyć Heinrich przykuwała uwagę nie tylko obu łotrzyc. Zresztą ona tutaj była ich punktem kontaktowym, zwykle jak ktoś ze zobru miał przekazać którejś z nich a ich tu nie zastał to trzeba było przekazać wieści czy list albo coś innego właśnie Cori.

- Cori nawet nie wiesz jaką harówą się ostatnio zajmujemy. Kompletnie wysiadają mi kolana i stopy. Koniecznie musisz mi zrobić ten swój ożywczy masaż. - biadoliła Burgund jakby jej ktoś wyrządził niebywałą krzywdę w pracy.

- Naprawdę? - zaciekawiła się blondynka chyba mając na tyle wprawy w relacjach z nimi, że rozpoznała, że to ubrawiają i przesadzają ale jeszcze nie była wiadomo jak bardzo.

- Dokładnie tak jak ta ruda małpa mówi. Wyobraź sobie cały dzień na kolanach. Albo na czworkach. Przy pucowaniu gały. I to w ubraniu! I nie tak fajnie jak lubimy tylko ciężka, codzienna harówa od rana do wieczora! - Łasica też dołączyła się do użalania się nad swoim ciężkim losem gdy musiała się wbrew swojej łotrzykowej naturze skalać ciężką, uczciwą pracą. Do tego nudną i mozolną.

- No dobrze. Zrobię wam ten masaż. - uśmiechnęła się ładnie kelnerka i dostała w zamian podobnie wdzięczne uśmiechy. Po czym pisnęła gdy Łasica na odchodne trzepnęła ją w tyłek co wywołało parę rozbawionych uśmiechów u sąsiadów przy innych stołach.

- Co się śmiejecie nicponie?! Klepanie w tyłek kelnerki przynosi jej szczęście! - zawołała do nich łotrzyca w swoich skórzanych spodniach. Obie chyba zdążyły się przebrać po tej świątynnej harówie na jaką z takim talentem utyskiwały bo zwłaszcza Łasica w tych skórzanych spodniach to wyglądała na zabijakę i awanturnicę a nie skruszoną grzesznicę.

- Oj tak, kupa roboty w tej świątyni. A nasz czcigodny kapłan Absalon dalej ciska na nas błyskawice w oczach. Gdyby mógł to by pewnie nas przepędził albo utopił. Ale jest postęp. Właśnie Cori nam powiedziała, że Pirora przysłała wieści, że ten oficer od morrytów, ten z kluczem, “powiedział tak” naszej Fabi więc jutro mają spotkanie u Pirory. Dobrze. Może uda nam się pożyczyć klucz aby zrobić odbitkę. To byśmy były wtedy już jedną nogą w skarbcu. Jak się uda to aż chyba w podziękowaniu dobiorę się do tego jej bladolicego, bretońskiego kuperka i pojadę ją na ostro tak jak lubi. - Łasica już ciszej streściła Heinrichowi najświeższe wieści służbowe. Wyglądało, że ten proces zdobywania klucza zaczęty parę dni temu i policzony na ileś tam etapów i osób w końcu zaczyna iść we właściwym kierunku.

- Dzisiaj to ona pewnie jest u Pirory. W Konigstag mają lekcje języków obcych. Więc pewnie Soria i Pirora ją dziś obrabia. A wczoraj miały być u Kamili na tym kółku poetyckim. Ciekawe jak im poszło. - rudowłosa łotrzyca zastanawiała się na głos gdzie i co mogły porabiać ich zdeprawowane i szlachetnie urodzone koleżanki. I wydawały się dość dobrze zorientowane w swoich grafikach, przynajmniej w tych stałych wydarzeniach albo te o jakich rozmawiały ze sobą ostatnim razem.

- No a co tam w wielkim mieście, poza świątynnymi murami? Bo my to dopiero zaczynamy dzień i wracamy do życia. - niebieskowłosa łotrzyca zagaiła do Heinricha co go tutaj sprowadza bo raczej nie był stałym bywalcem tej tawerny.

- Może byłeś w okolicy jak mżyć zaczęło i nie było już innego suchego dachu w okolicy co by wejść i się ogrzać. - zaśmiała się cicho Burgund chyba nie spodziewając się, że odwiedził je w celach towarzyskich.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem