Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-03-2023, 13:17   #14
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY

Pukanie do drzwi zaskoczyło wszystkich, ale to Tim Spencer, który przypadkowo przebywał najbliżej wejścia, otworzył je pierwszy. W końcu to on tutaj był właścicielem.

Siedzący we wspólnej sali ludzie, już grubo po śniadaniu, pijacy, rozmawiający czy też zabijający czas w inny sposób, nie widzieli w tym nic złego. Jako, że sala jadalna była dość blisko wejścia, w zasadzie wchodziło się do niej przechodząc obok drzwi, to na pewno ci, który siedzieli najbliżej wyjścia z jadalni, poczuli zimny powiew powietrza i usłyszeli zawodzenie wiatru, jękliwe niczym zew rannego zwierzęcia.

Po chwili jednak usłyszeli krzyk. To krzyczał Tim Spencer wołając o pomoc.

CLIFF, IVA, JACKE

Siedzieli i rozmawiali dość blisko kominka. Jego płomienie grzały od zewnątrz, a ciepło alkoholu od wewnątrz. Iva szybko zorientowała się, że Cliff ma … no problem z piciem. Lubił to robić. Może nawet musiał? W każdym razie głowę miał lepsza od niej, bo nawet ta jedna porcja zaczynała jej odrobię „szumieć” we krwi.

Jack'e miał solidną porcję jedzenia na swoim talerzu, więc alkohol nie działał na niego jakoś zabójczo. Po prostu podnosił poczucie pewności siebie i poprawiał nastrój. Nawet o tak wczesnej porze.

Zapowiadał się długi dzień, więc pewnie alkoholu popłynie dzisiaj zdecydowanie więcej. W „Czystym Śniegu” panowała jednak jedna zasada, jak w większości tego typu górskich przybytkach. Nie wolno było upijać się „w sztok”, awanturować i tym podobne. Chociaż przy takim załamaniu pogody nie pozostawało w zasadzie nic do roboty.

Krzyk Tima Spencera zelektryzował wszystkich przy „ich” stole.

JOEL

Pierwsza pigułka. Gorzki smak porażki i słodki smak wybawienia od problemów. Druga. Kiedy palce ujęły mały, okrągły przedmiot, wiatr zdawał się dmuchnąć mocniej, silniej, głośniej. Czy Joel słyszał w nim jakiś drwiący głos, czy to tylko jego urojenia? Przysiągłby, że ktoś krzyknął. Gdzieś na dole. Nie był to jednak krzyk radosny, taki związany z pogodą ducha. Raczej krzyk kogoś, kto potrzebuje pomocy.

Wiatr dmuchnął jeszcze mocniej. Wprawił w drżenie szyby, zawył w przewodach kominowych, zapiszczał gdzieś w szparach pomiędzy oknem a okiennicą. Przez chwilę Joel poczuł przejmujące zimno. A jeśli to właśnie śmierć? Jeżeli przybyła po niego, czekając aż weźmie kolejną pigułkę i kolejną? I to właśnie jej szyderczy głos i lodowaty ziąb poczuł?

Krzyk z dołu powtórzył się – głośniejszy i bardziej rozpaczliwy. Za oknem śnieżyca weszła w jakąś bardziej popierdzieloną fazę. Mimo, że ledwie minęło południe, to za oknem było ciemno, niczym o zmierzchu.

NATHANIEL

Nathaniel właśnie pracował na kuchni, a w zasadzie przy zmywaku. Ciepła woda, dawkowana oszczędnie, przyjemnie grzała dłonie, chociaż w kuchni było ciepło, to jednak Nathanielowi było jakoś dziwnie zimno. Pani Spencer, czyli Angie, zajmowała się obiadem. W pocie czoła starała się umilić gościom pobyt, a Nathaniel musiał przyznać, że akurat gotować Angie potrafiła. I zawsze dostawał dobry posiłek. To byli porządni ludzie, mimo że pracodawcy – i Angie i Jim. Tylko życie im się nie układało zbyt szczęśliwie. Mieli kiedyś syna, ale on zaciągnął się do wojska, pojechał na misję do któregoś z kraju, w którym USA broniło demokracji i wrócił w trumnie. A Eva, ich druga córka była … cóż … wycofana. I to mocno. W zasadzie siedziała u siebie w pokoju, nie wychodziła z niego niemal wcale, a kiedy widziała gości to zwiewała, niczym spłoszone zwierzątko. Miała jakieś głębokie zaburzenia socjalno – psychologiczne i była mocno cofnięta w rozwoju psychicznym, bo fizycznie wyrosła na całkiem ładną nastolatkę.

Zmywak usytuowany był tak, że myjąc naczynia Nathaniel mógł obserwować widoki za oknem – teraz oczywiście był to głownie szalejący śnieg oraz drewutnia i pracujący w zadaszeniu tuż obok niej generator. Nagle wydawało mu się że dostrzega kogoś przemykającego w półmroku śnieżycy za oknem, ale nim zdążył coś o tym powiedzieć Angie zawołała go:

- Wyłóż gotowana kukurydzę z garnka na półmisek, bo ja musze podlać pieczeń.

Odwrócił się by wykonać polecenie i w tej samej chwili, wydawało mu się, że usłyszał krzyk Spencera dobiegający gdzieś, chyba z okolicy wejścia do „Czystego śniegu”.

ICHIKA

Jedzenie było dobre. Nie wykwintne, nie wyjątkowe, ale naprawdę dobre. Zapewne było jeszcze lepsze dla ludzi, którzy trafiali tutaj po fizycznym wysiłku w górach: szusowaniu, wędrówce czy tym, czym można się w górach było zająć.

I było ciepłe. A tego ciepła Ichice wydawało się, że jest jak na lekarstwo. Jakby ziąb za oknami wysysał ciepło z budynku, w którym ukryli się przed jego władaniem ludzie.

Jedząc starała się nie nawiązywać kontaktów. Nie były jej w tym momencie potrzebne. Widziała innych ludzi rozmawiających ze sobą. Podtrzymujących minimalny poziom interakcji. Zabijający czas i monotonię, aby nie powiedzieć nudę. Szukających swojego miejsca w tej grupie społecznej, którą tworzyli przypadkowi, w gruncie rzeczy, ludzie.

Siedziała na tyle blisko wyjścia z jadalni i przedsionka, że jako pierwsza mogła zareagować na krzyk właściciela.


ANDY


Andy siedział przy kominku ciesząc się ogniem i ciepłem. Wiedział, że niedługo stawi czoła jego przeciwieństwom – lodowi i mrozowi rzucając wyzwanie górom. Siedział dość blisko mężczyzny w średnim wieku, który dość ostro popijał, mimo stosunkowo wczesnej pory i jasnowłosej kobiety, która chyba nie do końca cieszyła się z towarzystwa polewającego alkohol faceta. Ale to nie była jego sprawa. W pewnym momencie dosiadł się no nich jeszcze jeden mężczyzna - brodaty i z dużą porcją jedzenia.

W myślach Andy układał sobie trasy. Przypominał dawne wypady w te strony. Układał marszrutę. Planował. Wiedział, że pogoda taka jak ta w górach nie utrzymuje się nie wiadomo ile. Wyszumi się, wyśnieży i okolica zrobi się białym, majestatycznym pięknem.

Krzyk Jima Spencera wyrwał go z zamyślenia.

Krzyk rozpaczliwy, dramatyczny, pełen emocji z gatunku tych raczej negatywnych.

THOMAS i BARRY

Na żart Thomasa nikt w sumie nie zareagował, ale to może i lepiej. A może i gorzej. Wiatr, przez chwilę, zdawał się śmiać głośniej.

Obaj panowie wzięli spóźnione śniadania, siedli gdzieś, gdzie było im wygodnie i zajęli się swoimi sprawami – czyli głownie jedzeniem i piciem.

Za oknem śnieg dawał dziki spektakl. Wielkie płatki śniegu miotane szaleńczo to w jedną, to w drugą i wyjący dziko wicher wyjątkowo skutecznie odstraszał od wychodzenia na zewnątrz. No i półmrok – gesty niczym przed zachodem słońca, a dopiero dochodziła pora późnego lunchu.

Monotonię jadalni przerwało najpierw wtargnięcie zimnego, lodowatego podmuchu ,a potem rozpaczliwie wołający o pomoc właściciel.

WSZYSCY POZA JOELEM i NTAHANIELEM

Krzyk musiał przyciągnąć uwagę wszystkich w jadalni. Część z nich zapewne wyjrzała na korytarz i tym, którzy to zrobili ukazał się niecodzienny widok.
Przy zamkniętym już wejściu Tim Spencer – właściciel, podtrzymywał zwisającą mu w ramionach osobę. Chyba była to młoda kobieta w czerwonej kurtce sportowej. Dopiero po chwili do większości z patrzących doszło, że kurtka nie jest czerwona lecz żółto – biało -czerwona i że kolor czerwony nie jest jej kolorem naturalnym.

To była krew!

Bardzo dużo krwi. Jej krople skapywały czy wręcz ściekały na kamienną podłogę w korytarzu.

Czapka kobiety spadła i zobaczyli bladą pozbawioną przytomności twarz, mokre włosy, posiniałe od mrozu uszy i policzki. Dziewczyna mogła mieś nie więcej niż dwadzieścia lat.

Kurtka na jej plecach była cała poszarpana, porwana, podarta - zniszczona.

- Pomocy. Niech mi ktoś pomoże przenieść ją gdzieś dalej. Czy może ktoś z państwa jest lekarzem? Ona traci dużo krwi! Pomocy!

JOEL

Wolanie o pomoc nie ustawało. Do tego doszły jakieś głosy z dołu. Pigułka w palcach i jej koleżanki oczekiwały na decyzję.

NATHANIEL

Gdy już miał zając się kukurydzą przez chwilę ktoś wyraźnie zasłonił światło z drugiej strony. Obrócił się w tamtym kierunku i zobaczył kogoś, w zaśnieżonej kurtce i upiornej masce.

Przez chwilę serce stanęło mu w gardle.

- Nathan – zawołała Angie, a kiedy odruchowo odwrócił się aby powiedzieć jej o masce nieznajomy skoczył w bok, znikając spoza pola widzenia dawanego przez okno.
 
Armiel jest offline