Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-03-2023, 13:28   #375
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 91 - 2526.I.18; abt; ranek - wieczór

Czas: 2526.I.18; abt; ranek - wieczór
Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, piramidy, duża piramida
Warunki: na zewnątrz: jasno, pogodnie, sła.wiatr, ciepło



Wszyscy



Okazało się, że kapitan de Rivera potrafił i karać i nagradzać swoich ludzi. A nawet sojuszniczki. Drugi dzień nowego tygodnia był właśnie drugim dniem tygodnia ale też drugim dniem po powrocie wyprawy rozpoznawczej. Obie te cechy kapitana dały wówczas wtedy o sobie znać. Zaczęło się rano, po śniadaniu. To, że w obozie staroświatowców można było spotkać jakieś Amazonki to już się chyba wszyscy przyzwyczaili. Zwłaszcza, że prawie codziennie ich królowa i kapitan konferowali ze sobą omawiając różne sprawy. Bo zwykle to królowa przybywała do obozu kapitana wraz ze swoją świtą. A jeśli akurat jej nie było to jakieś jej wysłanniczki, najcześciej z Majo a jak nie to u kapitana prawie na stałe rezydował Togo jako tłumacz z amazońskiego na estalijski i na odwrót. Poza tym jednak oba obozy za bardzo się nie przenikały więc trudno było mówić o fraternizacji obu armii. Nawet jeśli pozornie wszystko temu sprzyjało skoro jedna składała się w większości z młodych mężczyzn bez swoich kobiet a druga wyłącznie z młodych i do tego skąpo odzianych kobiet. To jednak wojowniczki królowej wystawiały patrole od strony “obozu mężczyzn” tak samo jak od każdej innej strony a i kapitan rewanżował się podobnym podejściem. Chociaż zapewne raczej po to aby uniknąć jakiś kłopotliwych sytuacji pomiędzy sojuszniczymi armiami.

Ale wtedy, w Wellentag jak się w obozie staroświatowych zjawiła grupka Amazonek z włóczniami prowadzone przez ciemnoskórą Majo jakie szły raźno aby nie rzec z impetem, w stronę kapitańskiego namiotu to nie przeszło niezawuażone. Zwłaszcza, że prowadziły dwóch wyraźnie przestraszonych mężczyzn. Już na pierwszy rzut oka wyglądało to jak oddział straży miejskiej prowadzący jakichś podejrzanych przed oblicze sądu. Majo poprosiła o rozmowę z kapitanem i wkróce wszyscy spotkali się w namiocie narad. Tam jak się okazło patrol Amazonek przydybał tych dwóch amatorów kobiecych wdzięków na podlądaniu ich w negliżu. I Amazonki same by to załatwiły ale królowa orzekła, że skoro chodzi o wojaków z sojuszniczej armii to niech ich kapitan ich osądzi wedle ich praw. Majo jednak wyraźnie przekazała wolę swojej królowej, że nie życzą sobie takiego zachowania.

Kapitan wydawał się być zirytowany taką głupią wpadką i ryzykiem pogorszenia relacji z jedynymi pewnymi sojuszniczkami jakie mieli w tej dzikiej krainie. Więc nie namyślał się długo.

- Zoja wezwij bosmana. Niech weźmie kota. - rzekł do swojej przybocznej a białowłosa Kislevitka cmoknęła i skrzywiła się patrząc na dwóch sądzonych jakby im wcale nie zazdrościła. Wyszła jednak z namiotu a po chwili wróciła z grubym, łysiejącym mężczyzną z szerokim pasem spiętym ozdobną, solidną klamrą. Jaki nie wyglądał przyjaźnie. A jeszcze mniej zwinięty bat jaki przyniósł w ręku.

- Tobaro, to szczury lądowe, może nie wiedzą jak my załatwiamy takie sprawy na statku. Pokaż im co to jest kot o dziewięciu ogonach. - porposił kapitan. Bosman skinął głową i wszyscy wyszli na zewnątrz. A tam ciekawi widowiska ściągnął już całkiem spory tłumek gdy w tej niewielkiej społeczności obozu gdzie każdy namiot sąsiadował z paroma innymi szybko się rozeszło, że coś się dzieje. Bosman wyszedł na środek alei. Rozwinął pejcz. I sieknął nim w jakąś płachtę namiotową. Pejcz z impetem ją przeciął zostawiając kilka rozdarć jakby ktoś tam kilkukrotnie sieknął szablą po czym wrócił do właściciela. Ten sieknął jeszcze ze dwa razy dość dokładnie patrosząc ten kawałek solidnego, impregnowanego płótna po czym zwinął pejcz z powrotem i popatrzył na swojego kapitana. Zaś obaj delikwenci wyraźnie zbledli i przełykali nerwowo ślinę.

- Dziesięć batów za nachodzenie dam w kąpieli. I dziesięć dla przykładu dla poprawienia dyscypliny. Na apelu, przed frontem całego wojska. - kapitan oświadczył im jaki wydał wyrok. Kara wydawała się straszna widząc co pejcz zrobił w parę uderzeń z solidną płachtą namiotową to zapewne i bez trudu przeciąłby ludzką skórę i mięśnie. A, że miała to być kara przykładowa przed całym wojskiem oprócz fizycznej kary było po prosty wstyd przed kolegami za taki wyczyn. Obaj skazani byli bliscy płaczu patrzyli na niego, po sobie czy po okalającym ich tłumie.

- Ale ponieważ szykuje się nam bitwa dam wam szansę. Możecie się zgłosić do forlorn hope. - mimo wyroku kapitan dał im wybór. Ale był to ciężki wybór. Forlorn hole czyli stracony huf, lub jak mawiali Bretończycy Les Enfants Perdus - stracone dzieci. I pewnie każda nacja miała podobne określenie na oddział straceńców wyznaczony do szczególnie niebezpiecznych, prawie samobójczych zadań. Gdy trzeba było wedrzeć się na wrogi statek albo blanki wrogiej twierdzy, przedrzeć się przez wyłom w murach albo wbić się w oddział wroga i utrzymać przyczółek. Każde takie zadanie z założenia było ponad miarę niebezpieczne i prawie zawsze owocowało nieporównywalnie dużymi stratami. Dlatego aby zachęcić do takich zadań zwykle dowódca ogłaszał nagrody. Takie pieniężne, możliwość pierwszeństwa w szabrowaniu łupów czy ich podziale, nawet awanse czy pasowania na rycerza się zdarzały. Bo szanse na przeżycie bitwy w takim oddziale straceńców było zwykle mniejsze niż w każdym innym oddziale walczącym armii. Więc dla dwóch skazańców był to ciężki wybór. Albo prawie pewna śmierć i rany w walce straceńców albo pewne cieżkie rany i wstydliwe blizny do końca życia od dzięwiecioogonowego kota.

- Ja wolę już te baty. Z tych straceńców to się nie wraca. To samobójstwo! - odparł jeden z nich kręcąc głową i wcale nie mając ochoty na tą ułudę ratunku.

- Nasz kapitan był kiedyś w forlorn hope. To da się przeżyć. - odparła z uśmiechem Kislevitka wskazując brodą na nieco rozczochranego brodacza.

- Stare dzieje. I pamiętam kto tam wtedy był ze mną. - odparł głównodowodzący oddając hołd skinieniem głowy dzielnej Kislevitce jaka widocznie już wówczas była u jego boku.

- To ja spróbuję z tym oddziałem. - wymamrotał drugi ze skazanych. Ten pierwszy nadal nie dał się przekonać i wolał ponieść karę na miejscu niż ginąć marnie w oddziale straceńców. Wobec tego obu odprowadziła straż i na tym widowisko zdawało się kończyć. Aż do obiadu atmosfera wróciła do normy.

Dopiero po obiedzie do przyszykowanego naprędce pręgierza przyprowadzono jednego ze skazańców. Przywiązano do niego. Zebrano wojsko na apel. A kapitan odczytał wyrok. Za naruszenie dyscypliny, łamanie rozkazu o naruszaniu spokoju sojuszniczek, za nieobyczajne zachowanie kara dwudziestu batów. Drugi ze skazańców wybrał służbę w Forlorn Hope więc kara batów będzie mu oszczędzona.

Po odkrzyczeniu wyroku przed frontem oddziałów ten groźny bosman zaczął smagać plecy nieszczęśnika któremu w usta litościwie wetknięto knebel. A sekundant bezlitośnie odliczał od jednego do dwudziestu. Kara była krwawa i straszna. Wydawało się, że pejcz kawałek po kawałku oddziera żywe mięso od kości. Skazaniec wył stłumionym przez knebel głosem. A pod koniec stracił przytomność. Wyrok mimo to przeprowadzono do końca. Dopiero po dwudzistym razie kapitan pozwolił odciąć skazańca i Cesarowi przystąpić do przemywania i opatrywania ran. A potem zabrano go do lazaretu.

- Jeśli ktoś myśli, że tutaj, w tej zapomnianej przez dobrych bogów dżungli i krainie, może sobie folgować dyscyplinie i rozkazom! To niech tak myśli dalej! Prędzej czy później spotkamy się przy tym pręgierzu ponownie! - obwieścił kapitan srogim głosem. Krwawe widowisko i przykład surowości w utrzymaniu dyscypliny chyba przemówiły do wielu. Bo chociaż większość to byli zawodowi żołnierze, marynarze, wilki morskie, awantrunicy i zabijacy z całego Starego Świata co często służyli już pod różnymi sztandarami, walczyli za różne sprawy i brali żołd w najróżniejszych monetach to jednak często dyscyplinę wymuszano właśnie w ten krwawy i brutalny sposób. I dowódca który potrafił okazać taką surowość często był traktowany poważnie przez swoich żołnierzy jako ten z jakim nie ma żartów i jego słowa a więc i rozkazy, trzeba traktować też na poważnie.

Wszystkim zapewne wydawało się, że królowa Aldera i jej Amazonki jakie licznie przybyły na ten apel są tu z powodu tej egzekucji. Nawet patrzono na nie z niechęcią i szeptano, że to jednak prawda, że to żądne krwi dzikuski spragnione widoku i zapachu ludzkiej krwi. Zwłaszcza mężczyzn. Czy tak było trudno było powiedzieć bo po egzekucji kapitan podszedł do królowej i o czymś chwilę rozmawiali. I o dziwo zamiast dać rozkaz “Rozejść się!” to kapitan razem z królową wyszedł na środek tego improwizowanego placu pośród niebotycznych drzew i namiotów rozbitych pomiędzy ich korzeniami. I zaczął się nowy apel. Tym razem zdecydowanie bardziej przyjemny a nawet wesoły.

- Żołnierze! Towarzysze! Kamraci! Bracia i siostry! Przyszło nam żyć i walczyć w tej strasznej, obcej krainie! Jak wiecie wkrótce czeka nas walka z wrogiem! Ostatni wypad do piramidy zakończył się wielkim sukcesem! Dlatego postanowiliśmy razem z królową, że stoczymy nocną bitwę! Przygotowania do nocnych manerwów zacznął się już dzisiaj! Dowódcy oddziałów po apelu są proszeni do namiotu narad! - de Rivera oznajmił to co chyba wszyscy się już trochę spodziewali. Przecież nie przybyli tutaj aby koczować w tej błotnistej dżungli pod piramidami tylko aby je złupić i napchać sakwy złotem i skarbami! Już stoczyli pierwszą większą bitwę z jaszczurami i to bez wsparcia Amazonek! I odparli ten gadzi atak! No a potem była ta nocna wycieczka i chyba wszyscy spodziewali się, że wkrótce będzie bitwa o piramidy. Albo czas wracać do Portu Wyrzutków. Więc gdy kapitan wreszcie ogłosił, że bitwa jednak będzie co dawało szanse na bogate łupy to zrobiło się głośno i wojenna brać przywitała te słowa z aplauzem.

- Ale najpierw! Najpierw chciałbym uczcić tych zuchów i śmiałków jacy wyróżnili się tym zuchwałym wypadem sprzed paru dni! Oddziały wystąp! - kapitan dał im sie chwilę wyszumieć nim gromkim głosem wydał kolejną odezwę. Po czym na środek wyszła Zoja ze swoimi morskimi wilkami, Olmedo ze swoimi podleczonymi góralami, Carsten, Bertrand, nawet lady Schwarz a także trzy oddziały Amazonek jakie brały udział w tamtym wypadzie. Wcześniej kapitan uprzedził ich, że będzie ich prosił na środek podczas apelu ale poza tym wiele nie powiedział. Ot, że chciałby uhonorować ich męstwo. Tylko nie powiedział jak. Dowiedzieli się tak samo jak reszta połączonych armii czyli na apelu.

- Za szczególną zuchwałość i męstwo w śmiałym wypadzie poza linie wroga! Za wdarcie się do wrogiego obozu i zniszczenie ważnego obiektu! Za zlikwidowanie wrogiego oficera! I zdobycie ważkich informacji! Wszyscy wymienieni otrzymują medal! Potem mu wymyślę jakąś dumnie brzmiącą nazwę! - krzyknął w zebrany tłum po czym przy ostatnim zdaniu pozwolił sobie na nieco luźniejszy, łobuzerski ton czym serdecznie rozbawił wojskową tłuszczę. Ale i tak teraz jak tak stali ci ocaleli śmiałkowie, obojga płci i z obu sojuszniczych armii prężąc dumnie pierś do medali to chyba w niejednej głowie pojawiła się nutka zazdrości. Co by nie mówić kapitan i królowa razem uhonorowali ich śmiałość i odwagę. Stali obok siebie i kolejno podchodzili do każdego z żołnierzy czy wojowniczki wręczając swoje odznaczenie.

Kapitan wręczał medal. Od razu było widać, że to dość chałupniczo robiony medal. Zrobiony ze złotego dublona z ręcznie zrobioną dziurką i kawałkiem wstążki do zawieszenia. Na każdym jednak była ręcznie ryty napis “Para…” i tu zwykli żołnierze mieli tylko inicjały. Ale oficerowie i liderki wojowniczek ktoś z trudem wydrapał ich imiona lub nazwiska. I tak Carsten dostał z napisem “Para C.Eisen”, Bertrand “Para B. de Truville” a Zoja “Para Z.Glebova”. Do tego napis “por coraje y valent-a” czyli jak to ktoś im przetłumaczył “za śmiałość i męstwo”. A na rewesie dość toporny rys schodkowej piramidy i napis “La Piramide de Almeda” i data “2526.I.16/17”. I jakoś potem żołnierze sami zaczęli nazywać to odznaczenie “złotym dublonem śmiałków”, “dublonem śmiałości”, “dublonym nocnych harcowników” czy parę innych podobnych nazw.

Potem wyszła też anegdotka w sprawie tego medalu co do odznaczenia wojowniczek królowej. Bowiem kapitan wpinał ten medal w pierś koszuli czy innego kubraka. Większość odznaczonych staroświatowców była mężczyznami więc to było naturalne. Ale było parę takich kobiecych rodzynków jak porucznik Lana Solano co dowodziła marines póki nie przejęła ich na ten nocny wypad Zoja czy sama Zoja. O ile jeszcze wśród marynarskiej braci to jeszcze poszło dość gładko to przy odznaczaniu lady von Schawrz kapitan zapytał grzecznie czy może. Ale dumna i elegancka lady nie widziała przeciwwskazań i dała się mu odznaczyć bez większych ceregieli a nawet wydawała się być dumna i zadowolona z tej uroczystości. No ale z Amazonkami był pewien kłopot natury technicznej.

A mianowicie jak tak chodziły skąpo odziane jak na normy Staroświatowców to pomijając już publiczne gmeranie obcego mężczyzny przy piersiach innych niż swojej żony co już było mocno nieobyczajne to zwyczajnie niezbyt miały na sobie ubrań na tyle aby było ten medal do czegoś przypiąć czy zawiesić. Na szczęście ponoć samą królową to rozbawiło i wybawiła kapitana z moralnej i towarzyskiej opresji podpowiadając, że ona i jej wojowniczki do tego celu używają bransolet na nadgarstkach. Więc kapitan spokojnie mógł zawiązać te medale na nadgarstkach wojowniczek a i one same też wydawały się cieszyć, że ich dzielność i śmiałość zostały docenione nawet przez tego obcego wodza zza oceanu.

Królowa zaś dekorowała wisiorkami z kolorowych kamyków przetykanych krwistoczerwonymi koralami albo kamieniami a w centrum zawsze była perła o nietypowej, ciemnoróżowej, prawie czerwonej barwie. W wierzeniach Amazonek te krwiste kamienie były symbolem przelanej krwi i wręczano je wojowniczkom za odwagę. I rzadko się zdarzało aby w ich mniemaniu zasłużył na nie ktoś spoza ich plemienia. Zwłaszcza mężczyzna. No ale skoro kapitan także wojowniczki królowej udekorował swoim medalem to i królowa postąpiła podobnie wobec jego wojowników. Zaś perły były zarezerwowane dla królowej i głównej wyroczni. Więc gdy one kogoś nimi obdarowywały oznaczało to, że cieszą się ich łaską i względami. Zwykłej wojowniczce po prostu nie wypadało nosić pereł które nie były podarkiem od którejś z nich.

A już na sam koniec tych dekoracji wybuchła wrzawa radości zaś już zwykłe Amazonki zaczęły podchodzić do tych dekorowanych kobiet i mężczyzn i zakładać im na szyję i głowy bardzo barwne, kwietne wieńce.




https://i.imgur.com/G46bHJn.jpg


Ale później, jak kapitan dał rozkaz “Koniec apelu! Można się rozejść!” zrobiło się tak miło i sympatycznie, że Amazonki zaczęły dekorować wszystkich jak leci. Trudno było spotkać jakiegoś wojaka bez kwietnego wieńca albo nawet kilku. Zwłaszcza ci co byli wcześniej odznaczeni przez kapitana i ich królową zdawali się cieszyć szczególnymi względami w tej materii. Z kobiet to chyba najbardziej Zoja bo aż zdawała się znikać pod tymi licznymi, kwietnymi wieńcami.

- Ojej, zaraz się w nich utopię! Już prawie nic nie widzę przez te kwiaty! - zawołała Glebowa niby się skarżąc ale jednak trudno było jej ukryć, że ta cała zabawa sprawia jej dużo radości.

- Oj może dzisiaj zasznuruj porządnie namiot jeśli chcesz spać sama. - poradziła jej elegancka, czarno - czerwona milady.

- A dlaczego? - zdziwiła się wesolutka Kislevitka upijając łyk wina z pucharku.

- Bo tyle wieńców oznacza mnóstwo adoratorek i to, że cieszysz się ich sympatią i względami. Zwykle takie wieńce są też wstępem do zalotów. - odparła uczona zza oceanu z delikatnym i nieco rozbawionym a i trochę złośliwym uśmiechem. Czym wywołała niemałą konsternację na twarzy dzielnej szablistki bo trudno było stwierdzić czy sobie z niej dworuje czy mówi na poważnie.

Pomijając pewne elementy humorystyczne czy drobne nieporozumienia wynikające z różnic kulturowych tak różnych nacji zgromadzonych na dość małej przestrzeni otoczonej przez złowrogą dżunglę to było całkiem miło. Może nie był to etap wzajemnej fraternizacji ale chyba można było powiedzieć, że przedstawiciele obu armii z tak różnych krain odłożyli chociaż na chwilę wzajemną nieufność i postanowiły wypić razem kielich wina czy nawet zatańczyć. Ta zabawa przeciągnęła się do zmroku a nawet po. Kapitan co prawda miał zamiar przeprowadzić dziś w nocy pierwsze z nocnych manewrów ale widząc kompletne rozprężenie obu armii i czując zapewne, że nagłe postawienie w sztorc może przynieść efekt odwrotny od zamierzonego odwołał dzisiejsze ćwiczenia czym zyskał sobie aplauz już dość mocno wymieszanej i nieco wypitej publiczności. Ale mimo to jednak zdołał albo sam, albo przez Zoję odnaleźć co niektórych oficerów, w tym także Carstena i Bertranda i przekazać im zaproszenie na jutrzejszą naradę. Po obiedzie aby wszyscy mogli odpocząć po dzisiejszej zabawie.

- Mimo wszystko sytuacja jest poważna. I czeka nas jeszcze spory wysiłek. Ale to będziemy rozmawiać jutro. Dziś bawmy się! I za zwycięstwo! Za złoto! Na pohybel jaszczurom i wszystkim innym poczwarom! - sam chyba dał się ponieść atmosferze radosnej zabawy i wzniósł toast jaki szybko podchwycili inni. Tak, dzisiaj świętowali i bawili się. Dzisiaj kapitan poprosił do tańca Zoję, Vivian czy nawet królową Alderę oraz jej dzielną tłumaczkę. A w ślad za kapitanem poszli inni. Dziś pili wino, śpiewali, grali i bawili się póki mieli okazję. Bo jutro czekały ich mniej przyjemne zajęcia. A w najbliższych dniach starcie o tą tajemniczą piramidę i jej niesamowite sekrety. Jedynie pechowcy jakim wypadła warta musieli mieć się na baczności bo jak się u de Rivery kończy brak dyscypliny to dziś wszyscy mieli okazję się przekonać.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline